Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-12-2011, 13:57   #34
Arvelus
 
Arvelus's Avatar
 
Reputacja: 1 Arvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputację
Elfy były świetnymi fechmistrzami. A przynajmniej te konkretne – żołnierze Laruyi na pewno nie byli jakimiś obdartymi Scoia’tael, którzy równie mocno, co zwycięstwa nad ludźmi, pragną kawałka chleba - sposób, w jaki walczyli, przypominał raczej styl wiedźminów – ogromna szybkość i precyzja ciosów, wyszukane parady i uniki sprawiały, że szala zwycięstwa przechylała się powoli na korzyść elfów i wspomagającego ich Arhimana.
Po kilku minutach walki niemal jednocześnie dwóch piechurów wrzasnęło i padło na ziemię; jeden ugodzony ciosem elfki w pachwinę, drugi uderzeniem elfa z patrolu w bark. Pozostało czterech, z czego jeden, zdaje się największy, zmagał się z Arhimanem.
Ten ostatni nie był wirtuozem walki wręcz i sprawiała mu ona więcej trudności niż strzelanie z kuszy – po chwili krasnolud zdał sobie sprawę, że może się tylko bronić i wrogi żołdak jest po prostu lepszy. Do tego czuł się już mocno zmęczony walką. Jednak w walce z przeciwnikiem odsunął się parę kroków od reszty, a elfy nadal były zajęte swoimi adwersarzami. Wiedział, że długo tak nie pociągnie, jeżeli nie zacznie efektywniej atakować…


Kilkanaście metrów dalej Casssiv nadal klęczał nad ciężko rannym żołdakiem, którego stan pogarszał się z minuty na minutę – krew płynęła mu z ust i z nosa, oddychał ciężko i z pewnością mógł umrzeć, jeżeli czarodziej nie postanowi go uzdrowić…

- Do diabła z tobą! - warknął Cassivellaunus, gdy żołnierz zaczął mu konać na rękach. Czarodziej splunął, wiedząc że niewiele już zdziała. Bez mrugnięcia okiem wbił szablę w pierś rannego - skoro nie mógł mieć z niego pożytku adekwatnego do ceny, to chociaż mu ulżył. Koniec końców był humanitarny. Ruszył zrywem na pomoc Arhimanowi, skandując zaklęcie paraliżu na dłoń niby-temerskiego wojownika, tę która dzierżyła broń.

A Arhiman dzielnie przyjmował razy na tarczę, ledwo nadążając za fintami. Cóż. W końcu to strzelec. Skoczył w tył, pod gałęzią, przeciwnik wtedy pchnął z głębokiego wykroku, niemal nurkując pod nią. Ariman ledwo zdążył zablokować atak tarczą i skoczył, by w dwóch krokach obejść drzewo i już biegł na łeb na szyję w stronę pola bitwy, wybierając drogę tak by wykorzystać swój wzrost i mobilność.

Fontanna krwi brutalnie wyrwała się z aorty konającego żołnierza.
Devlin odwrócił gwałtownie głowę.
Tryskająca posoka tańczyła wesoło w rytm gasnącego serca. Z każdą nieubłagalną sekundą leżący kusznik zbliżał się do końca swego spektaklu. Nigdzie jednak nie było słychać owacji ani ciepłych, budujących słów… Umierał sam niczym niedoceniony poeta schlany w jakimś zapomnianym przez bogów rynsztoku.
Wątły płomyk zdawał się niknąć w bezmiarze ciemności, by w końcu ustąpić miejsca tlącemu się dymu. Odległy szczęk stali dał sygnał by opasłe kurtyny zakryły nicość. Sztuka dobiegła końca.

Pośrodku wszechobecnej juchy stał Cassiv ze swoją dostojną, kształtną szablą, niebezpiecznie połyskującą gęstym szkarłatem. Obojętność jego twarzy przywodziła na myśl znudzonego malarza, którego pasja stała się bezwartościową rutyną.
Cała uwaga czarodzieja skupiona była na walczących.
„Przesłuchanie chyba dobiegło końca. O ile w ogóle miało jakikolwiek początek… Cholera!”
Rives z niedowierzaniem spojrzał po raz ostatni na stygnącego trupa.
-Mam nadzieję, że przynajmniej się nie zesrał …
I tylko to jedno zdanie musiało starczyć bezimiennemu na epitafium. Zgrabne podsumowanie życia każdego człowieka…

Łucznik poprawił uwierający go kołczan, po czym z wykrzywioną z bólu twarzą pokuśtykał w stronę Arhimana. Zatrzymał się ok. 40 metrów od epicentrum walk po czym przygotował do oddania strzału w jednego ze zbrojnych pojedynkującego się z jakimś elfem. Wolał nie chybić,
Wciągnął powietrze i naciągnął stękającą cięciwę. Otwarte oko mierzyło prosto w odsłonięte plecy. Lekki wiaterek musnał policzek Devlina. Strzała pomknęła prosto przed siebie.

Tym razem Devlinowi już nie drżała ręka, nic nie zasłaniało pola widzenia i tylko miotający się walczący przeszkadzali mu w oddaniu celnego strzału. Jednak obrał dobry moment i wypuścił pocisk, który, co prawda wymierzony w plecy, trafił jednego z piechurów… prosto w głowę. Nie zdążył nawet krzyknąć – buchnęła krew i przeciwnik runął na ziemię, z pewnością martwy.

Sytuacja tajemniczych piechurów zdawała się być coraz gorsza, ponieważ nie mieli już przewagi liczebnej, a elfy mieczami władały świetnie. Jednak tamci najwyraźniej nie zamierzali się poddać, nawet, kiedy po chwili kolejny zbrojny padł z ręki elfki. Pozostało jeszcze trzech, z czego jeden nadal gonił Arhimana, natomiast pozostała dwójka desperacko broniła się przed spadającymi na nich coraz intensywniej ciosami elfów…

Arhiman powrócił w sam środek walki, pewnie ciągnąc za sobą przeciwnika. Nie wiedział na ile głupi (odważny?) się okaże i kiedy się spostrzeże, że właśnie traci ostatnią okazję by uciec, ale nie przeszkadzało mu to. Po prostu biegł spowrotem, tam gdzie jest reszta i wcale nie musi walczyć sam, w sposób za którym zwyczajnie nie przepada.

Kolejny krzyk, tym razem elfi, przeszył powietrze dokładnie w chwili, kiedy Arhiman dobiegał do pozostalych - jeden z elfów został najwyraźniej ranny, choć chyba nie wyłączony z walki. Kilka sekund po tym zdarzeniu jeden z piechurów, ten właśnie, który zranił elfa, leżał już na ziemi z rozległym cięciem na piersi.
- Jednego zachować! - krzyknęła Laruyia, nadal młócąc ostrzem w kierunku desperacko już broniącego się piechura, który sam walczył przeciwko garstce elfów. Pozostałe elfy najwyraźniej zrozumiały, żeby zostawić go jej do obezwładnienia, i zwróciły się przeciwko walczącemu z Arhimanem.

Ten ostatni był już wykończony walką - dawno się tak się już nie nabiegał i namachał - ale sprowadzenie elfom pod nos przeciwnika okazało się dobrym pomysłem - po chwili żołnierz nie walczył już tylko z krasnoludem, ale był zmuszony do desperackiej obrony przed nacierającymi elfami. Jeden z nich odepchnął poza zasięg walki Arhimana - nie wiadomo, czy nie ratując mu życie, ponieważ ruchy krasnoluda były już słabe i powolne i w każdej chwili mógl przyjąć śmiertelny cios...

Ostrza dźwięczały już tylko przez parę sekund, aż po chwili wszystko umilkło. Zrozumieli, że dwóch ostatnich przeciwników padło i wygrali tę dziwną walkę. Przez chwilę drużyna i elfy stały, oddychając ciężko, potem dwóch z elfów podeszło do ich rannego i zaczęli oglądać, jak głębokie było cięcie. Jednak dopiero po dobrych kilkunastu sekundach przyjaciele Osipa zorientowali się, że jeden z adwersarzy jęczał głośno na ziemi, ciężko raniony przez nachylającą się nad nim teraz Laruyię.

Ciekawe, co będzie miał do powiedzenia.
 
Arvelus jest offline