Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-12-2011, 14:22   #5
Hellian
 
Hellian's Avatar
 
Reputacja: 1 Hellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwu
To był piękny wiosenny dzień. Zamyślona dziewczyna siedziała na dużym kamieniu gapiąc się na kręcącego korbą kataryniarza już dobrą godzinę. Słońce miała za plecami, więc wszystko widziała wyraźnie. Świeciło bardzo mocno, zachłannie, jak to zdarza się czasem wczesną wiosną. Ludzie na festynie poubierani więc byli lekko, ale głowy zasłaniali kapeluszami, chustkami, kapturami i pod tym względem nie była wyjątkiem. Jej twarz ocieniał głęboki kaptur.

Ale nawet przyjrzawszy się z bliska w młodej kobiecie trudno było rozpoznać tę osobę, która dwie godziny temu rozmawiała z Franzem Baumannem. Zniknęły wszystkie charakterystyczny cechy i choć okrągła buzia i płaski nos pozostały te same, oczy bez okalających je kresek wydawały się mniejsze i nie tak czarne, podobnie zmniejszyły się usta bez jaskraworóżowej pomadki. Dokładnie zmyty makijaż był jej kamuflażem. Do tego spod kaptura wyglądał kosmyk niesfornych czarnych loków.
W pracy często zasłaniała prawdziwe włosy.

Katarynka wygrywała w kółko trzy melodie. Kilka dni gościny u gadatliwego snycerza sprawiło, że w budulcu, który posłużył do wykonania fletów dziewczyna bezbłędnie rozpoznała śliwę. Instrument był prawie jej wysokości, jak nic 160 centymetrów, licząc z kółkami, pięknie fornirowany i sporo wart. Ale to Sylwia zauważyła mimochodem. Bo chociaż z opartym o dłoń podbródkiem, wyglądała nieco bezmyślnie, tak naprawdę całą godzinę intensywnie planowała, a jej uwaga skupiała się na dużym purpurowym namiocie, nad którym powiewała flaga miasta Bogenhafen. Pomysł zaświtał jej szybko. Obmyślenie szczegółów wykonania nie było już jednak takie proste. Wejścia do namiotu strzegło dwóch halabardników. Wyprostowane sylwetki i lśniące w słońcu ostrza skutecznie odstraszały potencjalnych ciekawskich. Wpuszczali do środka jedynie świadków aktualnych rozpraw oraz urzędników. W ciągu tej godziny raptem dwie osoby.

Sama konstrukcja namiotu była dość solidna, przewidziana na kilka dni choćby kiepskiej pogody. Sylwia policzyła naprężone liny nie ruszając się ze swego miejsca. Tuż obok namiotu sędziego, miasto Bogenhafen prewencyjnie straszyło awanturników wszelkiej maści, rozstawionymi w gotowości dybami. Pierwsze były puste. Drugie gościły szyję i nadgarstki wychudzonego, ciemnowłosego krasnoluda. Nawet ze sporej odległości od więźnia bił odór źle trawionego alkoholu. Wokół dyb zgromadziło się sporo mających nadmiar wolnego czasu gapiów, głównie wyrostków obu płci, znajdujących niekłamaną przyjemność w obrzucaniu pechowca wyzwiskami i podgniłymi warzywami. Dziewczyna podeszła do tej grupki. Z bliska krasnolud wyglądał bardzo żałośnie. Miał zaropiałe oczy, czerwono-fioletową skórę i brodę ruchomą od robactwa. Budził raczej wstręt niż współczucie. Sylwia owszem, też miała kiedyś przyjemność służyć za podobny przykład, i też na festynie, chociaż w innym mieście. Minęło od tego wydarzenia lat osiem, ale kark nadal jej cierpł na samo wspomnienie. Wtedy bolał ją przez tydzień czy może dwa, lecz i tak najgorszy był wstyd, że dała się złapać. Ale miała lat 18 i była bardzo naiwna. Musiał minąć prawie rok, żeby dotarło do niej, że to była zwykła próba nowicjusza, że miała zostać złapana tylko po to, żeby było wiadomo, czy w takiej sytuacji wygada kamratów.

Krasnolud dotąd na przemian jęczący i wyzywający dzieciarnię, ożywił się na widok nowej twarzy. Przywołując imiona tylu bogów, że części z nich nawet nie kojarzyła, zaczął błagać o zapłacenie grzywny.
- Tylko jedna korona – łkał - jedna, jedniutka, pani miłosierna.
Sylwia wyraźnie rozważała. Ukryte w butach monety starczyłyby na tę kaucję, ale zostałoby jej wtedy kilka marnych szylingów. Pieniądze nigdy się jej nie trzymały.
- Co narozrabiałeś? – zapytała po chwili, przykucnąwszy naprzeciwko, lecz w takiej odległości, żeby utrudnić wszom zamieszkanie pod własnym kapturem.
- Nie pamiętam.
- Jak to?
- Za bardzo się wstydzę.
- To przestań – burknęła rozeźlona.
- Jak się nie wstydzę to zapominam –zbolały głos udowadniał, że cokolwiek znaczy ten bełkot dla krasnoluda ma to głęboki sens.
- Burdy wszczyna moczymorda – roześmiał się jeden z wyrostków.
- Jak twój stary –zaszydził drugi.
- Mój stary to tylko z twoją matką - dobitny gest podkreślił słowa.

Wyszczekany wyrostek miał pewnie ze czternaście lat, słomkową czuprynę i lekko zakrwawioną koszulę na prawym ramieniu, po którym zresztą, co i raz zapamiętale się drapał. Sylwia uśmiechnęła się pod nosem. Dzieciaki bardzo dobrze pasowały do jej planu, a ten jeden pasował wręcz wyśmienicie.
- Zapłacę – powiedziała do krasnoluda.
W tym czasie jej dłonie inną wiadomość przekazywały chłopcu. Dwa palce pod daszkiem, kamrat chce pogadać.

Wróciła na „swój” kamień. Korona nie majątek, choć bywa naprawdę kiepsko, gdy jej nie ma. Pieniądze jednak przychodziły łatwo i równie łatwo znikały, Sylwia nie przywiązywała się do nich, jakby z góry zakładając wolną wolę i przyrodzoną ruchliwość wszelkich monet. Potrzebowała sprawdzić, czy w namiocie jest sędzia i czy ma ze sobą laskę, a także rozejrzeć się w środku, i mogła za to zapłacić. Może przy okazji, nie bacząc na intencje, bo przecież nie była to małostkowa bogini, Shalyia spojrzy na nią łaskawym okiem. Krasnolud zresztą obiecywał wybawicielce dożywotnie modły. A Sylwia wiedziała aż nadto dobrze, że bogom trzeba od czasu do czasu trochę się podlizać.

Po chwili „słomkowa czupryna” przykucnął koło niej.
- Nie znam cię –odezwał się pierwszy, nie patrząc na kobietę.
- Ani ja ciebie, choć założę się, że ja znam więcej osób. Mój tatuaż dawno przestał krwawić. Swoją drogą przestań go rozdrapywać. –mentorski ton wyszedł jej mimowolnie. Od razu pomyślała, że to kolejna oznaka przedwczesnej starości, i że chyba trochę przesadza, matkując wyrostkom.
Chłopak wzruszył ramionami, ale cofnął rękę.
- Czego chcesz?
- Małego zamieszania –uśmiechnęła się. - Jak tylko uwolnią krasnoluda, moglibyście w końcu wdać się w tę przyjacielską bójkę, wywracając przy okazji – nieznacznie wskazała głową na kataryniarza –jego tacę z miedziakami.
Zaciekawiła chłopaka. Odwrócił się do niej.
- Co kombinujesz? I co będę z tego miał? –zapytał.
- Całusa - roześmiała się.
- Serio? A może…
- Przestań! – Odruchowo trzepnęła wyrostka w jasną czuprynę. Naprawdę się starzała. Chłopak nie wykonał uniku. Śmiał się. – No co?
- Powiem o twoim udziale.
- Komu?
- Komu trzeba –odpowiedziała bardzo poważnie.
Chwilę się zastanawiał, ale już widziała, że się zgodzi. Zadowolona pocałowała wyciągniętą z kieszeni króliczą łapkę. Póki co, szło nieźle.

Nie znała miasta, ale rozeznanie w najbliższych okolicach sędziowskiego namiotu robiła przez pierwszą godzinę po rozmowie z szefem gildii. Na bydlęcym targu było dużo ludzi i trudnych do utrzymania w ryzach zwierząt i było to dobre miejsce, żeby wtopić się w tłum. Jeszcze lepiej byłoby dotrzeć na Haffenstrasse, zwłaszcza, że wkrótce wysypią się wierni ze świątyni Sigmara. Znała też dokładnie drogę do domu snycerza i zaułki w jego okolicy. Niemniej, żeby wejść do miasta musiała ponownie pokonać bramę, a kiedy się ucieka, bramy bywają pułapkami.

Jeszcze raz ucałowała przynoszący szczęście artefakt, zdjęła kaptur i ruszyła w stronę namiotu. Powiedziała, że zamierza wpłacić kaucję.

Wnętrze namiotu było przestronne. Bezpieczeństwa sędziego pilnowało tu jeszcze dwóch strażników, tak samo uzbrojonych jak ci na zewnątrz. To jej pasowało. Nieporęczna do gonitwy broń i krępujące ruchy koszulki kolcze. Sędzia, siwowłosy mężczyzna koło pięćdziesiątki o całkiem miłej twarzy i okazałej posturze, zasiadał za rozstawionym na środku biurkiem. Słuchając jej wywodu robił sroga minę, jakby chciał odwieść dziewczynę od płacenia tej korony. Laska była przy nim, oparta o prawy bok krzesła. Kiedy wstał na chwilę, podparł się na niej. Lekko utykał na lewą nogę. Kolejna dobra wiadomość. Sylwia podała fałszywe imię i nazwisko, i koronę, postawiła na kwicie trzy krzyżyki i to był koniec formalności. Sędzia oświadczył, że za chwilę rozkują więźnia.
- Pan? – zapytała.
Odpowiedział nieco zdziwiony, że strażnik, za kilka minut i żeby poczekała na zewnątrz.
Łatwo ukryła rozczarowanie zwłaszcza, że właściwie nie liczyła na taki fart, że wywabi radnego z namiotu. Grzecznie dygnęła przed urzędnikiem i wyszła jak kazał.

Zamiast jednak podejść i oznajmić krasnoludowi radosne wieści, kiwnęła jedynie z daleka głową „słomkowej czuprynie” i korzystając z momentu, gdy nikt na nią nie patrzył, wycofała się na tyły namiotu. Tam nadcięła jedną z lin. Dobrze naostrzony nóż wystarczał. Jednocześnie obserwowała dyby. Gdy halabardnik podszedł do krasnoluda i zaczął otwierać kłódki, między chłopakami wybuchła zaplanowana sprzeczka. Sylwia usłyszała spadające monety. Gapie zareagowali błyskawicznie. Tłum zgęstniał, zamieszania się pogłębiło. Zaczęło się.

Cięła liny jednym ruchem. Szybko i jak najwięcej. Nie liczyła na przecięcie wszystkich, choć chciała. Najważniejsze, żeby namiot zaczął opadać.
A potem zanurkowała pod płachtę.

Potrzebowała złapać sędziowską laskę i uciec. Prościzna.
Jeśli tylko Ranald będzie jej sprzyjał.
 
__________________
"Kobieta wierzy, że dwa i dwa zmieni się w pięć, jeśli będzie długo płakać i zrobi awanturę." Dzienniki wiktoriańskie

Ostatnio edytowane przez Hellian : 03-01-2012 o 00:02.
Hellian jest offline