Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 31-12-2011, 10:55   #39
AJT
 
AJT's Avatar
 
Reputacja: 1 AJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputację
Zebedeuszowi, mimo chęci, nie udało się znaleźć dziewki spełniającej jego wymagania. Choć w ‘Końcu podróży’ dało się ujrzeć niezwykle piękne panny, to były one jakieś takie monotematyczne. Jedna gadała o muchach, inna w ogóle nie gadała, tylko non stop chichotała, kolejna zacharczała gdy tylko się do niej zbliżył . Młody żak dość szybko się zniechęcił, tym razem nie odnajdzie tu miłości swego życia. Zrezygnowany więc spędził nocleg pod namiotem.

Tak samo poczynił i Detlef widząc, że reszta z kompanów nie ma zamiaru gnieść się w karczmie, dołączył do nich przygotowując sobie nocleg na zewnątrz. Wybrali większą wygodę, właściwie nie wygodę tylko przestrzeń, od uniknięcia ryzyka spotkania z siejącymi zarazki, kaszlącymi dziadami. No, ale w końcu cel ich podróży pozwalał im wierzyć, że zwieńczeniem wszelkich trudów będzie zwalczenie chorób jakich się nabawią po drodze. Jakby nie patrzeć chorych będą spotykali przez najbliższe parę dni i raczej nie ma sposobu, by tego uniknąć. Chwilę przed udaniem się do namiotu, von Halbachowi wydawało się, że ujrzał w oddali człeka ubranego w grafitowy płaszcz, mocno podobnego do tych, których ujrzeli, ubili, nad rzeką. Był on daleko, a po chwili zniknął gdzieś w tłumie.

***

By nie tracić dużo czasu z samego rana wyruszyli. Czekały ich dwa dni pieszej drogi do Grenzstadt, miasta leżącego u podnóży Gór Czarnych. Luciana przywitał katar całkowicie zatykający mu nos, wciągnął go i splunął siarczyście. Na jakiś czas miał spokój, jednak katar powracał.

Z każdą godziną marszu, żyzne ziemie Averlandu zaczynały ustępować wzgórzom i lasom. Co raz wyraźniej było widać szczyty. Mimo swej nazwy pokryte one były białymi, śnieżnymi czapami. Z każdym kilometrem ilość mijanych pielgrzymów znacznie się zwiększała. Większość szła znacznie wolniej, gdyż pośród nich były osoby kalekie. Niewielu było w pełni sił, jak ta dziewiątka. Pochód jedynie zwalniał Maksymillian, ale i tak nie dużo. Szlachcic cały czas mocno opiekował się swoją skrzyneczką, nie spuszczając jej choćby na chwilę. Badall szedł żwawo, chociaż z pewnością głębokie rany wciąż dawały znać o sobie. Co jakiś czas obaj przystawali by zmienić opatrunki.

Noc musieli spędzić na szlaku. Chociaż szlak prowadzący do klasztoru mógł wyglądać, jak zatłoczona ulica w mieście. Albert z Knutem bez większego problemu rozpalili ognisko. Reszta rozbiła namioty i zabrała się za posiłek. Noc spędzili dokładnie jak poprzednią, ludzi było pełno, wacht żadnych nie wyznaczali. Gdyby nie pokrzykiwania wariatów, czy charczące kaszlnięcia chorych osób, to można byłoby uznać że odpoczynek przebiegł spokojnie. No, ale do takich atrakcji, to już się powoli przyzwyczajali.

Znowu z samego rana wyruszyli. Dzień minął jak poprzedni. Poza jednym wyjątkiem Knut musiał zjeść coś przytrutego poprzedniego wieczoru. Od samego poranka co chwile ganiał w krzaki. Miał biegunkę i to niebyle jaką. Całe szczęście Maximillian szybko rozpoznał ją jako krwawą, co w gruncie rzeczy, po krótkich oględzinach, nie sprawiło mu większego problemu. Dzięki starszemu szlachcicowi i jego medykamentom, ataki choć intensywne trwały tylko do wieczora. Pochód jednak opóźnił się dobre parę godzin, a dość mocno odwodniony Knut resztkami sił szedł przed siebie. Reszta czuła się dobrze, nie było znać, żeby mogli się czymś zarazić. Jedynie katar Luciana wzbierał na sile, ale póki co nie wyglądało to groźnie.

Była już późna noc, kiedy ich oczom ukazały się warowne mury miasta. Było to Grenzstadt, miasto pełniące straż na północno-zachodnim skraju Przełęczy Czarnego Ognia. Było już zbyt późno by udać się wewnątrz murów, a i z pewnością karczmy byłyby tam pełne. Kolejna noc miała być spędzona pod zadaszeniem namiotów. Dookoła murów rozstawione były obozowiska pielgrzymów. Wśród nich znaleźli i miejsce dla siebie.

***

Nastał ranek, Maximillian i jego ochroniarz wstali pierwsi. Niedługo po nich reszta. Gdy wychodzili z namiotów usłyszeli szlachcica.
- Badall, zajdź proszę do miasta i zakup prowiant dla wszystkich na dalszą część podróży. Weź dwie korony, powinno Ci starczyć. – Krasnolud bez słowa odszedł w kierunku miasta.

Reszta zwinęła namioty zbierając się do drogi. Z tego co się dowiedzieli tutaj, zostało nieco ponad dzień drogi do klasztoru. Na miejscu powinni być dobre parę godzin przed oczekiwanym cudem. Racje żywnościowe będą mieli, ale czy to wszystko czego im potrzeba?
 
AJT jest offline