Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-01-2012, 01:21   #43
Grave Witch
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację
Melissandra usiadła wraz z innymi w kręgu światła i ciepła płynącego z niewielkiego ogniska. Strawa, którą zakupiła w zajeździe przyjemnie ciążyła jej w żołądku sprawiając, że ciało powoli zapadało w senny letarg. Hipnotyczny wpływ płomieni bynajmniej nie pomagał go opanować więc z żalem odwróciła spojrzenie od spektaklu, który tworzyły. Noc zapadała powoli niosąc z sobą chłód i wilgoć, która napłynęła znad rzeki. W izbie zapewne byłoby jej znacznie cieplej i może nawet nieco wygodniej, jednak nie żałowała. Świat wokół niej wyciszał się, drobnymi krokami zmierzając do momentu gdy zostanie sama. Towarzysze podróży, jeden po drugim, udawali się w stronę swych namiotów życząc sobie nawzajem dobrej nocy, lub też odchodząc w milczeniu. Kobieta odpowiadała uprzejmie pierwszym, drugich żegnając samym skinięciem głowy. Postanowiła iż zmiana zachowania i postawy może nie być złym pomysłem, przynajmniej do chwili w której wszyscy udadzą się w swoją stronę. Nie powinna zostawiać za sobą wrogów lub ludzi źle do niej nastawionych. Nigdy nie wiadomo kto i kiedy może się jej przydać. Wszak droga przed nią była długa i pełna zakrętów oraz zdradliwych dziur. Musiałą się nauczyć jak połączyć Francescę z Melissandrą, inaczej nie ujdzie daleko.

Gdy upewniła się że poza nią i nocną zwierzyną wszyscy pogrążyli się w głębokim śnie, wstała i rozejrzała się wokoło w poszukiwaniu najdogodniejszego do jej celów miejsca. Nie mogła tego uczynić przy samym ognisku. W każdej chwili ktoś mógł się zbudzić i zapragnąć wychylić głowę z namiotu lub ktoś obcy przejść obok. Ryzyko przyłapania było tu zbyt duże, dlatego musiała znaleźć miejsce, w którym jednocześnie będzie mogła mieć na oku obóz i nie być zbytnio widoczną. Pień rozłożystego drzewa stojącego w pobliżu rzeki wydał się jej najlepszy. Mimo iż chłód był tam znacznie większy to jednak nisko zwisające gałęzie zapewniały niezbędną prywatność, nie zasłaniając przy tym całkowicie widoku na ognisko. Na dodatek było to miejsce wystarczająco bliskie by w razie kłopotów mogła krzykiem zaalarmować pozostałych. Na wszelki wypadek zawczasu wyjęła sztylet, który zalśnił szkarłatem odbijając blask płomieni. Na jej ustach zagościł łagodny, niemal czuły uśmiech. Wkrótce, o ile Kháine będzie jej sprzyjał, czerwień na ostrzu nie będzie tylko odbiciem ognia na jego powierzchni.

Stąpając cicho ominęła ognisko i przeszła między namiotami kierując się ku upatrzonemu przez siebie celowi. Skóra pod maską nieprzyjemnie swędziała. Zbyt długie jej noszenie miało na nią wyjątkowo niekorzystny wpływ, pogarszając i tak nie najlepszy wygląd. Zanim odeszła od ognia wzięła ze sobą wilgotną szmatkę nasączoną wonnym olejkiem z rumianku, który zwykle pomagał ukoić swędzenie i zmniejszyć podrażnienie skóry. Artysta, który wykonał dla niej maski, na zamówienie wuja, ofiarował w zestawie cały słoiczek owej mikstury, za co była mu niezmiernie wdzięczna.
By rozwiązać tasiemki podtrzymujące maskę, musiała na chwilę odłożyć sztylet do pochwy. Było to ryzykowne, jednak bez pomocy służki nie była w stanie zrobić tego jedną ręką. Gdy poczuła pierwszy powiew na wrażliwej skórze, westchnęła z ulgą. Chłód nocy wzbudzający nieprzyjemne dreszcze w reszcie ciała, działał niczym balsam na rozgrzaną twarz. Pozwoliła sobie na krótką chwilę przyjemności ostrożnie odkładając maskę na trawę. Później zajmie się jej oczyszczeniem, teraz ważniejsze było ponowne wyjęcie broni i przetarcie twarzy. Powinna się spieszyć zamiast marnować cenny czas folgując własnym zachciankom. Wkrótce, o ile legenda mówiła prawdę, będzie mogła do woli cieszyć się powiewami wiatru, promieniami słońca i dotyku kropli deszczu na skórze. Ponownie chwyciła sztylet po czym wolną dłonią wyjęła szmatkę z woreczka w którym ją trzymała i już miała rozpocząć obmywanie twarzy gdy czynność tą przerwał jej znajomy głos.
- Nie jest rzeczą bezpieczną oddalać się samej o takiej porze. Bez względu na powody.
Drgnęła zaskoczona, serce w jej piersi na chwilę zwolniło swe bicie, była niemal pewna że wręcz się zatrzymało, po czym ruszyło galopem. Detlef był ostatnią osobą, którą chciałaby w tej chwili spotkać. Zanim podniosła na niego wzrok, przyłożyła szmatkę do dolnej połowy twarzy przy przykryć przynajmniej część blizn.
Oparty o drzewo Detlef stał odwrócony do niej plecami i zdawał się być zainteresowany jedynie gwiazdami, których światło tu i ówdzie przebijało się przez koronę drzewa.
Nie byłą pewna od jak dawna stał przy tym drzewie ani ile zdążył zobaczyć nim zdecydował się przemówić. Opanowała chęć pozbycia się świadka jej niedoskonałości, zamiast tego odparła cichym, lekko urywanym głosem.
- Pragnę zauważyć, że ty również przybyłeś tu sam. Chyba że twój były ochroniarz ukrywa się gdzieś w krzakach gotów ratować cię z opałów.
Detlef uśmiechnął się, czego Melissandra nie mogła z oczywistych powodów zobaczyć.
- Jednak to ja odpowiadam za ciebie. No i zapewne mi groziłoby mniejsze niebezpieczeństwo - odpowiedział. - A Lucian śpi spokojnie. Nie miałbym sumienia go budzić.
- Nie jestem bezbronną gąską, Detlefie. Potrafię się obronić przed zakusami złodziei lub zalotników. Widzę, że nie masz o mnie zbyt dobrego mniemania skoro niczym rycerz w srebrnej zbroi ruszyłeś by wywiązać się z zadania, które zostało zrzucone na twoje barki.
- Jej głos był może ciut zbyt szorstki jednak zaskoczył ją w najgorszym z możliwych momentów.
- Opinia nie ma tu nic do rzeczy - odparł, nie dodając, że niekiedy zachowywala się jak głupia gąska, mająca zbyt duże mniemanie o sobie - ani też ów ciężar, o którym wspomniałaś, a który zbyt wielki nie jest. Nie zachowuj się tak jakbyś nie wiedziała, do czego są zdolni niektórzy ludzie. Nie powstrzyma ich ani groźna mina, ani też sztylet. Niestety jest tak, że kobiety zdają się takim osobom idealnym celem. Słaba płeć - dodał z ironią.
Fala gniewu, bólu i czystej nienawiści zalała ją niczym powódź.
- Doskonale zdaję sobie sprawę z tego do czego zdolni są niektórzy ludzie. Miałam okazję zakosztować wszystkiego, a nawet nieco więcej z tego co jesteś sobie w stanie wyobrazić i przeżyłam. Nie waż się więcej wspominać przy mnie o słabościach wynikających jedynie z faktu przynależności do danej płci. Nie jestem... nie jesteśmy słabe. To tylko wy widzicie w nas ofiary. Zabawki które służą tylko i wyłącznie do spełniania zachcianek ich właścicieli. Bezwolne i głupie. Nie potrafiące się przeciwstawić. Zbyt ograniczone by oddać cios za cios - urwała by zaczerpnąć tchu i nieco się opanować. Mówiła zbyt głośno, za szybko. Wylewała z siebie za dużo jadu. - Zobaczymy jednak do kogo należeć będzie ostatnie słowo - dodała już niemal spokojnym głosem, a po kolejnym oddechu dopowiedziała. - Przepraszam. Nie powinnam się tak unosić, to nie twoja sprawa. Czy możemy udać, że na krótką chwilę ty straciłeś słucha, a ja dar wymowy?
- Charakterem z pewnością nie jesteś słaba
- stwierdził Detlef - ale sam charakter nie wystarczy, by pokonać paru włóczęgów spragnionych darmowej rozrywki. A moją sprawą jest to, żebyś cało i zdrowo dotarła na miejsce. Bez względu na to, czy potem masz zamiar udowodnić całemu męskiemu światu swą wyższość, czy tez nie. Poza tym... powiedzmy że już nic nie pamiętam. Słaba pamięć... to zawsze była moja wada.
- Nie całemu światu
- uznała, że powinna sprostować jego stwierdzenie. - Dziękuję - dodała przysiadając na trawie ignorując zimno, które biło od ziemi. - Nic mi tu nie groziło. Niepotrzebnie marnowałeś cenne minuty snu.
- Zaoszczędziło mi to ewentualnych wyrzutów sumienia trwających do końca życia.
- Trudno było ocenić, czy Detlef żartuje czy mówi serio. - Ale będę wdzięczny, jeśli w miarę szybko skończysz te swoje obrzędy.
Obrzędy? Niemal zachichotała.
- Mam wrażenie, że źle zinterpretowałeś moją potrzebę oddalenia się z bezpiecznego kręgu ogniska - odparła z wyraźnie słyszalną nutką rozbawienia. - Nie interesuje cię dlaczego kryję swą twarz? - zadała mu pytanie, które od jakiegoś już czasu nie dawało jej spokoju. Była przyzwyczajona do nieco innych reakcji.
- To jest twoja sprawa - odparł Detlef. - Prywatna. A moja ciekawość nie sięga aż tak daleko, żeby się wdzierać na prywatne tereny. Oczywiście interesują mnie sprawy skrywane przed resztą świata, ale nie do tego stopnia.
Niechętnie musiała przyznać, że taka cecha dobrze o nim świadczy. Oczywiście wolałaby móc go swobodnie nienawidzić lub nim pogardzać. Tak nawet byłoby lepiej.
- Wypada mi zatem podziękować za dyskrecję - odpowiedziała mierząc go czujnym spojrzeniem, niemal pragnąc by jednak się odwrócił i na nią spojrzał. Tak jednak się nie stało ku jednoczesnej uldze i zawodzie, które odczuła. - Postaram się pospieszyć byś nie musiał rano cierpieć z powodu straconego snu.
- Nie pierwszy raz, nie ostatni - odparł, nie wnikając w przyczyny owego braku snu.
Nie wnikała w to, czy jego odpowiedź tyczyła się jej podziękowania czy straconych chwil odpoczynku. Pospiesznie przetarła twarz, a następnie maskę. Sztylet schowała do pochwy by nie przeszkadzał jej w tych czynnościach. Poza tym Detlef mógłby mieć jej za złe gdyby trzymała go na wierzchu. Jeszcze by pomyślał, że nie ufa w jego umiejętności jako wojownika. Gdy wszystko było gotowe, wstała i chwyciwszy maskę nałożyła ją na twarz.
- Czy mógłbyś mi pomóc z zawiązaniem tasiemek? - zapytała mężczyznę. Skoro tu był równie dobrze mógł się na coś przydać oszczędzając jej trudu i ewentualnych wyrwanych włosów, które wciąż od czasu do czasu udawało się jej wpleść w węzły.
- Oczywiście - zapewnił ją, odklejając się od drzewa i ruszając w jej stronę.
Nic dziwnego, że Melissandrze przydała się pomoc. Tyle sznureczków zabezpieczało maskę przed samowolnym zsunięciem się z twarzy właścicielki, że ich zawiązywanie, na dodatek ze sztyletem w dłoni, wymagałoby dość dużo czasu.
- Proszę, gotowe - oświadczył, po zawiązaniu ostatniej, piątej pary tasiemek.
Sprawdziła czy maska dobrze się trzyma i nie zsunie się w najmniej odpowiednim momencie. Detlef miał wyraźną wprawę w wiązaniu tasiemek. Ani jeden włos nie zaplątał się w węzły. Mimo narastającej ciekawości postanowiła wykazać się nie mniejszą dyskrecją niż on.
- Dziękuję - rzekła, odwracając się do niego twarzą. - Jak sądzisz, ile prawdy jest w legendzie która ściągnęła w to miejsce tylu chorych? - zapytała uprzejmie, chowając przy tym sztylet do pochwy.
- Ponoć to sama prawda - odparł - tym się różniąca od innych legend, że zawiera tylko i wyłącznie fakty. Tysiące uzdrowionych... Raczej nie jest to oszukaństwo, bowiem wykorzystywanie takiego zjawiska raz na sto lat raczej nie przyniosłoby nikomu zbyt wielkiego zysku. Uzdrowienia dokonywane codziennie byłyby dochodowe, raz na sto lat - mogą być prawdą.
- Możliwość wyleczenia wszelkich dolegliwości sprawia, że do klasztoru ściągają masy z całego świata. Takie zgromadzenie rodzi wiele możliwości i nie mówię tu o zawieraniu nowych znajomości. Krwawa ofiara z tysięcy... - przerwała po czym pokręciła głową jakby sama nie wierzyła w to co mów. - Czasami potrafię dostrzec jedynie tą ciemną stronę świata i ludzkiej natury. Wuj powiada, że z czasem to minie aczkolwiek coraz częściej wątpię w jego słowa.
Detlef obrzucił swą rozmówczynię nic nie mówiącym spojrzeniem. Osobiście wolałby, by jej przewidywania były jak najdalsze od tego, co nastąpi.
- Jeśli są chwile, gdy potrafisz dostrzec coś jasnego w świecie i ludziach, to jeszcze nie jest aż tak źle - odparł, nie nawiązując do jej wcześniejszych, dość ponurych słów.
- Niekiedy wprawia mnie to w stan zdumienia, jednak zdarzają się i takie chwile. Przyzwoitość nakazuje przyznać, że mimo szczerych chęci z trudem znajduję złe strony w tobie, Detlefie. To trochę drażniące, jednak nie ustaję w poszukiwaniach - ostrzegła z cichym śmiechem, który zakłócił ciszę nocy.
Tego wieczoru nie rozmawiali już więcej. Każde skierowało się do swego posłania ograniczając się do grzecznościowego dobranoc.
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”
Grave Witch jest offline