Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 31-12-2011, 13:26   #41
 
Aeshadiv's Avatar
 
Reputacja: 1 Aeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputację
Albert owinął twarz szalikiem. Za kołnierz wsadził sobie ząbek czosnku. Gadał jak zwykle bzdury, przesądy, że to na wampiry dobre, a i zdrowe to będzie. Kto by w to uwierzył, że jakaś tam roślinka, która tak cuchnie może być zdrowa?

Słysząc propozycje opuszczenia tego grajdołka ze staruchami, wrzeszczącymi obłąkanymi i innymi niezbyt przyjemnymi osobnikami Albert bardzo chętnie na nią przystał.

- Ja bardzo chętnie pójdę. A może spotkam jakiegoś mojego starego przyjaciela. No bom w końcu pół świata zwiedził i znam wiele osób. Miasta jak wiadomo przyciągają ludzi. W szczególności takie co niedaleko cel pielgrzymki jest. Tak! Na pewno spotkam kogoś znajomego! W drogę drogi Knucie!

I ruszył nie czekając na innych. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że nikt za nim nie idzie.
 
Aeshadiv jest offline  
Stary 31-12-2011, 16:10   #42
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Noc minęła spokojnie. Najwyraźniej człowiek w szarym płaszczu okazał się tylko złudzeniem. Lub też nie miał nic wspólnego z tamtymi opryszkami. Albo też...
Detlef przeniósł wzrok na Maximilliana.
Może to wcale nie był przypadkowy napad? Może celem rozbójników był von Geschwur, a dokładniej - będąca w jego posiadaniu skrzyneczka. Byłoby co najmniej oznaką braku kultury wypytywanie, co takiego w tej skrzynce się mieści. Może klejnoty koronne, a może mechanizm sprytny, który wyśle całą fontannę i okoliczny tłum wprost w objęcia demonów. Nigdy nie można było przewidzieć, co się może kryć w ludzkiej głowie. W nieludzkiej również.
W każdym razie Detlef postanowił mieć baczenie na szlachcica, tudzież spróbować dostać się do fontanny zanim zrobi to Maximillian. Gdyby z powodu starego szlachcica miał nastąpić koniec świata, to Detlef wolałby to oglądać obydwoma oczami.

Na drodze panował spokój, jeśli tak można nazwać tłumy chorych najrozmaitszej maści, dążących w jednym, określonym kierunku i przebierających nogami (jeśli je mieli), by móc znaleźć się u celu w odpowiedniej chwili. Najlepiej na samym początku kolejki, bo jaka istniała gwarancja, że dla ostatnich też staczy? Żadna.
Podczas podróży nikt ich nie zaczepił, nie usiłował zatrzymać. I nic dziwnego - wystarczyłby jeden okrzyk w stylu “Nie chcą wszystkich dopuścić do fontanny!”, a śmiałek wskazany przez krzyczącego byłby truposzem, rozerwanym na strzępy i stratowanym.
Szło im się więc dość dobrze, a jedynym większym problemem były dolegliwości, jakimi niespodziewanie ‘obdarowani’ zostali Lucian i Knut. Nawet katar Luciana nie należał do błahych, a ‘przypadłość’ Knuta... to już było coś poważnego. Czy nie okaże się czasem, że tego ostatniego trzeba będzie zostawić pod dobrą opieką, by samemu zdążyć na czas?
Na szczęście nic takiego nie spotkało Melissandry, która na dodatek okazała się nad wyraz mało kłopotliwą podopieczną.

Grenzstadt był średnio przygotowany na przybycie takiej ilości pielgrzymów. Z drugiej strony - trudno się dziwić. W końcu taki tłum zjawia się tutaj raz na sto lat. A że porządek musiał być, to nic dziwnego, że całe rzesze trzymano poza murami, na przygotowanych wcześniej placach.
Miejsca było pod dostatkiem - mogli ze swobodą rozbić obozowisko, rozpalić ognisko i spokojnie spędzić noc. Pod warunkiem, że nikomu nie przeszkadzały odgłosy płynące ze strony koczujących dookoła tłumów.

Gdy Badall ruszył do miasta Detlef zastanawiał się przez moment, co jeszcze mogłoby im się przydać w drodze do klasztoru. Chyba nic, prócz oddziału toporników, którzy utorowaliby im drogę w tłumie innych pielgrzymów. Ale na to raczej nie można było liczyć.
- Melissandro? Planujesz jakieś zakupy? - spytał, gdy Albert ruszył do miasta w ślad za krasnoludem.
Sam nie miał powodów, by wchodzić za miejskie mury, ale gdyby Tileanka miała taki zamiar, musiałby iść wraz z nią.
 
Kerm jest offline  
Stary 01-01-2012, 01:21   #43
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację
Melissandra usiadła wraz z innymi w kręgu światła i ciepła płynącego z niewielkiego ogniska. Strawa, którą zakupiła w zajeździe przyjemnie ciążyła jej w żołądku sprawiając, że ciało powoli zapadało w senny letarg. Hipnotyczny wpływ płomieni bynajmniej nie pomagał go opanować więc z żalem odwróciła spojrzenie od spektaklu, który tworzyły. Noc zapadała powoli niosąc z sobą chłód i wilgoć, która napłynęła znad rzeki. W izbie zapewne byłoby jej znacznie cieplej i może nawet nieco wygodniej, jednak nie żałowała. Świat wokół niej wyciszał się, drobnymi krokami zmierzając do momentu gdy zostanie sama. Towarzysze podróży, jeden po drugim, udawali się w stronę swych namiotów życząc sobie nawzajem dobrej nocy, lub też odchodząc w milczeniu. Kobieta odpowiadała uprzejmie pierwszym, drugich żegnając samym skinięciem głowy. Postanowiła iż zmiana zachowania i postawy może nie być złym pomysłem, przynajmniej do chwili w której wszyscy udadzą się w swoją stronę. Nie powinna zostawiać za sobą wrogów lub ludzi źle do niej nastawionych. Nigdy nie wiadomo kto i kiedy może się jej przydać. Wszak droga przed nią była długa i pełna zakrętów oraz zdradliwych dziur. Musiałą się nauczyć jak połączyć Francescę z Melissandrą, inaczej nie ujdzie daleko.

Gdy upewniła się że poza nią i nocną zwierzyną wszyscy pogrążyli się w głębokim śnie, wstała i rozejrzała się wokoło w poszukiwaniu najdogodniejszego do jej celów miejsca. Nie mogła tego uczynić przy samym ognisku. W każdej chwili ktoś mógł się zbudzić i zapragnąć wychylić głowę z namiotu lub ktoś obcy przejść obok. Ryzyko przyłapania było tu zbyt duże, dlatego musiała znaleźć miejsce, w którym jednocześnie będzie mogła mieć na oku obóz i nie być zbytnio widoczną. Pień rozłożystego drzewa stojącego w pobliżu rzeki wydał się jej najlepszy. Mimo iż chłód był tam znacznie większy to jednak nisko zwisające gałęzie zapewniały niezbędną prywatność, nie zasłaniając przy tym całkowicie widoku na ognisko. Na dodatek było to miejsce wystarczająco bliskie by w razie kłopotów mogła krzykiem zaalarmować pozostałych. Na wszelki wypadek zawczasu wyjęła sztylet, który zalśnił szkarłatem odbijając blask płomieni. Na jej ustach zagościł łagodny, niemal czuły uśmiech. Wkrótce, o ile Kháine będzie jej sprzyjał, czerwień na ostrzu nie będzie tylko odbiciem ognia na jego powierzchni.

Stąpając cicho ominęła ognisko i przeszła między namiotami kierując się ku upatrzonemu przez siebie celowi. Skóra pod maską nieprzyjemnie swędziała. Zbyt długie jej noszenie miało na nią wyjątkowo niekorzystny wpływ, pogarszając i tak nie najlepszy wygląd. Zanim odeszła od ognia wzięła ze sobą wilgotną szmatkę nasączoną wonnym olejkiem z rumianku, który zwykle pomagał ukoić swędzenie i zmniejszyć podrażnienie skóry. Artysta, który wykonał dla niej maski, na zamówienie wuja, ofiarował w zestawie cały słoiczek owej mikstury, za co była mu niezmiernie wdzięczna.
By rozwiązać tasiemki podtrzymujące maskę, musiała na chwilę odłożyć sztylet do pochwy. Było to ryzykowne, jednak bez pomocy służki nie była w stanie zrobić tego jedną ręką. Gdy poczuła pierwszy powiew na wrażliwej skórze, westchnęła z ulgą. Chłód nocy wzbudzający nieprzyjemne dreszcze w reszcie ciała, działał niczym balsam na rozgrzaną twarz. Pozwoliła sobie na krótką chwilę przyjemności ostrożnie odkładając maskę na trawę. Później zajmie się jej oczyszczeniem, teraz ważniejsze było ponowne wyjęcie broni i przetarcie twarzy. Powinna się spieszyć zamiast marnować cenny czas folgując własnym zachciankom. Wkrótce, o ile legenda mówiła prawdę, będzie mogła do woli cieszyć się powiewami wiatru, promieniami słońca i dotyku kropli deszczu na skórze. Ponownie chwyciła sztylet po czym wolną dłonią wyjęła szmatkę z woreczka w którym ją trzymała i już miała rozpocząć obmywanie twarzy gdy czynność tą przerwał jej znajomy głos.
- Nie jest rzeczą bezpieczną oddalać się samej o takiej porze. Bez względu na powody.
Drgnęła zaskoczona, serce w jej piersi na chwilę zwolniło swe bicie, była niemal pewna że wręcz się zatrzymało, po czym ruszyło galopem. Detlef był ostatnią osobą, którą chciałaby w tej chwili spotkać. Zanim podniosła na niego wzrok, przyłożyła szmatkę do dolnej połowy twarzy przy przykryć przynajmniej część blizn.
Oparty o drzewo Detlef stał odwrócony do niej plecami i zdawał się być zainteresowany jedynie gwiazdami, których światło tu i ówdzie przebijało się przez koronę drzewa.
Nie byłą pewna od jak dawna stał przy tym drzewie ani ile zdążył zobaczyć nim zdecydował się przemówić. Opanowała chęć pozbycia się świadka jej niedoskonałości, zamiast tego odparła cichym, lekko urywanym głosem.
- Pragnę zauważyć, że ty również przybyłeś tu sam. Chyba że twój były ochroniarz ukrywa się gdzieś w krzakach gotów ratować cię z opałów.
Detlef uśmiechnął się, czego Melissandra nie mogła z oczywistych powodów zobaczyć.
- Jednak to ja odpowiadam za ciebie. No i zapewne mi groziłoby mniejsze niebezpieczeństwo - odpowiedział. - A Lucian śpi spokojnie. Nie miałbym sumienia go budzić.
- Nie jestem bezbronną gąską, Detlefie. Potrafię się obronić przed zakusami złodziei lub zalotników. Widzę, że nie masz o mnie zbyt dobrego mniemania skoro niczym rycerz w srebrnej zbroi ruszyłeś by wywiązać się z zadania, które zostało zrzucone na twoje barki.
- Jej głos był może ciut zbyt szorstki jednak zaskoczył ją w najgorszym z możliwych momentów.
- Opinia nie ma tu nic do rzeczy - odparł, nie dodając, że niekiedy zachowywala się jak głupia gąska, mająca zbyt duże mniemanie o sobie - ani też ów ciężar, o którym wspomniałaś, a który zbyt wielki nie jest. Nie zachowuj się tak jakbyś nie wiedziała, do czego są zdolni niektórzy ludzie. Nie powstrzyma ich ani groźna mina, ani też sztylet. Niestety jest tak, że kobiety zdają się takim osobom idealnym celem. Słaba płeć - dodał z ironią.
Fala gniewu, bólu i czystej nienawiści zalała ją niczym powódź.
- Doskonale zdaję sobie sprawę z tego do czego zdolni są niektórzy ludzie. Miałam okazję zakosztować wszystkiego, a nawet nieco więcej z tego co jesteś sobie w stanie wyobrazić i przeżyłam. Nie waż się więcej wspominać przy mnie o słabościach wynikających jedynie z faktu przynależności do danej płci. Nie jestem... nie jesteśmy słabe. To tylko wy widzicie w nas ofiary. Zabawki które służą tylko i wyłącznie do spełniania zachcianek ich właścicieli. Bezwolne i głupie. Nie potrafiące się przeciwstawić. Zbyt ograniczone by oddać cios za cios - urwała by zaczerpnąć tchu i nieco się opanować. Mówiła zbyt głośno, za szybko. Wylewała z siebie za dużo jadu. - Zobaczymy jednak do kogo należeć będzie ostatnie słowo - dodała już niemal spokojnym głosem, a po kolejnym oddechu dopowiedziała. - Przepraszam. Nie powinnam się tak unosić, to nie twoja sprawa. Czy możemy udać, że na krótką chwilę ty straciłeś słucha, a ja dar wymowy?
- Charakterem z pewnością nie jesteś słaba
- stwierdził Detlef - ale sam charakter nie wystarczy, by pokonać paru włóczęgów spragnionych darmowej rozrywki. A moją sprawą jest to, żebyś cało i zdrowo dotarła na miejsce. Bez względu na to, czy potem masz zamiar udowodnić całemu męskiemu światu swą wyższość, czy tez nie. Poza tym... powiedzmy że już nic nie pamiętam. Słaba pamięć... to zawsze była moja wada.
- Nie całemu światu
- uznała, że powinna sprostować jego stwierdzenie. - Dziękuję - dodała przysiadając na trawie ignorując zimno, które biło od ziemi. - Nic mi tu nie groziło. Niepotrzebnie marnowałeś cenne minuty snu.
- Zaoszczędziło mi to ewentualnych wyrzutów sumienia trwających do końca życia.
- Trudno było ocenić, czy Detlef żartuje czy mówi serio. - Ale będę wdzięczny, jeśli w miarę szybko skończysz te swoje obrzędy.
Obrzędy? Niemal zachichotała.
- Mam wrażenie, że źle zinterpretowałeś moją potrzebę oddalenia się z bezpiecznego kręgu ogniska - odparła z wyraźnie słyszalną nutką rozbawienia. - Nie interesuje cię dlaczego kryję swą twarz? - zadała mu pytanie, które od jakiegoś już czasu nie dawało jej spokoju. Była przyzwyczajona do nieco innych reakcji.
- To jest twoja sprawa - odparł Detlef. - Prywatna. A moja ciekawość nie sięga aż tak daleko, żeby się wdzierać na prywatne tereny. Oczywiście interesują mnie sprawy skrywane przed resztą świata, ale nie do tego stopnia.
Niechętnie musiała przyznać, że taka cecha dobrze o nim świadczy. Oczywiście wolałaby móc go swobodnie nienawidzić lub nim pogardzać. Tak nawet byłoby lepiej.
- Wypada mi zatem podziękować za dyskrecję - odpowiedziała mierząc go czujnym spojrzeniem, niemal pragnąc by jednak się odwrócił i na nią spojrzał. Tak jednak się nie stało ku jednoczesnej uldze i zawodzie, które odczuła. - Postaram się pospieszyć byś nie musiał rano cierpieć z powodu straconego snu.
- Nie pierwszy raz, nie ostatni - odparł, nie wnikając w przyczyny owego braku snu.
Nie wnikała w to, czy jego odpowiedź tyczyła się jej podziękowania czy straconych chwil odpoczynku. Pospiesznie przetarła twarz, a następnie maskę. Sztylet schowała do pochwy by nie przeszkadzał jej w tych czynnościach. Poza tym Detlef mógłby mieć jej za złe gdyby trzymała go na wierzchu. Jeszcze by pomyślał, że nie ufa w jego umiejętności jako wojownika. Gdy wszystko było gotowe, wstała i chwyciwszy maskę nałożyła ją na twarz.
- Czy mógłbyś mi pomóc z zawiązaniem tasiemek? - zapytała mężczyznę. Skoro tu był równie dobrze mógł się na coś przydać oszczędzając jej trudu i ewentualnych wyrwanych włosów, które wciąż od czasu do czasu udawało się jej wpleść w węzły.
- Oczywiście - zapewnił ją, odklejając się od drzewa i ruszając w jej stronę.
Nic dziwnego, że Melissandrze przydała się pomoc. Tyle sznureczków zabezpieczało maskę przed samowolnym zsunięciem się z twarzy właścicielki, że ich zawiązywanie, na dodatek ze sztyletem w dłoni, wymagałoby dość dużo czasu.
- Proszę, gotowe - oświadczył, po zawiązaniu ostatniej, piątej pary tasiemek.
Sprawdziła czy maska dobrze się trzyma i nie zsunie się w najmniej odpowiednim momencie. Detlef miał wyraźną wprawę w wiązaniu tasiemek. Ani jeden włos nie zaplątał się w węzły. Mimo narastającej ciekawości postanowiła wykazać się nie mniejszą dyskrecją niż on.
- Dziękuję - rzekła, odwracając się do niego twarzą. - Jak sądzisz, ile prawdy jest w legendzie która ściągnęła w to miejsce tylu chorych? - zapytała uprzejmie, chowając przy tym sztylet do pochwy.
- Ponoć to sama prawda - odparł - tym się różniąca od innych legend, że zawiera tylko i wyłącznie fakty. Tysiące uzdrowionych... Raczej nie jest to oszukaństwo, bowiem wykorzystywanie takiego zjawiska raz na sto lat raczej nie przyniosłoby nikomu zbyt wielkiego zysku. Uzdrowienia dokonywane codziennie byłyby dochodowe, raz na sto lat - mogą być prawdą.
- Możliwość wyleczenia wszelkich dolegliwości sprawia, że do klasztoru ściągają masy z całego świata. Takie zgromadzenie rodzi wiele możliwości i nie mówię tu o zawieraniu nowych znajomości. Krwawa ofiara z tysięcy... - przerwała po czym pokręciła głową jakby sama nie wierzyła w to co mów. - Czasami potrafię dostrzec jedynie tą ciemną stronę świata i ludzkiej natury. Wuj powiada, że z czasem to minie aczkolwiek coraz częściej wątpię w jego słowa.
Detlef obrzucił swą rozmówczynię nic nie mówiącym spojrzeniem. Osobiście wolałby, by jej przewidywania były jak najdalsze od tego, co nastąpi.
- Jeśli są chwile, gdy potrafisz dostrzec coś jasnego w świecie i ludziach, to jeszcze nie jest aż tak źle - odparł, nie nawiązując do jej wcześniejszych, dość ponurych słów.
- Niekiedy wprawia mnie to w stan zdumienia, jednak zdarzają się i takie chwile. Przyzwoitość nakazuje przyznać, że mimo szczerych chęci z trudem znajduję złe strony w tobie, Detlefie. To trochę drażniące, jednak nie ustaję w poszukiwaniach - ostrzegła z cichym śmiechem, który zakłócił ciszę nocy.
Tego wieczoru nie rozmawiali już więcej. Każde skierowało się do swego posłania ograniczając się do grzecznościowego dobranoc.
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”
Grave Witch jest offline  
Stary 01-01-2012, 01:21   #44
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację
Poranek dnia następnego rozpoczął pieszą wędrówkę w tłumie chorych i przepełnionych nadzieją na uleczenie, ludzi oraz przedstawicieli niemal każdej rasy. Melissandra trzymała się w miarę blisko Detlefa i możliwie jak najdalej Luciana. W miarę pokonywania drogi do klasztoru przeczucia i myśli młodej szlachcianki coraz mocniej zasnuwała ciemna chmura. Myśli jak szalone co rusz wynajdowały coraz to gorsze scenariusze, które mogły mieć miejsce. Pełno w nich było krwi, bólu i przerażonych krzyków. Zło zawsze wygrywało, zadowolone i syte po uczcie złożonej z tysięcy wiernych, naiwnych, przepełnionych nadzieją. Co rusz w tych scenariuszach przewijał się uratowany przez nich szlachcic i jego napastnicy. Zazwyczaj grał on rolę tego dobrego, stojącego na przegranej pozycji. Nie była pewna, ale miała niejasne wrażenie że to jej własna, szlachecka duma nie dopuszcza by był zamieszany w knowania zła. O ile oczywiście jakiekolwiek miały miejsce. Gdyby to jednak ona miała grać sługę chaosu to bez wątpienia wykorzystałaby ten motłoch by zwiększyć chwałę swego boga i swoją własną.
Przez cały dzień podróży nie odważyła się wypowiedzieć swych wątpliwości na głos. Na trakcie było zbyt tłoczno by mieć pewność ,że jej słowa nie dotrą do niewłaściwych uszu. Noc jednakże to już była całkiem inna sprawa. Odczekała jak poprzednio, aż wszyscy udadzą się do swych namiotów. Detlef został najdłużej co też było jej bardzo na rękę.
- Mam ochotę na krótki spacer mniej więcej w tamtą stronę - wskazała linię drzew nie tak znowu oddalonych od ich obozowiska. - Będę zaszczycona jeżeli zechcesz mi towarzyszyć.
- Z przyjemnością, Melissandro
- odparł z uśmiechem Detlef. Zadowolony z tego, że nie będzie jej musiał śledzić i skradać się po ciemku.
Mimo iż nie mógł tego zobaczyć, również się uśmiechnęła po czym wyjęła z plecaka cenny olejek oraz bawełnianą szmatkę z woreczka przy pasie. Skropienie jej olejkiem zajęło jedynie krótką chwilę po której była gotowa do opuszczenia obozowiska.
Droga do wybranego przez nią miejsca prowadziła wśród innych namiotów należących do podróżnych, oraz pośród legowisk tych, co spali pod gołym niebem.. Przechodzenie obok wymagało pełnego skupienia się na drodze by przypadkiem nie potknąć się i nie wystawić na złość obudzonego nagle właściciela ręki czy nogi. Na szczęście udało się im uniknąć wykrycia i nie niepokojąc nikogo ani nie będąc niepokojonymi dotarli do pochylonego drzewa, celu ich wyprawy. Melissandra przez chwilę wyraźnie wahała się nie będąc pewna za którym podszeptem swych myśli podążyć. W końcu zdecydowanym ruchem odwróciła się od Detlefa i usiadła na trawie.
- Zapewne wolałbyś być teraz w swoim namiocie - rozpoczęła rozmowę jednocześnie powoli rozwiązując tasiemki podtrzymujące maskę. - Chciałam jednak z tobą porozmawiać, a te chwile spokoju wydały się jedynymi w miarę odpowiednimi do tego zadania.
Przerwała by ostrożnie odsłonić swoją twarz. Powstrzymała się przed westchnieniem bacząc na swego towarzysza jednak nie mogła sobie odmówić uniesienia twarzy i chwili czystej przyjemności dotyku chłodu.
- Myślałeś może o moich wczorajszych słowach? Nie mogę przestać o tym myśleć - poskarżyła się, całkiem jak mała dziewczynka. - Może zaczynam wariować jak niektórzy z pielgrzymów. Wszędzie widzę możliwości dla złych czynów nie potrafiąc cieszyć się szybko zbliżającym się uleczeniem. Wręcz przestaję w nie wierzyć...
- Możliwości dokonywania złych czynów jest wiele, nie tylko w okolicach Fontanny Gołębicy
- odparł Detlef.
- Zatem uważasz, że przesadzam? - zapytała ostrożnie, z trudem opanowując chęć odwrócenia się i spojrzenia na swego rozmówcę.
- Mam wielką nadzieję, że przesadzasz - poprawił ją odrobinę Detlef. - Gdybyś miała rację, to mogłoby się to źle skończyć dla wielu ludzi.
Nie przejmowała się życiem motłochu. Byli dla niej tylko cieniami, niemal nierealnymi istotami które zapominała w chwilę po ich spotkaniu. Nic jednak nie miało prawa stanąć na drodze vendetty którą przysięgła doprowadzić do końca.
- Oczywiście - odparła wymijająco po czym zabrała się za przecieranie twarzy. Jej myśli nie chciały jednak odstąpić od tematu naciskając na nią coraz mocniej, aż miała ochotę krzyczeć. - Co sądzisz o naszym drogim Maximilianie?
Pytanie było proste. Odpowiedź za to... jakby nieco mniej.
- Trudno o nim wiele powiedzieć - odparł Detlef. - Jest rzeczą pewną, że ma wrogów. Całą grupę. Inaczej by nas nie najął. Ale zapewne zorientował się niedawno, że są na jego tropie, inaczej nie podróżowałby tylko z dwoma ochroniarzami. No i nie potrafię stwierdzić, czy bardziej zależy im na tym, by nie dotarł do klasztoru, czy też na jego skrzynce.
- Gdyby chodziło głównie o skrzynkę zabraliby ją tam na plaży i uciekli. Po co wdawać się w niepotrzebną walkę. O ile nie byli to szeregowi członkowie organizacji która nastaje na niego. Jeżeli tak się rzecz miała mogli opacznie zrozumieć rozkazy lub chcieli się wykazać zabijając szlachcica i przynosząc to po co zostali wysłani. Dziwi mnie jednak wybór miejsca ataku. Jeżeli chcieli się go pozbyć po cichu z całą pewnością mogli trafić na lepszą okazję bez alarmowania Maximiliana i jego ochrony. Wiele bym dała za możliwość poznania motywów które nimi kierowały i roli naszego ocalonego i jego skrzynki w tym wszystkim.
- Nie sądzę, byś miała możliwość uzyskania odpowiedzi na te pytania
- odparł Detlef tłumiąc uśmiech. - Maximillian nie odpowie, gdy go spytasz wprost, skrzynki mu nie zabierzesz, a wzięcie go na tortury również odpada. Nie sądzę, byś potrafiła czytać cudze myśłi.
- Faktycznie, tej umiejętności mi niestety poskąpiono
- odparła ze śmiechem. - Gdyby chociaż jeden z napastników ostał się przy życiu. Jeżeli jednak byli tylko pionkami to i tak niewiele widzieli. Gdyby tak trafić na któregoś w drodze do klasztoru... - rozmarzyła się w związku z czym ponownie zamilkła.
- Na drodze pełnej pielgrzymów chcesz napaść na kogoś, a potem zmusić go do mówienia? - zaciekawił się Detlef. - To by była niezła sztuczka. - W jego głosie zabrzmiała, może dla Melissandry niesłyszalna, ironia.
Oburzenie wyrwało ją z marzeń.
- Któż tu mówi o porywaniu? Zupełnie jakby nie można podejść i porozmawiać. Wszak to nie zbrodnia, a że w ewentualnym wyniku owej rozmowy coś niekoniecznie przyjemnego spotkać by mogło rozmówcę... Cóż, takie rzeczy wszak się zdarzają. Przy czym wcale nie twierdzę, że użycie siły lub innych środków miałoby być konieczne. Wszak nie wiemy kim są, ani jakie zarzuty kierują przeciw szlachcicowi. Może nawet chętnie wyjawią nam swe racje by nakłonić do pomocy. Co jak co, ale najwyraźniej Maximilian zaufał nam wystarczająco by zdać się na opiekę. Waszą - dodała po chwili - gdyż mnie ten zaszczyt nie interesował. - Nie dało się nie wychwycić insynuacji wyraźnie brzmiącej w jej głosie.
Gdyby widziała pełne rozbawienia spojrzenie, jakim obrzucił ją Detlef... Nie widziała jednak, a zatem w żaden sposób nie mogła zareagować.
- Cokolwiek ktokolwiek by ci powiedział - odparł - to i tak nie mogłabyś wiedzieć, czy mówi prawdę, czy nie. I nie mówię tu o idealnych kłamcach, ale o ludziach, którzy wierzą w to, co im powiedziano.
- Ależ oczywiście
- odpowiedziała z lekceważeniem. - Nie powiedziałam jednak, że dam wiarę takim słowom, a jedynie że chciałabym je usłyszeć. Poznanie sprawy tylko z jednego źródła daje nieprzyjemne poczucie niepełności, które równie dobrze może uratować życie, co zabić.
Zakończyła swój rytuał po czym schowała szmatkę i nałożyła maskę. - Zawiążesz? - zapytała przymilnie, odwracając twarz w jego stronę.
- Oczywiście - odparł Detlef. - Z przyjemnością ci pomogę.
Co też wnet uczynił, dzięki czemu twarz Melissandry bezpieczna była przed spojrzeniami postronnych osób.
- Jeśli pragniesz spotkać kogoś w szarym płaszczu - nawiązał do jej wcześniejszej wypowiedzi - to powinnaś się trzymać w miarę blisko Maximilliana. Może uda ci się zobaczyć jednego z nich odpowiednio wcześnie.
- Ewentualnie wykorzystać do tego celu krasnoluda, który mu towarzyszy. W końcu pozbycie się jedynego znającego nieco więcej szczegółów ochroniarza nie byłoby z ich strony takim znowu głupim pomysłem.
Sprawdziła czy maska dobrze się trzyma po czym otrzepała ubranie z liści.
- Zobaczymy czy nadarzy się okazja. Póki co wracajmy do obozowiska zanim ktoś przez przypadek zauważy nasze zniknięcie.
Wrócili bez żadnych przygód i jak poprzedniej nocy pożegnali się zdawkowym dobranoc.

Kolejny dzień niewiele się różnił od poprzedniego nie licząc kolejnych dolegliwości w drużynie. Melissandra dziękowała opaczności, która wciąż utrzymywała ją z dala dziwnych chorób. Tym razem kobieta trzymała się blisko Maximiliana i jego krasnoludzkiego ochroniarza. Z uwagą obserwowała każdy ich ruch i tych, którzy przemykali obok. Niestety nie nadarzyła się okazja do pogłębienia wiedzy przez co gdy dotarli do murów miasta, jej humor był co najmniej marny. Tym razem zrezygnowała z rozmowy z Detlefem. Jej wątpliwości i podejrzenia najwyraźniej nie robiły na nim wrażenia, a nie lubiła gdy ignorowało się jej przeczucia. Na dokładkę była już mocno zmęczona drogą, jej niewygodami i tłokiem jaki na niej panował. Swój rytuał wykonała szybko i bez tracenia czasu na cieszenie się podmuchami wiatru, kąsaniem chłodu czy całą resztą fizycznych doznań. Grzecznie życzyła swemu opiekunowi dobrej nocy po czym pogrążyła się w snuciu planów, niepokojących myślach i niepewnej przyszłości jaka się przed nią rysowała.

Poranek przywitała, o ile było to w ogóle możliwe, bardziej zmęczona niż w chwili, w której kładła się spać. Była to jedna z tych chwili, w których cieszyła się, że twarz zakrywa jej maska. Ograniczyła rozmowy do minimum, starannie unikając ich nawiązywania. Gdy jednak ze strony Detlefa padło pytanie przerwała swe gniewne milczenie by odpowiedzieć z nieco wymuszoną wdzięcznością.
- Właściwie z chęcią bym sprawdziła co też oferuje tutejszy rynek. Wszak zawsze może znaleźć się coś godnego uwagi.
Tak oto ruszyli w stronę miasta zaraz za krasnoludem i jednym z mężczyzn z ich grupy. Plany Melissandry dotyczące tej wycieczki tylko częściowo tyczyły się zakupów. W swoim bagażu miała wszystko co potrzebowała. Skoro jednak nadarzała się okazja do śledzenia ochroniarza Maximiliana, nie zamierzała jej przegapić. W jej pamięci wciąż bardzo wyraźnie brzmiały jej własne słowa. Kto wie, może akurat miała co do tego rację i zakapturzeni napastnicy pojawią się w mieście, na dodatek w wystarczająco dogodnym miejscu by zadać im kilka pytań. Wątpiła w takie szczęście jednak okazje miały to do siebie, że trzeba było za nimi pochodzić by na nie natrafić. Same w ręce pchały się niezwykle rzadko.
Gdyby jednak nie udało się śledzenie ani wypatrywanie “wroga” postanowiła kupić jakiś drobiazg w stylu rękawiczek i swobodnym krokiem powrócić do reszty, jakby od początku właśnie to było jej celem.
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”
Grave Witch jest offline  
Stary 01-01-2012, 22:54   #45
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Nawet maska nie zdołała ukryć rozczarowania, jakie pojawiło się na twarzy Melissandry. Jego przyczyna była dla Detlefa jasna i oczywista. Mógłby to wypowiedzieć na głos, ale nie chciał pozbawiać swej towarzyszki możliwości podzielenia się z nim swymi krytycznymi uwagami.
W miarę zbliżania się do bram miasta szlachcianka zwalniała kroku coraz bardziej, aż w końcu z gniewnym prychnięciem całkiem się zatrzymała.
- Czysta głupota - mruknęła spoglądając za siebie, po czym przenosząc wzrok z powrotem na plecy idących przed nimi członków drużyny. - Wszak został z nim tylko chory ochroniarz i młodzik udający uczonego. Jak można tak bezmyślnie psuć czyjeś plany....
Detlef uśmiechnął się, korzystając z tego, że Melissandra nie patrzy w jego stronę.
- Twoich planów raczej nie znali - stwierdził - ale ich psucie udało się im znakomicie. No i nie bardzo wiem czy oni wiedzą, za co dostali pieniądze.
- Zapewne bardziej interesuje ich możliwość wydania nagrody niż zapracowanie na nią
- zgodziła się, zadowolona że towarzysz podziela jej zdanie w tej kwestii. Co w niczym nie zmniejszyło jej poziomu jej oburzenia. - W takim jednak wypadku nie wypada byśmy ruszyli do miasta. O ile bowiem przeciwnicy Maximilliana nie są głupcami, to będzie to dla nich idealna okazja do pozbycia się szlachcica.
- W takim razie, zamiast śledzić Badalla, musimy skupić się na Maximillianie
- odparł Detlef. - W końcu nie chcieliśmy sprawdzać, co kupi Badall, tylko spotkać tych, co noszą znak młota. Jeśli obserwują Maximilliana, to mogą skorzystać z okazji, że został prawie sam. Paru zdecydowanych ludzi załatwiłoby sprawę raz dwa.
- Jeżeli jednak chcemy ich spotkać to nie możemy, od tak, powrócić do obozu gdyż wtedy liczba ochrony Maximiliana nieco się zwiększy co może ich powstrzymać przed ujawnieniem się. Może zatem mały spacer po okolicy? Nie na tyle daleki by nie móc przyjść z pomocą jednak i nie na tyle bliski by rzucać się w oczy i ich ostrzec.

Detlef nie wyraził w tej kwestii sprzeciwu zatem powolnym krokiem zboczyli z drogi prowadzącej ku bramom miasta. Zniknięcie w tłumie pielgrzymów nie było trudne. Wciąż liczne namioty rozstawione na poboczu traktu dawały im odpowiednią osłonę zaś liczni przedstawiciele ras i statusów społecznych sprawiali, że zbytnio nie wyróżniali się z tej gawiedzi. Najtrudniejsze okazało się utrzymywanie stałego kontaktu wzrokowego z szlachcicem i tymi, którzy z nim zostali. Na dodatek trzeba było zwracać baczną uwagę na tych, którzy przemykali wokoło by zawczasu wykryć napastników. Melissanrda miała jednak nadzieję, że ich wysiłki zostaną zwieńczone sukcesem.
 
Kerm jest offline  
Stary 02-01-2012, 10:57   #46
 
valtharys's Avatar
 
Reputacja: 1 valtharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputację
Wraz z nastaniem poranka Zebedeusz wstał i zaczął przygotowywać sobie śniadanie. Gdy to już uczynił pomknął do karczmy po dzban grzanego wina i wrócił do swoich znajomych. Tam usiadł, i czytając swoją księgę zaczął spożywać posiłek. Gdy skończył schował księgę i postanowił porozmawiać z Maximillianem. Chciał po prostu dowiedzieć się kim jest ów szlachcic, a być może okaże się on ciekawym człowiekiem, toteż Zebedeusz podszedł do niego i grzecznie się przedstawił, nawet nie zamierzał dodawać że jemu też zawdzięcza życie, w końcu znajomość obyczajów zobowiązuje. „Początkowo Zebedeusz wypytywał skąd szlachcic pochodzi, skąd usłyszał o „cudzie” i czy rzeczywiście w niego wierzy. Jeśli szlachcic okazał się na tyle ciekawą postacią, Zebedeusz postanowił z nim porozmawiać na temat sztuki, podróży czy kobiet. Może szlachcic mu pomoże..z jego nieśmiałością..
 
__________________
Dzięki za 7 lat wspólnej zabawy:-)
valtharys jest offline  
Stary 02-01-2012, 13:35   #47
 
Pinn's Avatar
 
Reputacja: 1 Pinn ma wspaniałą reputacjęPinn ma wspaniałą reputacjęPinn ma wspaniałą reputacjęPinn ma wspaniałą reputacjęPinn ma wspaniałą reputacjęPinn ma wspaniałą reputacjęPinn ma wspaniałą reputacjęPinn ma wspaniałą reputacjęPinn ma wspaniałą reputacjęPinn ma wspaniałą reputacjęPinn ma wspaniałą reputację
Lucian pyta się swojego nowego pana czy może pójść. Ten oczywiście mu pozwala. Do karczmy wchodzi tylko na chwile, idąc pewnie, ale nie szukając zaczepki. Kupuje sobie dwa piwa i idzie w stronę ogniska przed karczmą, gdzie siedzi wesoła gromadka, a jakiś początkujący bard daję swoje popisy. Cały czas korci go, by wypalić nieco dającego wystrzel specyfiku. Jednak rezygnuje z niego, choć jest mu naprawdę ciężko. Kupuje sobie jeszcze dwa piwa i siada pod drzewem patrząc w gwiazdy.
 
Pinn jest offline  
Stary 02-01-2012, 20:10   #48
 
chaoelros's Avatar
 
Reputacja: 1 chaoelros jest na bardzo dobrej drodzechaoelros jest na bardzo dobrej drodzechaoelros jest na bardzo dobrej drodzechaoelros jest na bardzo dobrej drodzechaoelros jest na bardzo dobrej drodzechaoelros jest na bardzo dobrej drodzechaoelros jest na bardzo dobrej drodzechaoelros jest na bardzo dobrej drodzechaoelros jest na bardzo dobrej drodzechaoelros jest na bardzo dobrej drodze
Mordrin zaczynał się nudzić. Nie przywykł do podróżowania w takim towarzystwie. Banda najemników, łowców głów, poszukiwaczy przygód. Zabijaki, kupni żołdacy, wojaki do wynajęcia jak Lucian z głownią młota większą od swojej. Dodać do tego zabójce trolli to tak... fajna gromadka, ale jakieś szlachcianki i w ogóle podejrzane typy. Tak bo dla Mordrina każdy kto gada więcej niż je i pije i się wymądrza to jest podejrzany. Nawet Mordrin wiedział że to dalece nieobiektywne, ale jemu też nikt nie szczędził wyrozumienia. A teraz tak się złożyło że zamiast wędrować za trollami czy zielonymi to Mordrin na pielgrzymkę się wybrał. No ale nic nie mógł wtedy innego zaoferować, zwłaszcza że złamanego grosza nawet nie żądali. Z tymi rozmyślaniami Mordrin rozpoczął dzień. Przygotował krótką strawę, chleb z wędzonym mięsem, bo tylko to miał w plecaku. Z racji że niektórzy kompani postanowili zabawić chwilę w mieście, to i krasnolud zdecydował że wypije pare kufelków w przytulnej karczmie. Co prawda nie chciał zbytnio spoufalać się z tą gawiedzią, ale choć tego by nigdy nie przyznał, to wolał mieć pod ręką któregoś z tych szlachciców żeby nie zgubić się nagle. W sumie z tej całej gromady kojarzył Luciena. Wydawało mu się że skądś zna tego człowieka, być może wędrował jakiś czas w drużynie najemników gdzie był też Lucien... Mordrina bardziej od znajomości interesowało piwo, gorzała i wykaz trolli na swoim koncie. Poszedł więc na poszukiwania karczmy gdzie będzie mógł zamówić takie uderzenie piwa z gorzałą, i od razu będzie weselszy...
 
chaoelros jest offline  
Stary 03-01-2012, 16:16   #49
AJT
 
AJT's Avatar
 
Reputacja: 1 AJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputację
=== Albert, Knut ===


Albert z Knutem zebrali się tuż za Krasnoludem. Ruszyli do karczmy mniej więcej w tym samym czasie co szlachta, ale zdecydowanie lepiej czuli się tylko w swoim towarzystwie. Prędko więc się rozdzielili. Cele mieli dwa. Zaopatrzyć się w lecznicze, wysokoprocentowe alkohole. Oraz zasłyszeć nowin w mieście. Ze znalezieniem trunków, nie mieli żadnego problemu. Handlarzy było co niemiara. Gorzej z wybraniem najlepszego, ale trochę popróbowali i wybrali co odpowiadało.

Plotki, czy wieści w takim mieście usłyszeć, to również żaden problem. W które wierzyć, a w które było już znacznie większym.

A tu jakiś żul rynsztoka oświadczył, szczerząc swe cztery zęby - Ale fajne dupy tu teraz zjechały.

Tu w karczmie dało się słyszeć przekrzykiwania. - Cud to bujda! Żadna bujda, ja żem tu był ostatnio i żem na własne oczy widział krew z gołębia! E tam, dobrze jest, interes się kręci! Jakiś ochlaptus podszedł do nich zwierzając się. - Wreszcie pozbędę się bąbli z mego przyrodzenia. Chcecie zobaczyć, jakie świństwo?

Po chwili jakaś dziewka, podeszła do nich zalotnie- Hej chłopy! Za pięć sztuk złota zapomnicie o wszystkich chorobach…Od każdego…Chyba, że na raz to może za osiem? – Jednak po krótkich oględzinach jej facjaty, stwierdzili, że pewnie prędzej by ich obdarowała jakimś nowym choróbskiem niż spowodowała cokolwiek dobrego.

W karczmie więcej się nie dowiedzieli, ruszyli więc bardziej w centrum. A tu na podwyższeniu stał człek w szatach i nawoływał. - Nadciąga Chaos i zaraza! Strzeżcie się! Nie idźcie tam! Tam czeka Was zagłada! Ludzie opamiętajcie się, to zasadzka! Mnie już jutro tu nie będzie! Ludzie to mit i podpucha! Wykorzystają Was! W drugą stronę idźcie!

A tu znowu podchodzi jakiś szemrany typ i wyciąga wodę z flaszeczki. - Magiczna woda z fontanny. Jedyne dwa Karle! A i strzeżcie swych sakiew, grasuje tu wielka banda złodziei.- Gdy mu nie daliście nic, krzyknął jeszcze. – No brzęknijcie mi trochę grosza Pany. A niech Was te złodzieje złapią, skąpcy!

Tyle cennych informacji chłopaki na mieście zdobyli. Przynajmniej tą gorzałę mieli i chyba z niej byli bardziej zadowoleni, niźli z wieści.

=== Detlef, Mellisandra ===


Wyruszyli za Badallem. Chwilę szli za nim z zamiarem śledzenie, jednak się rozmyślili. Zauważyli, że von Geschwur praktycznie pozostał sam. Musieli więc zdecydować, czy jest on podejrzanym, czy ofiarą. Jak widać to był dla nich największy problem. Jako jedyni, podchodzili do trzeciego szlachcica z niepewnością. Tylko czy była ona uzasadniona? W końcu jednak zdecydowali, że otoczą go ochroną. Z jednej strony mogli mieć starca na sumieniu, z drugiej strony, co on mógłby im sam zrobić? Wybór wydawał się słuszny. Pozostali w ukryciu, wśród tłumu, tak łatwiej wyciągnąć ewentualnych wrogów. Krążyli po okolicy w tę i we w tę, prowadząc ze sobą dialogi.

=== Zebedeusz, Lucian ===


Tylko młody żak i ochroniarz zostali przy Maximillianie. Przy okazji, dla zabicia czasu w czekaniu na resztę, urządzając sobie pogawędkę.
- Więc mój drogi Zebedeuszu Archibaldzie. Jak wspominałem, choć Ciebie chyba nie było przy tym, pochodzę z Loningbruck. Niedaleko stąd. Widzisz mą facjatę? Wyobraź sobie, jak człowiek mego stanu może się pokazywać tak wśród ludzi. Szczerze, wierzę w boginię i mocno wierzę, że mnie uleczy. Jam medyk, ale me zdolności jednak za słabe. Przetrwałem chorobę, co i tak było już nadzwyczajne. Legenda o cudzie w tych okolicach jest dość mocna. Choć nie wiem, czy jest prawdą, to ufam, że tak jest. Pozostaje mi jeno wierzyć!

Po tym, jak zaciekawiony Zebedeusz zapytał o skrzyneczkę niesioną przez starca. Ten otwarł ją, wyciągnął zawartość i rzekł z uśmiechem. –Nie wiedziałem, że tak Cię to zaciekawi. Ot ten tajemniczy pakunek. Świeca, którą mam zamiar w ofierze zapalić na szczycie, gdy już dotrę. Oto, poza złotem, mój skromny dar dla Shallyi. Jeszcze jeno czekam na jedną przesyłkę, którą mają mi dostarczyć. Czczona woda z domu mego obłożnie chorego brata, mieszkającego w Pfunzig. Prosił mnie, bym dolał do niej, choć ciut tej z fontanny. Jednak na razie jeszcze przewoźnik nie dotarł. Mam nadzieję, że przybędzie.

Chwile jeszcze konwersowali o pierdołach i kobietach. - Panie żak, młodyś jeszcze. Dziewczęta będą, boś zacny i mądry facet. Znajdzie Cię i taka, co i nauczy śmiałości. Nie powątpiewam w to i Ty też nie powątpiewaj. Ja czuje, że skrywasz różne tajemnice. One to lubią, bo lubią drążyć, aż wszystkiego się dowiedzą. - Zakończył z szerokim uśmiechem.

Chwilę spędził też przy Lucianie, nie podobało mu się, że katar u Eldritcha się zbiera coraz mocniej. Dał mu jakieś lekarstwo. - Nie dobrze, dużo tu chorych, może się pogorszyć. Daj znać, jeśli tylko gorzej się będziesz czuł. Mam nadzieję, że to tylko przeziębienie chłopcze.

=== Mordrin ===


Mordrin zebrał się ostatni. Chyba jako jedyny wychodził z założenia, że porządne śniadanie to najważniejsza część dnia. Inni dopiero sobie o tym przypomną, gdy ich brzuchy zaczną burczeć. A co najlepsze po śniadaniu, oczywiście parę kufli piwa z wkładką. Po czymś takim dzień z założenia stawał się przyjemniejszy. Jak postanowił tak i zrobił udając się do najbliższej karczmy. Dotarł tam już po tym, jak Knut z Albertem ją zwiedzili. Nie zabawił długo, gdyż wolał wrócić do pozostałych zanim wyruszą. Co tam cztery kufle dla takiego krasnoluda. Wlał je w siebie dość szybko i nieco chwiejnym krokiem wrócił na obrzeża Grenzstadt.

Od razu humor się poprawił. Choć jak wiadomo, normalny człek nie mógłby powiedzieć, że Khazad jest już wesoły. Lepiej cały czas go było unikać i nie zadzierać z takim osobnikiem. Mordrin szedł spokojnym, minimalnie chwiejnym krokiem. Już był prawie na miejscu. Już z odległości około pięćdziesięciu metrów widział Maximilliana, gdy nagle:

– Bracie! Nie szczędź żeliwa dla wojennego weterana, weź że ten pikny miodzik mej własnej roboty! -Jego spokojny pochód okrzykiem przerwał lekko kulawy, brudny Krasnolud, którego za cholerę nie kojarzył. Tamten po chwili dodał już szeptem. - Witaj bracie! W końcu jesteście, już się niecierpliwiłem. Na górze jest już gotowe, czekają teraz Was. Po tych słowach wręczył mu jeden ze słoi, metalowy, szczelnie zamknięty. – Tu masz to, czego Mistrz żądał.

Von Geschwur widział całą scenę, chwilę wcześniej ruszył w kierunku dwóch krasnoludów. Wiedział, że nastąpiła pomyłka, a przesyłkę miał otrzymać on, lub Badall. W momencie rzucił wszystko co robił i był przy Mordrinie. Chwilę wcześniej coś niezrozumiale mówiąc, może klnąc, trudno powiedzieć. Po chwili widząc Maximilliana swą pomyłkę poznał i posłaniec, zawrócił więc prędko ku nim.

- Heh, nastąpiła pomyłka. Ten słój jest dla mnie. Czekałem na tą przesyłkę od brata, nawet jakiś czas temu mówiłem o niej Zebedeuszowi. Proszę oddaj mi ją. – Z szerokim uśmiechem, jednak nieco zdenerwowany, rzekł szlachcic do Mordrina, wyciągając ku zabójcy rękę.

***

Zebedeusz i Lucian, zdziwili się nagłym odejściem szlachcica. Jedynie ich przeprosił i prędko poszedł w kierunku Mordrina. Byli teraz kilkadziesiąt metrów od niego.

Mellisandra i Detlef również widzieli całą sytuacje dokładnie. Byli wśród tłumu w odległości mniej więcej jak żak i ochroniarz, jednak w przeciwnym kierunku.

Knut i Albert już wracają są jednak wciąż w mieście. Przed nimi dostrzegli Badalla, który wracał już też z prowiantem.


======
======
Nie posuwajcie akcji do przodu, proszę jedynie o deklaracje, co zamierza zrobić Wasza postać.


=== Plan sytuacyjny ===


Zaznaczone tylko Wasze postacie. Mimo iż na mapce zielono, to wszędzie jest bardzo tłoczno.

 
AJT jest offline  
Stary 03-01-2012, 17:48   #50
 
Pinn's Avatar
 
Reputacja: 1 Pinn ma wspaniałą reputacjęPinn ma wspaniałą reputacjęPinn ma wspaniałą reputacjęPinn ma wspaniałą reputacjęPinn ma wspaniałą reputacjęPinn ma wspaniałą reputacjęPinn ma wspaniałą reputacjęPinn ma wspaniałą reputacjęPinn ma wspaniałą reputacjęPinn ma wspaniałą reputacjęPinn ma wspaniałą reputację
-Niech się pan nie przejmuję, to tylko katar. Może pan na mnie liczyć.

Bierze lekarstwo i chowa je do torby. Użyje go, gdy tylko szlachcic sobie pójdzie. Będzie szedł tam gdzie jego szef, i być może reszta.
 
Pinn jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 22:56.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172