Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-01-2012, 01:21   #44
Grave Witch
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację
Poranek dnia następnego rozpoczął pieszą wędrówkę w tłumie chorych i przepełnionych nadzieją na uleczenie, ludzi oraz przedstawicieli niemal każdej rasy. Melissandra trzymała się w miarę blisko Detlefa i możliwie jak najdalej Luciana. W miarę pokonywania drogi do klasztoru przeczucia i myśli młodej szlachcianki coraz mocniej zasnuwała ciemna chmura. Myśli jak szalone co rusz wynajdowały coraz to gorsze scenariusze, które mogły mieć miejsce. Pełno w nich było krwi, bólu i przerażonych krzyków. Zło zawsze wygrywało, zadowolone i syte po uczcie złożonej z tysięcy wiernych, naiwnych, przepełnionych nadzieją. Co rusz w tych scenariuszach przewijał się uratowany przez nich szlachcic i jego napastnicy. Zazwyczaj grał on rolę tego dobrego, stojącego na przegranej pozycji. Nie była pewna, ale miała niejasne wrażenie że to jej własna, szlachecka duma nie dopuszcza by był zamieszany w knowania zła. O ile oczywiście jakiekolwiek miały miejsce. Gdyby to jednak ona miała grać sługę chaosu to bez wątpienia wykorzystałaby ten motłoch by zwiększyć chwałę swego boga i swoją własną.
Przez cały dzień podróży nie odważyła się wypowiedzieć swych wątpliwości na głos. Na trakcie było zbyt tłoczno by mieć pewność ,że jej słowa nie dotrą do niewłaściwych uszu. Noc jednakże to już była całkiem inna sprawa. Odczekała jak poprzednio, aż wszyscy udadzą się do swych namiotów. Detlef został najdłużej co też było jej bardzo na rękę.
- Mam ochotę na krótki spacer mniej więcej w tamtą stronę - wskazała linię drzew nie tak znowu oddalonych od ich obozowiska. - Będę zaszczycona jeżeli zechcesz mi towarzyszyć.
- Z przyjemnością, Melissandro
- odparł z uśmiechem Detlef. Zadowolony z tego, że nie będzie jej musiał śledzić i skradać się po ciemku.
Mimo iż nie mógł tego zobaczyć, również się uśmiechnęła po czym wyjęła z plecaka cenny olejek oraz bawełnianą szmatkę z woreczka przy pasie. Skropienie jej olejkiem zajęło jedynie krótką chwilę po której była gotowa do opuszczenia obozowiska.
Droga do wybranego przez nią miejsca prowadziła wśród innych namiotów należących do podróżnych, oraz pośród legowisk tych, co spali pod gołym niebem.. Przechodzenie obok wymagało pełnego skupienia się na drodze by przypadkiem nie potknąć się i nie wystawić na złość obudzonego nagle właściciela ręki czy nogi. Na szczęście udało się im uniknąć wykrycia i nie niepokojąc nikogo ani nie będąc niepokojonymi dotarli do pochylonego drzewa, celu ich wyprawy. Melissandra przez chwilę wyraźnie wahała się nie będąc pewna za którym podszeptem swych myśli podążyć. W końcu zdecydowanym ruchem odwróciła się od Detlefa i usiadła na trawie.
- Zapewne wolałbyś być teraz w swoim namiocie - rozpoczęła rozmowę jednocześnie powoli rozwiązując tasiemki podtrzymujące maskę. - Chciałam jednak z tobą porozmawiać, a te chwile spokoju wydały się jedynymi w miarę odpowiednimi do tego zadania.
Przerwała by ostrożnie odsłonić swoją twarz. Powstrzymała się przed westchnieniem bacząc na swego towarzysza jednak nie mogła sobie odmówić uniesienia twarzy i chwili czystej przyjemności dotyku chłodu.
- Myślałeś może o moich wczorajszych słowach? Nie mogę przestać o tym myśleć - poskarżyła się, całkiem jak mała dziewczynka. - Może zaczynam wariować jak niektórzy z pielgrzymów. Wszędzie widzę możliwości dla złych czynów nie potrafiąc cieszyć się szybko zbliżającym się uleczeniem. Wręcz przestaję w nie wierzyć...
- Możliwości dokonywania złych czynów jest wiele, nie tylko w okolicach Fontanny Gołębicy
- odparł Detlef.
- Zatem uważasz, że przesadzam? - zapytała ostrożnie, z trudem opanowując chęć odwrócenia się i spojrzenia na swego rozmówcę.
- Mam wielką nadzieję, że przesadzasz - poprawił ją odrobinę Detlef. - Gdybyś miała rację, to mogłoby się to źle skończyć dla wielu ludzi.
Nie przejmowała się życiem motłochu. Byli dla niej tylko cieniami, niemal nierealnymi istotami które zapominała w chwilę po ich spotkaniu. Nic jednak nie miało prawa stanąć na drodze vendetty którą przysięgła doprowadzić do końca.
- Oczywiście - odparła wymijająco po czym zabrała się za przecieranie twarzy. Jej myśli nie chciały jednak odstąpić od tematu naciskając na nią coraz mocniej, aż miała ochotę krzyczeć. - Co sądzisz o naszym drogim Maximilianie?
Pytanie było proste. Odpowiedź za to... jakby nieco mniej.
- Trudno o nim wiele powiedzieć - odparł Detlef. - Jest rzeczą pewną, że ma wrogów. Całą grupę. Inaczej by nas nie najął. Ale zapewne zorientował się niedawno, że są na jego tropie, inaczej nie podróżowałby tylko z dwoma ochroniarzami. No i nie potrafię stwierdzić, czy bardziej zależy im na tym, by nie dotarł do klasztoru, czy też na jego skrzynce.
- Gdyby chodziło głównie o skrzynkę zabraliby ją tam na plaży i uciekli. Po co wdawać się w niepotrzebną walkę. O ile nie byli to szeregowi członkowie organizacji która nastaje na niego. Jeżeli tak się rzecz miała mogli opacznie zrozumieć rozkazy lub chcieli się wykazać zabijając szlachcica i przynosząc to po co zostali wysłani. Dziwi mnie jednak wybór miejsca ataku. Jeżeli chcieli się go pozbyć po cichu z całą pewnością mogli trafić na lepszą okazję bez alarmowania Maximiliana i jego ochrony. Wiele bym dała za możliwość poznania motywów które nimi kierowały i roli naszego ocalonego i jego skrzynki w tym wszystkim.
- Nie sądzę, byś miała możliwość uzyskania odpowiedzi na te pytania
- odparł Detlef tłumiąc uśmiech. - Maximillian nie odpowie, gdy go spytasz wprost, skrzynki mu nie zabierzesz, a wzięcie go na tortury również odpada. Nie sądzę, byś potrafiła czytać cudze myśłi.
- Faktycznie, tej umiejętności mi niestety poskąpiono
- odparła ze śmiechem. - Gdyby chociaż jeden z napastników ostał się przy życiu. Jeżeli jednak byli tylko pionkami to i tak niewiele widzieli. Gdyby tak trafić na któregoś w drodze do klasztoru... - rozmarzyła się w związku z czym ponownie zamilkła.
- Na drodze pełnej pielgrzymów chcesz napaść na kogoś, a potem zmusić go do mówienia? - zaciekawił się Detlef. - To by była niezła sztuczka. - W jego głosie zabrzmiała, może dla Melissandry niesłyszalna, ironia.
Oburzenie wyrwało ją z marzeń.
- Któż tu mówi o porywaniu? Zupełnie jakby nie można podejść i porozmawiać. Wszak to nie zbrodnia, a że w ewentualnym wyniku owej rozmowy coś niekoniecznie przyjemnego spotkać by mogło rozmówcę... Cóż, takie rzeczy wszak się zdarzają. Przy czym wcale nie twierdzę, że użycie siły lub innych środków miałoby być konieczne. Wszak nie wiemy kim są, ani jakie zarzuty kierują przeciw szlachcicowi. Może nawet chętnie wyjawią nam swe racje by nakłonić do pomocy. Co jak co, ale najwyraźniej Maximilian zaufał nam wystarczająco by zdać się na opiekę. Waszą - dodała po chwili - gdyż mnie ten zaszczyt nie interesował. - Nie dało się nie wychwycić insynuacji wyraźnie brzmiącej w jej głosie.
Gdyby widziała pełne rozbawienia spojrzenie, jakim obrzucił ją Detlef... Nie widziała jednak, a zatem w żaden sposób nie mogła zareagować.
- Cokolwiek ktokolwiek by ci powiedział - odparł - to i tak nie mogłabyś wiedzieć, czy mówi prawdę, czy nie. I nie mówię tu o idealnych kłamcach, ale o ludziach, którzy wierzą w to, co im powiedziano.
- Ależ oczywiście
- odpowiedziała z lekceważeniem. - Nie powiedziałam jednak, że dam wiarę takim słowom, a jedynie że chciałabym je usłyszeć. Poznanie sprawy tylko z jednego źródła daje nieprzyjemne poczucie niepełności, które równie dobrze może uratować życie, co zabić.
Zakończyła swój rytuał po czym schowała szmatkę i nałożyła maskę. - Zawiążesz? - zapytała przymilnie, odwracając twarz w jego stronę.
- Oczywiście - odparł Detlef. - Z przyjemnością ci pomogę.
Co też wnet uczynił, dzięki czemu twarz Melissandry bezpieczna była przed spojrzeniami postronnych osób.
- Jeśli pragniesz spotkać kogoś w szarym płaszczu - nawiązał do jej wcześniejszej wypowiedzi - to powinnaś się trzymać w miarę blisko Maximilliana. Może uda ci się zobaczyć jednego z nich odpowiednio wcześnie.
- Ewentualnie wykorzystać do tego celu krasnoluda, który mu towarzyszy. W końcu pozbycie się jedynego znającego nieco więcej szczegółów ochroniarza nie byłoby z ich strony takim znowu głupim pomysłem.
Sprawdziła czy maska dobrze się trzyma po czym otrzepała ubranie z liści.
- Zobaczymy czy nadarzy się okazja. Póki co wracajmy do obozowiska zanim ktoś przez przypadek zauważy nasze zniknięcie.
Wrócili bez żadnych przygód i jak poprzedniej nocy pożegnali się zdawkowym dobranoc.

Kolejny dzień niewiele się różnił od poprzedniego nie licząc kolejnych dolegliwości w drużynie. Melissandra dziękowała opaczności, która wciąż utrzymywała ją z dala dziwnych chorób. Tym razem kobieta trzymała się blisko Maximiliana i jego krasnoludzkiego ochroniarza. Z uwagą obserwowała każdy ich ruch i tych, którzy przemykali obok. Niestety nie nadarzyła się okazja do pogłębienia wiedzy przez co gdy dotarli do murów miasta, jej humor był co najmniej marny. Tym razem zrezygnowała z rozmowy z Detlefem. Jej wątpliwości i podejrzenia najwyraźniej nie robiły na nim wrażenia, a nie lubiła gdy ignorowało się jej przeczucia. Na dokładkę była już mocno zmęczona drogą, jej niewygodami i tłokiem jaki na niej panował. Swój rytuał wykonała szybko i bez tracenia czasu na cieszenie się podmuchami wiatru, kąsaniem chłodu czy całą resztą fizycznych doznań. Grzecznie życzyła swemu opiekunowi dobrej nocy po czym pogrążyła się w snuciu planów, niepokojących myślach i niepewnej przyszłości jaka się przed nią rysowała.

Poranek przywitała, o ile było to w ogóle możliwe, bardziej zmęczona niż w chwili, w której kładła się spać. Była to jedna z tych chwili, w których cieszyła się, że twarz zakrywa jej maska. Ograniczyła rozmowy do minimum, starannie unikając ich nawiązywania. Gdy jednak ze strony Detlefa padło pytanie przerwała swe gniewne milczenie by odpowiedzieć z nieco wymuszoną wdzięcznością.
- Właściwie z chęcią bym sprawdziła co też oferuje tutejszy rynek. Wszak zawsze może znaleźć się coś godnego uwagi.
Tak oto ruszyli w stronę miasta zaraz za krasnoludem i jednym z mężczyzn z ich grupy. Plany Melissandry dotyczące tej wycieczki tylko częściowo tyczyły się zakupów. W swoim bagażu miała wszystko co potrzebowała. Skoro jednak nadarzała się okazja do śledzenia ochroniarza Maximiliana, nie zamierzała jej przegapić. W jej pamięci wciąż bardzo wyraźnie brzmiały jej własne słowa. Kto wie, może akurat miała co do tego rację i zakapturzeni napastnicy pojawią się w mieście, na dodatek w wystarczająco dogodnym miejscu by zadać im kilka pytań. Wątpiła w takie szczęście jednak okazje miały to do siebie, że trzeba było za nimi pochodzić by na nie natrafić. Same w ręce pchały się niezwykle rzadko.
Gdyby jednak nie udało się śledzenie ani wypatrywanie “wroga” postanowiła kupić jakiś drobiazg w stylu rękawiczek i swobodnym krokiem powrócić do reszty, jakby od początku właśnie to było jej celem.
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”
Grave Witch jest offline