Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-01-2012, 22:27   #3
Yzurmir
 
Yzurmir's Avatar
 
Reputacja: 1 Yzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie coś
Na orbicie Criticorum Sir Atul Biman Cameton z irytacją wysłuchał wieści o rzekomym zadłużeniu Dariusa. Chodził po kajucie w tę i we w tę, z nerwów zakręcając wąsa i mamrocząc pod nosem.

A to kanalia! Szumowina! Padalec! Jeszcze raz, jak on się nazywa? Gustav Janos… Cóż to za hańba, gdy pospolity człowiek, zwyczajny… lichwiarz, rzuca takie oszczerstwa w stronę godniejszych od siebie. Jest tylko jedno rozwiązanie: należy się spotkać z szubrawcem i wyzwać go na pojedynek. Jeśli przegra, znaczy to, że nie ma racji i musi anulować dług. Jeśli natomiast w ogóle niegodziwiec nie będzie chciał walczyć, to znaczy, że jest bez honoru, a człek bez honoru nie może żądać niczego od ludzi wyższych stanem.

Atul stanął i spojrzał po pozostałych udziałowcach, pewny swojej „żelaznej” logiki. Ktoś jednak stwierdził, że nie wiadomo, gdzie podziewa się Janos. Cameton spojrzał na niego z pogardą.

W takim razie go odnajdźcie. Co może być w tym trudnego? A jak już będziecie wiedzieli, gdzie on jest, to tylko mi powiedzcie, a wypatroszę bękarta! Tymczasem nie będę tutaj siedzieć. Wrócę za parę dni i mam nadzieję, że przez ten czas znajdą się jakieś wieści o tym… Janosie.

Jak powiedział, tak też zrobił. Już piąty dzień przebywał na kontynencie Perlerii, siedząc w pokaźnym namiocie rozbitym na zielonej polanie. Siedząc po turecku, przy świetle lampy naftowej pisał list.
„Droga Rachano,

Przybycia do ogarniętego dymem i popiołem Criticorum nie oczekiwałem bynajmniej z ekscytacją, ale mimo to nieprzygotowany byłem zupełnie na wieści, które nas zastały. Otóż okazuje się, że jakiś bankier-krętacz imieniem Janos (to właściwie jego nazwisko, gdyż imienia nie mogę sobie przypomnieć) rozgłosił wszem i wobec, wśród towarzystwa, z którym taki cham raczej nie powinien się zadawać, że nasz okręt, Darius, jest zadłużony na 45 000 feniksów. Dokładnie tak, Droga Siostro. Jak z deszczu pod rynnę, pozwoliłbym sobie rzec. Nie wiem jeszcze, jak ta kwestia zostanie rozwiązana. Li Halan zobowiązał się coś z tym zrobić, ale nie mogę ręczyć za jego skuteczność.

W obliczu tego wszystkiego nie mogłem wytrzymać dłużej wewnątrz tej blaszanej puszki i sam poleciałem na powierzchnię. Otóż poza brudnymi slumsami na Criticorum znajduje się także kontynent Perleria, na którym uchowała się miejscowa fauna i flora. Byłem już tutaj kiedyś, eksplorując górzystą i ściętą mrozem północ. Tym razem postanowiłem natomiast odwiedzić centralny zachód, spodziewając się, że dziewicze lasy dadzą wytchnienie mym skołatanym nerwom. Oczywiście cała wycieczka nie w smak jest twojemu synowi Rangarowi, który wolałby raczej odwiedzić któreś z miast i obejrzeć słynne Krwawe Żniwa.

Wybiłem mu to z głowy. Tylko głupiec dobrowolnie daje się truć smogiem i spalinami zepsutej metropolii, natomiast jeśli chodzi o dramatyczne spektakle i walki na śmierć i życie, to nikt nie serwuje ich przecież tak, jak sama natura. Wysyłanie skazańców do walki na arenie to barbarzyństwo, które może podobać się tylko niższym klasom, tym ludziom bez smaku, którzy nigdy nie poznali prawdziwego życia. Rzeczywistych emocji dostarcza jedynie szlachetne polowanie — człowiek kontra bestia, muszkiet przeciwko pazurom.

Nie spodziewałem się znaleźć na Perlerii niczego wyjątkowego, tym bardziej z uwagi na to, że już tutaj polowałem. Na północy natknąłem się wówczas na fascynujące stworzenia zwane Sikkeena, a przez miejscowych: srebrnymi łasicami. Nie sądziłem, że tym razem znajdę cokolwiek ciekawszego, ale nie było to też moim celem. Chciałem w końcu jedynie trochę odpocząć, a zatem zabrałem ze sobą tylko Rangara, Eknatha i Mihira i ustaliłem, że wrócę po pięciu dniach.

Pierwszego dnia nie znaleźliśmy niczego interesującego, poza paroma odległymi ptakami, na których zmarnowaliśmy trochę amunicji. Drugi dzień zapowiadał się na początku tak samo, lecz po południu natknęliśmy się na inną grupę myśliwych. Byli to szlachcice z domu Torenson oraz ich służący, którzy wyruszyli na polowanie na rdzawe wilki, stanowiące tutejszą plagę. Jak możesz się domyślać, z takim doborowym towarzystwem wyprawa od razu stała się bardziej interesująca. Muszę przyznać, że byłem nieco zdziwiony, widząc tak zazwyczaj dystyngowanych Torensonów zdeterminowanych, by zabić bestie dręczące ich ziemie. Udzielił mi się ich nastrój i postanowiłem udzielić im pomocy.

Być może zaciekawią Cię, Droga Siostro, lokalne zabobony. Podczas gdy wieczorem dyskutowałem z innymi ludźmi naszego stanu, Rangar zaczął kręcić się wśród ich służących. Rzecz jasna spróbowałem go przywołać do porządku, ale uparty chłopak twierdził, że mu się nudzi. Byłem zbyt zajęty, żeby go niańczyć, a zresztą — jest jeszcze młody, co poradzić? Później wrócił do mnie podekscytowany przez zasłyszane historie. Miejscowi, jak twierdzi, opowiadają o potworach żyjących głęboko w lesie i żywiących się ludzkim mięsem. Monstra te mają podobno przypominać ludzi, tak jakby połączyć człeka i zwierzę. Rangara bardzo zaciekawiły te opowieści, ale wyjaśniłem mu, iż są to jedynie bajki tworzone przez strachliwy i ciemny lud. Nie mogę mu mieć jednak za złe jego podniecenia; wszak w jego wieku sam goniłem niezliczone chimery — taki urok młodości.

W każdym razie następnego, to jest trzeciego, dnia ponowiliśmy poszukiwania rdzawych wilków. Po południu odnaleźliśmy tropy, ale były nieświeże i nie udało nam się dotrzeć do watahy. Mieliśmy jednak nadzieję na to, że zadanie się wkrótce powiedzie, gdyż wieczorem słyszeliśmy niezbyt odległe wycie. Cały czwarty dzień spędziliśmy na tropieniu zwierząt, aż w końcu dzisiaj udało nam się je odnaleźć. Zobaczywszy je w oddali, rozdzieliliśmy się i utworzyliśmy kordon, którym otoczyliśmy stado. Bestie nie miały najmniejszych szans przeciwko broni palnej, chociaż jednej z nich udało się dorwać służącego Torensonów. Ogólnie polowanie zakończyło się sukcesem, a Torensonowie podziękowali mi za pomoc. Myślę, że przy następnym pobycie na Criticorum zatrzymam się w ich posiadłości i może znowu wyprawimy się wspólnie do lasu.

Przy okazji chciałabyś zapewne wiedzieć, że Rangar sprawił się całkiem nieźle i nawet udało mu się zastrzelić jednego…”
Wuju! Wuju! — Krzyk siostrzeńca oderwał Atula od pisania listu. Myśliwy chwycił swój karabin i natychmiast wybiegł z namiotu. Na zewnątrz zobaczył, że uczestnicy polowania zgromadzeni są w odległym punkcie obozu. — Wuju, zobacz! Ten człowiek stał na straży.

Rangar odsunął się i pokazał mu zmasakrowane ciało jednego ze służących Torensonów. Cała twarz i klatka piersiowa były niekształtną, zakrwawioną masą postrzępionego mięsa, a lewa ręka leżała na ziemi trzy metry dalej. Tylko zerknąwszy na truchło, Cameton podniósł się i rozejrzał. Wkoło panowała ciemność, pogłębiona przez światło ogniska dochodzące z centrum polany, ale po chwili jego wprawione oczy dostrzegły jakieś poruszenie daleko pomiędzy drzewami. Nie zastanawiając się, rzucił się w tamtym kierunku.

Biegł przez chwilę, nie widząc niczego, i stracił już nadzieję, gdy nagle zauważył przed sobą niewyraźną sylwetkę. Spostrzegłszy, że potwór jest szybszy od niego, nie tracił czasu, tylko przyklęknął i celując ledwie przez pół sekundy, wystrzelił ze swojego Grantza. Sztucer ten stanowił cudo techniki i posiadał nawet załadowaną specjalną amunicję, która potrafi powalić najpotężniejsze bestie, ale łowca nie zauważył wcale padającego ciała. Czy spudłował? Nie był pewien. Zazwyczaj mu się to nie zdarzało. Sam nie wiedział, co o tym myśleć.

Uznając dalszy pościg za bezcelowy, wrócił do obozu, gdzie atmosfera powoli się uspokoiła. Następnego dnia pożegnał się z Torensonami i wsiadł na prom, który przeniósł go z powrotem na Dariusa. Myślał nad opisaniem ostatnich zdarzeń Rachanie, ale… w końcu sam nie był pewien, co się wydarzyło. A tymczasem były pilniejsze sprawy, takie jak dwie wiadomości…
 
Yzurmir jest offline