Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-01-2012, 01:29   #6
Betterman
 
Betterman's Avatar
 
Reputacja: 1 Betterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnie
Nigdy nie miał trudności z mniej lub bardziej bezpośrednim zakrzywianiem tłumu, w niektórych częściach Altdorfu jednym spojrzeniem ustawiał uliczników w równiutkie szpalery. W Bögenhafen też nie musiał się szczególnie wysilać, towarzystwo potężnego krasnoluda robiło swoje. Pewnie równie swobodnie spacerowaliby z nim zatłoczoną Haffenstrasse, nawet gdyby większość przechodniów nie zmierzała przypadkiem w tę samą stronę. Dla spokoju ducha starczyło starym, stołecznym zwyczajem prawy łokieć trzymać przy sobie, a drobnicą w kieszeni w ogóle nie zaprzątać sobie głowy. Co innego angażowało zresztą nieznośnie uwagę...

Zaraz po zakwaterowaniu wziął się do testowania kulinarnych talentów kuchmistrza Toddo. A że podszedł do sprawy nie tylko z apetytem, ale i nabytą pod dachem pana Cuppinsa powagą, wstał od stołu dużo później niż spragniony uciech krasnolud. Zgonił wtedy z wyrka Ericha i przez pozostały do powrotu Płomiennego czas, okupował ów zacny mebel jako należny mu z racji starszeństwa. Wyciągał się z jasno określonym, bezpretensjonalnym zamiarem. Ale zamiast go z pożytkiem dla zdrowia zrealizować, zmarnował wbrew sobie tę spokojną chwilę na ponure rozważania. W Ciepłej (choć trochę zapyziałej) Przystani każdy kąt – nawet straszliwie zagraconej komórki – trącił potężną halflindzkością, która bezlitośnie przypominała o odległych teraz, ale wcale nie prostszych przez to sprawach. Z kolei podrzemujący na sąsiednim posłaniu rekonwalescent był żywym – dziękować bogom – dowodem na to, że niektóre przypadki potrafią odbijać się cholernie nieprzyjemną czkawką. Niełatwo taką leczyć, ale warto spróbować, bo następnym razem może okazać się śmiertelna.
Nieudane łowy na kałamarzy rzecz jasna nie poprawiły Spielerowi nastroju. Zgodził się co prawda w ogólnej ocenie sytuacji z Płomiennym i nieszczególnie przejmował spadkiem, liczył za to, że zdołają dowiedzieć się czegoś, co pomoże jakoś wymsknąć się z orczego zadu. W tej chwili zostały im chyba tylko tajemnicze inicjały i nazwa gospody w Nuln, więc równie dobrze mogli usiąść nad kuflem i poczekać na rozwój wydarzeń. Jak dotąd kłopoty znajdowały ich same.

Chociaż w miejskim gwarze i ścisku czuć się powinien jak w domu, niezdrowa, trudna do okiełznania umysłowa nadczynność dalej psuła mu humor, kiedy kluczyli między straganami. Oczy, w parszywej z nią konfidencji, wciąż przepatrywały fachowo zaludniającą festyn ciżbę pod kątem osobników podejrzanie zainteresowanych szczerbatym młodzieńcem, maszerującym raźno na czele wyprawy po złoty trunek.

Wygodna ława w bezpośrednim sąsiedztwie górującej nad tłuszczą, dębowej beki na kołach, z dobrym widokiem na głęboko wycięte kaftany służebnych dziewek oraz na zapaśniczy ring była bez wątpienia tym, czego potrzebowali. Samotny, nadzwyczaj już znużony zabawą biesiadnik, nie czynił żadnych wstrętów. Wykazał wręcz miłą inicjatywę, uprzejmie zwalając się na ziemię przy symbolicznym zupełnie dotknięciu.
Spieler raczej niewiele miał w życiu wspólnego ze sportem, ale z ciekawością słuchał rzeczowych komentarzy Płomiennego do odbywającej się nieopodal młócki. W towarzyskich potyczkach na barce, choć krasnolud wyraźnie przewyższał go wytrzymałością i wagą, radził sobie całkiem przyzwoicie. Niewielkie techniczne niedostatki nadrabiał szybkością, więc zwłaszcza w krótkim starciu potrafił sprawić niespodziankę. Tym bardziej, że siłą wcale mu nie ustępował.
Mądrzejszy o to wszystko oraz parę odcisków krasnoludzich pięści, między kolejnymi łykami piwa, dochodził powoli do wniosku, że obijanie gąb ku uciesze gawiedzi to wcale nie gorszy sposób zarabiania pieniędzy niż obijanie na ulicy albo w karczmie. Ale póki co, mieszek pod pachą jeszcze nie grzeszył nadmierną lekkością. A pęknięte żebra z pewnością w niczym im teraz nie pomogą.
 

Ostatnio edytowane przez Betterman : 02-01-2012 o 01:34.
Betterman jest offline