Ciemność - ciepły, miły mrok otaczający go miękkim całunem i nic poza nim, tylko spokój i cisza... Sen o niczym. Sen bez niczego. Sen bez strachu.
Z oddali doszedł go jakiś odgłos, ale nie przejął się tym, tylko spróbował ponownie głębiej zanurkować w nieświadomość. Odgłos powtórzył się, głośniej.
"Puk, puk", potem skrzypnięcie drzwi i odgłos kroków... Czuł, że już nie zaśnie, ale nie otwierał oczu, smakując resztki rozwiewającej się błogości... Ciało rozbudzało się powoli, umysł ociężale ruszał do pracy, odbierając nasilające się sygnały zmysłów...
- Eberhardzie? - usłyszał głos Theodora. Gdzie jest? W karczmie. Dobrze.
...uderzył go smród, jak z rzeźni. Krew, pot i flaki. Aha, to on tak cuchnie, nie umył się przed snem. Nawet nie zmówił paciorka. i gdzież jego jedwabna pościel? Uśmiechnął się lekko, otwierając oczy.
- Słucham. - Było ciemno, przed świtem, a zesztywniałe członki protestowały boleśnie, wstał jednak raźno i przeciągnął się z lekka. Dziś musi być dobry dzień. Po prostu musi.
*
Wysłuchawszy propozycji Hess’a, zgodził się i nie tracąc czasu rozpoczął przygotowania - widać było, szczególnie po wczesnej porze, że magowi się spieszyło. Na ewentualne pytania zawsze znajdzie się czas podczas podróży. Wywalczywszy balię i nie przejmując się zimną poniekąd wodą, umył się i doprowadził do porządku ekwipunek. Pancerz być może wymagał wyklepania przez kowala, ale nie było na to teraz czasu. Na śniadanie zszedł ostatni, jednak był już w pełni wyekwipowany - z bronią przy pasie i w kolczudze, która lepiej nadawała się do dłuższych podróży. Pożywił się szybko, włączywszy się do rozmów tylko raz, krótkim żartem, po czym energicznym krokiem ruszył ku stajniom zająć się końmi i w krótkim czasie gotów był do drogi.
Kolejne trzy dni spędzili w siodle, tak że nawet zaprawionemu w jeździectwie Eberhardowi dało się to we znaki - czego jednak nijak nie dało się po nim poznać. Poruszał się na czele grupy, oczyszczając w razie potrzeby zarośnięte nieraz ścieżki. Jechali w ciszy, lepiej było bowiem zachować ostrożność w tej gęstwinie, jednak wieczorami, przy obozowym ognisku miło mu było zamienić w końcu parę słów. Wszystko szło gładko, do momentu gdy w oddali ukazał się Most Lothara...
*
Most był zatłoczony, widać było tak żołnierzy, jak i kupieckie wozy wraz z,
haha, “strażnikami”.
Już z daleka doszły go gniewne okrzyki... Wszystko to razem i każde z osobna miało jedną cechę wspólną - wyglądało jak kłopoty. Dużo ich było.
Eberhard zwolnił, zrównując się z resztą grupy. Pozostawił sytuację bez komentarza - awantura, jaka jest, każdy widzi. Ponieważ wyprawie przewodził, jakby nie było, Theodor, pozwolił mu rozpocząć rozmowy, nie oddalając się jednak, a bacznie obserwując otoczenie. Być może przyjdzie przebijać się siłą, co jednak nie uśmiechało mu się specjalnie, rzeka była jednak zbyt szeroka i głęboka w tym punkcie, by liczyć na znajdujący się w pobliżu bród... Na razie pokładał nadzieje w negocjacjach, Theodor był człowiekiem o dużej charyzmie, być może uda mu się skłonić dowódcę oddziału by ich przepuścił.