Banned
Reputacja: 1 | Monique Blanch
Uciekała dłuższą chwilę wzdłuż ulicy przy parku. - Lupini - zaklęła siarczyście na głos - jakby tego było mało! Skąd oni się, cholera biorą?!
Gdy zatrzymała się zbliżając powoli do postoju taksówek, zauważyła samochód Gabi jadący w przeciwną stronę. - Jeszcze cię dorwę cwaniaczko i tego twojego Bertmana - pomyślała sobie patrząc na odjeżdżający samochód. - Proszę pod Cat's Night - powiedziała wsiadając do taksówki. Młody chłopak z obrączką na palcu przyjął do wiadomości i zajął się prowadzeniem. Czerwona czapeczka z daszkiem i czarny golf mówił Monique niewiele, właściwie to mało ją obchodziło kto prowadzi, ale głos tego chłopaka zdawał się jej znajomy. Zignorowała to, tak wiele ludzi znała w tym mieście, że to uczucie czasami wręcz ją prześladowało. - Możesz zrobić trochę głośniej? - poprosiła kierowcę, bo akurat zaczynał się serwis informacyjny. Nasłuchując wieści z dzielnicy willowej, zaczęła szperać w plecaku. - Kurwa mać! - zaklęła ze złością, panel od skanera był pęknięty. Taka droga zabawka... zniszczona. Naprawa będzie sowicie kosztowna. Na szczęście malutki aparacik był cały. - Nie, nie do ciebie! - wytłumaczyła się po chwili.
Wtem zadzwonił telefon. Kochany, przyszywany tatuś Dominik, ucieszyła się na sam widok wyświetlanego połączenia. - Cześć, mój drogi - powiedziała w miarę spokojnym głosem, wyczuć w nim mógł lekkie załamanie. - Cześć - odpowiedział zdecydowanie, ale Monique od razu wyczuła, że są problemy - Szybkie pytanie - szybka odpowiedź - uwielbiał tę grę. - Słucham - Widziałaś przypadkiem dziś Marka - zdenerwowanie i obawa ojcowska w głosie wyrywały się z jego głosu. - Nie, a co? - spojrzała na kierowcę, który gapił się na nią w lusterko, gdy ich wzrok się spotkał, kierowca udał, że nie słucha. - Od dwóch godzin próbuję się do niego dodzwonić, czekałem na niego pod metrem ale nie dojechał - spóźnienie dla Dominika to jak zwykle duży problem. - Nie wiem stary! Ale dobrze ci radzę, trzymaj się Domu. Miałam dziś ostrego zonka... Możesz mi załatwić wizytę u ginekologa? - spojrzała na swoje dłonie, pod skórą czuła drobne kawałeczki szkła. - Coo?- nie domyślił się o co chodzi, więc Monique od razu pomyślała, że to nie kolejny debilny żart z jego strony - Mówię poważnie Mark zaginął! Dzwonił, że wsiada do metra, ale już z niego nie wysiadł. Jego telefon został wyłączony, a pierwszy raz zgłosiła się automatyczna sekretarka. Czuję, że coś się mu stało, zbieramy się wszyscy dziś na Leicaster Square, można na ciebie liczyć?
Monique z niedowierzaniem kręciła głową, taksówka właśnie stała na światłach. Kilka zagubionych kropel deszczu spadło na przednią szybę. Kierowca uporczywie się na nią gapił.
Dominik wyczuł, że ją zatkało. - Ktoś robi czystki w mieście, Elka musi coś z tym zrobić albo będzie rozpierdolka! - był wkurzony, jak tylko on potrafił być, Monique usłyszała w słuchawce jakiś trzask, nie zdziwiłaby się gdyby to właśnie jakiś śmietnik dostał z buta - A teraz powiedz jeszcze raz co Ci się przytrafiło, bo sorry, ale nie zakumałem, jestem dzisiaj trochę rozjebany tym klimatem. Za pół godziny do godziny, będziesz? - Dobra stary, możesz na mnie liczyć, zjawię się tam, ale nie mieszaj mnie w zadzieranie z Elką i bez tego mam problemy. Opowiem ci jak się spotkamy... biedny Mark, naprawdę przykro mi stary... będzie dobrze, nie przejmuj się - chciała go jakoś pocieszyć, ale wiedziała, że nie da rady, nie dostała jeszcze nigdy pozwolenia na Przekształcenie i mogła sobie jedynie wyobrażać ból po ewentualnej stracie Dziecka -Mam być tam za godzinę? Mogę się trochę spóźnić, ale będę. - Jeżeli będziesz później, znajdziesz nas w teatrze. Wchodzimy zaraz jak skończy się spektakl - oczywiście zignorował próbę pocieszenia... przyzwyczaiła się już do tego. - Okej, to tam się spotkamy - gdy tylko odłożyła słuchawkę, naskoczyła na taksówkarza. - Masz kierownice? To prowadź!
Gdy dojechali na miejsce Monique wysiadła i zapłaciła za przejazd... może trochę za dużo? Czuła, że koleś ma dzieci na utrzymaniu...
Poczekała, aż taxi odjedzie i przemknęła do klatki schodowej nieopodal klubu.
Gdy była już w swoim schronieniu, sapnęła. Tak chciała już stąd nie wychodzić.
Zrzuciła z siebie wszystkie ciuchy, uprzednio kładąc delikatnie plecak na biurku. Wzięła ekspresowy prysznic, wysuszyła włosy, a potem podeszła do szafy. Wywinęła oczy do góry i otworzyła skrzypiące drzwi. Coś spadło z górnej półki, ale ogólnie jej oczom ukazał się znajomy syf.
Trochę czasu minęło zanim wybrała odpowiednie ciuchy. Pozornie do wyboru miała tylko kilka sukienek. Stała więc teraz w czarnej kusej sukience i czarnych glanach, nachylona nad biurkiem. Zdjęcia właśnie się drukowały.
Gdy zajrzała do szuflady w poszukiwaniu pendrive'a, znalazła jakieś gotyckie korale. Założyła je z myślą o swoim ojcu. - Jeśku nie wierzę, że żyje! Michaelu, czy to jakiś znak? - zastanawiała się malując oczy czarną kredką.
Spakowała zdjęcia i mosiężnego Jaguara z pięknymi cyrkoniowymi oczami, wyjętego ze zniszczonej skórzanej kurtki do torby. Założyła wygrzebaną z szafy w ostatniej chwili czapkę z daszkiem i wróciła ponownie do Londynu, niczym do życia. - Tym razem będzie lepiej - postanowiła wsiadając do taksówki. - The Venue - uśmiechnęła się do mężczyzny w podeszłym wieku kierującego pojazdem. |