Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-01-2012, 07:56   #34
villentretenmerth
 
villentretenmerth's Avatar
 
Reputacja: 1 villentretenmerth nie jest za bardzo znanyvillentretenmerth nie jest za bardzo znanyvillentretenmerth nie jest za bardzo znany
- Ze mną raczej problemu nie będzie - Weenglaaf dalej dłubał w zębie - Moje ubrania metki nie posiadają... A po za tym mnie nic z wami nie łączy. nawet gdyby wytropili skąd ma szlachetna postać tu przylazła utkwią w dupie na północnym zalesionym skrawku kontynentu.
-Z Tobą, drogi Panie Weenglaafie mamy inny problem. Słyszałeś Pan kiedyś o czymś takim, jak trop magiczny? Ślad, szlak, zwane jest różnie.
- Jestem dobrym tropicielem, śmiem rzec, że pewnie najlepszym z tego rudla, jakie z nami biesiaduje. Mogę odnaleźć ten ślad magiczny, jeśli jest wystarczająco silny i nie ma paru tysięcy lat, ale - uśmiechnął się jeszcze bardziej krzywo - nie chcecie chyba powiedzieć, że ta usługa nie będzie miała zapłaty z góry, a nie na ciulowaniu po waszym hrabim.
-Dziwne więc, żeś Pan siebie nie wyczuł w takim razie. Ostatni zabieg jakiemu się Pan poddał, wzmocnieniu swoich “szwów”, że tak to nazwę, zrobił z Pana bransolet jak gdyby dwie latarnie, świecące w ciemności. Ci dwaj co tam siedzą, ten lekko schłodzony i śmiejący się, wyczuli Pana jak był Pan na ruinach odległych o 4 mile stąd. Kolokwialnie mówiąc, zostawiasz pan magiczny smród jak skunks z rozwolnieniem.
- A wolałbyś mnie widzieć o tej porze bez tych latarni?
- zapytał opadając krzesłem ciężko i opierając się na dębowym stole. - Mogę je zdjąć na potrzeby tej misji, ale jaką mam wtedy pewność, że przeżyje pierwszą noc, a wy jaką macie pewność, że zrobię to co obiecałem za dnia. Nie jestem magiem, korzystam tylko z takich usług. Skoro stać Cię człowieczku na te elfie chędożenie, to albo masz na to radę, albo grzecznie po nakarmieniu chcesz mnie odesłać, albo po prostu - wstał, na bransoletach zabłysły runy a śpiący dotąd pod kominkiem wilk obudził się z warknięciem jakby z koszmaru (aż takiego efektu Weenglaaf się nie spodziewał) - Chcesz na mnie przetestować tą gromadkę.
Vernon zrelaksowany całkowicie i nawet delikatnie nie poruszony całym tym zajściem popatrzył na Weenglaafa.
-Wybieram odpowiedź numer jeden. Mamy na to sposób. To znaczy... -odwrócił się do dwóch braci - oni mają. Może nie wyglądają i się nie zachowują, ale mają już po dwieście lat. I całą wiedzę na temat elfiej magii.
- Jesteśmy w stanie skompresować pański problem, do tego stopnia, że będzie Pan mógł zrzucić bransolety... A efekty obrzędów zostaną zredukowane. Pozostanie Panu tylko szybkość i sprawność tego... Wilczka. Innymi słowy,w nocy zachowa Pan świadomość. -
odezwał się ten z rozległą raną.
- A po udanej misji... Usuniemy go całkowicie. Oczywiście, wszystko to jeśli się Pan zgodzi przyjąć propozycję.
- I jeszcze jedno.
- dodał Elf siadając -Wiemy, że bardzo kuszące jest posiadania całej mocy wilkołaka dla siebie... Więc z momentem rozpoczęcia naszego leczenia, zostanie w Panu nasz “magiczny ładunek”. Czyli skompresowaną odrobinę naszej magii. W razie, gdyby Pan zechciał w środku misji zostawić nas, wydać lub też przejść na stronę wroga... Ładunek zostanie uwolniony, zamieniając Pana mózg w gulasz.
- To by było na tyle -
dodał Elf i uśmiechnął się do Weenglaafa.
- Brzmi to bajecznie, zwłaszcza, że nie tylko wy borykaliście się z tym problemem. ale - powiedział skupiony na szukaniu najbliższego antałka miodu -jeśli jesteście w stanie tego dokonać... - zawisł w pół słowa, coś w jego głowie telepało, możliwe, że to obniżający się promil alkoholu we krwi, albo coś innego - jutro podejmę decyzje przemyślawszy wasze słowa... Jeszcze jedno, skąd mam mieć pewność, że ten wasz magiczny ładunek nie wysadzi mi głowy, gdy skończymy misje? Wszak lepiej dzielić łupy na mniejszą grupę.
Mężczyzna z chustą spojrzał na niego.
-Czy myślisz, patrząc na dzisiejszą wieczerzę, że brakuje nam pieniędzy? O podział łupów możesz być spokojny, tyle ile każdy zdoła wynieść z włości Pana hrabiego jest jego. Nas nie obchodzą pieniądze, nie brak ich nam, ani do szczęścia nie są potrzebne.
-A co do ładunku...
- podjął po chwili- Pewności mieć nie będziesz. Słowo żołnierza musi Ci wystarczyć.
- Na dziś to mi wystarczy, aż nad to - Weenglaaf usiadł odstawiając lekko opróżniony antałek. półtorak na gorczycowym miodzie świadczył najdobitniej, że jego gospodarze mają pieniądze.
Rozmowa przestała go interesować, skupił się na oglądaniu swoich bransolet. Zastanawiał się tylko, czy rzeczywiście rozwiąże to jego największy problem, który czekał gdzieś daleko stąd.

Biesiada trwała dalej w najlepsze. Jednak Weenglaaf nie był nią zainteresowany. Postanowił udać się do przydzielonej mu komnaty, by w tej samotni oddać się rozmyślaniom. Rozmowa z Vernonem wstrząsnęła nim na tyle, że nie wziął ze sobą ani krzty alkoholu.

Seatana pożegnawszy Phelana ruszyła w stronę komnaty, którą z tego co pamiętała, wybrał Weenglaaf. Wilgotne włosy parowały lekko w chłodzie korytarza. Zapukała, może nieco zbyt głośno, jednak chciała się znaleźć w cieplejszym miejscu, a powrót do własnego pokoju nie wydawał się jej wcale takim dobrym pomysłem. Wolała zająć myśli czymś innym niż Satenel i jego zdrada.
- Wejść - odpowiedział gburowaty głos.
W takim razie dziarsko weszła do środka. Na szafce nocnej leżały miedziane bransolety wilkołaka, on sam stał przy oknie ze wzrokiem utkwionym na horyzoncie. Najwyraźniej też był w nie najlepszym nastroju. Gdy zauważyła bransolety, poczuła się trochę nie pewnie. uważniej spojrzała na odwracającego się do niej Weenglaafa.
- Wybierasz się na spacer? - zapytała zamykając za sobą drzwi.
- Dlaczego?
Wskazała na leżące na szafce bransolety.
- Mam takie przeczucie.
- Dziś nie będą mi potrzebne. A najprawdopodobniej nie długo w ogóle nie będą mi potrzebne. Po za tym
- urwał w pół zdania patrząc przez okno - osobiście nie odczuwam takiej potrzeby. Jedzenia mamy wystarczająco, więc nie ma sensu zakładać wnyków.
Podeszła bliżej zatrzymując się dopiero gdy stanęła obok niego.
- Nie chodziło mi o spacer w tym celu. Skoro jednak uważasz, że ich nie potrzebujesz nie do mnie należy kwestionowanie twoich decyzji.
- Jak czujesz się niepewnie Eldfall, mogę je założyć.
- Jeżeli czuję się niepewnie to nie z twojego powodu. Nazwij mnie głupią lub naiwną ale ufam twojej samokontroli.

- A z jakiego to powodu wydzielasz woń szczutej sarny?
- Chodzi ci o płyn do kąpieli?
- zażartowała kulawo po czym spoważniała. - Jakbyś się czuł wiedząc, że nie masz żadnego wpływu na swoje życie? Że kompletnie obcy ci ludzie są w stanie zmusić cię do zrobienia tego, czego w innych warunkach w życiu byś się nie podjął. Że decyzje jednej osoby, której się ufało ponad wszelką miarę, całkowicie niszczą twoje dotychczasowe życie zmuszając do porzucenia domu i ruszenia w świat, który cię nienawidzi? Jak byś się czuł gdybyś nagle dowiedział się że twoja wiara w tą osobę to najprawdopodobniej tylko dziecięce mrzonki. Że hańba, która spadła na twoją rodzinę zapewne ma swoje podstawy, a ty rzuciłeś wszystko na jedną szalę i najwyraźniej właśnie przegrywasz? - wyrzucała z siebie zdania z szybkością niemal utrudniającą zrozumienie ich sensu. Zamilkła dopiero gdy zabrakło jej tchu, a przez ciało przetoczył się dreszcz. - Na dokładkę w tym nowym dla mnie świecie panują zasady, których nie potrafię zrozumieć, a które sprawiają że zaczynam się czuć jak dziecko, które nagle znalazło się wśród znacznie od siebie mądrzejszych, dorosłych.
- Piłaś coś?
- spojrzał surowym poważnym wzrokiem.
Pokręciła głową nawet na niego nie spojrzawszy.
- Wiesz, że nie pijam alkoholu - przypomniała nienaturalnie spokojnym głosem.
- Też borykam się z podobnym dylematem, ale twoja sprawa... Zawsze znajdzie się większa ryba w stawie. Mówiłem kiedyś coś o twoich szlachetnych ideałach - uśmiechnął się kwaśno. - nie sądziłem jednak, że dane będzie mi zobaczyć jak ewoluują. Ja w brew pozorom jestem dość wykształconym człowiekiem, a przez moje ręce przechodziły fortuny. Dla odległego celu, który tutaj podają mi jak na dłoni. W pierwszym odruchu cały krzyczę by przyjąć ich propozycje, ale jest we mnie coś, co każe mi się od tego odciąć. Zwłaszcza, że istnieją byty silniejsze ode mnie, które są w tej sprawie zdeklarowane. Ty zaś... Byłaś jak dziecko błądzące we mgle. Jeśli się nie złamiesz i w tych większych rybach w stawie znajdziesz lukę, rysę, słaby punkt, czy jak to nazwać, który pozwoli ci wyjść na prostą. Ja z dnia na dzień stałem się niewolnikiem na własne życzenie. A szczegółowiej, stanę się jutro. Też nie mam na to wpływu, jak każdy. Nikt nie jest kowalem swojego losu. No może na wyspach Karatha, czy jak wy to odmieniacie.
- Nawet tam zdarzają się wyjątki - przypomniała. - Zawsze chciałam wyruszyć na ważną misję w imieniu królowej. Śniłam o przeciwnościach losu jakie mnie spotkają i tym jak dzielnie stawię im czoła. Zrobiłam wszystko by być najlepszą z najlepszych. By imię mojej rodziny powtarzane było z szacunkiem. Udało mi się. Zakosztowałam tego kim mogłam się stać po czym wszystko zostało mi odebrane. Nie wiem czy mam dość sił by nie dać się złamać. By trwać w swoich postanowieniach. Taka decyzja była tak łatwa gdy pełna dumy rzuciłam ją przy naszym spotkaniu. Teraz... Teraz sama nie wiem. Nagle znalazłam się w towarzystwie, które nie przestrzega zasad znanych mi od dziecka. Wśród ludzi dla których nie liczy się cudze życie. Zaczynam się bać samej siebie i tego do czego mogłabym być zdolna.
- Dla takich jak my... Potworów... cudze życie jest jedzeniem. A wszystkie rasy doskonale wiedzą, że największymi potworami są ludzie - rozchmurzył się zastanawiając się nad odwiedzeniem więźnia w lochach - Spójrz na mnie. Ja od dziecka nie wiem do czego potrafię być zdolny. A żyję. Tacy jak my z epitetem plugastwo i potworność musimy sobie radzić z towarzystwem takich... istot. A lgną do nas jak muchy do... pszczoły do miodu. Przetrwamy to. Mnie też pojono ideami, które w konfrontacji z wypalankami i buldożerami nie przetrwały. Na takich jak ja urządzano polowania sportowe. Teraz... jak się z tym prześpi jedną drugą noc, kolejny miesiąc odnajdzie się siłę by żyć dalej. Mówisz, że los podejmuję za ciebie decyzje. Ja bym zastanowił się nad pobudkami takiego sposobu myślenia. Jeśli uznasz, że droga wybrana przez los, depcząca w błocie młodzieńcze ideały jest słuszna... twoja sprawa Eldfall.
- Wszystko okaże się z rana, gdy poinformują nas o dokładnym celu - odpowiedziała obojętnie. - Swojej decyzji odnośnie wyprawy nie zmienię, chociażby przez wzgląd na dawne ideały. Może cała reszta też jakoś się ułoży w miarę poznawania nowych obyczajów, których poznania do tej pory się wystrzegałam. - wzruszyła lekko ramionami po czym odwróciła twarz w jego kierunku z przyklejonym do ust uśmiechem i nieco bledszą niż zazwyczaj, twarzą. - Zatem nie zrezygnujesz z ich propozycji i wyruszysz w drogę? W końcu tacy jak my powinni się trzymać razem.
- Nigdy w dotychczasowym życiu nie uczestniczyłem w tak długim elfim chędożeniu - Weenglaaf podniósł ramie, co wywołało dryg u Eldfallianki; objął ją i przycisnął. - No my obrzydliwe potwory powinniśmy trzymać się razem. Mi na tym nie zależy, zbyt długo żyję z wilkołakiem pod skórą, by cieszyć się odczarowaniem. Mam w sercu niepewność przed nieznanym. Każdy ma Seatano. Powiedz może lepiej w prost, bez patetycznej otoczki co cię tak roztroiło, to pomyślimy nad tym.
 
villentretenmerth jest offline