Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 30-12-2011, 03:45   #31
 
Lestad's Avatar
 
Reputacja: 1 Lestad nie jest za bardzo znany
Lestad skierował sie do kapliczki. Isak jednak jeszcze się modlił. “Starzeję się.” - pomyślał. “Pomyliłem jego modły z wołaniem. Słuch już nie ten...”
Isak słyszał czyjeś kroki za plecami, mimo wszystko dokończył swoje modły, nie odwracając się do człowieka, który go z pewnością obserwował. Jednak kiedy skończył, wstał i odwrócił się, za nim stał wiedźmin. Skłonił mu się lekko głową.
- Szukasz mnie? - zapytał się.
-Tak. - odparł wiedzmin. - Chciałem zapytać co myślisz o naszym ‘zmiennym’ towarzyszu.
Rycerz zamyślił się przez chwilę.
- Jak się domyślam, jest dotknięty wampiryzmem, wilkołactwem lub jedną z odmian tych chorób, czy tak?
-Tak. Dokładnie likantropią.
- A więc... - powiedział zbliżając się do świeczek, które zaczął zdmuchiwać - A więc lepiej, mieć w nocy jedno oko otwarte.
-Seatana mówiła, ze po przemianie zachowuje szczatki świadomości. Nie chciałbym go skrzywdzić, wszak to także towarzysz podróży. Nie znasz sposobów na kontrole jego przemiany? Twierdzi, ze jego miedziane bransolety dają mu tą moc..... Jednak my wiedzmini wiemy, że to bullshit...
Isak zdmuchnął ostatnią świeczkę i zaczął iść w kierunku wyjścia, pogrążonej na nowo w ciemności kapliczki, u wejścia której stał wiedźmin.
- Nie koniecznie to bzdura. Magowie, znają się na kontrolowaniu chorób, możliwe że to działa na takiej samej zasadzie. Ale jeśli długo jest likantropem, wolę spać z mieczem w łóżku i pistoletem pod poduszką, niż ufać bransoletką. A sposoby na litkantropię... Pytasz w sensie wyleczenia czy eliminacji?
- Wyleczenia. Jego przypadek nie jest beznadziejny, a wbrew obiegowej opinii, nie jesteśmy tylko mordercami. Jeśli możemy pomagać, pomagamy, jeśli trzeba zabić, zabjamy. Słyszałeś zapewne legendy o Białym Wilku, co strzyge odczarował? Od tamtej pory zaszły wielkie zmiany, jednak Weenglaaf jest niereformowalny. Raz twierdzi, że ktoś może go odczarować, raz ze sie nie da.
- Zasmakował w swojej mocy. My też czasami odczarowujemy, i wbrew opinii, nie wrzucamy na stos każdego, kto tylko źle się o nas wyrazi - Rycerz uśmiechnął się lekko - Musimy poznać, co naprawdę go tak kusi w skórze likantropę, bo wątpię że zgadza się z tym żyć dla samej siły. Nie patrzy mu źle z oczu. Jeszcze nie.
- A twoje ksiegi wspominaja coś na temat zdejmowania uroków z likantropów?
- Tak, są o tym wzmianki. Ale pisze też, że na każdego likantropa działa co innego i niesposób tego wybadać ot, tak. Mam wyszczególnione miksturę, z składników jakich tu nie znajdziemy, koszulę z blekotu i jeszcze jeden zabobonny środek, który Zakonnik musiał umieścić w tej księdze po jakimś silnym trunku.
- Cóż to za sposób? Może warto to sprawdzić?
Isak uśmiechnął się dziwnie, patrząc na człapiącego gdzieś w oddali Weenglaafa.
- Miłość podobno jest w stanie złamać taką klątwę.
- Znane sa takie przypadki....
- I ja o nich słyszałem, ale Weenglaaf nie wygląda na takiego... Wiesz o co mi chodzi zapewne. On musi chcieć się zmienić, magowie mogą jedynie kontrolować jego chorobę.
 
Lestad jest offline  
Stary 02-01-2012, 00:32   #32
 
potacz's Avatar
 
Reputacja: 1 potacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłość
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=JFc3G3hy4Yw&list=FLRzpwuxUFccjh6tHNLkEG6g& index=8&feature=plpp_video[/MEDIA]

Księżyc swoją poświatą okrywał całą ośnieżoną okolicę.

Zebrani i lekko podirytowani przybysze zostali zaproszeni na ucztę do zamku, na którą to miał ich zaprowadzić Johann. Zaczytany jak zwykle osobnik czekał na nich przy dwuskrzydłowych, obitych mosiądzem wrotach, prowadzących w głąb zamku.

Marmurowe posadzki błyszczały się w świetle naściennych kinkietów. Z całego odbytego manewrowania między okrytarzami, bohaterowi wyczuli, że kierują się do wschodniego skrzydła zamku. Weszli do dobrze oświetlonej komnaty z dużym kominem znajdującym się w szczycie sali naprzeciwległym do drzwi, w którym żywiołowo trawił drewniane bale.
Środek sali zdobił dębowy stół zasiąść dobrze ponad dziesięć osób. Palące się świeczniki rzucały złoty blask na wszelakiej maści potrawy i trunku znajdujące się na blacie stołu. Feeria zapachów wypełniała pomieszczenie.

Nad wszystkim górowała pieczeń z wołu. Widać było pięknie ułożone kiełbasy na talerzach, faszerowanego szczupaka, pieczone pstrągi, węgorza z rakami w galarecie, sos grzybowy, ziemniaki ze śmietaną i kurkami, pierogi z owocami oraz groch z kapustą. Nie brakowało również różnorakich dodatków jak świeżo utarty chrzan, soczewica, ćwikła, ogórki i kiszoną kapustę. Dzbany z płynami o barwie od karminowo czerwonych do złotawych i kilka bukietów kwiatów dopełniały ten piękny obraz.

Nieopodal stołu krzątało się kilka osób. Rozpoznali wśród nich maga, którego niedawno widzieli na zewnątrz.
Obok komina, wrzucając doń kłodę, znajdował się człowiek z chustą na twarzy. Zakrywała ona całą lewą część facjaty osobnika. Dołożył jeszcze jedną sztukę sękatego drewna, po czym wstał i podszedł do nowo przybyłych witając ich.
Niewylewnie. Szczerze.

-Witam was wszystkich. Zapraszam na kolację. Po podróży musicie być głodni.
Wskazał ręką miejsce, gdzie mogą złożyć okrycie wierzchnie, po czym dodał, iż na wszelkie pytania odpowie przy wieczerzy. Po tych słowach odwrócił się i poszedł pomóc przy ostatnich czynnościach przed wieczerzą.

W innej części sali, dwóch elfów, w tym jeden, którego już poznali, a drugi z poczwórną, blizną na twarzy, biegnącą od prawej skroni przez policzek, brodę i szyję w stronę piersi, chowała się dopiero pod lnianą, luźno rozsznurowaną koszulą. Była to bardzo świeża blizna.
Ci dwaj, obaj magowie, toczyli pojedynek na żywioły. Dwa mini-tornada, jedno wietrzno lodowe a drugie ogniste a oba wysokie na dwie stopy, ścigały się i lawirowały między meblami i kolumnami znajdującymi się na sali. Co i rusz jedno wyprzedzało drugie wywołując tym samym u jednego z braci niepowstrzymywany entuzjazm i radość.

Niedaleko komina, wywalony na grzbiecie, leżał potężny wilk. Wygrzewał się, leżąc bokiem do ognia w tej dziwnej pozycji. W drugim końcu sali, wokół pękatej beczułki siedziało i śpiewało trzech krasnoludów, głosem zdradzających, że nie był to pierwszy antałek. Jeden z nich, stojący i ubrany w biały, krzynkę przydługi kitel lekarski dyrygował pijanemu duetowi i sobie w śpiewaniu sprośnych przyśpiewek.
Miała Marysia pisię!
Pokrzywiła jij się!
Przyszedł ktoś, włożył coś,
I sprostowała jij się!

Cały ten wesoły obraz zrelaksował bohaterów. Bez podejrzeń zdjęli swe okrycia i ułożyli je na wskazanym miejscu. Zaproszeni, usiedli do stołów.
- Odprężcie się, tutaj nic wam nie grozi. – powiedziała im kobieta o elfikch rysach, zapraszając do stołu.

******

Syci, przepełnieni błogim uczuciem zadowolenia, siedzieli wszyscy przy stole, mimo że było już dawno po kolacji. Ze spokojem sączyli doskonały miód pitny.
John i Lestad siedzieli obok siebie gadając o napotkanych w życiu potworach, popijając przy tym oprócz miodu, czystą żytnią gorzałę.
Weenglaaf, mocno odchylony na krześle, trzymając jedną rękę na okrągłym brzuchu, dłubał szpiczastym nożykiem w zębach, szczerząc je tym samym z zadowolenia.

Brat Isak Parov spokojnie przyglądał się wiszącemu pod sufitem, dobrze zachowanemu arrasowi przedstawiającym jakieś bliżej nieznane batalistyczne sceny.
Banda krasnoludów wciąż piała przepitymi głosami, tym razem w nieznanym języku, zmieniając tylko swą lokalizację na przystołowe krzesła. Nierozstając się jednak z antałkiem.

Lulu had two boyfriends!
One was very rich!
One was a son of a banker!
The other was a son of a bitch!


Phelan wraz z Saetaną siedli przy sobie , w swych strojach wyglądając jak brat z siostrą. Zajęci byli cichą rozmową o ich tylko znanych tematach.
Elf, który niedawno wystawił teatrzyk pt. „Jelonek” przed zamkiem, siedział przy stole całkowicie rozebrany, czerwony z zimna i szklistym wzrokiem, ze zmrożonymi włosami i zwisającym z nosa i uszu soplami. Trząsł się jak osika, starając się utrzymać w dłoniach parujący kubek. Przegrał zawody i zmuszony był udawać nagi posąg przed okoliczną wsią. Wcześniej dolatując tam na łopacie.
Jego brat z blizną zwijał się i płakał ze śmiechu tuż obok niego.

Brzęk metalu o szkło zwrócił uwagę wszystkich na parę siedzącą w szczycie stołu, dotąd pochłoniętą rozmową ze sobą.
Mężczyzna z chustą na twarzy przemówił.
- Dziękuję jeszcze raz wszystkim za przbycie. ¬– rzekł, gdy zapadła cisza.
- Przjedę od razu do rzeczy. Zostaliście wezwani tutaj, aby pomóc, jeśli się oczywiście zgodzicie, w obaleniu pewnego tyrana.
- Zapewne słyszeliście niegdyś o Timo de Golazzie, panu na Fonsece, kontynencie odległym o trzy tysiące mil na północny-zachód stąd. Celem jest eliminiacja wyżej wymienionego hrabii.

Przerwał, wziął łyk herbaty.
- To zadanie – podjął po chwili – jest szczególnie utrudnione, gdyż posiada on własną armię, a nasi najemcy nie mogą pozwolić sobie na otwarty konflikt zbrojny. Postawili więc oni na sabotaż. Każdy, kto zdecyduje się przedsięwziąc tego zadania nie ma żadnej gwarancji, że wróci żyw,ale zyskać może równie dużo. Od poszerzenia grona wyznawców i bogactw dla swoich organizacji – tu spojrzał na Isaka – po przechwycenie sprzętu oraz informacji na tematy militarne, ekonomiczne, oświatowej i jakiekolwiek inne. No i oczywiście korzyści wymierne w stylu kamieni i metali szlachetnych oraz banknotów o wysokich nominałach.

W ciszy jaka zapadła słychać było tylko chrupanie wołowych kości we wilczych szczękach.

- To wszystko. Mają państwo całą noc na podjęcie decyzji. Jutro przy śniadaniu się definitywnie określicie. Czy są jakieś pytania?
 
__________________
"Głową muru nie przebijesz, ale jeśli zawiodły inne metody należy spróbować i tej."

Ostatnio edytowane przez potacz : 02-01-2012 o 11:06.
potacz jest offline  
Stary 02-01-2012, 19:04   #33
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację
Po rozmowie z Phelanem nie miała za wiele czasu by złapać Weenglaafa na chwili samotności. Rozgniewany wilkołak najwyraźniej zdążył sam nieco się uspokoić. Była temu niezwykle rada, podobnie jak cieszyła się z faktu, że nie będą musieli czekać nie wiadomo ile by spotkać tych, którzy ich tu zaprosili. Ciekawość prawdziwości jej teorii również nie dawała spokoju więc z ulgą powitała salę jadalną. Stół uginał się od jadła i napitku powodując niezbyt przyjemny skurcz w żołądku Demonicy.
Ich gospodarz krótko i zwięźle zaprosił do stołu, z którego to zaproszenia nikt nie zamierzał rezygnować. Seatana czując się nieco niepewnie bez kaptura kryjącego jej odmienność od pozostałych, trzymała się blisko Phelana. Nie była pewna na ile Weenglaaf zdoła się opanować, a nie chciała by jakieś przypadkowe jej słowo, wypowiedziane w trakcie wieczerzy, na nowo wzbudziło jego gniew. Przy mab Mawganie miała przynajmniej szansę na spokojną rozmowę umilającą oczekiwanie na zapowiedziane przez człowieka z chustą, wyjawienie powodów dla których zebrali się w tym miejscu.
- Wygląda na to, że jednak się myliłam - rozpoczęła gdy pierwszy głód został zaspokojony i zaczęło się powolne dopełnianie ewentualnych, pustych miejsc w żołądkach. - Dość niezwykła gromada czekała na nas w tych murach.
- Ciekawe, jak by nas przyjęli
- odparł Phelan, który również częstował się tym, co stało na stole - gdybyśmy zaczęli przed czasem zwiedzać zamek.
- O ile w ogóle mielibyśmy taką możliwość. Nie wiadomo jaką magią chronią swoje sekrety skoro urządzili nam takie powitanie. Jednak nie sądzę by była to gniewna odprawa i kara za wtykanie nosa w ich sprawy. Prędzej uprzejme poproszenie by nie oddalać się od reszty, lub coś w tym stylu - zerknęła na parę siedzącą u szczytu stołu. - Dopóki nas potrzebują będą grać rolę dobrych gospodarzy.
- Pewnie sądzą, że jak nas nakarmią - stwierdził - to będziemy łagodniejsi i bardziej chętni do wysłuchania tego, co nam mają do powiedzenia. Wino czy sok z pomarańczy? - spytał.
- Sok - odpowiedziała, po czym powróciła do głównego tematu rozmowy. - Nie tyle do wysłuchania, gdyż to i tak uczynimy, co do zgody na plany, jakie w związku z nami mają.
- Muszą te plany być nader ciekawe - nalał sok do kryształowego, pięknie ciętego kielicha - bo towarzystwo zaprosili bardzo interesujące.
Seatana przez chwilę zastanawiała się na czym mogą polegać jednak nic z tego co wymyśliła nie byłoby w stanie zmusić jej do udziału.
- No cóż, jakiekolwiek by nie były nie są w stanie skłonić mnie do ruszenia dla ich sprawy. Niemal mam wyrzuty sumienia z powodu tej uczty i tego, że korzystam z niej wiedząc że nie mogą zaoferować nic w zamian - uśmiechnęła się lekko do swego towarzysza.
- Zapraszając nas ryzykowali - odpowiedział z uśmiechem. - Mogliśmy nie przybyć, możemy się nie zgodzić na ich propozycję. Jeśli się planuje jakieś przedsięwzięcie, to pewne wydatki wstępne trzeba wkalkulować.
- Dość spore wydatki sądząc po tym co znajdowało się na stole gdy weszliśmy do tej sali. Nie rozumiem jednak czego mogą od nas chcieć, gdy w ich szeregach znajdują się takie osoby jak ci dwaj magowie, krasnoludy... - skinęła głową w stronę szczytu stołu dodając do tej gromady kobietę, która nie zdradzała przynależności do żadnej z kast.
- Czasami zdarza się, że zwykły kowal jest bardziej przydatny niż najlepszy mag. Może to coś w tym rodzaju? - stwierdził.
- Raczej łowca potworów - sprostowała. - Może ich włości gnębią poczwary z piekieł rodem, z którymi najlepsi nawet magowie rady dać sobie nie mogą więc ściągają drużynę dzielnych wojowników by ich z opałów uratowała? - zapytała śmiejąc się cicho by nie zwrócić na siebie uwagi pozostałych.
- Ekipę do zadań specjalnych. - Phelan uśmiechnął się lekko. - Może mają jakiegoś smoka na podorędziu, albo gromadkę harpii. Byłoby to, bez wątpienia, ciekawe wyzwanie. Nie sądzę, by chodziło o uwolnienie księżniczki z wysokiej wieży.
- Może jednak się mylisz, jeżeli księżniczka w wieży pilnowana jest przez smoka to akurat by pasowało. Ciekawe czy zaoferują pół królestwa w nagrodę i jej rękę, dla tego kto pierwszy do niej dotrze. Osobiście wybrałabym królestwo - tłumienie śmiechu przychodziło jej z coraz większym trudem, szczególnie że duchy nie pozostawały dłużne i same zaczęły się prześcigać w wymyślaniu coraz to dziwniejszych zadań, które zostaną zrzucone na ich barki.
- To chyba jest transakcja wiązana - stwierdził Phelan. - Zapewne nie można dostać tylko połowy nagrody, a nie wiem, jak w twoich stronach wyglądałaby sprawa takiego ślubu.
- Raczej nie doszłoby do niego i to nawet pomijając zasady wedle których funkcjonujemy na naszych wyspach. Zdecydowanie bowiem nie jestem stronniczką tego typu związków aczkolwiek nie gardzę tymi, którzy się na nie decydują. Ciekawe jednak jak uratowana panna zareagowałaby na takiego rycerza bez zbroi. Lepiej oszczędzić jej szoku i pozostawić to zadanie wam, mężnym wojakom którzy niejedno w życiu widzieli i z niejednego kielicha wino pili.
- Spojrzenie jakim obrzuciła Phelana niosło ze sobą zapytanie o ilość owych kielichów, szybko jednak odwróciła głowę i lekko się spłoniła.
Taki rycerz bez zbroi, o którym wspomniała Seatana, raczej nie miałby nic, co mogłoby ową księżniczkę zaszokować. Może najwyżej zdziwić... a to już by nastąpiło przed zdjęciem zbroi.
- Aż tyle tych kielichów to znowu nie było - zapewnił ją. Nie wnikając dokładnie w to, czy Seatana traktuje to słowo dokładnie, czy w przenośni. W każdym razie z rumieńcem było jej całkiem do twarzy... - Księżniczek jako takich było zdecydowanie mniej, przyznaję.
Tę właśnie chwilę wybrał nieznajomy u szczytu stołu by rozpocząć swą przemowę ratując tym samym młodą Eldffalkę od rozmowy, która zboczyła niespodziewanie w niebezpiecznym kierunku, na którego polu nie miała się czym wykazać.





Ciszę, która zapadła po słowach nieznajomego, przerwała Seatana.
- Twe słowa brzmią wielce zachęcająco. Co jednak z tymi, którzy na twą propozycję nie przystaną? Wbrew twojej pewności nigdy o wspomnianym przez ciebie hrabim nie słyszałam, a zasady które mnie obowiązują zabraniają atakowania osoby, dopóki ta nie wystąpi przeciwko mej osobie lub królowej. - Podniosła się ze swego miejsca po czym skłoniła głową gospodarzowi. - O ile nie posiadasz panie, nakazu napisanego dłonią Cean Dearg, lub nie jesteś w stanie podać innego, mogącego mnie zainteresować powodu, dla którego miałabym użyczyć swego ostrza w tej sprawie, wypada się nam pożegnać.
Mężczyzna oparł podbródek na dłoni. Przypatrywał się młodej kobiecie przez pewną chwilę, po czym wstał. Podszedł, do plecaka leżącego przy kominku i wyjął z niego teczkę na akta zapinaną na rzep.
Podszedł do kobiety i podał jej ową teczkę.
Nieco zdziwiona odebrała podany jej przedmiot po czym ostrożnie otwarła.
W teczce znajdowało się kilkanaście zdjęć. Zdjęcia widocznie zrobione z ukrycia szeregowi samochodów. Następne zdjęcie ukazywało dość okrągłą twarz człowieka, o ogorzałej twarzy i grubych wąsach, trzymającego w wystawionej przez okno samochodu ręce cygaro.
Kolejne zdjęcia pokazywały z innych ujęć ową postać.
- Domyślam się, że przedstawiają owego hrabiego? - zapytała unosząc wzrok znad fotografii. - Nie rozumiem jednak dlaczego pragniesz bym je zobaczyła.
-Proszę, nie ustawaj. Obejrzyj je do końca.

Nie miała nic do stracenia więc posłusznie zaczęła przeglądać zawartość teczki.
Gdy przewróciła kilka kolejnych zdjęć, Saetana zachwiała się tracąc równowagę. Błyskawiczny chwyt mężczyzny za obie ręcy Eldfallianki pomógł jej utrzymać pion.
Były to zdjęcia osoby siedzącej w tym samym samochodzie obok hrabiego.
Satenela. Jej brata.
- Skąd... - zamilkła by opanować drżący głos po czym nieco pewniej rozpoczęła od nowa. - Gdzie zrobiono to zdjęcie? - zapytała nie odrywając spojrzenia od dawno nie widzianej twarzy.
- Zrobione zostało na już wspomnianym kontynencie. Na rewersie tego zdjęcia jest napis, dla Pani i mych oczu wyłącznie. Królowa jest Pani przychylna.
Niczym lunatyk powoli i bardzo ostrożnie odwróciła zdjęcie.
Niech Hefajstos ma Cię w opiece moje dziecko. Spiesz się. Demony już są na Fonsece. Z tym człowiekiem masz szansę zdążyć przed nimi.
Caen Dearg.”

Pisma królowej nie dało się pomylić z niczyim. Te same drobne, ozdobne zawijasy widywała tysiące razy w pałacu. Opadła na krzesło jakby nagle opuściły ją wszystkie siły.
- Wygląda na to, że właśnie udało ci się zdobyć jedną osobę do swej misji, panie - zwróciła się do gospodarza.
- I Ty, Saetano, zyskałaś sprzymierzeńców. Pomożemy Ci w Twoim celu, królowa wstawiła się o to osobiście. Jesteś dla niej jak córka. Zostaliśmy we wszystko wtajemniczeni, nie musisz nic mówić.
Seatana niczym automat skinęła głową.
- Czy wyrazisz zgodę bym zatrzymała to jedno zdjęcie? - zapytała nie odwracając spojrzenia od wspomnianej fotografii.
-Tylko do czasu wyruszenia w naszą podróż. Wszelkie prywatne przedmioty zostaną wam odebrane, by nie było podejrzeń, skąd pochodzicie w razie złapania. Do tego czasu, jest ono Twoje.
- Wszystkie? - tym razem uniosła spojrzenie. - Broń i biżuteria również? - mimo iż pytanie mogło się wydawać trywialne, miało swoje drugie dno, o którym wiedziała tylko ona i jej rodzina.
- Nie, broń pozostaje. Niestety dokumenty, biżuteria, nawet metki garderoby będzie trzeba usunąć. Oprócz tych dziwnych szarf i medalionu oczywiście. - mężczyzna uśmiechnął się lekko.
Uspokojona, skinęła głową na chwilę obecną nie mając więcej pytań. Ograniczyła się do przysłuchiwania temu co mówią inni, jednak czyniła to z dość rozproszoną uwagą. Cały czas jej spojrzenie nie opuszczało fotografii, którą trzymała przed sobą. Zamiast odpowiedzi zrodziły się kolejne pytania, a zamiast pewności, która dawała jej siłę by sprzeciwić się Zakonowi i ruszyć na poszukiwania, pojawiły się wątpliwości. Co takiego mogło skłonić jej brata by dołączył do hrabiego? Jaką rolę pełnił przy jego boku? Na ile prawdziwe były oskarżenia kierowane przeciwko niemu. Czy aż tak zaślepiła ją siostrzana miłość by nie była w stanie dostrzec tego co dla innych było oczywiste?
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”
Grave Witch jest offline  
Stary 03-01-2012, 07:56   #34
 
villentretenmerth's Avatar
 
Reputacja: 1 villentretenmerth nie jest za bardzo znanyvillentretenmerth nie jest za bardzo znanyvillentretenmerth nie jest za bardzo znany
- Ze mną raczej problemu nie będzie - Weenglaaf dalej dłubał w zębie - Moje ubrania metki nie posiadają... A po za tym mnie nic z wami nie łączy. nawet gdyby wytropili skąd ma szlachetna postać tu przylazła utkwią w dupie na północnym zalesionym skrawku kontynentu.
-Z Tobą, drogi Panie Weenglaafie mamy inny problem. Słyszałeś Pan kiedyś o czymś takim, jak trop magiczny? Ślad, szlak, zwane jest różnie.
- Jestem dobrym tropicielem, śmiem rzec, że pewnie najlepszym z tego rudla, jakie z nami biesiaduje. Mogę odnaleźć ten ślad magiczny, jeśli jest wystarczająco silny i nie ma paru tysięcy lat, ale - uśmiechnął się jeszcze bardziej krzywo - nie chcecie chyba powiedzieć, że ta usługa nie będzie miała zapłaty z góry, a nie na ciulowaniu po waszym hrabim.
-Dziwne więc, żeś Pan siebie nie wyczuł w takim razie. Ostatni zabieg jakiemu się Pan poddał, wzmocnieniu swoich “szwów”, że tak to nazwę, zrobił z Pana bransolet jak gdyby dwie latarnie, świecące w ciemności. Ci dwaj co tam siedzą, ten lekko schłodzony i śmiejący się, wyczuli Pana jak był Pan na ruinach odległych o 4 mile stąd. Kolokwialnie mówiąc, zostawiasz pan magiczny smród jak skunks z rozwolnieniem.
- A wolałbyś mnie widzieć o tej porze bez tych latarni?
- zapytał opadając krzesłem ciężko i opierając się na dębowym stole. - Mogę je zdjąć na potrzeby tej misji, ale jaką mam wtedy pewność, że przeżyje pierwszą noc, a wy jaką macie pewność, że zrobię to co obiecałem za dnia. Nie jestem magiem, korzystam tylko z takich usług. Skoro stać Cię człowieczku na te elfie chędożenie, to albo masz na to radę, albo grzecznie po nakarmieniu chcesz mnie odesłać, albo po prostu - wstał, na bransoletach zabłysły runy a śpiący dotąd pod kominkiem wilk obudził się z warknięciem jakby z koszmaru (aż takiego efektu Weenglaaf się nie spodziewał) - Chcesz na mnie przetestować tą gromadkę.
Vernon zrelaksowany całkowicie i nawet delikatnie nie poruszony całym tym zajściem popatrzył na Weenglaafa.
-Wybieram odpowiedź numer jeden. Mamy na to sposób. To znaczy... -odwrócił się do dwóch braci - oni mają. Może nie wyglądają i się nie zachowują, ale mają już po dwieście lat. I całą wiedzę na temat elfiej magii.
- Jesteśmy w stanie skompresować pański problem, do tego stopnia, że będzie Pan mógł zrzucić bransolety... A efekty obrzędów zostaną zredukowane. Pozostanie Panu tylko szybkość i sprawność tego... Wilczka. Innymi słowy,w nocy zachowa Pan świadomość. -
odezwał się ten z rozległą raną.
- A po udanej misji... Usuniemy go całkowicie. Oczywiście, wszystko to jeśli się Pan zgodzi przyjąć propozycję.
- I jeszcze jedno.
- dodał Elf siadając -Wiemy, że bardzo kuszące jest posiadania całej mocy wilkołaka dla siebie... Więc z momentem rozpoczęcia naszego leczenia, zostanie w Panu nasz “magiczny ładunek”. Czyli skompresowaną odrobinę naszej magii. W razie, gdyby Pan zechciał w środku misji zostawić nas, wydać lub też przejść na stronę wroga... Ładunek zostanie uwolniony, zamieniając Pana mózg w gulasz.
- To by było na tyle -
dodał Elf i uśmiechnął się do Weenglaafa.
- Brzmi to bajecznie, zwłaszcza, że nie tylko wy borykaliście się z tym problemem. ale - powiedział skupiony na szukaniu najbliższego antałka miodu -jeśli jesteście w stanie tego dokonać... - zawisł w pół słowa, coś w jego głowie telepało, możliwe, że to obniżający się promil alkoholu we krwi, albo coś innego - jutro podejmę decyzje przemyślawszy wasze słowa... Jeszcze jedno, skąd mam mieć pewność, że ten wasz magiczny ładunek nie wysadzi mi głowy, gdy skończymy misje? Wszak lepiej dzielić łupy na mniejszą grupę.
Mężczyzna z chustą spojrzał na niego.
-Czy myślisz, patrząc na dzisiejszą wieczerzę, że brakuje nam pieniędzy? O podział łupów możesz być spokojny, tyle ile każdy zdoła wynieść z włości Pana hrabiego jest jego. Nas nie obchodzą pieniądze, nie brak ich nam, ani do szczęścia nie są potrzebne.
-A co do ładunku...
- podjął po chwili- Pewności mieć nie będziesz. Słowo żołnierza musi Ci wystarczyć.
- Na dziś to mi wystarczy, aż nad to - Weenglaaf usiadł odstawiając lekko opróżniony antałek. półtorak na gorczycowym miodzie świadczył najdobitniej, że jego gospodarze mają pieniądze.
Rozmowa przestała go interesować, skupił się na oglądaniu swoich bransolet. Zastanawiał się tylko, czy rzeczywiście rozwiąże to jego największy problem, który czekał gdzieś daleko stąd.

Biesiada trwała dalej w najlepsze. Jednak Weenglaaf nie był nią zainteresowany. Postanowił udać się do przydzielonej mu komnaty, by w tej samotni oddać się rozmyślaniom. Rozmowa z Vernonem wstrząsnęła nim na tyle, że nie wziął ze sobą ani krzty alkoholu.

Seatana pożegnawszy Phelana ruszyła w stronę komnaty, którą z tego co pamiętała, wybrał Weenglaaf. Wilgotne włosy parowały lekko w chłodzie korytarza. Zapukała, może nieco zbyt głośno, jednak chciała się znaleźć w cieplejszym miejscu, a powrót do własnego pokoju nie wydawał się jej wcale takim dobrym pomysłem. Wolała zająć myśli czymś innym niż Satenel i jego zdrada.
- Wejść - odpowiedział gburowaty głos.
W takim razie dziarsko weszła do środka. Na szafce nocnej leżały miedziane bransolety wilkołaka, on sam stał przy oknie ze wzrokiem utkwionym na horyzoncie. Najwyraźniej też był w nie najlepszym nastroju. Gdy zauważyła bransolety, poczuła się trochę nie pewnie. uważniej spojrzała na odwracającego się do niej Weenglaafa.
- Wybierasz się na spacer? - zapytała zamykając za sobą drzwi.
- Dlaczego?
Wskazała na leżące na szafce bransolety.
- Mam takie przeczucie.
- Dziś nie będą mi potrzebne. A najprawdopodobniej nie długo w ogóle nie będą mi potrzebne. Po za tym
- urwał w pół zdania patrząc przez okno - osobiście nie odczuwam takiej potrzeby. Jedzenia mamy wystarczająco, więc nie ma sensu zakładać wnyków.
Podeszła bliżej zatrzymując się dopiero gdy stanęła obok niego.
- Nie chodziło mi o spacer w tym celu. Skoro jednak uważasz, że ich nie potrzebujesz nie do mnie należy kwestionowanie twoich decyzji.
- Jak czujesz się niepewnie Eldfall, mogę je założyć.
- Jeżeli czuję się niepewnie to nie z twojego powodu. Nazwij mnie głupią lub naiwną ale ufam twojej samokontroli.

- A z jakiego to powodu wydzielasz woń szczutej sarny?
- Chodzi ci o płyn do kąpieli?
- zażartowała kulawo po czym spoważniała. - Jakbyś się czuł wiedząc, że nie masz żadnego wpływu na swoje życie? Że kompletnie obcy ci ludzie są w stanie zmusić cię do zrobienia tego, czego w innych warunkach w życiu byś się nie podjął. Że decyzje jednej osoby, której się ufało ponad wszelką miarę, całkowicie niszczą twoje dotychczasowe życie zmuszając do porzucenia domu i ruszenia w świat, który cię nienawidzi? Jak byś się czuł gdybyś nagle dowiedział się że twoja wiara w tą osobę to najprawdopodobniej tylko dziecięce mrzonki. Że hańba, która spadła na twoją rodzinę zapewne ma swoje podstawy, a ty rzuciłeś wszystko na jedną szalę i najwyraźniej właśnie przegrywasz? - wyrzucała z siebie zdania z szybkością niemal utrudniającą zrozumienie ich sensu. Zamilkła dopiero gdy zabrakło jej tchu, a przez ciało przetoczył się dreszcz. - Na dokładkę w tym nowym dla mnie świecie panują zasady, których nie potrafię zrozumieć, a które sprawiają że zaczynam się czuć jak dziecko, które nagle znalazło się wśród znacznie od siebie mądrzejszych, dorosłych.
- Piłaś coś?
- spojrzał surowym poważnym wzrokiem.
Pokręciła głową nawet na niego nie spojrzawszy.
- Wiesz, że nie pijam alkoholu - przypomniała nienaturalnie spokojnym głosem.
- Też borykam się z podobnym dylematem, ale twoja sprawa... Zawsze znajdzie się większa ryba w stawie. Mówiłem kiedyś coś o twoich szlachetnych ideałach - uśmiechnął się kwaśno. - nie sądziłem jednak, że dane będzie mi zobaczyć jak ewoluują. Ja w brew pozorom jestem dość wykształconym człowiekiem, a przez moje ręce przechodziły fortuny. Dla odległego celu, który tutaj podają mi jak na dłoni. W pierwszym odruchu cały krzyczę by przyjąć ich propozycje, ale jest we mnie coś, co każe mi się od tego odciąć. Zwłaszcza, że istnieją byty silniejsze ode mnie, które są w tej sprawie zdeklarowane. Ty zaś... Byłaś jak dziecko błądzące we mgle. Jeśli się nie złamiesz i w tych większych rybach w stawie znajdziesz lukę, rysę, słaby punkt, czy jak to nazwać, który pozwoli ci wyjść na prostą. Ja z dnia na dzień stałem się niewolnikiem na własne życzenie. A szczegółowiej, stanę się jutro. Też nie mam na to wpływu, jak każdy. Nikt nie jest kowalem swojego losu. No może na wyspach Karatha, czy jak wy to odmieniacie.
- Nawet tam zdarzają się wyjątki - przypomniała. - Zawsze chciałam wyruszyć na ważną misję w imieniu królowej. Śniłam o przeciwnościach losu jakie mnie spotkają i tym jak dzielnie stawię im czoła. Zrobiłam wszystko by być najlepszą z najlepszych. By imię mojej rodziny powtarzane było z szacunkiem. Udało mi się. Zakosztowałam tego kim mogłam się stać po czym wszystko zostało mi odebrane. Nie wiem czy mam dość sił by nie dać się złamać. By trwać w swoich postanowieniach. Taka decyzja była tak łatwa gdy pełna dumy rzuciłam ją przy naszym spotkaniu. Teraz... Teraz sama nie wiem. Nagle znalazłam się w towarzystwie, które nie przestrzega zasad znanych mi od dziecka. Wśród ludzi dla których nie liczy się cudze życie. Zaczynam się bać samej siebie i tego do czego mogłabym być zdolna.
- Dla takich jak my... Potworów... cudze życie jest jedzeniem. A wszystkie rasy doskonale wiedzą, że największymi potworami są ludzie - rozchmurzył się zastanawiając się nad odwiedzeniem więźnia w lochach - Spójrz na mnie. Ja od dziecka nie wiem do czego potrafię być zdolny. A żyję. Tacy jak my z epitetem plugastwo i potworność musimy sobie radzić z towarzystwem takich... istot. A lgną do nas jak muchy do... pszczoły do miodu. Przetrwamy to. Mnie też pojono ideami, które w konfrontacji z wypalankami i buldożerami nie przetrwały. Na takich jak ja urządzano polowania sportowe. Teraz... jak się z tym prześpi jedną drugą noc, kolejny miesiąc odnajdzie się siłę by żyć dalej. Mówisz, że los podejmuję za ciebie decyzje. Ja bym zastanowił się nad pobudkami takiego sposobu myślenia. Jeśli uznasz, że droga wybrana przez los, depcząca w błocie młodzieńcze ideały jest słuszna... twoja sprawa Eldfall.
- Wszystko okaże się z rana, gdy poinformują nas o dokładnym celu - odpowiedziała obojętnie. - Swojej decyzji odnośnie wyprawy nie zmienię, chociażby przez wzgląd na dawne ideały. Może cała reszta też jakoś się ułoży w miarę poznawania nowych obyczajów, których poznania do tej pory się wystrzegałam. - wzruszyła lekko ramionami po czym odwróciła twarz w jego kierunku z przyklejonym do ust uśmiechem i nieco bledszą niż zazwyczaj, twarzą. - Zatem nie zrezygnujesz z ich propozycji i wyruszysz w drogę? W końcu tacy jak my powinni się trzymać razem.
- Nigdy w dotychczasowym życiu nie uczestniczyłem w tak długim elfim chędożeniu - Weenglaaf podniósł ramie, co wywołało dryg u Eldfallianki; objął ją i przycisnął. - No my obrzydliwe potwory powinniśmy trzymać się razem. Mi na tym nie zależy, zbyt długo żyję z wilkołakiem pod skórą, by cieszyć się odczarowaniem. Mam w sercu niepewność przed nieznanym. Każdy ma Seatano. Powiedz może lepiej w prost, bez patetycznej otoczki co cię tak roztroiło, to pomyślimy nad tym.
 
villentretenmerth jest offline  
Stary 03-01-2012, 07:56   #35
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację
Z początku stała odrętwiała, nie bardzo wiedząc jak się zachować w takiej sytuacji, jednak znajomy zapach wilkołaka dość szybko skłonił ją do wtulenia się w jego masywne ciało.
- Nie daję sobie rady z tym wszystkim - zaczęła opierając czoło o jego klatkę piersiową. - Jeżeli ich informacje są zgodne z prawdą to osoba, którą poszukuję przebywa obecnie w towarzystwie hrabiego. Do tej chwili wierzyłam w jego niewinność. Teraz zaczęłam wątpić. Po cóż bowiem miałby się bratać z tym tyranem? Relikwia, która ze sobą zabrał jest potężnym artefaktem naszego ludu. Użyta w niewłaściwy sposób może spowodować katastrofalne skutki. To dlatego opuściłam wyspy. By dowieść jego niewinności poprzez odnazlezienie go i zmuszenie by wyjawił dlaczego to uczynił. Cały czas wierzyłam że zrobił to z ważnych pobudek mających uchronić ów przemiot przed zniszczeniem lub wpadnięciem w niepowołane ręce. Teraz... Sama już nie wiem, jednak moim obowiązkiem jest zabić tą osobę. Nie potrafię nawet wyobrazić sobie takiej chwili, a co dopiero gdy stanę przed nim i będę musiała tego dokonać. Najgorsze zaś jest to, że nie mogę o tym myśleć gdyż mój umysł zajmują sprawy które do tej pory uważałam za tabu. Nie umiem poradzić sobie z otwartością mieszkańców kontynentu. Gubię się w tym czego pragnę, a tym co powinnam robić. - Przerwała dla zaczerpnięcia tchu jednak nie podjęła dalej swego wywodu.
- Dużo wody się przeleje, nim oduczysz się elfiej paplaniny cechującej twój Lud. Elfy wręcz powinny uczyć się jej od was. Wszyscy się gubimy między tym młotem i kowadłem. Zastanów się dobrze młode Eldfall czego tak naprawdę chcesz, a ja stanę po twojej stronie. Dobrze?
Uniosła głowę by spróbować spojrzeć mu w oczy.
- Nie rozumiesz Weenglaafie. To czego ja chcę nie ma tu znaczenia. Liczy się dobro mego ludu. Jeżeli Satenel jest zdrajcą moje uczucia względem niego się nie liczą podobnie jak to co czuję do kogokolwiek, kto stanąłby mi na drodze. Muszę go zabić za wszelką cenę. Tylko że to będzie tak jakbym planowała własne zabójstwo. Jesteśmy zbytnio związani ze sobą by taki czyn nie odbił się na tej drugiej osobie.
- Twoje oddanie swej nacji zaczyna mnie mierzić - odsunął się od niej - nie jesteśmy mrówką w mrowisku ani szczurem w korporacji - podszedł do szafki nocnej i począł zakładać swoje branzolety, które rozbłysły momentalnie pokracznymi runami - To co chcesz... ma większy sens niż odgórnie narzucone na ciebie obowiązki Eldfall. Zabicie ukochanej osoby... mogą mówić, że to nasz obowiązek, ale nasze życie to nie ich życie. Postronni nie zrozumieją naszej sytuacji. Nie będą żyć obarczeni naszymi czynami. To co przysłuży się mrowisku niekoniecznie przysłuży się twojej egzystencji Eldfall - branzolety zabłysnęły bardziej, a ostatnie słowa zostały prawie wywarczane.
- Kto powiedział, że zamierzam żyć? Odnajdę go, jeżeli jest zdrajcą wykonam wyrok po czym dołączę do niego. Bliźnięta to rzadkość w naszej rasie. Jedno nie żyje długo bez drugiego. Po co więc przedłużać swoje cierpienia? - odparła z powagą w głosie, przy czym jej spojrzenie z fascynacją przyglądało się lśniącym runom. - Czasem kusi mnie by rozwiązać to właśnie w ten sposób. - przebłysk szalonych myśli pojawił się w jej oku gdy przeniosła spojrzenie na twarz Weenglaafa.
- Bezsens Eldfall. Odwróć się. Spójż na ten sosnowy bór - złapał ją za kark i siłą doprowadził do okna - wwidzhisz... dorodne sosny. mają już ponad sto lath. Co widzisz pod tymi sosssnami? Małe sosny? nie! Widzisz buki i dęby. Wszystko na tym śwhiecie chce żyć. Dęby w tej walce pokonują sosny, a thy mówisz, że jesteś inna, że ci nie zależhy? To nie jest naturalne a gdy sobie to uśwhiadomisz będzie już za puźno.
Szarpnęła się jednak uścisk był na tyle mocny, że nie była w stanie wyzwolić się bez robienia krzywdy sobie lub jemu. To tylko wywołało gniew, który w połączeniu z całą gamą innych emocji, zagłuszył rozsądek.
- Co cię to obchodzi wilkołaku? Nie zależy ci na nikim poza samym sobą. Jakim prawem śmiesz mnie pouczać?! Wszak dla ciebie jestem tylko kawałkiem mięsa - warknęła gniewnie po raz kolejny próbując się wyrwać.
- Nie spodziewałem się po tobie tych sssłów - puścił ją w pozorowanym rzucie, który ograniczył się tylko zachwianiem równowagi - Mówię jakkh jest Eldfall, lepiej dla ciebie byś zrozumiała to szybciej niż poprzednie pierdolenie o szlachetnych ideach.
- Jakich słów się zatem spodziewałeś? Nie powiedziałam nic co byłoby kłamstwem
- zaczęła unosząc wysoko głowę, jednak dość szybko jej spojrzenie umknęło w bok. Drżącą dłonią dotknęła miejsca, w którym chwilę wcześniej znajdowała się dłoń Weenglaafa. Gdy ją ponownie uniosła w jej spojrzeniu nie było ani śladu wcześniejszej buty. Zamiast niej pojawił się strach i coraz większe krople łez spływające po lewym policzku. - Chyba lepiej będzie gdy sobie już pójdę - powiedziała cichym, drżącym głosem który jednak nieco bardziej przypominał sposób wysławiania się Seatany sprzed tej wizyty.
- Nie odejdziesz ode mnie w tym stanie - Weenglaaf pochylił się do niej ze zwierzęcymi kłami w otwartych ustach; Seatna wzdygnęła się cofając o krok - Z nocy na noc byt, z którym dziele ciało wydaje się co raz bardziej szalony i destrukcyjny. Jednak ciągle jestem człowiekiem - wyprostował się i chwycił zapłakaną Seatane, która przylgnęła do niego momentalnie. - posłuchaj rady zdziwaczałego wilkołaka. Nie jesteś dla mnie mięsem Eldfall, nie zależy mi tylko na sobie, ale ci na których mi zależy... Nie płacz już, takiemu silnemu Demonowi nie przystoi takie coś.
Łatwiej było powiedzieć niż zrobić. Łzy bowiem ani myślały posłuchać nakazów dziewczyny przez co bluza Weenglaafa dość szybko wzbogaciła się o mokrą plamę.
- Nie jestem już Demonem. Jestem renegatem który sprzeciwił się zasadom Zakonu - powiedziała zdradzając swój największy sekret. -Nie chciałam cię obrazić Weenglaafie. Nie wiem co mnie napadło. Oczywiście, że musi ci na kimś zależeć. Taki człowiek jak ty nie może być skupiony tylko na sobie. Kim ona jest? - zapytała po chwili z lekkim wahaniem w głosie.
- Moją śmiercią Eldfall - wyszeptał łamiącym się głosem.
Jego słowa oraz ton głosu zadziałały lepiej niż wszelkie jej starania wysuszając strumień łez. Odsunęła się delikatnie, na tyle tylko by móc na niego spojrzeć.
- Nie będę pytać o nic więcej - zdobyła się na łagodny uśmiech. - Są rzeczy, o których lepiej nie mówić. Okazałam się samolubnym i niewdzięczym towarzyszem, prawda? Mogę ci to w jakiś sposób wynagrodzić?
Weenglaaf, który zdążył się już uspokoić po niedawnym ataku zaniemówił. Otrząsnął się po chwili spoglądania na zapłakaną postać Eldfallianki. Jeszcze chwilę zastanawiał się nad wypowiedzią. Cały świat uznawał go za tego złego, sam zresztą zdawał sobie sprawę z tego, że w nieleśnej etyce jest conajmniej niemoralny. Musiał odpowiedzieć tym okrągłym, czerwonym, wyczekującym oczą. Po raz pierwszy skojażył je z dumnymi oczami Katerinny van der Merve. Już chciał coś odpowiedzieć, lecz odwrócił się czepiając się okna. Tyle niechcianych myśli krążyło mu po głowie.
- Usiądź - wypuścił w końcu z płuc powietrze - porozmawiajmy jak zwyczajni ludzie, którzy nie borykają się z problemami takich odmieńców jak my.
Zaniepokojona jego zachowaniem, tak innym od dotychczasowego ani myślała posłuchać.
- Dobrze się czujesz? - zapytała z troską i zamiast usiąść zbliżyła się do niego jeszcze bardziej.
Cały znieruchomiał i napiął mięśnie. Jego zwierzęca, potworna część podsuwała mu obrazy, bo nie znała mowy. Obrazy, które Weenglaaf zawsze chciał przyjmować za senne majaki. Brutalne i krwawe sceny widziane z punktu widzenia pierwszej osoby. Obrazy te wydawały się szeptać, że wyrządził dużo większe zło niż zdawał sobie z tego sprawę.
Seatana drgnęła gdy jej duchy odezwały się znienacka ostrzegając przed niebezpieczeństwem. Zignorowała je jednak. Nie mogła go tak zostawić, szczególnie po tym co wcześniej zaszło w tej komnacie.
- Weenglaafie? - zapytała dotykając lekko jego ramienia.
Branzolety rozbłysły jeszcze bardziej.A do poprzednich run dołączyły kolejne, czerwone i do tego jeszcze bardziej pokraczne. Weenglaaf odwrócił się ukazując na wpół przemienione oblicze. Błyskawicznym ruchem rzucił ją o łóżko. Stanął okrakiem dysząc ciężko i odzyskując ludzki wygląd. Spojrzał na nią oczami wyrażającymi wiele, lecz nic z tego, z czym spotkała się Seatana.
Mimo iż instynkt, każda komórka ciała oraz duchy nakazywały sięgnąć po broń, powstrzymała się co nie było łatwe. Strach wyraźnie bił z jej spojrzenia oraz unosił się wokół niej niczym czerwona płachta. Mimo tego nawet nie drgnęła ograniczając się do powolnych oddechów i uważnego śledzenia jego ruchów. Była zdecydowana nie atakować i miała zamiar wytrwać w tej decyzji.
Borowy podskoczył na łóżko górując nad jej uległą postacią. Chwycił za kark, podniósł i przycisnął do ściany. Wolną ręką szarpał się z jej tuniką. Na szyji demona zdążyły pojawić się siniaki, gdy wilkołak odtrącając od siebie falujące szarfy zsunął Eldfallce ramiona tuniki.. Tunika opadła w dół ukazując wcale nie płaskie piersi od których buchało gorącem. Blada skóra kontrastowała wyraźnie z jego czerwonymi i zniszczonymi surowym klimatem dłońmi. Dłońmi, które bezwstydnie i brutalnie chwytały za każdą część jej odsłoniętego, niewinnego ciała.
Nie mało wysiłku kosztowało ją powstrzymanie się od głośnego wyrażenia bólu, który jej sprawiał. W ustach czuła smak krwi z przegryzionej wagi. Najwięcej wysiłku kosztowało ją jednak powstrzymywanie duchów by nie rzuciły się na Weenglaafa. Zdesperowane próbowały wyrwać się spod jej władzy kosztując ją kolejne porcje energii, tak potrzebnej do utrzymania umysłu w ryzach i nie dopuszczenia do siebie zdradliwych myśli. Zamknęła oko by obrazy które miała przed sobą nie zmniejszały jej samozaparcia. Dopóki nie zagrażał jej życiu nie miała zamiaru ingerować pograzając się w lekkim transie, jakiego uczył się każdy nowy Demon wstępujący na służbę, a który pomagał skupić się przed bitwą.
Weenglaaf parę razy zadyszał jej do ucha trzymając już pewnie za obie piersi w sposób, który napewno sprawiał jej ból. Szarpnął nią zrzucając z łóżka. Stanął nad nią ciągle sapiąc ogromną żądzą. odwrócił się i podszedł do okna. Nie musiał spojrzeć, by wiedzieć, że tam gdzieś wypatrują go czerwone oczy. Chłód od otwartego okna dodał mu sił. W tym momencie nie broniłby się przed ostrzem sejmitara mierzonym w jego kark.
- Ubieraj się i odejdź Eldfall. Najwyraźniej nie jestem tak dobrym człowiekiem, za którego mnie miałaś.
Z początku nie zareagowałą na jego słowa. Wyjście z transu wymagało chwili, na dodatek chłód bijący od strony okna dodatkowo ją osłabiał. Niczym marionetka podniosła się chwiejnie po czym posłusznie sięgnęła po tunikę, która zdążyła upaść na podłogę. Ponownie założenie jej zabrało nieco więcej czasu niż powinno jednak udało się jej ułożyć ją dokładnie tak jak leżeć powinna. Powolny proces opuszczania bram umysłu spowalniał jej działania to też minęła dłuższa chwila nim odezwała się chrapliwym głosem.
- Nie zmieniłam zdania - oznajmiła sięgając po płaszcz. Miała wrażenie jakby wszystko wokół było nieco rozmyte, na dodatek nie udało się jej powstrzymać syknięcia wywołanego bólem gdy pochylała głowę. - Bądź ostrożny tej nocy.
Ruszyła w stronę drzwi starając się przywrócić swoim krokom zwyczajową sprężystość.
- Tej nocy ostrożność bardziej Ci się przyda Eldfall.
- Wszak nic mi nie grozi - oznajmiła spokojnie, otulając się ciaśniej płaszczem.
- Jak tylko stąd wyjdziesz, z mojej strony nic ci nie grozi.
- Mówisz tak jakbym była w niebezpieczeństwie. Sam powiedziałeś, że z utraconymi ideałami można żyć dalej. Do zobaczenia na śniadaniu, Weenglaafie
- pożegnała się po czym w chwilę później rozległ się odgłos zamykanych drzwi.
Nim ruszyła w stronę, którą miała upatrzoną przed spotkaniem z Weenglaafem, zatrzymała się na kilka dłuższych chwil by ochłonąć i pozbierać myśli. Mimo iż starała się nie pokazać tego po sobie przy wilkołaku, była cała roztrzęsiona. Odwaga opuściła ją równie nagle co pojawiła się chwilę temu. Gdyby nie ściana korytarza zapewne osunęłaby się na kolana. Na szczęście zostało jej to oszczędzone. Podczas gdy oddech wracał do normy, próbowała zrozumieć co tak włąściwie zaszło w komnacie jej towarzysza. Wizyta, która miała być tylko krótkim przystaniem dla oderwania myśli od własnych problemów, okazała się mieć niespodziewane zakończenie. Musiała sobie z tym poradzić lecz nie teraz, a już z całą pewnością nie w chłodnym korytarzu. Puki co zdecydowała się odrzucić wszystko co wiązało się z tymi chwilami. Potrzebowała chwili ciszy i spokoju, które być może znajdzie w pokoju ochrony. Nadal bowiem nie chciała powracać do swej komnaty gdzie na biurku czekało na nią zdjęcie brata.
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”
Grave Witch jest offline  
Stary 03-01-2012, 10:44   #36
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Smith przez większą część czasu, mówiąc oględnie miał w dupie gospodarza, a gdy ten zaczął mu coś mówić o obaleniu tyrana czy eliminacji to już w ogóle przestał słuchać. Za to wziął się za rozpracowywanie kolejnej butelki wina, by umilić sobie czas. Egzorcysta w końcu wstał i rzekł:

- Szlachetny.. co ja pierdolę.. szpiczastouchy powiedz mi co ja mam z tym niby wspólnego? I po jaką cholerę mam się w tym babrać. Co ja komandos, czy płatny zabójca i powiedz mi jak niby mam pomóc: rzucać kamieniami we wrogów czy może zapić ich na śmierć Co nie było by złe - pomyślał.

Smith usiadł, wyjął papierosa, zapalił i pociągnął łyk wina z butelki, mając gdzieś kurtuazję.

Phelan, który więcej uwagi poświęcał reakcji Seatany, niż zachowaniu współtowarzyszy uczty i sprawom związanym z obaleniem jakiegoś tyrana, którego osoba niewiele go obchodziła, postanowił zabrać głos w jednej, konkretnej sprawie. No, może w dwóch... Ich ewentualny przyszły pracodawca wyrażał się niekiedy niegramatycznie, w dodatku nie do końca zrozumiale.
- Cóż takiego, twoim zdaniem, mamy uczynić panu hrabiemu di Golazza? - spytał. - Bowiem ‘działania dywersyjne’ to nader szerokie pojęcie, natomiast w żadnym wypadku nie mieści się w nich eksterminacja wspomnianej osoby.
- Dobrze, że ta kwestia została poruszona
- uśmiechnął się do niego Janosik - Niestety, wszelkie szczegóły zostaną wam wyjawione dopiero po tym, jak zainteresowani podejmą decyzję o uczestnictwie. Wcześniej ta wiedza jest wam po prostu nie potrzebna, wiecie wystarczająco dużo. Gdybyście wiedzieli więcej, musielibyśmy was zabić, a tego naprawdę nie chcemy.
- Gdy nasi najemcy wspominali o Pana osobie...
- podjął po chwili - Wspominali o Pana chęci zdobycia informacji dla swojego kraju. W ramach zapłaty mam Panu umożliwić zebranie wszelkich potrzebnych informacji na temat sił zbrojnych Fonseki. A dlaczego wybrali akurat Pana... Nie mam pojęcia.
- A co do Pana, Panie Smith... Myślę, że po prostu zaszła tutaj pomyłka. Z moich informacji wynika, że miał do nas dołączyć ksiądz, gdyż ułatwiłoby to poruszanie się po wspomnianym kontynencie, na którym Zakon jest bardzo popularny. Nikt nie wspominał o egzorcyście...
- W każdym razie
- skierował te słowa już do wszystkich - decyzje o zgodzie lub odmowie należą do was. W razie drugiej możliwości, jutro w południe, te osoby odejdą w swoją stronę i powrócą do swych codziennych czynności.

- Może dowiemy się chociaż, z jakiegoż to powodu mamy cokolwiek zrobić z panem hrabią
- spytał Phelan. - Tyranów na całym wiecie mamy na pęczki. Dlaczego akurat di Golazza ma zostać obiektem naszej specjalnej uwagi?

- Dowie się Pan tego, jak przystąpi na nasze warunki. A przed tym, ta wiedza jest Panu zbędna. Nie musimy się przed nikim tłumaczyć. Najemnik nie pyta, najemnik działa.
- A czy my
- głos zabrał do tej pory milczący Zakonnik - wyglądamy Ci jak najemnicy? Na Wieczny Ogień, nazywać Rycerza oraz inne, znamienite jak sądzę persony, najemnikami. Albo jesteście doprawdy zdesperowani, albo doprawdy jesteście ignorantami!
- Brat Isak Parov jak mniemam? Od brata Michała?
- podszedł do zakonnika brodaty krasnolud, ubrany w biały kitel lekarski, z metalową strzykawką w kieszeni na piersi.
- W rzeczy samej - odparł krótko, czekając na puentę krasnoluda.
- Stary Michał wiedział, kogóż przysłać na swojej miejsce. Złoto brzęczy gdy się weń uderzy - uśmiechnął się brodacz. - Jestem Witold herbu Lawenda. Jestem lekarzem. A zwą mnie Panaceusz, znamy się z Michałem jeszcze z dawnych lat. Musze z Tobą porozmawiać w kwestii, którą poruszyłeś, w cztery oczy. Czy pójdziesz ze mną do osobnej komnaty na kilka chwil?
Zakonnik, zanim ruszył, popatrzył w stronę Eldfallanki. Był to niema prośba o pomoc, w razie komplikacji.
- Oczywiście - rzucił po chwili - Pan przodem.
- Dobrze!
- rzekł głośno krasnolud. - Tylko nie wydrynić mi całego miodu, szelmy! - rzucił na odchodnym do swoich krasnoludzkich kompanów.
Krasnolud wyszedł z komnaty, prowadząc Isaka do pokoju znajdującego się zaraz obok i przylegającego do sali kominkowej.
Po chwili, obaj powrócili. Krasnolud bardzo rozradowany, a Isak lekko czerwony lecz z uśmiechem na twarzy. Brodacz usiadł obok swoich towarzyszy i jął rozkoszować się kubkami świetnego miodu.

- Może jednak, mimo wszystko, poznamy kilka szczegółów z działalności pana hrabiego? - spytał Phelan. - To chyba nie jest jakiś sekret. Wielu tyranów żyło i żyje na tym świecie i żaden z nich zbytnio się nie kryje. O ich sprawkach wiadomo wszem i wobec, nawet jeśli poddani nazywają go najukochańszym ojcem ojczyzny.

- Nie
- odpowiedział stanowczo gospodarz. - Jest Pan bardzo ciekawski, jest ku temu jakiś konkretniejszy powód? Wszak informacje o zagrożeniach Pan masz, motywy nie są zaś Panu potrzebne by zmniejszyć ryzyko uszczerbku na zdrowiu - rzekł w stronę Phelana mężczyzna z chustą. W jego głosie dało się wyczuć zniecierpliwienie.

- Ciekawe podejście do zagadnienia - stwierdził Phelan. - Skąpienie komuś informacji, które byłyby dostępne od ręki po dotarciu do pierwszej z brzegu lepszej bazy danych.
-To proszę do niej dotrzeć
- stwierdził sucho Vernon. - I skupić się lepiej na rozważaniu za i przeciw w uczestnictwie. Czemu Pan został wybrany, nie wiem. Wiem tylko co mam wam powiedzieć przed i po waszej zgodzie.
- To proszę spytać tego, kto mnie wybra
ł - odparł spokojnie Phelan. - Zapewne wie więcej. Aż dziw, że nazwisko usłyszeliśmy. - W jego głosie zabrzmiała wyraźna kpina.
Vernon zignorował kpinę rozmówcy.
- Zaprawdę, zastanawiające kto tak mało rozumny mógł być wybrany do tego zadania - rzekł chłodno.
- Mają państwo kilkanaście godzin do śniadania na podjęcie decyzji. Wejścia do waszych komnat znajdują się w korytarzu naprzeciw - rzekł tonem kończącym rozmowę.
Phelan tylko pokręcił głową. Albo organizator tej akcji zgrywał się na krańcowego idiotę, albo też był takowym. W tym ostatnim przypadku raczej należałoby oczekiwać, że cała akcja zawali się z wielkim hukiem, który będzie słyszalny w najbardziej nawet zapadłej dziurze na całym globie.
I, prawdę mówiąc, na taką to możliwość należało się przygotować. Starannie przygotować.
 
Kerm jest offline  
Stary 03-01-2012, 19:03   #37
 
SWAT's Avatar
 
Reputacja: 1 SWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputację
Krasnolud wszedł do pokoju przed Isakiem i zapalił światło. Prócz stolika i sofy, na ścianie naprzeciwległej do drzwi wisiał duży ekran. Lekarz wziął w dłoń laserowy wskaźnik, podszedł i przyciskiem włączył monitor i przyciemnił światło w komnacie. Na ekranie ukazały się zdjęcia satelitarne.
- Tutaj - zaczął bez zwłoki - mamy zdjęcia satelitarne Fonseki, kontynentu o którym była mowa. A oto powód, dla którego brat Michał wybrał Ciebie.
Krasnolud ruchem dłoni przesunął kilka zdjęć dalej.
Ukazały się im stoki, wzgórza i wsie. Nagle małe mrówki zaczęły poruszać się między domami. Ogniste punkty nie wiedzieć skąd, zaczęły spadać w stronę domów i uciekających ludzi. Płonęły pożary, obraz gehenny cały czas się rozwijał. Cisza w jakiej oglądano te obrazy była nienaturalna.
- Drogi Isaku... - przerwał ciszę krasnolud, gdy obraz przestał się poruszać - Zostałeś wybrany przez brata Michała, aby pomóc tym ludziom. Pomóc mnie w wydostaniu ich z tamtego piekła, leczeniu ich, osłanianiu. Są to prości, ale dobrzy ludzie, wyznający Twą wiarę. Jest to nasz cel. To jest mój i moich ludzi. Potrzebują pomocy i na prośbę „najemców” zgodziłem się. Ale mimo całego dobra, jestem świadom, że nie będzie to docenione przez żołnierzy pana Hrabiego. Więc poprosiłem starego przyjaciela, aby dał mi zaufanego i mężnego człowieka. Który się nie ulęknie, i sprosta zadaniu. Ale decyzja, należy do Ciebie - Krasnolud dodał z uśmiechem - Twoje zadanie będzie się różnic od zadania pozostałych. Nie mniej jednak, proszę Cię, wybacz mojemu przyjacielowi nazwanie was najemnikami. Lecz nasze działania mają charakter najemny.
Krasnolud zamilkł. Powiedział wszystko co miał do powiedzenia. Oczekiwał na odpowiedź Zakonnika.
Isak długo patrzył na zdjęciu z powagą. Krew w nim powoli zaczynała bulgotać, ale kiedy okazało się że ludzie owi, tak jak on wyznają Wieczny Ogień, zawrzało w nim.
- A to szubrawiec, a to szelma - wysyczał przez zęby - Bracie Panaceuszu, masz moje miecze oraz mą broń do swej dyspozycji. Jednakże, musisz mi powiedzieć skąd w tak odległym kraju, wyznawcy Wiecznego Ognia? Z tego co wiem, Płonące Róże wydobywane spod zamku, nie wędrują aż tak daleko?
- Zakon wypuścił wielu mnichów wędrownych drogi Bracie. Jedni z nich zawędrowali aż tam, czyniąc wszystko co mogą, by pomagać ludziom. Ludziom prostym i pobożnym. Na Fonsece znajduje się jedna płonąca róża. W jednym zakonie na południu kontynentu. Te zdjęcia pochodzą z terenów bardziej odległych na północ, pod włościami i Zamkiem Hrabiego. Jest tam z górą dwa tysiące ludzi, którym musimy pomóc. Będzie to działanie poboczne. Z daleka od Vernona i jego celów. Ale nie mniej ważne. Jak wiesz, Wieczny Ogień wszystkie serca liczy. A dobre serca brata Michała nie było głuche na wołanie o pomoc tych ludzi.
- Skoro mój mistrz mnie tu wysłał, nie mogę odmówić i nawet gdybym mógł, nie zrobił bym tego. Jednakże nigdy nie byłem i raczej nie będę dobry w sabotażu. Na czym ma polegać owa misja?
- Nasza misja ma polegać na wyciąganiu tych ludzi poza zasięg artylerii i wojsk hrabiego. Do Zakon na południu, pod osłoną nocy. Znajduje się już tam oddział Twoich współbraci. Potrzebowaliśmy nad nimi dowódcy. Wasze zadanie będzie polegać na eskortowaniu i ewentualnym odbijaniu porwanych.
Isakowi, aż zrobiło się ciepło na duszy. Miał być przywódcą małego oddziału Zakonników, co było szczytem jego marzeń. A z pewnością ktoś w Zakonie dojrzał jego walory taktyczne, odwagę i męstwo, jakimi próbował się wykazywał. Choć nigdy nikim nie dowodził, wiedział już że ta misja będzie wymagać poświęceń, a on nie był z tych którzy szastali ludzkim życiem na prawo i lewo, choć miał pojęcie, że czasem jedno życie, mogło uratować życie setkom.
- Zgadzam się - odparł krótko, lecz z dumą.
- Dobrze! - rozradował się krasnolud - Wróćmy więc do naszych towarzyszy.
- Wracajmy zatem
Po opuszczeniu pokoju i powrocie na salony, napotkał pytające spojrzenie Seatany. Uspokoił ją, stanowczym kiwnięciem głowy, iż wszystko jest w najlepszym porządku.

* * *

Po kolacji i posiłku, Isak długo szukał dla siebie miejsca. A na widok wyznaczonej mu sypialni, oburzył się i lekko zdenerwował. Bogato zdobione i rzeźbione meble, piękna arrasy i granitowe kolumny podobały się i pobudzały zmysły, jednak dla Isaka taki przepych i bogactwo było obrazą dla jego ideałów. Mimo wszystko nie chcąc obrazić gospodarzy, sam sobie znalazł nową, lepszą sypialnię, która była bardziej w jego guście.
Przypomnienie sobie rozkładu pomieszczeń zamczyska Varos, nie trwało długo. Lecz to co pokazał i zaproponował mu Panaceusz, dało mu tak dużo do myślenia. Wolny spacer po murach Varos, pozwalał rozmyślać w nieskończoność. On sam wyglądał niczym duch, jakiegoś błędnego rycerza, wolno spacerującego po murach, przystawiający co kilka kroków i oglądający okolicę. I pewnie zrobił by po nich więcej kółek, aż by go rozbolały nogi, gdyby do ciepłych i przytulnych lochów, nie wygnał go ziąb.
Więzień, co go zdziwiło, był już za kratkami i obserwował Isaka z niemałym strachem, ale też i złością na policzkach. Zignorował go, przekraczając stalowe wrota, które zamknął. Tam dopiero po zdjęciu zbroi i zjedzeniu trochę suszonego mięsa, siadając na miękkim i wygodnym łóżku, dał się ponieść swej nieposkromionej myśli.

* * *

Seatana po wyjściu z komnaty Weenglaafa ruszyła na poszukiwanie pokoju, który powinna zajmować ochrona tego przybytku. Nie spodziewała się zastać w nim kogokolwiek, wszak ich gospodarz miał do dyspozycji magię więc pomoc techniki nie była mu potrzebna. Spore więc było jej zdziwienie gdy okazało się, że jest w błędzie. Z drugiej jednak strony mogła się tego spodziewać po bracie zakonnym.
- Nie przeszkadzam? - zapytała zatrzymując się w przejściu.
Isak z twarzą w dłoniach, siedział cicho w pomieszczeniu, które najbardziej go przypominało. Samotne, zaciemnione, głęboko pod ziemią. Zresztą, nie lubił wygód. Ty było mu wygodnie i miał wszystko, czego było mu trzeba. Mały telewizorek z radiem, aneks kuchenny i mała łazienka za drzwiami, do tego działające monitory ochronne. Isak dopiero co odwiesił swoją zbroję, na wiszące pod sufitem łańcuchy, przeznaczone do tego celu. To co powiedział mu krasnolud i pokazał, no cóż, albo to była zręczna mistyfikacja, albo nazywanie tego hrabiego demonem, wcale nie miało się z celem. Jedna rzecz mu się nie podobała, lecz przez swoją cała podróż, nauczył się, iż niektórych ludzi należy czasami pożegnać, choć nie ukrywał, nieufność do zebranych w zamku wojowników malała z każdą chwilą. Gdyby bardzo, bardzo mocno popił, mógłby powiedzieć że nawet zaczyna ich lubieć. Na ciche otwarcie stalowych drzwi i głos Eldfallanki, uniósł głowę. W rzeczy samej, w drzwiach stała Seatana we własnej osobie.
- Nie, nie przeszkadzasz - zaprzeczył jej podejrzeniom - Zapraszam, właśnie sobie rozum truję - Zakonnik uśmiechnął się krzywo - Może suszonego mięsa z Państwa Zakonnego? - zaproponował, wyjmując z torby mały pakunek, z cudownie pachnącą wędliną.
- Może troszeczkę - zgodziła się z uśmiechem.
Kolacja była aż nadto syta jednak zapach owej wędliny potrafiłby skusić nawet tuż po niej. Weszła i zamknęła za sobą drzwi.
- Czymże trujesz swój umysł, jeżeli mogę zapytać?
Otuliła się nieco szczelniej swym płaszcze, gdyż pomieszczenie to nawet w najmniejszym stopniu nie było tak dobrze ogrzane jak jej komnata. Zaś skóra po kąpieli okazała się wyjątkowo wrażliwa na doznania zmiany temperatury. Nie do końca wysuszone włosy zwijały się w delikatne loki opadając rozpuszczone na plecy Eldffalianki.
- Nie wygląda najlepiej - wskazała więźnia.
- Eh… Eldfall. W sumie, to Ciebie i tak nie zainteresuje. Na każdego z nas ma innego haka, a nasze haki raczej nie idą w parze. Co było na twoich zdjęciach? A więzień... – popatrzył w monitor, pokazujący jego celę po której się głupkowato szamotał – Ma szczęście że żyje.
Zawahała się przed udzieleniem odpowiedzi. Sam przecież powiedział, że nie należy ufać nikomu. Nie widziała jednak powodu by kryć tą informację.
- Na większości umieszczono podobizny naszego hrabiego - odparła wymijająco.
- Rozumiem - powiedział - To zdjęcie które zachowałaś, z pewnością będzie pięknie wyglądać nad łóżkiem. Aż tak uroczy? - Rycerz uśmiechnął się szeroko.
- Ach to... - rzekła jakby nie miało ono najmniejszego znaczenia co było kłamstwem na tyle oczywistym, że skóra jej twarzy przybrała nieco żywszy odcień - To przedstawiało hrabiego w towarzystwie pewnego mężczyzny z mojego rodu. Jesteśmy blisko związani.
- Nie wnikam. Sprawy rodzinne, to rzecz mi obca, choć Brat Michał i Zakon były dla mnie rodziną od momentów, kiedy moi rodzice stwierdzili, że kolejny darmozjad im niepotrzebny i podrzucili pod wrota zamku. I właśnie takie haka ma na mnie ten cały misjo-dawca. Ale dość o mnie - Rycerz oderwał kawałek mięsiwa, który wolno zaczął żuć - Mam najszczerszą nadzieję, że nasze interesy nie będą sprzeczne i po opuszczeniu Varos, jeszcze kiedyś się spotkamy.
- Czyżbyś planował nas opuścić Isaku? - zapytała zaskoczona tym stwierdzeniem. - Byłam pewna, że przyjmiesz propozycję naszego gospodarza i wraz z nami wyruszysz wypełnić zlecenie. Czyżbyś miał inne zadanie?
Isak popatrzył uważnie na małego rogacza.
- Sądzę, że nic się nie stanie jak Ci powiem, w końcu nie wybrali byle kogo. Do Ciebie, wyznawczyni ognia, nie ważne w jakiej formie, mam jakieś dobre przeczucia - uśmiechnął się półgębkiem - Panaceusz mówił, że wezmę udział w ewakuacji mieszkańców z okolic Zamku. Podobno, Zakon Płonącej Róży ma i tam swoją siedzibę, o której powiem szczerze, nie wiedziałem. I mam objąć dowództwo nam małą grupką Rycerzy. Awans po byku - obszczerzył się w zadowoleniu - Ale nigdy nie byłem dobry w szastaniu ludzkim życiem i boję się, na Wieczny Ogień.
Wiadomość w wyraźny sposób ją zmartwiła jednak z pewnym wysiłkiem udało się jej przybrać radosny wyraz twarzy.
- W takim razie wypada mi pogratulować. Rycerze, którzy znajdą się pod twoją komendą powinni być wdzięczni dostając takiego dowódcę. Szkoda jednak, że nasza grupa utraci tak doświadczonego wojownika.
- Oj tam, doświadczony. Stary to i owszem, ale nie doświadczony. Nigdy nie marzyłem o dowodzeniu komukolwiek. Nie jestem do tego stworzony, zresztą - machnął ręką przed siebie - Wieczny Ogień kuje nasze drogi, zobaczymy czy moją jest być bohaterem czy męczennikiem. A ty się tą grupą już odpowiednio zajmiesz, o ile twoje osobiste cele nie przesłonią Ci oczu.
- Tego obiecać nie mogę, dopóki jednak stoją w zgodzie z misją która nas połączyła nie powinny sprawiać problemów. Zaś co do twego wieku, bracie Isaku, to wątpię byś był tak stary jak próbujesz wmówić sobie i innym.
- Wieczny Ogień nie obiecywał nieba bez chmur, ścieżek życia usłanych różami. Wieczny Ogień nie obiecywał słońca bez deszczu, radości bez smutku, pokoju bez bólu. Wieczny Ogień obiecał siłę na każdy dzień, odpoczynek po trudzie, światło na drogę, łaskę na czas prób, pomoc z wysoka, niezawodną przyjaźń, nieśmiertelną miłość - podsumował wypowiedź Seatany Zakonnym przysłowiem - Mam już swoje na karku, czterdzieści cztery lata, to dużo jak na człowieka.
- Jednak mniej niż mi udało się przeżyć - uśmiechnęła się lekko. - Ciekawe rzeczy zostały wam obiecane przez Wieczny Ogień. Wasz zakon zdaje się być znacznie radośniejszy niż ten, do którego ja należę. Powiedz, podążysz ku swemu zadaniu z nami by oddzielić się później czy opuszczasz nas już teraz. I tak właściwie dlaczego zrezygnowałeś z wygody komnat dla nas przygotowanych by nocować w tym miejscu?
- Nie wiem czy radośniejszy, ale jakbyśmy mieli cały czas przejmować się sprawami całego świata, zapewne nie bylibyśmy tak cierpliwi dla postronnych. A tak, dajemy sobie zmiany. Czy to na wojnie Paratoxańskiej, lub przy obronie wiosek na granicach Cesartwa Północnego. Sądzę, że mogła by nas szybko ta nasza służba Wiecznemu Ogniowi zbrzydnąć i w rezultacie zamiast pobożnych Zakonników, było by to zbiorowisko żądnych krwi i złota renegatów. Choć i teraz się tacy zdarzają. A dlaczego wybrałem tą komnatę... - nie potrafił odpowiedziać na to pytanie, jednakże spróbował się wykręcić - Pilnuję więźnia i... Chyba lubię takie miejsca. Przypomina mi mój pokój w koszarach Zakonnych, choć tamten jest nieco większy i ma parę mebli więcej. Jak to przeżyjemy, będziesz musiała mnie odwiedzić.
- Zatem będziemy się musieli postarać by żadnego z nas śmierć nie powitała w swych ramionach - zgodziła się na propozycję odwiedzin - O ile oczywiście królowa zezwoli mi na ponowne opuszczenie wysp - dodała nie uściślając, że tym razem wcale takiego pozwolenia nie otrzymała - Jestem jednak pewna, że nie będzie miała nic przeciwko twym odwiedzinom w naszej stolicy.
Rycerz skłonił się z uśmiechem.
- Dobrze to słyszeć - nagle zmienił temat - Co sądzisz o naszych pracodawcach?
- Lubią tajemnice i zdecydowanie nie przepadają za sprzeciwem, zatem łatwo się domyślić że posiadają wystarczające wpływy by inni słuchali ich słów i czym prędzej wykonywali polecenia. Dość wyraźnie też widać hierarchię jaka panuje w ich grupie. Na dodatek znają się dość długo by w pełni sobie ufać. Zaś co się tyczy ich stosunku do nas to bez wątpienia traktują nas wedle osób, które stoją za naszymi plecami. Nie tyle widząc tych, których mają przed sobą co korzyści i znajomości które mogą w późniejszym czasie wykorzystać. Spodziewają się że wypełnimy narzucone im przez nas zadanie, jednak wątpię by oczekiwali by któreś z nas powróciło żywe z tej wyprawy.
- Mi ta wizja ratowania kontynentu przed hrabią, nijak nie pasuje. Choć podejmę się ratowania tych wyznawców mej wiary, mordowanych przez jego wojska, bowiem to pokazał mi krasnolud. Wyglądają mi bardziej na samozwańczych rewolucjonistów, niż wyswobodzicieli.
- Szczególnie ich niechęć do udzielenia jakichkolwiek informacji, zmuszająca nas do pójścia w ślepo, przemawia na ich niekorzyść. Pozostaje nam wierzyć, że działać będziemy w słusznej sprawie.
- Tak, pozostaje nam mieć nadzieję. Szkoda że taką kruchą.
- Pozostaje liczyć na to, że okaże się mocniejsza niż wskazuje na to ta chwila. Jutro dowiemy się więcej, teraz mamy tylko domysły, które mogą równie dobrze działać na naszą korzyść co nastawić nas niechętnie do tych, którzy chcą dobrze dla cierpiącego ludu - zerknęła na monitory starannie omijając obraz z celi więźnia - Zamierzasz pilnować czy ktoś się nie wymyka na nocny spacer?
- Zmierzam dopilnować - uśmiechnął się - Aby nikt nam więźnia nie zjadł.
- To nie jest zły pomysł. Nasz towarzysz nie ma dzisiaj dobrego dnia, a ilość trunków które w siebie wtłoczył na wieczerzy pozwala wątpić w jego opanowanie. Do tego noc nie jest najlepszą porą by spuszczać go z oka. Będę jednak wdzięczna gdy w razie kłopotów nie zabijesz go, ograniczając się do pozbawienia świadomości. Nie chciałabym być zmuszona spędzić tej nocy w jego komnacie niczym duch opiekuńczy. Obawiam się, że to mogłoby nie wyjść nam na zdrowie.
- Możesz na mnie liczyć Endall, ale nie obiecuję, że nie pokuszę się w razie czego o obronę swojego życia.
- Dziękuję i za to, bracie Isaku. Zostawię cię teraz byś mógł zażyć nieco snu nim w Weenglaafie obudzi się chęć na świeże mięso.
- Dziękuję i dobranoc, Siostro.

Rycerz szybko i bez problemowo dojadł się do końca suszonym mięsem, za bardzo nie ufając kuchni elfów, krasnali, czy kogokolwiek te specjały były. Nie znał ich, a życie nauczyło aby nie brać wszystkiego, co dają Ci za darmo nieznajomi. Po posiłku chciał usnąć, lecz próby te spełzły na niczym. W głowie mu huczało od tego jak mógł skończyć na tej bitwie i jak to się może nie fajnie rozwinąć dla Zakonu. Miał nadzieję, że Brat Michał wiedział co robi.
Niewiele później, w jego pokoju pojawił się kolejny gość.
 
__________________
Po prostu być, iść tam gdzie masz iść.
Po prostu być, urzeczywistniać sny.
Po prostu być, żyć tak jak chcesz żyć.
Po prostu być, po prostu być.
SWAT jest offline  
Stary 05-01-2012, 11:21   #38
 
valtharys's Avatar
 
Reputacja: 1 valtharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputację
Pożegnawszy się z Isakiem ruszyła w stronę wyjścia z zamku. Nie planowała tej wycieczki jednak nawał informacji domagał się chwili samotności nie zagrożonej ewentualnym podsłuchem i wszędobylskimi kamerami. Doprawdy, z każdą chwilą w tej gromadzie robiła się coraz bardziej podejrzliwa. Nic więc dziwnego że na widok nieznanego jej wciąż osobnika zareagowała odruchowym sięgnięciem po broń. Cień strachu który zawitał na jej twarzy znikł równie szybko co się pojawił.


Od momentu opuszczenia zebrania Smith myślał co robić. Miał ostatnio dość wysługiwania się nim, a jednocześnie nie widział sensu by podążyć na jakieś zadupie. W dodatku gospodarz w oczach egzorcysty był palantem, i najchętniej przywitał by go swoją pięścią bezpośrednio. Postanowił odreagować więc i wyszedł na wieczorny spacer po posiadłości. Chciał sobie to wszystko przemyśleć zanim znów zaleje się w trupa. Szedł spokojnie z papierosem w ustach i flaszką w drugiej gdy nagle dostrzegł kobietę, która.. sięgnęła po broń. Wypluł papierosa uśmiechając się szeroko i rzekł:
- Jeśli chcesz mnie zastrzelić to może.. daj mi ją wypić - lekko podniósł flaszkę do góry.
Cały czas obserwował nieznajomą z zebrania, lustrując jej wdzięki kobiece.


- Nie używam broni palnej - odpowiedziała cicho jednocześnie zdejmując dłoń z rękojeści sejmitara. - Nie atakauję również o ile nie zostanę sprowokowana.
Podeszła bliżej by nie musieć podnosić głosu. Nigdy nie wiadomo kto może słuchać.
- Mam wrażenie, że nie dane nam było poznać swych imion. Seatana ab Tarelli - skłoniła głowę po czym wyczekująco spojrzała na mężczyznę oczekując od niego podania swego miana.

- Smith, John Smith, miło mi Cie poznać.. - nadal ją lustrował wzorkiem
- Nie atakuje kobiet.. póki mnie nie chcą zabić - uśmiechnął się
- Chcesz? - wskazał ręką flaszkę

Potrząsnęła przecząco głową.
- Zasady Zakonu zabraniają mi spożywania mocniejszych alkoholi - wyjaśniła, po czym dodała ze skruchą. - Mam nadzieję, że mój gest nie został przez ciebie odebrany jako chęć ataku. Nie spodziewałam się nikogo na dziedzińcu o tej porze.

- Wiesz, niektórzy ludzie nie mają co robić, a może po prostu fusy przepowiedziały mi że spotkam uroczą damę wieczorową porą. To może wino? Też mam - znów się uśmiechnął

- Również podziękuję - odparła lekko się przy tym rumieniąc. Wyraźnie zaczęła czuć się nieco niepewnie pod spojrzeniem Smitha. - Zatem trudnisz się wróżeniem z fusów w wolnych chwilach od twej pracy jako egzorcysta?

- Wróże z fusów, dłoni nawet.. Egzorcysta... To za dużo powiedziane... Powiedzmy że tępię szkodniki lub tych, którzy nie powinni chodzić po tym padole - wzruszył ramionami
- Świętym nie jestem, wierzący... Od jakiegoś czasu jestem - też powiedział to od niechcenia.
- A Ty kim jesteś ? - zapytał
- Demonem, do twych usług panie - z nieco wymuszonym uśmiechem pochyliła przed nim głowę nie spuszczając jednak swego szkarłatnego spojrzenia z jego osoby.

- Seksownym w dodatku - uśmiechnał się. - Sukkub czy jakiego rodzaju demonem ?
Smith stał spokojnie, lecz nadal przyglądał się kobiecie badawczo.

Na moment na jej twarzy zagościło zmieszanie. Opanowała je jednak prostując się i odpowiadając na jego pytanie.
- Zakonnym - uściśliła. - Zakonu Ognia z wysp Karatha, siedzibie Eldffaliańskiej rasy.

- Taa.. - rzekł jakby właśnie dowiedział się że został kobietą, czyli głos wyrażał zdziwienie. - No dobrze, jednak wybacz, znawcą demonów z wysp to ja nie jestem. A ostatnie kilkanaście lat spędziłem w dość odległym miejscu, więc poproszę o wykład. Jestem pojętnym uczniem - uśmiechnął się słodko.

- Ja zaś nigdy nie zaliczałam się do osób odpowiednich na stanowisko wykładowców. Jeżeli jednak pragniesz wiedzieć czy stworzona zostałam przez moce zwane przez was piekielnymi, to rzec muszę że nie masz czego się obawiać. Moja rasa wywodzi się z ognia pochodzące z wulkanów owych wysp, a stworzył nas w swej potędze sam Hefajstos, Władca Boskiej Kuźni. Nie stanowimy zatem zagrożenia dla twej wiary mimo iż wielu za takowych nas uważa.

- Hmm... piekielnych mocy, słoneczko, się nie obawiam bo znam je aż za dobrze - uśmiechnął się ciepło. - A co do tego kto Cię stworzył to powiem jedno. Ma gust chłopak.
- Powiedz mi co porabiasz gdy nie ścigasz złych ludzi i takich tam. Wiesz... chłopak, dom, rodzina, imprezy ?


Zaczerwieniła się w sposób na tyle wyraźny by róż pokrył bladość jej policzków nadając im żywy wygląd, który można by niemal do ludzkiego przyrównać.

- Nie jestem pewna czy właściwie rozumiem twe słowa. Pytasz mnie czym się zajmuję gdy nie jestem na misji?

- No dokładnie. Wiesz, randkujesz i takie tam... Fakt, jesteś demonem, więc co ludzkie może Ci być obce, jak gniew, pasja, namiętność? - zapytał zaciekawiony.

- Czy wszystkie Ellddd... No wiesz, demonetki, są takie piękne jak Ty ? - wziął ja pod rękę i zaczął iść dalej by nie stali w miejscu, tym bardziej że robiło się chłodno.
 
__________________
Dzięki za 7 lat wspólnej zabawy:-)
valtharys jest offline  
Stary 05-01-2012, 11:22   #39
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację
Fakt, ze dała się poprowadzić wytłumaczyć można było połączeniem zaskoczenia i skrępowania tak prywatnymi pytaniami zadanymi całkiem otwarcie przez praktycznie nieznanego jej mężczyznę.
- Demonice - poprawiła automatycznie, po czym nabrała tchu by spróbować wywinąć się od konkretnych odpowiedzi, które w jej rodzinnych stronach stanowiły niemal tabu. - Odczuwamy tak jak ludzie zatem wasze emocje nie są nam obce. Różnice jednak polegają na wychowaniu, które jest bardziej rygorystyczne. Szczególnie wśród członków Zakonu, którego elitą są Demony. Nasze zachowanie winno stanowić przykład postępowania dla innych Eldffalian. Zaś co do innych Demonic to nie jestem w stanie odpowiedzieć na twoje pytanie. Nie poświęcałam temu uwagi gdy przebywałam w ich towarzystwie.
- Aha.. Rozumiem. Jednak wiesz, sądzę że taka kobieta, mimo iż demon, na pewno ma jakieś potrzeby a poza tym, droga Seatano, przecież to oczywiste w obecnej dobie uprzedzeń, że bliższa znajomość z ludzkimi zachowaniami, z ludzkim charakterem, może być odebrana jako akt odwagi godny do naśladowania przez resztę Zakonu. W końcu i wy i my chcemy żyć w harmonii póki jedno drugiego nie chce wykończyć lub spożyć jako posiłku.. Mi to nie grozi bo jestem niestrawny - uśmiechnął się
- Wiesz, sądzę że może i są piękne ,lecz nie takie jak Ty, intrygujące.To niesamowite, że się tutaj spotkaliśmy. Zamierzasz wyruszyć na tą misję ? - zapytał.
Pominęła milczeniem jego wcześniejsze słowa uznając, iż zagłębianie się w te tematy mogłoby zaprowadzić ja na zdradliwe ścieżki, po których on zdecydowanie pewniej się poruszał. Odpowiedziała za to na jego ostatnie pytanie.
- Już podałam swą odpowiedź. Nie mam wyboru w tej kwestii. Chcąc nie chcąc musiałam się zgodzić.
- Szkoda. Ja zapewne nie wyruszę z wami - zawiesił głos - ale jeśli chcesz, powróżę Ci. Czy nie wierzysz w takie rzeczy ?
- Przyszłość zależy od zbyt wielu czynników by dało się ją przewidzieć. Nie, nie wierzę w jej przepowiadanie jakąkolwiek metodą. Znam tylko jeden przypadek, któremu mogę zaufać, a który przypieczętownay został boską mocą. Dlaczego odmawiasz udziału w wyprawie? - zapytała po chwili milczenia.
- Gospodarz mnie wkurwia. Nie dość, że ma ryj jakby go żelazkiem w dzieciństwie tłuki, to jeszcze stwierdził że pomyłka. Mam nadzieję że za paliwo chociaż zwróci. Tłukłem się dość spory kawałek. A poza tym nie interesują mnie zabójstwa na zlecenie. Wybacz ale może daleko mi do ideału ale mam swoje zasady. A czemu pytasz, co spodobało Ci się tak moje towarzystwo? - uśmiechnał się i delikatnie przysunął ją do siebie
- Z czystej ciekawości - oznajmiła próbując jednocześnie odsunąć się od niego możliwie jak najdelikatniej.

Nie stawiał oporu gdy się odsuwała:
- Dziwna jesteś. Kobieca, gorąca a jednocześnie boisz się zwykłego faceta - uśmiechnął się.
- Nie przywykłam do takiego zachowania - wyznała szczerze. - Wszak ledwo mnie znasz.
- Namiętność przychodzi momentalnie jak huragan. Porywa nas i wznosi. Poza tym ja mam mało czasu. Wiesz, nie każdy jest kowalem swojego losu - znów się uśmiechnął.
- Zdaję sobie z tego sprawę, lepiej niż sądzisz - odparła po czym niemal wbrew sobie zapytała. - Zatem moja osoba budzi w tobie namiętność?
“ Nie..mam ochotę na kebab” ale nie powiedział tego głośno.
- Jesteś ciekawą i piękna kobieta. Można to tak nazwać.
- A my ludzie co w was wzbudzamy?

- Ciekawość - oznajmiła uraczając go wesołym uśmiechem.
- O nawet się uśmiechasz - skwitował lekko - a nasz dotyk, zapach... Wiesz jak to jest gdy unosisz się w powietrzu, czujesz że twoje serce bije, a ty oddychasz coraz szybciej i szybciej... Wyobraź sobie taki moment w swoim życiu, że cała szalejesz, czujesz jak ogień w Tobie rozpala się coraz bardziej i bardziej, nie tak jak teraz, ale pochłania cię całkowicie, a Ty pragniesz jednego.. Tej właśnie osoby, tej na którą patrzysz, tej którą słyszysz. Mnie się wydaje, że to w takim momencie odkrywasz pasję i namiętność i zauważasz, że myślisz o tej osobie coraz częściej i mocniej i bardziej... Zaczynasz widzieć ją w wyobraźni nawet gdy jest daleko od Ciebie i pragniesz przekonać się i poczuć jego dotyk... Jego usta na swoich. To jest pasja moja kochana. To jest namiętność. Ze mną jest tak, że mówię co myślę, że jeśli czuję to idę za tym. Nie boję się bo jestem tylko człowiekiem ale ten tylko człowiek jest wolny bo umie oddać się temu co czuje, a nie więzi to w sobie i czujesz... Tak poczuj jak serce Ci ściska, że nie możesz pójść dalej. Wiesz, my ludzie jesteśmy prości, bywamy źli, i chociaż potrafimy wyrządzić krzywdę jakieś świat był nie raz świadkiem, to umiemy czuć i nie boimy się tego. Tak myślę Seatano, że tym się różnimy, jeśli uważasz inaczej... Zaskocz mnie - uśmiechnął się.
Jej początkowe przerażenie, w miarę jak kolejne słowa padały z ust Johna, zamieniło się w fascynację widoczną w spojrzeniu, które ani na chwilę nie uciekło w bok, tylko cały czas uważnie śledziło ruch jego ust. Jednak jego wyzwanie zmusiło ją do wyrwania się z transu, który faktycznie budził płomień, starannie skrywany przez całe życie.
- Nie jesteśmy z lodu, znamy namiętności o których wspominasz. Zapewne gdybyś trafił na osobę obeznaną w sztuce wzbudzania owej pasji, mógłbyś się z nią wymienić doświadczeniami. Mnie jednakże wychowano na wojowniczkę, która budzi w sobie płomień tylko gdy sięga po miecz. Nie znam sztuki o której wspominasz - dodała zawstydzona odwracając głowę.
Smith podszedł bliżej i wskazał na rękę by mu podała. Czekał...
Nie będąc pewna do czego zmierza ten człowiek, podała mu dłoń spoglądając na niego podejrzliwie i uciszając duchy, które od chwili kąpieli w łaźni nie opuszczał dobry humor.
Gdy podała mu dłoń Smith wziął ją delikatne i czule w swoją i rzekł cichszym głosem:
- Mówisz, że budzisz płomień trzymając miecz to wyobraź sobie to uczucie, przypomnij je sobie dokładnie tu i teraz. Poczuj je, jak Cię rozpala znów i zauważ, że czujesz się naprawdę swobodnie, odkrywasz znów tą pewność siebie jak w momencie walki, a mimo to tylko ja trzymam tą dłoń. Poczuj... Poczuj to, - pocałował ją w wewnętrzną część nadgarstka - zauważ że nadal czujesz ten płomień, wyobraź sobie, że ten pocałunek rozchodzi się po całym Twoim ciele... Przeszywa Cię, a ten płomień wzrasta. Dłoń, która pewnie trzyma miecz, równie pewnie i równie mocno pragnie tego pocałunku. To właśnie jest namiętność. Wyobraź sobie jak to rozchodzi się po szyi, uszach, karku... Poczuj to, - ściszył głos i pocałował ponownie dłoń ale mocniej i dłużej - a ty zauważasz, że nadal jesteś gorąca i ta pewność nie znika i czujesz, że chcesz więcej. Czujesz opór ale jesteś wojowniczką która przez doświadczenie zdobywała moc i potęgę, która przez doświadczenia, nowe doświadczenia, stała się tą kobietą która stoi przede mną i wiesz, że każdy pocałunek każdy mój dotyk jest właśnie doświadczeniem. Czujesz, że chcesz więcej... Ognia... Mnie... Teraz... To doświadczenie będzie w Tobie wzrastać i wzrastać, aż masz ochotę wziąć to doświadczenie od razu... Całe... Całą sobą... Płomien w tobie palił się wystarczająco długo. Zbyt dlugo i zauważ że musisz w końcu uwolnić. Zwiększyć go przez doświadczenie. Przez pocałunek i dotyk - delikatnie ją przyciągnął i pocałował w usta.
Hipnotyzowanie zdecydowanie szło mu zbyt dobrze. Uczucia które opisywał jedno po drugim, budziły się do życia przepełniając jej ciało rozkosznym oczekiwaniem. Zafascynowana głosem i wrażeniami jakie budził w niej dotyk jego ust na dłoni, całkiem pogrążyła się w obudzonym przez niego ogniu. Duchy przestały się śmiać nagle poważniejąc, jednak nie odezwały się nawet jednym słowem gdy przylgnęła rozgrzanym ciałem do mężczyzny odpowiadając na pocałunek z pasją, którą do tej pory wykorzystywała jedynie w chwili walki na śmierć i życie. Niemal czuła jak powietrze wokół nich zaczyna parować otaczając ich delikatną mgiełką.
Lestad wyszedł z zamku, lekko zamroczony alkoholem. Z Vernonem obalili cały antałek. Szedł w stronę komnat, nie spodziewał się, ze ktokolwiek o tej porze może jeszcze przebywać na dziedzińcu, jednak to, co widział raczej nie było zwykłym pijackim zwidem.
-Sea-Seatana...? To ty?! - zapytał z niedowierzaniem.
Głos wydał się Eldffaliance znajomy jednak nijak nie mogła go dopasować do czyjejkolwiek twarzy. Usta Johna zbytnio rozpraszały jej uwagę burząc krew która swym szumem zagłuszała dźwięki dochodzące z zewnątrz. Jednak głosu duchów uciszyć nie była w stanie, a ich ostrzegawcze okrzyki jasno dawały do zrozumienia, że powinna chociaż na chwilę wyrwać się z płomieni pożądania i powrócić do rzeczywistości. Niechętnie odchyliła głowę i odwróciła ją w stronę skąd, jak się jej zdawało dochodziło pytanie.
- Tak? - mruknęła nieprzytomnie.
- Nie wspominałaś, że się znacie... - medalion drgnął.
- Znamy się? - zapytała takim samym głosem przenosząc spojrzenie na Johna. Coś się tu nie zgadzało jednak mgła spowijająca jej umysł nie pozwalała od razu połapać się o co chodzi. - Z kim?
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”
Grave Witch jest offline  
Stary 05-01-2012, 11:54   #40
 
Lestad's Avatar
 
Reputacja: 1 Lestad nie jest za bardzo znany
Nagle wkurwiony nie na żarty John odwrócił głowę w stronę wiedźmina.
- Gościu... Wypierdalaj bo się Tobą zajmę!
- Zatem czekam.... - Lestad nigdy nie odmawiał. Opuścił ręce, ciężar ciała przeniósł na lewą nogę. Nawet pijany był o niebo szybszy od człowieka, może nie tak celny, jak trzeźwy, ale na pewno szybszy. Ale John, zwykły egzorcysta-amator, nie miał prawa o tym wiedzieć.
Tem większe było zdziwienie Lestada, gdy pięść gruchnęła go od dołu w żuchwę z siłą niewspółmierną do rozmiarów ciała egozrcysty. Zanim zdążył się pozbierać, dostał drugi raz lewym sierpowym. Mimo wszystko, John zaatakowany dwoma błyskawicznymi prostymi pożegnał się, ze swoimi dwoma górnymi jedynkami.
- Przerwa na papierosa! - krzyknął Lestad, i znów zaatakował Johna, niestety, przestrzelił.
Johnny Cope [Hans Zimmer Version] (Dredger Fight) - Sherlock Holmes (Contains SFX) - YouTube
John nie pozostał dłużny. Kopnięcie na kolano, Lestad ukląkł mimo woli i zarobił pijanego partyzanta w twarz. Jego jedynki również nie wytrzymały. Wszak John trzeźwy całkowicie nie był. Co mu pozostało? Lestad wstał, ręką wytarł krew z ust. Pół życia trenował sztuki walki, zobaczymy, co damy rade zrobić po pijanemu. Nie myślał dłużej. Zastosował prosty rzut z aikido. Niektórzy zwą go irimi-nage.
Wtem, usłyszeli huk! Usłyszeli ryk!
Był to pędzący z zamku Vernon. Chwiejnym truchtem zbliżał się do bijących.
- Aaaaaahahahah! Jak za dawnych czasów!!! Nie ma to jak rozgrzewka przed akcją, wszyscy na wszystkich!!!
I nie czekając, z rozpędu wleciał w Lestada z łokciem na twarz rozcinając mu łuk brwiowy, samemu o mało nie wywracając się od pędu. Zarobił tym samym kopcura od wstającego już egzorcysty.,
Seatana, która zdążyła w międzyczasie dojść do siebie z gniewem pomieszanym zniesmakiem do samej siebie przyglądała się szaleństwu na dziedzińcu. Przez chwilę rozważała opcję odwrócenia się plecami i powrotu do komnaty. Pomysł ten był niezwykle kuszący jednak posiadał nieprzyjemny posmak tchórzostwa. Zamiast więc wycofać się po cichu przywołała oba duchy wzmacniając je własną magią, rozbudzoną przez pocałunki Johna i kierując w stronę walczących.
- Kurwa! Jak tu walczyć? - Lestad wziął zamach i uderzył Johna na odlew. Vernon poprawił Johnowi z drugiej strony i odwrócił się w stronę wiedźmina, biorąc zamach. Wkurwiony nie na żarty John, wziął w dłoń leżącą gałąź i przypierdolił nią Vernonowi w kolano. Z zamachem który wcześniej wziął nie tak już obcy gospodarz, dało to komiczny efekt uderzenia się samego w twarz. Powstał, odrzucił gałąź. I z rozpędu z dwóch nóg wleciał w unikającego były cios Vernona wiedźmina.
- Taki kurwa mać hardy? - krew zalewała oko wiedźmina. - Chcesz walki z bronią? - Lestad sięgną do cholewy buta po sztylet.
Vernon, choć pijany, nadal był nożownikiem. Powstał, złapał wiedźmina za rękę i wyłuskał mu sztylet. Rzucił go w drzewo, a wiedźminowi sprzedał dyńkę.
-[i]Lesziek, besz bronji! [/b]- rzucił pijackim slangiem
Widok zbliżających się ognistych stworów nie zrobił na bijących się mężczyznach takiego wrażenia na jakie liczyła Seatana. Na dodatek dziewczyna nie była już taka pewna czy atakowanie gospodarza to dobry pomysł gdy jednak w blasku ognia mignął sztylet, porzuciła wszelkie opory. Zamiast jednak posyłać je na pojedyncze cele przekazała im w myślach obraz tornada, podobnego do tych którymi bawili się elfi bracia. Z tym, że we wnętrzu tego, który chciała by uczyniły miała się znaleźć trójka walczących. Była pewna że powolne przypiekanie zmniejszy nieco ich animusz.
Jakież było zdziwienie Demonetki, gdy zamiast tornada, ujrzała, jak dwóch facetów, Vernon i John rzuciło się na jednego z duchów i sprzedało mu dwie bomby na głowę w kształcie smoka. Małemu smokowi pokazały się gwiazdy przed oczami. Poczuł się nad wyraz ludzko.
John nie próżnował. Drugie uderzenie poleciało celnie w widoczne oko, posyłając Janosika na plecy aż nakrył się nogami.
Alkohol, mimo adrenaliny, działał nadal.
Wiedźmin zaś, sam rzucił sie na drugiego smoka. Nie raz walczył ze smokami. Poczuł się jak za dawnych czasów, kiedy gołymi rękoma potrafił zadusić mantikorę. Smok jednak, duże bydle, nie dał się tak łatwo. Lestad dał rade tylko go przycisnąć do ziemi. Gdyby miał sztylet....ale nie miał.
W tem, nie wiedzieć skąd nie wiedzieć jak, w stronę twarzy wiedźmina poleciały dwie ogniste pięści. Smok miał dość. Zmaterializował sobie dwie ręcę. Wiedźmin przekonał się co to znaczy uderzenie smoczej pięści.
Wściekła Seatana na próżo próbowała przywołać je z powrotem do siebie. Gdy zakosztowały walki, prawdziwej walki w której zarówno zadawały jak i otrzymywały obrażenia, za nic nie chciały posłuchać jej nakazu. Mając wrażenie, że zaraz wybuchnie, z gniewnym prychnięciem podeszła do muru i oparła się o niego zdecydowana nie brać udziału w tym szaleństwie.
Lestad wstał, otrzepał się. Pierwszy raz smok dał mu w pysk. No trudne to było. Wiedźmin skłonił lekko głowę przed demonem. Jednak demon wciąż był wolniejszy od niego. Przyjął na swój smoczy pysk kilka ciosów. Kolejny wylądował na twarzy Vernona. [b]Johna[b/] nie trafił, znów przestrzelił.
Vernon się zdenerwował. Jego duma ucierpiała. Złapał za chabety stojącego do niego bokiem wiedźmina strzelił mu kolanem w żuchwę i z pół obrotu w gębę Johnowi. Potknął się.
John, widząc między gwiazdami ukradkiem le corps du Vernon, wyjebał mu z leżącej pozycji partyzanta na twarz.
-Vernon!!! - krzyk, pod którym drżały mury wydobył się z wnętrza zamku.
We wrotach stanęła, odziana w szlafrok kobieta, którą widzieli przy wieczerzy. Była to bogini wojny i zagłady, idąca ku rozrbrykanym, jak widać bardzo dobrym znajomym. Pod jej krokami trzęsła się ziemia.
- Do jasnej cholery, co Ty wyprawiasz!! Wracaj, ale już!!! - chwyciła narzeczonego za ucho i wytargała go do zamku. Z dala słychać było bełkocące “Kochanie, my tylko tak dla żartów...”
Zostali we trójkę. Ale nikt już nie miał ochoty się bić.
 
Lestad jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 02:19.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172