Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-01-2012, 11:17   #16
daamian87
 
daamian87's Avatar
 
Reputacja: 1 daamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znany

Ciepły wiatr poruszał koronami drzew. Powietrze wypełniały powoli odgłosy budzącej się przyrody. Na drzewie śpiewał jakiś ptak, po gałęziach przeskakiwała wiewiórka niosąc do swojej dziupli zdobyty właśnie orzech. Wataha wilków wyłoniła się z wysokich traw, na polanie znajdującej się tuż przed lasem. Na dawno przewróconym konarze stał samiec alfa obserwując kolejnych członków stada, wbiegających do lasu, gdzie znajdowała się ich kryjówka i leża. Kilkaset metrów dalej, w niewielkim miasteczku budziło się życie. Mieszkańcy wychodzili z domów do pracy, stawiać kolejne metry muru, budować nowe domostwa, ubijać świnie, paść owce na wzgórzu tuż obok Jaskrawych Promieni. Strumień szumiał cicho, a słońce świeciło coraz mocniej.


Zgodnie z tym, co poprzedniego dnia zostało ustalone, piątka kompanów przybyła pod masywne drzwi kaplicy, na której strzelistym dachu, umieszczony był symbol boga Poranku. Nie czekali długo. Po kilku chwilach z przybytku wyłonił się uśmiechnięty Gerard. W lewicy dzierżył swoją stalową tarczę. Ciężki buzdygan z kilkoma kolcami na głowicy, zwisał swobodnie obok pasa, przywiązany do niego rzemieniem.


Mężczyzna na plecy zarzucony miał plecak podróżny, w którym znajdowały się wszystkie potrzebne podróżnym przedmioty. Od dołu do plecaka przyczepiony był zwinięty koc.
-Niech łaska Lathandera na was spłynie!- powitał nowych towarzyszy. Jego wzrok wędrował po każdym z przybyłych pod świątynię. Kleryk uśmiechnął się raz jeszcze i poprawił paski plecaka, przewieszone przez ramiona
-Gotowi do drogi? Zatem ruszajmy!- rzekł donośnym tonem, mogącym zbudzić nawet śpiącego na sianie niziołka.

Przez południową bramę wyszła z miasta kompania sześciu mężczyzn. Na przodzie szedł wyprostowany Gerard, prowadzący cały pochód. Dom który był celem towarzyszy znajdował się na południowym zachodzie od miasta.
-Idąc takim tempem...- odezwał się kapłan zaraz po wyjściu z obrębu Jaskrawych Promieni -Powinniśmy dojść na miejsce jutro wieczorem, najpóźniej pojutrze rano.- stwierdził. Towarzysze nie byli zbyt rozmowni, a że kapłan nie należał do osób milczących postanowił zagadnąć do brodacza.
-Powiedz mi mości Tirlonie, z jakiej twierdzy pochodzisz?- spytał.
Chwilę później chwycił zwisającą u pasa tubę, z której wyciągnął pergamin. Ciągle maszerując rozwinął jak się okazało mapę okolicy i studiował ją przez dłuższą chwilę.
-Tuż przed domem Courtezów, na szlaku będziemy musieli mieć się na baczności. W tamtych okolicach grasują bandy goblinów. Ponoć jedna z nich była tak zuchwała, że zaatakowała patrolujących tamte tereny grupę Rycerzy w srebrze.- wyjaśnił. -Jeśli chcecie, mam przy sobie mapę. Możecie rzucić okiem, jeśli cokolwiek wam powie.- zaproponował wyciągając w kierunku maszerujących z tyłu mapę.


Grupa przyjęła dość intensywne tempo, szybko pokonując kolejne kilometry. Z każdą chwilą zbliżali się do swojego celu. Mimo szybkiego marszu nikt nie narzekał. Może dlatego że wyruszyli dopiero niedawno i nikt nie zdążył się nabawić jeszcze odcisków czy przetarć na nogach.

Ambitne plany dotarcia do celu przed zmrokiem Gerarda nie zostały zrealizowane. Słońce powoli chyliło się ku zachodowi, rzucając coraz dłuższe cienie.
-Niedługo zajdzie słońce. Nazbierajmy chrustu i rozbijmy obóz. Musimy przejść tym lasem, a wędrówka w nocy w lesie, jest właściwie samobójstwem.- przestrzegł kompanów, choć tamci dobrze o tym wiedzieli. -Ognisko odstraszy zwierzęta. Mam tylko nadzieję, że dym nie zwabi żadnych stworów. Właściwie jesteśmy jeszcze stosunkowo blisko miasta i nie stwierdzono w tych okolicach żadnych niebezpiecznych bestii.- dodał po chwili. Kapłan ściągnął plecak i rozprostował się. Polana, przed lasem, na tle zachodzącego słońca wyglądała przynajmniej uroczo. Mogła być natchnieniem dla niejednego trubadura. Liście szumiały delikatnie wzruszane co jakiś czas podmuchem wiatru. Leśne zwierzęta w większości niewidoczne dla przybyłych na polanę mężczyzn, obserwowały ich z zaciekawieniem.


-Idę na skraj lasu nazbierać drwa. Idzie ktoś ze mną, czy zajmiecie się rozbijaniem obozu?- spojrzał na swoich nowych kompanów, by po chwili ruszyć w stronę lasu. Setki świerszczy głośno dawało o sobie znać. Niedługo potem i po wytężeniu słuchu można było usłyszeć odgłosy niejednej sowy. Na całe szczęście wilków słychać nie było...Przynajmniej póki co.
 
__________________
"Marzę o cofnięciu czasu. Chciałbym wrócić na pewne rozstaje dróg w swoim życiu, jeszcze raz przeczytać uważnie napisy na drogowskazach i pójść w innym kierunku". - Janusz Leon Wiśniewski
daamian87 jest offline