Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-01-2012, 01:14   #53
traveller
 
traveller's Avatar
 
Reputacja: 1 traveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputację
Jak to nazwać? Chyba najbliższe prawdy było stwierdzenie, że William Eakhardt przeżył najbardziej emocjonalną jazdę kolejką górską w swoim życiu. Powolne budowanie napięcia aż do samej krawędzi, aż do zjazdu, do granicy, którą okazała się jego własna śmierć. Obudził się cały i zdrowy przy jednej z najważniejszych obecnie osób w jego życiu i to wtedy kiedy myślał, że stracił ją na dobre. Myślał, że stracił drugą szansę na bycie ojcem. Myślał, że sam jest stracony a potem okazało się, że jednak się myli. Zachłysnął się tym uczuciem, powietrzem, życiem. To chyba prawda, że człowiek nie docenia czegoś w pełni dopóki tego nie straci. Nie mógł cieszyć się jednak zbyt długo. Jego rollercoaster wchodził w kolejną pętlę a szyny odcinek dalej nie wydawały się zbyt solidne. Wciąż byli we śnie i groziło im niebezpieczeństwo. Może stworzenie dwóch poziomów było błędem? Może sama odprawa we śnie była błędem. Nikt nie mógł przewidzieć, że wydarzy się tyle rzeczy. Było jednak za późno na to, żeby coś zmienić i za wcześnie na szukanie winnych. Teraz liczyło się tylko jedno - przeżyć. Wszystkie plany na to także zdawały się nie mieć większego sensu. Nie, kiedy zorientował się, że na podłodze leży stos amunicji a on właśnie podpalił ich stos pogrzebowy. Jasne, zawsze istniała nadzieja, że się wybudzą, ale ciężko było mu zachować obojętność w obliczu śmierci nawet jeżeli wszystko działo się tylko w kolejnym śnie. Nie teraz, kiedy zdał sobie sprawę, że ma wciąż tak dużo powodów do życia. Wbrew pozorom ludzie czasem łatwo o tym zapominają. Okazało się, że same chęci, chociaż szczere były w tym przypadku niewystarczające. To co działo się przed nimi sprawiło, że mimo wysiłków jego nogi nie ruszały się z miejsca nawet o cal. Jego głos tonął w gardle i mógł już jedynie obserwować coś co wyglądało jak koniec świata. Koniec jego świata. Widział czerwony strumień ludzkich wnętrzności wlewający się do pokoju przez sufit. Fresk stał się karykaturą, zaprzeczeniem nieba, które przedstawiał wcześniej. Kawałki mięsa odpadały na dół w większości stając w płomieniach. Czasami były to całe ciała. Popalone, posklejane ze sobą, zdeformowane, niektóre bez ust a jednak wydające z siebie gardłowy pomruk, który mógł dawać złudzenie składania się w zrozumiałe słowa. Inne istoty nie miały oczu a wyciągały coś co mogło być kończynami w stronę członków grupy. Obfity brzuch jednego z tych demonów rozerwał się nagle a z jego środka wysypał się szereg różnej maści robactwa. Przypominało to wersję piekła jakiegoś surrealistycznego malarza, który pobudził się wcześniej psychotropami. Tylko, że wizja ta była oglądana ich własnymi oczami. Will nie mógł tego pojąć. Logika odczołgała się gdzieś w kąt i odmawiała stawić czoła temu co było przed nimi. Sądząc po ogólnym chaosie, krzykach i panice reszta musiała czuć się podobnie, ale Eakhardt nie przejmował się resztą. Zapomniał nawet o dzieciach, Amy i Emmie. Zapomniał, że powinien uciekać. Zresztą jak świat się kończy to dokąd można uciekać? Temperatura w pokoju przypominała wnętrze wulkanu. Nawet nie poczuł a jedynie ledwo zarejestrował, że skóra odchodzi od jego ciała płatami, kiedy w powietrzu dało się wyczuć omdlewający swąd palonego ciała. Pojawiały się coraz dziwniejsze istoty, które wypowiadały rzeczy, których nie powinien słyszeć żaden człowiek. Tajemnice, które zmieniały wszystko tak bardzo, że w końcu trzeba było wziąć je za kłamstwo i odrzucić zatrzaskując za nimi drzwi. Potem nadeszła ciemność, która pochłonęła każdy z jego zmysłów na tyle wolno, żeby zrozumiał jak czuje się nicość.



[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=XgFtQPgHyek[/MEDIA]

Przypomniał sobie tytuł jednego z filmów z Jamesem Bondem, “żyje się tylko dwa razy”. Najwyraźniej Ian Fleming mijał się z prawdą gdyż Will otworzył oczy po raz trzeci czując się tak jakby narodził się kolejny raz na nowo. Wspomnienie tego co stało się na końcu w sali balowej zbladło pozostawiając po sobie tylko niepokojący cień i niestrawność żołądka. Wrócili do prawdziwego świata. Wszystko było na swoim miejscu. Anglik był wysokim - 187 cm - można powiedzieć wciąż młodo wyglądającym i przystojnym wg. pewnych standardów mężczyzną. Nie był co prawda przesadnie zbudowany, ale mimo wieku i profesji nigdy nie zaniedbał kondycji fizycznej. Wciąż był w formie. Na jego twarzy widniały pierwsze zmarszczki a na jego włosach jawiły się pierwsze paski siwizny. Zwykł ubierać się elegancko, może zbyt oficjalnie z przyzwyczajenia. W końcu jego praca zobowiązywała a spotkania w gronie znajomych raczej pozbawione były tego zwykłego luzu. Wyjątkiem była chyba tylko Amy. Teraz miał na sobie szary markowy garnitur, który tak lubiła Emma. Rozluźnił czerwony krawat i westchnął z ulgą. Przez chwilę pomyślał nad tym co on tu tak właściwie robi. To przypomniało mu o tym, że musi spytać o to samo Amy i może razem powinni się stąd wynosić póki jeszcze można. Ryzyko robiło się zbyt duże. Amy.. Właśnie spoglądał przez chwilę na nią a ona na niego. Coś w tym wszystkim sprawiło, że kusiło go, żeby sięgnąć do swojego totemu i upewnić się czy aby na pewno to wszystko jest prawdą. Może to kolejny poziom, kolejne Limbo czy co tam jeszcze było... Ale sam projektował poziomy i logika pokonała niespokojne myśli. Chwilę później Antonia wyjaśniła im, że mogą odczuwać skutki uboczne ich wariackiej eskapady. Odczuł ulgę w duchu bo narastające mdłości i skurcze żołądka mógł zaliczyć do tych bardziej naturalnych, którymi nie miał co się przejmować. Tym co jednak zajęło grupę był nagły atak kobiety o której Will przez chwilę zapomniał, że w ogóle istnieje. Zdaje się, że miała na imię Miranda. Zadrżał kiedy przypomniał sobie jej gest i słowa wypowiedziane w więzieniu. Teraz to wydawało się tylko odległym snem, ale był pewien, że zdarzyło się naprawdę. Kwiat róży... Ta kobieta mogła wiedzieć coś czego on sam chciałby się dowiedzieć, ale w tym stanie nie powie nic więcej. Złapał Malcolma za ramię zanim on i Antonia zabrali dziewczynę do szpitala. Powiedział tylko, że w razie poprawy jej stanu chciałby się o tym dowiedzieć. Póki co wolał nie tłumaczyć dokładnie czemu interesuje go jej los. Kiedy ludzie zaczęli wychodzić z pokoju on sam skierował się szybko do drzwi ubikacji. Zamknął się w jednej z kabin i z ulgą poddał się w końcu nasilającym skurczom żołądka. Wymiotował dopóki miał czym.. Dźwignął się w końcu z kolan i obmył nad umywalką. W tej chwili myślał tylko o gorącym prysznicu i wygodnym hotelowym łóżku. Zasłużył chyba na krótką przerwę od demonów, wybuchów, zbuntowanych więźniów i reszty rzeczy na które się nie pisał.
 
__________________
"Tak, zabiłem Rzepę." - Col Frost 26.11.2021
Even a stoped clock is right twice a day

Ostatnio edytowane przez traveller : 04-01-2012 o 14:17.
traveller jest offline