Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 02-01-2012, 13:49   #51
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Antonia obudziła się i pierwszym wrażeniem, jakie do niej dotarło, jeszcze zanim rozwarła powieki, było całkiem przyjemne ciepełko w okolicach krocza. Kap, kap, żółtawa ciecz kapała na posadzkę z jej krzesła. Antonia westchnęła.

Talent Anglika versus opanowanie Antonii
1:0

Will naprawdę był dobry. Realność snu, nawet zainfekowanego jej obecnością, płynęła z jego umysłu i duszy. Antonia leżała chwilę z zamkniętymi oczami, próbując sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz posikała się przez sen. Od czasu kiedy przestała potrzebować pieluch - chyba nigdy.

Wstała, odłączając pomału kabelki. Z niemiłym chrupnięciem pokręciła głową, mrugała intensywnie, by usunąć krwawe płatki padające jej przed oczami. Odkaszlnęła.
- Moi mili, witamy po naszej stronie lustra - spuściła nogi z krzesła i nachyliła się, by zapiąć paski szpilek. Aksamitna mała czarna bez pleców, choć wydekoltowana i odważna, wyglądała na niej jak przebranie, jakby uczennica ubrała się ładnie na rozpoczęcie roku, bo starzy jej kazali. Pomiędzy dużymi piersiami Antonii kołysał się medalik na srebrnym łańcuszku, na nadgarstkach podzwaniały grube bransolety. W Antonii właściwie wszystko było duże, wielkością rozrośniętą do granic wytrzymałości patrzących i przytłaczającą. Gdyby nie ciemna skóra i dredy mogłaby ustawić się pod balkonem, wyciągnąć w górę krągłe ramiona i robić za kariatydę.

Siłę woli też miała wielką. Tak wielką, że kształtowała rzeczywistość, ignorując te jej elementy, które były dla niej niewygodne, a przez to, że nie zwracała na nie uwagi, faktycznie stawały się mało istotne i niewarte wzmianki. Tak i teraz - zignorowała mokrą plamę na swojej sukience i towarzyszący jej ostry zapach moczu. Nachyliła się nad Dominikiem i pogładziła go delikatnie po twarzy.
- No już, malutki. Wszystko jest dobrze. Nie wstawaj jeszcze, poleż chwilkę. Potem wyciągniesz mi odczyty z maszynerii. Funkcje życiowe i aktywność mózgu. Zacznij od Willa i Amy.

Potem zaś wygłosiła przemowę, którą Dominic znał na pamięć i mógłby równie dobrze powtórzyć ją za nią.
- Spokojnie, wróciliśmy. Wszystko jest dobrze. Nie wstajemy gwałtownie. Po wstaniu obserwujemy swoje reakcje. Niektóre są normalne. Suchość w ustach, zgaga, wymioty, sraczka, uczucie zimna lub gorąca. Tego nie musicie zgłaszać. Zgłaszacie bezwzględnie: zaburzenia równowagi, utrzymujące się powidoki lub zaburzenia słuchu, omamy wzrokowe. Krew w moczu. Wrażenie obcości własnego ciała. Drgawki. Krwawienie z uszu. Trudności w przełykaniu. Są jeszcze inne nieswoiste objawy, ale nie będę was nimi straszyć. Jak wam się przydarzą, wszyscy będziemy wiedzieli - wzięła głęboki oddech. - Wszystko, co wydarzyło się w hotelu we śnie, było próbą. Zagrożenie było realne, ale jego stopień - akceptowalny. Gratuluję, jako grupa - zdaliście. Za koszmar w więzieniu nie jestem odpowiedzialna, mój był tylko ten w hotelu. Jak ktoś ma pytania lub chce mi się rzucić do gardła, za pięć minut jestem do dyspozycji. A ty, Ruhl, nie zgrywaj hojraka i usiądź. Żeby być silnym, trzeba wiedzieć, kiedy i gdzie można sobie pozwolić na słabość. To jest to miejsce, to jest właśnie ta chwila.

Podeszła do swojej torby i wyciągnęła z niej listek tabletek i coś, co wyglądało jak dezodorant. Obydwa podała Amy.
- Jesteś nadwrażliwa. To jest bloker - wskazała na tabletki. - Łykasz dwie naraz teraz, wieczorem jeszcze jedną i jedną rano zaraz po przebudzeniu. Jak poczujesz, że swędzi cię skóra, psiknij sobie tym sprayem po ciele. Schłodzi skórę i powinno minąć. Nie drap się, blizny zaszkodzą twojej urodzie.

Przeszła do kolejnego krzesła i nachyliła się lekko nad Ekstraktorem.
- Jak tam, spryciarzu? - zagadnęła przyjaźnie. - Boli trochę? Może boleć, mocno cię walnęłam. Mocniej niż powinnam, ale mimo wszystko zasłużyłeś. Nie będę cię szprycować bez potrzeby, daj znać, jak ci normalne czucie w gębie nie wróci za pół godziny.

Wyprostowała się i oparła dłonie na biodrach.
- No, to teraz możecie mi nawciskać, bo...

Nie skończyła. Zaklnęła i doskoczyła do Mirandy, zwisającej bezwładnie z krzesła. Podwinęła jej powieki i zaklnęła ponownie, wrzasnęła dziewczynie nad uchem, potrząsnęła nią, by wreszcie z rozmachem strzelić jej z otwartej dłoni w twarz. Jedyny tego skutek był taki, że Miranda zaczęła się trząść jak osika, tłukąc rękami na oślep i dzwoniąc zębami.
- Kurwa! Kurwa! Ruhl! Moja torba! Ta czerwona! I pled! - Antonia zerwała z nadgarstka drewnianą bransoletę i wcisnęła ją pomiędzy szczęki Mirandy. Przytrzymała jej głowę i czekała, dopóki atak nie minął. Z podanej torby wyrwała stetoskop i bezceremonialnie zadarła dziewczynie bluzkę. Osłuchiwała ją przez chwilę, wreszcie wyciągnęła z torby strzykawkę i sterylną igłę, którą wbiła w maleńką, szklaną fiolkę. Po zastrzyku otuliła Mirandę pledem.

- Malcolm - odezwała się cicho, nie wstając z podłogi i nie odwracając głowy. - Konowały z kliniki mogły skrewić i nie wykryć padaczki. Dawka Mirandy mogła być zanieczyszczona. Albo wzięła jakieś leki, o których wam nie mówiła i takie tego skutki. Kurwa mać, bez konsultacji ze mną od teraz nie żrecie nawet tabletek na kaszel. Dominic zabezpieczy fiolkę Mirandy, prześwietlimy ją potem. Muszę zawieźć ją do szpitala, jest stabilna, ale trzeba ją monitorować i podłączyć pod kroplówkę nawadniającą. Muszę jechać osobiście, bo tylko ja potrafię tak nałgać konowałom, żeby nie powiedzieć, co brała, ale żeby mogli jej pomóc. Użycie somnacidu można wykryć nawet po dwóch tygodniach, jeśli się wie, czego szukać. Nie możemy sobie na to pozwolić. I musimy kogoś przy niej zostawić, kogoś zaufanego. Żeby nie zaczęła paplać jak się wybudzi. Ochotnicy? Propozycje?
 
Asenat jest offline  
Stary 03-01-2012, 21:35   #52
 
Rewan's Avatar
 
Reputacja: 1 Rewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodze
Otworzył oczy. Niemo wpatrywał się w sufit, nie ruszając głowy. Wpatrywał się w sufit i obserwował dokładnie ten sam obraz, który w śnie (koszmarze?) zamienił się w piekło i szaleństwo. Bał się zamknąć oczy. Mimo wszystko właśnie to zrobił. Otwierające piekło i wylewające się z niego potwory zmierzały by go pochłonąć. Znów otworzył oczy, tym razem jeszcze gwałtowniej niż poprzednio. Tylko tak mógł uwolnić się od koszmaru. Przynajmniej tak myślał… Jednak teraz nawet przy otwartych oczach obrazy w jego głowie znowu się pojawiły. Mnóstwo potworów, a za nimi jeszcze więcej. Otwarte bramy piekła wylewały z siebie całe swe plugastwo. Ale nie. To nie było ważne. Ważna była ta jedna postać pomiędzy nimi. Postać o kształtach niemal humanoidalnych, tylko zamiast 4 kończyn miał ich całe sześć. To też nie było tak przerażające. Postać zbudowana z tysięcy falusów, z końców których wylewała się kleista biała ciecz, czasem zabarwiona na żółto. Skojarzenia nasuwały się same, ale mimo to nie chciał o tym myśleć. Ale i to nie było najstraszniejsze. Powiadają, że oczy to obraz duszy, prawda? Tak, jego oczy odzwierciedlały całą jego duszę. Były koloru zgnitej czerwieni. Ich niewidzący wzrok spoczywał na nim, jakby go wyczuwały. Zasłonięte były powłoką bielma, a z ich kącików wylewała się ropa. Przeszedł go najpierw dreszcz, a potem poczuł jak cofa się mu zapiekanka, którą tak niedawno (dawno?) spożywał.

- No już, malutki. Wszystko jest dobrze. Nie wstawaj jeszcze, poleż chwilkę. Potem wyciągniesz mi odczyty z maszynerii. Funkcje życiowe i aktywność mózgu. Zacznij od Willa i Amy.

Poczuł jej ciepłą dłoń gładzącą go po jego zimnej skórze. Czemu nie było jej zawsze przy nim? Potrafiła go uspokoić. Sprawiała, że koszmary odchodziły daleko siną w dal. Wdech i wydech. Jeszcze raz. I Następny. Wdech nosem, wydech ustami. Głęboko. Tak… Wszystko jest dobrze. Koszmary odeszły, teraz już nic im nie grozi. Powrócili do rzeczywistości. Odruchowo sięgnął w stronę kieszeni na piersi, ale coś go przyblokowało. Chwycił drugą ręką i powoli wyciągnął igłę, będącą powodem. Powoli… Nie chciał przecież zwracać tej zapiekanki. Była w końcu całkiem niezła, a nie chciał mieć do niej urazu. Igła wyjęta, teraz sięgnął już bez przeszkód tam gdzie zamierzał. Znajomy kształt jeszcze bardziej go uspokoił.

Antonina odeszła dalej, sprawdzając resztę. Poczuł znajomą woń moczu. Zlałem się? Ręką powędrował ku okolic pasa i przejechał w celu sprawdzenia, lecz okazało się, że jest sucho. To nie ja… Antonina tymczasem zaczęła swoją przemowę, natomiast Dominic powoli wstawał, poruszając bezgłośnie ustami w ślad za nią. Kiedy w końcu wstał poczuł znajomy zawrót głowy, a przed oczami mu pociemniało, lecz po chwili chwilowy efekt minął. Powoli zmierzał ku maszynerii, w celu wykonania poleceń swojej szefowej. Właśnie wpisywał pierwsze polecenia i nakazał opcję druku. Klikając kolejne klawisze na klawiaturze komputera chwilowo odskoczył od rzeczywistości. Ta prosta czynność stanowiła dla niego swoisty relaks.

- Funkcję życiowe Willa wydają się być w normie, kilka odskoczni, ale wszystko mieści się normach… Aktywność mózgu to samo… - mruczał do siebie pod nosem.

Nagłe urwanie wpół zdania Antoniny wyrwały Dominica z jego świata. Od razu rozejrzał się najpierw w kierunku samej chemiczki, a potem podążył za jej wzrokiem. Błyskawicznie porzucił wykonywaną czynność i podbiegł do poszkodowanej. Ostatnie kroki zamienił w poślizg po posadzce. Wykonując wszystkie znane mu sposoby, asystował chemiczce. Co prawda nie był lekarzem, ale znał to i owo. Mógł jej tylko pomóc w tym i w tamtym, ale to ona musiała działać. Podtrzymał jej głowę w odpowiedniej pozycji, a jednocześnie w myślach wyliczał możliwe i znane mu przyczyny takiego stanu. Padaczka, leki, niewykryte choroby, zanieczyszczenie, narkotyki, zatrucie…

Pojawił się i ekstraktor. Po zakończonych czynnościach medycznych chemiczki objął Mirande w talii i podniósł ją.

- Zbieramy się wszyscy razem w tym samym miejscu za trzy godziny. Możecie wziąć prysznic, iść spać, albo coś zjeść ... Byle byście byli w formie. Do mojego powrotu rządzi Point-Man. – rozkazał Malcolm

Wraz z Antoniną i Mirandą, Ekstraktor opuścił główną salę. Dominic natomiast szybko podbiegł do stołu, wziął sterylne torebki i rękawicę, którą założył. Wrócił potem na miejsce zdarzenia. Wziął igłę i wpakował do jednej torebki. Kabel podłączający do walizki odczepił od niej i wpakował do kolejnej. Fiolka powędrowała do kolejnej. Walizkę ze sprzętem uporządkował i zamknął a potem dokończył wydruk danych. Gdy całość zakończył, sprzęt zaniósł wraz z danymi do własnego pokoju. W drodze pomyślał: Trzeba by było przeszukać jej pokój i walizki…
 
Rewan jest offline  
Stary 04-01-2012, 01:14   #53
 
traveller's Avatar
 
Reputacja: 1 traveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputację
Jak to nazwać? Chyba najbliższe prawdy było stwierdzenie, że William Eakhardt przeżył najbardziej emocjonalną jazdę kolejką górską w swoim życiu. Powolne budowanie napięcia aż do samej krawędzi, aż do zjazdu, do granicy, którą okazała się jego własna śmierć. Obudził się cały i zdrowy przy jednej z najważniejszych obecnie osób w jego życiu i to wtedy kiedy myślał, że stracił ją na dobre. Myślał, że stracił drugą szansę na bycie ojcem. Myślał, że sam jest stracony a potem okazało się, że jednak się myli. Zachłysnął się tym uczuciem, powietrzem, życiem. To chyba prawda, że człowiek nie docenia czegoś w pełni dopóki tego nie straci. Nie mógł cieszyć się jednak zbyt długo. Jego rollercoaster wchodził w kolejną pętlę a szyny odcinek dalej nie wydawały się zbyt solidne. Wciąż byli we śnie i groziło im niebezpieczeństwo. Może stworzenie dwóch poziomów było błędem? Może sama odprawa we śnie była błędem. Nikt nie mógł przewidzieć, że wydarzy się tyle rzeczy. Było jednak za późno na to, żeby coś zmienić i za wcześnie na szukanie winnych. Teraz liczyło się tylko jedno - przeżyć. Wszystkie plany na to także zdawały się nie mieć większego sensu. Nie, kiedy zorientował się, że na podłodze leży stos amunicji a on właśnie podpalił ich stos pogrzebowy. Jasne, zawsze istniała nadzieja, że się wybudzą, ale ciężko było mu zachować obojętność w obliczu śmierci nawet jeżeli wszystko działo się tylko w kolejnym śnie. Nie teraz, kiedy zdał sobie sprawę, że ma wciąż tak dużo powodów do życia. Wbrew pozorom ludzie czasem łatwo o tym zapominają. Okazało się, że same chęci, chociaż szczere były w tym przypadku niewystarczające. To co działo się przed nimi sprawiło, że mimo wysiłków jego nogi nie ruszały się z miejsca nawet o cal. Jego głos tonął w gardle i mógł już jedynie obserwować coś co wyglądało jak koniec świata. Koniec jego świata. Widział czerwony strumień ludzkich wnętrzności wlewający się do pokoju przez sufit. Fresk stał się karykaturą, zaprzeczeniem nieba, które przedstawiał wcześniej. Kawałki mięsa odpadały na dół w większości stając w płomieniach. Czasami były to całe ciała. Popalone, posklejane ze sobą, zdeformowane, niektóre bez ust a jednak wydające z siebie gardłowy pomruk, który mógł dawać złudzenie składania się w zrozumiałe słowa. Inne istoty nie miały oczu a wyciągały coś co mogło być kończynami w stronę członków grupy. Obfity brzuch jednego z tych demonów rozerwał się nagle a z jego środka wysypał się szereg różnej maści robactwa. Przypominało to wersję piekła jakiegoś surrealistycznego malarza, który pobudził się wcześniej psychotropami. Tylko, że wizja ta była oglądana ich własnymi oczami. Will nie mógł tego pojąć. Logika odczołgała się gdzieś w kąt i odmawiała stawić czoła temu co było przed nimi. Sądząc po ogólnym chaosie, krzykach i panice reszta musiała czuć się podobnie, ale Eakhardt nie przejmował się resztą. Zapomniał nawet o dzieciach, Amy i Emmie. Zapomniał, że powinien uciekać. Zresztą jak świat się kończy to dokąd można uciekać? Temperatura w pokoju przypominała wnętrze wulkanu. Nawet nie poczuł a jedynie ledwo zarejestrował, że skóra odchodzi od jego ciała płatami, kiedy w powietrzu dało się wyczuć omdlewający swąd palonego ciała. Pojawiały się coraz dziwniejsze istoty, które wypowiadały rzeczy, których nie powinien słyszeć żaden człowiek. Tajemnice, które zmieniały wszystko tak bardzo, że w końcu trzeba było wziąć je za kłamstwo i odrzucić zatrzaskując za nimi drzwi. Potem nadeszła ciemność, która pochłonęła każdy z jego zmysłów na tyle wolno, żeby zrozumiał jak czuje się nicość.



[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=XgFtQPgHyek[/MEDIA]

Przypomniał sobie tytuł jednego z filmów z Jamesem Bondem, “żyje się tylko dwa razy”. Najwyraźniej Ian Fleming mijał się z prawdą gdyż Will otworzył oczy po raz trzeci czując się tak jakby narodził się kolejny raz na nowo. Wspomnienie tego co stało się na końcu w sali balowej zbladło pozostawiając po sobie tylko niepokojący cień i niestrawność żołądka. Wrócili do prawdziwego świata. Wszystko było na swoim miejscu. Anglik był wysokim - 187 cm - można powiedzieć wciąż młodo wyglądającym i przystojnym wg. pewnych standardów mężczyzną. Nie był co prawda przesadnie zbudowany, ale mimo wieku i profesji nigdy nie zaniedbał kondycji fizycznej. Wciąż był w formie. Na jego twarzy widniały pierwsze zmarszczki a na jego włosach jawiły się pierwsze paski siwizny. Zwykł ubierać się elegancko, może zbyt oficjalnie z przyzwyczajenia. W końcu jego praca zobowiązywała a spotkania w gronie znajomych raczej pozbawione były tego zwykłego luzu. Wyjątkiem była chyba tylko Amy. Teraz miał na sobie szary markowy garnitur, który tak lubiła Emma. Rozluźnił czerwony krawat i westchnął z ulgą. Przez chwilę pomyślał nad tym co on tu tak właściwie robi. To przypomniało mu o tym, że musi spytać o to samo Amy i może razem powinni się stąd wynosić póki jeszcze można. Ryzyko robiło się zbyt duże. Amy.. Właśnie spoglądał przez chwilę na nią a ona na niego. Coś w tym wszystkim sprawiło, że kusiło go, żeby sięgnąć do swojego totemu i upewnić się czy aby na pewno to wszystko jest prawdą. Może to kolejny poziom, kolejne Limbo czy co tam jeszcze było... Ale sam projektował poziomy i logika pokonała niespokojne myśli. Chwilę później Antonia wyjaśniła im, że mogą odczuwać skutki uboczne ich wariackiej eskapady. Odczuł ulgę w duchu bo narastające mdłości i skurcze żołądka mógł zaliczyć do tych bardziej naturalnych, którymi nie miał co się przejmować. Tym co jednak zajęło grupę był nagły atak kobiety o której Will przez chwilę zapomniał, że w ogóle istnieje. Zdaje się, że miała na imię Miranda. Zadrżał kiedy przypomniał sobie jej gest i słowa wypowiedziane w więzieniu. Teraz to wydawało się tylko odległym snem, ale był pewien, że zdarzyło się naprawdę. Kwiat róży... Ta kobieta mogła wiedzieć coś czego on sam chciałby się dowiedzieć, ale w tym stanie nie powie nic więcej. Złapał Malcolma za ramię zanim on i Antonia zabrali dziewczynę do szpitala. Powiedział tylko, że w razie poprawy jej stanu chciałby się o tym dowiedzieć. Póki co wolał nie tłumaczyć dokładnie czemu interesuje go jej los. Kiedy ludzie zaczęli wychodzić z pokoju on sam skierował się szybko do drzwi ubikacji. Zamknął się w jednej z kabin i z ulgą poddał się w końcu nasilającym skurczom żołądka. Wymiotował dopóki miał czym.. Dźwignął się w końcu z kolan i obmył nad umywalką. W tej chwili myślał tylko o gorącym prysznicu i wygodnym hotelowym łóżku. Zasłużył chyba na krótką przerwę od demonów, wybuchów, zbuntowanych więźniów i reszty rzeczy na które się nie pisał.
 
__________________
"Tak, zabiłem Rzepę." - Col Frost 26.11.2021
Even a stoped clock is right twice a day

Ostatnio edytowane przez traveller : 04-01-2012 o 14:17.
traveller jest offline  
Stary 05-01-2012, 15:30   #54
 
pawelps100's Avatar
 
Reputacja: 1 pawelps100 ma z czego być dumnypawelps100 ma z czego być dumnypawelps100 ma z czego być dumnypawelps100 ma z czego być dumnypawelps100 ma z czego być dumnypawelps100 ma z czego być dumnypawelps100 ma z czego być dumnypawelps100 ma z czego być dumnypawelps100 ma z czego być dumnypawelps100 ma z czego być dumnypawelps100 ma z czego być dumny
Gdy Piotr usłyszał ostrzegawczy krzyk Architecta, czym prędzej popędził w stronę wyjścia. Zignorował nawet zachowanie reszty członków drużyny, którzy znieruchomieli, zupełnie jakby czymś się przestraszyli. Gdy Szóstka dobiegł do drzwi, przy wejściu stanął Cryer, który wpatrywał się w coś naprzeciw niego. Sam Rosjanin nic nie zobaczył ani usłyszał, bo w końcu dostrzegł w pełnej krasie zagrożenie, przed którym stanęła cała drużyna.

Wtedy bowiem po raz pierwszy w swoim życiu Sixth- Man pomyślał, że piekło, o jakim często ludzie sobie opowiadali, naprawdę istnieje. Oto bowiem ściana budynku runęła, odsłaniając lawę ognia oraz zastępy potwornych istot, które runęły, aby pochłonąć wszystkich tu obecnych co do jednego.

Bestie opadły na ziemię, przyprawiając Rosjanina o zawroty głowy. Z niczym takim wcześniej się nie spotkał, ale mimo to pomyślał, że nie może zginąć bez walki. Dlatego karabin maszynowy, który Koroniew miał w swoim ręku, plunął stalą w stronę najbliższej istoty , którą był stwór zupełnie jakby wyjęty żywcem z tanich horrorów o żywych trupach. Ale mimo wpakowania w stwora całego magazynku zombie sobie stał jak gdyby nigdy nic. Po chwili zaś obrócił swoje zimne, martwe oczy w jego stronę , aż w końcu spojrzał Piotrowi głęboko w oczy. Tamten zaś poczuł, że od siły jego spojrzenia twardnieje mu serce.

Po chwili zaś niebo zapadło się, grawitacja przestała istnieć, a po chwili fala ognia zalała salę, zaś Piotr poczuł, że się dusi.

Potem zaś skończył się świat i zapadła ciemność.


Gdy Piotr w końcu otworzył oczy stwierdził, że znajduje się w tym samym pomieszczeniu, w którym jeszcze przed chwilą rozpętało się piekło. W pierwszej chwili pomyślał, że partyjna góra zrobiła jeszcze jedną niespodziankę, choć wydawało się nielogiczne tworzyć taki sam sen jak wyżej. Aby się upewnić pomacał się po kieszeniach i znalazł dwa skarby: pierwszy, czyli stara rodzinna pamiątka z czasów Wielkiej Wojny Ojczyźnianej- fiński nóż pukko, który jego przodek zdobył na przeciwniku w czasie walk wokół oblężonego Leningradu; drugim zaś był niezawodny, mały i zgrabny, łatwo dający się ukryć pistolet P-83 z tłumikiem. Odkrycie to upewniło go, że powrócił do rzeczywistości, zaś słowa Antonii ostatecznie uspokoiły ostatecznie bijące ze strachu jak oszalałe serce Piotra.

Ostatecznie przekonał się, że wyszedł z akcji względnie cało, bo oprócz suchości w gardle, która zresztą szybko ustąpiła, oraz napadu zgagi, która robiła się coraz bardziej uciążliwa ,nic szkodliwego mu się nie stało.

Ale wcale nie było tak różowo, co uświadomił sobie z całą mocą, gdy zobaczył, co stało się z ostatnią kobietą. Przez cały sen była nieobecna i sprawiała wrażenie… martwej, a teraz okazało się, że nawet w rzeczywistości nie doszła do siebie. To uświadomiło Koroniewowi, na jak wielkie niebezpieczeństwo wszyscy zostali narażeni. „Kto planował tą akcję? Przecież to była kompletna fuszerka!” stwierdził w duchu Szósty. Ale koniec końców nie było tak źle, a jeszcze i tak cały Team oprócz Extractora i Chemiczki, która zresztą szybko wróciła, miał teraz trochę wolnego czasu.

Z zadowoleniem Sixth- Man powrócił do pokoju, bo stanowczo potrzebował trochę odpoczynku, ale tutaj naszły go na nowo ponure myśli.

„Ech… chłopie starzejesz się” powiedział do swojego odbicia sobowtóra w lustrze. Zza szkła patrzyła na niego postać trochę wyższego ponad przeciętną (1,8 m wzrost), niezbyt postawnego, ale sprawnego fizycznie mężczyzny. Posiadał on kręcone blond włosy oraz poważne, spokojne spojrzenie, które wypływało z niebieskich oczu. Ubrany był w ciemny garnitur i jasną koszulę- innymi słowy dośc proste, ale pasujące do sytuacji ubranie. Ale ten wygląd nie poprawił mu humoru, bo przypominał Piotrowi o smutnej prawdzie.

Ale w końcu poprawił sobie trochę humor na myśl o nowym zadaniu, które go miało czekać i o zemście, która czaiła się gdzieś w przyszłości. Dlatego po wzięciu tabletki na zgagę przebrał się w luźniejszy ubiór i oddał się kontemplacji zdarzeń, które zaszły w dzisiejszym dniu.
 
pawelps100 jest offline  
Stary 05-01-2012, 21:20   #55
 
Vivianne's Avatar
 
Reputacja: 1 Vivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputację
W momencie przebudzenie oczy Amy otworzyły się szeroko tak, jakby gałki jak najszybciej chciały uciec z oczodołów. Pełne, rozchylone lekko usta łapały żałośnie powietrze pozbawione wszelkiej klasy czy powabu i nawet czerwona szminka nie dodawała w tej chwili atrakcyjności twarzy fałszerki. Twarzy, z której dopiero po chwili zniknęły szok i przerażenie. Trzęsącą się dłonią odpięła kabelki biegnące od urządzenia do jej ręki i westchnęła głęboko. To tylko sen, tylko cholerny koszmar - powtarzała sobie w duchu rozglądając się po sali wciąż nie do końca przytomnym wzrokiem. Nie w pełni świadomie wysłuchała tego, co mieli do powiedzenia Antonia i Extraktor po czym jak najszybciej wyszła z pomieszczenie. Jedyną rzeczą o jakiej w tej chwili marzyła był długi, gorący prysznic zmywający z niej resztki strachu i pamięć okropnego odoru rozkładających się ciał, który jej podświadomość ciągle podsuwała przyprawiając ją o mdłości.
Po dotarciu do pokoju szybko zrzuciła z siebie długą, biała suknię, szpilki i bieliznę, chwyciła mała butelkę wody mineralnej stojącą przy umywalce i wypiła ją duszkiem. Odetchnęła.
Prysznic postawił ją nico na nogi i przywrócił trzeźwość umysłu. Dłonią przetarła zaparowane lustro, które ukazało piękną, młodą wciąż kobietę zeszpeconą przez spływający po twarzy makijaż. Nie zastanawiając się długo zaczęła doprowadzać się do porządku bo chcąc nie chcąc czekało ją dziś jeszcze zebranie zespołu.
Amy właśnie kończyła robić makijaż, gdy usłyszała pukanie do drzwi. Nieco zaskoczona narzuciła na siebie hotelowy szlafrok i wyszła z łazienki. Zerknęła przez judasza. Po drugiej stronie stał zniekształcony przez szkiełko Will.
- Liczyłam na chwilę odpoczynku - powiedziała otwierając drzwi. - Wchodź - dodała po chwili uśmiechając się lekko by jakoś zneutralizować niezbyt miłe powitanie.

-Hej skarbie - rzucił krótko na powitanie odwzajemniając uśmiech. - Miałem zajść do ciebie później uciąć sobie małą przyjacielską pogawędkę, ale... Okej może faktycznie wejdę na moment. Weszli do salonu, ale Will zdawał się być lekko rozproszony. Spoglądał na nią bez skrępowania i starał się spoglądać w jej twarz zamiast w miejsca gdzie szlafrok odsłaniał nagą skórę. Starał się żeby to było naturalne, znal się przecież już jakiś czas jednak słabość do ładnych kobiet była częścią jego natury. Z wysiłkiem przełknął ślinę i przypomniał sobie co tak właściwie miał powiedzieć. -Będziesz miała gościa za kilka minut. Dominic, młody chłopak, uczeń Brazylijki. Spotkałem go i wyglądał jakby tego potrzebował, więc dałem mu "twoją wizytówkę".

- Idealny moment - westchnęła a w jej głosie słychać było niezadowolenie.

- Co ty nie powiesz... Sam chciałem w końcu trochę odpocząć. Potem miałem nadzieję, że nadrobimy zaległości, ale... taką się płaci cenę jeśli człowiek chce wejść z profesjonalnymi włamywaczami do snu Putina prawda ?

- Putina? Dobrze usłyszałam? - zapytała robiąc wielkie oczy.

-Zaraz to ty nic nie wiesz...? No tak kiedy Point Man zrobił odprawę to ty już nie żył... Przepraszam. - Architekt zdał sobie sprawę, że rozmawiać o czyjejś śmierci w towarzystwie tej osoby to bądź co bądź lekki nietakt. -W każdym razie twój słuch działa jak najlepiej. Ci ludzie chcą wejść do snu premiera i najprawdopodobniej wybranego niedługo kolejny raz prezydenta Rosji.

- Nie żyłam. Wal śmiało - zaśmiała się gorzko. - Dobra muszę się ogarnąć bo w takim stroju nie zwykłam przyjmować gości. Nie mówiąc już o potencjalnych pacjentach. A o premierze jeszcze sobie pogadam - była zdenerwowana - nie z Tobą nie martw się. A i wielkie dzięki za wytłumaczenie mi kim jest Putin, ech - pokręciła głową.

-Zdążysz w kilka minut? Nie masz godziny żeby siedzieć w łazience.

- Nie doceniasz mnie - prychnęła - otworzyła szafę, przejechała palcami po wieszakach, na moment zatrzymała dłoń w powietrzu - może być - powiedziała pod nosem. Wyjęła coś z szafy i za chwilę zniknęła za drzwiami łazienki nie zamykając ich jednak. - Co jest nie tak z tym młodym, że przyprowadzasz mi go bez zapowiedzi i w niezbyt odpowiedniej chwili? - zapytała z łazienki.

Will pomyślał, że gdyby w tej chwili Amy poprosiła go o zapięcie suwaka albo pomoc z jakąś częścią garderoby to wiele by się nie wahał. Sam jednak zganił się za tą myśl. - No cóż... Potrzebuję twojej opinii na jego temat. Chcę wiedzieć czy jest w stanie dalej brać w tym udział. -Nie ma za dużo czasu, więc to trochę sytuacja awaryjna a wiem, że lubisz wyzwania, więc...

- Chyba nie Ty powinieneś się tym przejmować...auu cholera... - syknęła - ale skoro za chwilę tu będzie to trudno. I tak, kocham wyzwana zwłaszcza chwilę po swojej śmierci i armagedonie z efektami wizualno-zapachowymi. Kocham jak cholera.

-Wiedziałem, że się zgodzisz. Mówiłem już, że jesteś kochana? W głosie Architekta czuć było zadowolenie z siebie. Udało mu się znaleźć wyjście z kłopotliwej sytuacji z młodym chemikiem. Teraz mógł pójść i w końcu wziąć ten cholerny prysznic. Rozległo się pukanie do drzwi a Will spoglądał przez chwilę na zegarek. -Prawie co do sekundy... I już skierował się, żeby przywitać gościa.

- Cholera dzieciaku, ale ty jesteś punktualny. To chyba jakieś skrzywienie zawodowe?
Przymknął lekko drzwi i rozejrzał się po korytarzu. Najwyraźniej nie było tu nikogo innego. -Przemyślałem to co mówiłeś. Nie mogę pozwolić żebyś zagroził naszemu zadaniu. Przykro mi, w tej chwili jesteś niestabilny a ja nie znam się na tym na tyle, żeby ocenić kiedy będziesz w stanie znowu wejść do gry. - Architekt skrzyżował ze sobą ręce i zmierzył młodego Chemika twardym spojrzeniem, które widział na jednym z filmów Clinta Eastwooda.

Po dobroci nie zadziałało? Czas na ofensywę... Pomyślał Nobody
-Nie pieprz głupot. To Ty i Twoje problemy sprowadziły ostatni sen na takie tory. Co siedzi w Twojej głowie, co? Jeżeli myślisz, że Ci...

-Tak jak mówiłem - ciągnął dalej niewzruszony profesor - nie jestem w stanie ocenić czy jesteś zdolny do działania, ale znam kogoś kto jest.
Will otworzył szerzej drzwi i zaprosił Wingmana do środka gestem otwartej dłoni. -Nie chcesz rozmawiać ze mną okej, ale z tą panią sobie porozmawiasz jeśli chcesz żeby wszystko to co miało miejsce 15 minut temu zostało w naszym... - wzruszył lekko ramionami - małym trójkącie bermudzkim. Pan pozwoli, że przedstawię... Amy Fox, moją dobrą przyjaciółkę i równie dobrego psychologa.

W tej właśnie chwili Fałszerka wyszła z łazienki i usiadła na jednym z wielkich foteli. Szlafrok zamieniła na granatowe, dopasowane dżinsy i beżową, prostą w kroju koszulę zapiętą na trzy dolne guziki. Całości stroju dopełniał ciemnobrązowy top z dużym dekoltem i tego samego koloru szpilki na wysokim obcasie. Brązowe włosy kobiety związane były w kucyk a delikatny makijaż podkreślał jej naturalnie piękne rysy twarzy.

-Psycholog? - No to wdepnął w końskie łajno po raz kolejny. Miało być cicho, a już kolejna osoba się dowiedziała. Cholera jasna, no i kiedy już spotkał na żywo taaaaaaką laskę jak Amy, to oczywiście z marszu taki Will musi jej opowiedzieć właśnie o tym co się przydarzyło Dominicowi! Psycholog jednak rokował większe szanse na dyskrecję, ale i tak nie powinna się o tym dowiedzieć. Pewnie zacznie wyszukiwać nie stworzone rzeczy, no ale... Mus to mus. Tu powie coś o tym tu o tamtym, ale nikt nie musi się dowiedzieć rzeczy najważniejszych. Przecież nie powie im o jego siostrze, o korporacji która go ściga. Nie znał ich i nie ufał. Jeżeli ktoś może mu pomóc to Antonina lub po wykonanej robocie sam Ekstraktor.
-Dobrze wiedzieć, że jesteś psychologiem. Profesorze, może nas pan zostawi, skoro mamy porozmawiać z panią psycholog? Mimo wszystko nie lubię mówić o nie których rzeczach przy większej publice.

-Jasne, już wychodzę chłopcze. Nikt nie chce słuchać o cudzych brudach. Zwłaszcza jak ma swoich w nadmiarze. Amy dokończymy naszą rozmowę później, może nawet sam usiądę na twoją kozetkę.
Architekt mrugnął porozumiewawczo do trzeciej obecnej w pokoju osoby i wyszedł zamykając za sobą drzwi skinąwszy uprzednio głową Nobodemu.

Amy odprowadziła przyjaciela spojrzeniem. Drzwi zatrzasnęły się za nim cicho a kobieta jeszcze przez chwilę wpatrywała się w miejsce, w którym zniknął.
- Usiądź - po dłuższej chwili zwróciła się do młodego mężczyzny. Smukłą dłonią z długimi palcami wskazała duży, skórzany fotel podobny do tego, w którym sama siedziała. Dominic miał problemy, żeby się skupić. Długie, założone jedna na drugą nogi Amy miały w tym wielki udział. No rzesz... Z takimi nogami...Jak w ogóle ktoś, kto przychodzi do niej na wizytę ma myśleć o terapii?
I ile kosztuje godzina?! Wiedział jedno, na pewno dużo. I jeszcze, że zapłaciłby nawet więcej, by choćby pobyć w obecności tej kobiety. Otrząsnął się nagle, zdając sobie sprawę że wciąż tkwi w tym samym miejscu.
Mimo to Dominic miał zamiar odegrać scenkę. Nie mogło się to skończyć od tak bo wciąż pozostało by napięcie w powietrzu. Trzeba by tu sprzedać jakąś tkliwą historyjkę, która odpowiednio nakarmi naturę pani psycholog. No, ale zacznijmy od początku.

-Dobra słuchaj. Chciałem tylko uspokoić profesorka. Gość jest w gorącej wodzie kompany. Przeżyliśmy ten dziwny koszmar i nie jeden z nas ma teraz stracha spojrzeć w ciemny kąt. To normalne...

- On z tego co mi wiadomo jest zupełnie spokojny - powiedziała głosem wypranym z uczuć. - I żeby wiedzieć czy “to” normalne musisz najpierw powiedzieć czym “to” jest. - Zmieniła ułożenie nóg - Uprzedzając Twoje ewentualne pytania Will nie powiedziała mi zbyt wiele poza tym, że chcesz pogadać - spojrzała na niego wyczekująco - usiądziesz?

Spojrzał na fotel, który wskazywała i przez chwilę o tym nawet myślał, ale zawahał się w pierwszym momencie. Obszedł za to powoli pokój, wolnym krokiem.
-”To” jest niczym. To było koszmarem, który każdy z nas przeżył. Przecież widziałaś dokładnie to samo co ja. Te... potwory? - lodowaty dreszcz przeszedł ciało chemika na samo wspomnienie - Chcesz o tym rozmawiać? O potworach i otwierającym się piekle?

- Widziałam - kiwnęła głową - i rzygać mi się chce na samo wspomnienie. Nie nazwałabym jednak kilku rozpadających się ciał piekłem. Może zbiorowa halucynacja? Choć nie wiem co o było. I nie chce wiedzieć - wzdrygnęła się lekko. Wstała szybko, podeszła do barku i przykucnęła by sprawdzić jego zawartość. Po chwili zastanowienia zdecydowała się na białe, półsłodkie wino. - Czego się boisz? - spytała wracając na swój fotel. Na stoliku obok postawiła butelkę, dwa kieliszki i korkociąg.

-Boję się tego, co wielu z nas może ukrywać. Ktoś musiał być częścią tego co tam zobaczyliśmy - zaczął już po raz drugi okrążać fotel - Ktoś musiał być tego źródłem. A my mamy dokonać incepcji z kimś takim... To jak wejście na Mount Everest, nie co ja mówię, przecież to już nie ta góra co kiedyś, to jak wejście na K2 w środku zimy przy największych śnieżycach. Tu już nie chodzi o zwykłą robotę. Na szali stawiamy swoje życie, swoją świadomość. I ta szala bardzo szybko zmierza w drugim kierunku...

- Nie tylko Ty się tego obawiasz - uśmiechnęła się smutno - to zupełnie normalne. A skoro już o tym mowa - urwała na chwilę wpatrując się w niego wzrokiem, który trudno znieść - co Ty ukrywasz?

-Słucham? - spytał zdziwiony.

Fox przewróciła teatralnie oczami. - Jestem Fałszerzem kłamię równie dobrze jak odczytuję kłamstwo. Hmm, no dobra może kłamię nieco lepiej. Do tego jestem psychologiem. Podobno niezłym, mimo krótkiego stażu. No i jestem kobietą, wiesz intuicja i te sprawy. Czego się boisz? To Twoja pierwsza taka robota? - zadała kolejne pytanie zanim zdążył zastanowić się nad poprzednim.

-Moja pierwsze robota miała miejsce kilka lat temu. Ta sama pozycja co tutaj. I ta sama szefowa... Później zaliczyłem kilka akcji, raczej sporadycznych. Wchodziliśmy do snu w śnie. Nigdy nie dalej, bo nikt się nie odważył. - Skierował się w stronę fotela i usiadł - Chociaż już wtedy wiedziałem, że jest to możliwe, ale niosło za sobą ryzyko i raczej nie było celu sprawdzania tej teorii. W między czasie był jedynie... lokalnym chemikiem. Kilka osób korzystało z moich usług i tak się utrzymywałem - prowadził monolog na temat ogólnej przeszłości, starał się zagadać rozmówczynie i zręcznie ominąć temat strachu.

Amy uśmiechała się pod nosem słuchając recytacji młodego chemika. Jakie to było tendencyjne. - Słuchaj - odezwała się, gdy ten skończył swoją wypowiedź - bardzo ładnie próbujesz zamydlić mi oczy, naprawdę. - Podała mu butelkę i korkociąg - otworzysz?- zapytała po czym zrobiła minę jakby się nad czymś zastanawiała. - Wracając do strachu - jej głos brzmiała całkiem poważnie - nie musisz mi o tym mówić - zrobiła krótką pauzę - ale jak sam już zauważyłeś lepiej byłoby gdybyśmy nie mieli przed sobą tajemnic skoro mamy razem pracować. Przynajmniej takich, które mogą stanowić zagrożenie dla innych.

Słuchając jej najpierw mocował się z butelką i korkociągiem, następnie nalał najpierw jej, potem sobie. Na końcu włożył korek w butelkę i położył obok. Nie podał jej kieliszka. Dominic siedząc w zamknięciu nigdy nie nauczył się do końca dobrych manier.
-I ktoś o tym wszystkim wie, a innym nie ufam. Jeżeli coś się stanie, Antonina z pewnością spożytkuje swoją wiedzę. Natomiast sądzę, że póki co nie ma co się roztkliwiać nad tym. Połowa, jak nie wszyscy z nas, mają swoje sekrety. I nikt nie jest skłonny o nich mówić. Moje sekrety nie zagrażają akcji, a jedynie mi samemu. Chcesz odkryć prawdę w głębi prawdy? Proszę bardzo. Ale rób to na własną rękę. Ja Ci w tym nie pomogę.

- Zagrażają tobie zagrażają też innym - powiedziała sięgając po kieliszek - nalewasz wio, podajesz wino - wtrąciła. - Skoro już w to wszedłeś jesteś częścią planu, który nie może nawalić jeśli chcemy żeby wszyscy żyli długo i szczęśliwie - upiła mały łyk, potem jeszcze jeden - a póki co jesteśmy na dobrej drodze do klapy. I nie mówię tu o Tobie i twoich małych sekretach. Tyczy się to wszystkich. Dobrze byłoby gdybyśmy ufali sobie wzajemnie - mówiła patrząc mu w oczy - i nie przemawiam teraz do Ciebie jak psycholog ale jak partner z którym masz pracować.

-Przepraszm - rzekł skruszony na uwagę o podawaniu. To nie miała być żadna umyślna nieuprzejmość, raczej pominięcie.
-Ufam Wam na tyle na ile jest to potrzebne. Antoninie bardziej niż innym. Ale nigdy nie zaufam wam bardziej. Ten sen dowiódł, że to roztropne działanie, a nie głupota. Ktoś nawalił nieumyślnie, bądź umyślnie. Póki się tego nie dowiemy, nie mam zamiaru mówić wam wszystkiego. Przyjdzie czas, kiedy wszystkie karty się odsłonią. Nim ten czas nadejdzie, każdy trzyma swoje własne ukryte przed innymi. Nie będę się pod tym względem wyróżniał.

- Twoje błędne przekonanie. Twoja sprawa - wzruszyła ramionami. - Cóż - spojrzała na zegarek - do zobaczenia za godzinę. Chyba, że masz coś jeszcze do powiedzenia?

Już miał wstawać z fotela, gdy zawahał się. Usiadł, wziął w dłoń kieliszek i upił łyk wina. Nie spoglądał jej w oczy, a wpatrywał się w płyn w kieliszku, spokojnie falujący w swym więzieniu.
-Pytałaś się o moje sekrety, o moje źródła strachu - przeniósł wzrok na Fałszerkę - Jakie są Twoje?

Amy znów się uśmiechnęła. - Ból - powiedziała otwarcie - ale wy już chyba o tym wiecie - skinęła głową na neutralizator który dostała od Antonii. - Wy chemicy wiecie o mnie wszystko zaczynając od ostatniego kataru na cyklu menstruacyjnym kończąc.

Spojrzał na neutralizator. Sęk w tym, że dopiero teraz zrozumiał to, czym on jest. Wcześniej mógł zaledwie podejrzewać, czym jest, ale nie miał pewności. Nie brał udziału w planowaniu czegokolwiek a został wrzucony od razu jak reszta drużyny spoza pierwszej piątki na głęboką wodę. Nikt go o niczym nie informował. Pora to zmienić.
-Ból? Każdy się go boi, ale się o tym nie mówi. Zazwyczaj strach przybiera bardziej materialną formę. Czemu akurat ból?

- Bo niektórzy odczuwają go bardziej niż inni. Nie polecam byś kiedykolwiek się dowiedział o czym mówię.

Tak, budowa człowieka różni się od siebie. Wszystko może być inne. Tak samo układ nerwowy. Zastanawiało go tylko w jak dużym stopniu się to dzieję.
-Dobra, powiedziałaś mi coś Ty, powiem Ci coś ja. Niewiele, nie dużo. Jestem jednak Ci zobowiązany. Boję się o moją siostrę. Boję się, bo nie wiem gdzie jest i... kto ją porwał. Boję się kobiety w czerwieni. To jest wiedza, którą się odwdzięczam. Nie więcej, nie mniej. Mam nadzieję, że zostanie to pomiędzy nami?

- Dlatego tu jesteś? Ma Ci to pomóc odnaleźć siostrę? - zignorował jego ostatnie pytanie.

-Czy ta wiedza pomoże Ci w wykonaniu naszego zadania?

- Mi prawdopodobnie nie, ale to, że jesteś tu z osobistego powodu może zaszkodzić Tobie. Zaszkodzić albo pomóc. To zależy - Amy po raz kolejny zanurzyła swoje pełne usta w kieliszku - i jak już mówiłam jeśli zaszkodzi Tobie może przeszkodzić też innym - westchnęła cicho - błędne koło.

-Jest to jedynie środek ku celu. Nie stawiam na tą kartę wszystkiego.

- Rozumiem - skinęła głową - i liczę na twój rozsądek. - Twój i innych ludzi z tej dziwnej mozaiki - zamyśliła się - ale skoro tu jesteśmy... mam nadzieję, że jesteśmy właściwymi ludźmi na właściwych miejscach - posłała chłopakowi szczery uśmiech. - Jesteś pokerzystą? - zapytał odchodząc od tematu.

-Zdarzało mi się grywać. Na żywo nie często, częściej internetowo. Niestety, nigdy nie lubiłem głośnych miejsc takich jak kasyna. - upił łyk, a potem jeszcze jeden - Ale preferuje odmianę texas holdem.

Fox uśmiechnęla się kącikiem ust, zmrużyła oczy przyglądając mu się dokładnie i opróżniła swój kieliszek. - Nie odbierz tego źle, ale chyba powinieneś już iść - zeszła z tematu pokera - niebawem mamy zebranie a ja muszę się trochę... ogarnąć.

-Więc to pytanie o pokera było za przeproszeniem z dupy wzięte? - zapytał uśmiechająć się szeroko - No dobrze, spotkamy się później. I pamiętaj. Jeśli chcesz poznać sekrety innych, musisz szukać prawdy w głębi prawdy.

- Po prostu często używasz karcianych matafor. W głębii prawdy powiadasz? - uniosła brew - może kiedyś skorzystam z rady.
Amy podeszła do drzwi i otworzyła je cicho co było dość jednoznacznym krokiem.
 
__________________
"You may say that I'm a dreamer
But I'm not the only one"

Ostatnio edytowane przez Vivianne : 05-01-2012 o 22:16.
Vivianne jest offline  
Stary 05-01-2012, 22:15   #56
 
Vivianne's Avatar
 
Reputacja: 1 Vivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputację
Gdy tylko zamknęła za chłopakiem drzwi podeszła do wielkiego okna z którego miała całkiem niezły widok na bogaty hotelowy ogród. Stała tak przez chwilę napawając się spokojem i idealną ciszą, którą po chwili przerwało głośne pukanie do drzwi.
- Kogo znowu niesie - ruszyła do wejścia mrucząc niewyraźnie pod nosem. Z jej twarzy można było odczytać zdziwienie, gdy po otwarciu drzwi zamiast Williama czy ewentualnie młodego chemika zobaczyła Antonię.

- Halloha! - Brazylijka pomachała jej szerokim gestem. Z ust waliło jej jak z gorzelni obsadzonej tu i ówdzie miętą.
- Nie przeszkadzam ci, skarbie? - już wpychała się do pokoju, najwyraźniej uznając, że nawet jeśli przeszkadza, to i tak Amy nie zareaguje. - Masz chwilkę? Może skoczymy kupić coś wystrzałowego?

Amy spojrzała wymownie na wiszący na ścianie zegar - w 32 minuty? nie sądzę byśmy zdążyły - powiedziała nie mogąc powstrzymać cisnącego się na usta śmiechu. - I wchodź skoro już przyszłaś - zaprosiła gościa do środka.

- Twój entuzjazm jest powalający - poskarżyła się Antonia. - i rujnujesz moje plany dzisiejszego podrywu, do nowego faceta nigdy nie uderzam w starej kiecce. No dobra, niech się poświęcę! - jęknęła rozdzierająco, poświęcenie faktycznie musiało być wielkie. Padła na sofę i wyciągnęła z torebki plik papierów i... latarkę.

- Wybacz, ale jakieś trzy godziny temu umarłam od ciosu w brzuch, potem spadało mi na łeb zgniłe mięso no i nie bardzo dane mi było odpocząć poza tym... - chciała zapytać o młodego chemika ale widząc Antonie na kanapie natychmiast zrezygnowała - ...po cholerę ci latarka?

- Jeżeli zgodzisz się na rozwiązanie twojego problemu z, nazwijmy to, skalą odczuwania, które ci zaraz przedstawię, przy użyciu tej oto latarki przyświecę sobie przy zaglądaniu w twoje usta. By sprawdzić, czy masz w zębie trzonowym wypełnienie na tyle obszerne, by zmieściło fałszywą plombę z środkiem blokującym siłę bodźców.

- Że co? - spytała zaskoczona robiąc wielkie oczy.

- Amy - Antonia poklepała sofę obok siebie. - Klapnij sobie, dziewczyno. Jesteś mądra, na pewno wiesz, że sposób, w jaki odczuwasz świat zewnętrzny, zaczynając od dźwięków, a kończąc na dotyku, nie jest standardowy. Jest normalny, ale... twoje własne reakcje czasami wbijają cię w glebę. Mam rację?

- Wiem o tym. Nawet za dobrze - odpowiedziała cicho - ale to jeszcze nie powód - mówiła już normalnym tonem żeby dać włożyć sobie w usta latarkę. Zwłaszcza, gdy “dentysta” jest delikatnie mówiąc wstawiony - ostatnie zdanie powiedziała w myślach.

Antonia wybuchnęła śmiechem.
- Przecież nie będę ci robić operacji na szczęce sama. Jestem kardiologiem, nie dentystą. I nie włożę ci w usta latarki, tylko poświęcę ci w zęby. Jestem delikatna... kiedy mi na tym zależy. Może najważniejsze - dlaczego chcę to zrobić. Mamy robić skok na jednego z najpotężniejszych ludzi na świecie. W przypadku schwytania kogokolwiek z nas - Amy, musisz mieć świadomość, że przestrzegania konwencji genewskiej nie będzie. Będzie bicie, będą tortury. Większość z nas ma na tyle twarde dupy i wrażliwość nosorożca - że powinni przetrzymać. Ty jesteś słabym punktem. Poddasz się szybko, i wiesz o tym równie dobrze jak ja. Chcę oszczędzić grupie opcji wsypania. I chcę oszczędzić tobie cierpienia, którego nie byłabyś w stanie znieść. Rozmawiałam o tym przed chwilą z Pointem i wyrwałam mu z gardła fundusze. On myśli, że będę cię stale szprycować, ale ja się na takie rozwiązanie nie zgodzę. Powikłania mogą być zbyt duże. Proponuję środek znieczulający w kapsułce zamknąć w zębie pod fałszywą plombą. Zabieg można zrobić w pełnym znieczuleniu. Kiedy będzie konieczność - przygryziesz mocno zęby i specyfik się uwolni. Ból przestanie być dotkliwy. Na tyle, że będziesz mogła przetrwać.

Fox bez słowa klapnęła zgrabnie na sofę, spojrzała badawczo na Antonię i po chwili szeroko otworzyła usta. Komicznie to musiało wyglądać.

Brazylijka zapaliła latarkę i z pełnym profesjonalizmem zajrzała.
- Dół po lewej zdrowy, ładne masz ząbki... hm, hmmm, po prawej plomba, ale mała... O czekaj! Tu na górze, lewa piątka. Idealna. Przy okazji jak cię uśpimy, można poczyścić kamień ultradźwiękami, zbiera ci się po wewnętrznej stronie. Dobra, możesz zamknąć usta. Poszło gładko, co? Za jakiś tydzień powinniśmy mieć z małym gotową formułę. Zrobimy wcześniej mały test twojej reakcji, a potem znajdę ci najlepszego dentystę pod słońcem.

- Dzięki - powiedziała zupełnie szczerze. - Antonia - zawahała się na moment - co do twojego małego... kim jest kobieta w czerwieni?

- Ekhyyyym... postać z przeszłości. Mr. Nerwus się znerwusował, tak? Przyszedł się wygadać?

- Nieważne - Amy machnęła ręka i wstała szybko z kanapy.

- Ej, ważne przecież - Antonia zmarszczyła się niemiło. - Co z nim?

- Ty powinnaś wiedzieć najlepiej. To tobie ufa, z Tobą rozmawia - Fox chwyciła kieliszek, który zdążyła napełnić po wyjściu poprzedniego gościa. - Boi się. Tylko nie do końca che powiedzieć czego.

Antonia była oazą spokoju, skałą pośrodku wzburzonego morza. A przynajmniej na takową wyglądała. - Wiem, że się boi. Zawsze się bał. Jest w stresie, zawsze tak miał i pewnie nic i nikt go z tego nie wyleczy. Istotne jest, co robi z tym stresem i tym strachem. Część ludzi pod takim naporem jak on doznaje paraliżu ciała i umysłu. On działa jak dobrze nakręcony zegarek. W obliczu zagrożenia zawsze dawał z siebie 100 procent. Potem... potem, kiedy już jest bezpiecznie, może pęknąć. To zdrowe. I normalne. Ale, co ja ci tłumaczę. Wiesz to lepiej niż ja. Z psychologią miałam tyle wspólnego, że przespałam się z wykładowcą.

Amy zaśmiała się krótko. - Miej go na oku, po prostu.

- Będę. To w końcu mój malutki uczeń, mój skarb - taka deklaracja zabrzmiałaby śmiesznie, ale w ustach Antonii była śmiertelnie poważna. - Mało mamy czasu, a jeszcze o jednym muszę z tobą pomówić... dobrze znasz Willa, prawda?

- Dosyć dobrze. O co chodzi? - zapytała zaskoczona zmianą tematu.

- Zależy ci na nim, i takie tam?

- Jest moim przyjacielem - odpowiedziała krótko.

- To świetnie. Słuchaj. Jako jego przyjaciółka i psycholog...

- Nie wiem czy wiesz, ze przyjaźń i leczenie nie idą ze sobą w parze - weszła jej w zdanie.

- Jak byś mu powiedziała, że może być śmiertelnie chory?

- CO?! - krzyknęła niemal słysząc jej ostatnie słowa.

- Cii, spokojnie. Przecież nie zamawiamy jeszcze trumny i karawanu. Popatrz tutaj - wyciągnęła plik papierów i rozłożyła je na stole. - To jest część badań Willa. Tu, tu i tu - wskazała na kilka pozycji w tabeli. - Te wyniki wskazują na możliwość zmian nowotworowych. Z onkologią mam trochę więcej wspólnego niż fakt, że przespałam się z szefem kliniki. Ale specjalistą nie jestem. Trzeba zrobić dokładniejsze badania, markery nowotworowe. Will musi się przebadać. A jeśli to prawda, musi się leczyć.

- Wyślijcie go na dodatkowe badania pod pozorem... czegokolwiek - opróżniła kieliszek za jednym razem - póki co chyba bym mu nie mówiła.

- My? Nie, słoneczko. Ta sprawa powinna ominąć świadomość Smitha i Malcolma. Z mojej wiedzy - te wyniki to początkowe stadium. Jedyne, co by go wykluczało z akcji to rak mózgu - a ten przypadek nawet na początku daje takie jazdy, że Will nie zachowywałby się normalnie. Nie. Góra nie musi wiedzieć. Will już dość ma przesrane po więzieniu. Nie chcę, żeby po nim jechali.

- Jesteś w stanie załatwić mu badania u któregoś z profesorów, z którymi spałaś?

- Jestem w stanie. Teraz słuchaj, mówię to tylko tobie. Pointowi powiedziałam, że Will ma problemy natury psychicznej i że zasunę mu lekkie psychotropy. Coś mu tam dam, tabletki z kredy i cukru. Natomiast za podprowadzone Pointowi dolary Will pojedzie do kliniki onkologicznej. Tu twoja część. Weźmiesz te wyniki i porozmawiasz z nim tak delikatnie, jak ja nie byłabym w stanie.

- Tajemnice, tajemnice, słodkie tajemnice - mruknęła pod nosem. - Dobra postaram się.

- Welcome in the jungle!

- Te prochy, które mi dałaś - zmieniła temat - mam je brać skoro i tak niedługo czeka mnie romans z wiertarką?

- To, co ci dałam, neutralizuje wpływ somnacinu. Inna sprawa. Jeśli chcesz koniecznie wiedzieć, co to... tym się leczy objawy ADHD. Rewelacyjny środek. Jestem fanką nowoczesnej medycyny.

- Słodko. Dobra, dzięki. - Znów spojrzała na zegarek - czekasz na mnie?

- Taa, już czas. Idę się malować. Zamierzam się modnie spóźnić.
- Pa, dziewczyno. I uśmiechnij się. Nowoczesna medycyna radzi sobie nie z takimi przypadkami. Żyjemy w pięknych czasach - Antonia ruszyła do drzwi, zostawiając na stole plik papierzysk.

- Do zobaczenie - Amy wzięła ze stołu wyniki i gdy tylko drzwi za Antonią się zatrzasnęły przejrzała je pobieżnie niewiele z tego wszystkiego rozumiejąc, po czym zaniosła je do sypialni.
 
__________________
"You may say that I'm a dreamer
But I'm not the only one"
Vivianne jest offline  
Stary 07-01-2012, 12:23   #57
 
Irmfryd's Avatar
 
Reputacja: 1 Irmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie coś
Siedzieli przy okrągłym stole w specjalnie wynajętej na cel sali hoteli Danieli. Zajmowali miejsca zgodnie ze stojącymi na stole karteczkami. Tymi samymi od kilku godzin. Napisy nie zawierały imion ani nazwisk, jednakże wszyscy zgodnie z pełnionymi funkcjami bez problemu odnaleźli swoje miejsca zasiadając za okrytym białym obrusem okrągłym stołem. Jeszcze kilka godzin temu przed nimi stała czarna walizeczka skrywająca PASIV… teraz tylko białe kartoniki. Wszyscy ... prawie wszyscy ... zebrali się zgodnie z poleceniem po 3 godzinach, jednakże czas miał tu dla nich zupełnie inny wymiar.

Twarzami zwróceni ku sobie … dziesięć osób, dwie kobiety, ośmiu mężczyzn. W powietrzu czuło się napięcie. Wszyscy bez wątpienia czekali na słowa tego jednego. Eleganckiego mężczyzny w białym garniturze i czarnej kontrastującej ze strojem muszce. Szczupła twarz nie wyrażała żadnych emocji. Więcej może byłoby wiadomo gdyby zajrzeć w jego oczy, jednak te skryte były za ciemnymi okularami. Niecierpliwość rosła a mężczyzna wodził wzrokiem po zebranych członkach teamu. Zaczynając od jego prawej strony … Point-Man … potem spojrzał na miejsce zajmowane wcześniej przez Mirandę. Zatrzymał wzrok dłużej na pustym krześle … usta mężczyzny wydęły się, lekko pokręcił głową. Jego wzrok podążył dalej … Amy Fox … olśniewająca jak wtedy … jak zawsze … Kolejne miejsce zajmował Fałszerz nr 2 … korpulentny mężczyzna o sympatycznym wyrazie twarzy. Ekstraktor zatrzymał na chwilę na nim spojrzenie. Chyba coś mu się przypomniało bo na sekundę kąciki jego ust powędrowały do góry. Lekko potrząsnął głową po czym jego wzrok powędrował ku kolejnej postaci … mężczyzna … duży pistolet … Solo … człowiek stworzony i wyszkolony w jednym celu … żeby zabijać. Po chwili Whitman patrzył już na wprost, na siedzącego naprzeciw mężczyznę … Blackwood … turysta wysłany przez ARMA CORP … jego mina wyrażała w tym momencie jedno wielkie pytanie … czy to może się udać? Malcolm nie miał zamiaru mu w tej chwili odpowiadać, jego wzrok powędrował dalej … Koroniew … Szósty … zwerbowany przez Smitha … Słowianin. Skoro się tu znalazł musiał być spalony w swoim kraju. Kolejne miejsce zajmowała wyprostowana na krześle Antonia Ramos … jakby ze zniecierpliwieniem postukiwała palcami o blat stołu … dalej ten młody chłopak, asystent Chemika … czy on w ogóle jest pełnoletni … nieważne … raczej czy nie jest za młody aby ginąć. Spojrzenie Malcolma zatoczyło pełne koło zatrzymując się na koniec na Williamie Eakhardt. Ekstraktor przyjrzał się każdej z osób, które kupił … kupił by sprzedać świat …

Gdy napięcie było już nie do zniesienia Whitman odezwał się spokojnym głosem.
- Panie i Panowie … witam ponownie. Jeśli ktoś z zebranych miałby wątpliwości jesteśmy na poziomie zero. Do nikogo nie strzelamy i niczego nie rozbijamy, proszę także ostrożnie obchodzić się z ogniem. Nie chcemy aby system pożarowy sprawił nam prysznic … - Whitman wstał od stołu, podszedł do stojącego przy ścianie barku. Sięgnął po szklankę, następnie z kryształowej karafki nalał wody, upił mały łyk, po czym powrócił i zajął miejsce. Wskazującym palcem przez chwilę wodził po brzegu naczynia po czym odezwał się ponownie.

-Zaprosiłem was tutaj w pewnym celu. Mamy do wykonania zadanie … nie chcę powtarzać tego co mówił Anthony w więzieniu, ale nieobecnym – Malcom spojrzał na Antonię a następnie na Amy – należy się informacja, po której być może zmieni się wasze nastawienie do zadania. Otóż drogie Panie oraz Panowie jeśli na pierwszym poziomie nie mieliście czasu aby to przemyśleć … naszym celem jest Putin. Premier … w niedalekiej przyszłości prezydent Federacji, człowiek do którego musimy się dobrać. Znaleźć się z nim sam na sam przez kilka minut, wejść razem w sen, zaszczepić przesłanie … a potem bezpiecznie wrócić. Proste? Zapewne nie. Niewykonalne? Gdybym tak uznał, na pewno nas by tu nie było. – Ekstraktor zawiesił na chwilę głos, jakby ważył w myślach słowa. Kiedy ponownie się odezwał wodził wzrokiem po skupionych twarzach zebranych.

- Jeśli ktoś z obecnych tu osób twierdzi inaczej i chce zrezygnować … ma do tego prawo. Teraz … potem rezygnacji nie przyjmuję. Zapewne zdajecie sobie sprawę, że wycofanie podczas zadania będzie się wiązać z osłabieniem teamu i z dużym prawdopodobieństwem może spowodować niepowodzenie misji. Wtedy będzie to dezercja. Ostrzegam …jeśli ktoś się tego dopuści to zawędruje w limbo. Tak głęboko, że nikt tam nie dotrze by go ściągnąć z powrotem. Gwarantuję wam to … Czekam na decyzję, jeśli ktoś chce odejść, drzwi są otwarte.

Whitman sięgnął po szklankę. Nie patrzył na nikogo, lekko kręcił szkłem obserwując powstający w naczyniu wir. Czekał. Na reakcję, decyzję, słowo pytania. W końcu nie umoczywszy nawet ust odstawił szklankę na stół.

- OK. A więc gramy razem. Od tego momentu możecie czuć się członkami teamu. Od tego momentu także jesteście do mojej dyspozycji 24 godziny na dobę. Kwestia organizacyjna, którą jeśli ktoś ma problemy z pamięcią radzę sobie zapisać i powtarzać przed snem … tym prawdziwym. Za całość odpowiadam ja. Oznacza to, że przyjmujecie polecenia ode mnie i tylko ode mnie. Kiedy mnie nie ma dowodzi Point-Man. Powtórzę jeszcze raz … żeby było jasne … dowodzę wszystkimi ja… a w przypadku mojej nieobecności Anthony. Następnie zastępcy ... wymienię w porządku alfabetycznym, żeby było jasne, iż są na równorzędnych pozycjach … Amy, Antonia, William. Ta trójka słucha poleceń moich a gdy jestem nieobecny Anthonego. – Malcolm mówił spokojnie, bez emocji. Czasem tylko mocniej akcentował niektóre słowa, jakby wypowiadając je szukał zaczepki.

– Piotr, Christopher słuchają poleceń moich, gdy mnie nie ma Point-Mana, gdy obaj jesteśmy nieobecni wyznaczonej przeze mnie osoby z wymienionej wcześniej trójki. Cryer, Chemik nr 2 tak jak wyżej podobnie jak reszta z tą różnicą, że zastępcy Chemika i Fałszerza w razie nieobecności Antonii czy Amy wykonują ich zadania. – Whitman spojrzał na Blackwooda – Pana rola jest zupełnie inna … proszę trzymać się z boku i starać nie wpakować w kłopoty. Podczas projekcji słucha Pan rozkazów moich lub Anthonego. Gdybyśmy byli nieobecni wyznaczonej przeze mnie lub Point-Mana osoby. – Malcolm przeniósł wzrok na puste krzesło, które kilka godzin temu zajmowała Miranda, potem położył otwartą dłoń na blacie stołu, lekko przekrzywił głowę, po czym przemówił ponownie, jakby cichszym głosem. – Miranda do czasu … wyjaśnienia jest pod moją opieką. Do wiadomości wszystkich obecnie przebywa w szpitalu. Jest pod dobrą opieką, przechodzi badania. Miejmy nadzieję, że niedługo do nas dołączy.

Nikt nie przerywał ciszy, nikt nie zadawał pytań, choć pewnie w głowie każdego z członków teamu szerzyło się ich mnóstwo. Po chwili Whitman mówił dalej tym samym spokojnym głosem.

- Zapamiętajcie dobrze to co powiedziałem. Myślę, że pozwoli to uniknąć, albo zminimalizować ryzyko tego co miało miejsce w więzieniu i tutaj. Krótko o tym co było. Więzienie … nie winię Williama za zaistniałą sytuację. Dla wszystkich, łącznie ze mną miał być to test … rzucenie na głęboką wodę. Myślę, że większość jeśli nie wszyscy byli zaskoczeni. Nikt poza Architektem nie znał projekcji, a także on został zaskoczony nieoczekiwanym zwrotem. Jedna osoba spośród nas spowodowała zadziałanie podświadomości Williama. Umysł ustawił jej osobą wyżej w hierarchii i spowodował zaburzenia w projekcji. Jednakże była to tylko jedna z przyczyn ogólnego zamieszania, które powstało. Niepokoją mnie demony, czarty, bestie i inne stwory, które pojawiły się potem w hotelu. Kiedy współśni wiele osób sen poprzez ich podświadome działanie może stać się mniej stabilny. Przypomnijcie sobie wasze dzieciństwo, to czego baliście się. Jak strach przybierał kolejne formy w miarę waszego rozwoju. Ciemność, potwory z horrorów, zagłada, śmierć. To wszystko zostało zapisane w księgach podświadomości, które w śnie ktoś otworzył. Skąd pojawił się … nazwaliście go demon, i wbił nóż Amy. Z limbo … nie sądzę. Jestem pewien, że wykreowała go czyjaś podświadomość … w czyjej głowie siedzi to olbrzymie monstrum. Przypomnijcie sobie drugą projekcję. Kto na was wpływał najbardziej w tym śnie. Czyim sugestiom poddał się umysł śniącego. Kto wzbudził w was strach i wydobył z zakamarków pamięci to czego wszyscy boją się najbardziej … śmierć ... nieuniknioną, okrutną panią niemożliwą do zwalczenia … przynajmniej narzędziami, które stworzyliście. – Whitman przerwał na chwilę, jakby chciał dać czas do zastanowienia się wszystkim. Sięgnął po szklankę, zmoczył zaschnięte usta. Potem przeniósł wzrok na Antonię.

- Antonio Ramos … wyznaczony czas spotkania obowiązuje wszystkich, Ciebie również. Więzienie ... nie zostawia się nikogo … to także jedna z moich zasad. Strzelając sobie w głowę i podążając za Amy osłabiłaś resztę teamu. Śmierć we śnie na 2 poziomie powoduje w 90 % przypadków wybudzenie na poziomie pierwszym. Śmierć na pierwszym poziomie powoduje wybudzenie na zerowym. Niebezpieczeństwo rośnie wraz z poziomem snów. Skąd pomysł, że Amy znajduje się w limbo? Nie ryzykujemy jeśli nie mamy pewności … Jak się okazało to ktoś inny bardziej potrzebował pomocy – Malcolm ponownie zerknął na puste krzesło - Nie wiem także co nam wszystkim aplikujesz. Mam do tego zaufanie ale nie chcę więcej … demonów we śnie. Jeśli ich powstanie wiąże się z dodatkami do somnacidu to chcę żebyś sama albo ze swoim asystentem zminimalizowała to niepożądane działanie. To po pierwsze … po drugie … to również tak na przyszłość tyczy się innych … nikt nie działa na własną rękę i nikt nie wchodzi w kompetencje innych. Działanie Antonii w hotelu, poszukiwanie źródła zagrożenia i ukierunkowanie toku waszego myślenia na niebezpieczeństwo spowodowało szybką jak lawina destabilizację snu. Zobaczyliście to co kryje się w waszej podświadomości spotęgowane o lęki pozostałych 10 osób. Co gorsza z końcem snu … złe … nie znikło. Zagnieździło się w waszych umysłach … - Malcolm zawiesił głos, po czym dodał po chwili - jeśli nie chcecie aby to powróciło trzymajcie się zasad. – Whitman upił kolejny łyk.

- Tyle jeśli chodzi o sny, podczas których mieliśmy się poznać. Przejdźmy teraz do świata realnego. Spędzimy w tym hotelu jeszcze dwa dni. Przez ten czas będziecie pracować w grupach. Pierwszy zespół: Amy z Christopherem i Cryerem … Druga grupa … Antonia z Chemikiem nr 2 chciałbym żebyście dodatkowo przeanalizowali skład chemiczny środka. Znajdźcie jakieś prywatne laboratorium, z odpowiednim banknotem nie powinno być kłopotu ze skorzystaniem z niego. Trzecia … William z naszym Szóstym. Ja z Anthonym oraz Blackwoodem będziemy pracować razem. Amy, Antonia, William przekażą wam nad czym będziecie pracować podczas tych dwóch dni. Tyle jeśli chodzi o dzisiejsze spotkanie. W planie była jeszcze kolacja. Z uwagi na to, że na zewnątrz świta oraz, że obfite jedzenie przed pójściem do łóżka źle wpływa na sen proponuję abyśmy spotkali się tu na późnym lunchu … powiedzmy o 3 PM. Myślę, że do tego czasu wszyscy wypoczną. Zdaję sobie sprawę, że macie mnóstwo pytań … zostawmy je do jutra. Wtedy postaram się rozwiać ewentualne wątpliwości, które jak sądzę po minach niektórych, pojawiły się.

- Aby nie przedłużać, chcę aby teraz na sali pozostali Amy, Antonia, Anthony, William i Mr Blackwood. Reszcie członków teamu życzę spokojnej nocy … oby śniły wam się tylko przyjemne rzeczy. Przypominam jutro … a raczej dzisiaj … 3 PM.

Whitman odczekał chwilę jak po ostatniej wychodzącej osobie zamknęły się drzwi. Podszedł do barku by uzupełnić pustą już szklankę. Zajął swoje miejsce, pociągnął spory łyk wody. Suchość w ustach znikła. Gdy mówił dalej nie musiał już co chwila oblizywać suchych warg.

- Waszą piątkę darzę zaufaniem. Ale część osób rekrutowaliście sami, nie znam ich, nie pracowałem nigdy z nimi. Nie wiem czy można im ufać. Wierzę, że tak … ale pewności nie mam. Dodatkowo w przypadku wpadki nie wiem ile są wstanie znieść oraz po prostu czy nie dadzą się kupić. - Whitman dał tylko chwilę na przetrawienie swych słów po czym mówił dalej.

- Przejdźmy teraz do Putina. Jednego z najbardziej chronionych ludzi na świecie. Mężczyznę wykreowanego przez system. Gdy o nim myślałem to często łapałem się na tym, że tworząc go KGB oglądało i inspirowało się filmami z Jamesem Bondem. Tylko tamto to zwykły film a Putin to żywa materia. Mająca swoje minusy, słabe strony, nie zawsze kryształową przeszłość. Jeśli to wykorzystamy i dobrze się do tego przygotujemy to jestem przekonany że dobierzemy się do niego i skopiemy mu tyłek. Plan a raczej jego zarys jest taki …

Malcolm przedstawi swoją wizję dobrania się do Marka. Członkowie teamu słuchali z zaciekawieniem, czasem unosili brwi ze zdziwieniem, niekiedy ktoś kręcił głową z niedowierzaniem.

- Chcę abyście zastanowili się nad tym. Przed wyjazdem chcę abyście odnieśli się do tego co wam przedstawiłem. Wasze pomysły, spostrzeżenia, metody … wszystko co może się przydać. Tyle.

Gdy odprawa kończyła się na zewnątrz było już widno.
 
Irmfryd jest offline  
Stary 08-01-2012, 19:50   #58
 
aveArivald's Avatar
 
Reputacja: 1 aveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie coś
Praca moja i Alarona. Point - dzięki ;)

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=UlzAay7vhsk&feature=related[/MEDIA]

Blackwood wszedł do apartamentu po cichu zamykając za sobą drzwi. Wziął głęboki oddech. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że w zasadzie od przebudzenia nie zamrugał powiekami. Przetarł oczy wy po czym obrzucił szybkim spojrzeniem główne pomieszczenie. Apartamenty to coś więcej niż zwykłe hotelowe pokoje, to wizytówki hotelów. Ten był jak wyjęty z najśmielszych wyobrażeń Thomasa. Nic jednak nie mogło przyćmić jego intuicji, żaden sen czy piękne dekoracje. Wszędzie mogło się czaić zagrożenie a Blackwood wiedział jak zabezpieczyć się przed wszędobylskimi mackami wroga. W pokoju jednak nie było żadnych podsłuchów ani kamer.

Uspokojony Thomas wszedł do przestronnej łazienki. Przemył twarz zimną wodą i stanął przed wielkim lustrem zawieszonym w łazience.
- Ta twarz... - szepnął do siebie.
Najlepsze swoje lata miał już za sobą. Nie to żeby przeszkadzało mu to w wykonywaniu pracy, w końcu cieszył się dobrą kondycją, siłą jak i umiejętnościami ale po prostu coraz częściej czuł się zmęczony. Rzadkie krótkie włosy i pare głębokich bruzd na twarzy równoważył markowy ciemny garnitur dodający mu wyglądu człowieka pewnego siebie.

- Te sny... cholera... - sapnął cicho przypominając sobie co działo się jeszcze przed paroma minutami.
Jak na pierwszą swoją podróż we wspólny sen, trzymał się o dziwo dobrze. Nie miał ani biegunki ani wymiotów... żadnego krwawienia... z początku tylko lekko kręciło mu się w głowie, ale to przeszło. Znikło też uczucie obecności Antonii w jego umyśle. A gryps... cholera! To przecież nie żaden gryps tylko dysk z danymi, jak mógł o tym zapomnieć?!

Nagłe pukanie do drzwi wyrwało Blackwooda z zamyślenia. Cholera, nie zdążył jeszcze nic zjeść ani się przebrać a już ktoś coś od niego chce? A może...
- Już idę - powiedział głośno rozglądając się za jakąś prowizoryczną bronią. Lampka na małym stoliku przy wejściu nadawała się doskonale. Otworzył powoli drzwi, za którymi stał Anderson, ten sam chłopak, który pilnował ich gdy śnili.

- Pan Smith pyta czy miałby Pan chwilę czasu na spotkanie z nim. Jeśli tak to zaprasza do swojego pokoju ponieważ, jak sam powiedział: “tam jest ciszej”.
- Że co? - podniósł brew zdziwiony Blackwood.
- Pan Smith nie powiedział dlaczego, ale to chyba coś ważnego.
- Dzięki - odparł po chwili Thomas - Możesz przekazać, że będę u niego za dziesięć minut.
Anderson poinformował jeszcze Blackwooda gdzie mieszka Anthony po czym zniknął tak szybko jak się pojawił.


Blackwood stanął przed drzwiami Point-Mana i zapukał. Otworzyły się prawie natychmiast.
-Wejdź, zapraszam - uśmiechnął się lekko.
Wszedł do pokoju i zatrzymał się czekając na Anthonego, który zamykał za nim drzwi.
- W jakiej sprawie posłałeś tego chłopaka? Jak mu tam...
-Anderson. Poczciwe chłopaczysko.
- Właśnie... - Thomas rzucił pytające spojrzenie w stronę Pointa. - To... o co chodzi? - Turysta sprawiał wrażenie, jakby nadal był oszołomiony snami, których doświadczył.
-Służbowo czy prywatnie? Służbowo dwie sprawy. Prywatnie jedna. Zacznę od prywatnej. Chcesz o coś zapytać? Zapewne będziesz miał ich mniej niż pozostali - powiedział, wskazując fotel - Odnośnie snu? Odnośnie wydarzeń? - zapytał Smith.
Blackwood skorzystał z zaproszenia Smitha. Siadając ciężko westchnął głęboko i krótko odkaszlnął.
- Cóż... może zacznijmy od twoich pytań... muszę jeszcze... - Blackwood przerwał na chwilę szukając odpowiednich słów - Zebrać myśli... A tak na dobry początek, możemy mówić sobie po imieniu?
Inżynier roześmiał się.
- Że też sam o tym nie pomyślałem. Anthony Smith... Czasem mówią na mnie Inżynier. Możesz też usłyszeć Siergiej Morozow. Nieoficjalnie nie znam człowieka tak się nazywającego, ale zdaje się, że Koroniew już coś chlapnął - śmiejąc się wyciągnął rękę w kierunku Blackwooda.
Turysta podniósł się odwzajemniając śmiech wraz z uściskiem dłoni.
- Możliwe... Cóż, każdy ma jakieś swoje tajemnice. - odparł z uśmiechem na ustach po czym również się przedstawił. - Thomas Blackwood, ale wolałbym jakbyś mówił mi po prostu Tom. A więc, Anthony, o czym w takim razie będziemy rozmawiać? - zapytał przechodząc do konkretów.
- Zacznę od pytania odnośnie twojej osoby. Masz jakiegoś Cienia lub coś, co może nam przeszkodzić? Od razu powiem, że z mojej strony nic takiego nie występuje, a dodatkowo zabezpieczam się przed wpływem mojego umysłu na sen - to mówiąc wskazał palcem Mala kilkukrotnie okręcone na nadgarstku.
Blackwood uśmiechnął się bezradnie.
- Prawdę powiedziawszy to... hmm... - zawahał się myśląc co powiedzieć - Słuchaj Anthony, nie chcę byś myślał, że brak mi kompetencji, ale po tym co widziałem, zamierzam być z wami - specjalistami - szczerzy. Przynajmniej w kwestii snów. Trudno jest mi to przyznać, choćby nawet przed samym sobą, ale musisz wiedzieć że... - rozłożył dłonie w geście bezradności - Nie wiem... Po prostu nie wiem... Nie wiem nawet co to jest ten pieprzony Cień! Chyba że chodzi ci o to... - Blackwood ze zdenerwowaniem pomachał ręką nad oświetlonym stołem - ...w co wątpię!
Przymknął oczy i wziął głęboki oddech raptownie się uspakajając. Cholera, nigdy nie pozwalał sobie na takie wyskoki. W końcu był profesjonalistą.
- Przepraszam. - uśmiechnął się z powrotem - Po prostu strasznie irytuje mnie moja niewiedza.
W głosie Thomasa rzeczywiście słychać było lekkie zdenerwowanie, wynikające zapewne ze wspomnianej niewiedzy. Mimo, że ciężko było mu ubrać w słowa swoje myśli, to formułował zgrabne i przemyślane wypowiedzi. Jego niemłoda, trochę jakby sztywna, poznaczona zmarszczkami twarz nie zdradzała zbyt wiele, jedynie pewne, przenikliwe i niewzruszone oczy mówiły o sile tego człowieka. Wydawać by się mogło, że to co przeżył w snach nie było dla niego traumą czy szokiem, tylko paletą nowych doświadczeń lub też faktów, które zatrzymał w pamięci do dalszej analizy.
Nagle coś sobie przypomniał.
- Chemiczka, znaczy Antonia - poprawił się szybko - mówiła coś o cieniach... Ktoś nas szpieguje. O to chodzi, prawda? Ten ktoś w snach, to może być ktoś z zewnątrz? - Blackwood nawet nie zorientował się kiedy zaczął zadawać nurtujące go pytania.
Po chwili przerwy, podczas której wpatrywał się w tęgą minę Point Mana, który do tej pory o dziwo nie przerwał mu wypowiedzi dodał:
- To w ogóle możliwe?
- Ja też nie jestem ekspertem. Jestem od planowania i zdobywania informacji, ale do planowania kilka takich szczególików się przydaje - powiedział, po czym usiadł na krześle naprzeciwko Blackwooda. -To, o czym mówi Antonia... To jest inna wiedza, inna kultura, inne wierzenia, co automatycznie warunkuje zupełnie nowe dane. Aspektami z tej dziedziny ciężko mi się zajmować, ponieważ nie mam o nich bladego pojęcia. Ja interesuję się projekcjami najczęściej blisko związanymi z daną osobą. Taka projekcja zachowuje się jak realnie istniejąca osoba i wydaje się nie być zwykłą, szarą krwinką podświadomości. Nie mam pojęcia czym to jest, ale zazwyczaj przeszkadza w akcjach. Czy masz coś w podświadomości, co może ingerować w naszą misję? - zapytał Toma.
- Rozumiem... - rzekł zamyślony Blackwood. - Ale jak już wcześniej powiedziałem, nie wiem. Dzisiaj pierwszy raz... - Thomas przez chwilę przypominał sobie odpowiednie słowa - ...dzieliłem sen z innymi. Równie dobrze mogę powiedzieć “nie” jeśli cię to usatysfakcjonuje. - dodał choć może niepotrzebnie.
Skinął głową.
- Dobrze. Możemy przejść do kolejnej kwestii. Woodson chce konspiracji, więc będzie ją miał. Chodzi o finansowanie akcji. Jeśli możesz, to skontaktuj się z nim. Potrzebujemy pieniędzy na odpowiednie przygotowania, a jest to tyle kasy, że zwykłego człowieka wmuruje w podłogę z miejsca. Ale gwarantuję też, że dla niego jest to jedynie splunięcie, niezależnie od tego co powie. Arma Corp musi obracać miliardami w najgorszym wypadku.
- Nic nie obiecuję ale zobaczę co da sie zrobić. - zapewnił Thomas - Muszę tylko wiedzieć ile i na co.
- Dobrze. Aktualnie to jedynie wstępne obliczenia, ale już w tej chwili potrzebne jest przynajmniej sześć milionów. Muszę jeszcze porozmawiać o tym z Malcolmem...
- Rozumiem. Niezbędne wydatki tak? - uśmiechnął się Thomas jednak nie czekał na odpowiedź rozmówcy i ostrożnie zapytał. - Wybacz ale chciałbym wrócić do kwestii snów i tych... Cieni... Nie zrozum mnie źle, ale z tego co wcześniej powiedziałeś, wynika że... zabezpieczasz się przed nimi różańcem?
Inżynier roześmiał się.
- To nie różaniec. To Mala. Dzięki niej wejście w stan medytacji jest bardzo łatwe i błyskawiczne. Uspokaja i pomaga zachować spokój oraz stabilność umysłową.
Blackwood tylko pokiwał głową ze zrozumieniem.
- Wiesz co z tą sierotą, którą znaleźliśmy w... w pokoju naczelnik? Doszła już do siebie?
- Mój Wing - uśmiechnął się gorzko Anthony. -Nie wiem, ale nie wydaje mi się, żeby było z nią dobrze. Mam nadzieję, że uda jej się z tego wyjść, ale to chyba jakiś ciężki szok wywołany... właściwie nie wiem czym, bo Amy jest w pełni sił umysłowych. Przynajmniej takie sprawia na mnie wrażenie - odpowiedział wolno.
- Rozumiem... Hmm... - zawahał się Blackwood - Co prawda miałem rozmawiać o drużynie z Malcolmem, ale po zastanowieniu chciałbym też wiedzieć co TY myślisz o reszcie. Dadzą radę? - zapytał Blackwood świadomie nie uwzględniając siebie, zupełnie jakby był pewny swoich możliwości.
- Malcolm zdecydowanie da radę. Sądzę, że jeśli stoimy przed wykonalnym zadaniem, to on sobie poradzi. W sen Williama zakradło się kilka błędów, ale jest architektonicznym geniuszem, a Antonia... Ona to zupełnie inna historia ze względu na pochodzenie i wiedzę. Jest świetna.
- Heh... coś już o tym wiem. - wtrącił Thomas przypominając sobie działania Chemiczki w snach.
- Amy jest od Malcolma. Nie miałem okazji sprawdzić jej umiejętności, ale podobno to perełka wśród Fałszerzy. Wierzę Whitmanowi. Za Dominica poświadcza Antonia, czyli sytuacja analogiczna jak ta z Fałszerzem i Ekstraktorem. Wierzę jej. Cryer to mistrz wykrętów, a Szóstka to profesjonał, zaś Miranda podobno miała być bardzo inteligentną i błyskotliwą osobą.
Solo to Rambo połączony z człowiekiem demolką... Chociaż może to jedno i to samo... Jeśli oni sobie nie poradzą, to nie znam osoby, która mogłaby ich zastąpić.
Blackwood ponownie, w zamyśleniu pokiwał głową.
- Musimy sobie poradzić. - podsumował tylko mocno akcentując “musimy”.
Popatrzył na zegarek zapięty na przegubie ręki i wstał.
- Anthony, dzięki za szczerą rozmowę. Jak tylko uzyskam jakieś informacje dotyczące naszego... - zastanowił się chwilkę - ...dofinansowania, to dam ci znać. Tymczasem idę coś zjeść. Nie uwierzysz jak przez te koszmary zgłodniałem. - wychodząc uśmiechnął się i zostawił Point-Mana samemu sobie.

Chciał jeszcze zajrzeć do Malcolma ale ekstraktor nie życzył sobie gości...
- Cóż... ta rozmowa chyba może poczekać... może pogadamy po prawdziwej odprawie... - pomyślał Thomas kierując się do windy a następnie do hotelowej restauracji.
 

Ostatnio edytowane przez aveArivald : 17-01-2012 o 20:11. Powód: "równoważył" przez "rz"... -_-' ... dobrze, że chociaż sam to wyłapałem :D
aveArivald jest offline  
Stary 08-01-2012, 23:11   #59
 
Yzurmir's Avatar
 
Reputacja: 1 Yzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie coś
John wierzgnął się jak kopnięty prądem i otworzył oczy. Znajdował się w tej samej sali, z której uciekł, jakby cofnął się w czasie, tyle że krzesło, na którym siedział, nie leżało tym razem przewrócone. Jakby na przekór sobie i przeżytej traumie, starał się przypomnieć, jak skończył się jego sen — lecz nie potrafił tego zrobić. Wydawało mu się, że ktoś go zastrzelił, ale nie pamiętał strzału ani tego, jak wyglądał napastnik. Im dłużej o tym myślał, tym wspomnienie bardziej się rozmywało i w końcu nie był nawet pewien, czy rzeczywiście spotkał kogokolwiek na korytarzu. Może po prostu oślepiło go to światło? Może spanikował? Przecież zaraz za nim rozpętało się jakieś piekło, którego także nie potrafił zrekonstruować.

Sen stawał się coraz mniej realny i — ważny, Cryer uznał więc, że nie ma po co sobie zawracać nim głowy. Widząc, że parę osób już wstało, on także podniósł się na nogi. To był chyba jednak błąd, ponieważ natychmiast zakręciło mu się w głowie. Podreptał parę kroków, czując się, jakby miał zaraz upaść, i przytrzymał się oparcia swojego krzesła, jedną rękę przykładając do ust, bo zbierało mu się na wymioty. Stał tak dłuższą chwilę, dopóki nie uznał, że jest mu lepiej. Wtedy powoli wyprostował się, odnotowując, że poza lekkimi mdłościami czuł dziwną gulę w gardle. Cholerna chemia… Podczas swojego treningu przyzwyczaił się do jej działania, ale teraz, po paru latach od tamtego czasu, wszystkie te okropne objawy wróciły z pełną siłą.

Cryer rozejrzał się, spoglądając na pozostałych członków zespołu. Wszyscy wyglądali bardzo dobrze, mieli smukłe sylwetki i starannie dobrane ubrania. On sam natomiast miał na sobie tanią koszulę, za mały garnitur i przekrzywioną muchę, był blady, niezbyt wysoki, dość pulchny i posiadał tendencję do pocenia się. Włosy miał ciemne i matowe, krótko ostrzyżone; w oczy rzucały się zakola i mały placek łysiny na szczycie głowy. Nie ma co udawać, że jest chociaż w połowie tak atrakcyjny jak którykolwiek z tamtych facetów… W najlepszym razie może liczyć na to, że będą z niego żartować z sympatią.

Nerwowo obciągnął rękaw, myśląc o tym, że po zabawie w snach będzie musiał zapewne spędzić trochę czasu z innymi w „realu”. Od samego początku przerażała go ta perspektywa; nie wiedział przecież, jak ma się zachować w obliczu tylu obcych ludzi, w dodatku wszystkich — profesjonalistów. Uznał, że jeśli będzie milczał, może go zignorują, ale skręcało go w żołądku na myśl, że mogą go poprosić, aby pomógł planować akcję.

Myśli Fałszerza płynnie przeskoczyły na inny temat. A zatem cały sen to był podwójny test? Gdy o tym usłyszał, aż zacisnął zęby ze złości. Poczuł się oszukany, tym bardziej, że nie lubił takich sprawdzianów, nie podobało mu się, że ktoś miałby oceniać jego postępy i krytykować go. Wolałby, żeby po prostu pozwolili mu robić swoje. A tak to… jakby mu nie ufali! Oczywiście mogli mieć rację, wszak z pewnością nie miał takiego doświadczenia, jak inni. Czy naprawdę zdali jako grupa — myślał dalej — i czy na pewno zdał on sam? Z tego, co zdołał się zorientować, przez cały czas wyrastały im na drodze jakieś przeszkody, o które nieprzerwanie się obijali. Najpierw zamiana miejsc, potem śmierć dwóch osób i tak dalej. John wyliczał też swoje własne porażki: nie udało mu się samodzielnie zorientować, że znajduje się we śnie; nie udało mu się doprowadzić swojej grupy do pozostałych członków zespołu bez wizyty w izolatkach; nie udało mu się wydostać z sennego hotelu. Oklapł, myśląc, że nie tak wyobrażał sobie swoją pierwszą akcję.

Gdy podniósł głowę, wszyscy zbierali się do wyjścia; paru osób zresztą już brakowało. Usłyszał wcześniej, że mają się zebrać w tym samym miejscu za trzy godziny, toteż powlókł się za pozostałymi. Chciał coś jeszcze powiedzieć, ale jedynie chrząknął; nie wiedział, jak zacząć, ani właściwie w ogóle co miałby przekazać. Tak więc tylko pogmerał w kieszeni, szukając kluczy do swojego pokoju i mając nadzieję, że jest na nich zaznaczony numer pokoju, bo zupełnie go zapomniał.

Nagle coś mu przyszło do głowy — myśl, która towarzyszyła mu, ukryta gdzieś na dnie świadomości, od samego przebudzenia, ale dopiero teraz stała się wyraźna. Spojrzał na zasłony, złote freski, malowidło na suficie i przypomniał sobie mgliście, jak w jego śnie to wszystko płonęło. Stał przez chwilę, jakby był niezdecydowany, przestąpił z nogi na nogę i mlasnął z zamyśleniem. Wreszcie upewnił się, że został tu sam, i wyciągnął zza pazuchy małe lusterko. Miało ze dwadzieścia pięć centymetrów długości, podłużny kształt, rączkę i było zrobione z posrebrzanego metalu. Wyciągnął je zwrócone tyłem, tak że nie widział swojego odbicia, ale nie obrócił go, lecz trwał bez ruchu.

— Nah — stwierdził w końcu. — To głupie.

Schował lusterko z powrotem za pazuchę i ruszył do swojego pokoju.


Część II
 

Ostatnio edytowane przez Yzurmir : 15-01-2012 o 15:54. Powód: dr. zmiany + link do II części
Yzurmir jest offline  
Stary 08-01-2012, 23:50   #60
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację
Małolat zmiękł poddając się przemocy zrezygnowany, a jego ciało zwiotczało rozprężając przed chwilą jeszcze opierające się, skurczone mięśnie.

- Dobra, już dobra...- przestał się szarpać, widocznie uznając to za bezcelowe - Już wiem. Pracujesz dla Babilonu. Chcielibyście zatkać nam gęby, jasne. Ale ja znam swoje prawa. Wolność wypowiedzi, stary. Polityka to gówno, i sam to wiesz. Nikt mi nie kazał, ja mówię głośno to, co myślą wszyscy. Zadowolony? Możesz mnie już puścić?!

Mężczyzna przyłożył chłopakowi do skroni twardy metal zimnej lufy pistoletu.

- Jeśli kłamiesz lub jeszcze raz zobaczę wiesz gdzie jakieś bezgi-mezgi to zrobię z twego mózgu kolaż na murze. - powiedział stalowym głosem stukając w łepetynę młodzieńca czarną końcówką tłumika.

- Poczekaj! – jęknął tamten spodziewając się chyba najgorszego.

Głos mu zadrżał, a niepewność napędzona strachem zdradziła fałsz wcześniejszych deklaracji. I dobrze.

Mężczyzna rzucił nastolatkiem w zaułek twarzą do ziemi, tak, że potoczył się za kontenery na śmieci. Ostrożnie podniósł się i nieśmiało odwrócił. W ciemnej uliczce był sam.












Tom zerknął na trójkę kart wyłożonych przez krupiera. Przechylił kieliszek dopijając resztę czerwonego wina. Pamięcią sięgnął do wyrytego w pamięci obrazu swojej ręki.

Guma w ustach gówniarza obracała się jak w betoniarce. W pewnym momencie przestała się obracać.

- Czekam... - powiedział powoli.

Nie patrzył ani na Toma, ani na faceta z uwieszoną na ramieniu ślicznotką. Ta popatrzyła wyczekująco na Boyle’a, niewiarygodnie pełne usta rozchyliły się lekko. Skupieni wokół stołu ludzie podążyli za jej wzrokiem. Było cicho, cholernie cicho. Tylko muzyka w tle leniwie i ciepło osiadała na ramionach zastygłych jakby pozujących do fotografii ludzi.

Tom odstawił pusty kieliszek przyglądając się swoim żetonom. Potem nie spiesząc się wszedł standardowymi piętnastoma żetonami spod okularów obserwując ludzi, którzy zatrzymali dech w piersiach, pozornie nie zwracając uwagi na współgraczy. Ręką przywołał kelnera podnosząc dwa palce. Młodzieniec jak za użyciem magicznej różdżki pojawił się niemal od razu z gotowym Red-bullem ze Smirnoffem, który przelewał się przez duże kostki lodu. Po tylu godzinach grania potrzebował zwyczajnie energii. Elegant z bródką posiłkował się kawą. Młody nie pił nic, ale sprawiał wrażenie nakręconego. Amfetamina? Czy po prostu adrenalina? A może chciało mu się po prostu do ubikacji.

Bródka nie zastanawiał się długo. Spokojnym ruchem dostawił wymagane wejście, a potem dorzucił jeszcze dwadzieścia pięć tysięcy, w kolejnych pięciu żetonach. Ślicznotka bawiła się kosmykiem włosów. Młodzik popatrzył na podbijającego spod daszka. Guma znów kręciła się w ustach, ale krócej niż poprzednio. Chude dłonie ujęły sztony. Gówniarz wyrównał do dwudziestu, ale potem dorzucił jeszcze dziesięć. Kolejka wróciła do Toma, który zastanawiał się jakiś czas patrząc bezmyślnym wzrokiem na stół. Potem dorzucił pięć, a potem jeszcze pięć.

- Bid to sto pięćdziesiąt tysięcy, facet. - młodzian po raz pierwszy od dawna raczył się odezwać.

Boyle’owi nawet nie chciało się komentować. Ocknął się wzdychając. Ujął brakujące żetony i wyrównał. Wszyscy spojrzeli na mężczyznę w towarzystwie piękności.

- Kotku...- “bródka” nachylił się ku dziewczynie - Mam prośbę. Bądź tak dobra i przejdź się do baru. Dla nas weź Martini. A dla tego pana...

Elegant popatrzył na gówniarza w bejsbolówce, który wyczuwając na sobie spojrzenia przestał na chwilę żuć.

-...paczkę gum do żucia, nie mogę już patrzeć jak od tylu godzin mędli tę samą gumę.

Ktoś z widowni parsknął. - Złowrogie -”obejdzie się” chłopaka zniknęło gdzieś w chichotach i szemraniu zgromadzonego tłumku. Szum jednak ucichł, gdy “bródka” położył rękę na swoich żetonach.

- Wchodzę. - powiedział krótko “bródka”, wyrównując do trzydziestu. Licytacja dobiegła końca.

Tom trochę już zmęczonym wzrokiem omiótł wyrównującego i westchnął jakby chciał powiedzieć “a ile to się musiałeś chłopie nagadać”, po czym pogładził brodę dwoma palcami czekając na dealera.
Krupier chrząknął i zabrał się do swojej roboty. Pierwsza ze stosu karta wylądowała na boku.

- Turn. - ręka dealera dołożyła do spoczywających na środku trzech odkrytych kart czwartą. Był to As Trefl.

Gówniarz, nieco rozzłoszczony chyba uwagą o gumie, obracał ją teraz w gębie z podwójną pieczołowitością. Zajrzał jeszcze raz w swoje karty. Potem popatrzył wyzywająco na “bródkę”.

- Pięćdziesiąt. - zaczął układać na stole pięć rzędów po dziesięć żetonów. Ktoś za plecami Toma syknął cicho.

Tom przesunął rękę w stronę szklanki i upił powoli połowę jej zawartości. Oblizał wargi i bez pospiechu wsunął do “pot” gromadę pięćdziesięciu żetonów obliczając słupkami na boku. Bródka uśmiechnął się lekko. Siedząca obok niego dziewczyna na razie wcale nie wybrała się do baru, ale z ciekawością obserwowała rozgrywkę.

- Pięćdziesiąt... - wszedł mężczyzna, starannie przesuwając równe wieże sztonów -i jeszcze...trzydzieści...

Wysłużona guma znów przestała się obracać. Milczenie trwało długo. Gdzieś dużo dalej, przy innym stole, wybuchła wrzawa radości. Ktoś miał swój szczęśliwy dzień. Gówniarz obejrzał się tam, a potem wrócił do gry.

- Czterdzieści, niech będzie. Jeszcze czterdzieści. - podbił o dziesięć.

Tom odliczył siedemdziesiąt żetonów i wsunął je do banku. Potem wsunął drugie tyle. Pod bejsbolową czapką zobaczył nikły uśmiech. Bródka popatrzył na Toma poważnie. Z każdym obejściem stołu luz na twarzach wszystkich zamieniał się w rosnącą uwagę. A Boyle dopił resztę drinka. Bródka podrapał się po brodzie. Nachylił się ku efektownej panience i chyba szepnął jej coś na ucho. Odszepnęła mu coś i uśmiechnęła się.

- W porządku. - powiedział. Zaczął wykładać sztony. Gdy skończył, okazało się, że “w porządku” oznaczało wyrównanie.

Gówniarz bębnił palcami po stole. Przesunął nagle czapkę daszkiem na tył. Ukazały się, skryte wcześniej w cieniu, pryszcze na czole.

- Gram. - pewnie nie był zadowolony, bo zabrzmiało to jak piśnięcie myszy, a nie pewne siebie obstawianie. Powoli, powolutku kończył układanie żetonów. Stos na środku zaczął przybierać onieśmielające rozmiary.
Okazało się, że cisza może być jeszcze cichsza.

- River. - słowo krupiera zabrzmiało jak strzał. Na stole pojawiła się piąta karta.

As Kier.

- Ostatnia licytacja. - kolejne słowa zawisły w ciszy.
Tom odezwał się po raz pierwszy, nieco zachrypłym głosem.
- Check. – delikatnie musnął zielone płótno stołu opuszkami palców.

Bródka zastanawiał się tylko chwilę.

- Wchodzę. - jego dłoń przesunęła na środek tylko pięć sztonów.

Gówniarz dość szybko dorzucił te pięć, i jeszcze pięć. Delikatnie, biorąc pod uwagę poprzednią licytację. Teraz obaj uważnie przyglądali się Boyle’owi. Jak większość osób na sali.

Tom wrzucił dziesięć krążków. A potem jeszcze dwadzieścia. Bródka przyglądał się beznamiętnie koszulkom swoich dwóch kart spoczywających przed nim.

- Sprawdzam. - powiedział w końcu następny w kolejce gracz i dołożył brakujące dwadzieścia pięć krążków. Teraz wszystko zależało od gówniarza. Ludzie wokół stołu przyglądali się, jak upija łyk wody ze szklanki. Mógł zakończyć temat, lub podbić. Zmierzył jeszcze raz chłodnym spojrzeniem Toma.

Młody wyjął nagle gumę z ust, zawinął ją pedantycznym wolnym ruchem w chusteczkę i schował do kieszeni. Potem postawił całe przedramię na stole i jednym posunięciem przesunął wszystko co miał przed sobą na środek.

- Powinno tu być dziewięćset tysięcy. - rzucił od niechcenia gówniarz, a potem popatrzył na przyglądającą mu się zmrużonymi oczkami pięknotkę.

- Skarbie...- powiedział pewnym głosem - Twój facet prosił, byś przyniosła mi nowe gumy. Możesz to dla mnie zrobić? Zamierzam jeszcze dziś trochę pograć.

Tom wzruszył ramionami kryjąc ubawienie całą sytuacją i pozbył się wszystkich krążków wiedząc, że tak czy inaczej, dłużej nie zamierza grać. Dzisiaj. W przypadku remisu nawet połowa banku warta była tych kilku godzin.










Na ekranie telebimu zatańczył czerwony wskaźnik lasera. Trzeba było wytężyć wzrok. W powtarzającej się, zapętlonej sekwencji przeźroczysty duch, o kształtach przypominających człowieka przepływał kilka metrów, wychodząc zza parkanu placu budowy. Rozedrgane nieco powietrze, układające się w zarys ludzkiej postaci, szybko pokonało parę metrów do przejścia podziemnej kolejki.

Przewinięty w czasie obraz o trzy minuty pokazał na olbrzymim, półokrągłym ekranie, podzielonym na kilkadziesiąt mniejszych obrazów, szum zakłócenia wizji, która zakryła się czernią w miejsce jeszcze przed chwilą przejeżdżających samochodów, wolno przechodzących przez ulicę ludzi, schodzących schodkami na perony, jak również ruchu drogowego okolicznych skrzyżowań.

Po kilku poruszeniach palców o blat tabletu, które wybierając przesuwały, wybierały i powiększały obrazy, na ekranie pojawiły sę podziemia. Setki ludzi czekających na kolejkę. Mrowisko wychodzących i wchodzących homo-sapiens o poranku. Czerwona kratka laserowa skakała od twarzy do twarzy z imponującą szybkością trudną dla źrenicy oka do nadążenia za każdym jej przeskokiem. Z każdym ułamkiem sekundy zatrzymania na twarzy człowieka, obok lasera wyskakiwały szybko zmieniające się dane. Zielone, opadające, jak deszcz w zwolnionym tempie, napisy.
 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 08:11.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172