Erick korzystając z antraktu obserwował przez szczelinę w kurtynie, twarze którym nie zdążył przyjrzeć się przed spektaklem. Wodzenie oczami po twarzach widzów w czasie grania sztuki było bardzo nieprofesjonalne, doskonale o tym wiedział.
Z lóż starszych właśnie znikali ostatni widzowie. Wśród nich zauważył ponownie Douglasa. Po stronie Toreadorów młodsze harpie jak zwykle pławiły się w towarzystwie nieśmiertelnego Lorda Byrona, a Mistrza jak zwykle nie było, jego loża była pusta…
- Pewnie szykuje swoją własną sztukę i nie ma czasu na oglądanie moich interpretacji jego genialnych dzieł. - pomyśłał sobie.
Ku swojemu zadowoleniu natomiast nie odnalazł na sali oblicza Anny, osoby której zwłaszcza dziś miał nadzieję nie oglądać.
Andrew wskazał mu lożę, w której umieścił swojego specjalnego gościa, pisarza, Nicka MacLee. Słyszał już wcześniej co nie co o tym Toreadorze, ale dopiero dziś miał się z nim poznać. Jego loża jako jedyna nie opróżniła się podczas antraktu. Z kolei dwie loże obok służba wyniosła nadpitą zanadto towarzyszkę tankującego bez hamulców innego z Toreadorów.
- Non omnis moriar, czego nie można powiedzieć o Pani, Madame. - skwitował z czarnym humorem Erick.
Znowu wrócił do loży Nicka przyglądając się tym razem jego partnerce.
- Czyżby te łzy na policzkach spowodowane były naszą sztuką... - Po chwili rozpoznał ją. - Nicole, słodka, piękna Nicole, niebezpiecznie piękna. - wyszeptał do siebie. |