Nic, pustka w głowie, chaos i zamęt, Yerg nic już nie wiedział. Kiedy wypadł zdyszany na polanę i wyrzucał nieskładnie straszne wieści, już wiedział, że coś jest nie tak. Kapłani byli zdezorientowani, a z lasu wynurzył się krasnolud. Sigmaryci chwycili za młoty, ale celami nie stały się demony, tylko khazad i Yerg! To nie mogła być prawda! Dlaczego ci wybrańcy Sigmara tak się zachowywali, i dlaczego taka reakcja na widok krasnoluda...
- To jakaś po... - przerwał mu gwałtowny świst strzał sypiących z lasu. Co dziwne, ich celem stali się kapłani! "Shaylo, nie opuszczaj mnie i tym razem." - krótka myśl zaświtała mu w głowie. Co najmniej trzech na dwóch, w tym khazad, który już rwał się do bitki. Jeżeli zasadzili się na kapłanów Sigmara, to nie mogli być zwykli rzezimieszcy, a prawie na pewno było ich więcej. Chwilowo Yerg zapomniał o demonach, miał inne zagrożenie przed sobą. Zwierzęcy zmysł przetrwania zmiażdżył zdrowy rozsądek. Ściągnął z pleców swój wielki topór myśliwski i ruszył z grzmiącym okrzykiem próbując powalić zbliżającego się napastnika. |