| Powodzenie planu sprawiło, że czuła się szczęśliwa. Była w nim szybkość, niebezpieczeństwo, pomysł i radosny żart, rzeczy, których brakowało jej tak bardzo w czasie nudnego terminowania w Altdorfie. I w tej chwili wydawało jej się, że Bogenhafen będzie miastem, w którym zostanie na dłużej. Polubiła zapaleńca Waltera, a enigmatyczność dopiero poznanego Baumanna wydawała jej się pociągająca.
Perukę zdjęła jeszcze przed domem, a chwilę później zasiadła przed okrągłym metalowym zwierciadłem, żeby dokończyć dzieła powrotu do normalności, malując oczy, usta i poprawiając nastroszoną fryzurę.
Los poskąpił jej łagodnych, harmonijnie delikatnych rysów twarzy, podobnie zresztą jak i łagodnego charakteru. Uważała się za dziewczyną średnio ładną i żyła z tą świadomością od podlotka. Wcale nie było to łatwe, ani przyjemne, ale kształtowało charakter. Tak przynajmniej się pocieszała. Z wiekiem zresztą było coraz lepiej, bo człowiek uczy się żyć z własnymi przypadłościami, czego w jej przypadku bezsprzecznym dowodem były odkryte włosy, jeszcze dwa lata temu naprawdę piękne, błyszczące, brązowe i długie. Dziś siwowłosa kobieta darzyła szczerą niechęcią właścicielki pięknych loków a perukę z prawdziwych jedwabistych kruczoczarnych włosów, które jakaś biedulka musiała na tę okazję obciąć, nabywała z mściwą satysfakcją. Wydała na nią sporo pieniędzy i była to najbardziej wartościowa rzecz, jaką posiadała. Ale nosiła tylko do pracy. Za to figurę miała Sylwia przyjemną, kształty zaokrąglone, szczupłą talię i płaski brzuch, w ogólnym obrazie nie przeszkadzały nawet dość krótkie nogi, służące jej zresztą całkiem nieźle. Była szybka i do zawodów mogła stanąć z prawie każdym, byle nie na długich dystansach, bo, jak twierdziła, pocenie się dobre jest tylko w tańcu i w sypialni. Tańczyć uwielbiała, do każdej melodii, może z małą przewagą tych skocznych, z rodzinnego Middenlandu. Rzadko nosiła suknie, robiła to kiedyś dla Rudolfa, teraz brakowało jej powodu i od wielu miesięcy nie nabyła żadnego kobiecego fatałaszka. Miała niezaprzeczalną słabość do pięknych, drogich trzewików, ale takie zużywają się szybko, a cwani kramarze trzymają je w zamkniętych skrzynkach, z których cholernie trudno coś zakosić. Obywała się więc bez tego luksusu właściwie od czasów middenheimskich, obiecując sobie, że to chwilowe wyrzeczenie. W najgorszym wypadku wyda na buty ciężko zarobione korony.
Nim doszła na festyn, zajrzała jeszcze do Skrzyżowanych Pik. Nie była pewna jak ma skontaktować się z Baumannem, więc zostawiła wiadomość u barmana, że wpadnie tu z przesyłką po zachodzie słońca.
Wzięła ze sobą tylko parę pensów, przezornie, żeby nie poddać się lenistwu i nie iść na łatwiznę, tylko znaleźć sposób na korzystanie z cudzych pieniędzy. Z ulgą przyjęła nowe szanse na uwolnienie zapchlonego krasnoluda, bo po prawdzie miała nadzieję, że go już w dybach nie zobaczy. Wskutek tej ulgi nie oparła się pierwszemu kuflowi jasnego piwa, w miejscu gdzie mogła z satysfakcją obserwować ślady po swojej porannej działalności. Piwo było wyśmienite. Zawsze najlepiej smakowało wiosną i w słońcu. Potem znienacka zrobiło jej się smutno i to tylko od śmiechu jakiejś obdarowywanej kwiatami dziewczyny. Nie chciała poddać się babskiemu sentymentalizmowi, więc zmieniła miejsce. Jak wielu innych przyciągnął ją plac, którego granice poza straganami z jedzeniem i piwem, wyznaczały ring z jednej, a obwoźna menażeria z drugiej strony.
Dziewczyna dłuższą chwilę oglądała walkę na niewielkiej arenie, z trudem dopchawszy się do pierwszego rzędu. Zawodnicy stawali naprzeciwko siebie w parach. Pierwsi, sądząc po okrzykach tłumu miejscowi, wyglądali dość typowo, takich właśnie typków Rudolf zazwyczaj musiał wyrzucać z lokalu. Drugi zespół stanowiła dużo ciekawsza para, wysoki krasnolud i niski, nie najmłodszy już mężczyzna, obydwaj potężnie zbudowani i to chyba oni przyciągnęli tak dużo gapiów. Niestety jak na potrzeby Sylwii publika była zbyt pospolita, za dużo rozchichotanych dziewcząt i kwadratowoszczękich obwiesiów, za mało tych zamożnych i bogato ubranych. Więc choć wiosna i u niej budziła chęć chichotu, a spocone męskie ciała nie tylko wiosną budziły przyjemne skojarzenia, została przy podium tylko pierwszą walkę. Wyraziła kilkakrotnie oklaskami szacunek dla siły krasnoluda i blondyna, a na koniec nawet zagwizdała z podziwem, gdy blondyn wywalił przeciwnika za liny. Potem z niejakim trudem przedostała się na zewnątrz. I ruszyła na drugą stronę placu, wziąć się do pracy.
Właśnie rozglądała się za kimś odpowiednim wśród widzów menażerii, kiedy z klatek uwolniło się troje podopiecznych rzekomego doktora.
Sylwia zapatrzyła się na biegnącego trzynogiego goblina. To było naprawdę coś. Biedny skurczybyk pędził wykorzystując do tego trzy nogi i dwie ręce. Robił to naprawdę bardzo szybko i bardzo pokracznie, zupełnie bez rytmu, za to z taką determinacją, że jakoś kibicowała mu z większym przekonaniem niż obu pogromcom straszliwych stworzeń. Wskutek czego, właściwie mimowolnie, podstawiła nogę brzydkiemu krasnoludowi, który zebrał się właśnie do gonitwy za goblinem. Mieszanie się w cudze sprawy, jak to zresztą dzieje się zazwyczaj, zabolało. Sylwia dostała okutym butem albo może taką twardą łydką, i nie wiedzieć, kiedy wylądowała na tyłku. To ją przywołało do porządku. W tym spanikowanym tłumie, gdzie wszyscy wpadali na siebie po prostu musiała spróbować. Choć nie była to jej specjalizacja powinna bez trudu obciąć jakiś mieszek. I tu pomyliła się srodze. Pierwsza okazja, tłusta, brudna i niepewnej płci, wywinęła się jej zgrabnie, a na bliskość zareagowała agresją, bezinteresownie i z zapałem przyłożywszy dziewczynie z łokcia. Potem Sylwia nie mogła wypatrzyć kolejnego fanta. Już gotowa była zrezygnować, bo niepowodzenia traktowała jak wskazówki więc łatwo zawracały ją na nowe ścieżki, kiedy zobaczyła grubą kiesę, prawdziwą gratkę, u boku dobrotliwego mieszczanina. Pozwoliła żeby tłum ją znowu porwał. Dobrotliwy kupiec podtrzymał upadająca dziewczynę a ona zarumieniona podziękowała za pomoc. Zaraz potem zaniechała śledzenia dalszego losu biednych potworów.
Mieszek spoczął w kieszeni kurtki. Sylwia uspokoiwszy trochę oddech, skorzystała z dodatkowej okazji, by za darmo i w spokoju obejrzeć całą menażerię. Zostało siedem klatek, w tym dwie odsłonięto w wskutek zamieszania. W pierwszej muczało dwugłowe cielę, niezbędny widać element każdego takiego cyrku, druga była ciekawsza, zrośnięte tyłkami dziwne stworzenia w cętki, trochę przypominające bardzo brzydkiego psa, dwie głowy, dwa korpusy, ale nogi tylko cztery. Potem podeszła do płachty, którą całą coś poruszało od wewnątrz, uniosła ją lekko i odskoczyła z krzykiem. To musiała być gwiazda tego cyrku. Gdy ochłonęła, a udało jej się to szybko, bo jej poczynania miały już kilkoro świadków, a Sylwia ze swej natury starała się trzymać fason, znalazła długi mocny kij i jednym szybkim ruchem ściągnęła ruchliwą płachtę. Oczom wszystkich ukazał się olbrzymi pająk, o włochatym odwłoku wielkości ludzkiego korpusu, pokrytym jaskrawymi wzorami. Olbrzymie odnóża próbowały dosięgnąć gapiów, z paszczy ciekła żółta ślina a ruchliwe oczy wyrażały nienawiść. Trudno było nie zastanawiać się, czym doktorek karmi to paskudztwo.
Nad klatką przeleciał zaciekawiony chyba niemniej niż ludzie kruk o skrzywionym dziobie. O dziwo Sylwia zbladła dopiero na widok ptaka. Na dziś miała dość. Musiała się napić. I wtedy po omacku otwierając sakiewkę w kieszeni zorientowała się, że padła ofiarą oklepanego fortelu. Sakiewka zawierała drewniane guziki.
Dobra passa się skończyła.
__________________ "Kobieta wierzy, że dwa i dwa zmieni się w pięć, jeśli będzie długo płakać i zrobi awanturę." Dzienniki wiktoriańskie |