Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-01-2012, 13:35   #4
Hawkeye
 
Hawkeye's Avatar
 
Reputacja: 1 Hawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputację
Jack przyzwyczaił się do tego, że życie było niesprawiedliwie. Nie wydawał się specjalnie oburzony czy zaskoczony brakiem wdzięczności, ludzi których wcześniej uratowali, a dziś za "pośrednictwem" Gustava Janosa żądali zwrotu pieniędzy za uszkodzone dobra. W kłopotach wdzięczność jest rzadkim uczuciem. Lub jak ktoś mu kiedyś powiedział, nie licz na stare przysługi, że załatwią tobie coś w przyszłości.

Na zebraniu dotyczącym długów milczał pozwalając innym się wypowiedzieć. Mogli mieć rację, ba może nawet mieli słuszność, ale co z tego? W polityce była to iście prostackie podejście. Liczyły się możliwości, siła. Idea mogła przetrwać jedynie, kiedy była broniona ostrym mieczem.

Pilot zdawał sobie sprawę, że było to nader cyniczne podejście. Z jakiegoś powodu, go to jednak nie martwiło. Właściwie życie już udowodniło, że jest to najlepsze podejście. Zachował jednak te przemyślenia dla siebie. W końcu może uda im się to jakoś załatwić, ich nowy kwatermistrz wydawał się człowiekiem obytym w świecie. Powinien wiedzieć jak działa polityka. Skoro nie mogli rozwiązać tego problemu w tym momencie, nie było sensu nadmiernie o nim rozmyślać. Przekroczą ten most, gdy do niego dojdą.

Criticorum. Jedna z najlepiej rozwiniętych planet w regionie. Lenno Al-Malików. Bywał tutaj nie raz. Znał miasta przesiąknięte smogiem i małe wioski, w których przyroda trwała nadal. Musiał przyznać, że było to jedno z najlepszych miejsc na znalezienie pracy. A tymczasem mogli się rozerwać.

Długo nie mógł zdecydować się co powinien robić. Miał ochotę spędzić parę dni na jakieś aktywnej rozrywce. Przeglądał więc informacje o planecie. Zostało to jednak przerwane, przez radosny "szczebiot" Alishy. Pewien jej znajomy Pozyskiwacz uczestniczył w badaniu niedawno znalezionych ruin. A jej udało się otrzymać zaproszenie do uczestnictwa w badaniach. Harrington stwierdził, że dziewczyna jest podekscytowana tą możliwością. Szybko zaczęła się pakować, opowiadając o różnych teoriach dotyczących tego odkrycia i co może ono znaczyć dla współczesnej nauki. Pilot słuchał jej wywodów pół uchem, jednocześnie zadecydował, że nie pozwoli jej pójść samej. Wolał ją przypilnować ...

Przy promie dołączył do nich McTavish. Zakonnik kończył właśnie drugie śniadanie. Po raz kolejny pilot zastanowił się w jaki sposób zachowywał on dobrą formę i wygląd mimo takiego zamiłowania do jadła i napitków. Niektórzy widać mieli po prostu szczęście. Mimo wszystko wiedział, że John jest jedną z osób, które chętnie zabrałby do walki, aby pilnował jego pleców. Mógłby być wtedy o nie spokojny.

Procedura startowa była znana pilotowi na pamięć. Nie musiał niczego sprawdzać z instrukcją wyświetlaną na jednym z ekranów. Tak naprawdę ignorował ją, przełączając kolejne włączniki, dodając mocy do silnika czy sprawdzając działanie sterów. W końcu ruszyli. Hawkwood cieszył się na możliwość wyrwania się z okrętu, choćby na krótką chwilę.

Musieli wylądować spory kawałek wcześniej, na większej polance. Potem szybko zabezpieczyli prom i ruszyli w stronę obozu. Był on rozbity na obszernej skalnej półce. Wyglądał, jakby opuszczono go całkiem niedawno. Wszędzie nadal walał sie opylony wydobywczy sprzęt, a na małym składanym stoliku zostały nawet resztki niedokończonego obiadu. Tuzin tanich płóciennych namiotów był jednak zupełnie pusty, jeśli nie liczyć stert zapasowych ubrań i niewiele wartych rzeczy osobistych zebranej przez Pozyskiwaczy ekipy.

- Nie wygląda to najlepiej... -
ogłosił ze szczerą konsternacją Brat McTavish, pochylając się nad rozpoczętą potrawką- Musieli mieć naprawdę poważny powód jeśli zostawili tak zacny gulasz ze srebrnej łasicy... - powąchał z miną wygłodniałego wilka - Ale, nic straconego! Szkoda tylko, że nie mamy czegoś do popi...
Przerwał mu krzyk towarzyszącej im szlachcianki.
Gdy przybiegli na miejsce zobaczyli, że stoi na skraju przepaści rozciągającej się za krawędziami występu. Na dole wśród ochlapanych krwią głazów spoczywało kilkanaście zdruzgotanych upadkiem ciał.

- Domingo! - wykrzyczała, łudząc się, iż młody sympatyczny członek gildii, który zaprosił ich do obozu, gdzieś tam jest i przeżył upadek. Nie było szans.

McTavish tylko pokręcił głową, wskazując Jackowi gestem ręki wąski tunel wydrążony w pobliskiej skale. To musiało być wejście do odnalezionego obiektu. Przy dziurze nadal spoczywały porzucone latarnie i kilofy.

Jack złapał dziewczynę w tali i przytulił do siebie.

-Już mała ... uspokój się ... im już nie możesz pomóc -
jednocześnie skinął głową towarzyszącemu im braciszkowi, żeby ten obserwował wejście do tunelu. Cokolwiek spowodowało śmierć Pozyskiwaczy, mogło być jeszcze gdzieś w pobliżu. Wolał, żeby ich nie zaskoczyło. Tymczasem Alisha dochodziła do siebie. Przez chwilę wydawało mu się, że ta wybuchnie płaczem. Z pewnością nie spodziewała się takiego widoku ... jednakże nie doszło do tego. A po kilku minutach Jack doszedł do wniosku, że da już sobie radę.

-Dobra cokolwiek tutaj się stało, wydarzyło się najprawdopodobniej całkiem niedawno. Droga, którą podążaliśmy była najprostsza, jeżeli cokolwiek spoza tego okręgu miałoby ich zaatakować prawdopodobnie nadeszłoby i zeszło tą samą drogą co my. To pozostawia niewiele możliwości - mówiąc ostatnie słowa spojrzał w stronę wejścia do tunelu. Jego głos cały czas był bardzo rzeczowy, zimny. Pilot zachowywał się tak jakby relacjonował podstawowe informacje o odwiedzanej planecie.

-Sprawdźmy to ... ostrożnie. Miejcie broń w pogotowiu - tym razem jego głos przybrał trochę inny ton. Nawykły do wydawania rozkazów. Sam sprawdził czy jego Pistolet Laserowy typu "Gold" łatwo wyjmuje się z kabury. Usatysfakcjonowany ruszył w stronę dziury.

Ostrożnie zajrzeli do ziejącej czarną pustką dziury. Czuć było lekki chłodny powiew, na przemian zyskujący na sile i słabnący, jakby ktoś wygrywał za jego pomocą powolną, zawodzącą melodię. Zapalili fuzyjne pochodnie, które niemal natychmiast buchnęły syczącym, czerwono-żółtym płomieniem. Na szczęście na wycieczkę nie udali się bez broni. Każdy z nich miał ze sobą jedną sztukę krótkiej broni palnej. W razie czego. McTavish swój stary rewolwer trzymał zabezpieczony pod mnisią szatą, preferując długi, masywny kij, broń używaną przez jego bractwo, gdy akurat nie wyruszali na wojnę.

- Zabierając broń do miejsca pokoju, wnosisz ze sobą wojnę - wydeklamował swobodnym tonem, utrudniając stwierdzenie, czy mówił poważnie, czy raczej przedrzeźniał zakonnych nauczycieli.

Ruszyli wgłąb wąskiego szybu, oświetlając jego ściany pochodniami. Tunel, który na początku przypominał swoje nijakie kopalniane odpowiedniki wkrótce nabrał wyrazistości. Z kamiennych pokładów zaczęły wyłaniać się pierwsze obce zdobienia i tablice znaków. Na suficie nad nimi, wśród warstw gruzu, ziemi i korzeni ujrzęli pojedyncze wykrzywione w gniewie oblicza demonicznych istot. *pstryk pstryk* - uwieczniła je szlachcianka swoim dyżurnym aparatem, w drugiej ręce nadal kurczowo ściskając rewolwer. Wydawała się jak w transie, oczarowana otaczającymi ją tajemnicami. I faktycznie, oświetlony tańczącym blaskiem pochodni podziemny świat zdawał się przemawiać do nich oszałamiającym językiem zamierzchłych wieków.

- Dama raczy pamiętać, że nie jesteśmy tu na naukowym pikniku - zauważył mentorskim tonem McTavish. - nie zapominajmy co stało się z wielbicielami łasicy...

W końcu tunel zakończył się niewielką podziemną salą. Na ziemi zaraz przy wejściu zauważyli masywne, powalone wrota, które kiedyś zapewne strzegły dojścia do komnaty. Wyraźnie widać w nich było ślady pneumatycznego młota i kilofów.

- hhhhh - zarzęził nagle skulony kształt z rogu pomieszczenia. W półmroku niewiele było widać, jednak przypominał raczej człowieka, a na jego przygarbionych ramionach rozpoznać dało się symbol Pozyskiwaczy.

- Domingo! - zakrzyczała szlachcianka, chcąc pospieszyć mężczyźnie z pomocą. Jej towarzysze utrzymali ją jednak na miejscu.

- Co?! Ale... trzeba mu pomóc... on - zamilkła widząc jak Pozyskiwacz ostrożnie powstaje na nogi, trzymając się za głowę. Jedynym co wyrażała jego twarz był niewyobrażalny wręcz ból, syczał zaciskając zęby.

- Może walczy z tym, co zabiło innych! Musimy coś zrobić! - popatrzyła błagalnie na towarzyszących jej mężczyzn. W tym czasie Domingo, zataczając się chaotycznie pokonał część dzielącego ich dystansu. Mamrotał coś żałośnie pod nosem, jednak z takiej odległości nie dało się usłyszeć czego chce. Gdy podszedł jeszcze bliżej, zawieszony na szyi McTavisha krzyż Gwiezdnych Wrót rozpalił się pulsującym blaskiem.

- Bardzo duże kłopoty! - zawołał zakonnik. I w tym samym momencie Domingo z nieludzką wręcz prędkością rzucił się na nich niczym wygłodniałe zwierze. Kule poszybowały w jego stronę, jednak ani celne trafienie w pierś, ani to w ramie w żaden sposób go nie osłabiło. Momentalnie wpadł na McTavisha, ciskając nim o ścianę, jakby ten nic nie ważył, po czym skierował się w stronę wyjścia do korytarza. Wszystko wskazywało na to, że zależało mu tylko na opuszczeniu tego miejsca, a mnich akurat niefortunnie stał na jego drodze.

Całe to wydarzenie lekko zaskoczyło szlachcica. Szybko jednak otrząsnął się z tego stanu.

-Zajmij się McTavishem! - krzyknął do dziewczyny sam biegnąc za Domingo. Tamten osiągał niesamowitą prędkość, na szczęście w jaskini musiał uważać na wszelkiego rodzaju przeszkody. Uniemożliwiały one jednak oddanie dobrego strzału. Gdzieś w połowie drogi pilot zadał sobie pytanie, czy to co robił było do końca rozsądne. Gdyby uciekinier zadecydował się zawrócić zapewne nie miałby większych szans. Jednak nie zwolnił. Wszelkie konsekwencje przesłaniał jeden prosty fakt, należało go zatrzymać, a los chciał, że on był w tym momencie jedyną osobą, która mogła to zrobić.

W końcu zobaczył światło wylotu tunelu, które doskonale oświetliło sylwetkę przeciwnika. Nie zwalniając pociągnął za spust. Wiązka laserowa przeszyła nogę ... tego czegoś. Nie wywołując żadnego wrażenia. Gdy tylko znalazł się na zewnątrz zeskoczył ze skalnej półki. Wysokość powinna wystarczyć do zabicia .... wszystkiego. Jednakże Hawkwood był świadkiem jak ten stwór znika gdzieś w lesie. Próbując złapać oddech wymamrotał

-Następnym razem będę celował w głowę - popełnił błąd. Cóż każdemu może się zdarzyć, jednakże jeśli tylko będzie miał kolejną okazję, naprawi go ... tymczasem wrócił do miejsca, w którym leżał McTavish.

-Jest mocno potłuczony - powiedziała Al-Malik -To jednak nic poważnego, będzie potrzebował pomocy, żeby dotrzeć do promu, ale w ambulatorium szybko postawią go na nogi -

-Widzisz i po tej wyprawie będziesz mógł poobijać się parę dni - rzucił żartobliwym tonem Jack jednocześnie obserwując coś leżącego w komnacie. Był to dysk pokryty dziwnym pismem, rozłupany strzałem ... prawdopodobnie w pierś Dominga. Szlachcic podniósł to w górę, a Alisha wykonała kilka fotek.

-Zabieram to z nami - powiedział Harrington wsadzając to do jednej z przezroczystych toreb, które wcześniej były częścią wyposażenia Pozyskiwaczy - Niech Varnahayem się tym zajmie. Może rzuci choć trochę światła na te wszystkie wydarzanie -

Jednocześnie wziął towarzysza pod rękę i wszyscy ruszyli w drogę powrotną.
-----------------------

Ta kilkugodzinna wycieczka wyczerpała go. Przygoda pobudzała adrenalinę. Jednocześnie sprawiła, że każdy chciał odpocząć w bardziej spokojnych warunkach. Alisha postanowiła odwiedzić rodzinę. Spędzić tam kilka dni i nadrobić stracony czas, a dopiero potem wrócić. Poza tym wyjawiła, że matka nie wybaczyłaby jej, gdyby nie przyjechała przynajmniej na kilka godzin.

John odpoczywał po całym zdarzeniu w ambulatorium. Eliskir zakupiony przez szlachcica w porcie, pomagał w odzyskiwaniu zdrowia. Nic nie było jednak w stanie pozbawić szlachcica apetytu.

Pilot chciał z kimś porozmawiać, ale Varnhayem odwiedzał jakąś dalszą rodzinę w dzielnicy Obunów, a Steven wraz z kilkoma najmłodszymi członkami załogi, udał się "rozbijać" po barach i spelunkach na planecie. Cały okręt był zresztą w mniejszym czy większym stopniu opustoszały. Taki był już los statków na orbicie parkingowej, kto mógł jak najszybciej opuszczał pokład, chcąc zaznać rozrywek jakie oferowała odwiedzana planeta. Przez tyle lat podróżowania zdołał się do tego przyzwyczaić.

Jednak i sam w końcu "zdezerterował" z pokładu. Udał się do jednego z górskich kurortów planety. Nie lubił polowań. W jakiś sposób czuł się głupio zabijając zwierzę, które nie zrobiło mu żadnej krzywdy. Pozostałość z wojny ... zabijanie nie powinno być przyjemne. Z podobnego powodu nie chciał oglądać Krwawych Żniw. Barbarzyństwo i marnotrawstwo. Był pewien, że tacy ludzie bardziej przydaliby się na Stygmacie ... poza tym taka kara dawałaby im pewne szanse odkupienia winy.

Cóż jak dla niego ten festiwal miał tylko jeden punkt. Kurort nie był tak zapełniony ludźmi. Dniami udawał się na wspinaczkę w góry. Przypominało mu to choć trochę planetę, na której się urodził. Mówi się, że stare przyzwyczajenia giną trudno ... i chyba była to prawda. Dawno nie był ... w "domu", a jednak jeżeli miał taką możliwość lubił pochodzić po górzystym terenie. Miasteczko miało też ten duży plus, że wieczorami można było zaznać różnych rozrywek. Harrington ograniczył się do muzyki i oszczędnego picia ... na bardziej "światowe" przyjdzie odpowiedni czas. Teraz chciał po prostu zapomnieć o wszystkim ... rozładować się.

Te kilka dni minęło nad wyraz szybko. Gdy tylko przyszedł czas stawił się na pokładzie. Wiedział, że bez niego okręt nie wyruszy ... jednakże punktualność była czymś co bardzo cenił. Na "Dariusu" czekała zaś pewna dobra nowina .... być może, aż dwie oferty pracy ... życie najemnika wydało się od razu przyjemniejsze ....
 
__________________
We have done the impossible, and that makes us mighty
Hawkeye jest offline