Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-01-2012, 00:40   #20
Pruszkov
 
Pruszkov's Avatar
 
Reputacja: 1 Pruszkov ma z czego być dumnyPruszkov ma z czego być dumnyPruszkov ma z czego być dumnyPruszkov ma z czego być dumnyPruszkov ma z czego być dumnyPruszkov ma z czego być dumnyPruszkov ma z czego być dumnyPruszkov ma z czego być dumnyPruszkov ma z czego być dumnyPruszkov ma z czego być dumnyPruszkov ma z czego być dumny
Krzysztof kierował. Minęli kilka miłych krajobrazów w drodze do celu, które kilka razy wytrąciły go z koncentracji. Żył z maksymą, że jeśli nie można uprzyjemniać sobie życia widokiem chmur w najmniej odpowiednich momentach, nie można tego robić nigdy.
Czasami zastanawiał się, jak bardzo nie pasował do mentalności zabójcy. Trafił tu niemalże przypadkiem. Nie traktował "pracy" tak poważnie, jak inni mordercy, nie podporządkowywał jej całego swojego życia. Traktował ją bardziej jako środek, nie cel.
I zastanawiał się, co by było, gdyby. Bo przecież mógł kontynuować pracę w policji.
Mógł zostać paramedykiem, ta praca zawsze mu się podobała.
Mógł zostać ochroniarzem.
I udałoby mu się. Zastanawiał się, jak tymczasowe jego życie zawsze było. Spokojne dzieciństwo w blokach, z problemami, które go nie dotyczyły, spokojnie przejście przez szkołę, spokojne zdanie matury, spokojne dostanie pracy. Całe życie działo się obok niego.
Nigdy nie miał trosk finansowych, bo niewiele wydawał, nie miał trosk o dom, bo cały czas podróżował, nie miał trosk osobistych, bo nie nawiązywał bliższych kontaktów.

Zawsze była tylko samotność i piękno zachodzącego nieba. I gwiazdy, podczas spokojnych nocy spędzonych na rozmyślaniu.

Tak, kiedyś była ta jedyna. Anna, jego partnerka jeszcze z czasów policji. Na jej wspomnienie poczuł uścisk w żołądku.
Pamiętał ten wieczór, gdy jego pierwsza, jedyna i najprawdopodobniej ostatnia miłość umarła mu w rękach, wyłącznie z jego winy.
Chciał zamknąć oczy, ale prowadził. Skupił się raz jeszcze. Nie, nie miał mentalności zabójcy.
Ale był kompetentny i profesjonalny. Wiedział, jak efektywnie zabijać, co do tego nie było wątpliwości.
Ale najważniejszą przyczyną jego sukcesu było to, że wcale nie wyglądał na takiego. Wiele razy śmiech ze złapania "takiego maślaka i frajera" przyczyniła się do śmierci oponentów, gdy niedawny fajtłapa nagle przemienił się w zimnokrwistego mordercę, z którym nie mieli szans.
Lubił podtrzymywać to wrażenie, nawet względem sojuszników. Tak było lepiej.

Skręcił w boczną drogę. Teraz jechali pod górkę, a to znaczyło, że są blisko. Krzysztof był ubrany ponownie w sposób cywilny, w bluzę z kapturem i wygodnie dżinsy. Koncentrując się na drodze, spojrzał na kieszenie.

Walther P99 i nic więcej.

Jeden magazynek.

Krzysztof nie potrzebował więcej, zresztą i tak robił za kierowcę, jak ustalili.
Traktował broń jako narzędzie, nic więcej. W końcu to nie klucz francuski naprawiał rury, tylko hydraulik i w ten sposób Krzysztof podchodził do swojej pracy. Z jednej strony nie podobał mu się sposób, w jaki jego towarzysze obnosili się arsenałem na prawo i lewo, z drugiej strony jednak był zadowolony, że mieli tyle siły ognia w razie najgorszego scenariusza.
Widział już cmentarz i podjechał w jego stronę.

Znał ten typ roboty. Na taką robotę nie wysyłało się profesjonalistów, tylko mięso armatnie. Przy takim rodzaju pracy przeżycie nie było zawdzięczane umiejętnościom, a jedynie szczęściu, przy czym przypadek był zazwyczaj nieprzychylnie nastawiony ludziom w ich położeniu.
Pewnie próbują pozbyć się najsłabszych ludzi w zespole, pomyślał Krzysztof, żeby płacić mniej i tylko tym lepszym.
Krzysztof spojrzał w lusterko, na twarz Daniela. No to się, cholera, zdziwią, bo dzisiaj nikt z ich grupy nie umrze. O nie. Wiedział, że Daniel o to zadba. Lubił go, bo miał głowę na karku i nie był zbyt szybki do spustu. Zaparkował kilkanaście metrów od bramy.
- Powodzenia. - rzucił Krzysztof wychodzącemu Danielowi. Potem jeszcze przez chwilę dyskretnie rzucił okiem na wychodzącą Anetę. Podobała mu się. Na swój sposób. Z zamyślenia został niemal natychmiast wyrwany przez to, co napisał mu Janek dwa dni wcześniej. Lepiej nie ryzykować, Janek zbyt rzadko się myli.

Patrzał przez przednią szybę, jak wchodzą i zajmują miejsca. Gdyby to był film, to teraz wyciągnąłby papierosa. Ale to nie był film, a Krzysztof nie palił. Spokojnie przyglądał się całym przygotowaniom.
Kilka minut później przyjechały tarcze strzelnicze. Problem tylko, że mieli narysowane "ręce do góry", czyli tak, jak w policji na treningach - te niebieskie paskudy do których tak bardzo chce się strzelić, ale nie można, cholera. Dwóch zostało w samochodzie. Krzysztof wyciągnął broń, odbezpieczył i trzymał w ręce, z dala od widoku.

I wtedy się zaczęło.

Najpierw nieśmiałe charknięcie śrutówki oznajmiło preludium, które zostało szybko zakończone na rzecz aktu pierwszego, autorstwa Anety, w wykonaniu oprycha i jego tenoru zaraz po ranie nożem. Niedługo później piękna kompozycja Dragunova powaliła Satanę na kolana swą epickością, rychło zastąpiona przez Dimitreja podnoszącego głos oprycha Anety o kilka oktaw ze skutkiem śmiertelnym.
Niestety, publiczność próbowała wedrzeć się na scenę, co zostało powitane z powalającą (jednego przeciwnika) dezaprobatą ze strony Dragunova. Drugi oponent jednak zdołał się przedrzeć.
Cóż, wygląda na to, że epilog będę musiał napisać sam, pomyślał Krzysztof. Narzucił kaptur, po czym wyskoczył z samochodu i od razu popędził w stronę muru.

Dwóch rannych, dwóch zabitych. Zaraz będzie trzech, pomyślał Krzysztof, i spokojnie wycelował w drania przez ogrodzenie cmentarza, z zewnątrz. Niczym strzelanie do butelek, z tym tylko, że butelki nie mają w zwyczaju odpowiadać ogniem zaporowym.
Miał jego łeb na muszce. Powoli pociągnął za spust i niemal w zwolnionym tempie usłyszał huk i zobaczył, jak bandzior uderzył głową w nagrobek, po czym upada na plecy i zaczyna tworzyć czerwoną kałużę.
Dobra, jeszcze 14 naboi. Krzysztof od razu schował się za murek i oparł się o niego plecami.
 

Ostatnio edytowane przez Pruszkov : 06-01-2012 o 11:09.
Pruszkov jest offline