Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-01-2012, 16:21   #55
louis
 
louis's Avatar
 
Reputacja: 1 louis nie jest za bardzo znanylouis nie jest za bardzo znany
Gdy oddzielił się od zakonnika, Arab nawet nie starał się być niezauważalny w tłumie ludzi i powoli przedostał się do najbliższej bramy, zamkniętej z powodu zagrożenia. Przedtem w głowie ułożył już sobie prosty plan działania - mianowicie dostanie się tam górą, może używając dachu jakiegoś budynku do przeskoczenia. Jednak to nie było arabskie miasto, gdzie takie wybryki mogły być tolerowane. Postanowił poszukać innych dróg, a wspinaczkę zostawić jako ostateczność. Rozglądnął się więc za czymkolwiek, co może ułatwić mu przedostanie się do zamkniętej dzielnicy. Spostrzegł jedno z wejść do kanałów, a smród z niego czuł już o wiele wcześniej. Cóż, nawet złoto pięknie nie pachnie. Tak więc młodzieniec noszący miano “Goblina” postanowił zagłębić się czym prędzej w to “coś” znajdujące się za kratą, zanim odejdzie mu ochota.
Jego oczom ukazały się schody w dół, a że w tej dzielnicy krata nie była zbytnio pilnowana, przeskoczył szybko w dół, nie chcąc ściągać na siebie niepożądanej uwagi. Zszedł na dół. Pierwsze na co się natknął, to trupy. Trupy szczurołaków i ludzi. Ciosy ewidentnie zadane były stalą. Pytaniem było, czy szczurołaki walczyły z ludźmi zamieszkującymi ten syf, czy obie frakcje zaatakowało coś z zewnątrz. Liche i blade światło z pochodni na ścianach, oświetlało jakby od niechcenia ten podziemny labirynt.
Widząc trupy, mimowolnie uchwycił siekierkę, dotąd zatkniętą za pas. Przyklęknął przy pierwszym i delikatnie go obmacał, jakby chciał znaleźć przyczynę śmierci. Tak naprawdę zabijał tylko czas, zanim jego oczy przyzwyczają się całkowicie do tego lichego światła. Po chwili wstał i całkowicie skupiony zaczął skradać się wzdłuż kanału, chcąc jak najszybciej opuścić to duszne miejsce i wydostać się na terenie innej dzielnicy.
Arab delikatnie stawiał kroki, uważając na co nadeptuje. Wiedział, że na granicach lichego światła, a cienia coś się czai i tylko czeka. Coś mu to powtarzało i szeptało. Kiedy przypadkiem nadepnął na zbielała kość, coś rykło przeciągająco z głębi tunelu. Coś zwróciło na niego swoją uwagę.
- Ściekowy troll? - zgadywał Habibi. Przeskoczył do drugiej ściany i prawie przytulił się do niej, jednocześnie szepcząc jakąś sentencję po arabsku. Zdecydowanie nie widziało mu się ginąć, zanim odmówi czwartą z pięciu codziennych modlitw. Czekał.
Korytarze, odnogi... To wszystko bardzo zdezorientowało, kogoś, to najlepiej czuł się na powierzchni, na otwartym tunelu. A tajemniczy stwór, zbliżał się. Dało się słyszeć szuranie obutych stóp.
Złodziej przykurczył się jeszcze bardziej i sięgnął po najbliżej leżący miecz. Nie miał do dyspozycji ogromnych mięśni, na magii się nie znał, więc musiał użyć podstępu. Doskoczył w lewą odnogę korytarza, poczekał aż stwór wystarczająco się zbliży, i rzucił w jego kierunku podniesiony miecz. Tak, by uczynił on jak najwięcej hałasu. Po tak zrobionej dywersji Habibi odczekał króciutką chwilę i chciał skoczyć w nieznane, może niesłusznie uważając że element zaskoczenia jest po jego stronie.
W skoku przeszkodziły mu jakieś umięśnone łapska, które zatkały mu usta. Chciał się wyszarpać, ale usłyszał tylko bardzo ciche “Stol dziub idioto...”. Po chwilii poczułeś, że postać stojąca za tobą i tzymająca dość mocno, poczęła się cofać nie robiąc żadnego hałasu. Po chwili szkielet z mieczyskiem, który przyglądał się kawałkowi naostrzonej stali, zginął wam z oczu. Twój wybawca, zaszmerał czymś w ścianie, co tworzyło wąskie przejście. Weszliście i tam dopiero zostałeś puszczony. Spojrzałeś na swego “rycerza”. Dość grubawy zwierzo-człek z wystającymi z ust dwoma kłami.
- Na co sie gafisz? - ewidentnie zęby przeszkadzały mu w mówieniu - Jestem Hugo.
Po tym krótkim przypomnieniu dzieciństwa, Habibi prawie wsadził sobie kciuk do ust, aczkolwiek w porę się opanował. Tego się nie spodziewał.
- Dzięki. Nazywam się Habibi i w moim najlepszym interesie jest przedostanie się do..dzielnicy portowej. - walnął prosto z mostu.
- S tamhąd pszychodza te sfory! Jesteś waliat?
- Nie jestem waliat. Jestem swego rodzaju..poszukiwaczem przygód. Wiesz, ile tam może być skarbów? A te kawałki kości są niczym w porównaniu z ich azjatyckimi odpowiednikami.
- Skalby? Ja lubie skalby i znam dloge do poltu. Zaplowadzić?
- Zaplowadzić. - zadecydował. - A w zamian, jak mi dalej pomożesz, podzielimy się skalbami. I mogę pomóc ci wydostać się z tej dziury tam, gdzie ci nikt nic nie zrobi. - zachęcał złodziej.
- Ja nie jestem tu sam - oburzył się - I nie pzedzezniaj mnie waliacie. Nalezę do Gildii Złodziejów z kanalów.
- A ja nie jestem waliat, tylko prawdopodobnie najlepszy złodziej na jakiego kiedykolwiek patrzałeś. To jak, idziemy? Skarby nie uciekają, ale czas to pieniądz. - dziarsko stwierdził Arab, być może brnąc nieświadomie w bagno, mogące zakończyć się utratą paru zębów i zostania towarzyszem Hugo w seplenieniu.
- Chodzmy - rzucił niedbale - Za mna.
Prowadził Cię brudnymi kanałami, zbudowanymi z niedokładnie ociosanych kamieni. Śmierdziało tu i tylko drugi zwierzoczłek, mógł zrozumieć jak ten smród odbierały wyczulony węch zwierzoludzi. Mimo to Hugo dzielnie wytrzymywał, sądząc po jego ciuchach, jakiąś druga dekadę. Po chwili doszliście do drewnianych drzwi.
- Tedy plose! - powiedział, zostawiając otwarcie wrót tobie.
Habibi ledwo go usłyszał, zajęty odbieraniem naprawdę wielu bodźców zapachowych. Nie był przyzwyczajony do takiego terroru, ale cóż zrobić. Podziwiał Hugo za to, że wytrzymał tutaj chociaż sekundę dłużej niż on.
- Idziesz ze mną? Sam mogę nie wrócić - Arab postanowił spróbować ponownie wzbudzić instynkt macierzyński, który według niego posiadał Hugo - w końcu uratował go.
Hugo skinął łbem, wskazując drzwi.
Uspokojony muzułmanin powoli pchnął, czy tam pociągnął, czy tam nacisnął klamkę wrót.
Już chciałeś przekroczyć próg, kiedy zobaczyłeś przed sobą siedzących przy stole mężczyzn zajadających jakieś, jak na kanały, nad wyraz dobrze wyglądające jedzenie. Byli uzbrojeni, niektórzy z nich nie byli ludźmi. Chciałeś się cofnąć, kiedy Hugo popchnął się do pomieszczenia, zamykając za sobą drzwi.
- Ten clowiek chial plejsc do poltu towalysze - zakomunikował.
- Smacznego! - życzył złodziej na wejściu. Ledwo opanował chęć dodania “towalysze”. - Ten niezwykle miły towarzysz ma całkowitą rację. Chciałbym się tam dostać jak najszybciej.
Arab poczuł, że wpadł po uszy w gówno.
- On mowi ze jest dobly zlodziej! - wyrwał się Hugo, po czym głos zabrał jeden z mężczyzn przy stole.
- Tak mówi? Cóż, nie możemy mu tego zabronić. Ale możemy dać mapę portu i dopilnować, aby po powrocie oddał nam co lepsze rzeczy, prawda chłopaki? - mężczyźni przy stole dali sobie wyrazy aprobaty dla pomysłu herszta - Masz coś przeciw? - zapytał - Czy może nie?
- I tak mogę wziąć tylko tyle, ile mogę unieść. - wzruszył ramionami złodziej. - Ale, jak Hugo mi pomoże, on może brać wszystkie te błyskotki które was interesują. Rozumiem, że umowa stoi?
- Gdybyśmy chcieli być porąbani przez hordy szkieletów, zapewne już byśmy nasze kości bielały na ulicach Dzielnicy Portowej - powiedział z kwaśną miną - Obawiam się, że musisz iść tam sam przyjacielu po fachu.
- Czy ja wyglądam na debila, który ma zamiar latać tam z mieczem i magią?
- Habibi podrapał się lekko zafrasowany po drodze. - Robię tam szybki wypad, biorę jak najwięcej i wypadam. Żadnych potyczek. Mogę prosić o tą mapę?
Herszt wskazał na mapę, wiszącą na ścianie pomieszczenia, zaraz obok olbrzymiego malowidła jakiegoś miasta, w którym dominowały kościoły z głupio wyglądającymi dachami, przypominającymi bańki.
Arab dokładnie przyjrzał się mapie, którą następnie zdjął i umieścił w jednej z kieszonek kurtki. Następnie jego uwagę zwrócił..obraz. Przypomniał sobie słowa Abdula. Wystarczy tylko malowidło, pejzaż, obraz.jednak chwilowo nie miał okazji zdobycia tego czegoś. Zanotował tylko w pamięci, że może spróbować je wykupić i przy okazji wydobyć stąd Huga.
- Dziękuję, koledzy po fachu. - rzucił tylko, i ruszył w kierunku dzielnicy portowej. Po pokonaniu kraty, poczuł chociaż troszkę świeższe powietrze. Zmiana i tak była minimalna. Jego uwagę przykuł wysoki budynek, kończący się czymś w rodzaju kopuły.
- Chyba tam zacznę. - stwierdził złodziej.
Unikając spotkania z żywym trupem lub szkieletem, przez które przecież zamknięto tą dzielnicę, Szedłeś powoli, unikając zbędnych hałasów. W porcie leżało mnóstwo ciał, lecz nie tyle, ile mogłeś się spodziewać. Wybranie budynku z kopuła, niestety nie było zbyt mądre. Była to przecież karczma którą wcześniej odwiedzałeś, choć widziałeś ją z innej strony, co sprawiło że kopuła uszła twej uwadze. Teraz zabrykadowana i otoczona hordami nieumarłych, których szeregi zasilili mieszkańcy.
Habibiego naszła głupia myśl, aby przejść obok, mrucząc jakieś dziwne słowa pod nosem i udając trupa. Na szczęście szybko wyleciała w jego głowy. Postanowił obejść szerokim łukiem budynek i skierować się w bok, do budowli z jego prawej strony.
Do budynku przedostałeś się dość żwawo i szybko. Udało się niepostrzeżenie dostać do równie zabarykadowanego warsztatu, lecz było trzeba wspiąć się po beczkach i ogrodzeniu do małego lufciku przy dachu. Pomieszczenie było puste, pod ścianami stały przeróżne maszyny. Oprócz kredensu wyglądającego dość ubogo, w pomieszczeniu nie było nic „na kieszeń” złodzieja i wyglądające na warte zachodu.
Złodziej rozglądnął się pobieżnie, przeszedł wzdłuż ścian warsztatu, podziwiając maszyny. Nie spodziewał się, że Europejczycy są aż tak zaawansowani w nauce. Nie, żeby się znał, ale wszystko imponująco wyglądało. Przejrzał zawartość kredensu i wziął stamtąd to, co go najbardziej interesowało. Przeszedł jeszcze raz po pokoju, upewniając się że jego oczom nie umknęło żadne ukryte przejście, interesujący przedmiot czy coś w tym rodzaju.
Mała rzeźba rumaka z alabastru, która wyglądała na dość cenną. Wystarczyło za nią pociągnąć, żeby komoda z piskiem przesunęła się w prawo. W ukrytym za nią przejściu, stał siwy już starzec w wymierzoną w ciebie kuszą.
- Dzierżyciel? - warknął
- Nie. - rzucił szybko Habibi, aby zyskać chociaż trochę czasu na wyjaśnienia. - Nawet nie wiem, kim on..oni są. Przeszukuję tę dzielnicę. I jestem Arabem. - dodał bez sensu, jakby to coś znaczyło.
Mężczyzna opuścił kuszę.
- Rycerz Saladyna?
- Ktoś, kto na niego aspirował. - sprostował młodzieniec. - Co to za miejsce, i dlaczego wciąż tu jesteś?
- Wyjrzyj przez okno, aż dziw że udało Ci się dotrzeć aż tu. Wszędzie pełno zwłok, a dzielnica jest zamknięta. Zaplombowana. Część mieszkańców zabarykadowało się w tawernie, niektórzy u siebie w domach. Ja mam wystarczającą wygodę tu, u siebie w warsztacie pomiędzy swoimi wynalazkami.
- Mam dość dziwną prośbę. Wiesz może, gdzie w tej dzielnicy mogę znaleźć rzeczy..cenne? Nie chodzi mi tutaj o twój warsztat. - dodał pośpiesznie.
- Cenne rzecze, cenne, cenne... Na południe od tawerny, koło murów jest dość pokaźna willa, ja bym tam spróbował. Możesz też sprawdzić czy statki stoją w porcie, ale najpewniej są na nich jacyś marynarze i są też okupowane przez tych ożywieńców.
- Statki..są chyba dość daleko, nie mam czasu na zbędne przechadzki. - mruknął Arab. - Dziękuję. Gdybyś jeszcze chciał wydostać się z tej dzielnicy, mogę pomóc. - złodziej odwrócił się na pięcie i już miał odchodzić, gdy do jego głowy wpadła dziwna myśl.
- Czy w tej dzielnicy żył jakiś malarz? - zapytał jeszcze. - Najlepiej taki, który malował krajobrazy i takie tam..
- Nie - odpowiedział starzec - Nic mi o takim nie wiadomo, ale wiem o pisarzu, jeśli Cię to pociesza.
- Pociesza, pociesza. Może tam być coś przydatnego. Gdzie mieszkał? - po uzyskaniu tej informacji Habibi opuścił warsztat.
Po skoku przez lufcik i zgrabnym lądowaniu, złodziej przez chwilę zastanawiał się gdzie teraz skierować kroki. Postanowił najpierw sprawdzić willę. Zaczął skradać się na południe. Zmuszony był przejść aż za blisko tłumu trupów przy tawernie – jego serce biło jak szalone, ale przypłaszczony do ściany, nie zwrócił na siebie uwagi. „Roczny zapas szczęścia wyczerpany.” - pomyślał, stając przed solidną ścianą willi. Żadnego widocznego wejścia. Dopiero, gdy obszedł budynek od strony muru, zobaczył drzwi. Nie wyglądały na wejściowe, były zbyt małe. Świadom tego, że to miejsce jest opanowane przez trupy, otworzył je i wpadł do środka jak bomba.
Zły wybór. Okazało się, że zabrakło mu miejsca pod nogami i spadł na dół, dość dotkliwie kalecząc dolne partie pleców.
- Schody – mruknął pod nosem, rozcierając to, co trzeba. – Mogłem o tym pomyśleć.
Ledwie stanął, a z przodu rozległo się basowe warczenie. Zdezorientowany, wyjął siekierkę zza pasa. Coś mignęło mu na skraju polu widzenia. Przykurczył się mimowolnie, chcąc zaatakować nieznany kształt. Ten jednak go uprzedził i skoczył pierwszy. Potężne zęby zmiażdżyłyby pewnie głowę Araba, gdyby się nie przykurczył, ale miał szczęście, pies capnął tylko jego włosy. W efekcie zamiast stracić życie grzmotnął tylko głową o podłogę i upadł, ze zwierzęciem na piersi. Siekierkę utrzymał, wywinął się niczym wąż spod psa (tracąc przy tym trochę włosów) i uderzył go między oczy. Widząc, że ten jeszcze się szamoce, siadł na nim okrakiem i okładał siekierką, aż przestał oddychać. Potem z westchnieniem wstał. Całe spodnie mokre od juchy, do tego trochę krwi cieknącej z głowy. Teraz już gotowy na wszelkie niespodzianki, znalazł schody prowadzące na parter budynku.
Gdy wszedł do dużego, salonopodobnego pomieszczenia, podziwiał przez chwilę jego wystrój. Czegoś takiego często się nie widywało tutaj, w Europie. Piękne meble, kosztowne dywany, na stole zajmującym środek pokoju rozrzucona bezładnie biżuteria. W dodatku brak jakichkolwiek ludzi. To mu się podobało.
Natomiast to, co rzuciło się na niego spod stołu, już nieco mniej. Kolejny pies, sięgający co najmniej jego bioder, wystrzelił ku niemu. Arab jakimś cudem wykonał półobrót, pies jednak chlasnął go pazurami przez prawe udo, rozrywając spodnie, skórę i wywołując dotkliwy ból. Ogromny zwierzak nie zdążył się zatrzymać i z impetem zleciał ze schodów. Złodziej zatrzasnął drzwi, przez które wszedł, pozbywając się problemu. Psu, nie wiadomo jak dużemu, zajmie jakiś czas przedostanie się przez drzwi, a on tymczasem wyjdzie stąd z kosztownościami.
Szybki przegląd pokoju i jego kieszeń obładowana była kilkoma naszyjnikami, dwa pierścienie nałożył na palce. Misternie wykonaną broszkę wsunął na lewą dłoń i kontynuował przegląd. W jednej z szafek znalazł mieszek ze złotem. Poświęcił kilka minut na dokładnie przeliczenie. Ponad 400 sztuk. Obłowił się ponad wszelkie oczekiwania. Pomyszkował jeszcze po willi, jednak nie wziął niczego więcej prócz dwóch średniej wielkości miksturek, w których rozpoznał napoje uzdrawiające. Z budynku wyszedł głównymi drzwiami, gdy tylko usunął z nich kilka ciężkich, żelaznych sztab. Czując, że nie powinien marnować dłużej czasu (udo obwinięte jakąś szmatą bolało) zrezygnował ze złożenia wizyty pisarzowi i udał się z powrotem do kanałów. Powrót był paniczny, bowiem kilka z trupów pod tawerną odłączyło się z grupy i ruszyło za nim. Trochę to zajęło, zanim je zgubił, ale stanął w końcu w siedzibie Gildii Złodziei.
- Tutaj wasza dola. – Habibi, nie czekając na żądania położył trzecią część znalezionego złota na stole plus naszyjniki. – Czy ten obraz jest na sprzedaż?
- W żadnym wypadku. – odpowiedź herszta była natychmiastowa i Habibi poczuł, że nie powinien przeciągać struny. Zrezygnował od razu z poproszenia o towarzystwo Huga w kanałach. Poprosił tylko o wskazówki, jak dostać się z powrotem do dzielnicy bram i ruszył, nieco utykając.
Allah wspomógł swojego wyznawcę i droga powrotna, chociaż nużąca, była spokojna. Stanął na miejscu zbiórki, z lekko uszkodzonym udem i okrwawioną głową. Przynajmniej dał upust swojej chęci zdobycia skarbów..
 
louis jest offline