Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 04-01-2012, 15:10   #51
 
villentretenmerth's Avatar
 
Reputacja: 1 villentretenmerth nie jest za bardzo znanyvillentretenmerth nie jest za bardzo znanyvillentretenmerth nie jest za bardzo znany
Nastał już wieczór. Resztki wędlin od rodziny Julli piekły się nad ogniskiem. Templariusz wgłębi swojego umysłu wiedział, że niedługo przyjdzie ten okropny czas rozmowy. No bo ile można myśleć. Tylko czemu nigdy nikt go nie uświadomił jak tak rozmawiać? Ma rozpocząć rozmowę? a może czekać aż ona zacznie? Jak rozłożyć koce? razem, oddzielnie? Milion myśli kołowało mu w głowie a czas mijał nieubłaganie podnosząc natężenie niezręczności.
- Nadal chcesz wracać do Anglii? - zapytał drżącym głosem jak na jego baryton dość piskliwym.
Przez chwilę musiała zastanowić się nad jego pytaniem. Po prawdzie sama nie była teraz pewna czego chce.
- Tak - odpowiedziała po namyśle. - Chcę się dowiedzieć co u rodziców, chociaż na chwilę powrócić do domu. Powinni wiedzieć co się ze mną stało.
- Rozumiem -
odburknął nic nie rozumiejąc z nader posępną miną grzebał kijem w ognisku.
Spojrzała na niego z czułym uśmiechem, którego i tak nie mógł dostrzec.
- Wolisz żebym nie wracała do domu?
- No ten... -
zaczął się plątać nie odnajdując słów z już maniakalnym grzebaniem w ognisku - tak jakby... no bo... właśnie.
Marion nie mając serca do przyglądania się jak odważny, silny Templariusz, który uratował ją i zapewniał bezpieczeństwo od tak długiego czasu, plącze się i jąka niczym młodzik, który wciąż ma mleko pod nosem. Podniosłą się z koca i podeszła do niego przysiadając obok.
- Chcesz żebym została z tobą? - zapytała swobodnym głosem, którego zachowanie przychodziło jej z lekkim trudem.
Chwycił ją silnie.
- Tak - powiedział po męsku, lakonicznie i węzłowo.
- W takim razie zostanę -
oznajmiła opierając głowę na jego ramieniu, jednocześnie zadowolona i przerażona swoją decyzją. - Gdy dotrzemy do Paryża napiszę list z wyjaśnieniami. Może oni wymyślą jakiś sposób bym mogła się z nimi spotkać bez konieczności opuszczenia twego boku. Czy takie rozwiązanie cię zadowala?
- Będziemy mieli czas w drodze, może nam też uda się wymyślić jakieś rozwiązanie. Gdybym lepiej znał angielski... Mógłbym popłynąć z tobą. Ale jak już mówiłem, mamy czas na znalezienie najmądrzejszego wyjścia.
- Zatem postanowione -
oznajmiła stanowczo, odkładając wątpliwości na bok. - Zostaw ten kij i ognisko zanim rozrzucisz je i podpalisz las - zganiła go wyciągając dłoń po nieszczęsny kawałek drewna.
- Pójdę po drewno. I chyba już pora na położenie się spać. Nie wiem jak ciebie Marion, ale mnie dzisiejszy dzień trochę zmęczył.

Zarumieniła się po nasadę małych rogów. Skinęła głowa zgadzając się zarówno na jego propozycję pójścia po drzewo jak i słuszność tego by udali się już na spoczynek. Odczekała, aż się oddalił po czym zaczęła na powrót przywracać kręgowi ognia poprzednią formę, zabezpieczająca przed ewentualnym wypadkiem. Gdy uznała, że efekty jej pracy są zadowalające, poszła przygotować posłania z koców. Nie dawały co prawda takiej wygody jak siennik w domu Juli, jednak z braku innych opcji lepszy był koc niż goła ziemia lub podłoga lochu. Sprawdziła jeszcze czy Filip, imię bowiem zostało, ma się dobrze po czym ułożyła się na swoim miejscu czekając na powrót Alberto.
Ten wrócił już w dużo lepszym humorze, który trochę mu zepsuło rozstawienie posłań. Zdjął tunikę i z przyjemnością zrzucił z siebie kolczugę.
- Nie będzie ci zimno w nocy?
Zdziwiona spojrzała na niego.
- Przecież zawsze tak sypiamy gdy nie udaje się nam znaleźć miejsca pod dachem.
- Nie uważasz, że trochę się pozmieniało?

Trochę to było nieco zbyt delikatnie powiedziane. Nie spodziewała się jednak, że będzie chciał mieć ją przy sobie gdy zażywa odpoczynku. Nawet jej rodzice sypiali osobno mimo łączącego ich uczucia. Czyżby w Hiszpanii panowały inne obyczaje? Nie wiedziała, w końcu nigdy nie było powodu by o to zapytać.
- Chcesz żebym położyła się przy tobie? - zapytała wprost. Owijanie spraw w ładne piórka nigdy się nie sprawdzało w rozmowach z jej towarzyszem.
- A ty nie? Zawsze jest cieplej... no i milej.
- Nie myślałam o tym -
przyznała się szczerze. - Skoro jednak tego sobie życzysz... - nie dokończyła. Zamiast tego uniosła koc, którym się przykryła, wstała i podniosła również po ten, który służył jej za posłanie, po czym ruszyła w jego stronę. Jej mina była mieszanką onieśmielenia i zawstydzenia. Musiałą przyznać, że teraz nieco lepiej rozumiała twierdzenie, że sprawy łóżkowe zawsze wszystko komplikują.
Alberto położył się i przykrył kocem. Nikt nie wie ile wysiłku kosztowało ją położenie się obok niego. Przygniótł ją jeszcze w nibyprzytuleniu i zaczął chrapać tuż przy jej uchu.
Zrozumiała nagle dlaczego jej matka posiada własną sypialnię. Przez chwilę próbowała ułożyć się wygodnie jednak jej wysiłki na niewiele się zdały. Zwykle sypiała na jednym lub drugim boku. Spanie na plecach było dla niej równie komfortowe co kąpiel na golasa w lodowatym jeziorze przy którym odbywa się festyn dla męskiej części społeczeństwa. Musiało być dobrze po północy gdy wreszcie zmęczenie wygrało z niewygodą i zasnęła.

Batista miał dzień pełny przygód. Jednak porzucenie życia zakonnika było najlepszym z jego dotychczasowych wyborów.
 

Ostatnio edytowane przez villentretenmerth : 04-01-2012 o 15:20.
villentretenmerth jest offline  
Stary 04-01-2012, 15:13   #52
 
Kizuna's Avatar
 
Reputacja: 1 Kizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodze
Delta & Kizuna & Cao Cao & Louis & Ziutek

Zejście ze szczytu było prostsze niż wejście, jednak i tak przysporzyło zakonnikowi niemałych problemów. Wszystko znosił z cierpliwością godną skały i podobnym milczeniem, ale gdy znaleźli się na płaskiej drodze, podziękował w myślach wszystkim bogom jacy go tylko mogli słuchać. Trudne wędrówki to zdecydowanie nie była jego domena, ale nie mógł się nie uśmiechnąć, gdy zobaczył, że wszyscy wyszli im na spotkanie.
- O ile mi wiadomo to tak, to moje imię - odparł uprzejmie na słowa zwierzoczłeczki, przyjmując kopertę. W milczeniu i pod spojrzeniami wszystkich, rozdarł górną część i wyciągnął list, czytając go niespiesznie. Gdy skończył, powtórzył go jeszcze raz, żeby upewnić się, że nic nie umknęło jego uwadze, zgiął go w pół i schował za połę szaty. To były dobre wieści.
- Jak rozumiem masz do nas dołączyć? - zapytał jedynie, spoglądając na Ninę.
Skinięcie głowy jako potwierdzenie. I tyle.
- Dobrze. W takim razie witamy w grupie - odpowiedział zakonnik bez ogródek, przenosząc spojrzenie na Pedra, który właśnie do nich podszedł.
- Cóż... Witam Cię na ponów Panie Thane... Jak widzisz spełniłem mój obowiązek, nazbyt dobrze. Nie tylko sprowadzam do Ciebie Topora - Uchylił głowę wymieniając ksywkę
- Ale jak i również te Panią... Z którą doszedłem już do porozumienia, a pomoże mi w tym mój nowy przyjaciel. Nie spodziewałem się tego, ale sądzę że moja podróż będzie istną tragedią jeśli idzie o mój majątek, sądzę że sprzedasz mojego jak i Pana sklepu nie pozwoli mi wylizać się z długów... - To dodał już mniej optymistycznie
- Co jak co, liczę tam znaleźć coś więcej aniżeli puste obietnice ojcze. - Dodał z dziwnym uśmiechem, widać było że powoli traci optymistyczne podejście do wyprawy, jednak czy kiedykolwiek posiadał takie ?
- Opłatę najemnika wezmę na siebie. Naturalnie wiąrzę się to z Tym, że będzie pracował dla mnie, tak więc moje polecenia staną ponad grupą. Chociaż jak wspominałem, nie przepadam za kontaktami “szef-pracownik” to więc, będą zapewne niezwykle rzadkie. Jeśli zaś chodzi o Pannę... Jak... - Zamyślił się kupiec, nie potrafił przypomnieć sobie imienia, to też szybko wymienił Ją z ksywki
- Mówią na nią młoda, co więcej jest osobą o dość niepewnej reputacji, dlatego zalecam Ci przyjacielu, mieć na oku naszą towarzyszkę. I Jak tu stoję, obiecuje że... - Dodał gniewnie, kobieta i najemnik zapewne wiedzieli co chciał dodać na końcu.
- Nie masz się czego obawiać, Pedro. Tak samo jak nie musisz uiszczać wszystkich opłat ze swojej własnej kieszeni, bo wiesz, że za wszystko płaci Inkwizycja. - Thane przyjrzał się kupcowi, przez kilka sekund rozważając jego słowa i propozycję dowodzenia najemnikiem. Ostatecznie wzruszył ramionami.
- Jak sobie życzysz - powiedział jedynie.
- Dokąd w ogóle mamy podróżować? - odezwała się zirytowana Monica - Może Pan świętobliwy powie mi, po co Pan niezwykle zaradny kupiec mnie ze sobą ciągnie?
Thane uniósł brew jedynego oka.
- Nie wiem, bo nie czyni tego z mojego rozkazu. Niech niezwykle zaradny kupiec odpowie na to pytanie - dodał, spoglądając wyczekująco na Pedra.
- Dziękuje... Sądzę że tak będzie najrozsądniej. Jego usługi opłace osobiście. Chyba że.... Inkwizycja opłaci wszelakie dodatki. - dodał po chwili
- Odnośnie kobiety. Jeśli pójdzie do miasta, zostanie aresztowana i stracona, jeśli uda się na zachód, zrobią z nią zapewne to samo. Dlatego sądzę że przed śmiercią może nam się przydać i być może w ten sposób... Coś ocali - Uśmiechnął się złośliwie
- Niemartw się także o bezpieczeństwo, o to również zadbałem... - wyszczerzył zęby
- Kilku osób, tutaj nie znam. Rozumiem że to wszyscy z przepowiedni ?
- Jaka przepowiednia? -
zainteresowała się Młoda.
- Jeżeli pójdzie z nami z własnej woli - zgoda. Ale sama odpowiada za swój prowiant i za kupno wszystkich potrzebnych rzeczy do drogi. Jeżeli chcesz wziąć ją siłą, nie będę ci stał na drodze z oczywistych powodów, ale pozwolę sobie tylko doradzić, że to nierozsądne. I że wszystkie opłaty wtedy spadają na twoją głowę, bo tym za co Święte Oficjum będzie płacić, a za co nie, wciąż rozporządzam ja - odparł spokojnie zakonnik. Spojrzał na Monicę, zastanawiając się przez chwilę co i ile może jej powiedzieć.
- Przepowiednia dotycząca ostatnich wydarzeń i powrotu Lwiego Serca - powiedział w końcu. - Z jego też powodu jak najszybciej wyruszamy do Rosji. Chcę, żeby wszyscy byli świadomi naszego celu podróży - dodał, na tyle głośno, by usłyszeli go również Antonio i Habibi. Chociaż ten ostatni już wiedział.
- R...Rosja, Ha ! Zwiedze wreszcie Moskwe ! -
dodał uradowany, jednak po chwili uświadomił sobie
- Chyba nie chcesz powiedzieć... Że zmuszeni będziemy iść przez Francje ?! Mam nadzieje że dostaniemy przynajmniej transport wodny, do Włoch, a resztę drogi udamy się na ziemi ! - Zapytał wyraźnie zaciekawiony. Po chwili jednak odpowiedział odnośnie kwestii kobiety
- Oj nie potrzebnie jej to wspominałeś, sądzę że to bez sensu, jak na osobę która niema innej drogi. Poza tym, Ją stać na wyżywienie, prawda ? Pamiętasz jak mi opowiedziałaś ciekawą historie ? Tak więc zalecam Ci, żebyś wzieła chociaż troche oszczędności, w innym wypadku, być może troszkę schudniesz... Tylko wtedy będziesz stertą kości... -
- Przeżyłam wystarczająco długo sama, bez ciągającego mnie za sobą kupca - odburkła
- Masz czas na podjęcie decyzji czy chcesz z nami iść, aż do naszego powrotu do Barcelony - odparł Thane, spoglądając po pozostałych. - Bo tam się właśnie teraz skierujemy, żeby zakupić najpotrzebniejsze rzeczy i znaleźć kogoś kto zna położenie celu naszej wędrówki. Jeżeli ktoś będzie potrzebował coś załatwić - to będzie ostatnia szansa.
- Antonio... Pamiętasz moją prośbę ? Nadal jest aktualna... Dobrze więc, pora do Barcelony...
- Prośbę powiadasz? No niech ci będzie -
zakończył cichym śmiechem
Jedyny Arab wchodzący w skład wyprawy namyślał się od jakiegoś czasu i mruczał coś po arabsku.
- Rosja..daleko na Wschodzie..zimno..którędy się tam udamy? - zapytał wreszcie w miarę zrozumiałym językiem. I uświadomił sobie coś.
- Tam będą gobliny. One mnie nienawidzą.
- Podróż zostaw mnie. -
Thane wzruszył krótko ramionami. Jego myśli już błądziły w okolicach Rosji, zastanawiając się co też czeka ich w tamtym rejonie. - A gobliny naszemu najemnikowi.
- Gobliny dla byle kogo, nie potrzeba na nich takiego żelastwa -
mruknął Antonio poprawiając topór na plecach.

Po wejściu do miasta, szlachic przemówił do dwójki z towarzyszy.
- Bardzo dobrze. Panie Thane - schylił głowę
- Pan Antonio wraz z Panem Habibim. Prosił bym pójść ze mną. Mam do załatwienia ważną sprawę, dodatkowo będzie się tyczyć was obu. - Uśmiechnął się przyjaźnie
- Chyba że Pan Thane, ma coś ważniejszego...
- Muszę iść? -
Arab tęsknie spojrzał w kierunku zamkniętej dzielnicy i już ubolewał nad skarbami, które mogły tam być.
- Jeśli masz jakiś sensowny argument albo coś ważnego... Naprawdę ważnego do załatwienia, oczywiście nie. - Powiedział spoglądając na towarzysza
- Ale jak wspomniałem, coś naprawdę ważnego...
- Owszem, mam. -
Zakonnik uśmiechnął się oszczędnie, spoglądając po wszystkich zanim ci się rozeszli. - Przygotowania powinny mi zająć nie dłużej niż godzinę, ale po tym czasie rad byłbym zobaczyć wszystkich już z powrotem tutaj. Nie musicie nabywać nic na własną rękę, jeżeli chodzi o podróż. Ja opłacę wszystkie niezbędne rzeczy, czy raczej zrobi to Święte Oficjum. Chciałbym również porozmawiać z Habibim. I prosić o pewną przysługę związaną z Zakonem Saladyna, jeśli to nie byłby problem - dodał, przenosząc wzrok na Araba.
Antonio tylko ukłonił się teatralnie w stronę kupca.
- Doskonale... Oczywiście Panie Antonio... Nie zapomni o Panience. Chyba nie chcemy by gdzieś zabłądziła, spotkała złych ludzi... I takie tam. - powiedział złośliwie.
- W takim razie, udamy się wpierw do mojego sklepu. - Uśmiechnął się
- Oczywiście szefie.
Habibi podszedł do zakonnika.
- Z pewnością wiesz, że dla Zakonu pewnie jestem teraz..nikim? Skoro odłączyłem się od nich na własne życzenie. - upewnił się tylko.
- Bez obaw, potrzebuję się jedynie rozmówić i zasięgnąć języka. - Thane uniósł ręce w uspokajającym geście, uśmiechając się krótko. Gestem zaprosił Araba, by mu towarzyszył, kierując się niespiesznie w stronę gdzie obecnie przebywał dawny zakon łotrzyka.

______

Ogólna anarchia w mieście, spowodowana śmierdzącym, nieżywym problemem. Problem pełzał po sporym obszarze, odciętym od reszty miasta na całe szczęście. Mniejsze dla osób tam uwięzionych, ale dla samej Niny śmierć ludzi nie była nawet powodem do zadumy i zastanowienia się nad czymś głębszym.

Ale już swoją drogą, sama Nina zaopatrzyła się w parę drobiazgów, uprzednio odwiedzając swoje legowisko w lasach i zabierając trochę złota z niego. Te takie zwoje dzięki którym mogła niszczyć martwych, cztery takie, oraz bransoletka. I to właśnie ona, jak zauważyła dziewczyna, sprawiała, że była silniejsza. Ale nie fizycznie, a duchowo. Mogła użyć więcej swojej mocy, a przynajmniej tyle to dla niej oznaczało. I powrót na wyznaczone miejsce, by tam zaczekać na ruszenie w dalsze miejsca.
 
Kizuna jest offline  
Stary 06-01-2012, 14:55   #53
 
Delta's Avatar
 
Reputacja: 1 Delta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znany
Delta & Louis & MG & MGowy obrazek

- Chodzi mi po głowie jeden pomysł, który znacząco przyspieszyłby naszą podróż - odezwał się Thane po chwili, gdy zostawili punkt zbiórki za sobą. - Ale do tego potrzebna jest magia i znajomość Rosyjskich obszarów. Wiem, że pierwsze można znaleźć wśród twojego ludu. I pokładam cichą nadzieję, że drugie również.
Muzułmanin wzruszył ramionami.
- Może wśród moich braci znajdzie się ktoś taki. Muszę zapytać Abdula. Spośród wszystkich znanych mi osób tylko on może coś wiedzieć na te tematy... Jak daleko na wschodzie leży ta Rosja? - zapytał znienacka. - Mogę znać część drogi.
- Gdybyśmy chcieli przejść w linii prostej, musielibyśmy przejść południowym brzegiem Francji, przez całe Święte Cesarstwo Rzymskie Narodu Niemieckiego oraz całe Węgry. - Thane wyłowił z pamięci obecny obraz Europy, zastanawiając się nad trasą. - Prawie trzy państwa do przejścia. Spory kawałek, ale mam nadzieję, że ominiemy znaczną część tej podróży.
- Właśnie tak ja i Rycerze Saladyna odbywaliśmy podróż... ale cóż, ja tu nie jestem od myślenia. Pośpieszmy się więc i zasięgnijmy informacji od odpowiednich ludzi. - Arab nie zamierzał marnować czasu na rozmowie, która raczej do niczego nie prowadziła. Jeśli miał się czegoś dowiedzieć, stanie się to w odpowiednim czasie.

Odnalezienie pobratymców Habibiego w Dzielnicy Bram nie było trudne. Zakonnik wraz z Arabem skierowali się bezpośrednio do mężczyzny, który nimi przewodził i w tym momencie Thane zdał się na znajomość łotrzyka. W końcu kiedyś to byli jego towarzysze.
- Witaj ponownie, bracie Abdulu... przychodzę ze złymi wieściami. Chociaż mało czasu upłynęło, odkąd ostatni raz się widzieliśmy, muszę powiedzieć, że Majjad i Nabil są..martwi - zaczął Habibi. Niezwykle elokwentnie, jak na niego. - Obaj polegli w walce z niezwykle silnym potworem, więc mniemam że Allach spojrzy na nich łaskawym okiem. A teraz... ten tutaj człowiek szuka informacji, których chyba tylko Ty, w całym tym kraju, posiadasz.
Abdulowi na twarzy wyprysł nieco surowy uśmiech, a gdyby tylko wzrok mógł zabijać, Habibi z pewnością by skonał w torturach. Mimo wszystko, karcący wzrok okazał się jedyną formą reprymendy od starego Saladyna.
- Niech Allah ich prowadzi - wyszeptał, po czym po chwili spojrzał na zakonnika już spokojniej i łaskawiej - W czym mogę Ci pomóc, jak mniemam, zakonniku?
Thane skłonił krótko głowę na powitanie, odpowiadając oszczędnym uśmiechem na uśmiech mężczyzny.
- W poszerzeniu wiedzy - odparł uprzejmie. - Nazywam sie Thane i nie wiem czy nasz towarzysz Pedro, wspominał o mnie wcześniej. Przed nami długa droga i obawiam się, że niewiele czasu, dlatego też przyszedłem do ciebie, panie. Powszechnie wiadomym jest, że Zakon Saladyna nie lęka się magii, a ja potrzebuję informacji właśnie na jej temat.
Abdul rozejrzał się konspiracyjnie.
- Wejdźmy zatem do namiotu, bowiem choć wpuszczono nas do miasta, rozmowy na tematy magii na środku ulicy, nie będą raczej mile odbierane przez co niektórych Inkwizytorów - po czym wykonał zapraszający gest, w kierunku perskiego namiotu, stojącego niedaleko za jego plecami.
W środku było bardzo jasno. Panował przyjemny zapach kawy, herbaty i kakao, oraz kilku innych, nie znanych nawet zakonnikowi ziół. Do tego czuć było magię. Stary Abdul usiadł na pomiędzy wygodnymi poduszkami, odpinając uprzednio pas z bronią, który powiesił na stelażu przenośnego domostwa.
- Siadajcie i pytajcie, a ja postaram się wam odpowiadać najlepiej według mej najlepszej wiedzy.
Zakonnik przysiadł we wskazanym miejscu, z szacunku do gospodarza przez kilka chwil blądząc spojrzeniem po wnętrzu namiotu i podziwiając w milczeniu jego wystrój. Gdy mężczyzna zadał pytanie, odpowiedział na nie bez wahania:
- Interesuję mnie obeliski teleportacyjne. Wszystko co możesz mi o nich powiedzieć.
- Ahh... Czyli zanosi się wam na daleką podróż. Cóż, to będzie tak. Wieki, wieki temu król Ryszard nakazał grupie Dzierżycieli, dysponującymi potężną mocą, stworzyć szlak komunikacyjny. Połączone moce, przywołały te kryształowe obeliski spod ziemi, aby te mogły służyć ludziom. Wyrosło ich wiele i w wielu zakątkach świata, niektóre z nich były bardzo niebezpieczne. Na szczęście, udało im się stworzyć stabilny pomost pomiędzy Europą, a Bliskich Wschodem. Było to w roku... Niech pomyślę... Tysiąc dwieście czternasty, o ile mnie pamięć nie zwodzi. Wiem jak działają, ale nie mam pojęcia na jakiej zasadzie.
- Stabilny most między Europą, a Wschodem to dokładnie to czego nam trzeba. Musimy jak najszybciej dość liczną grupą dotrzeć do Rosji - wyjaśnił po chwili milczenia Thane, analizując słowa Araba. - Jak działają te obeliski? Istnieją jakieś mapy, które wskazują ich położenie?
- Jak zapewne wiesz, my, Arabowie jesteśmy wykwintnymi kartografami. Ale, w posiadaniu mam tylko jedną mapę, której wam oddać nie mogę. Ale musisz wiedzieć, że im większe przedmioty i więcej ludzi, potrzeba większego kamienia. Te najczęściej spotykane, pozwalają na teleportacje jednego człowieka z niewielkim bagażem. Ale jeśli chcecie przerzucić coś naprawdę sporego, to w sercu Paryża jest największy mi znany taki kryształ.
Thane zasępił się nieco. Do stolicy Francji wciąż była długa droga, ale najwyraźniej nie mieli wyjścia.
- Powszechnie dostępny? - zapytał jedynie.
- No właśnie tu pojawia się problem, ponieważ nieumyślnie wyrósł pod Notre-Dame. Co prawda katedra stoi, ale nie jest w najlepszym stanie i jest strzeżona przez wojska Francuskie, aby nikt przypadkiem nie zechciał tej katedry zniszczyć do reszty. Czy wiesz jak się teleportować?
Thane pokręcił krótko głową. Gdy podróżował po Europie, robił to piechotą lub dzięki dobroczynności ludzkiej. Do Barcelony przybył w ten sam sposób.
- Liczyłem na to, że również mi to zdradzisz.
- Należy widzieć już raz miejsce, do którego chcesz się udać. Nieważne czy widziałeś je naprawdę, czy to jest bardzo realistyczny pejzaż. Choć pejzaże, mają do do siebie, że artyści lubią dodawać coś od siebie. I to jest cała filozofia. Ale należy uważać, ponieważ “brudna” myśl może nas wysłać prosto do strefy ezoterycznej, a ta jest zamieszkana, przez niezbyt miłe stwory.
- "Brudna myśl"? - Thane zmarszczył brwi. - Masz na myśli niewystarczającą koncentrację albo wyobrażenie sobie złego miejsca?
- O taką rzecz mi właśnie chodzi. Nie potrzeba za wiele. Jak wiesz, czas nie istnieje, więc miejsce nie musi być aktualne. Mam tu gdzieś piękny pejzaż fortecy Saladynów w Persji, ale co ciekawsze, ów miejsca już tam nie ma, mimo wszystko kryształy przenoszą do najbliższego tego miejsca kryształu.
Zakonnik pokiwał głową powoli. Chyba wiedział już prawie wszystko czego potrzebował.
- A mógłbym na tę mapę chociaż rzucić okiem? - zapytał z uśmiechem.
- Oczywiście. - Abdul podniósł się z poduszek i przepraszając Habibiego, otworzył kufer za jego plecami, przezornie, zamknięty na dwie kłódki, które szybko tworzył i wyjął z niego sporą mapę z wyprawionej skóry, przestawiającą Europę i Azję - Czarne kropki to kamienie umożliwiające podróż jednemu człowiekowi, białe już większej. Czerwone to kamienie zbyt małe aby się z nich przenosić, ale można się przenosić do nich. Zielone, to efekty uboczne. Kamienie przywołujące demony, lub po prostu dające krótką, ulotną moc osobie która ów obelisk dotknęła.
Ilośc kropek była naprawdę imponująca, lecz niestety tych białych, było jak na lekarstwo. Dominowały czerwone i czarne. Zielonych było równie mało.
- Aa! - powiedział Abdul nagle - Bym zapomniał. Jeśli chcecie spróbować takiego sposobu, aby teleportować się po kolei jednoosobowym obeliskiem, wtedy radzę teleportować się z mieczem w dłoni. Często używany kamyk, potrafi sam z siebie wypaczać trasę.
- A gdyby zdarzyło się komuś trafić na ten niewłaściwy plan? Można wrócić w taki sam sposób? - Thane przebiegł spojrzeniem po mapie, zaznaczając sobie w pamięci położenie najbliższych czarnych, czerwonych i zielonych kamieni w okolicy Barcelony, Anglii i Rosji.
- Tak, choć często trzeba poszukać innego kryształu. Mało kto z stamtąd wraca. Ja osobiście słyszałem tylko o dziesięciu osobach, co przy milionach podróżujących, i tysiącach “gubiących” się, jest dość małą liczbą.
- Moglibyśmy wysłać jednego z nas na zwiad, żeby dowiedział się jaka jest sytuacja w tym “Paryżu”.. - mruknął złodziejaszek, dotąd milczący i ze skruszoną miną. Thane spojrzał w jego stronę.
- Zwiad byłby dobrym pomysłem, gdyby ten ktoś mógł potem do nas wrócić i przekazać wieści. A to będzie niemożliwe, gdy wyruszymy w drogę - zauważył.- Musiałby zgrać dokładnie czas z naszą podróżą i obranym szlakiem.
- Jeśli to takie trudne. - Arab wzruszył ramionami i porzucił pomysł.
- Nie trudne, chociaż mogłoby być problematyczne i wymagałoby precyzji. Musielibyśmy znaleźć obraz przedstawiający któryś z czarnych lub czerwonych obelisków na naszej trasie, wystarczająco oddalony, żeby zwiadowca mógł pokręcić się po Francji i wrócić z powrotem akurat, gdy będziemy obok niego przechodzić. - Thane zawahał się. - Lub przybyć wcześniej i na nas zaczekać. Pomyślę o tym.
Obrócił głowę, spoglądając ponownie na ich gospodarza.
- Nie mam chyba już więcej pytań - powiedział, uśmiechając się z wdzięcznością.. - Dziękuję za wszystkie wyjaśnienia.
Abdul skinął głową i wyprowadził was z obozowiska.
- Potrzebujesz mnie jeszcze, czy mogę się pokręcić na własną rękę? - Habibi zapytał zakonnika, gdy ruszyli w drogę powrotną. Jednak było to pytanie retoryczne, bowiem złodziej po kilku krokach jakby zapadł się pod ziemię i skierował do zaplombowanych bram, w poszukiwaniu jakiegoś przejścia.

***

Resztę wolnej godziny pomiędzy powrotem do Barcelony, wizytą u członków Zakonu Saladyna, a wyjazdem w stronę Francji, Thane poświęcił na niezbędne przygotowania oraz podjęcie wszelkich środków ostrożności nad którymi zastanawiał się w trakcie drogi. Swoje pierwsze kroki skierował w stronę Dzielnicy Bram, odwiedzając swój sklep zielarski. Gdy uporał się z kłódką i wszedł do środka, zamknął drzwi za sobą, pozwalając sobie zamknąć na chwilę oczy i odetchnąć pełną piersią. Woń ziół i aptekarskich specyfików skutecznie broniła to miejsce przed odorem zgnilizny i zapachem śmierci, który dało się wyczuć po drugiej stronie zaplombowanych wrót i Thane przez chwilę z nostalgią stał po środku pomieszczenia. Kilkanaście sekund później podszedł na zaplecze, zrzucając torbę z ramienia i uzupełniając jej zawartość niezbędnymi specyfikami - kilkoma słoiczkami maści na odmrożenia, kilkoma ze zwierzęcym tłuszczem, butelką leczniczej brandy, preparatem trzeźwiącym i paroma innymi, które mogły okazać się niezbędne w zimnych, niebezpiecznych warunkach. Gdy ostatni specyfik znalazł się w torbie, zakonnik wyciągnął skórzany tubus ze zwojem, który otrzymał od Inkwizycji i przyjrzał mu się z namysłem.

Później jeszcze kilka minut krzątał się jeszcze po swoim sklepie, pakując do torby czyste papiery i ostrożnie zabezpieczony pojemniczek z inkaustem, gdyby musiał coś napisać w drodze. Gdy uznał, że ma już wszystko co potrzebuje, narzucił torbę na ramię i wyszedł z budynku, zamykając kłódkę za sobą i kierując się na poszukiwanie sir Jerzego. Jak się jednak okazało, odnalezienie autora listu sprawiło nie lada problem, gdy okazało się, że mężczyzna przebywa poza Barceloną, u rodziny. Thane postanowił więc zwrócić się do tego samego rycerza, z którym rozmawiał wcześniej – brata Piotra.


Wysoko postawiony Templariusz okazał się łatwiejszy do zlokalizowania niż nieuchwytny sir Jerzy i zakonnik w końcu spotkał się z nim w Dzielnicy Świątynnej przed katedrą św. Bartłomieja, gdzie rycerz przebywał wśród modlących się ludzi.
- Odnalazłem wszystkich starych wybrańców i mam nowe wieści dotyczące Potomka – poinformował brata Piotra w ramach powitania, gdy tylko stanęli oko w oko.
- Tak, tak. Byłem przy tym jak wieszczka zmieniła wróżbę wraz z Inkwizytorem Jerzym. Ale jak widzisz, przez ten czas sporo się zmieniło. Zresztą, Jerzy pojechał z organizować wam pierwszy postój, u swojej rodziny, na szlaku do Paryża. To będzie najkrótsza droga, z tego co mi przekazał.
- I powiedział prawdę - Thane przytaknął krótko. - Bo tam też się kierujemy. Potrzebujemy jednak do tego wozów i niezbędnych rzeczy: futer, prowiantu, zapasowych ubrań, map. Stąd też moja wizyta.
- Oczywiście, oczywiście - Templariusz zaprowadził Cię do zbrojowni Templariuszy, gdzie było niewielu postronnych, ale za to wszędzie uwijało się pełno rycerzy.
- Sir Auriku, to jest Brat Thane Blythe, wyrusza ze świętą misją do Francji i potrzebuje powozu, futer... Daj mu wszytsko czego zachce, Wielki Inkwizytor i Komtur Zakonu wszystko Ci wynagrodzą. Ja muszę tym czasem wracać do Dzielnicy Bram, przyślij mi tam łuczników. Mamy zamiar wystrzelać ten pomiot z murów - po czym Brat Piotr wyszedł.
Thane pożegnał się z Templariuszem i bez wahania wymienił sir Aurikowi wszystko czego mu potrzeba. A on zaprowadził zakonnika na podwórze zbrojowni, a następnie do magazynu, gdzie kilku młodych rekrutów nosiło na wóz wymieniane rzeczy. Gdy wszystko o co prosił zostało zapakowane, mężczyzna podziękował za pomoc , wsiadł na siedzisko woźnicy i wyruszył z powrotem w stronę bram, tam gdzie mieli oczekiwać go pozostali.
 
__________________
"I would say that was the cavalry, but I've never seen a line of horses crash into the battle field from outer space before."
Delta jest offline  
Stary 06-01-2012, 16:16   #54
 
Cao Cao's Avatar
 
Reputacja: 1 Cao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie coś
Pedro był strasznie zły, nikt nigdy nie ośmielił się go obrazić w taki sposób, na dodatek to osoba którą wynajmował w celu tej “śmiesznej misji” Kiedy dostał się do budynku, trzasnął drzwiami widok starego dobrego budynku chwilowo poprawił mu humor, wiedział jednak że tak tych spraw załatwić nie może. Nim jednak podjął się czegość szczególnego, usiadł na sofach, na których wcześniej przyjemność miał gościć zakonnika, po czym wziął jeden z ostatnich owoców, jakie miał schowane w szufladzie. Nie wiedząc trzemu, zawsze je tam trzymał.

Po chwilowym odpoczynku oraz uspokojeniu się, podszedł pod lustro spogladając nań, sam siebie nie poznawał, nie poznawał siebie samego sprzed lat. Na pewno nie była to zmiana która była wywołana odrazu, albo to szał i pragnienie zdobycia czegoś ponad, lub... Chęć zrobienia czegokolwiek.

- Skoro teść ma nad tym piecze, niema co się martwić - Powiedział sam do Siebie. Pedro chwile później ze starej szafy która znajdowała się na zapleczu, sięgnął dużo ładniejsze i droższe ubrania.
- Cóż, jedna z niewielu rzeczy, jakie mi pozostały. Ha, nie, nie. To nie, to dostałem... Nigdy bym na to nie stracił aż tyle pieniędzy. - Uśmiechnął się sam do Siebie. Ale pora by odwiedzić... Największą z jego obaw... Musiał wpaść do.... Teścia. Mężczyzna szybko przebrał się w stosowne szaty, licząc że zyska chodź trochę, w jego oczach. Wcześniej miał o nim dobre zdanie, ale nikt nie lubi kiedy ktoś zwleka ze spóźnieniem jeśli chodzi o zapłatę, a tym razem nie chciał napisać bezczelnie listu... Nie było czasu do stracenia. Wziął też trochę drobnych na owoce i bukiet kwiatów. Kiedy zdobył kwiaty i owoce, poszedł szybkim krokiem do bogatej dzielnicy, strażnicy zazwyczaj nie robili mu problemów, wiedzieli że nie narobi szkód. Całą droge szedł strasznie niepewnie, dodatkowo zirytyowany ostatnimi wydarzeniami. Aż wreszcie stanął ku progu rezydenci Hrabiego La Corun... Służąca niepewnie wpuściła go do posiadłości jednak stanął w holu głównym, nie chciał przeszkadzać...

- Hrabio La Corun... Tutaj Pedro de
- Czego chcesz niecnoto? Nie wiesz co się dzieje w mieście? - dało się usłyszeć lekko spanikowany głos hrabiego.
- Z całym uszanowaniem Panie. Ale niedaleko mam do wydarzeń w centrum. Można powiedzieć, że starałem się temu zapobiec. Niestety nasza straż nic nie potrafi zrobić sama. Ale słyszałem o Całkiem... Niezłym oddziale Najemników. Sądziłem że może Cię to zainteresować Hrabio. Każdy wie że jesteś człowiekiem honoru. - Uchylił się nisko
- Oj, Pedro, Pedro. Cożeś znów wymyślił?
- O dziwo... Sam starałem się zająć problemem, nawet... Zapłaciłem z Moich pieniędzy ! Oczywiście były to odłożone drobne, a twój dług spłaca się w stosownym do mojej pozycji tempie ! - Zaznaczył
- Jest inny problem. Pewien Skur... Najemnik, stwierdził że My możni, szlachta jesteśmy warci mniej niż... Nie, nie wypada Panie takich słów użyć wśród nas. Nas ludzi których krew jest ponad innymi, i dla dobra innych bronimy ich a zarazem staramy się myśleć za nich. - Uśmiechnął się przyjaźnie
- Dowiedziałem się o tym, że trzyma ten Najemnik z Morderczynią, nie jaką... Monicą ? Posiada Być może Ona okradała moje wozy, za które mógłbym pozbyć się tej... “Haniebnej” sytuacji jaką jest, być dłużnikiem.
- I czego Pedro po mnie oczekujesz? Kolejnej inwestycji, w twój niepewny byt?
- Ależ nie, tym razem... Zechciał bym użyć twoich wpływów. Sądzisz, że miałbyś na tyle władzy, by wymusić na Gildli, by złapała zdrajcę ? I Te ladacznice ? Mielibyśmy ładną karte przetargową, w pertraktach z bandytami. A twoja chwała i pomoc dla miastu, okazała by się tak wielka.
- Nie wiem Pedro, czy twoja kłótnie z jakimś nic nie znaczącym łachudrą, jest warta uruchamiania tylu i aż takich kontaktówl. Rozumiesz mnie? Na Gildii Najemniczej nie zrobi to wrażenia, oni są utrzymywani przez farmy okoliczne, a głodzić sztucznie ludzi nie możemy. Co do bandytki... Co to za jedna? Jakaś złodziejka, czy raczej grubsza szycha?
- Z pewnością... Jest to ktoś dużo ważniejszy, być może ich przywódczyni ? Królowa, herszt - nie wiem jak to nazwać. Ale sądzę że nie jednego trupa ma już na koncie. Nie zawahała się nawet zaatakować zakonnika. A to w mieście takim jak Barcelona, to już zupełnie coś innego. Nie uważasz ? Odnośnie farm... Nie miał byś, paru pachołków, mogą mieć pochodnie. - zaproponował
Twarz hrabiego nagle przemieniła się w głaz. Powoli podszedł do barku, gdzie nalał sobie z kryształowej karafki trochę ciemno-złotego płynu, nie proponując go Pedrowi.
- Wiesz coś ty powiedział? - hrabia lekko się uśmiechnął - Wiesz ile to pracy i kosztów? Zdajesz sobie sprawę, ile jest farm wokół Barcelony? Oraz zdajesz sobie sprawę, że to by było nieformalne wypowiedzenie wojny Gildii Najemniczej? Nie, nie odważę się na coś takiego. Jednakże za tą hersztką, wyślę kilku znamienitych siepaczy, profesjonalistów.
Pedro zrobił bardzo nieprzyjemny uśmiech
- Pomyśl Hrabio. Ile miejsca by się zwolniło, spójrz na to, jak by twoje farmy stały u podnóża Barcelony, jak by miasto było zależne od twoich plonów. Ile żyć byś miał na garnuszku, na swoim widzi mi się. Nawet książęta nie mieli by takiej władzy, to ty byś miał wpływ na wszystko do okoła, miałbyś. Władzę, władzę tak wielką, jak godna jest twoja podstawa. To prawda... Była by to ciekawa propozycja... Gdyby padła ode mnie. Mnie zaś chodziło tylko o gildie najemników - Jego mina nagle stała się dużo łagodniejsza
- Ale nie spodziewałem się tak interesującego myślenia. To było naprawdę pouczające Hrabio. Jestem naprawdę niezwykle zaskoczony i to bardzo pozytywnie.
- To nie jest decyzja, którą podejmuje się ot, tak. Musiał bym to przedyskutować, z jeszcze paroma osobami drogi Pedro. Choć, wizja twa, bardzo ciekawa jest. Mógłbym nawet zaryzykować, gdyby... Powiem Ci szczerze, Templariusze i Inkwizycja działają ostatnio na niekorzyść Gildii Kupieckiej. Zajmują co szybsze szlaki, szykują się na coś. I sądzę, że wydarzenia w porcie są tylko przedsmaczkiem. Ale... Musisz mi dać parę dni co do tych farm. Skoro szlaki wymykają się z rąk, będzie chyba trzeba się zająć handlem okolicznym i przeczekać... Nie uważasz? - hrabia uśmiechnął się posępnie - Czy jeszcze coś zaprząta twą głowę?
- Twoja inteligencja Hrabio, wprowadza we mnie zazdrość. - Odwzajemnił uśmiech
- Jednak pamiętaj, trzeba wykorzystać Chaos, kiedy templariusze muszą bronić się przed tym co jest na cmentarzu. Może dobrym wyjściem było by... Przejęcie wpływów w tej części Barcelony ? Chociażby po przez wykupienie kilku największych plantatorów, a pożywienie z farm, dostarczać bezpośrednio do Ciebie i Twojej Córki Hrabio. To już jest zmartwienie o wasze bezpieczeństwo. - Brzmiało to naprawdę poważnie w ustach Pedra
- Ale sądzę że teraz i Ja mogę Ci coś powiedzieć, w tajemnicy. Templariusze szukają grupki idiotów, którzy udadzą się na ciężką misje. Może udałbym się jako... szpieg ? Miałbyś wiadomości z pierwszej ręki. - zaproponował
- I z twoją inteligencją, jak widać, jest wszytsko w najlepszym porządku... Szpieg... Szpieg powiadasz? Ile w tego szpiega, bym musiał zainwestować? - zapytał hrabia, przeczesując palce włosami - Chcesz może szklankę tego... Tego czegoś z Malty? Słodkie i smaczne, ale winem bym tego nie nazwał.
- Z przyjemnością. Jednak zadałeś pytanie, ile musiał być za inwestować. Ha ! Pamiętasz jak opowiadałem Ci o mojej matce ? Ona pochodzi z wysokich sfer. Być może i Ona mogła by wesprzeć nas w naszej sprawie, aczkolwiek obawiam się że nie chciale bym był kupcem, jest pewna rzecz. Jedna drobna rzecz która jej udowodni... Że jednak nie jestem tylko kupcem. Wiem że to sprawa bardzo ważna dla Ciebie jak i Dla mnie... Ale chciałbym Cię prosić, byś wpisał mnie oficjalnie do swojej rodziny a człon twojego nazwiska dodał do mojego. Dało by mi to immunitet w Europie. A także udowodni mojej matce twoją potęgę jak i moje chęci.
- O, nie mój drogi. Jeszcze nie pora. Masz smykałkę do interesów, masz talent kupiecki, jak też i nieprzeciętną retorykę, ale by wejść do mej rodziny, musisz się wykazać czymś więcej - hrabia nalał płyn do szklanki z grubego szkła i podał Ci - Wiesz, jak sam wspomniałeś, jestem poważaną osobą w Europie i w Gildii. Sam rozumiesz? - hrabia uśmiechnął się ciepło.
Pedro nieco zawiedziony odebrał szklankę, jednak starał się nie okazywać odczuć
- Oczywiście Hrabio ! Sądzę że masz wiele racji. Jednak, czy mógłbym prosić o Glejt ? Świadczyłby On, że jestem pod twoją protekcją. To z pewnością ułatwiłoby mi zadanie. Protekcja twoja i Gildii kupieckiej, otworzyła by mi wiele drzwi. A to chyba nie jest aż tak cenne w stosunku do przyjęcia w poczet rodziny, prawda Panie. Wierze że zdajesz sobie sprawę z niebezpieczeństwa, jakie mnie tam oczekuje... - Spojrzał mu w oczy
Arystokrata starał się nie patrzeć Ci w oczy.
- Glejt powiadasz, glejt... Glejt, jestem w stanie wystosunkować, ale wiec, że im dalej na wschód, tym moje koncesje maleją. I polecam Ci, a żebyś owego Glejta pilnował lepiej, niż swoich miedziaków - uśmiechnął się łaskawie, po czym zbliżył się machoniowego biurka, z którego wyciągnął już po części wypisany glejt - Mam go wypisać na Ciebie? Czy jako szpieg, masz zamiar się posługiwać “pseudonimem”?
- Używać go na pseudonim... Jest bardzo niebezpieczne. Sądzę że bezpieczniej będzie, jeśli wystawisz go... Pedro Alexander Arturo la Fredle de Patrin .
Hrabia złapał za pióro i szybko począł kreślić na nim pochyłe pismo. Później, ulał na niego trochę wosku, w którym odcisnął swój sygnet.
- Masz, ale... Nie nadużywaj go. I wiedz, że na wschodzie mogą się znaleźć ludzie, którym Gildia Kupiecka nacisnęła na odcisk. I spróbuj tylko zostawić moją córę na lodzie, wtedy... Zresztą znasz mnie Pedro - hrabia uśmiechnął się niczym lis.
- Ależ oczywiście... Jesteś jak Ogień, który dostarcza ciepło do domów i nadajesz możliwość najedzenia się, a zarazem jesteś tak niebezpieczny, że chwila nie uwagi strawi całe miasto... Albo farmy... - Skomentował krótko, wykonał teatralny gest, po czym na pięcie odwrócił się i opuścił posiadłość.
 
Cao Cao jest offline  
Stary 06-01-2012, 16:21   #55
 
louis's Avatar
 
Reputacja: 1 louis nie jest za bardzo znanylouis nie jest za bardzo znany
Gdy oddzielił się od zakonnika, Arab nawet nie starał się być niezauważalny w tłumie ludzi i powoli przedostał się do najbliższej bramy, zamkniętej z powodu zagrożenia. Przedtem w głowie ułożył już sobie prosty plan działania - mianowicie dostanie się tam górą, może używając dachu jakiegoś budynku do przeskoczenia. Jednak to nie było arabskie miasto, gdzie takie wybryki mogły być tolerowane. Postanowił poszukać innych dróg, a wspinaczkę zostawić jako ostateczność. Rozglądnął się więc za czymkolwiek, co może ułatwić mu przedostanie się do zamkniętej dzielnicy. Spostrzegł jedno z wejść do kanałów, a smród z niego czuł już o wiele wcześniej. Cóż, nawet złoto pięknie nie pachnie. Tak więc młodzieniec noszący miano “Goblina” postanowił zagłębić się czym prędzej w to “coś” znajdujące się za kratą, zanim odejdzie mu ochota.
Jego oczom ukazały się schody w dół, a że w tej dzielnicy krata nie była zbytnio pilnowana, przeskoczył szybko w dół, nie chcąc ściągać na siebie niepożądanej uwagi. Zszedł na dół. Pierwsze na co się natknął, to trupy. Trupy szczurołaków i ludzi. Ciosy ewidentnie zadane były stalą. Pytaniem było, czy szczurołaki walczyły z ludźmi zamieszkującymi ten syf, czy obie frakcje zaatakowało coś z zewnątrz. Liche i blade światło z pochodni na ścianach, oświetlało jakby od niechcenia ten podziemny labirynt.
Widząc trupy, mimowolnie uchwycił siekierkę, dotąd zatkniętą za pas. Przyklęknął przy pierwszym i delikatnie go obmacał, jakby chciał znaleźć przyczynę śmierci. Tak naprawdę zabijał tylko czas, zanim jego oczy przyzwyczają się całkowicie do tego lichego światła. Po chwili wstał i całkowicie skupiony zaczął skradać się wzdłuż kanału, chcąc jak najszybciej opuścić to duszne miejsce i wydostać się na terenie innej dzielnicy.
Arab delikatnie stawiał kroki, uważając na co nadeptuje. Wiedział, że na granicach lichego światła, a cienia coś się czai i tylko czeka. Coś mu to powtarzało i szeptało. Kiedy przypadkiem nadepnął na zbielała kość, coś rykło przeciągająco z głębi tunelu. Coś zwróciło na niego swoją uwagę.
- Ściekowy troll? - zgadywał Habibi. Przeskoczył do drugiej ściany i prawie przytulił się do niej, jednocześnie szepcząc jakąś sentencję po arabsku. Zdecydowanie nie widziało mu się ginąć, zanim odmówi czwartą z pięciu codziennych modlitw. Czekał.
Korytarze, odnogi... To wszystko bardzo zdezorientowało, kogoś, to najlepiej czuł się na powierzchni, na otwartym tunelu. A tajemniczy stwór, zbliżał się. Dało się słyszeć szuranie obutych stóp.
Złodziej przykurczył się jeszcze bardziej i sięgnął po najbliżej leżący miecz. Nie miał do dyspozycji ogromnych mięśni, na magii się nie znał, więc musiał użyć podstępu. Doskoczył w lewą odnogę korytarza, poczekał aż stwór wystarczająco się zbliży, i rzucił w jego kierunku podniesiony miecz. Tak, by uczynił on jak najwięcej hałasu. Po tak zrobionej dywersji Habibi odczekał króciutką chwilę i chciał skoczyć w nieznane, może niesłusznie uważając że element zaskoczenia jest po jego stronie.
W skoku przeszkodziły mu jakieś umięśnone łapska, które zatkały mu usta. Chciał się wyszarpać, ale usłyszał tylko bardzo ciche “Stol dziub idioto...”. Po chwilii poczułeś, że postać stojąca za tobą i tzymająca dość mocno, poczęła się cofać nie robiąc żadnego hałasu. Po chwili szkielet z mieczyskiem, który przyglądał się kawałkowi naostrzonej stali, zginął wam z oczu. Twój wybawca, zaszmerał czymś w ścianie, co tworzyło wąskie przejście. Weszliście i tam dopiero zostałeś puszczony. Spojrzałeś na swego “rycerza”. Dość grubawy zwierzo-człek z wystającymi z ust dwoma kłami.
- Na co sie gafisz? - ewidentnie zęby przeszkadzały mu w mówieniu - Jestem Hugo.
Po tym krótkim przypomnieniu dzieciństwa, Habibi prawie wsadził sobie kciuk do ust, aczkolwiek w porę się opanował. Tego się nie spodziewał.
- Dzięki. Nazywam się Habibi i w moim najlepszym interesie jest przedostanie się do..dzielnicy portowej. - walnął prosto z mostu.
- S tamhąd pszychodza te sfory! Jesteś waliat?
- Nie jestem waliat. Jestem swego rodzaju..poszukiwaczem przygód. Wiesz, ile tam może być skarbów? A te kawałki kości są niczym w porównaniu z ich azjatyckimi odpowiednikami.
- Skalby? Ja lubie skalby i znam dloge do poltu. Zaplowadzić?
- Zaplowadzić. - zadecydował. - A w zamian, jak mi dalej pomożesz, podzielimy się skalbami. I mogę pomóc ci wydostać się z tej dziury tam, gdzie ci nikt nic nie zrobi. - zachęcał złodziej.
- Ja nie jestem tu sam - oburzył się - I nie pzedzezniaj mnie waliacie. Nalezę do Gildii Złodziejów z kanalów.
- A ja nie jestem waliat, tylko prawdopodobnie najlepszy złodziej na jakiego kiedykolwiek patrzałeś. To jak, idziemy? Skarby nie uciekają, ale czas to pieniądz. - dziarsko stwierdził Arab, być może brnąc nieświadomie w bagno, mogące zakończyć się utratą paru zębów i zostania towarzyszem Hugo w seplenieniu.
- Chodzmy - rzucił niedbale - Za mna.
Prowadził Cię brudnymi kanałami, zbudowanymi z niedokładnie ociosanych kamieni. Śmierdziało tu i tylko drugi zwierzoczłek, mógł zrozumieć jak ten smród odbierały wyczulony węch zwierzoludzi. Mimo to Hugo dzielnie wytrzymywał, sądząc po jego ciuchach, jakiąś druga dekadę. Po chwili doszliście do drewnianych drzwi.
- Tedy plose! - powiedział, zostawiając otwarcie wrót tobie.
Habibi ledwo go usłyszał, zajęty odbieraniem naprawdę wielu bodźców zapachowych. Nie był przyzwyczajony do takiego terroru, ale cóż zrobić. Podziwiał Hugo za to, że wytrzymał tutaj chociaż sekundę dłużej niż on.
- Idziesz ze mną? Sam mogę nie wrócić - Arab postanowił spróbować ponownie wzbudzić instynkt macierzyński, który według niego posiadał Hugo - w końcu uratował go.
Hugo skinął łbem, wskazując drzwi.
Uspokojony muzułmanin powoli pchnął, czy tam pociągnął, czy tam nacisnął klamkę wrót.
Już chciałeś przekroczyć próg, kiedy zobaczyłeś przed sobą siedzących przy stole mężczyzn zajadających jakieś, jak na kanały, nad wyraz dobrze wyglądające jedzenie. Byli uzbrojeni, niektórzy z nich nie byli ludźmi. Chciałeś się cofnąć, kiedy Hugo popchnął się do pomieszczenia, zamykając za sobą drzwi.
- Ten clowiek chial plejsc do poltu towalysze - zakomunikował.
- Smacznego! - życzył złodziej na wejściu. Ledwo opanował chęć dodania “towalysze”. - Ten niezwykle miły towarzysz ma całkowitą rację. Chciałbym się tam dostać jak najszybciej.
Arab poczuł, że wpadł po uszy w gówno.
- On mowi ze jest dobly zlodziej! - wyrwał się Hugo, po czym głos zabrał jeden z mężczyzn przy stole.
- Tak mówi? Cóż, nie możemy mu tego zabronić. Ale możemy dać mapę portu i dopilnować, aby po powrocie oddał nam co lepsze rzeczy, prawda chłopaki? - mężczyźni przy stole dali sobie wyrazy aprobaty dla pomysłu herszta - Masz coś przeciw? - zapytał - Czy może nie?
- I tak mogę wziąć tylko tyle, ile mogę unieść. - wzruszył ramionami złodziej. - Ale, jak Hugo mi pomoże, on może brać wszystkie te błyskotki które was interesują. Rozumiem, że umowa stoi?
- Gdybyśmy chcieli być porąbani przez hordy szkieletów, zapewne już byśmy nasze kości bielały na ulicach Dzielnicy Portowej - powiedział z kwaśną miną - Obawiam się, że musisz iść tam sam przyjacielu po fachu.
- Czy ja wyglądam na debila, który ma zamiar latać tam z mieczem i magią?
- Habibi podrapał się lekko zafrasowany po drodze. - Robię tam szybki wypad, biorę jak najwięcej i wypadam. Żadnych potyczek. Mogę prosić o tą mapę?
Herszt wskazał na mapę, wiszącą na ścianie pomieszczenia, zaraz obok olbrzymiego malowidła jakiegoś miasta, w którym dominowały kościoły z głupio wyglądającymi dachami, przypominającymi bańki.
Arab dokładnie przyjrzał się mapie, którą następnie zdjął i umieścił w jednej z kieszonek kurtki. Następnie jego uwagę zwrócił..obraz. Przypomniał sobie słowa Abdula. Wystarczy tylko malowidło, pejzaż, obraz.jednak chwilowo nie miał okazji zdobycia tego czegoś. Zanotował tylko w pamięci, że może spróbować je wykupić i przy okazji wydobyć stąd Huga.
- Dziękuję, koledzy po fachu. - rzucił tylko, i ruszył w kierunku dzielnicy portowej. Po pokonaniu kraty, poczuł chociaż troszkę świeższe powietrze. Zmiana i tak była minimalna. Jego uwagę przykuł wysoki budynek, kończący się czymś w rodzaju kopuły.
- Chyba tam zacznę. - stwierdził złodziej.
Unikając spotkania z żywym trupem lub szkieletem, przez które przecież zamknięto tą dzielnicę, Szedłeś powoli, unikając zbędnych hałasów. W porcie leżało mnóstwo ciał, lecz nie tyle, ile mogłeś się spodziewać. Wybranie budynku z kopuła, niestety nie było zbyt mądre. Była to przecież karczma którą wcześniej odwiedzałeś, choć widziałeś ją z innej strony, co sprawiło że kopuła uszła twej uwadze. Teraz zabrykadowana i otoczona hordami nieumarłych, których szeregi zasilili mieszkańcy.
Habibiego naszła głupia myśl, aby przejść obok, mrucząc jakieś dziwne słowa pod nosem i udając trupa. Na szczęście szybko wyleciała w jego głowy. Postanowił obejść szerokim łukiem budynek i skierować się w bok, do budowli z jego prawej strony.
Do budynku przedostałeś się dość żwawo i szybko. Udało się niepostrzeżenie dostać do równie zabarykadowanego warsztatu, lecz było trzeba wspiąć się po beczkach i ogrodzeniu do małego lufciku przy dachu. Pomieszczenie było puste, pod ścianami stały przeróżne maszyny. Oprócz kredensu wyglądającego dość ubogo, w pomieszczeniu nie było nic „na kieszeń” złodzieja i wyglądające na warte zachodu.
Złodziej rozglądnął się pobieżnie, przeszedł wzdłuż ścian warsztatu, podziwiając maszyny. Nie spodziewał się, że Europejczycy są aż tak zaawansowani w nauce. Nie, żeby się znał, ale wszystko imponująco wyglądało. Przejrzał zawartość kredensu i wziął stamtąd to, co go najbardziej interesowało. Przeszedł jeszcze raz po pokoju, upewniając się że jego oczom nie umknęło żadne ukryte przejście, interesujący przedmiot czy coś w tym rodzaju.
Mała rzeźba rumaka z alabastru, która wyglądała na dość cenną. Wystarczyło za nią pociągnąć, żeby komoda z piskiem przesunęła się w prawo. W ukrytym za nią przejściu, stał siwy już starzec w wymierzoną w ciebie kuszą.
- Dzierżyciel? - warknął
- Nie. - rzucił szybko Habibi, aby zyskać chociaż trochę czasu na wyjaśnienia. - Nawet nie wiem, kim on..oni są. Przeszukuję tę dzielnicę. I jestem Arabem. - dodał bez sensu, jakby to coś znaczyło.
Mężczyzna opuścił kuszę.
- Rycerz Saladyna?
- Ktoś, kto na niego aspirował. - sprostował młodzieniec. - Co to za miejsce, i dlaczego wciąż tu jesteś?
- Wyjrzyj przez okno, aż dziw że udało Ci się dotrzeć aż tu. Wszędzie pełno zwłok, a dzielnica jest zamknięta. Zaplombowana. Część mieszkańców zabarykadowało się w tawernie, niektórzy u siebie w domach. Ja mam wystarczającą wygodę tu, u siebie w warsztacie pomiędzy swoimi wynalazkami.
- Mam dość dziwną prośbę. Wiesz może, gdzie w tej dzielnicy mogę znaleźć rzeczy..cenne? Nie chodzi mi tutaj o twój warsztat. - dodał pośpiesznie.
- Cenne rzecze, cenne, cenne... Na południe od tawerny, koło murów jest dość pokaźna willa, ja bym tam spróbował. Możesz też sprawdzić czy statki stoją w porcie, ale najpewniej są na nich jacyś marynarze i są też okupowane przez tych ożywieńców.
- Statki..są chyba dość daleko, nie mam czasu na zbędne przechadzki. - mruknął Arab. - Dziękuję. Gdybyś jeszcze chciał wydostać się z tej dzielnicy, mogę pomóc. - złodziej odwrócił się na pięcie i już miał odchodzić, gdy do jego głowy wpadła dziwna myśl.
- Czy w tej dzielnicy żył jakiś malarz? - zapytał jeszcze. - Najlepiej taki, który malował krajobrazy i takie tam..
- Nie - odpowiedział starzec - Nic mi o takim nie wiadomo, ale wiem o pisarzu, jeśli Cię to pociesza.
- Pociesza, pociesza. Może tam być coś przydatnego. Gdzie mieszkał? - po uzyskaniu tej informacji Habibi opuścił warsztat.
Po skoku przez lufcik i zgrabnym lądowaniu, złodziej przez chwilę zastanawiał się gdzie teraz skierować kroki. Postanowił najpierw sprawdzić willę. Zaczął skradać się na południe. Zmuszony był przejść aż za blisko tłumu trupów przy tawernie – jego serce biło jak szalone, ale przypłaszczony do ściany, nie zwrócił na siebie uwagi. „Roczny zapas szczęścia wyczerpany.” - pomyślał, stając przed solidną ścianą willi. Żadnego widocznego wejścia. Dopiero, gdy obszedł budynek od strony muru, zobaczył drzwi. Nie wyglądały na wejściowe, były zbyt małe. Świadom tego, że to miejsce jest opanowane przez trupy, otworzył je i wpadł do środka jak bomba.
Zły wybór. Okazało się, że zabrakło mu miejsca pod nogami i spadł na dół, dość dotkliwie kalecząc dolne partie pleców.
- Schody – mruknął pod nosem, rozcierając to, co trzeba. – Mogłem o tym pomyśleć.
Ledwie stanął, a z przodu rozległo się basowe warczenie. Zdezorientowany, wyjął siekierkę zza pasa. Coś mignęło mu na skraju polu widzenia. Przykurczył się mimowolnie, chcąc zaatakować nieznany kształt. Ten jednak go uprzedził i skoczył pierwszy. Potężne zęby zmiażdżyłyby pewnie głowę Araba, gdyby się nie przykurczył, ale miał szczęście, pies capnął tylko jego włosy. W efekcie zamiast stracić życie grzmotnął tylko głową o podłogę i upadł, ze zwierzęciem na piersi. Siekierkę utrzymał, wywinął się niczym wąż spod psa (tracąc przy tym trochę włosów) i uderzył go między oczy. Widząc, że ten jeszcze się szamoce, siadł na nim okrakiem i okładał siekierką, aż przestał oddychać. Potem z westchnieniem wstał. Całe spodnie mokre od juchy, do tego trochę krwi cieknącej z głowy. Teraz już gotowy na wszelkie niespodzianki, znalazł schody prowadzące na parter budynku.
Gdy wszedł do dużego, salonopodobnego pomieszczenia, podziwiał przez chwilę jego wystrój. Czegoś takiego często się nie widywało tutaj, w Europie. Piękne meble, kosztowne dywany, na stole zajmującym środek pokoju rozrzucona bezładnie biżuteria. W dodatku brak jakichkolwiek ludzi. To mu się podobało.
Natomiast to, co rzuciło się na niego spod stołu, już nieco mniej. Kolejny pies, sięgający co najmniej jego bioder, wystrzelił ku niemu. Arab jakimś cudem wykonał półobrót, pies jednak chlasnął go pazurami przez prawe udo, rozrywając spodnie, skórę i wywołując dotkliwy ból. Ogromny zwierzak nie zdążył się zatrzymać i z impetem zleciał ze schodów. Złodziej zatrzasnął drzwi, przez które wszedł, pozbywając się problemu. Psu, nie wiadomo jak dużemu, zajmie jakiś czas przedostanie się przez drzwi, a on tymczasem wyjdzie stąd z kosztownościami.
Szybki przegląd pokoju i jego kieszeń obładowana była kilkoma naszyjnikami, dwa pierścienie nałożył na palce. Misternie wykonaną broszkę wsunął na lewą dłoń i kontynuował przegląd. W jednej z szafek znalazł mieszek ze złotem. Poświęcił kilka minut na dokładnie przeliczenie. Ponad 400 sztuk. Obłowił się ponad wszelkie oczekiwania. Pomyszkował jeszcze po willi, jednak nie wziął niczego więcej prócz dwóch średniej wielkości miksturek, w których rozpoznał napoje uzdrawiające. Z budynku wyszedł głównymi drzwiami, gdy tylko usunął z nich kilka ciężkich, żelaznych sztab. Czując, że nie powinien marnować dłużej czasu (udo obwinięte jakąś szmatą bolało) zrezygnował ze złożenia wizyty pisarzowi i udał się z powrotem do kanałów. Powrót był paniczny, bowiem kilka z trupów pod tawerną odłączyło się z grupy i ruszyło za nim. Trochę to zajęło, zanim je zgubił, ale stanął w końcu w siedzibie Gildii Złodziei.
- Tutaj wasza dola. – Habibi, nie czekając na żądania położył trzecią część znalezionego złota na stole plus naszyjniki. – Czy ten obraz jest na sprzedaż?
- W żadnym wypadku. – odpowiedź herszta była natychmiastowa i Habibi poczuł, że nie powinien przeciągać struny. Zrezygnował od razu z poproszenia o towarzystwo Huga w kanałach. Poprosił tylko o wskazówki, jak dostać się z powrotem do dzielnicy bram i ruszył, nieco utykając.
Allah wspomógł swojego wyznawcę i droga powrotna, chociaż nużąca, była spokojna. Stanął na miejscu zbiórki, z lekko uszkodzonym udem i okrwawioną głową. Przynajmniej dał upust swojej chęci zdobycia skarbów..
 
louis jest offline  
Stary 07-01-2012, 16:56   #56
 
Ziutek's Avatar
 
Reputacja: 1 Ziutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie coś
Cao Cao & Ziutek

- Musimy odwiedzić mój sklep. pozostawiam w nim wiele wartościowych przedmiotów, a sądzę że wiele z nich może przydać się nam podczas podróży. Przy okazji może znajdę jakieś stare ciepłe ubrania, skoro mamy zamiar jechać w tak zimne regiony, to możemy chociaż o taki luksus sobie pozwolić. - Po chwili dodał
- Może znajdę też jakąś starą broń... Ah tak, mam ten sztylet czy tam krótki miecz od paladyna, lepiej mieć przy sobie zawsze jakąś broń czy co kolwiek. Tak swoją drogą, jak poznałeś te dziewczynę ? - zapytał nagle
- Znalazłem ją w lesie, uciekała przed tym kołotuchem, którego zabiłem w gildii. A tak w ogóle to naprawdę szef uważa, że ona nam się przyda do tej... misji? Czy szef wziął ją z bardziej oczywistych dla nas, mężczyzn powodów? Jeśli mam prawo się dowiedzieć rzecz jasna.
- Pytasz...Dlaczego Ją wziąłem ? Hah. Podoba mi się twoje podejście ! - Stwierdził uradowany - Wziąłem Ją dlatego, że teraz jest tak naprawdę możemy Ją zabić w każdej chwili i nawet dostaniemy za to zapewne jakąś nagrodę. Poza tym, nie sądzisz że musi odpokutować ? Niech gotuje, pierze, zrobi wszystko, nam w końcu nie wypada tego robić. Poza tym, sądzę że... Możemy nieźle na niej zarobić. - Tym razem tajemniczo urwał
- Nie jest Ona zbyt inteligentna , przez co sądzę że to kwestia czasu, naturalnie dostaniesz swoją działkę. Tylko pamiętaj, że to sprawa między mną Nią a Tobą, reszta drużyny ma inne zmartwienia.
Antonio założył ręce na tors
- A szef to jakaś szycha? Kupiec czy coś?
Pedro zaskoczony pytaniem
- Zależy co rozumiesz, przez słowo “szycha”. Oraz zależy kto zadaje to pytanie, dla bezdomnego jestem szychą, dla mieszczana Kupcem, dla strażnika - szlachcicem. Dla Arystokraty ? Nikim. Wszystko zależy Od naszego punktu, w którym aktualnie znajdujemy się.
- Bezdomnym nie jestem, mieszczaninem też nie, za to kiedyś byłem strażnikiem. Słowo “szycha” to dla mnie osoba, która ma tyle władzy, że czuje się jak bóg. Myśli, że może rządzić tymi biedniejszymi. Załatwia swoje sprawy za ich pomocą nie zważając, że dzieje im się przez to krzywda. Jesteś takim psem jak ta reszta - Antonio podniósł głos - Przez takich skurwieli wrobiono mnie w morderstwo w dzielnicy bogaczy, przez takich jak ty wsadzono mnie do aresztu, przez takich jak ty wisiałbym gdyby nie moi przyjaciele, przez takich jak ty wtrącono mnie do koloni karnej, do kamieniołomu! Wypalano mi nazwę ich więzienia na ramieniu! I to przez takich jak ty waliłem kilofem, żrąc szczury bo racja więzienna była jak dla małego dziecka, przez takich jak ty kajdany obcierały mi nadgarstki i kostki! Ale chcę ci podziękować za jedno: Dzięki tobie poznałem mojego dowódcę, którego też załatwiły takie ścierwa jak ty!
Kiedy Pedro usłyszał pierwsze zdanie zatrzymał się. Ale także nie odwrócił się w jego kierunku, ba nawet mu nie przerywał kiedy prowadził swoją wyniosłą mowę. Jedynie uśmiechał się lekko wysłuchując wszystkich oskarżeń. Kiedy Najemnik wreszcie skończył, szlachcic spojrzał na niego.
- Nie jesteś bezdomnym, więc nie jestem dla Ciebie szychą, nie jesteś mieszczanem... Więc nie wart Ci jako kupiec. Strażnikiem ? Byłeś, więc nie jestem już dla Ciebie szlachcicem... Ale więc... Czym jesteś ? Zastanów się nad tym... Jesteś najemnikiem, ba najemnikiem który w dodatku pracuje dla takiego ścierwa jak Ja... Tak więc gdzie Cie to stawia ? Na równi z gównem ? Czy być może Ponad to ? Powiadasz... Że jestem Psem, a skoro pies tobą włada, to czymże jesteś ? Jesteś mniej warty dla psa, niż każda Suka... Czyż to nie sprawia, że jesteś najrzałośniejszą formą jaka mi towarzyszy ? Spójrz... Inni mają własne poczucie, Ty posiadasz jedynie swoją niedojrzałą pyche...Czy dume ? - Mina Pedra nagle spoważniała
- Tak więc... Przestań wreszcie użalać się nad samym sobą, a w końcu zrób coś z Sobą. Wyobraź sobie, czym mógłbyś stać się w oczach, pierwszej lepszej osoby ? Przeżyłeś ciężkie życie ? Być może, nawet mnie to nie interesuje, moje życie było zapewne inne, ale Ja na moje życie sam Ciężko pracowałem. Nie pozwoliłem nigdy, by ktoś stał nademną, Ty na to pozwoliłeś, tak więc każdy mógł Cię wykorzystać. Taka sytuacja powinna zrobić z Ciebie osobę bogatszą o te wiedze. Więc dlaczego jej nie wykorzystujesz ? Przestań się wreszcie mazać nad samym sobą... I zajmi się zmianą tego, doprowadź do sytuacji, by móc stwierdzić “Tak, zrobiłem wszystko” By mieć poczucie własnej wartości. By stwierdzić że się nie poddało. A Ty ? Tymczasem jedyne co robisz, to obrażasz osobę, dzięki której zarobisz na chleb, ba, być może nawet pozwoli Ci wyjść z samego dołu drabiny społecznej...
Teraz z kolei Antonio się uśmiechnął:
- Widać, że masz doświadczenie szychy o której mówiłem. Myślisz, że każdy zacznie ci służyć jak tylko na niego spojrzysz. Więc się pomyliłeś. Tak jestem bogaty w wiedzę, żeby nie pozwolić takim ścierwom chodzić po ziemi. Zarobić na chleb? Nie muszę. Mam wystarczająco pieniędzy, na chleb, na zbroję, broń, medyka i co tam jeszcze potrzebuje wojownik. Mi z kolei nie potrzebny dwór na pół miasta i te szlacheckie przyjęcia na których obmyslacie te swoje spiski, oby tylko dorwać się do pieniędzy mieszkańców, nieważne że droga zwykle jest usłana trupami bo to przecież i tak nie są ludzie. Tylko, że właśnie dzięki nim masz pieniądze, żeby tak się rządzić. I nie myśl, że jak podpisałeś kontrakt z Lee to znaczy, że będę twoim podnóżkiem. Mogłeś sobie wynająć któregoś z nowych, oni włażą w dupę. Ja nie pozwolę, żeby takie ścierwo jak ty rządziło mną, człowiekiem... biedoty. Monici także nie wykorzystasz. Wracając jeszcze do tego kontraktu na mnie. Przeliczyłeś się co do mnie. I radzę ci, abyś nie próbował wydawać mi rozkazów,a spróbuj zrobić coś Monice to twoje ciało zawiśnie na drzewie w tej Rosji - Antonio stanowczym krokiem minął Pedra i ruszył wgłąb miasta.
- Masz zamiar... Tak długo zyć ? MORDERCO ! - Ostatnie słowo niemalże wykrzyczał, tak by okoliczni mogli to usłyszeć
- Wiesz że, jeśli jakikolwiek... Nawet śmieć, złoży hołd. Przyjmie wasalstwo, jego winny czasowo zostają zapomniane ? A niekiedy przechodzą na jego seniora ? Taaaak... Był to by sposób, nie sądzisz ? Spójrz. Monica, czy jak ta dziwka ma na imię... Nie jest Biedakiem... Więc nie jestem jej Panem, nie jest mieszczanką, więc jako kupiec nie mam dla niej wartości, poza moim dobytkiem i głowa. Nie jest strażniczka... Więc nie wartości niema dla niej Herb... Jest... Mordercą. - To zdanie wyjątkowo dziwnie zabrzmiało
- I pomyśl. Ile jest wart morderca ? W stosunku do “szychy” ? Problem w tym, że gdybym był szychą... Nie przejmował bym się odpadkiem. Problemem jest też to, że gdybym był szlachicem, zaniechał bym tej konwersacji, a Jako kupiec odstąpił. Ale jako człowiek, niezwykle złośliwy, jako osoba, jako osoba... Nie daruje. A co do Ciebie Antonio, już nie masz dla mnie żadnej wartości, wymienię Cię jak zwykłą dziwkę w Burdelu, taką posiadasz aktualną wartość, a śmiesz mówić mi o zasadach... Jednak co do twojej... Monici, to twoi kompani, a raczej... Byli kompani - straż miejska, złapią Ją, po czym powieszą, albo mam lepszy pomysł. Może zamiast tego, twoi koledzy najemnicy, urządzą sobie Polowanie ? Tylko jak wówczas skończy... Tragicznie... Tragicznie... Ale oczywiście, możesz iść dalej ze mną, A Ja daruje Ci.
Antonio tylko skłonił głowę na znak pożegnania i ruszył w swoją stronę.

Ruszył w miasto, obojętnie gdzie byle się uspokoić. Barcelona zmieniła się nie do poznania. Kiedyś ludzie radośnie przepychali się na ulicach, teraz wszyscy są w jakimś amoku, jakby byli nieobecni. Niegdyś czyste ulice były teraz zapyziałe i zaniedbane. Wisienką na torcie były zapieczętowane przejścia do innych dzielnic. Antonio współczuł strażnikom, przynajmniej tym co dobrze robili swoją robotę. On nie chciałby użerać się z ludźmi, którzy prawdopodobnie stracili krewnych ponieważ są za tymi plombami. Zauważył, że rozwinął się handel amuletami chroniącymi przed nieumarłymi. Pewnie trefne, Antonio w czasie swojej kariery strażniczej zamykał podobne interesy. A ludzie naiwni i przerażeni bliskością trupów kupowali je dla siebie i dla rodzin płacąc ciężkie pieniądze. Topór uznał, że nie ma co tu się kręcić więc ruszył do bram miasta, do gildii najemników skoro został zwolniony. Na zewnątrz stali już niektórzy z tej bandy do której został najęty. Życzył im powodzenia. Czekał tylko, aż ktoś spróbuje go zatrzymać.
 
__________________
"W moim pokoju nie ma bałaganu. Po prostu urządziłem go w wystroju post-nuklearnym."
Ziutek jest offline  
Stary 08-01-2012, 14:15   #57
 
SWAT's Avatar
 
Reputacja: 1 SWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputację
Marion Hawkwood i Alberto E. I. Caballero Batista
Nie było sensu zostawać na zbyt długo w jednym miejscu, więc ruszyliście. Sprawy łóżkowe, rzeczywiście trochę wam skomplikowały stosunki. Większość podróży, po prostu przemilczeliście. Trakt, który miał być krótszy, jak zapewniał niedawno mijany drwal, był dziwnie pusty. Niedawno jeszcze ledwo się poruszaliście w tabunach uciekinierów, zepchnięci na sam skraj drogi. Teraz, wszystkich podróżnych jakby wymiotło.
Z pewnością, większość podróżnych wybrało dłuższą drogę. Nie mieliście im za złe, ta droga którą szliście, potrzebowała remontu i naprawdę solidnego. Ale tak jak droga pozostawiała wiele do życzenia, tak zło czyhające na podróżnych już w pełni zasługiwało na swą nazwę.
Świst bełtu, szarpnięcie się rumaka, na którym siedziała Marion. Kolejny świst, uszczypnięcie w prawe ramię Batisty, koń już wierzgał kopytami w agonalnie. Kolejny świst, Templariusz oberwał w udo, co zmusiło go do przyklęknięcia na kolano. Jedynie Marion póki co, wychodziła z tego bez szwanku. Dopóki na rzucono na niej i na Templariusza, przedziwnie wyglądającej sieci. Śmierdziała człowiekiem, i rzeczywiście była zrobiona z ludzkiego włosia i ludzkiej skóry. Miała wplątane dodatkowo małe kryształki, o których mocy słyszała już dawno, dawno temu i kazano jej ich unikać. Szybko poczuła, jak ucieka z niej moc magiczna, jak staje się bez silna.


Niewidzialny wróg, szybko pojawił się na trakcie. Małe, wredne gobliny były praktycznie wszędzie.
- Nasz znajomy drwal, znowu odwalił kawał dobrej roboty – dało się słyszeć jakiś niewyraźny głos zza waszych pleców.
Cichutki szelest i nagle oboje straciliście przytomność, najpierw Batista, następnie Hawkwood.

Marion Hawkwood
Obudziłaś się po czasie, nie wiedząc gdzie jesteś i jak w dane miejsce trafiłaś. Czułaś, że jesteś przywiązana do stołu, a na rękach i nogach masz bransoletki nabijane kryształem, wysysającym z Ciebie moc. W dodatku, jak czułaś, krwawiłaś z tyłu głowy. Nigdzie nie było Batisty, ale i Goblinów.
W ich norze, czy gdziekolwiek byłaś, cuchnęło okropnie.

Alberto E. I. Caballero Batista
Ocknąłeś się przykuty do wilgotnej ściany jaskini, bez koszulki i bez espadona. I co ważniejsze, bez Marion. Na twoje szczęście, w pobliżu nie było też goblinów, a na korytarzu który dostrzegałeś, paliły się jakieś pochodnie czy lampki. Na prawo od Ciebie, na niskim i naprawdę paskudnym stole, który zapożyczył barwę od trzymanych nań produktów, na krwisto czerwoną, leżały pocięte i poćwiartowane zwłoki konia. Na około niego, znajdowały się inne przysmaku. Wilki, jelenie oraz posztukowana ludzina.

Pozostali
Pierwsza na miejscu, była Nina. Oparta o bramę, przyglądała się swojemu nowemu nabytkowi na nadgarstkowi, delikatnie go obracając. Ludzie, wchodzący i wychodzący z miasta nie mieli czasu przyglądać się zwierzo-człekowi, ale kilku jak zwykle nabrało śliny w usta i splunęło prosto pod jej nogi, okazując przy tym słowem, pogardę w jakiej ją mieli.
Po chwili, wozem nadjechał Brat Thane Blythe. Nie był to jakiś strasznie wielki pojazd, ale piątka, a potem może i siódemka bohaterów, mogła na nim wygodnie podróżować. Zaprzężony był w cztery konie, i w dodatku, jakby Sir Aurik miał poczucie humoru, każdy był innej maści. Wóz, pełen skór, zapasów i wszelakich innych zapasów, powoli zatrzymał się za bramę.
Następnym wybrańcem, który pojawił się na miejscu, był kupiec Pedro. Z podstępną miną i złowrogim uśmieszkiem, która towarzyszyła mu zawsze, obejrzał wóz jako podarowali im Templariusze i Inkwizycja. Był nieco zawiedziony, z pewnością spodziewał się dorożki lub karety, ale nie było sensu się wykłócać. Przecież jeszcze dobrze nie zdążył ochłonąć, po niedawnej kłótni.
Przed ostatnim na miejscu był Habibi, jakby ”usatysfakcjonowany” i ”spełniony”. Tylko wprawne oko mogło zobaczyć, że jedna mała sakiewka, zamieniła się w dwie ciut większe, swobodnie zwisające u pasa sakwy. Co się w nich znajdowało, mógł wiedzieć tylko on sam.
Ostatni na miejscu spotkania był Antonio, lecz ten jak się okazało, pojawił się tu tylko z wami pożegnać. Brat Thane Blythe nie wiedział po co wybrańcem miał być ktoś bez ducha, nie władający magią, ale szybko dogonił znikającego w lesie najemnika. Po krótkiej, bardzo rzeczowej rozmowie, obaj powrócili na wóz. Najemnik usiadł koło powożącego zakonnika i tylko Ci co siedzieli za nim, mogli zobaczyć nienawistny wzrok Pedra, wwiercający się w plecy topornika.
Wóz ruszył powoli, ubitymi traktami. Było już dość ciemno, lecz pierwsze kilometry traktu były pilnowane przez Templariuszy. Rzadko kiedy cokolwiek pojawiało się wrogo nastawione na szlakach. Mimo wszystko, kiedy na kozioł wskoczyła jakaś drobna istota i przysiadła się do Antonia, wszyscy jak jeden mąż chwycili za swoją broń, lecz szybko spostrzegli że to Monica. Machanie toporami, siekierkami i buławami, nie było konieczne.
Postanowili jechać całą noc, a dopiero rano odpocząć. W końcu, kiedy byli w ruchu i w dodatku w nocy, można było liczyć na mniejsze prawdopodobieństwo ataku, niż kiedy by obozowali na skraju drogi. Rankiem znaleźli się przy tawernie „Mostowej”, w której oczekiwał na nich Jerzy Emanuel Chavarro, Inkwizytor.
 
__________________
Po prostu być, iść tam gdzie masz iść.
Po prostu być, urzeczywistniać sny.
Po prostu być, żyć tak jak chcesz żyć.
Po prostu być, po prostu być.

Ostatnio edytowane przez SWAT : 10-03-2012 o 12:54.
SWAT jest offline  
Stary 11-01-2012, 12:05   #58
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację
Ranek wstał słoneczny i upojny. Zapachy budzącego się do życia lasu docierały do niej z każdej strony. Zapewne byłaby w stanie cieszyć się nimi niczym małe dziecko. Były tak znajome i tak pełne wspomnień, że nie powinno jej to sprawić problemu. Oczywiście gdyby była w nastroju skłaniającym do oddania się owej radości. Niestety, ledwo przespana noc robiła swoje. Wstała zatem z posłania znacznie wcześniej niż Alberto, świt ledwo zdążył zaróżowień wciąż nocne niebo, gdy zabrała się za rozpalanie ogniska. Nie sądziła, że tak właśnie będzie wyglądała jej pierwsza noc spędzona wspólnie z mężczyzną. Miała aż za dużo czasu na myślenie, a jej umysł wykorzystał go do ostatniej chwili. Marzenia młodej dziewczyny rozbiły się o rzeczywistość do której nie była przygotowana. Przystojny szlachcic na białym rumaku wydał się jej nagle równie rzeczywisty co postać utkana z mgły. Wielkie łoże, biała suknia, kwiaty, uśmiechnięte twarze rodziców i przyjaciół. Ileż to nocy spędziła na snuciu takich marzeń? Czy jednak żałowała decyzji podjętej pod wpływem chwili? Nie była pewna. Serce, głupota ponoć było słuchanie jego podszeptów, twierdziło że uczyniła właściwie. Rozum stanowczo temu się sprzeciwiał. Jej duchowy towarzysz milczał. Nie była pewna czy jest z tego powodu zadowolona czy nie. Wciąż pamiętała śmiech który słyszała poprzedniego dnia. Gdy jednak spoglądała na uśpionego Templariusza jej twarz rozjaśniał czuły uśmiech, a wszystkie sprzeciwiające się temu układowi myśli, pierzchały niczym mgła przegonione przez pierwsze promienie słońca.


Milczenie nie przeszkadzało Marion. No, może troszeczkę, jednak starała się by jej myśli nie znajdywały odzwierciedlenia ani w spojrzeniach rzucanych od czasu do czasu w stronę Alberto, ani w mimice twarzy gdy to robiła. Doszła do wniosku, że będzie cieszyć się chwilą póki trwa. W końcu nie wiedzą jak daleko uda się im dojść lub kiedy celnie wymierzony cios zakończy ich życie. Postanowiła więc że będzie czerpać z niego pełnymi garściami dopóki ma ku temu możliwość. Zawsze mogła wszak trafić gorzej.


I trafiła - doszła do wniosku rozglądając się po pomieszczeniu w którym się znalazła. Ohydny smród przyprawiał o mdłości, a uczucie wilgoci z tyłu głowy nie pozostawiało wątpliwości. Była związana, ranna i do tego bezradna. Na dodatek nigdzie w pobliżu nie widziała Alberto. Pamiętała, że upadł tuż przed nią. Jego widok był tym co miała przed oczami nim pochłonęła ją ciemność. Czuła jak narasta w niej przerażenie, które potęgowała odczuwalna pustka w miejscu, w którym powinna być moc. Panika podchodziła pod gardło tamując oddech i wyciskając łzy z oczu. Bała się o siebie, o Alberto, o to co z nią zrobią i tego co już mogli zrobić jemu. Myśl o towarzyszu była tym, co zmusiło ją do walki. W końcu on nie poddałby się tak łatwo popadając w rozpacz i bezczynnie czekając na to co przyniesie mu los. Walczyłby, tak jak robił to dla niej setki razy. Szarpnęła ręką. Jeden, drugi raz. Później znowu, mocniej. Poczuła jak branzoleta zsuwa się nieco, co dodało jej sił. Potrząsnęła nią wyginając tuów dla dodania ruchom mocy. Zabolało, więzy nieco mocniej wcięły się w ciało. Przygryzła wargę i ponowiła próby. Omal nie krzyknęła z ulgi gdy “ozdoba” zsunęła się wreszcie całkiem i, z wyjątkowo głośnym jak dla Marion, hałasem opadła na podłogę. Przy drugiej wiedziała już co robić. Przede wszystkim nie zważać na koszt. Po drugie, mocniej zagryźć wargi by nie krzyknąć. Po trzecie nie przestawać dopóki metal ozdobiony kryształami nie opuści swego miejsca. Kolejny głuchy dźwięk zakłócił cisze panującą w jej więzieniu. Zamarła nasłuchując, nic jednak nie wychwyciła. Głęboki oddech pozwolił jej na chwilę opanować nerwy. Musiała wszak pozbyć się branzolet z kostek. Na szczęście to zadanie powiodło się jej znacznie szybciej i łatwiej. Czując jak cienkim strumieniem powraca do niej moc, którą od chwili narodzin miała w sobie, rozpłakała się ze szczęścia. Chwila “osuszenia” uświadomiła jej jak wielkie miała szczęście. Przysięgła sobie, że już nigdy nie będzie narzekać na swój los i brak normalnego życia.

Na to, by ktoś przypomniał sobie o jej istnieniu musiała czekać nieskończenie długo. Minuty wlokły się niemiłosiernie pełne coraz to czarniejszych domysłów. Kim był młynarz i dlaczego pomagał tym stworzeniom. Skąd wiedzieli, że mają do czynienia z Dzierżycielem? Nienawidziła Inkwizycji jednak wątpiła by ten atak był sprawką Jerzego. Myliła się jednak już wcześniej i to nie jeden raz więc umieściła go na szczycie listy osób, które mogły za tym stać. Poza nim byli ci dwaj z mostu. Jednym z nich mógł być syn młynarza, który zapewne od dawna pomaga łapać tym istotom ludzi i takich jak ona. Pododawał fakty, które mógł mu zdradzić syn i odsprzedał informacje. Jeżeli tak to zapłaci jej za to, mimo iż zabijanie nie leżało w jej naturze. Znajdzie sposób by go pogrążyć, a jeżeli się jej to nie uda to... Zawsze mógł nagle zdecydować, że jego życie straciło sens i zawisnąć pod dachem własnego młynu. Mysli niegodne uzdrowicielki budziły w niej gniew, który zasnuwał sumienie cienką, ale mocną woalką. Jeżeli chciała się stąd wydostać i pomóc Templariuszowi, nie mogła mieć litości dla swoich oprawców.

Takie właśnie plany przerwał jej odgłos zbliżających się kroków. Przez smród panujący w norze przebiła się woń ludzkiej krwi. Nie była świeża, więc jej serce podskoczyło chwytając iskierkę nadziei na to, że Alberto wciąż żyje. Goblin nie miał najmniejszych szans. Gdy tylko go wypatrzyła skupiła ofiarowaną jej moc na jego umyśle, przejmując nad nim całkowitą władzę. Zamarł w pół kroku, jego spojrzenie wyrażało pustkę. Zakrwawiony fartuch i tasak, który również posiadał na sobie ślady posoki, jasno świadczyły o tym czym zajmował się w swoim społeczeństwie.
- Rozwiąż mnie - rzuciła polecenie rzeźnikowi. Zareagował natychmiast nieco niezgrabnie rozsupłując więzy. Widać dobry był w odcinaniu kończyn, a nie ich uwalnianiu. Wykonał jednak zadanie dzięki czemu w chwilę później opierając się o stóż czekała aż krążenie wróci do stóp i dłoni. Nie było to przyjemne doznanie. Wykorzystując te chwile zaczęła wypytywać posłusznego jej goblina.
- Gdzie trzymacie Templariusza, który był ze mną? - zadała pierwsze z listy pytań, które wydały się jej najważniejsze. W końcu nie miała czasu na pogaduszki, to nie dwór królewski ani nawet karczma.
- W jednej z nor - padła odpowiedź. - Żyje jeszcze.
To była dobra wiadomość. Jeżeli zdoła dotrzeć do Alberto to będzie miała większe szanse na przeżycie. Razem na pewno uda się im stąd wydostać.
- Dobrze, - skinęła głową - teraz powiedź mi jak do niego trafić.
- Wyjść i wybrać jedną z nor
- padła lakoniczna odpowiedź, która doprowadziła ją do szału.
- Która dokładnie? - zapytała siląc się na spokój i ostrożnie zaczynając rozchodzić stopy.
- Nie wiem - odrzekł równie satysfakcjonująco co chwilę wcześniej.
- Jakim cudem nie wiesz? - w jej głosie pobrzmiewał gniew.
- Nie było mnie jak go umieszczali.
To przynajmniej wyjaśniało jego niewiedzę. Nie poprawiało jednak rosnącego niepokoju Marion. Nie miała czasu na to przesłuchanie, tyle że bez niego daleko nie zajdzie.
- Kto stoi za tym porwaniem - musiała zdobyć ta informację by wiedzieć komu zawdzięcza owe niezapomniane i wciąż trwające atrakcje.
- Nikt. Głodni byliśmy - oznajmił jakby mówił o sarninie albo kurczakach. Marion poczuła jak żołądek podchodzi jej do gardła.
- Jak się stąd najlepiej wydostać? I jak jest chronione to miejsce? - pytała, szukając jednoczesnie czegoś co nadawałoby się do przeniesienia branzolet.
- Najbezpieczniej nad norami, uciec w głąb lasu, w kierunku rzeki, potem skryć się pod wodospadem i wczesnym rankiem na obrzeżach obozu dostać się do traktu - padła dokładna odpowiedź na pierwsze pytanie.
~ Przynajmniej tyle ~ pomyślała Marion.
- Zapomniałeś o ochronie. Gdzie są rozstawione wasze straże? - dopytała po czym niechętnie wskazała na skórzaną sakwę, która miał przy sobie goblin. - Daj mi twoją sakwę - nie chciała myśleć z czego była zrobiona. To by było nieco za dużo.
Goblin spełnił jej życzenie, jednocześnie udzielając odpowiedzi.
- Wokół wioski chodzą uzbrojone oddziały kuszników i mieczników. Przy trakcie i w głębi lasu są umieszoczne czujki. Zmieniają się co ranek.
Ostrożnie, by przypadkiem nie dotknąć kamieni, włożyła do sakwy wszystkie cztery branzolety.
~ Tylko nie mysleć... Po prostu nie myśleć... ~ powtarzała niczym mantrę.
- Dlaczego użyliście tych kamieni by nas schwytać. Macie tu szamana? Gdzie przebywa? - zadawała kolejne pytania przywiązując jednocześnie sakwę do pasa. Nie widziała jeszcze co zrobi ze zdobyczą, ale nie chciała ich tu zostawiać by wkrótce znalazły się na nadgarstkach i kostkach innego dzierżyciela.
- Używamy ich na wszystkich. Na wszelki wypadek. Dopiero później poczuliśmy twojego ducha - wyjaśnił. - Szaman jest w domu, w centrum wioski - dodał po chwili.
Zatem być może uda się jej przejść do Alberto i nie zostać złapaną. Odetchnęła z ulgą.
- Zaprowadź mnie do tej nory, w której uważasz, że mogli go umieścić - zwróciła się do goblina. Nie miała zbyt wiele czasu. Energia ulatywała szybko, jednak wracała nieznośnie powoli. Jeżeli straci cały jej zapas nim znajdzie Alberto, marna jej przyszłość. Musiała też pamiętać by zostawić tyle żeby uleczyć ich oboje. Nie chciała jednak zabijać goblina. Jeszcze nie teraz. Mógł się jej bowiem przydać w razie kłopotów. Walczył tym toporkiem zapewne lepiej niż ona byłaby kiedykolwiek zdolna. Na dodatek mógł robić za zwiadowcę, informując ją czy droga jest bezpieczna.

Ruszyli, najpierw on, a tuż za nim Marion. Gdy wyszli z nory jej oczom ukazała się niewielka wioska złożona z dwunastu domków pokrytych skórą. Angielka ograniczyła się tylko do pospiesznego rzucenia na nie okiem. Szczegółowe dane mówiące o tym czyja to skóra mogły zanadto rozproszyć jej koncentrację, która i tak nie była idealna biorąc pod uwagę ranę z tyłu głowy. Musiała jednak wytrzymać ograniczając się tylko do przyłożenia do niej dłoni. Goblin zaprowadził ją do niemal identycznej nory, jak ta, w której ją trzymano. Nie zastałą tam jednak Alberto. Zamiast niego zastała wymęczonego zwierzoczłeka. Mężczyzna był poraniony ale wciąż w miarę żywy. Przywiązano go do wielkiego X, które umocowano w ścianie. Jego wzrok był łagodnie mówiąc niepewny. Nie odezwał się ani słowem, obserwując ją tylko. Marion również nie byłą pewna co powinna w tej sytuacji zrobić. Miała uratować Alberto, a nie wszystkich, któzy są tu przetrzymywani. Jednak nie mogła go też zostawić. Gdyby tego było mało poziom energii zaczął się wahać, opadając, to znów wzrastając. Traciła przez to władze nad goblinem, co groziło w najlepszym wypadku podniesieniem alarmu. Nie pozostało więc nic innego jak zabicie goblina. Ona zaś znała sposób by jednoczesnie pozbyć się rzeźnika i zyskać na tym coś więcej niż tylko jednego przeciwnika mniej.
- Połóż się i zaśnij - rozkazała nie patrząc na więźnia. Goblin posłusznie spełnił jej rozkaz. Trzymając jego umysł w uśpieniu, przyklękła nad nim i odnalazła właściwe miejsce na jego szyi. Kły wysunęły się posłuszne głodowi, który zrodził się na samą myśl o krwi. Przebiła nieco twardawą skórę rzuciwszy wcześniej przepraszające spojrzenie zwierzoczłekowi. Nie mogła go uwolnić od razu, nie była dość silna by w razie czego się obronić. Musiał to zrozumieć i miała nadzieję, że tak właśnie postąpi. Wyrzucając go na chwilę z umysłu skupiła się na posilaniu. Posoka goblina nie była tak sycąca jak ludzka, do tego miała nieprzyjemny smak. Była jednak krwią i to jej wystarczyło.
Podnosząc się znad truchła oblizała usta, a następnie rękawem sukni starła to czego nie mogła dosięgnąć językiem. Dopiero wtedy spojrzała na więźnia.
- Uwolnię cię teraz i spróbuję coś zdziałać by uleczyć twe rany. - Powiedziała podchodząc do niego i zaczynając rozsupływać więzy. - Szukam innego więźnia. Pojmano go razem ze mną. Wysoki, postawny, w szatach Templariusza -opisywała Alberto w nadziei, że nieznajomy posiada większą wiedzę niż jej posiłek.
- Taaak - ni to powiedział, ni wysyczał - Widziałem jak go wlekli do jamy obok, ale bez szat i bez sprzętu, jeśli takowy miał, bo tamte, zapewne są w magazynie...
- Wiesz gdzie jest ten magazyn?
- zareagowała żywo, kończąc rozwiązywanie lewej kostki mężczyzny. Uniosła spojrzenie z uśmiechem przyklejonym do ust. Nie mogła go powstrzymać. - W jakim stanie był Templariusz? - dodała sięgając do więzów na prawej nodze.
- O, tam - wskazał budynek najbliżej nor - A Tempal, ma w sobie bełty, krwawił.
To nieco zmniejszyło jej radość. Przyspieszyła swoją pracę i po chwili wstałą by sięgnąć do prawego nadgarstka.
- Pójdziesz ze mną po mego towarzysza i później do magazynu? - nie liczyła na to, że po uleczeniu mężczyzna jej pomoże ale zapytać nie zaszkodziło.
Zwirzo-człek pokiwał tylko twierdzącą głową.
Dokończyła rozwiązywania, po czym pomogła mu usiąść na podłodze. Nie mógł iśc w takim stanie więc zaczerpnęła część mocy by uleczyć ich rany. Od razu poczuła się lepiej mimo iż poziom energii znacznie zmalał. Upewniwszy się, że jej nowy towarzysz da radę zająć się sobą, podeszła do rzeźnika i chwyciła jego tasak. Zawsze była to jakaś broń, z której Alberto powinien zrobić dobry użytek w razie potrzeby.

Do więzienia Alberto dotarli bez przeszkód. Na zewnątrz panował już mrok, a z obozowiska dochodziły odgłosy jego mieszkańców. Nikt jednak nie był szczególnie zinteresowany spacerem w stronę nor, za co dziękowała opatrzności.
Na widok Templariusza serce Marion ścisnęło się z żalu. Nie zwlekając ani chwili dłużej chwyciła klucz leżący na stole i pospiesznie podeszła by go uwolnić.
- Alberto? - zapytała czule chcąc usłyszeć jego głos po tych okropnych chwilach kiedy myślała, że nie zobaczy go już żywym.
- Eeee - mało elokwentnie jak na niego odpowiedział; obolały z powodu bólu i przytłumiony z powodu ubytku krwi.
Jej ręce drżały przez co czuła się winna, gdyż uwalnianie go nie było tak szybkie jakby chciała. Gdy jednak udało się jej odpiąć podtrzymała go omal się przy tym nie przewracając po czym pomogła mu usiąść.
- Alberto... to będzie bolało ale muszę wyjąć bełty - mówiła cicho, spokojnie, chcąc przelać w niego swoje opanowanie, które po prawdzie było głównie ułuda na potrzebę chwili.
Za każdym wyciągnięciem bełtu warczał z bólu, czy to ze zmeczenia spowodowanym wycięczeniem, czy ze zrozumienia, że w obecnej sytacji krzyk jest najmniej pożądany.
- Nic ci się nie stało? - zapytał już trzeźwiej; najwidoczniej nowe fale bólu i adrenalina przywróciły mu pełną świadomość.
- Nie - skłamała bez zająknięcia, w końcu w tej chwili nic jej już nie było. - Pomogę ci - powiedziała starając się ignorować zapach świeżej, pełnej mocy krwi, tak różnej od tego czym wcześniej się pożywiła. Odwróciła spojrzenie skupiając je na ścianie, tuż nad prawym ramieniem Alberto. Zebrała niemal całą energię jaka jej została i pchnęła w jego stronę nie zważając na efekty, które takie postępowanie może wywołać. Liczyło się tylko by jego rany i obrażenia zagoiły się jak najszybciej, a on sam przestał cierpieć.
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”
Grave Witch jest offline  
Stary 11-01-2012, 14:57   #59
 
villentretenmerth's Avatar
 
Reputacja: 1 villentretenmerth nie jest za bardzo znanyvillentretenmerth nie jest za bardzo znanyvillentretenmerth nie jest za bardzo znany
Gdy tylko poczuł błogość i nowe siły wynikające z pierwszego uleczenia, zignorował to że ów nie jest dokończone. Wstał i rozglądał się po norze, czy coś nie nadaje się na broń, tarcze, albo jakąś boską sprawą nie znalazła się tu kolczuga.
Nie znalazł nic co by na broń się nadawało... najwyżej jego własny łańcuch. Stół był za ciężki na tarcze.
- Dużo ich na zewnątrz? zdyscyplinowani? znasz ich rozmieszczeine? - wypytywał patrząc to na zwierzołaka to na Marion.
Dziewczyna wstała powoli i nieco niepewnie. Świat wirował jej przed oczami więc spróbowała skupić wzrok na jakimś stałym punkcie. Uznała, że nie najgorszym może się okazać sam Templariusz, gdy jednak na niego spojrzała wzrok jakby kierowany swoim własnym życiem, zsunął się na stół obok którego stał mężczyzna. Krew i mięso... Jelenie, konina, wilki... Wyraźnie poczuła też dobrze jej znaną, ludzką posokę. Części leżące na stole, niektóre w każdym razie, miały znajomy, zdecydowanie zbyt rozpoznawalny kształt. Poczuła jak fale skurczy przechodzą przez jej żołądek kierując wszystko co w nim miała w górę. Posmak goblińskiej krwi, który pozostał jej w ustach, nagle nabrał intensywności. Odwróciła się szybko by powstrzymać wymioty, jednak ruch ten tylko nasilił zawroty głowy wywołane ubytkiem energii. Pochyliła głowę opierając dłoń o ścianę, a na niej całe ciało. Jeszcze jeden wdech i wydech.. I jeszcze jeden... Jej wola jednak była najwyraźniej silniejsza niż ciało gdyż przy kolejnym wydechu wraz z powietrzem wydobyła się zawartość żołądka, w większości krwistoczerwona, powodując u Marion kolejne spazmatyczne ataki nudności.

Sytuacja wygladała fatalnie. Chyba najgorzej od czasu jak uciekli razem z Hiszpanii. Gdyby nie bolący obojczyk, Alberto czułby się względnie dobrze. Marion ledwo funkcjionowała. Te fakty kotłowały się w głowie Alberto definitywnie niszcząc jego nadzieje. Klęknął przed Marion. Mógł jej pomóc tylko objęciem i złapaniem za dłoń. Wiedział jak to mało i nieefektywnie. Spojrzał na zwierzołaka, który wyglądał równie marnie jak oni. Powiedział w końcu do niego:
- Walczyłeś kiedyś z kimś? i... Jak bardzo twoje zmysły są lepsze od ludzkich? W sensie, czy usłyszysz goblinów, zanim oni nas usłyszą?
Mężczyzna skinął głową spoglądając na Templariusza nieco nieufnym wzrokiem. Po chwili odwrócił się i cofnął nieco w głąb korytarza, jednak wciąż pozostając na widoku. Jego postawa wyrażała skupienie.
Alberto wstał. Rozejrzał się jeszcze raz po norze.Niestety nie znalazł nic co by zastąpiło wysłużonego espadona. Jedyną bronią jaką mógł urzyć były łańcuchy lub rzeźnicki tasak z którym przyszła Marion.
- I jak tam okolica? - zagadnął zwierzołaka; jego umysł krwawił bardziej niż ciało z powodu stanu Marion.
Nie chodziło o to że będzie ciężarem w ucieczce, lecz o to że się o nią martwił. Zwykle to on brnąc przez wrogów niczym czołg potrzebował magicznego leczenia. Nigdy ona. Złapał jej drobne jak huherko ciało pod swą spoconą pachę. Prawie ów zapach pozbawił ją przytomności. Ze smutkiem domyślał się, że w razie potrzeby poprostu ją puści na podłogę by bronić ich wspólnego życia. Chyba że zwierzołak wykarze się talentem skrytobujczym i umiejętnością planowania.
- Przestań... - sapnęła, próbując złapać powietrze. Pomysł podniesienia jej w ten sposób musiał Alberto podpowiedzieć któryś z Upadłych. Dziewczynie, która ledwo uspokoiła żołądek, ponownie zrobiło się niedobrze. Na dodatek przez to całe wirowanie rozbolała ją głową. - Postaw mnie... Nie jestem dzieckiem... - próbowała przemówić mężczyźnie do rozumu zanim zrobi coś, co nie tylko ją narazi na niebezpieczeństwo utraty zdrowia, o ile nie życia, co w tej chwili chyba nawet by jej pasowało.
Zaniepokojony Templariusz opuścił Marion. Niepewnym krokiem podszedł do węszonego zwierzołaka.
- Czysto? - stanął nad nim wyczekująco.
Zwierzołak skinął głową po czym dodał ciche:
- Tak.
Marion w tym czasie nie zwarzając na krew, złapała za kant stołu by się podtrzymać. Zawroty powoli, nawet dość powoli, jednak mijały. W żołądku najwyraźniej nic już nie miała gdyż torsje ustąpiły pozostawiając po sobie nieprzyjemny posmak w ustach. Marzyła o kubku czystej wody, świeżej krwi lub kielichu wina. Najlepiej wszystko razem w dowolnej kolejności. Zamiast tego musiała się zadowolić powietrzem i to nie najlepszej jakości.
- Wychodzimy - oznajmiła pewnie po czym zrobiła bynajmniej sprzeczny z jej postanowieniem, krok do przodu. - Twoje rzeczy są w magazynie. Musimy je odzyskać, a później dotrzeć do wodospadu przebijając się, a w miarę możliwości omijając straże i czujki. - Następny krok był już pewniejszy, podobnie jak kolejny. Mogła być z siebie dumna i pewnie będzie... później. - Musimy też uważać na szamana, nie dam sobie z nim rady w takim stanie.
Spojrzał na nią kiwając głową, rozejrzał się i powiedział do zwierzołaka:
- Prowadź, wiesz, gdzie jest ten magazyn?
Ten nie odpowiedział, nawet nie spojrzawszy na Templariusza ruszył. Gdy już wyszli z nor i znaleźli się na obrzeżach wioski, zwierzołak poprowadził ich krętą ścieżką minimalizującą szansę na odkrycie. Alberto starał się iść pochylony by nie rzucać się za bardzo w oczy. Wszak był znacznie większy od goblińskiej społeczności i można go było łatwo wypatrzyć nawet pomimo panującego mroku. Gdy zbliżyli się do budynku usadowionego na końcu rzędu nor, Zwierzołak podniósł rękę nakazując się zatrzymać. Odwrócił się do wyczekujących za nim Marion i Alberto. Pokazał im dwa palce i wskazał na wejście oświetlone dwiema pochodniami. Na straży magazynu stały dwaj goblińscy wojownicy, każdy z krótkim mieczem w ręce. Pod ścianą stały oparte dwie kusze.
Marion przystanęła w cieniu Templariusza. Nie licząc bólu głowy czuła się już znacznie lepiej. Energia wracała falami pozwalając jej na podjęcie kolejnego wyzwania. Nie była tylko pewna jak na Alberto wpłynie jej nagła przewaga. Wszak do tej pory to on wszystkim się zajmował, a ona ograniczała do posłusznego czekania, aż wrogowie padną trupem i będzie mogła zająć się uleczeniem jego ran. Nagła zamiana ról mogła spowodować nieprzewidziane skutki w ich małej drużynie, czego za wszelką cenę wolałaby uniknąć. I tak nie było łatwo. Gdy zwierzołak wskazał na siebie, a później na jednego z goblinów, zdecydowała że nie przyzna się do mieszania w tej walce.
- Poczekam... - powiedziała cicho, słabym głosem. Jednocześnie zebrała sporą dawkę mocy, po raz kolejny niemal się wysuszając i czekała spokojnie na ruch nieznajomego pomocnika i jej drogiego Alberto. Byłą zdecydowana nie dopuścić do tego by któryś z goblinów chociaż przypadkiem musnął go ostrzem.
Templariusz kiwnął głową zwierzołakowi, który ruszył jako pierwszy po drodze podnosząc kamień. Gdy zbliżył się do granicy cienia, nagle niemal całkiem znikł im z oczu. Po chwili dał się słyszeć hałas z boku magazyny, na który zareagował najbliżej go stojący goblin. Drugi odwrócił tylko głowę, nieco sztywnym ruchem i zamarł w tej pozycji. Jego towarzysz coś powiedział, a nie dostając odpowiedzi odwrócił się gniewnie. W tym właśnie momencie czyjaś dłoń zacisnęła się na ręce, w której trzymał miecz, a druga wykonała potężny cios w głowę. W tym czasie Alberto był już przy drugim wartowniku, który nie pokwapił się nawet do stawienia oporu. Obaj padli mniej więcej w tym samym czasie. Plan został wykonany bezbłędnie. Zwierzołak wyszedł z cienia opuszczając całun ciemności. Wskazał na drzwi, zamknięte prostym ryglem. Weszli do magazynu.
Marion postanowiła zostać na zewnątrz.
W magazynie było pełno skrzyń, trochę oporządzenia. Nie mieli czasu i możliwości rozwalać kłudki. Zwierzołak zabrał kordelas, puklerz, kolczuga, plecak z zawiniątkami, pas z magicznymi napojami i sakiewką. Alberto nałożył swoją kolczugę. Nie znalazł tuniki. Najwyraźniej posłużyła jako rozpałka do ogniska. Espadon leżał gdzieś rzucony nie zdarnie. Gobliny nie miały z niego pożytku. Batista czół jak przepełniają go nowe siły.
Gdy mężczyźni buszowali w środku przy blasku pochodni, ona ułożyła drobne ciała goblinów tak by wyglądało, że tylko sobie siedzą. Uznała, że dzięki temu minie nieco więcej czasu nim ktoś zauważy ich śmierć niż gdyby leżeli tak, jak padli. Praca ta zabrała jej nieco więcej czasu niż powinna. Zawroty głowy powróciły wzmacniając ból głowy. Byli już niemal wolni więc postanowiła póki co nie przejmować się swoim stanem. Gdy dotrą bezpiecznie do wodospadu wtedy odpocznie.
Gdy Alberto podał jej sztylet znaleziony wśród innych rzeczy, włożyła go na miejsce starego. Oba niewiele się od siebie różniły. Ubrany i uzbrojony Templariusz w znacznym stopniu zwiększył poczucie bezpieczeństwa kobiety. Do tego mieli do pomocy, również ubranego i uzbrojonego w łuk i krótki miecz, zwierzołaka.
- Musimy dotrzeć do rzeki, a stamtąd do wodospadu pod którym jest jakaś jaskinia lub wnęka gdzie będzie można bezpiecznie przeczekać nim rano wrócimy na trakt. - Podzieliła się swymi informacjami, na które nieznajomy odpowiedział skinięciem głowy i uniesieniem głowy. Kobieta z fascynacją przyglądała się jak wśród tysięcy woni wyłapuje tą, która przypisana była rzece. Była bardzo ciekawa jak dla niego pachnie taka woda, jednak nie zadała tego pytania. Ruszyli. Zwierzołak przodem, za nim Marion i Templariusz osłaniający tyły.

Przez wzgląd na jej słabość, z czego bynajmniej nie była zadowolona, poruszali się dość wolno. Udało się im jednak ominąć pierwsze warty z mieczami i te kolejne, z kuszami. Pozostały czujki, jednak ze zwierzołakiem w roli przewodnika, wszystko szło gładko. Pomagał im równierz fakt, że gobliny zajęte samymi sobą nie spodziewały się ucieczki. Odetchnęli z ulgą gdy udało im się oddalić od wioski. Gdy się zatrzymali zwierzołak podał im mikstury na wzmocnienie. Czekała ich długa noc spędzona na marszu.
 
villentretenmerth jest offline  
Stary 21-01-2012, 09:47   #60
 
Kizuna's Avatar
 
Reputacja: 1 Kizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodze
Załoga Wozu (Kizuna, Cao Cao, Ziutek, Delta, louis) PODRÓŻ

Habibi, gdy tylko położył się na wozie, niemalże zasnął. Jednak, pomimo kurtki służącej za poduszkę, nie było mu wcale a wcale wygodnie.
- Ma ktoś jakąś czystą szmatę do obwinięcia rany? - zapytał cicho.
Thane, siedzący na koźle, odwrócił lekko głowę, by spojrzeć na Araba.
- Mam wszystkie potrzebne medykamenty - odparł krótko, prosząc kogoś by go zastąpił i przechodząc na wóz, do Habibiego. Postawił obok torbę ze swoimi specyfikami, którą zawsze nosił przy sobie, siadając naprzeciwko niego. - Co się stało?
Kiedy Pedro ujrzał najemnika, trzeba było przyznać, że tak zirytowanego czy też zdenerwowanego nie często go widać. Niestety, nie miał wyboru musiał udać się w swoją podróż by wykonać zadanie, jednak w tej kwestii “zadanie” miało kilka znaczeń. Przez pewien czas trwała dziwna cisza, aż wreszcie Habibi odezwał się. Niestety Pedro nie posiadał niczego, więc jedynie wzruszył ramionami, na szczęście niezawodny okazał się Thane. Kiedy ten zapytał araba o powód zranienia, szlachcic nie wytrzymał.
- Rozumiem, że dzisiaj nawet śmieci musimy wozić ? Sam śmiałeś upominać mnie o opłaty dla Moniki, a teraz ? Teraz muszę utrzymać dwóch darmozjadów... - powiedział zawiedziony


Monika


- Sądzę drogi przyjacielu, że twój sklep może okazać się stanowczo za małą zapłatą.
- To nie jest nic poważnego i w żadnym przypadku nie czyni mnie niesprawnym. - Arab wbił wzrok w Pedra, jednak po chwili przeniósł go na Thane’a. - Powiedzmy, że zarabiałem na swoje utrzymanie i.. coś podrapało mi trochę nogę. - Habibi wskazał na prawe udo, obwinięte jakąś szmatą przypominającą obrus. Szybko ją odwinął i pokazał ranę - długą na jakieś dwadzieścia centymetrów i dość głęboką.
- Nie mam nic przeciwko, żebyś robił listę wydatków, które to rzekomo na nich wydajesz. Z przyjemnością ci je zrekompensuję po powrocie - odparł Thane na słowa kupca, nie podnosząc wzroku znad oględzin rany Araba. Sięgnął do swojej torby, ale zawahał się, gdy zwierzołaczka przysunęła się ku nim.
Gdyby była sama, westchnęłaby. Jeśli ludzie mieli zwyczaj ukrywania swych ran do momentu, aż te będą naprawdę nieprzyjemne, to jej robota tutaj mogła okazać się znacznie trudniejsza niż mogła przypuszczać. Ale co poradzić, ostatecznie położyła swoją lewą dłoń na ranie, nie siląc się na delikatność, i użyła swojej umiejętności do zasklepiania ran. Robiła to wiele razy, przez wiele wiele lat, a teraz miała jeszcze ten taki amulet od ludzkich czarodziejów i tą fajną bransoletkę. Dotykanie człowieka nie było tak miłe jak dotykanie wilczego futra, tudzież postarała się by jak najszybciej rana się zaleczyła, a ona mogła znów cofnąć rękę.
- Cóż. To chyba załatwia sprawę - mruknął zakonnik, gdy obrażenia chłopaka zaczęły się zabliźniać na ich oczach. Bez słowa zamknął swoją torbę z powrotem.
Antonio aż się odwrócił, żeby zobaczyć wynik tego leczenia:
- Z takim medykiem jesteśmy niezniszczalni... Ej - zwrócił się do zwierzoczłeczki - Uważaj na tego - kiwnął głową na Pedro - na pewno będzie chciał cię wykupić jak wszystkich i wszystko, tylko, żeby kiedyś się nie potknął...
Nie była na sprzedasz. Nie była też ludzką kobietą oddającą się innym za złoto. Medyk? Lekarz... uzdrowiciel, ktoś kto leczy. Nowe słowo, warte zapamiętania. Łatwiej będzie rozróżniać o czym ludzie rozmawiali. I zresztą uważała na wszystkich. Każdy spoza jej stada był podejrzany, nawet ten stary człowiek co zaprowadził ją do czarodziejów. Ale dali jej ładny amulet więc mogła traktować ich trochę, tylko trochę, milej.
Na wozie, siedząca koło Antoniego poruszyła się młoda dziewczyna, Monica. Obróciła się nogami do skrzyni wozu i zaczęła obserwować, co się za nią działo. Słowa najemnika, wzięła sobie do pamięci. Nie czuła się dobrze w tym towarzystwie, nie umiała czarować. Nawet walka bronią białą nie była jej konikiem, ale za to gdyby udało jej się wycofać na tyle by napiąć cięciwę łuku i wypuścić strzałę. To było warte przemyślenia, jako ewentualna droga ucieczki i obrony.
Pedro w milczeniu przysłuchiwał się słowom najemnika. Po chwili dodał.
- Zaczynasz robić się męczący. Nie wiem, brat Thane Ci zaproponował, ale jak pszypuszczam było to byle główno, skoro ciągniesz do niego jak mucha. Poza tym, ja Ciebie nie wykupiłem, ale KUPIŁEM. Jak śmiecia, jak byle co, jak nędzny towar... No tak... to Ci z pewnością nie daje prawa głosu w tej podróży, dlatego sądzę że dla Ciebie, najlepszym wyjściem, było by zamilczeć i starać się zbytnio nie wychylać... - Pedro uśmiechnął się złośliwie, po czym spojrzał na zwierzoczłeka
- Poza tym, niema powodu Jej wykupywać, skoro już z nami podrózuje, może jednak kiedyś, znalazłbym dla niej jakąś prace. Tylko kwestia czy w Barcelonie, chcieliby wpuścić Coś... kogoś takiego. - Dzisiaj wiele się nie działo, podróż byla zaprawdę nudna, a towarzystwo tragiczne, na dodatek Monica znów coś kombinowała
- Skoro teraz się tak wiercisz... To po cholerę tutaj przylazłaś ? Miałem Ci załatwić kilka ubrań, ale tragarz się obraził i niestety nic Ci nie przyniosłem. Podziękuj temu tam... Jego imie nie jest ważne, jest to z pewnością osoba, która robić będzie za tarcze innym, co prawda to rola niemalże równa twojej... - Rozsiadł się wygodniej.
- Przepraszam na chwilę, modły wzywają. - oświadczył Habibi i zeskoczył z wozu. Nie, żeby był strasznie religijny, ale musiał rozprostować nogi - no, i łaska Allacha zawsze się przyda. Poczekał, aż uzyska trochę prywatności i zaczął rytualną ablucję (niestety, piaskiem - wody nie było) i kilka minut później dało się słyszeć jego głos, raz recytujący, a raz śpiewający odpowiednie wersety Koranu.
Antonio wybuchnął śmiechem, niemalże rechotem
- To ty robisz się męczący wpajając mi, że gdyby nie ty to musiałbym żreć trawę. Bardzo szlacheckie podejście. Otóż nie, ty jesteś tylko kolejnym paralitykiem, który musiał wynająć najemnika. Wcale nie chcę mieć tutaj prawa głosu bo co byś nie wymyślił to ja sobie z tym poradzę. A tak między nami - zwrócił się do kleryka - to mógłbym się dowiedzieć jaki to rodzaj misji? Podróż żeby dorwać jakiegoś zdrajcę, ukraść coś, uratować?
- Wyprawa na ratunek. Można tak powiedzieć - odparł Thane, wyrwany z zamyślenia. Przysłuchiwał się wymianie zdań pomiędzy oboma mężczyznami, błądząc myślami gdzieś daleko i dopiero pytanie Antonia sprowadziło go z powrotem na ziemię, sprawiając że spojrzał w jego stronę. - Jak dobrze znasz historię naszego świata, jeśli mogę zapytać? Okres Krucjat?
- Znam całkiem dobrze, w końcu mój dowódca to były oficer armii francuskiej, czasem o tym opowiadał
- A opowieści o Lwim Sercu i jego wkład w walkę?
- Znam na poziomie podstawowym, że tak się wyrażę
 
Kizuna jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 23:54.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172