Alex padła na miękką poduchę z zadowoleniem wypisanym na twarzy. W głowie szumiało miarowo wypite wino, podłoga poruszana spożytym alkoholem kołysała się lekko, pod zamkniętymi powiekami widziała ogromne ognisko, kolorowe sukienki i serdeczne uśmiechy ludzi. Słyszała szczery śmiech dzieci, dźwięk akordeonu, tamburyna i skoczne piosenki śpiewane przez wesołych ludzi, którzy niczego nie udawali. Czuła się szczęśliwa. Pierwszy raz od dawna. Bardzo dawna jeśli patrzeć na to z perspektywy jej młodego wieku. Czuła się jak w domu...
Sen przyszedł szybko, był długi i spokojny.
***
Po spotkaniu z miejscowym handlarzem towarzysze podróży rozeszli się w sobie tylko znanych kierunkach. Alicja wędrowała po obozie obserwując z uśmiechem na ustach wesołych mieszkańców tego kolorowego, maleńkiego, zamkniętego świata, w którym nie wiedzieć czemu się znalazła.
I ona była obserwowana. Każdy jej krok z zaciekawieniem śledziły czujne oczy tubylców, którzy najpewniej nigdy przedtem nie spotkali dziewczyny ze skrzydłami, które swoja drogą przez noc jakby zmalały.
Wzrok Alex przykuła ładna, młoda dziewczyna siedząca za jedną z mieszkalnych przyczep. Była pewna, że długowłosa jest jedną z tancerek, które wieczorem przy ognisku dawały pokaz swoich niezwykłych umiejętności.
Skrzydlata zakradła się do niej na palcach i szepnęła
- Dzień dobry.
Cyganka podskoczyła lekko, przestraszona cichym przybyciem niespodziewanego gości. Gdy tylko ujrzała Alicje szybko otarła spływające po policzkach krople.
- Dzień dobry - odpowiedziała siląc się na uśmiech. W jej ciemnych oczach wciąż jednak lśniły łzy.
- Przepraszam, że cię przestraszyłam, nie chciałam - uśmiechnęła się łagodnie.
- Chciałam tylko powiedzieć, że byłaś wczoraj niesamowita, byłyście. Ten wasz taniec... wow.
- Dzięki - odpowiedziała smutno nie przerywając obierania pokaźnej ilości marchwi i ziemniaków.
- Ejj - Alicja zmarszczyła brwi -
czemu płaczesz? Stało się coś. - Nieważne - wzruszyła ramionami i otarła nadgarstkiem zaczerwienione oko.
- Lepiej się wygadać mówię ci. Miałam w życiu... kilka takich sytuacji i zawsze pomagało.
-
Moja siostra jest chora - wypaliła szybko po czym chlipnęła głośno.
- To coś poważnego? Nie martw się może na zapas to nic nie da - próbowała ją pocieszyć.
- A gdzie tam poważnego! - prychnęła -
skaleczyła sobie wczoraj koszmarnie palucha i tyle.
- I to jest powód do płaczu - zdziwiła się Alicja.
- Niee, no co ty - pociągnęła nosem
- ale czasami mam wrażenie, że ona robi mi to na złość. Naprawdę. Masz młodszą siostrę? - Niee. - To ciesz się z nimi są same problemy. Raz to myślałam, że ją normalnie poduszka uduszę albo utopię w wiadrze wody... jejku jeszcze się wściekam jak o tym pomyślę...
-
Czekaj - przerwała skrzydlata.
- Co niby robi Ci na złość, choruje? No i dlaczego płaczesz.
- Tak, właśnie takie mam czasem wrażenie - westchnęła ciężko.
- I wtedy ja muszę wszystko robić za nią. Tak jak teraz. A najgorsze jest to, że za dwadzieścia minut powinnam, być nad rzeką umówiłam się - zawahała się chwile
- i jak nie przyjdę to on sobie pomyśli nie wiadomo co bo, bo... muszę z nim poważnie porozmawiać. A te ziemniaki, marchewki... to wszystko trzeba obrać zanim przyjdzie moja mama. Czyli za jakąś godzinę. Wszystko bez sensu - skończyła swoją wypowiedź długim westchnieniem zrezygnowania.
Alicja nie mogła powstrzymać śmiechu.
- No naprawdę masz powody do radości. - Przepraszam. Posłuchaj. Obiorę za Ciebie te warzywa. Ty polecisz szybko na spotkanie i postarasz się wrócić jak najprędzej żebyśmy zdążyły na czas. Pasuje?
Cyganka zrobiła wielkie oczy. -
No co Ty, tak nie można. Nie można obarczać pracą gości, nie można ich wykorzystywać.
-
A jeśli gość nie czuje się wykorzystany i sam oferuje pomoc? - uśmiechnęła się przyjacielsko.
- No już, leć. - Jesteś, jesteś niesamowita skrzydlata! Obiecuję, że kiedyś Ci się odwdzięczę - powiedziała szybko i ruszyła biegiem w stronę rzeki. Alex tymczasem została z wiadrem ziemniaków i stertą marchwi.