Mrok w hotelu, zastygły w bezruchu, stał w milczeniu groźny i posępny. Czaił się wszędzie. Pod sufitem, w rogach i między meblami. Słońce dnia, które wdarło się wraz z tym co zostało z ciężarówki mleczarza, wwiercało się strugą promienia przeszywając ciemność snopem jasności. Tańczył w niej dym, który siwym dywanem wypełzał spod pogiętej blachy maski forda wraz z pyłem skruszonego tynku ze ścian. Razem wirowały wśród opadających śmieci i drzazg. Walker, który cudem nie odniósł żadnych obrażeń, postawił elegancki, czarny lakierek na niegdyś czerwonym dywanie, pokrytym teraz warstwą białego kurzu. Zwrócił uwagę by wysiąść prawą nogą.
- Pośpieszcie się – powiedział Złamane Wiosło za plecami Normana i Jamesa.
Łatwo powiedzieć, przełknął ślinę. Walkera pospieszało też, kołatające w piersiach jak szalone, pompujące adrenalinę, serce.
Boy hotelowy, z wypełnionymi szczelnie czernią oczyma, wpadł w sidła pieśni Indianina, która popłynęła znajomym rytmem, zarzucona na Adumbrali. Obrazy do rytuału z pewnością były na górze. W pokojach, w których jeszcze wczoraj były zostawione. James, potrząsając głową w takt grzechotki, skupił się na schodach wiodących na piętro. Melodia dziwnie uspokajała, pewnie dlatego, że w niej pokładał nadzieję. Niemniej wcale nie znaczyło to, że składał w jej ręce wszystko. Nie zamierzał modlić się o cud, lecz działać pomagając szczęściu. Nie spuszczając wzroku z tonącego w mroku korytarza, w garści mocniej uchwycił mosiężną rączkę francuskiego klucza.
Wolną ręką wyciągnął z kieszeni pudełko zapałek. Potrząsając grzechoczącymi zapałkami w rytm grzechotki Wiosła, zaczął nucić pod nosem nowo poznaną pieśń strojąc groźną minę, gdy wspinał się po pierwszych stopniach schodów na górę.
Tam zobaczył dwóch kolejnych opętańców, w tym Solomona. Oczy niedawnego towarzysza wypełniała ta okrutna ciemność. Colthrust i nieznany Jamesowi mężczyzna nie byli chyba pod wpływem melodii Indianina, ale stali nieruchomo na szczycie schodów blokując skutecznie drogę na górę. Co gorsza - korytarzem z parteru w stronę Normana i Jamesa szło dwóch kolejnych ludzi. Obaj w strojach porannych, oboje z oczyma zaszłymi matową czernią.
Walker momentalnie cofnął się o kilka kroków jak oparzony. Czego się spodziewał? Otwartych na oścież drzwi i widoku wyciągających się ku nim stęsknionych ram obrazów? Nie. Demony czekały jakgdyby nigdy nic. Jakby miały cały czas wszechświata. Jakby pamiętały przestrzeń, z której wylazły. Gdzie czas jest wymiarem, w którym nie ma przeszłości, teraźniejszości i przyszłości. Tylko czyste zło odrzucone przez dobro. W czasie przed czasem. Bydlaki stały cierpliwie niezruszone. Jednak fakt, że to co zostało z Solomona oraz jego nowy towarzysz, równie kontrolowany przez demony, nie poruszali się, dodawało odwagi. Podsycało zwątpienie. lecz sugerowało nieśmiało, że może i oni są pod wpływem szamańskich szant. Bo w każdym cieniu niepewnosci "chyba" kryje się promień nadziei. James chciał w to wierzyć, lecz w końcu wiara opuściła go, ustępując logice strachu, podsycanej zbliżającym się, nowym zagrożeniem. Oto następni panowie dwaj, w strojach porannych, mieli mroczne zamiary, widoczne jak na otwartej dłoni, sunąc w stronę, jeszcze wciąż do końca żywych, ludzi.
Rzucić się do wraku auta i podpalić zbiornik? Uciec przez wyrwę w murze i biec byle jak najdalej? Rzucić się z francuzem na Solomona? Schować się za Normanem? Wysłać go przodem? Przez głowę Walkera przebiegł tabun myśli zostawiając po sobie stratowaną pustkę. Ta zrodziła instynktowne działanie, które wyprzedziło ten moment, w którym lęk paraliżuje ciało.
Zatknął za paskiem spodni ciężki klucz i ze stolika, stojącego u progu schodów, porwał ceramiczną lampę. Wbiegając na schody cisnął przedmiotem w stronę widma Colhursta. Miał nadzieję, że olej lub nafta z rozbitej od ściany lampy, rozleje się przy okazji na demony. Wtedy, pewnym krokiem ruszy w ślad za pociskiem, James z zapałkami. Potrząsając drewnianym pudełeczkiem nie przestanie śpiewać indiańskiej mantry. O ile ciemność nie wleje mu się do gardła zalewając je mrokiem, chwytając smugastymi mackami za język, odbierając mowę.