Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-01-2012, 07:22   #195
Campo Viejo
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację
Mrok w hotelu, zastygły w bezruchu, stał w milczeniu groźny i posępny. Czaił się wszędzie. Pod sufitem, w rogach i między meblami. Słońce dnia, które wdarło się wraz z tym co zostało z ciężarówki mleczarza, wwiercało się strugą promienia przeszywając ciemność snopem jasności. Tańczył w niej dym, który siwym dywanem wypełzał spod pogiętej blachy maski forda wraz z pyłem skruszonego tynku ze ścian. Razem wirowały wśród opadających śmieci i drzazg. Walker, który cudem nie odniósł żadnych obrażeń, postawił elegancki, czarny lakierek na niegdyś czerwonym dywanie, pokrytym teraz warstwą białego kurzu. Zwrócił uwagę by wysiąść prawą nogą.


- Pośpieszcie się – powiedział Złamane Wiosło za plecami Normana i Jamesa.

Łatwo powiedzieć, przełknął ślinę. Walkera pospieszało też, kołatające w piersiach jak szalone, pompujące adrenalinę, serce.

Boy hotelowy, z wypełnionymi szczelnie czernią oczyma, wpadł w sidła pieśni Indianina, która popłynęła znajomym rytmem, zarzucona na Adumbrali. Obrazy do rytuału z pewnością były na górze. W pokojach, w których jeszcze wczoraj były zostawione. James, potrząsając głową w takt grzechotki, skupił się na schodach wiodących na piętro. Melodia dziwnie uspokajała, pewnie dlatego, że w niej pokładał nadzieję. Niemniej wcale nie znaczyło to, że składał w jej ręce wszystko. Nie zamierzał modlić się o cud, lecz działać pomagając szczęściu. Nie spuszczając wzroku z tonącego w mroku korytarza, w garści mocniej uchwycił mosiężną rączkę francuskiego klucza.

Wolną ręką wyciągnął z kieszeni pudełko zapałek. Potrząsając grzechoczącymi zapałkami w rytm grzechotki Wiosła, zaczął nucić pod nosem nowo poznaną pieśń strojąc groźną minę, gdy wspinał się po pierwszych stopniach schodów na górę.

Tam zobaczył dwóch kolejnych opętańców, w tym Solomona. Oczy niedawnego towarzysza wypełniała ta okrutna ciemność. Colthrust i nieznany Jamesowi mężczyzna nie byli chyba pod wpływem melodii Indianina, ale stali nieruchomo na szczycie schodów blokując skutecznie drogę na górę. Co gorsza - korytarzem z parteru w stronę Normana i Jamesa szło dwóch kolejnych ludzi. Obaj w strojach porannych, oboje z oczyma zaszłymi matową czernią.

Walker momentalnie cofnął się o kilka kroków jak oparzony. Czego się spodziewał? Otwartych na oścież drzwi i widoku wyciągających się ku nim stęsknionych ram obrazów? Nie. Demony czekały jakgdyby nigdy nic. Jakby miały cały czas wszechświata. Jakby pamiętały przestrzeń, z której wylazły. Gdzie czas jest wymiarem, w którym nie ma przeszłości, teraźniejszości i przyszłości. Tylko czyste zło odrzucone przez dobro. W czasie przed czasem. Bydlaki stały cierpliwie niezruszone. Jednak fakt, że to co zostało z Solomona oraz jego nowy towarzysz, równie kontrolowany przez demony, nie poruszali się, dodawało odwagi. Podsycało zwątpienie. lecz sugerowało nieśmiało, że może i oni są pod wpływem szamańskich szant. Bo w każdym cieniu niepewnosci "chyba" kryje się promień nadziei. James chciał w to wierzyć, lecz w końcu wiara opuściła go, ustępując logice strachu, podsycanej zbliżającym się, nowym zagrożeniem. Oto następni panowie dwaj, w strojach porannych, mieli mroczne zamiary, widoczne jak na otwartej dłoni, sunąc w stronę, jeszcze wciąż do końca żywych, ludzi.

Rzucić się do wraku auta i podpalić zbiornik? Uciec przez wyrwę w murze i biec byle jak najdalej? Rzucić się z francuzem na Solomona? Schować się za Normanem? Wysłać go przodem? Przez głowę Walkera przebiegł tabun myśli zostawiając po sobie stratowaną pustkę. Ta zrodziła instynktowne działanie, które wyprzedziło ten moment, w którym lęk paraliżuje ciało.

Zatknął za paskiem spodni ciężki klucz i ze stolika, stojącego u progu schodów, porwał ceramiczną lampę. Wbiegając na schody cisnął przedmiotem w stronę widma Colhursta. Miał nadzieję, że olej lub nafta z rozbitej od ściany lampy, rozleje się przy okazji na demony. Wtedy, pewnym krokiem ruszy w ślad za pociskiem, James z zapałkami. Potrząsając drewnianym pudełeczkiem nie przestanie śpiewać indiańskiej mantry. O ile ciemność nie wleje mu się do gardła zalewając je mrokiem, chwytając smugastymi mackami za język, odbierając mowę.
 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline