Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-01-2012, 15:42   #11
Betterman
 
Betterman's Avatar
 
Reputacja: 1 Betterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnie
oraz Gomrund "Płomienny Łeb" Ghartsson przy znacznym udziale Szanownego Marrrta

... Lekko utykając na lewą nogę. – Nie wiem, jak ty, ale ja wolę trzymać coś w łapie, dlatego ta pałeczka będzie dla mnie w sam raz.
- Obejdę się.
- Spieler z głośnym chrupnięciem zamknął prawą pięść w lewej dłoni, mierząc wzrokiem pierwszą parkę. Swego czasu wykopywał podobnych typków z altdorfskich lokali, nie roniąc przy tym kropli piwa. Jeden z namaszczeniem wybierał właśnie oręż, wedle sprawiedliwości należał się więc Gomrundowi, który w tym czasie zwięźle nakreślił swój pomysł na najbliższe minuty:
- Trzymajmy się siebie i środka, to nas nie ruszą. - Uśmiechnął się do swojego partnera z ringu… i sparingpartnera z barki i zaczął rozmasowywać kolano. Dał w tym czasie szansę kompanowi od zakładów, aby już postawił odpowiednią sumkę na nich. Następnie ściągnął z siebie wdzianko i sprawdził oręż, jaki mu dano, czy aby nie jaki wybrakowany. Porośnięty gęstym włosiem tors poprzecinany był licznymi bliznami po mniej towarzyskich walkach. Gladiator nie był przyzwyczajony do takich pieszczotek owiniętych skórkami dla komfortu walczących. To, czym on się posługiwał w swoim fachu, miało siekać, rąbać, miażdżyć, rozrywać, wykrwawiać i sprawiać równie wiele bólu walczącym, co przyjemności oglądającym. Oprócz blizn odsłonił również tatuaże pokrywające ramiona i plecy w typowej dla Norsmenów stylistyce z morskim smokiem oplatającym jego bicepsy i barki oraz ze złączonymi trzema trójkątami na plecach. Dla dodania animuszu uderzył się parokrotnie w pierś, zatarł wielkie łapska, a ma koniec wykonał parę skłonów i kilka szybkich pozorowanych ciosów. Splunął w dłonie tak, aby się mu nie ślizgały i stanął obok Dietricha.
Ten też zdążył pozbyć się już kurtki, koszuli i noża, a także przeprowadzić krótką, raczej symboliczną rozgrzewkę. Na prawdziwą przyszedł czas dopiero wtedy, kiedy między linami zrobiło się ciaśniej.

Zaczął bez zbędnych uprzejmości, od siarczystego prostego z doskoku, który cokolwiek zmieszał niejakiego Karla, a potem poszło już z górki. Ani się biedak obejrzał, już bronić się musiał przy samej -linie. Zaraz go zresztą wybawił od tej niewygody cios wystarczająco solidny, żeby i szczękę, w którą trafił od spodu, i przyprawionego do niej szczęśliwca wymeldować z ringu.
Drugi osiłek zdecydował się pójść na wymianę uprzejmości z krasnoludem… już pierwsze ciosy pokazały, że to nie było najlepsze dla niego rozwiązanie. Krótkie zwarcie i pałki sięgnęły ciał walczących. Kiedy Gomrund odskoczył od przeciwnika, ten tylko mętnym wzrokiem spoglądał na świat, a z rozbitej gęby sączyła się krew. Chwilę potem człowiek już leżał na ringu, a kiedy próbował się podnieść, pałka spadła na jego potylicę z takim impetem, że skutecznie wybiła mu z tego zakutego łba dalsze tańce z brodaczem. Pomimo tego, że sprawnie mu to poszło, fortel z bolejącą nogą skończył się realną kontuzją… kolano coraz bardziej pobolewało.

Przed kolejną walką gawiedź już nie była taka pewna co do wyniku starcia ringowych wyjadaczy z przypadkowo wyłowionym frajerami z tłumu. Szybkość, z jaką się rozprawili z poprzednimi zawodnikami i blizny kazały przynajmniej co poniektórym obstawiającym zastanowić się nad tym, na kogo warto postawiać swoje szylingi. Jednak próżno było szukać w okrzykach czegoś innego jak wychwalania miejscowych herosów, Nutza i Klatza! Wszak ta parka warta była dwakroć więcej niż Karl i Grubba, tyleż więc sprawniej winna poczynać sobie w walce.

Obaj wyszli na ring z nieco większym respektem... ale rzeczywiście wyglądali, jakby dysponowali większym obyciem niż ich poprzednicy. Para mieszana - ludzko-krasnoludzka - czekała na nich na samym środku i wyraźnie była rozochocona poprzednim zwycięstwem. Rozgrzane mięśnie, buzująca krew w żyłach i żądza zwycięstwa.
Nim Gomrund zareagował, Dietrich doskoczył to swojego oponenta w brawurowym, choć nieskutecznym tym razem ataku. Klaps, czy Klatz bo tak się nazywał ten czarniawy osiłek, który miał nieszczęście zmagać się krasnoludem, też postanowił szybko zakończyć strawę… Wyprowadził silny cios na korpus, lecz jego pałka została sprawnie sparowana przez wojownika z Norski. Kolejny cios już nie stanowił dla brodacza żadnego wyzwania - skutecznie zripostował rywala… Pałka gruchnęła ludzki żywot z takim impetem, że tamten zmienił kolor gęby. Wtem naskoczył na niego Spieler, który dwoma celnymi ciosami zdążył zniechęcić swojego oponenta do dalszej zabawy. A teraz prawie zaskoczył drugiego chłoptasia... Niestety, tylko prawie. Głęboki hak w bebech, nie gorszy wcale niż ten, który powalił na glebę Nutza, spotkał się niespodzianie z mknącą z przeciwka pałką.
Bolesnym stęknięciem w ogólnie radosnym rejwachu zgodnie wyróżniła się wśród gapiów frakcja wrażliwych i współczujących.
Dwóch na jednego... Klatz był na to za cieńki; najpierw uderzenie krasnoluda pozbawiło go równowagi, a sprawnie wymierzony przez jego zirytowanego kolegę kopniak resztek godności... i chyba paru zębów. Drugi rozciągnął płasko na ziemi. Zbierający się z gleby Nutz właściwie zdążył tylko jęknąć, nim pałka brodacza ostatecznie odebrała mu ochotę do kontynuowania zawodów.

Rozległy się wiwaty, bo widać było, że walki nie są udawane, a ci, co byli skazywani na przegraną, radzili sobie całkiem nieźle. Oczywiście sporo było niezadowolonych, głównie tych, którzy ulokowali swoje oszczędności w miejscowych łomignatach. Krasnolud, unosząc ramiona w górę na znak tryumfu, wykrzykiwał swoje imię i przydomek. W jego branży sława się przydaje.
- Gomrund Płomienny Łeb! Gomrund Płomienny Łeb! Gomrund Płomienny Łeb!
Kilka gardeł nawet to powtórzyło… jednak w pewnym momencie wszyscy oni utonęli w ogólnej euforii. Na ringu pojawił się główny bohater dzisiejszego spektaklu. Tłumek gęstniał w zadziwiającym tempie, ale nic poza skandowanym „Łamacz, Łamacz, Łamacz” nie mogło się przebić. A Łamacz robił wrażenie, pierdolona góra mięśni!

W tym czasie Spieler pozbył się z ringu nieprzytomnego pałkarza. Raz, że jeżeli już czymś od Schattigera wionęło, z pewnością nie była to chorobliwa uczciwość. Dwa, że w finałowym starciu bezwładne cielsko pod nogami tylko by przeszkadzało. Zostawił sobie za to pałkę. Nadwerężona prawa pięść nieszczególnie nadawała się teraz do walki, a Łamacz nie wyglądał na kogoś, kto się położy grzecznie na ziemi, jak go ładnie poproszą.

Otrzeć pot z czoła, nabrać tchu i do roboty, bo ulubieniec tłumu na byle łobuza już nie wyglądał. Wagą dorównywał pewnie obu śmiałkom razem wziętym, wzrostem i zasięgiem ramion każdego znacznie przewyższał, nawet pałka niewiele tu mogła pomóc. Ale było ich dwóch.
Kiedy Braugen ładował się ospale na ring, Spieler przesunął się tak, żeby zachować odpowiedni dystans, zaś Płomienny zaparł na środku wedle umowy i najlepszej krasnoludziej szkoły. Tam też przyjął mężnie pierwsze straszliwe uderzenie Łamacza, który nagle cudownie odzyskał wigor i rzucił się na krasnoluda ze zwierzęcą zwinnością, rycząc radośnie. Potężnymi razami zepchnął brodacza aż do narożnika, ignorując zupełnie jego towarzysza, a nawet zaaplikowane przezeń, w zamyśle podcinające nogi, trzaśnięcie pod kolano.
Dopiero dobrze wymierzony, fachowy cios w potylicę zrobił na wielkoludzie wrażenie. Łamacz zadrżał jak osika i zachwiał się niebezpiecznie, ale utrzymał prosto. Przetrwał jakoś natychmiastową, bezlitosną poprawkę po nerach, ale na prawdziwie krasnoludzie trzaśnięcie przez łeb z drugiej strony, już mu sił nie stało.
Przy wtórze licznych jęków i złorzeczeń publiki, opadł wreszcie na kolana.
Zdawało się, że to koniec. I widowiska, i liczonych w dziesiątkach koron nadziei, pokładanych w Łamaczu Braugenie. Zanim jednak Gomrund i Spieler zdołali przypieczętować zwycięstwo, wielkolud otrząsnął się z otępienia i nieludzkim wysiłkiem dźwignął w górę, roztrącając niedoszłych triumfatorów jak dzieci. Zrazu potoczył tylko wokół nieprzytomnym wzrokiem, ale szybko zogniskował wściekłość na Spielerze, któremu od szerokiego sierpowego zadzwoniło w uszach... Nie dość jednak głośno, żeby nie dał rady uderzyć pałką na odlew. Ile siły, bo zanosiło się na to, że o coś więcej przyjdzie walczyć niż tylko pieniądze. Łamacz wrzasnął z bólu i chwycił się za ramię, a wszelkie wątpliwości rozwiał Płomienny, znów powalając go na ziemię, tym razem paskudnym trafieniem w kolano.

- Chybaśmy... - Spieler odsapnął nie bez satysfakcji - wygrali.
Spojrzał wyzywająco w oczy Schattigera, czerwieńszego z wściekłości niż jego pocieszny kaftan.
- Czy mamy mu przy wytaczaniu za liny amatorsko ponastawiać kości?

- Wstawaj, kurwa! Słyszysz ciulu? Wstawaj! - Tylko na taką odpowiedź z ust wspólnika mógł liczyć Łamacz… Pełną współczucia po solidnym łomocie, jaki go spotkał. Mimo to, z wielkim trudem i przy akompaniamencie pojękiwań, zaczyna się podnosić. Zwycięska para - weteran niejednej burdy i brodacz z północy - z niedowierzaniem na to spoglądała… Jednak wysiłek, jaki musiał włożyć wielkolud w podniesienie swojego poobijanego cielska, był wymowny. Już z nimi nie potańcuje. Pokuśtykał w stronę Schattigera i, złapawszy lewicą za fraki, przerzucił rozwrzeszczanego naganiacza przez liny na środek ringu. A tam dzielne zuchy miały okazję dopomnieć się o swoje. Wielkolud, ciężko sapiąc, zniknał gdzieś w tłumie, kiedy umęczone trzema walkami, krasnoludzie łapska spadły na Schattigera, a miny wyrażały naglące pytanie – Gdzie nasze Karle…
Tym bardziej, że zaczęło się jakieś zamieszanie. Krasnalowi się to rzecz jasna nie podobało i w pierwszej chwili wietrzył tutaj jakiś podstęp, aby uniknąć im płacenia… jednak dbający o swoją reputację bukmacher w asyście dwóch osiłków wypłacił im należności. Po szesnaście pięknie się uśmiechających cesarskich buziek. Całkiem nieźle jak na paręnaście minut roboty.
Oczywiście solidnie wyczerpującej roboty. Póki co ring jawił się jak wyspa spokoju w ogarniętym coraz większym poruszeniem tłumie. Dysząc jak miech kowalski, krasnolud pozbierał swoje graty i niedbale zarzucił na siebie ubrania. Pot ściekał mu po całym ciele; teraz marzył właściwie już tylko o paru wiadrach wody wylanych na grzbiet… zimnym kufelku i nicnierobieniu do końca dnia.
- Dobra robota panie Spieler, teraz trza nam się tylko przedrzeć przez tę… - Głos mu uwiązł w gardle, kiedy coś wypatrzył w ciżbie. Twarz mu spurpurowiała, a w oczach pojawiła się furia. Mięśnie stężały, ścięgna tak się napięły, jakby co najmniej miało go ścisnąć… Takiego jeszcze go człowiek nie widział. Potem już się sprawy potoczyły szybko. Z krasnoludzkiego gardła dobył się okrzyk:
- GRÆNT!!
I krótkie nogi brodacza, zapominając o całym zmęczeniu, poniosły go w stronę goblina. Zaopatrzony w bicz i pałkę, przepychał się przez tłum z subtelnością tarana i determinacją trola w rui.
- Rozerwę to szkaradztwo na tysiąc szmat! - Darł się po drodze, a ci którzy nie mieli tyle szczęścia, żeby zejść mu z drogi, odbijali się od masywnego cielska.

Spieler spojrzał z uznaniem w przecinkę uczynioną przez krasnoluda w tłumie, ale nie skorzystał z okazji. Aż tak mu się nie spieszyło, choć Schattiger, któremu winny był jeszcze przyjacielską przestrogę na przyszłość, zdążył w zamieszaniu czmychnąć z ringu. Niewykluczone zresztą, że wprost w troskliwe ręce swoich podopiecznych. Rozejrzał się za nimi, bo uznał, że jeśli nie przyzwoitość, to rozsądek nakazuje w obcym mieście zainteresować się stanem przegranych. W razie jawnej niechęci nie zamierzał się rzecz jasna ze swoim uszanowaniem narzucać. Miał swoje własne problemy, za nowymi nie tęsknił.
Łuk brwiowy po ciosie Łamacza nie puścił juchy, ciążył więc coraz bardziej i zaczynał powoli przysłaniać widok z lewej strony. Przydałby się ktoś, kto by go fachowo obcisnął, w ostateczności kawałek lustra. Ale prawa dłoń raczej nie sprawdziłaby się na razie przy precyzyjnej robocie. W walce nie myślał o niej zupełnie, teraz musiał pomóc sobie drugą i stłumionym przekleństwem, żeby wyłuskać pałkę ze zdrętwiałych paluchów. Skrzywił się, obmacał, poruszył na próbę, skrzywił jeszcze bardziej.
Darował sobie koszulę, póki wiatr nie osuszy potu. Trzeba będzie później wynaleźć w mieścinie łaźnię albo zamówić u Toddo balię. A na razie – wrócić do Ericha, przepłukać porządnie gardło i udobruchać narastający w coraz to nowych miejscach dyskomfort. Szmaty przerzucił przez prawe ramię i ściskając pewnie w zdrowej dłoni dobrze podkarmiony mieszek, popatrzył po falujący nieprzyjemnie tłum. Nie żeby przesadnie bał się tego wielogłowego zwierza... Po prostu dobrze znał jego siłę i bezmyślność. Wolałby zejść z ringu między kilku ryzykantów, którzy postawili na dwóch nieznajomych i zamiast powodów do złości, mieli teraz chętkę na kielicha w mistrzowskim towarzystwie. Albo jakieś rozgrzane walką trzpiotki, z których strony groziło co najwyżej trochę nieskromności.
Tak czy inaczej, chciał w miarę możliwości przepchać się przez ciżbę w jakimś życzliwym kordonie, zasiąść wygodnie na ławce i wlać w siebie ze dwie – najlepiej darmowe – kolejki gorzały. Zobaczyć na spokojnie, co z ręką. Potem wreszcie pomyśleć o tym, czy aby nie przyciągnąć do sobie rozchichotanej służki, spytać o Łamacza, kazać odszukać z przyzwoitą flaszką i życzeniami zdrowia od Płomiennego Łba i Spielera.
 

Ostatnio edytowane przez Betterman : 07-01-2012 o 15:49.
Betterman jest offline