Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 07-01-2012, 15:42   #11
 
Betterman's Avatar
 
Reputacja: 1 Betterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnie
oraz Gomrund "Płomienny Łeb" Ghartsson przy znacznym udziale Szanownego Marrrta

... Lekko utykając na lewą nogę. – Nie wiem, jak ty, ale ja wolę trzymać coś w łapie, dlatego ta pałeczka będzie dla mnie w sam raz.
- Obejdę się.
- Spieler z głośnym chrupnięciem zamknął prawą pięść w lewej dłoni, mierząc wzrokiem pierwszą parkę. Swego czasu wykopywał podobnych typków z altdorfskich lokali, nie roniąc przy tym kropli piwa. Jeden z namaszczeniem wybierał właśnie oręż, wedle sprawiedliwości należał się więc Gomrundowi, który w tym czasie zwięźle nakreślił swój pomysł na najbliższe minuty:
- Trzymajmy się siebie i środka, to nas nie ruszą. - Uśmiechnął się do swojego partnera z ringu… i sparingpartnera z barki i zaczął rozmasowywać kolano. Dał w tym czasie szansę kompanowi od zakładów, aby już postawił odpowiednią sumkę na nich. Następnie ściągnął z siebie wdzianko i sprawdził oręż, jaki mu dano, czy aby nie jaki wybrakowany. Porośnięty gęstym włosiem tors poprzecinany był licznymi bliznami po mniej towarzyskich walkach. Gladiator nie był przyzwyczajony do takich pieszczotek owiniętych skórkami dla komfortu walczących. To, czym on się posługiwał w swoim fachu, miało siekać, rąbać, miażdżyć, rozrywać, wykrwawiać i sprawiać równie wiele bólu walczącym, co przyjemności oglądającym. Oprócz blizn odsłonił również tatuaże pokrywające ramiona i plecy w typowej dla Norsmenów stylistyce z morskim smokiem oplatającym jego bicepsy i barki oraz ze złączonymi trzema trójkątami na plecach. Dla dodania animuszu uderzył się parokrotnie w pierś, zatarł wielkie łapska, a ma koniec wykonał parę skłonów i kilka szybkich pozorowanych ciosów. Splunął w dłonie tak, aby się mu nie ślizgały i stanął obok Dietricha.
Ten też zdążył pozbyć się już kurtki, koszuli i noża, a także przeprowadzić krótką, raczej symboliczną rozgrzewkę. Na prawdziwą przyszedł czas dopiero wtedy, kiedy między linami zrobiło się ciaśniej.

Zaczął bez zbędnych uprzejmości, od siarczystego prostego z doskoku, który cokolwiek zmieszał niejakiego Karla, a potem poszło już z górki. Ani się biedak obejrzał, już bronić się musiał przy samej -linie. Zaraz go zresztą wybawił od tej niewygody cios wystarczająco solidny, żeby i szczękę, w którą trafił od spodu, i przyprawionego do niej szczęśliwca wymeldować z ringu.
Drugi osiłek zdecydował się pójść na wymianę uprzejmości z krasnoludem… już pierwsze ciosy pokazały, że to nie było najlepsze dla niego rozwiązanie. Krótkie zwarcie i pałki sięgnęły ciał walczących. Kiedy Gomrund odskoczył od przeciwnika, ten tylko mętnym wzrokiem spoglądał na świat, a z rozbitej gęby sączyła się krew. Chwilę potem człowiek już leżał na ringu, a kiedy próbował się podnieść, pałka spadła na jego potylicę z takim impetem, że skutecznie wybiła mu z tego zakutego łba dalsze tańce z brodaczem. Pomimo tego, że sprawnie mu to poszło, fortel z bolejącą nogą skończył się realną kontuzją… kolano coraz bardziej pobolewało.

Przed kolejną walką gawiedź już nie była taka pewna co do wyniku starcia ringowych wyjadaczy z przypadkowo wyłowionym frajerami z tłumu. Szybkość, z jaką się rozprawili z poprzednimi zawodnikami i blizny kazały przynajmniej co poniektórym obstawiającym zastanowić się nad tym, na kogo warto postawiać swoje szylingi. Jednak próżno było szukać w okrzykach czegoś innego jak wychwalania miejscowych herosów, Nutza i Klatza! Wszak ta parka warta była dwakroć więcej niż Karl i Grubba, tyleż więc sprawniej winna poczynać sobie w walce.

Obaj wyszli na ring z nieco większym respektem... ale rzeczywiście wyglądali, jakby dysponowali większym obyciem niż ich poprzednicy. Para mieszana - ludzko-krasnoludzka - czekała na nich na samym środku i wyraźnie była rozochocona poprzednim zwycięstwem. Rozgrzane mięśnie, buzująca krew w żyłach i żądza zwycięstwa.
Nim Gomrund zareagował, Dietrich doskoczył to swojego oponenta w brawurowym, choć nieskutecznym tym razem ataku. Klaps, czy Klatz bo tak się nazywał ten czarniawy osiłek, który miał nieszczęście zmagać się krasnoludem, też postanowił szybko zakończyć strawę… Wyprowadził silny cios na korpus, lecz jego pałka została sprawnie sparowana przez wojownika z Norski. Kolejny cios już nie stanowił dla brodacza żadnego wyzwania - skutecznie zripostował rywala… Pałka gruchnęła ludzki żywot z takim impetem, że tamten zmienił kolor gęby. Wtem naskoczył na niego Spieler, który dwoma celnymi ciosami zdążył zniechęcić swojego oponenta do dalszej zabawy. A teraz prawie zaskoczył drugiego chłoptasia... Niestety, tylko prawie. Głęboki hak w bebech, nie gorszy wcale niż ten, który powalił na glebę Nutza, spotkał się niespodzianie z mknącą z przeciwka pałką.
Bolesnym stęknięciem w ogólnie radosnym rejwachu zgodnie wyróżniła się wśród gapiów frakcja wrażliwych i współczujących.
Dwóch na jednego... Klatz był na to za cieńki; najpierw uderzenie krasnoluda pozbawiło go równowagi, a sprawnie wymierzony przez jego zirytowanego kolegę kopniak resztek godności... i chyba paru zębów. Drugi rozciągnął płasko na ziemi. Zbierający się z gleby Nutz właściwie zdążył tylko jęknąć, nim pałka brodacza ostatecznie odebrała mu ochotę do kontynuowania zawodów.

Rozległy się wiwaty, bo widać było, że walki nie są udawane, a ci, co byli skazywani na przegraną, radzili sobie całkiem nieźle. Oczywiście sporo było niezadowolonych, głównie tych, którzy ulokowali swoje oszczędności w miejscowych łomignatach. Krasnolud, unosząc ramiona w górę na znak tryumfu, wykrzykiwał swoje imię i przydomek. W jego branży sława się przydaje.
- Gomrund Płomienny Łeb! Gomrund Płomienny Łeb! Gomrund Płomienny Łeb!
Kilka gardeł nawet to powtórzyło… jednak w pewnym momencie wszyscy oni utonęli w ogólnej euforii. Na ringu pojawił się główny bohater dzisiejszego spektaklu. Tłumek gęstniał w zadziwiającym tempie, ale nic poza skandowanym „Łamacz, Łamacz, Łamacz” nie mogło się przebić. A Łamacz robił wrażenie, pierdolona góra mięśni!

W tym czasie Spieler pozbył się z ringu nieprzytomnego pałkarza. Raz, że jeżeli już czymś od Schattigera wionęło, z pewnością nie była to chorobliwa uczciwość. Dwa, że w finałowym starciu bezwładne cielsko pod nogami tylko by przeszkadzało. Zostawił sobie za to pałkę. Nadwerężona prawa pięść nieszczególnie nadawała się teraz do walki, a Łamacz nie wyglądał na kogoś, kto się położy grzecznie na ziemi, jak go ładnie poproszą.

Otrzeć pot z czoła, nabrać tchu i do roboty, bo ulubieniec tłumu na byle łobuza już nie wyglądał. Wagą dorównywał pewnie obu śmiałkom razem wziętym, wzrostem i zasięgiem ramion każdego znacznie przewyższał, nawet pałka niewiele tu mogła pomóc. Ale było ich dwóch.
Kiedy Braugen ładował się ospale na ring, Spieler przesunął się tak, żeby zachować odpowiedni dystans, zaś Płomienny zaparł na środku wedle umowy i najlepszej krasnoludziej szkoły. Tam też przyjął mężnie pierwsze straszliwe uderzenie Łamacza, który nagle cudownie odzyskał wigor i rzucił się na krasnoluda ze zwierzęcą zwinnością, rycząc radośnie. Potężnymi razami zepchnął brodacza aż do narożnika, ignorując zupełnie jego towarzysza, a nawet zaaplikowane przezeń, w zamyśle podcinające nogi, trzaśnięcie pod kolano.
Dopiero dobrze wymierzony, fachowy cios w potylicę zrobił na wielkoludzie wrażenie. Łamacz zadrżał jak osika i zachwiał się niebezpiecznie, ale utrzymał prosto. Przetrwał jakoś natychmiastową, bezlitosną poprawkę po nerach, ale na prawdziwie krasnoludzie trzaśnięcie przez łeb z drugiej strony, już mu sił nie stało.
Przy wtórze licznych jęków i złorzeczeń publiki, opadł wreszcie na kolana.
Zdawało się, że to koniec. I widowiska, i liczonych w dziesiątkach koron nadziei, pokładanych w Łamaczu Braugenie. Zanim jednak Gomrund i Spieler zdołali przypieczętować zwycięstwo, wielkolud otrząsnął się z otępienia i nieludzkim wysiłkiem dźwignął w górę, roztrącając niedoszłych triumfatorów jak dzieci. Zrazu potoczył tylko wokół nieprzytomnym wzrokiem, ale szybko zogniskował wściekłość na Spielerze, któremu od szerokiego sierpowego zadzwoniło w uszach... Nie dość jednak głośno, żeby nie dał rady uderzyć pałką na odlew. Ile siły, bo zanosiło się na to, że o coś więcej przyjdzie walczyć niż tylko pieniądze. Łamacz wrzasnął z bólu i chwycił się za ramię, a wszelkie wątpliwości rozwiał Płomienny, znów powalając go na ziemię, tym razem paskudnym trafieniem w kolano.

- Chybaśmy... - Spieler odsapnął nie bez satysfakcji - wygrali.
Spojrzał wyzywająco w oczy Schattigera, czerwieńszego z wściekłości niż jego pocieszny kaftan.
- Czy mamy mu przy wytaczaniu za liny amatorsko ponastawiać kości?

- Wstawaj, kurwa! Słyszysz ciulu? Wstawaj! - Tylko na taką odpowiedź z ust wspólnika mógł liczyć Łamacz… Pełną współczucia po solidnym łomocie, jaki go spotkał. Mimo to, z wielkim trudem i przy akompaniamencie pojękiwań, zaczyna się podnosić. Zwycięska para - weteran niejednej burdy i brodacz z północy - z niedowierzaniem na to spoglądała… Jednak wysiłek, jaki musiał włożyć wielkolud w podniesienie swojego poobijanego cielska, był wymowny. Już z nimi nie potańcuje. Pokuśtykał w stronę Schattigera i, złapawszy lewicą za fraki, przerzucił rozwrzeszczanego naganiacza przez liny na środek ringu. A tam dzielne zuchy miały okazję dopomnieć się o swoje. Wielkolud, ciężko sapiąc, zniknał gdzieś w tłumie, kiedy umęczone trzema walkami, krasnoludzie łapska spadły na Schattigera, a miny wyrażały naglące pytanie – Gdzie nasze Karle…
Tym bardziej, że zaczęło się jakieś zamieszanie. Krasnalowi się to rzecz jasna nie podobało i w pierwszej chwili wietrzył tutaj jakiś podstęp, aby uniknąć im płacenia… jednak dbający o swoją reputację bukmacher w asyście dwóch osiłków wypłacił im należności. Po szesnaście pięknie się uśmiechających cesarskich buziek. Całkiem nieźle jak na paręnaście minut roboty.
Oczywiście solidnie wyczerpującej roboty. Póki co ring jawił się jak wyspa spokoju w ogarniętym coraz większym poruszeniem tłumie. Dysząc jak miech kowalski, krasnolud pozbierał swoje graty i niedbale zarzucił na siebie ubrania. Pot ściekał mu po całym ciele; teraz marzył właściwie już tylko o paru wiadrach wody wylanych na grzbiet… zimnym kufelku i nicnierobieniu do końca dnia.
- Dobra robota panie Spieler, teraz trza nam się tylko przedrzeć przez tę… - Głos mu uwiązł w gardle, kiedy coś wypatrzył w ciżbie. Twarz mu spurpurowiała, a w oczach pojawiła się furia. Mięśnie stężały, ścięgna tak się napięły, jakby co najmniej miało go ścisnąć… Takiego jeszcze go człowiek nie widział. Potem już się sprawy potoczyły szybko. Z krasnoludzkiego gardła dobył się okrzyk:
- GRÆNT!!
I krótkie nogi brodacza, zapominając o całym zmęczeniu, poniosły go w stronę goblina. Zaopatrzony w bicz i pałkę, przepychał się przez tłum z subtelnością tarana i determinacją trola w rui.
- Rozerwę to szkaradztwo na tysiąc szmat! - Darł się po drodze, a ci którzy nie mieli tyle szczęścia, żeby zejść mu z drogi, odbijali się od masywnego cielska.

Spieler spojrzał z uznaniem w przecinkę uczynioną przez krasnoluda w tłumie, ale nie skorzystał z okazji. Aż tak mu się nie spieszyło, choć Schattiger, któremu winny był jeszcze przyjacielską przestrogę na przyszłość, zdążył w zamieszaniu czmychnąć z ringu. Niewykluczone zresztą, że wprost w troskliwe ręce swoich podopiecznych. Rozejrzał się za nimi, bo uznał, że jeśli nie przyzwoitość, to rozsądek nakazuje w obcym mieście zainteresować się stanem przegranych. W razie jawnej niechęci nie zamierzał się rzecz jasna ze swoim uszanowaniem narzucać. Miał swoje własne problemy, za nowymi nie tęsknił.
Łuk brwiowy po ciosie Łamacza nie puścił juchy, ciążył więc coraz bardziej i zaczynał powoli przysłaniać widok z lewej strony. Przydałby się ktoś, kto by go fachowo obcisnął, w ostateczności kawałek lustra. Ale prawa dłoń raczej nie sprawdziłaby się na razie przy precyzyjnej robocie. W walce nie myślał o niej zupełnie, teraz musiał pomóc sobie drugą i stłumionym przekleństwem, żeby wyłuskać pałkę ze zdrętwiałych paluchów. Skrzywił się, obmacał, poruszył na próbę, skrzywił jeszcze bardziej.
Darował sobie koszulę, póki wiatr nie osuszy potu. Trzeba będzie później wynaleźć w mieścinie łaźnię albo zamówić u Toddo balię. A na razie – wrócić do Ericha, przepłukać porządnie gardło i udobruchać narastający w coraz to nowych miejscach dyskomfort. Szmaty przerzucił przez prawe ramię i ściskając pewnie w zdrowej dłoni dobrze podkarmiony mieszek, popatrzył po falujący nieprzyjemnie tłum. Nie żeby przesadnie bał się tego wielogłowego zwierza... Po prostu dobrze znał jego siłę i bezmyślność. Wolałby zejść z ringu między kilku ryzykantów, którzy postawili na dwóch nieznajomych i zamiast powodów do złości, mieli teraz chętkę na kielicha w mistrzowskim towarzystwie. Albo jakieś rozgrzane walką trzpiotki, z których strony groziło co najwyżej trochę nieskromności.
Tak czy inaczej, chciał w miarę możliwości przepchać się przez ciżbę w jakimś życzliwym kordonie, zasiąść wygodnie na ławce i wlać w siebie ze dwie – najlepiej darmowe – kolejki gorzały. Zobaczyć na spokojnie, co z ręką. Potem wreszcie pomyśleć o tym, czy aby nie przyciągnąć do sobie rozchichotanej służki, spytać o Łamacza, kazać odszukać z przyzwoitą flaszką i życzeniami zdrowia od Płomiennego Łba i Spielera.
 

Ostatnio edytowane przez Betterman : 07-01-2012 o 15:49.
Betterman jest offline  
Stary 07-01-2012, 19:39   #12
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
O prawnikach nie słyszał nikt.
Wniosek był prosty - całe pismo, wyglądające jak uosobienie prawdziwości, było tylko i wyłącznie najzwyklejszą na świecie przynętą, mającą na celu zwabienie Kastora Lieberunga do Bogenhafen. No i jeszcze ci kultyści, o których wspomniał Gomrund... A oni, zamiast odwrócić się na pięcie, jak stado osłów poleźli do tego miasta. No, może popłynęli.
Czy gdyby płynął w inną stronę, to ich los by się zmienił?
Konrad mimowolnie dotknął boku. Pamiątka po spotkaniu z Kuftosem... W zasadzie nic go nie bolało. Tak jak zawsze goiło się na nim jak na psie. Ale i tak wiedział, że poważnie nadwyrężył swoje szczęście. I pamiętał, co mu nakazał medyk. Z tego też powodu nie poszedł z Gomrundem i Dietrichem. Nie był na tyle głupi, by wziąć udział w walce, a samo patrzenie, jak paru facetów okłada się pięściami... Średnia przyjemność. Poza tym w tłumie łatwo było oberwać od jakiegoś zbyt rozentuzjazmowanego widza. Lub od kogoś, kto popiera innych zawodników.
Erich gdzieś zniknął w tłumie. Jako że wcześniej woźnica coś wspomniał o zakosztowaniu różnych przyjemności, więc Konrad nie miał zamiaru mu w tym przeszkadzać. Został sam na sam ze świadomością, że powinien w miarę z daleka omijać co większe zbiegowiska. I to nie tylko ze względu na złodziejaszków najrozmaitszej maści i kalibru. Co prawda jego sakiewce, skrytej pod kolczugą, nic nie groziło, ale... W zbiegowiskach niejeden i nożem od żebro dostał, sam nie wiedząc od kogo i za co.

Włócząc się w zasadzie bez celu dotarł w końcu na tereny znajdujące się poza murami miasta. Tu było trochę luźniej i na dodatek całkiem ciekawie. Panienka w stroju obcisłym, z parasolką spacerująca po linie. Mężczyzna, kurdupel wzrostu niewyrośniętego krasnoluda, rzucał nożami do celu. Inny żonglował płonącymi pochodniami, a jego sąsiad pokazywał wszem i wobec, jaki smaczny jest ogień. Obok połykacza ognia siłacz od niechcenia zrywał łańcuchy i podnosił ciężary. Kawałek dalej śpiewak jakiś zachwalał uroki podróży po świecie szerokim i walk z potworami wszelakimi. Słowa wprost zachęcały do porzucenia domu i wyruszeniu na szlak, ale... Konrad raczej by sądził, że śpiewak znał ów pełen przygód świat tylko z opowiadań, a jedyną złą bestią, jaką spotkał w życiu był wiejsku kundel.

Szept, jaki rozległ się za plecami Konrada, zdecydowanie go zaskoczył. Nie spodziewał się, że może się stać obiektem zainteresowania jakiejś... przepowiadaczki przyszłości. Zwariowanej. No i mylącej się, przynajmniej jeśli o niego chodziło. Na szczęście było ich czterech, a nie pięciu i róża skąpana w odchodach miasta nie im była przeznaczona.
A może miał być w tej siódemce? Jeszcze ciekawiej... Siedmiu osób w żaden sposób by się nie doliczył.
Pokręcił głową, w pełni wierząc, iż kramarz ma rację. To była jakaś idiotka.
Mimo wszystko nie od razu potrafił wyrzucić ją z głowy. Może dlatego nie od razu zwrócił uwagę na pięciu wyrostków, dokuczających sprzedawczyni jakichś ziółek. No ale trudno było to przegapić awanturę, która tam się rozpętała.
Chłopaczkowie wyglądali na nieco młodszych od Konrada. No i na dość dobrze zorganizowanych. Sądząc z tego, w co byli ubrani - synowie drobnych kupczyków. Bardzo drobnych kupczyków. Tylko jeden był ubrany trochę lepiej. Zapewne nudzili się w domu jak mopsy, a nie myśleli, by wziąć się za jakąś robotę. Pewnie nieraz zabawiali się w taki sposób, kosztem innych osób. I pewnie, jeśli dalej tak się będą zachowywać, wyrośnie z nich piękna szajka bandytów. Paru zagaduje ofiarę, a jeden zachodzi od tyłu, by wbić jej sztylet w plecy.
- Jeden jest z tyłu, za straganem - Konrad uprzejmym tonem poinformował sprzedawczynię.
Niziołka obróciła się, zaskoczona, a podkradający się chłystek z wiadrem zamarł bez ruchu. Podobnie jak jego kompani. Całkiem jakby wszyscy czekali na to, żeby ktoś inny zrobił pierwszy krok.
- A ty co? Jakiś kochaś karlic, czy jak? Dyrdaj stąd lepiej...
To padło z ust młodziana, który był mniej więcej w wieku Konrada i równocześnie był o wiele lat od niego młodszy. Nic nie widział, nic nie przeżył. Smarkacz i tyle. Mocny w pysku, mocny wśród kompanów.
- Jak skończę zakupy, to sobie pójdę - odparł Konrad. - A ty mi nie przeszkadzaj.
W głowie Konrada cały czas tkwiły słowa medyka o unikaniu, przez kilka dni, walki. Oczywiście mógłby sięgnąć po miecz, ale zamienienie kilku tubylców w siekane mięso z pewnością nie byłoby mile widziane przez tutejsze straże tudzież wymiar sprawiedliwości. Słowa ‘oni zaczęli’ mogłyby nie znaleźć zrozumienia u przedstawicieli prawa.
Młodziana na moment zamurowało. Spojrzał na moment na swoich towarzyszy, którzy widać byli tak samo zdezorientowani. Spodziewali się widocznie albo ostrej odprawy, albo też pospiesznej rejterady ‘obrońcy niziołków’.
Konrad poszedł za ciosem.
- Znacie tu wszystkich? Słyszeliście o prawniku, co zwie się Stöck? Kauzyperda jakiś czy papuga.
Młodzian, który zaczepił Konrada, już otworzył usta, by zaprzeczyć, gdy nagle dostał kuksańca pod zebro.
- A co będziemy z tego mieć? - spytał stojący obok niego kurdupel, niewiele wyższy od niziołki. Jego świńskie oczka chytrze spoglądały na Konrada. Niemal widać było kłębiące się za nimi myśli... Zatruć życie niziołce, to czysta przyjemność, ale naciąć obcego frajera jest jeszcze przyjemniejsze. A niziołka nie zając, nie ucieknie.
- Piwo dla wszystkich - obiecał Konrad.
Młodzieńcy wymienili kilka spojrzeń, wreszcie skinęli głową.
- To idziemy - powiedział kurdupel, chwilowo obejmując przywództwo. Ten, który czaił się z wiaderkiem, patrzył przez moment na kompanów, wahając się, co uczynić. W końcu odstawił wiadro i dołączył do pozostałych.

Daleko nie zaszli.
Konrad rozmyślał jeszcze, w jaki sposób i w jakim miejscu pozbyć się swoich niechcianych towarzyszy, gdy przed nimi zaczęło się zamieszanie. Tłum rozprysnął się na różne strony. Ktoś wrzasnął z bólu, paru innych ze strachu. I Konrad wcale się nie zdziwił, bo stwór, jaki ukazał się w utworzonej wśród zgromadzonych luce wcale mu się nie spodobał. Wieprzowinę lubił, owszem, ale w charakterze obiadu, a nie spoglądającą na świat jedynym, umieszczonym w nietypowym miejscu, oku.
Nie zamierzał być bohaterem. Przynajmniej nie w tym momencie. Podobnie jak inni zszedł z drogi cwałującego przedstawiciela nierogacizny, chroniąc się na wysokim ganku jakiejś kupieckiej kamienicy.
 
Kerm jest offline  
Stary 11-01-2012, 00:40   #13
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Półmrok jaki tworzyło ciemne płótno namiotu miejskiego sądu nadawał sytuacji niepokojąco złowróżbnego klimatu. A ten bezbłednie udzielał się wszystkim zatrzymanym. Stalowe napierśniki i ostrza halabard gotowych do spacyfikowania niepokornych, odbijały światło dwóch lamp zawieszonych na bierzmie namiotu połyskując groźnie w oczy każdego komu choćby przez myśl przeszłaby ucieczka. Zacięte miny ratuszowych strażników potwierdzały niewypowiedzianą groźbę. Stać i czekać. A czekali już całkiem długo. Dziesiątka mniej, lub bardziej przypadkowych osób z okładem zbita w gęstą, bezbronną teraz kupkę.
Pośrodku namiotu chodził to w jedną to w drugą stronę radny Heinz Richter podpierając się drewnianym kijem nijak nie pasującym do jego haftowanego czarnego surduta. Dokładnie ogolona twarz miała, mimo słabego światła, wyraźnie czerwony odcień a jego kość żuchwowa poruszała się pulsująco choć jak do tej pory nie padło jeszcze z jego ust żadne słowo. Do tej pory.
- No jak żeż tak do kurwy nędzy można!? - powiedział zatrzymawszy się gwałtownie. Spojrzenie jego surowych oczu zmierzyło po kolei każdego z zatrzymanych by zatrzymać się w końcu na barczystym krasnoludzie. Skuty kajdanami Gomrund był tu bez dwóch zdań głównym bohaterem całego zajścia - Żywe... stworzenie... no bestię, bo bestię, ale... no na bogów! Na strzępy podrzeć?? Jak sałatę??! Gołymi rękami???!
Gomrund choćby i chciał coś odpowiedzieć to zwyczajnie nie miał na to siły. Po szaleńczym sprincie do jakiego zmusił go instynkt po zwycięskiej walce i pałowaniu jakie mu później zgotowali strażnicy czuł się jakby go coś zżarło, zżuło i wycharchało w najbliższy rynsztok. Do tego cały upaprany był w błocie, swojej krwi i jusze zieleńca, w której taplał się teraz piękny morski smok. Być może gdyby nie podejrzana o uwolnienie goblina, siwowłosa dziewczyna nie stałby tu teraz jak kołek czekając na wyrok. Albo gdyby chociaż Erich nie ciepnął w dziwoląga stołkiem i nie przewrócił go tym samym? Albo gdyby się jednak przynajmniej opanował... Tak czy inaczej wyglądało to równie marnie jak wtedy w Marienburgu. I to bynajmniej przez goblina.
- Wiecie kogoście stratowali?! Młodą Steinhagerównę! Medyk mówił, że w jakiś stupor popadła gdyście przy niej tę jatkę urządzili! A wiecie co to oznacza???
Gomrund nie miał najbledszego pojęcia ani kogo stratował, ani co to oznacza. Choć po prawdzie przypominał sobie jak przez mgłę wątłą dziewuszkę, która wlazła mu prawie pod nogi gdy dopadał do przewróconego goblina. Potem znikła mu z oczu, ale zapewne nie była daleko gdy wywierał gniew przodków na trójnogim wypierdku.
- Tylko czekać starego Steinhagera w Ratuszu... A wtedy z ciupy siwi wyjdziecie! - rzucił okiem na Sylwię - Albo i jeszcze później!
Dziewczyna chyba jednak przykuła jego uwagę, bo oddalił się od Gomrunda i zbliżył do niej. Zmrużył oczy bacznie się jej przyglądając jakby próbując skojarzyć z czymś jeszcze. Po chwili jednak wziął głębszy oddech, a napięcie z jego twarzy nieco ustąpiło.
- Twierdzisz młoda panno, że to nie przez ciebie to wszystko boś nie otwierała nijakich klatek, tak?
- Ale kręciła się przy klatkach -
nieśmiało wtrącił się doktor Malthusius, również zatrzymany jako uczestnik zajścia - I wywróciła Grunniego gdy ten próbował zatrzymać mojego goblina. Bo to przecież moja własność i zniszczone mienie, a oni, znaczy ten krasnolud razem z tym szczerbatym...
- Waszego goblina? Wiecie gdzie ja mam waszego goblina i wasze mienie??? - twarz radnego na powrót poczerwieniała, a doktor skwapliwie wycofał się opuszczając nisko głowę - Takimi szarlatanami jak wy świątynie się zajmują! Oooo... oni już mają sposoby by wam pokazać co się robi z właścicielami takiego “mienia”. Gdyby to nie goblin uwolnił się w tłumie, a to kosmate bydlę co kłapie na wszystkie strony paszczeką, to byście po kres swoich dni wypłacali swoje ostatnie zasrane pensy gildii żałobników! Więc trzymać mordy na kłódkę, bo jak mi Sigmar miły, obiecuję, że wszystko co tu będziecie mi niepytani pyskować, bez najmniejszej łezki w oku wykorzystam przeciw wam! Hołota!
Jakkolwiek formalnie to zabrzmiało nie było wątpliwości, że radny spełni swoją obietnicę.
- Pierwszy dzień festynu kurwa mać! Pierwszy dzień! - Tym razem zawiesił wzrok na stojącym obok strażniku w randze chyba nawet chorążego - A z was to są dupy, a nie gwardziści! Wołom zady smagać, a nie porządku pilnować, psie syny!
Widać było, że nie zamierzał zaprzestawać połajanki, ale szczęśliwie dla stróża prawa do namiotu wszedł jakiś inny zbrojny.
- Czego teraz??? - przywitał go radny
- Przepraszam panie Richter. Przyszli panowie z gildii furmanów i dokerów, oraz przedstawiciel mieszczaństwa. Chcą wnieść skargę na porządek na Festynie. Ponoć mają kilku rannych i poturbowanych przez tę świnię. Znaczy mutanta.
- No tak. Jeszcze ten wasz wieprz, Malthusius. Co wyście mu robili, że on taki wściekły? Nie ważne. Nie mówcie. Nie chcę wiedzieć. Gdyby nie cała afera jaką to wszystko obrośnie z przyjemnością puściłbym wolno tego młodego smarda co to usiekł to biedne zwierzę.
Tym młodym był oczywiście Konrad. Z zabiciem jednookiej świni nie miał co prawda nic wspólnego, ale dla interweniujących strażników ilość winnych musiała być równa przynajmniej ilości przewinień. Zamiast więc ścigać tęgiego chłopa co to obuchem siekiery przydzwonił w łeb pochrząkującemu mutantowi, a potem dał nogę, usłuchali jakiegoś uczynnego, który sakramentalnym “to on!” skazał Konrada na ten przeciągający się proces. Miał o tyle jednak więcej szczęścia, że w przeciwieństwie do Gomrunda, Ericha, Sylwii i Malthusiusa, nie zakuto go w kajdany.
- Trudno. Nie mam teraz czasu się wami zająć więc czeka was nocleg na koszt miasta. Zaprowadzić ich do ciemnicy. Jutro ustalę wysokość grzywny.
To rzekłszy machnął ze znużeniem na zatrzymanych i opadł ciężko na swoje krzesło.
- I wprowadzić tych gryzipiórków.

***

Dietrich Spieler był w przednim nastroju. Postanowił sobie co prawda solennie, że po jednym piwie wróci do umówionego przy Erichu miejsca spotkania, ale jakoś tak czas leciał, a kompani do Ciepłej Przystani dadzą przecie radę jakby co wrócić sami. No i Dietrich Spieler miał słabość do czasu, który upływał na niewielkich przyjemnościach jakie oferowało mu życia. Lokalna sława karczemna o mocnym imieniu Astrid moszcząc się swoją miękką pupą na jego kolanach z siłą sigmaryckiego kawalera mieczowego, odstraszała troski od ochroniarza co i rusz podając mu kubek z gorzałką i śmiejąc się w ucho wdzięcznie, acz niezbyt inteligentnie.


Do tego dochodziła stale uzupełniająca się deska z kaszanką na cebuli, oraz całkiem, jak na razie, dobrze idąca partyjka w zechcyka z jakimś reikwaldzkim traperem i okolicznym farmerem, którzy słusznie obstawili pieniądze na festynowym ringu. Jak na ironię niedługo później wypatrzył ich jeden z zuchów Schattigera, Nutz. Choć zawdzięczał Gomrundowi i Dietrichowi srogie lanie i utratę dwóch złotych koron, rozsądnie nie miał nic przeciwko napiciu się z ochroniarzem. A że z każdym kolejnym kubkiem słabiutkiej księżycówki rosła poufałość graczy, już wkrótce traper jako wprawiony nożownik uprzejmie rozciął doskwierający Spielerowi łuk brwiowy, który Astrid następnie z troską go opatrzyła. Słuchając lokalnych plotek i opowiastek zezował więc to na obfity biust barmanki, który równomiernie falował przy każdym jej ruchu gdy w skupieniu zakładała opatrunek, to znów na karty farmera, Carstena. I tak nim się obejrzał karczmarz strasznie przypominający mu Seva, zaczął powoli zamykać wyszynk, a jego zwycięski mieszek został pozbawiony tak na oko swojej czwartej części. Czas było wracać do Ciepłej Przystani, a że w głowie już mu dobrze szumiało, to i wcale nie miał ochoty na nic innego jak tylko dobry twardy sen. Pożegnał się więc z trójką nowych kamratów i ruszył przez pogrążające się we śnie Bogenhafen.

Niziołek Toddo zdziwił się mocno zobaczywszy Dietricha, bo jak sam przyznał, był pewien, że skoro do tej pory nikt z nich się nie zjawił to zapewne jednak nie będą korzystać z możliwości noclegu. To stwierdzenie otrzeźwiło nieco umysł Dietricha, bo gdzieżby krasnolud i tych dwóch szczypiorów mogło pójść indziej na nocleg. Toddo zasugerował najprostsze i najlogiczniejsze rozwiązanie. Spili się gdzieś i pijani chrapią albo na ulicy, albo w jakimś innym przybytku. Dobrze temat znający Spieler uspokoił się choć tylko chwilowo, bo nader uprzejmy niziołek stwierdził szybko, że warto jeszcze sprawdzić miejskie lochy, bo na festynie była ponoć niedaleko ringu dość paskudna draka i straże zamknęły w ciemnicy sporo osób tam wówczas przebywających. Zostawiwszy Todda, ochroniarz ruszył upewnić się co do losu kompanów.

***

Ciemnica należała do tych marniejszych. Na domiar złego i jak łatwo zresztą można się było domyślić, w mieście wielu zawiłych przepisów podatkowych, była gęsto wypełniona. Po kątach i przy ścianach zalegały w większości ludzkie ciała, które pochrapując, pierdząc i robiąc pod siebie zagęszczały tylko wiszący w powietrzu lotny całun smrodu zepsutego życia. Przebywało tu również kilku mieszczan biadolących nad swoim losem, paru wariatów w łachmanach tak starych, że już niewiele zasłaniających, a także silna ekipa bogenhafeńskiej klasy robotniczej, która najwyraźniej wolała płacić miastu podatki w dniach przebytych w lochu niż w złocie. Wśród lokatorów można też było dojrzeć zapijaczonego krasnoluda Gottriego spod sędziowskiego namiotu i śpiącego obok niego Imraka Druzda.
Czwórkę niefortunnych bohaterów zajścia na festynowym placu przyprowadzono tu w towarzystwie doktora Malthusiusa, jego pomocnika krasnoluda Grunniego, oraz parą robotników, słabo utalentowanym komediantem i jakimś wędrowcem, którzy również zostali posądzeni o udział w zamieszaniu. Nie pozostawało nic innego jak rozejrzeć się za jakimś kątem dla siebie.

***

- Oldenbaś! To ty złamasie? - Erich potrzebował krótkiej chwili na rozpoznanie niskiego kobiecego głosu, który bez dwóch zdań kierował się do niego. Magda... jak miała na nazwisko nie pamiętał, ale osobę samą jej osobę owszem. Mało wszak jest kobiet zajmujących się powożeniem, a te, które są, zwykle się do tego po prostu nie nadają. Magda wybitna w tym też nie była. Ale dość długo utrzymywała się jako woźnica w Czterech Porach, z którymi Zębatka od zawsze miała na pieńku. Widział ją więc zarówno w szynkach, w których często dochodziło do starć między wrażymi frakcjami, jak i na koźle dyliżansu. Potem ją chyba wylali, bo długo jej nie widział. Rozpoznawszy go szturchnęła siedzącego obok niej rosłego mężczyznę o wysokim czole i małych, świńskich oczkach. Erich dojrzał na jej dłoni niewielki tatuaż. Przynależność do gildii furmanów - Patrzcie komitywa! Toż to nikt inny jak mój znajomek z Altdorfu! Światowy wozak co to za nic ma małe powsinogi. Ząbki nie odrosły, co Oldenbaś?

***

Na spacerującego wzdłuż okratowania strażnika zwróciła uwagę dopiero po dłuższej chwili i to całkiem przypadkowo, bo ziewał tak głośno, że nawet niektórzy więźniowie się przebudzali. Gdy spojrzała na niego, odwrócił się do krat plecami. Zamrugnęła oczami oniemiała. Nie... nie myliła się. Wystające spod przykrótkiej nieco kolczej koszulki dłonie ułożyły się w dwa palce pod daszkiem. Strażnik ponownie odwrócił się.
- Te, niunia - powiedział do niej zachrypniętym głosem - Jak chcesz to wstawię się za ciebie u kapitana. Pogadamy?
Podeszła blisko krat upewniając, że nikt się nie będzie przysłuchiwać. Odprowadziło ją kilka spojrzeń, ale w żadnym nie było podejrzliwości. Tylko zazdrość jakiejś wygłodzonej chudziny i pogarda rudego mieszczanina.
- Cóż za spotkanie Sylwio - rzekł cicho strażnik - Gotów byłbym przysiąc, że trafiłaś tu, bo mnie śledzisz.
Przyjrzała mu się uważniej, choć już wiedziała. Franz Baumann zarechotał głośno i obleśnie.
- Widziałem jak stary Heinz kuśtykał do swojego domu więc mniemam, że skoro tu jesteś to sukces odniosłaś połowiczny. Ładnie. Odrobina zepsutej krwi staruszkowi nie zaszkodzi. Zwykle jest w porządku. No ale czasem trzeba mu to i owo przypomnieć. A ty nie bój nic. Długo tu nie posiedzisz. Za dłuży tłok, by za takie numery jak na festynie trzymali tu kogokolwiek dłużej niż jedną noc. A tymczasem... hmm... nawet trochę mi głupio, bo wiesz. Ja tu w przebraniu urabiam ich jak chcę, a Ty w wieży zamknięta czekasz na ratunek... no ale mimo wszystko muszę Cie prosić o pomoc.
Uśmiechnął się oblizując lubieżnie wargi.
- Widzisz tego faceta w podartej białej koszuli i trepach na nogach? Tego co to jak nieżywy wygląda? Nie oglądaj się teraz. Leży przy prawej ścianie. To mój człowiek. Tylko niestety za mocno go pobili i nie mogę z nim pogadać. Powinien mieć gdzieś przy sobie coś na czym bardzo mi teraz zależy. Złożony pergamin. Pojęcia nie mam gdzie, ale musisz go dla mnie teraz odzyskać. Dasz radę?

***

Lokalny oprawca sprawiał bardzo mizerne wrażenie. Był niski, chudziutki, łysiejący i na twarzy miał wymalowany dobrotliwy uśmiech. Wszedł do ciemnicy w asyście dwóch strażników więziennych i wskazał palcem wszystkich uczestników zajścia na Festynie poza doktorem i jego asystentem. Kilka chwil temu też przyszedł wskazawszy wówczas tylko Gottriego, który jednak za nic nie chciał nigdzie iść bez Imraka. Wyszli więc obaj.
- Za mną - powiedział.

Ku ogólnej uldze zaprowadzono ich jednak nie do żadnej sali tortur jak już niektórym zaczęła podpowiadać wyobraźnia, a do jednego z pokoi urzędniczych znajdujących się powyżej gdzie za biurkiem siedział młody mężczyzna o bystrym spojrzeniu i chłodnym wyrazie twarzy.
- Witam - rzekł bez najmniejszego entuzjazmu - Rozmawiałem z radnym Richterem na temat wysokości grzywny za wasze uwolnienie.
To rzekłszy wyjął jakąś kartkę ze stosu innych, wszystkich ładnie poukładanych i odchrząknąwszy spojrzał na zgromadzenie i zaczął odczytywać wskazując na poszczególnych winnych.
- Możecie uregulować rachunek u mnie i po odebraniu broni i ekwipunku wyjść wolni, albo... - tu zamknął kartkę i odłożył ją z powrotem na biurko dokładnie w to samo miejsce, z którego ją wziął. Nawet poprawił jeszcze lekko - albo możecie wyświadczyć ratuszowi przysługę. Doktor Malthusius, że jedno ze stworzeń z prowadzonego przez niego Teatru Osobliwości zwie się... - ponownie spojrzał na inną tym razem kartkę - krynismodus. Twierdzi, że jest to stwór niegroźny acz mięsożerny. Ratusz nie chce, by coś takiego szwendało się po miejskich kanałach gdzie zgodnie z zeznaniami znalazło schronienie. Dość jest innych problemów. Jeśli więc przyprowadzicie to stworzenie do biura radnego Richtera. Związane. Otrzymacie ułaskawienie i nagrodę pieniężną w wysokości 50 złotych koron. Jeśli się na to decydujecie, zostajecie natychmiast uwolnieni z warunkiem jednak, że musicie stawić się jutro w biurze radnego Richtera najpóźniej do zachodu słońca. Ze stworem, lub bez. W przeciwnym wypadku zostanie za wami posłany list gończy. A więc?

***

Sąd miejski jak łatwo można się było domyślić, był o tej porze zamknięty. Światła jednak w środku wskazywały, że w biurach nadal odbywa się praca. Dietrich Spieler nie czekał długo aż duże dębowe wrota otworzyły się z jękiem, a ze środka wyszedł... Imrak Druzd. W towarzystwie jakiegoś żałośnie wyglądającego innego krasnoluda i czterech mężczyzn. Stał w pewnej odległości więc nie słyszał wszystkiego dokładnie. Ludzie jednak nawet stąd wydawali się nader towarzyscy poklepując to nieufnego Imraka to wylewnego tego drugiego po ramionach i wspominając coś chyba o napiciu się. Nim jednak zniknęli w mroku miejskich ulic, drzwi otworzyły się ponownie i dojrzał w nich swoich kompanów w towarzystwie jakiejś żwawej staruszki.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin

Ostatnio edytowane przez Marrrt : 12-01-2012 o 14:32.
Marrrt jest offline  
Stary 12-01-2012, 18:53   #14
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Jakie miłe spotkanie. Całkiem jakby się umówili. Tylko miejsce było, powiedzmy, niespecjalne. Zdecydowanie lepiej by było w jakiejś karczmie, a nie przed obliczem wkurzonego radnego.
Konrad spojrzał kątem oka na przedwcześnie chyba posiwiałą dziewczynę (a może miała tak od urodzenia? Zdarzali się tacy), teoretycznie przynajmniej sprawczynię całego zamieszania.
Dobrze by było mieć do kogo pretensje, ale Konrad miał pewne wątpliwości co do winy tamtej. Zapewne strażnicy, chcąc się wykazać, złapali pierwszą z brzegu osobę i oskarżyli o takie czy inne czyny z prawem niezgodne. W jego przypadku było tak samo. Nawet nie chcieli go słuchać, nie spojrzeli na miecz, że czysty jak łza. Gdyby chociaż dorwał tego drania, co go fałszywie oskarżył. Jak by mu zasadził kopa w zadek... W Bögen by się drań znalazł i do Reiku popłynął. Bez łódki. Tyle, że wtedy strażnicy pewnie by go spałowali. Jego, Konrada, a nie tamtego kłamcę.

“Zgnijesz w lochu!”
Te słowa Konrad nieraz słyszał od swego kochanego tatusia. Za każdym razem, gdy usiłował powiedzieć coś na swą obronę. I proszę - już zaczęło się sprawdzać.
Loch do zbyt suchych i zadbanych nie należał, a że wilgoć była, to i do gnicia się nadawał. I zatłoczony był nad podziw. Prawdę mówiąc Konrad nie spodziewał się, że to miejsce cieszy się aż taką popularnością. Powietrze było gęste, że siekierę można by powiesić. Gdyby kto miał takie narzędzie pod ręką, co w tym miejscu, po tej stronie krat, było bardzo wątpliwe.
Chyba za późno tutaj dotarli i wszystkie co lepsze miejsca były zajęte. Ale, na szczęście, znalazły się dobre duszyczki, które na widok trzech mężczyzn, w tym krasnoluda o paskudnym wyglądzie i ponurym spojrzeniu, odsunęły się, udostepniając spory kawałek w miarę suchej przestrzeni, na którym cała trójka mogła się ze spokojem zmieścić. Na upartego nawet owa siwowłosa panna zdołałaby się wcisnąć, gdyby zechciała, jako że nie należałado grubych.

Nawet w tym miejscu, jak się okazało, można było znaleźć znajomków. Nie on, Konrad, miał takie szczęście, ale Erich. Co prawda wnet się okazało, że znajomkowie należeli do kategorii tych, których warto był omijać z daleka, ale cóż... Z pewnych przyczyn nie można było zmienić lokalu.
Konrad oparł się o ścianę i przymknął oczy. Medyk kazał mu się oszczędzać. Bez wątpienia miał okazję do odpoczynku. Co prawda wolałby wygodne łóżko w “Ciepłej Przystani”, ale, jak już wspomniano wcześniej, pewne względy przemawiały za pozostaniem w tym miejscu.
Przez chwilę w jego pamięci pojawiła się szalona wróżbiarka, przepowiadająca morze krwi i jakąś różę, w tej krwi ubabraną, a potem przestał już nawet słyszeć chrapanie Gomrunda.

Cztery złote korony za niewinność.
Konrad miał tylko nadzieję, że w jego oczach, spoglądających na siedzącego za biurkiem urzędasa, nie malują się jego myśli. Pewnie natychmiast dostałby wyrok za obrazę urzędu. Zanim jednak zdążył sięgnąć po sakiewkę rozparty za biurkiem młodzian przedstawił im pewną alternatywę.
Pięćdziesiąt koron nagrody kusiło, ale wizja łażenia po kanałach w poszukiwaniu porośniętego sierścią kurdupla niezbyt Konradowi przypadła do gustu. Szczególnie gdy dowiedział się, że znaczna część kanałów jest dostosowana do osób o nieco niższym wzroście. Wiadomą rzeczą było, że włochaczek nie musi się trzymać głównych korytarzy. Jemu wszędzie było wygodnie. Poza tym to, że w klatce był nieszkodliwy nie oznaczało, że na względnej kanałowej wolności nie zmieni obyczajów. Jeśli zgłodnieje...
Żeby go złapać musieliby mieć sieci, pochodnie, jakieś mięso w charakterze przynęty. Same problemy i wydatki. Lepiej było zapłacić.
- Mogę iść i poszukać tego... - mądra nazwa uciekła mu z pamięci - ...stwora - powiedział, nie do końca wierząc własnym uszom. Wszak samo oczyszczenie się z aromatów kanałowych pochłonęłoby lwią część nagrody, która i tak pisana była patykiem po... ściekach.
Ale widać pisane mu było zostać szambonurkiem.
Spojrzał po reszcie towarzystwa ciekaw, kto się zdecyduje zamoczyć nogi, kto rzuci złotem, a kto wróci do lochu.
 
Kerm jest offline  
Stary 13-01-2012, 09:23   #15
 
Tom Atos's Avatar
 
Reputacja: 1 Tom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputację
Ot do czego może człowieka doprowadzić ciskanie stołkiem w maszkarę. Jeden nieopatrzny ruch i się ląduje w ciemnicy. Po prawdzie to nikt by nie dał Erichowi gwarancji, że gdyby grzecznie siedział na zadku, to cała awantura nie skończyłaby się tak samo. Kontemplując fizjonomie więźniów wszelkich ras i profesji można było dojść do takiego, niewesołego wniosku.
Oldenbach nie należał do ludzi sentymentalnych, ale spoglądając na gęby swych towarzyszy podróży poczuł do nich coś na kształt sympatii. W końcu nic tak nie zbliża, jak wspólna odsiadka w pierdlu. A właśnie w nim po krótkiej, acz treściwej rozmowie z radnym Richterem się znaleźli. Oczywiście radny nie słuchał żadnych usprawiedliwień, tłumaczeń, czy zapewnień o niewinności. Wsadził ich do ciupy i tyle. Wyglądało na to, że nockę spędzą w warunkach iście goblińskich.
I wtedy, gdy Erich szykował się do zajęcia swojego kawałka podłogi, ktoś go wywołał po nazwisku. To była jakaś znajoma. Oldenbach ją kojarzył. Magda zajmowała się, tak jak i on do niedawna, powożeniem. Uśmiechnął się na jej widok i natychmiast tego pożałował. Smród ciurmy wdarł się do jego gardła przez nieszczelności w uzębieniu, że aż zakaszlał.
No ale przynajmniej spotkał kogoś, kto go znał. Kto brał go za tego kim jest, a nie za jakiegoś pieprzonego magistra impotentae.
- Madzia, moja ştokrotko. A ço Ty tu robişz? – spytał obejmując kobietę i cmokając ją na powitanie w policzek?
- Çześć kumotrze. – rzekł do jej wytatuowanego kompana wyciągając w jego stronę rękę. - Za ço tu trafiliście? Jakaś łapanka na wozaków była?
- Jak to za co? –
wzruszyła Magda ramionami – Za niewinności i kilka posiniaczonych buziulek, a Ty?
- Za dobre şerce. Wieşz jak to mawiają. „Jak şię ma dobre şerçe, to trzeba mieć twardą dupę”. Na feştynie jeden taki … idiota przywiózł różne pokraki, no i wyobraź şobie, że mu nawiały z klatek i pouçiekały. Mówię Çi jaki şię zrobił burdel.-
Erich złapał się za głowę dla pokazania jaki wielki - Çiepnąłem w jedną ştołkiem i …
Magda zaśmiała się serdecznie poklepując poufale Ericha po plecach.
- Ha, ha, ha! Nie kończ. Wpadła straż i zgarnęła wszystkich jak leci.
- Ano. –
przytaknął Oldenbach niezbyt zadowolony, że mu przerwano wywód.
- A Ci z tobą? To jacyś znajomi? – spytała kobieta obrzucając towarzyszy Ericha dość szczególnym spojrzeniem i zatrzymując dłużej wzrok na Sylwii i jej włosach.
- Tak jakby. – mruknął nie wdając się w szczegóły.
- A ona? – Magdę najwyraźniej zżerała zdrożna ciekawość.
- To moja babcia. – odparł Erich ze śmiertelną powagą.
Dalszą rozmowę przerwało im wejście oprawcy w towarzystwie strażników. Wkrótce Erich wraz z kompanami, w tym siwowłosą dziewczyną, został wyciągnięty z celi i postawiony przed obliczem urzędniczego przydupasa Richtera, który złożył im propozycję, o dziwo do odrzucenia. Grzywna, w wypadku Ericha 7 koron, albo uwięzienie na 7 dni, bądź też odszukanie w kanałach zbiegłego stwora i 50 złotych do podziału w wypadku sukcesu, bądź też powrót do pierwszych dwóch wariantów.
- Ja też şię zgadzam. – stwierdził po wypowiedzi Konrada.
- Ale Panie urzędniku. Waşza Łaşkawoşć. Potrzebowalibyśmy jakieś mapy owych kanałów, a i próçz broni, to i jakowaś lina i pochodnie by şię zdały.
Stwierdził Erich w próbie wytargowania paru przydatnych rzeczy.

Po zakończeniu spotkania wyszli na ulicę, gdzie spotkali nikogo innego, jak Dietricha. Korzystając z tego, iż znów są razem, a i w większym składzie, bo z nimi stała siwowłosa dziewczyna Erich opowiedział wszystko Spielerowi i zakończył sakramentalnym pytaniem.
- To ço robimy?
„Śpimy” tak mniej więcej odpowiedział mu Gomrund, który rzeczywiście wyglądał jakby Miał zaraz zasnąć.
Erich pokiwał głową ze zrozumieniem patrząc na poobijanego krasnoluda.
- Ja bez niego nie idę. – wskazał Gharrtsona kciukiem. – Po za tym przydąłoby şię lepiej przygotować. No właśnie …
- Jeştem Erich Oldenbach. –
wyciągnął ze szczerbatym uśmiechem rękę w stronę siwowłosej dziewczyny. – A Çiebie jak zwą? Chceşz şię do naş przyłączyć? Jeşteśmy kompanią najemników, a zwą naş … - zastanowił się chwilę – „Şzanşa na şukçeş”, albo „Zakom braçi mniejşzych” – wskazał wzrokiem na Gomrunda.
- Albo … - wypiął dumnie pierś – Oldenbach i şpółka. No to jakże będzie względem tego ço i owşzem?
Propozycja była w mniemaniu Ericha co najmniej kusząca.
 
Tom Atos jest offline  
Stary 13-01-2012, 14:33   #16
 
Hellian's Avatar
 
Reputacja: 1 Hellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwu
Dialogi napisane wspólnie z baltazarem i marrrtem

Dała się złapać jakby miała 10 lat albo 70, albo jakby nie miała jednej nogi lub szwankowała na umyśle. Dała się złapać jak nowicjusz.
I cholernie, cholernie było jej wstyd.
Oczywiście zaprotestowała raz czy dwa w namiocie sędziego. Raczej nieśmiało.
A potem poprowadzili ją wraz z innymi do więzienia. Skutą łańcuchami. Życie było podłe i się na nią uwzięło. Choć właściwie może to Śmierć.

***

Daleko mu było do pogromcy Łamacza, ale pomimo rozwalonego ryja, napuchniętego oka, krwawego strupa na potylicy czy kilku wielkich krwiaków krasnolud kroczył dumnie i pewnie. Zupełnie jakby szedł po jakąś cholerna nagrodę za dobrze spełniony obowiązek… nie zaś do obszczanej ciemnicy. Ale on wiedział, że zrobił to, co do ciężkiej cholery należało zrobić! A jak te długonogie osły tego nie rozumiały to już ich sprawa nie jego! Gomrund „Płomienny Łeb” Ghartsson , z domu Rot- Gorr, członek klanu Kimril z portu Sjoktraken nie pozwoli by jakiś zielony skurwiel paradował mu pod nosem! Niedoczekanie! Popatrzył na tę młódkę i nim doszli do loszku zagadał –Ej, panna, czyli to ty wypuściłaś tego zieleńca? Hę? –Raczej stwierdził niż zapytał – I dobrze kurwa… za przeproszeniem, zrobiłaś! Jestem Gomrund. Jak co to trzymaj się mnie, wszy cię oblezą i przy mnie… ale żaden skurwiel na ciebie nie wlezie! Więc nie pękaj.
- Nie ja –zadziwiająco rzadko kłamała, choć tym razem zapewne powinna – Widziałam cię na ringu. Dobrze walczyłeś. Kogoś musieli zamknąć, padło na nas, ale przecież nie będą nas trzymać w nieskończoność. –Zmarszczyła nos. - Wiesz, że śmierdzisz?
Brodacz szczerze się roześmiał i od razu tego pożałował, bo strup na wardze puścił już po raz setny i pojawiło się znowu nieprzyjemne szczypanie –Może i śmierdzę, ale za to jestem przystojny. Natomiast nie o mój owłosiony zadek tu idzie, jeno o twój…
-Czemu? – Zawahała się, bo trochę się bała tego krasnoluda, ale ciekawość zwyciężyła. –Czemu rozdarłeś to coś na strzępy? I czemu o mój? –docierało do niej, co brodacz mówi - To znaczy dziękuję, chyba, ale wypuszczą mnie, nic nie zrobiłam. –Rzadko nie znaczy nigdy. – Tylko oglądałam, jak inni. Jestem Sylwia –dodała jeszcze wyciągając rękę.
Popatrzyła na tych innych prowadzonych pod strażą, nie było chyba tak źle jak ją straszył rudobrody. Co nie zmieniało faktu, że była jedyną aresztowaną kobietą. Westchnęła.
-No dobra, przyda mi się życzliwa dusza. Jakoś się odwdzięczę. Ale jeśli myślisz, że tak… to zapomnij. Poza tym jestem mężatką, mam ojca i czterech wrednych braci i znajomości.
Ale zaczęła się uśmiechać mówiąc to wszystko. Ze zdziwieniem odkryła, że ta rozmowa poprawia jej humor. Krasnolud rozrywający wnętrzności goblina był przerażający, słyszała, ze można wpaść w taki szał w walce, podobno takimi wojownikami byli niektórzy wyznawcy Ulryka, ale pierwszy raz widziała coś takiego na własne oczy. Niemniej, kiedy Gomrund ją zagadnął …polubiła go z miejsca.
Jak mawiał Rudolf, nie da się zrozumieć, jakimi drogami kobiety dochodzą do pewnych wniosków.
- Nie pochlebiaj sobie chudzino!- Krasnolud odpowiedział dziewczynie. – Cóż… Z tego, co mi wiadomo to idziemy do ciemnicy, a tam mogą być mniej przyjemne typki niż te, z którymi tam trafisz. Niestety mąż, ojciec i nawet dwa tuziny braci ci nie pomogą … co najwyżej to pomsty szukać mogą. Ale już po fakcie. - Przystanął chwilę i popatrzył dziewczynie w oczy, bo wedle jego wiedzy to nic dobrego młodej i w miarę gładkiej dziewoji w koedukacyjnej celi spotkać nie mogło. Ruszył dopiero, gdy stuknął go pałką strażnik. Nie wyglądał na specjalnie przebiegłego… a wręcz przeciwnie. Nosił znamiona takiego, co to nie lubił ukrywać prawdziwych intencji, tak samo jak owijać w bawełnę. –Jeżeli wypuściłaś tego paskuda i dorwałem go dzięki tobie to niech to będzie moje podziękowanie, a jeżeli nie to widocznie masz swój szczęśliwy dzień. Ja tam nie będę dociekał czy słusznie tu trafiłaś czy nie. Nie moja to rzecz!

***

Trzymała się więc w lochu Gomrunda, a raczej Gomrunda i dwóch jego towarzyszy, zdecydowanie mniej niż krasnolud cuchnących, ale i o mniejszych bicepsach i nie tak groźnym wyglądzie. Jeden, jak potem usłyszała, okazał się być wygadanym wozakiem, drugi, z krzywą miną, był chyba młodszy od niej. Faktycznie był to układ, z którym czuła się bezpieczniej. Bo loch był bardzo nieprzyjemny, śmierdziało tak, że przestał jej przeszkadzać zapaszek krasnoluda, no i panował cholerny tłok.
Siedziała cicha i znowu przybita, gdy strażnik miejski przywołał ją językiem złodziei.
Rozpoznała Baumana i choć w głębi serca ucieszyła się widząc znajomą twarz, jego słowa źle wpłynęły na jej próżność.
- To wcale nie był połowiczny sukces. Tu jestem za niewinność - żachnęła się - I nie śledzę cię, nie pochlebiaj sobie – z przyjemnością zacytowała krasnoluda.- Poza tym nie trzeba mnie ratować załatwiłam sobie ochronę. A radę dam, prościzna. Ale co z tego będę miała? – patrzyła na Baumana wyzywająco.
- Oj tam, oj tam. Niewinność. To ciemnica, a nie ołtarz Vereny. Brrr… Powiedz mi lepiej czy ja będę wobec ciebie mieć dług wdzięczności.
- Myślałam raczej o koronach. Wdzięczność fajna rzecz, ale tę jesteś mi już winien za laskę sędziego.
- A tej jeszcze nie mam – dodał szybko mrugnąwszy okiem – Ale racja. Trzeba być konkretnym. Czyli jednak korony? Ledwośmy się poznali, a już chcesz bym cię na królową koronował?
Spoważniał nagle.
- Pergamin muszę mieć tak szybko jak to możliwe. Wręcz teraz. Niesprzyjające okoliczności i ważna sprawa – rzekł jakby na usprawiedliwienie – Przyjdź do Pik jak tylko Cię wypuszczą. Najlepiej z rana, bo wtedy robię za kontuarem. Ustalimy jaka korona najlepiej do Ciebie pasuje. I koniecznie weź laskę.
- Nie teraz, ale zaraz jak wyjdę – Sylwia kalkulowała sprawnie. Jak będzie mieć pergamin, przynajmniej jedna osoba poza nią będzie zainteresowana jej szybkim wyjściem na wolność. O forsę potarguje się potem. Bauman chwilę milczał, w końcu kiwnął głową i podał jej blaszaną kwartę z czysta wodą, napiła się a potem wróciła na miejsce między Gomrunda i wozaka. Podała wodę nowym znajomym. Ktoś nawet zapytał, czego strażnik chciał, odpowiedziała, że na tańce ją zaprosił.

Po godzinie wstała wyprostować nogi. Rzecz jasna usłyszała parę przekleństw, ale i tak przespacerowała się w lewo i w prawo. Przyklęknęła dopiero przy pobitym mężczyźnie, jakby rozpoznając znajomego.
- Co oni ci zrobili? –Wyszeptała. Łatwo było udawać troskę, bo biedak wyglądał naprawdę kiepsko, dużo gorzej niż Gomrund. Rozcięta głowa, oko niewidoczne wcale, gdzieś pod wielkim krwiakiem, nos spuchnięty i czerwony, w tym miała pewną wprawę, nastawiła kość, ranny zresztą niewiele poczuł, jęknął tylko by znowu zapaść w półprzytomne odrętwienie. Obiecała sobie dopytać Franza, dlaczego go aż tak urządzili. Obmacała mu inne kości, na bank miał połamane żebra, ręce i nogi, choć obite, na szczęście całe. Niewiele mogła pomóc, owinęła kawałkiem własnej bluzki zmiażdżony kciuk, przetarła mężczyźnie twarz, ułożyła głowę na wiązce w miarę suchej słomy, wlała do gardła kilka kropel wody. Coś ją ścisnęło w żołądku, nawet łzy pojawiły jej się w oczach, żadne tam babskie żale, to z gniewu, ale szybko je wytarła, co jej do tego, że ktoś kogoś skatował do nieprzytomności. W trakcie tych czynności sprawdziła to, co potrzebowała. Miał tatuaż Gidli, jak większość z nich, na łopatce, wiec Bauman nie ściemniał, że to jego człowiek, a pergamin był bucie, nie pod onucą, lecz w podeszwie, ale znalazła go całkiem szybko. Nawet zajrzała do środka, odwrócona plecami do całej tej śmierdzącej celi. Na kartce były jakieś rysuneczki, szyfr chyba, ptaszki, kreski, kropki, kółka, daszki. Ani nie rysunki, ani nie pismo. Nic to jej nie mówiło. Nie wydawało się, żeby ktoś zauważył, jak chowała pergamin.

***

Zgodziła się pójść łapać dziwoląga w kanałach. Rzecz jasna zaświtało jej w głowie, żeby po prostu dać dyla z miasta i odpuścić sobie taplanie się w gównie. Tylko, że przez ostatnie dwa lata tyle najeździła się po Imperium, że powoli kończyły jej się miasta. No i zrobiła już te rzeczy dla Baumana więc zaczynała się tu ustawiać i na dodatek tak jakby obiecała krasnoludowi wdzięczność. Trochę nieładnie było go teraz wystawiać do wiatru.
- Sylwia – wyciągnęła rękę do Ericha. – Oldenbach i spółka mówisz? Brzmi nieźle, rozważę – roześmiała się zapewne z samej ulgi oddychania rześkim nocnym powietrzem.- Skoro Gomrund musisz odespać to może o dziewiątej pod świątynią Sigmara? Wcześniej trochę popytam na mieście o te kanały.
Przedstawiła się też pozostałym: młodemu i towarzyszowi Gomrunda z areny, co kompletnie zalany za to ze świetnym wyczuciem czasu, wyszedł im naprzeciw jak tylko opuścili więzienie. Zapytała, czy on również wybiera się na tę śmierdzącą przygodę. Jeśli tak, był kolejnym, który zdecydowanie musiał odespać. Oczywiście, miała nadzieję, że tak, gdyby przyszło im się z czymś w kanałach zmierzyć wolała zabezpieczać tyły, walkę zostawiając zawodowcom. Ale w sumie, piątka na jedno zastraszone coś… nie było tak źle.

***

Wróciła do domu Waltera, umyła się, uprała cuchnące spodnie, pożyczyła od gospodarza ciemną koszulę, rękawiczki i chustkę i … laskę, nie chwaląc się, że wybierze się z tym w kanały. Wytrychy nosiła na brzuchu na pasie, manierkę miała pustą, ale miała zamiar uzupełnić ją w Pikach, czymś mocniejszym, co w razie czego pozwoli jej łatwiej znieść smród, szczury, pająki i niestrzyżonego zdziczałego niziołka. Prawie świtało, kiedy w końcu padła na łóżko. Walter zgodnie z obietnicą obudził ją po dwóch godzinach i trzeba powiedzieć, że włożył w to sporo wysiłku. Laskę sędziego schowała w nogawce, drugą się podpierała. Szła do Skrzyżowanych Pik utykając, ziewając i zamykając oczy, próbując spać w trakcie drogi, co prawie jej się udawało.
Bauman faktycznie stał za barem.
 
__________________
"Kobieta wierzy, że dwa i dwa zmieni się w pięć, jeśli będzie długo płakać i zrobi awanturę." Dzienniki wiktoriańskie
Hellian jest offline  
Stary 14-01-2012, 06:10   #17
 
baltazar's Avatar
 
Reputacja: 1 baltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znany
Nie wiedział, co miało większy wpływ na to, iż uwolnił się z objęć amoku – przeraźliwe wrzaski mieszczek czy odrażający smród z rozwalonych trzewi goblina. Nie było się jednak czasu nad tym zastanawiać, krasnolud poskromił rządzę mordu w odpowiednim momencie… w jego kierunku już biegli dzielni stróże prawa i porządku miasta Bogenhafen. Opamiętał się w porę, a żądza krwi poszła spać… pierwszy cios pałką mocno go zdziwił. Zrobił w końcu to co do niego należało, utłukł chędożonego zielonoskórca… Drugi cios sparował. Już wiedział, że wdepnął podobnie jak w Marienburgu… na moment stracił kontrolę i już był po uszy w gównie. Ale tyle hałasu z powodu jakiegoś goblina i to w dodatku ze skazą chaosu. Zasłaniał się jak mógł. Strażnicy coś wrzeszczeli… i po jaką cholerę ten rudy mieszał w to wszystko matkę Gomrunda… no, po co mu to kurwa było?! Pięść brodacza pogruchotała mu nos, będzie miał sodomita nauczkę. Nagły odpływ adrenaliny zrobił jednak swoje… zmęczenie dotarło do mięśni równie szybko, co do mózgu. Obalili go… Nie pozostawało mu nic innego jak skulenie się w kłębek i zasłanianie głowy i jajec. Swoje mu się dostało, ale buźka rudego już taka piękna nie będzie.

Nim go doprowadzili przed oblicze „sprawiedliwości” miał chwilę, aby poskładać to wszystko do kupy. Nie sądził, żeby za jakiegoś zieleńca skazano go jak poprzednio na arenę, ale z tymi ludzkimi prawami to nigdy nie można było być pewnym. Jak się okazało nie trafił tutaj sam, a w dobrze znanym sobie towarzystwie. Widać było, że chłopaki mieli talent do wpadania w kłopoty, bo on ewidentnie trafił tutaj za niewinność! Nie zdążył jednak z nimi pogadać, bo stanął przed sądem. Ten nadęty, wrzeszczący burak szybko uświadomił go, że afera jest, bo jakaś paniusia wlazła mu pod nogi… a przecież mogło być gorzej. Gdyby ją goblin wychędożył a potem zarżnął to by te kmiecie inaczej śpiewały… no ale. Larmo się takie zrobiło, że krasnolud odpuścił sobie próby tłumaczenia. Łeb go tak trzaskał, że marzył tylko o spokoju i garncu zimnego piwa. Jedyną uprzejmość, na jaką go było stać to wobec tego doktora Malthusiusa – A wejdź mi kołku tylko w drogę raz jeszcze, a samego będą ciebie po festynach obwozić jak ci z dupy nogi powyrywam! Jak życie pokazało w Gomrundzie drzemały jakieś pokłady norsmenskiej furii i trójnogi goblin mógł się o tym boleśnie przekonać. Chyba tylko, dlatego człowiek nie wylał z siebie kolejnych żalów i petycji o rekompensaty.

Właściwie to dopiero, kiedy prowadzono ich do lochu zdał sobie sprawę z powodów obecności tutaj białowłosej dziewoi. Pomogła mu zabić tego zgniłego szkodnika! Jako, że babie nigdy nie było lekko przy jakiś oprychach postanowił jej podziękować, jak na mężczyznę przystało. Złożył propozycję nie do odrzucenia. Od razu poznał, że panienka jadaczkę miała równie niepokorną, co fryzurę… ale specjalnie mu to nie przeszkadzało. Loszek jak to loszek, ten przynajmniej nie śmierdział bardziej niż krasnolud wysmarowany juchą i zawartością trzewi zielonoskórego. Szybko, więc znalazło się miejsce dla zwartej męskiej ekipy tym bardziej, że był w niej czempion i pogromca Łamacza… a że cuchnął i wyglądał jakby wyszedł z rzyci trolla to już zupełnie inna sprawa. Nagrabił pod siebie trochę suchej słomy i ciężko klapnął pod ścianą. Pomacał się czy wszystko miał całe a potem ciężko sapiąc pogrążył się w drzemce. Niedane mu było jednak pospać, co chwila go coś budziło, a to ktoś wstawał, gadał, srał… albo i co innego. Musiał też mieć oko na siwuchę!

***

Propozycja urzędasa była z tych, której się nie odrzuca. Chyba żeś kiep i głupek! Nawet, jeżeli Płonący Łeb nie był przekonany do pomysłu ganiania za jakimś kudłaczem w rzece gówna to wolał jeszcze dziś wyjść z ciupy i na spokojnie zastanowić się, co dalej. Chociaż te pięć dziesiątek złotka też nie było takie bez znaczenia… w sumie to mógł wyjść jeszcze na swoim.

- Ja też wlezę do tych kanałów.
Ozwał się w końcu. – Ale co panie urzędas, jak to włochate gówno już coś tam zżarło albo zdupiło do rzeki i po prostu tego tam nie ma?

Ten spojrzał na krasnoluda i widać było, że nadgodziny znacząco pogorszyły jego samopoczucie. – Przecież powiedziałem, że ma być żywy! Za truchło możecie liczyć na anulowanie grzywny. A jak nie dostarczycie ani żywego ani truchła to na powrót trafiacie do ciemnicy. I koniec targowania się!

W sumie to nawet krasnolud nie miał już złudzeń i nie kontynuował wątku warunków wypłaty nagrody i kasacji grzywny. Gdy mieli już podziękować za okazaną im „łaskę” i odwrócić się na pięcie Erich sobie coś przypomniał i w sumie zagadnął o jakiś plan, mapy czy inne szkice tego podmiejskiego systemu odprowadzania nieczystości. Przedstawiciel władz Bogenhafen chyba tylko, dlatego żeby się ich pozbyć zaczął szperać za jakimiś papierami i w końcu znalazł to czego szukał. Już na pierwszy rzut oka nie śmierdziało to gildią inżynierów czy nawet jakimiś planami budowy… ale zdroworozsądkowym rozrysowaniem głównego ścieku, bocznych odnóg i jeszcze jakiś mniejszych kanalików. – Plan to może nie jest, ale szkic sporządzony przez jednego rozgarniętego szczurołapa, co to zajmował się plagą gryzoni w zeszłym roku. W miarę nowe to jest, ale za jakość nie ręczę. Jak chcecie oglądnąć plany z gildii to jutro możecie się tam udać, wnieść opłatę, oglądnąć i przerysować. Ale to dopiero rano. Rzecz jasna nikt nie zamierzał się wykłócać o coś więcej, dlatego zgarnęli, co im dano i się zmyli z ratusza nim ktoś zmieni zdanie i każe im dalej gnić w ciemnicy! Opuszczenie tego miejsca było jedną z przyjemniejszych rzeczy jaka go dzisiaj spotkała, teraz krasnolud zamierzał się jako tako ogarnąć i odpocząć. Dlatego nawet uśmiechnięta gęba Dietricha oczekującego po przeciwległej stronie ulicy nie wywołała w nim większego entuzjazmu. Krótka wymiana uprzejmości, jakieś ustalenia na jutro i nim się ktokolwiek obejrzał krasnolud człapał już w stronę Ciepłej Przystani.

Po drodze w jednym z miejskich wodopojów zmył z twarzy i rąk pozostałości goblina… Rzecz jasna Toddo nie był zadowolony z faktu, iż musiał otwierać gospodę dla spóźnialskich… tak samo jak nie był zadowolony z życzenia tego najbardziej smrodliwego. – Kolacja i kąpiel? O tej godzinie? Panie krasnoludzie, do reszty rozum potraciliście? I to były te przyjemniejsze określenia. Gomrund jednak był na tyle zmęczony, że nie miał ochoty na jakieś dłuższe dywagacje na ten temat. Pozwoliłby Karl Franz przemówił swoim cesarskim autorytetem do Niziołka… a właściwie położył dwie monety, bo jeszcze chciał gorzałki. Nie zdążył spałaszować wszystkiego, co mu przyniesiono a kąpiel była już gotowa. Woda może nie tak ciepła jak powinna, ale za to było mydło i szczotka, którymi znakomicie można było pozbawić się śmierdzących pamiątek po mijającym dniu. Na koniec raz jeszcze wystawił cierpliwość gospodarza na próbę ostawiając do uprania rzeczy… jednak jak to mówią w tym interesie – klient nasz pan! A krasnolud był klientem, który nie ociągał się z sięganiem do kieski… jadł dużo, pił dużo i za wszystko płacił!

Rankiem nie mógł powiedzieć, że wstał jak nowonarodzony to jednak był solidnie wypoczęty… spał jak zabity bite osiem godzin, a o tym że jeszcze żyw świadczyło chrapanie które utrudniało sen jeszcze na sąsiedniej ulicy! Po wczoraj zostały już tylko siniaki i zadrapania, no i nieprzyjemny ból w lewej nodze… ale to trzeba było po prostu rozchodzić. Nim zjadł śniadanie odnotował, że większość spraw, jakie było do załatwienia było już zrobione… w kącie rzucona była sieć i jakieś pochodnie. A na stole leżał solidny kawał surowego mięcha, którym interesowały się już jakieś muchy. Widząc kwaśne miny jego kompanów nie ociągał się zbytnio z przygotowaniami. Nie miał zamiaru pakować się w metalowej zbroi do kanałów, dlatego zdecydował się na swój nowy skórzany kaftan z utwardzanej skóry. Szkoda go było do tej imprezy… ale jak wszystkiego. Przygotował broń, tylko tą najporęczniejszą – miecz, nóż i łom… jakby coś trzeba było sforsować, a na plecy przytroczył tarczę. Do plecaka zapakował jeszcze rzemienie, jakieś płótno, pochodnię i parę świeczek… tak na wszelki wypadek dla długonogich. Zaopatrzył się jeszcze w jakiś bukłaczek z czystą wodą i manierkę ze spirytusem… a na nozdrza przygotował sobie chustę tak by smród nie powalił go za szybko.

Jako, że nie było co więcej czasu marnować udali się na miejsce spotkania… bo biedny, wystraszony, mały futrzak czekał na odnalezienie. W śmierdzących kanałach Bogenhafen!

 

Ostatnio edytowane przez baltazar : 14-01-2012 o 18:56.
baltazar jest offline  
Stary 14-01-2012, 15:56   #18
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Konrad był nieco zaskoczony, gdy (miast słońca) zobaczył pochmurne, nocne niebo. Drzemka w lochu nieco go zdezorientowała. I trwała krócej, niż sądził. Był pewien, że to już ranek. A to oznaczało, że na złapanie owłosionego stwora mieli mniej czasu, niż początkowo sądził.
- Konrad. - Dołączył się do fali wymiany imion. Jako że mieli razem wybrać się do kanałów dziwne by było, gdyby owych imion nie znali.
Przez moment zaczął ponownie się zastanawiać, co im się przyda podczas łowów na włochatego coś-tam-modusa, ale odłożył to na później. Skoro nie wybierali się w dół natychmiast, mieli trochę czasu na przemyślenia.
W gruncie rzeczy nie dziwił się Gomrundowi. Krasnolud wyglądał jakby przepuszczono go przez maszynkę do mięsa i upór Płomiennego Łaba związany z odpoczynkiem nikogo nie dziwił. Czy też raczej nikogo dziwić nie powinien. A krasnolud w kanałach pewnie by był przydatny. Nie ze względu na ewentualną bojowość poszukiwanego stwora. Gomrund z pewnością zdołałby się wcisnąć tam, gdzie zdołał wleźć ten cały modus. Przynajmniej jeśli chodziło o wzrost.
- Wiesz może - zwrócił się do Sylwii - gdzie można kupić dobre a tanie rzeczy? Jakieś pochodnie, sieć, liny?
Białowłosa dziewczyna pewnie wiedziała o mieście więcej niż oni, którzy się tu zjawili po raz pierwszy, A jeśli nie? Najwyżej popytają wśród innych. Chociaż lepiej by było, gdyby wieści o ich wyprawie nie rozniosły się po mieście lotem błyskawicy.
- Naprzeciwko świątyni Sigmara, no prawie naprzeciwko, właściwie ciut na prawo tuż za świątynnym placem, jest duży skład niziołka Otto Blumberga - padła odpowiedź. - Można tam kupić wszystko. Nie da się przegapić tego miejsca. Tuż nad szerokimi, dwuskrzydłowymi drzwiami, wyrysowano wielkiego, czerwonego robala w czarne kropki. Tam bym kupiła ochłapy. I inne rzeczy.
- Dzięki
- odparł, skinąwszy głową. Miał wrażenie, że sobie z niego po prostu kpiła, ale przekonać się o tym mógł dopiero rano.

Czy warto było się myć, skoro czekała ich wycieczka w miejsce o charakterystycznym, acz nieco nieprzyjemnym zapachu? Zdecydowanie gorszym, niż miejscowy loch?
Stracony czas i pieniądze, można by rzec, ale w tym wypadku Konrad w pełni popierał Gomrunda. Szybka kąpiel, kolacja i od razu lepiej się spało.

Tym razem nie śniła mu się szalona wieszczka, ani futrem porośnięty konus, ani też jednooki mutant, łypiący na niego ponurym wzrokiem. Tylko róża, taplająca się w kałuży krwi.
To mu widocznie nie przeszkodziło w odpoczynku, bowiem gdy rano wstał czuł się tak dobrze, że niemal zapomniał o zaleceniach medyka, który cerował mu bok kilka dni temu. Ale nie na tyle, by bez przygotowania ruszać do kanałów. Problem polegał na tym, że kanały znał tylko ze słyszenia. To znaczy kanały pod miastem. Jakimkolwiek. Kanały na powierzchni lądu znał.
Co zatem powinien zabrać, a co zostawić?
Czy przyda się jedzenie? Wątpił. Zapewne wszystko, co wziąłby do ust, cuchnęłoby przeokropnie. Ponoć można się do tego przyzwyczaić, ale Konrad nie zamierzał tam przebywać aż tak długo. Picie? Woda zapewne tak. Tego, w czym będą brodzić, pić się raczej nie da. I może coś mocniejszego, dla przepłukania gardła, gdy zapał do przeszukiwania kanałów zacznie zamierać.
Kolczuga? Wojować z nikim nie zamierzał, a tylko krępowałaby ruchy. Miecz tak. Miecza nie zostawi. Może i tarczę zabrać? Łatwiej chyba kogoś oszołomić, waląc go w łeb tarczą, niż mieczem. A kusza? A nuż trzeba będzie, w ostateczności, ustrzelić stwora? Lepiej truposza przynieść, niż w szambie się taplać i jeszcze grzywnę zapłacić.
Żałował przez chwilę, że na straganie zielarki nie kupił jakichś ziół. Ale po pierwsze - nie przewidział tej wyprawy, po drugie - pewnie by wyglądał jak idiota czy laluś, gdyby przytykał sobie woreczek z wonnościami pod nos, niczym jakaś panienka. Ale i tak, wzorem Gomrunda, wziął ze sobą jakąś chustę.

Gdy już mieli wychodzić z gospody Konrad przypomniał sobie, nie wiedzieć czemu, i przepowiednię, i sen.
- Panie Toddo, czy jakaś róża ma wspólnego z Bögenhafen? - zwrócił się do niziołka.
Nie wierzył w przepowiednie, ale skoro coś pakowało mu się w sen z butami. Może lepiej było się upewnić, że przynajmniej tu nic mu nie grozi.
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 14-01-2012 o 18:08.
Kerm jest offline  
Stary 15-01-2012, 00:20   #19
 
Betterman's Avatar
 
Reputacja: 1 Betterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnie
Poranek przywitał niezidentyfikowanym, chrapliwym przekleństwem. Naciągnął koc na głowę, odgradzając się od rzeczywistości, którą bezdusznie wpuścili do zagraconej izdebki żwawsi lokatorzy. Po chwili skapitulował jednak, odrzucił okrycie i włączył się niechętnie do zabawy. Zzuł buty, żeby wprowadziwszy stosowne poprawki, wdziać je w skupieniu z powrotem. Poprawił, co od lat musiało starczać mu za fryzurę i zszedł na dół w poszukiwaniu miejsca choć względnie ustronnego. A potem śniadania.

Sączył je niespiesznie, porządkując bez entuzjazmu wspomnienia. Pupy i innych atrybutów Astrid były wyraziste, ale wcale nie najświeższe. Niewiele też tłumaczyły. Spieler zaśmiał się krótko i niezbyt radośnie, pociągnął solidniej.

Samochwalczą prezentację Ericha przed aresztem skwitował z całą pewnością tylko dobrodusznie pobłażliwym uśmieszkiem, siwowłosej odpowiedział za to z wyjątkową starannością, która – jeśli nie o szacunku – świadczyć musiała o przejściowym kryzysie zaufania do własnego języka. Nie było z nim, znaczy się, tak źle.
- A i owszem. – Kiwnął zdecydowanie głową, potem pokręcił nią w iście matczynym zatroskaniu. – Lepiej nie spuszczać tych łajdaków z oka. – Towarzysząca mu woń, zdecydowanie rozprawiała się z wątpliwościami, co do przyczyn tej niecodziennej dbałości o prawidłową artykulację, chociaż na nogach trzymał się prawie pewnie. Z uprzejmości poręcznej ściany korzystał raczej przez wzgląd na wygodę i zasiedziałe w starych kościach zamiłowanie do nonszalancji niż z faktycznej konieczności. Stary może był, ale i zaprawiony, tego... w bojach.
– Spieler. – Zamiast ręki, podał Sylwii przedmiot, który dotąd trzymał niedbale pod pachą, a zorganizował był po drodze, w przeświadczeniu, że czy to w śledztwie, czy negocjacjach z niższej rangi przedstawicielami służby publicznej, trudno o pożyteczniejsze narzędzie. Wciąż zalakowana flaszka w wiklinowych gaciach z równym powodzeniem posłużyć teraz mogła za rekwizyt powitalny, zgrabnie uzupełniając malowniczy – bez wątpienia - wizerunek ostatniego członka Oldenbachowej bandy. A swoją palącą zawartością – przekazana chętnie z ręki do ręki – pokrzepić serca po niemiłej przygodzie z wymiarem niesprawiedliwości Bögenhafen.

Skoro nadchodzący dzień spędzić mieli po pachy w gnoju, wieczorem odpuścił sobie higieniczne zabiegi. Zaraz po powrocie walnął się na posłanie, żeby cały zaoszczędzony czas z godną zazdrości konsekwencją wykorzystać na sen.

Teraz tego żałował, ale rozumiał przynajmniej, czemu zawdzięcza aktualne samopoczucie. Zdarzało mu się w życiu śmierdzieć. Bywało, że znacznie gorzej. Ale mimo śniadaniowej kuracji, wciąż czuł się mało zdatny do życia. Wzdychając ciężko, udał się na zewnątrz, gdzie zdążył namierzyć już koryto pełne przeraźliwie zimnej wody...
 

Ostatnio edytowane przez Betterman : 15-01-2012 o 00:46.
Betterman jest offline  
Stary 17-01-2012, 15:33   #20
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Toddo nie wyspał się jakoś bardzo porządnie dzisiejszej nocy. W każdym razie na pewno nie jak na swoje potrzeby, które w tym temacie nie były ani trochę skromne. Śpiochem był od zawsze i nie od tego dobrze prosperował, żeby samemu kuchnię przygotowywać z rana i sprzątać wieczorem po ostatnich gościach. Pech jednak chciał, że jeden z jego pomocników zachorował, drugiego jakiś zdziczały wieprz poturbował na festynie, a dziewkom przeca nie można zostawić tak odpowiedzialnego zadania na głowach, jak samodzielne poprowadzenie gospody choćby przez kilka chwil. Toteż jako ten pies warowny sam musiał wszystkiego dopilnować. Wpierw tych helmgartskich mieszczuchów co to się złoili i za nic nie chcieli wyjść z gospody. Jeszcze bezwstydnie przy reszcie gości popisywali się tymi swoimi smętnymi kuśkami, aż musiał straż zawezwać. Gdy ich wyprowadzano to jeszcze mu się odgrażali, że i dziś przyjdą. I to nie sami. Skaranie... A potem jeszcze już po nocy przyszły zuchy co to pokój cały wynajęły na górze. Grzeczni, a i owszem, ale Toddo nie przypominał sobie kiedy ostatnim razem sam osobiście odgrzewał o takiej porze potrawkę z gęsiny i rozpalał palenisko by trochę wody ocieplić dla gościa. No ale o prestiż trzeba dbać, a i złotem niefelernym mu płacono. Toteż gdy w końcu zaległ w swoim ciepłym łóżku pod grubą pierzyną jaką zrobiła dla niego Jagoda, noc zbliżała się ku końcowi.
Detlefa, który rankiem zakomunikował mu, że właśnie przyszedł, zbył pośpiesznie jakimś przekleństwem i odwrócił się na drugi bok by jeszcze choć odrobinę pospać. Długo to jednak nie trwało, bo gwar jaki dochodził go z izby wbijał się w jego głowę bolesną myślą, że nie godzi się by gdy tak się interes kręci, on spał smacznie i chrapał.
Właśnie wyjmował szpunt z opróżnionej już beczki gdy młody chłopak, jeden z tej czwórki z pokoju na górze, zagaił go niecodziennym pytaniem.
- Róża? - powtórzył niziołek skrywając szybko potężne ziewnięcie ręką. Kiwnął szybko głową, że zaraz przestanie i oczywiście odpowie co jednak trwało kilka dobrych sekund - Ciekawe pytanie. Ale niech mnie dziesięć procent szynkowego jeśli nie odpowiem. Chwilkę, chwilkę. Taaak... No na pewno był tu niedaleko burdel... dom uciech znaczy "Pod Różą". Ale spłonął łońskiego roku. Róża, róża, róża... No Róża ma na imię mała Steinhagerówna. Mówią, że biedne dziewczę swoją drogą, bo tatko do tej pory się mierzi, że się chłopem nie urodziła. A i łajba jest, "Czerwona Róża", co kursuje po Bögen. No i więcej to żadna róża z Bögenhafen nie jest związana, chyba że o starym Heinzu mowa, któren ogród różany założył dla naszego jaśnie oświeconego - tu niziołek przesadnie wywrócił oczami - barona von Sapponheima - przez chwilę się zamyślił i ziewnął raz jeszcze - Taak. To chyba wszystko co mi do głowy przychodzi.

***

Jeden ze stajennych wyglądał przez chwilę jakby chciał coś zasugerować, ale zmęczone spojrzenie Spielera odwiodło go od dyskusji z obmywającym się zimną wodą tęgim mężczyzną. Bynajmniej nie wyglądał jakby chciał słuchać jakichkolwiek pouczeń więc lepiej było poczekać aż skończy i dopiero zaprowadzić konie do poidła. Bo w rzeczy samej Spieler czuł się chyba nawet jeszcze gorzej niż wyglądał. Ale to nie sam kac, względny smród własnego ciała go gnębiły i bolesne pulsowanie stłuczonej prawicy. Było coś jeszcze. Coś czego nie potrafił sprecyzować. Nigdy nie był z niego żaden filozof i rozwiązywanie problemów ograniczał do najprostszych i najskuteczniejszych sposobów. Ale dziś...
Otarł orzeźwioną zimnem twarz jakąś szmatą i sapnął ze zdziwieniem. Szmatą okazała się czerwona chustka Mary. Sam nie wiedział po co ją ze sobą targał. Dobrze, że chociaż zmył z niej resztki Wihajstra.
Zachodzący poniżej domów biały kształt Morsslieba, zdawał się uśmiechać chytrze do ochroniarza.

***

Gdy weszła do Pik, Bauman właśnie rozmawiał z jakimś wyglądającym na zmęczonego strażnikiem miejskim. Obaj popijali sobie piwo, choć widać było, że w pękatym kufelku gwardzisty ubyło o wiele więcej trunku. Franz ujrzawszy ją uśmiechnął się szeroko i pomachał do niej.
- Cześć Sylwia! - krzyknął z zupełnie szczerym entuzjazmem.
Strażnik obejrzał się na nią i też się uśmiechnął. Oczy miał podkrążone i nieco senne. Włosy ciemnobrązowe krótkoprzystrzyżone. Zarost nienagannie zgolony. Twarz kanciasta o wysuniętym kwadratowym podbródku. Zdaje się, że kończył właśnie tak optymistycznie jak to możliwe, swoją nocną zmianę. Naramienniki z dwoma czarnymi ptakami miejskiego herbu sugerowały na oko co najmniej sierżanta.
- Chodź, chodź! Napijesz się czegoś? Pozwól, że ci przedstawię. Valerius Sprenger Dzielny kapitan naszej niezastąpionej straży nocnej. Val, poznaj Sylwię. Nowy nabytek naszego wspaniałego miasta.
Mężczyzna wstał ze swojego stołka i skłonił się lekko na powitanie dziewczyny.
- Jak widzisz poprawny aż w oczy gryzie - zaśmiał się Bauman mrugnąwszy do niej okiem.
- Spróbowałbyś kiedyś Franz - odparł rozbawiony Valerius - Dopiero byś odkrył jak w w twoim chytrym łbie rozbrzmiewa duch prawdziwego rojalisty. Uważaj na niego dziewczyno. To miglanc pierwszej wody.
Dopił swoje piwo.
- Ale na mnie już czas. W nocy obowiązki, to w dzień trzeba odespać. A przyjaciół Franza zawsze miło poznać - Odstawił kufel na ladę i sięgnął po zostawiony na niej hełm - Do jutra Franz. A my - spojrzał na Sylwię - Pewnie też się jeszcze zobaczymy.
Po chwili zniknął za zamykającymi się drzwiami wejściowymi Pik.
- Masz wszystko? - Zapytał konkretnie Bauman.
- Tak. Mogę? - nim zdążył odpowiedzieć kuśtykając otoczyła ladę i weszła za bar. Dopiero tam , schowana przed wzrokiem przypadkowych klientów , wyciągnęła zawartość nogawki – Proszę – oddała laskę po czym wróciła na stołek przed barem.
- Teraz porozmawiajmy o pieniądzach.
Bauman wziął laskę do rąk i przyjrzał się jej uważnie. Potem spojrzał na Sylwię.
- Napijesz się czegoś?
- Masz kompot z jabłek. Zapłacisz mi? -
zaniepokoiła się.
- Fermentowanych da radę? - spytał po czym podpierajac się laską przeszedł się na drugi koniec lady gdzie na podłodze spoczywał gąsior z ciemnożółtym mętnym płynem. Wydawało się, że nie dosłyszał drugiego pytania. Bardziej zwracał uwagę na testowaną laskę - Będą sobie musiał taką sprawić jak mi się siwy włos sypnie. Fajna sprawa. No i jaki szyk!
Odstawił laskę i sięgnął po kubek.
- Zapłacę Ci. Ale tak jak obiecałem. Za pergamin. Dziesięć koron. - Przez chwilę gdy to mówił był bardzo poważny. Wręcz śmiertelnie. Potem jednak wyraz jego twarzy się wypogodził - Laska to była wszak tylko drobna przysługa, za którą nie omieszkam się odwdzięczyć inną.
Sylwia uśmiechnęła się.
– No - Wyjęła z kieszeni pergamin. – To płać. Bo to moje jedyne 10 koron i chyba zaraz wpłacę je do banku coby mieć na następną kaucję, skoro ten twój kapitan grozi mi kolejnym spotkaniem. Paskudny ten loch. Powiem ci że middenheimskie to przy nich pałace. A za wino dziękuję. Może kiedy indziej. Powiedz, to strażnicy tak urządzili tego biedaka? A o co chodzi z tymi obrazkami? Znaczy jak nie możesz to nie mów. Już zapominam. – znowu się uśmiechnęła.
- W pytaniach nie ma nic złego tak dugo jak się pyta właściwych osób. A ja jestem zawsze właściwą osobą - wypiął dumnie pierś, po czym jakby sobie przypominając sięgnął do sakiewki i odliczył Sylwii onety - Co to za obrazki jednak nie wiem i wiedzieć nie chcę. Vala natomiast się nie obawiaj. Porządny facet. Zawsze pomagamy sobie w potrzebie. Ma ambicję na przybocznego Sapponheima, no ale bidak nie ma do tego nazwiska. Może dzięki niemu wyciągnę naszego żuczka z pierdla... - Bauman ściszył głos - Dzienny zmiennik Sprengera i zarazem zwierzchnik to prawdziwa menda natomiast. Reiner Goertrin. Bydle siedzi w kieszeni Rady kupieckiej tak głęboko, że z nogawki kalesonów wystaje. Zaleziesz za skórę im, to zaleziesz Reinerowi. A wtedy w ciupie posiedzisz nie dzień, a rok. Albo cię właśnie tak skatują.
Odwrócił się i rozejrzał po szafce na której stały poukładane flaszki.
- Hmmm... Z kompotem z jabłek krucho w takim razie... ale jest jeszcze kwas chlebowy.
Dobrze się czuła ze złotymi koronami w kieszeni. Dostała kubek kwasu, słodkiego, z rodzynkami. Sączyła go powoli.
- A wygląda tak zachęcająco. Bogenhafen znaczy się. Zapamiętam nazwisko. Unikać Goertina. –pokiwała głową . Nagle przypomniała jej się ich pierwsza rozmowa, roześmiała się - Dziękuję … Franz. Bo mogę się tak do ciebie zwracać, prawda?
- Jeszcze o jedno chciałam zapytać. Muszę zaraz zejść do kanałów. – Skrzywiła się na chwilę - Wiesz coś o nich może? Albo byłeś? Żadne męty się tam nie dekują, nie wyłazi jakieś paskudztwo? – wzdrygnęła się – No co zrobić, mus to mus – powiedziała trochę do siebie.
Bauman zmrużył chytrze oczy.
- Od razu na głęboką wodę. Nie próżnujesz Sylwia. Nie ma co. Jeśli idziesz sama to mogę Ci nawet zdradzić, że w naszej piwniczce jest wyjście do kanałów. Zamaskowane oczywiście. Korzystamy z nich czasem. Tak długo jak się łazi szerokimi tunelami, tak dugo nie ma problemu. Na ogół. Czasem jednak jakieś szkaradztwo wypełznie z mniejszych. No to trzeba uważać. Nie jakoś bardzo, bo to coś jak hmmm... galaretka. Niemrawe i powolne. Ale niech Cię ręka Randala broni, żebyś tego dotknęła. Najlepiej pochodnią pomachać i po problemie. Jeśli jednak nie idziesz sama, a nie polecam samotności w kanałach, to bardzo by mi zależało żebyście ani przypadkiem, ani celowo nie odnaleźli naszych małych drzwiczek. Sama rozumiesz.
- No nie sama. Zrobię co się da – obiecała.

***

Po pierwszym kwadransie, smród powoli zaczął się stawać niezauważalny. Można było też polemizować czy w ogóle był gorszy od tego jaki panował w ciemnicy. Najgorsze mimo wszystko było to, że aby sprawdzić mniejsze tunele, których wysokość nie przekraczała półtora metra, trzeba było brodzić w ścieku i poruszać się w pozycji mocno przygarbionej. A i tak głową wtedy zgarniało się większość oślizgłych porostów jaka sterczała z sufitu. Tymi tunelami dzielili sie więc by nie każdy musiał przez nie brnąć. Tak też było i tym razem. Odbębniewszy już większość odnóg czekali na Ericha. Gdy jednak zaczęli poważnie rozważać, czy z wozakiem wszystko w porządku, z rury dobiegło ich echo czyichś kroków i kaszlu. Bardzo ciężkiego kaszlu. Po chwili Erich zataczając się wyszedł z okrągłej rury starając się uspokoić targające jego klatką piersiową torsje.
Okazało się, że natknął się na jakieś żółte grzyby porastające ściany tunelu. Gdy się zbliżył, w powietrze wystrzelila chmura zarodników. Oldenbach przez kilka chwil miał nawet wrażenie, że się udusi. Powoli jednak zaczynał dochodzić do siebie.

Przyjrzeli się mapie szczurołapa i podsumowali efekty.


Gomrund skąpany był w ścieku po uszy po tym jak kawałek chodnika ukryszył się pod jego nogą i krasnolud runął w sam środek koryta. Sylwia i Erich pokąsani po łydkach przez szczury, których chmara wybiegła jednym z mniejszych tuneli.


A teraz jeszcze Erich dodatkowo struty lekko przez lokalna florę. Dietrich zaś, który przez pewien czas prowadził ich grupę nie zauważył przy jednym z zakrętów zawieszonego u sufitu kokonu zbitych w kupę nietoperzy, które spłoszone światłem rzuciły się do panicznej ucieczki. Ochroniarz w efekcie zaliczył dodatkowe zadrapanie na lewym policzku. Niby nie głębokie, ale zaczynało mu dziwnie doskwierać. Tylko Konradowi dziwnym trafem jak dotąd udawało się nie zaznać przyjemności zgotowanych im przez miejski system utylizacji ścieków. Ponadto dzięki łuczywom jakie znaleźli w kilku uchwytach ściennych szerszych korytarzy, udało im się odstraszyć wszelkie galaretowate stworzenia o jakich Sylwii wspominał Bauman.
Najgorzej prezentowała się kwestia czasu jednak. Prawie połowa kanałów była przeczesana, ale przeszło dwie trzecie dnia za nimi. Ślady czarnego futra znaleźli tylko przy kratce w murze miejskim gdzie krynismodus wcisnął się do kanałów. Potem szczęścia zabrakło. Napewno nie wyszedł nią na zewnątrz, bo strażnicy pilnowali w tym miejscu dobytku doktora Malthusiusa. Wątpliwe też by wyszedł na górę do ludzi którąś z klatek kanalizacyjnych. Musiał więc gdzieś tu być. Nawet gdyby go dorwała jedna z tych galaret to by truchło wystawało z topieli...

Nim jednak zdecydowali co zrobić dalej z oddali nieodwiedzonego jeszcze korytarza dobiegł ich głośny, spotęgowany przez echo krzyk.
- Raaatunkuuuuu!!!

Nie trzeba było się bardzo zbliżać, by dostrzec wołającego o pomoc. Odziany w łachmany mężczyzna w podeszłym wieku unosił się w powietrzu w galaretowatej toni jaka wypełniała przejście korytarza. To był jeden z tych stworów, ale dużo większy od pozostałych. Rozlewał się z koryta na prowadzące wzdłuż niego chodniki i obejmował połyskliwymi obłymi mackami nieszczęśnika, który choć już w połowie pogrążony w stworzeniu, zawzięcie trzymał się obiema rękoma jakiejś mniejszej rury zbierającej nieczystości z ulicy.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 03:48.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172