Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-01-2012, 19:39   #12
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
O prawnikach nie słyszał nikt.
Wniosek był prosty - całe pismo, wyglądające jak uosobienie prawdziwości, było tylko i wyłącznie najzwyklejszą na świecie przynętą, mającą na celu zwabienie Kastora Lieberunga do Bogenhafen. No i jeszcze ci kultyści, o których wspomniał Gomrund... A oni, zamiast odwrócić się na pięcie, jak stado osłów poleźli do tego miasta. No, może popłynęli.
Czy gdyby płynął w inną stronę, to ich los by się zmienił?
Konrad mimowolnie dotknął boku. Pamiątka po spotkaniu z Kuftosem... W zasadzie nic go nie bolało. Tak jak zawsze goiło się na nim jak na psie. Ale i tak wiedział, że poważnie nadwyrężył swoje szczęście. I pamiętał, co mu nakazał medyk. Z tego też powodu nie poszedł z Gomrundem i Dietrichem. Nie był na tyle głupi, by wziąć udział w walce, a samo patrzenie, jak paru facetów okłada się pięściami... Średnia przyjemność. Poza tym w tłumie łatwo było oberwać od jakiegoś zbyt rozentuzjazmowanego widza. Lub od kogoś, kto popiera innych zawodników.
Erich gdzieś zniknął w tłumie. Jako że wcześniej woźnica coś wspomniał o zakosztowaniu różnych przyjemności, więc Konrad nie miał zamiaru mu w tym przeszkadzać. Został sam na sam ze świadomością, że powinien w miarę z daleka omijać co większe zbiegowiska. I to nie tylko ze względu na złodziejaszków najrozmaitszej maści i kalibru. Co prawda jego sakiewce, skrytej pod kolczugą, nic nie groziło, ale... W zbiegowiskach niejeden i nożem od żebro dostał, sam nie wiedząc od kogo i za co.

Włócząc się w zasadzie bez celu dotarł w końcu na tereny znajdujące się poza murami miasta. Tu było trochę luźniej i na dodatek całkiem ciekawie. Panienka w stroju obcisłym, z parasolką spacerująca po linie. Mężczyzna, kurdupel wzrostu niewyrośniętego krasnoluda, rzucał nożami do celu. Inny żonglował płonącymi pochodniami, a jego sąsiad pokazywał wszem i wobec, jaki smaczny jest ogień. Obok połykacza ognia siłacz od niechcenia zrywał łańcuchy i podnosił ciężary. Kawałek dalej śpiewak jakiś zachwalał uroki podróży po świecie szerokim i walk z potworami wszelakimi. Słowa wprost zachęcały do porzucenia domu i wyruszeniu na szlak, ale... Konrad raczej by sądził, że śpiewak znał ów pełen przygód świat tylko z opowiadań, a jedyną złą bestią, jaką spotkał w życiu był wiejsku kundel.

Szept, jaki rozległ się za plecami Konrada, zdecydowanie go zaskoczył. Nie spodziewał się, że może się stać obiektem zainteresowania jakiejś... przepowiadaczki przyszłości. Zwariowanej. No i mylącej się, przynajmniej jeśli o niego chodziło. Na szczęście było ich czterech, a nie pięciu i róża skąpana w odchodach miasta nie im była przeznaczona.
A może miał być w tej siódemce? Jeszcze ciekawiej... Siedmiu osób w żaden sposób by się nie doliczył.
Pokręcił głową, w pełni wierząc, iż kramarz ma rację. To była jakaś idiotka.
Mimo wszystko nie od razu potrafił wyrzucić ją z głowy. Może dlatego nie od razu zwrócił uwagę na pięciu wyrostków, dokuczających sprzedawczyni jakichś ziółek. No ale trudno było to przegapić awanturę, która tam się rozpętała.
Chłopaczkowie wyglądali na nieco młodszych od Konrada. No i na dość dobrze zorganizowanych. Sądząc z tego, w co byli ubrani - synowie drobnych kupczyków. Bardzo drobnych kupczyków. Tylko jeden był ubrany trochę lepiej. Zapewne nudzili się w domu jak mopsy, a nie myśleli, by wziąć się za jakąś robotę. Pewnie nieraz zabawiali się w taki sposób, kosztem innych osób. I pewnie, jeśli dalej tak się będą zachowywać, wyrośnie z nich piękna szajka bandytów. Paru zagaduje ofiarę, a jeden zachodzi od tyłu, by wbić jej sztylet w plecy.
- Jeden jest z tyłu, za straganem - Konrad uprzejmym tonem poinformował sprzedawczynię.
Niziołka obróciła się, zaskoczona, a podkradający się chłystek z wiadrem zamarł bez ruchu. Podobnie jak jego kompani. Całkiem jakby wszyscy czekali na to, żeby ktoś inny zrobił pierwszy krok.
- A ty co? Jakiś kochaś karlic, czy jak? Dyrdaj stąd lepiej...
To padło z ust młodziana, który był mniej więcej w wieku Konrada i równocześnie był o wiele lat od niego młodszy. Nic nie widział, nic nie przeżył. Smarkacz i tyle. Mocny w pysku, mocny wśród kompanów.
- Jak skończę zakupy, to sobie pójdę - odparł Konrad. - A ty mi nie przeszkadzaj.
W głowie Konrada cały czas tkwiły słowa medyka o unikaniu, przez kilka dni, walki. Oczywiście mógłby sięgnąć po miecz, ale zamienienie kilku tubylców w siekane mięso z pewnością nie byłoby mile widziane przez tutejsze straże tudzież wymiar sprawiedliwości. Słowa ‘oni zaczęli’ mogłyby nie znaleźć zrozumienia u przedstawicieli prawa.
Młodziana na moment zamurowało. Spojrzał na moment na swoich towarzyszy, którzy widać byli tak samo zdezorientowani. Spodziewali się widocznie albo ostrej odprawy, albo też pospiesznej rejterady ‘obrońcy niziołków’.
Konrad poszedł za ciosem.
- Znacie tu wszystkich? Słyszeliście o prawniku, co zwie się Stöck? Kauzyperda jakiś czy papuga.
Młodzian, który zaczepił Konrada, już otworzył usta, by zaprzeczyć, gdy nagle dostał kuksańca pod zebro.
- A co będziemy z tego mieć? - spytał stojący obok niego kurdupel, niewiele wyższy od niziołki. Jego świńskie oczka chytrze spoglądały na Konrada. Niemal widać było kłębiące się za nimi myśli... Zatruć życie niziołce, to czysta przyjemność, ale naciąć obcego frajera jest jeszcze przyjemniejsze. A niziołka nie zając, nie ucieknie.
- Piwo dla wszystkich - obiecał Konrad.
Młodzieńcy wymienili kilka spojrzeń, wreszcie skinęli głową.
- To idziemy - powiedział kurdupel, chwilowo obejmując przywództwo. Ten, który czaił się z wiaderkiem, patrzył przez moment na kompanów, wahając się, co uczynić. W końcu odstawił wiadro i dołączył do pozostałych.

Daleko nie zaszli.
Konrad rozmyślał jeszcze, w jaki sposób i w jakim miejscu pozbyć się swoich niechcianych towarzyszy, gdy przed nimi zaczęło się zamieszanie. Tłum rozprysnął się na różne strony. Ktoś wrzasnął z bólu, paru innych ze strachu. I Konrad wcale się nie zdziwił, bo stwór, jaki ukazał się w utworzonej wśród zgromadzonych luce wcale mu się nie spodobał. Wieprzowinę lubił, owszem, ale w charakterze obiadu, a nie spoglądającą na świat jedynym, umieszczonym w nietypowym miejscu, oku.
Nie zamierzał być bohaterem. Przynajmniej nie w tym momencie. Podobnie jak inni zszedł z drogi cwałującego przedstawiciela nierogacizny, chroniąc się na wysokim ganku jakiejś kupieckiej kamienicy.
 
Kerm jest offline