Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-01-2012, 00:53   #196
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację

WSZYSCY



Odwaga opuściła Normana. Musiał się do tego niechętnie przyznać. Miał wielkie plany, dużą motywację, ale w końcowym rozrachunku patrzył jedynie, jak James rusza na schody ciskając wcześniej naczynie z naftą w stronę opętanych przez Ciemność ludzi.

- Ochronię szamana – powiedział jeszcze za Walkerem, usprawiedliwiając się bardziej przed sobą, niż przed nim.

Zawiódł. Wiedział o tym. Ale nie potrafił przełamać nagłego lęku.

James miał więcej samodyscypliny. Zacisnął zęby i rzucił lampą. Płonąca nafta rozlała się wokół, także na stojących na schodach opętańców. Żarłoczny ogień buchnął pomarańczowym, wysokim płomieniem, rozgorzał na ubraniu jednego z wrogów. I wtedy stało się coś dziwnego. Zarazem przerażającego i fascynującego w jakiś chory, straszny sposób. Stwór – bo Walker nie chciał myśleć już o opętanych przez Ciemność osobach jako o ludziach – stwór wydał z siebie dziwaczny dźwięk, coś niby skowyt lub pisk i zniknął, zmieniając się w czarną, bezkształtną chmurę. Drugi ze stworów stał, mimo że płonął, aż w końcu upadł, kiedy cała jego twarz sczerniała na węgiel.
Dopiero wtedy James odważył się ruszyć w górę.

Kiedy dotarł na szczyt schodów, pożar żarłocznie pochłaniał kolejne fragmenty hotelu. Walker przebiegł przez płomienie, czując żar na twarzy i swąd przypalanych włosów, ale udało mu się przedostać przez pożar bez większych zranień. Przeskoczył przez płomienie, zakaszlał zdławiony ciemnym dymem. O mało nie zginął, kiedy ogień dotarł do kolejnego naczynia z naftą – lamy stojącej na stoliku przy jednej ze ścian. Miał jednak szczęście, bo płonąca nafta rozlała się kaskadą ognia na ten odcinek korytarza, którym zdążył już przebiec. Jednak pożar rozprzestrzeniał się szybciej, niż Walker sądził i, co najgorsze, odciął mu drogę do schodów.

Bez trudu wyłamał drzwi do pokoju dziewczyn. Były tam! Obrazy skrywające sekret! Obrazy, dla których narażał swoje życie!
Na korytarzu z trzaskiem szkła i hukiem nafty rozpadła się kolejna lampa naftowa. Walker wyjrzał na korytarz i zdusił przekleństwo. Płomienie stanowiły teraz ścianę nie do przebycia.

- Mam obrazy!!! – wrzasnął syn polityka na całe gardło, licząc na to, że przekrzyczy huk szalejącego ognia. – Uciekajcie stąd! Wyjdę oknem.

Nie tracąc więcej czasu podbiegł do okna, zerwał ciężką zasłonę i otworzył szybę jak szeroko. Najpierw wyrzucił obrazy, a potem podążył w ślad za nimi.

Tam dołączył do niego Norman i Złamane Wiosło, a zza zakrętu wyjechał, jak na zawołanie, rozpędzony samochód. Prowadziła go Samantha. Zdobycie środka transportu nie było aż tak trudne, jak dziewczyna sądziła. Wystarczyło odpowiednio zagadać do miłego właściciela, a sam pozwolił dziewczynie na przejażdżkę licząc na rewanż przy wieczornej kolacji. Czy też raczej, jak zapewne miał nadzieję, po niej. Naiwnych nie sieją. To fakt.

- Zmieńmy się! – tancerka przeskoczyła do tyłu Forda T, gdzie już siedziała Judith, blada i nieobecna duchem.

Norman nie czekał. Zajął miejsce za kółkiem, a stary Indianin i James siedli obok niego.

Ford T był dużą, pojemną maszyną i wszyscy bez trudu się w niej zmieścili. Nie przewidzieli jednak jednego. Reakcji części mieszkańców na ich działania. Rozjechanie kilku ludzi w biały dzień, podpalenie hotelu, a teraz ucieczka z miejsca zbrodni. To wystarczyło, aby co bardziej krewcy i posiadający broń obywatele otworzyli niespodziewanie ogień.

Czuli się, jak gangsterzy, uciekający z Bar Harbor wśród huku wystrzałów. Kilka kul trafiło w samochód. Jedna stłukła szybę w samochodzie, kilka podziurawiło nadwozie, ale nic wielkiego się nie stało. Wyrwali się z miasteczka, a miejscowi nie bawili się w pościg. Mieli ważniejsze sprawy na głowie. Pożar.


* * *

- Zatrzymaj tutaj – polecił stary Indianin po niespełna dwóch kwadransach. – Dalej pójdziemy pieszo. Musimy jeszcze odwiedzić mojego znajomego. Larksona.

Wtedy okazało się, że jednak nie wszyscy mieli szczęście podczas ucieczki. Jakaś zabłąkana kula trafiła Judith. W całym zamieszaniu nikt nie zwrócił na to uwagi. Nawet Samantha. Podszywająca się pod kuzynkę Lucy dziennikarka miała rozszerzone oczy i tylko smuga krwi, która wypłynęła jej z ust świadczyła o tym, że stało się coś strasznego.

Kula trafiła ją w potylicę, zamieniając tył czaszki w krwawą miazgę. Dla dziewczyny problemy już się skończyły. Jedynym pocieszeniem mógł być fakt, że zginęła błyskawicznie, nie cierpiąc.

- Musimy iść – to Norman okazał się być najbardziej odporny na widok martwej kobiety. Najrozsądniejszy. – Mogą za nami jechać.

- A co .. co z nią – wyszeptała blada Samantha.

- Nie pomożemy już jej – powiedział Złamane Wiosło. – Jest teraz po drugiej stronie życia. Musimy iść.

Nie była to łatwa decyzja, lecz podjęli ją. Z obrazami w rękach, ze swoim skromnym dobytkiem weszli w las i ruszyli za Indianinem.

Każde z nich obejrzało się tylko raz, by po raz ostatni pożegnać spojrzeniem martwą dziewczynę, z którą połączył ich mroczny los.


* * *


Szli przez las nadspodziewanie długo. Ścieżkami, którymi chadzały chyba tylko zwierzęta. Teren nie był łatwy. Niekiedy wspinali się pod górę
po starych głazach. Innym razem wędrowali długo lasem, który wypełniały dziwne odgłosy.

Nie mieli odpowiedniego obuwia do marszu i tylko fart pozwolił im chyba uniknąć jakiejś kontuzji podczas marszu.

W końcu, późno po południu, stanęli na odpoczynek na szczycie wysokiego wzniesienia. Rozpościerał się z niego wspaniały widok.

- Tam – Indianin wskazał ręką coś w oddali, na krawędzi jeziora. – Za trzy godziny powinniśmy dotrzeć na miejsce.

Trzy godziny! Z piersi Samanthy wydobył się mimowolny jęk.

Ale nie mieli wyjścia. Ruszyli w dół, marząc o łyku wody i zaspokojeniu głodu, bo nikt nie pomyślał o wzięciu zapasów. W końcu nie spodziewali się, że staną się uciekinierami w leśnych ostępach.

Droga zajęła nieco więcej niż trzy godziny. Prawie pięć. Kiedy w końcu oddalili się od jeziora, które obchodzili przez dłuższy czas, na końcu wąskiej ścieżki wybranej przez Złamane Wiosło, ujrzeli prosty, pomalowany na czerwono dom w środku lasu.



Powitało ich głośne ujadanie psów, a po chwili zobaczyli i same zwierzęta. Wielkie mieszańce. Biegły w ich stronę machając ogonami. Złamane Wiosło przyklęknął przed nimi witając się serdecznie ze zwierzętami.

- Nie zrobią wam krzywdy – zapewnił szaman. – A oto i sam Larkson.

Mężczyzna był już niemłody. Miał poważną. skupioną twarz i twarde, zdecydowane spojrzenie.

Spojrzał na słońce, które stało już bardzo nisko, niemalże dotykając wierzchołków drzew.

- Zaraz zrobi się ciemnawo – powiedział głosem, pasującym do podstawy. – Widzę, że macie za sobą trudny dzień. Na pewno chcecie coś zjeść i się napić.

Nie było innej alternatywy. Padali z nóg.
 
Armiel jest offline