Gotwin, Felix, Wilhelm, Gracjan, Teodor, oraz Yerg
-
Zmagacie się z nieuchronionym! Śmierć to dla was najmniej surowa kara!- krzyknął jeden z kapłanów, którego atakował Teodor. Bogowie tylko wiedzieli, do kogo kierował swoje groźby. W każdym razie krzycząc na głos zdekoncentrował się i to wystarczyło aby jego najbliższy i zarazem najniższy przeciwnik w końcu trafił. Cios, jeśli tak można to było nazwać, był niezbyt silny i przypominał on bardziej otarcie się broni niż zderzenie, jednak zawsze to było coś i mogło to wpłynąć na losy walki.
Strzelcy ukryci kilka metrów dalej nie mieli łatwego zadania. W wirze walki swych kompanów z dwójką przeciwników mogli trafić swojego, albo wroga, tutaj decydowały umiejętności strzeleckie ale również i fart. Kapłan, z którym zmagał się Teodor zaatakował od boku, chcąc ukrócić khazada o głowę, ten jednak dość szybko schylił się unikając druzgocącego ciosu. Nagle rozległ się świst strzały. Gdy Teodor podniósł wzrok, by skupić się na kolejnym ataku dostrzegł łysego przeciwnika z strzałą wystającą z piersi. Pocisk przebił zbroję i przeszył serce na wylot. Kapłan stał jeszcze krótką chwilę, zdziwionym wzrokiem spoglądając w miejsce, z którego nadeszła jego śmierć a po chwili padł bez tchu na ziemi.
Felix uśmiechnął się pod nosem. Los zrekompensował mu się za poprzednie chybienie. Mężczyzna nie czekając na ruch ostatniego przeciwnika naciągnął kolejną strzałę na cięciwę i posłał drugą strzałę, jednak tym razem broniący się kapłan w porę dostrzegł kątem oka zamiary Felixa i z trudem uskoczył w bok, miał jednak przed sobą trójkę pozostałych przeciwników, oraz strzelającego z gąszczu Gotwina. Gotwina, który podobnie nie zwlekając nacisnął spust kuszy. Bełt pomknął znacznie szybciej niż strzała i trafił wroga w udo wywołując u niego krzyk bólu. Wilhelm wejrzał tylko rozgniewanym wzrokiem w tył, gdyż bełt świsnął tuż obok niego i tylko centymetry zadecydowały o tym, który z mężczyzn stał się celem. Kapłan zatoczył się w tył i przewrócił wprost pod nogi Yerga, a po chwili i Wilhelma, oraz jego „pomocnika”. Do grupki dołączył wartko Teodor i łysy kleryk nie miał już nic do powiedzenia. Puścił swój młot unosząc ręce w górze w znak poddania się.
Wszyscy
-
Spóźniliśmy się...- warknął rozzłoszczony Beledegor, z niesmakiem kręcąc głową. Krasnoludzki zabójca trolli, który od pierwszego dnia wyprawy nie wypowiedział ani jednego słowa pewnie liczył na srogą bitkę. Z resztą podobnie jak i zawiedziony Oskar, wraz z Ragnarem.
Dawit wartko doskoczył do nieprzytomnego Roderyka sprawdzając jego stan zdrowia. Był pokiereszowany i poobijany, jednakże dychał wciąż a to dawało nadzieję, na dokończenie misji. Towarzysze zebrali się wokół ogniska, gdzie leżał powalony człek, który jeszcze kilka uderzeń serca temu nie krył się z zamiarem rozłupania czaszki Yergowi.
-
Ha ha ha...- zaśmiał się przez zaciśnięte zęby, trzymając się za ranione bełtem udo. -
Nic nie osiągnęliście, bo nieuniknione i tak nastąpi. Lepiej zabierajcie tego śmiecia...- wejrzał na nieprzytomnego żebraka -
I uciekajcie stąd jak najdalej, bo niebawem zjawi się tu mój pan, dla którego tacy śmiałkowie jak wy to nawet nie wyzwanie...- na jego twarzy pojawił się złowrogi uśmiech.