Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-01-2012, 12:06   #4
Grave Witch
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację
Miała jednak chwilę wytchnienia, w czasie marszu nie katowano jej i nie obrażano ponad owe więzy. Gdy zbliżał się świt obwiązano ją szczelnie płótnem namiotowym i noszono jak zwłoki w szybko skleconych noszach.
Było południe gdy odwiązano ją. Znajdowała się w namiocie generała, ciągle związana, lecz nikt nie trzymał już sznurów, ani nią nie pomiatał. W namiocie była tylko ona i Cethal. Nie poznała go na początku. Jednak władcze ruchy i strój pozwoliły jej zgadnąć z kim przebywa.
Cethal siedział za stołem przy półmiskach z ludzkim mięsem, surowym i tylko naprędce poćwiartowanym. Popijał krew z czaszy wykonanej z czaszki wampira, o czym świadczyły długie kły w uzębieniu.
- Siadaj, zjedz coś - obojętnym gestem machnął ręką nad stołem.
Jeżeli sądził, że czara, w której znajdowała się krew, zrobi na niej jakieś wrażenie to musiał się rozczarować. Jej gatunek nic dla niej nie znaczył, podobnie jak wszystkie inne. Jeżeli zmarszczyła nos to bynajmniej nie z tego powodu.
- Człowiek - mruknęła zniechęcona, jednak posłusznie podeszła do stołu, w międzyczasie próbując przerzucić powróz na plecy tak by nie pętał się jej pod nogami. Ciepło bijące z zewnątrz napawało ją zarówno niepokojem jak i ciekawością. Miała problemy ze skupieniem myśli na jednej rzeczy. Może tak właśnie działał ów blask na niebie.
Chwyciła czarkę, dość podobną do tej, z której raczył się jej “gospodarz”. Płyn, który zawierała był nieprzyjemnie zimny i pozbawiony energii. Równie dobrze mogłaby pić wodę. Skosztowała nie więcej niż jeden łyk po czym odłożyła naczynie. Najwyraźniej będzie zmuszona dotrzeć do Kary głodna. Ciekawe jak na to zareagują przywódcy jej rasy. Uśmiechnęła się na samo wyobrażenie ich przestraszonych min.
- To słońce? - zapytała po chwili, wyraźnie zaciekawiona i kompletnie nie zainteresowana tym co stało na stole.
- Tak mamy południe, poza namiotem świeci słońce i jesteśmy na skraju pustyni. wiesz co to jest pustynia?
Skinęła głową potwierdzając.
- Piasek, słońce, brak wody - wymieniła podstawy. - Brak roślinności lub bardzo skromna. Żyją na niej zwierzęta... Nie pamiętam nazwy - odpowiadała dalej nieco lakonicznie.
- Pierdu, pierdu... Pustynia o tej porze dnia jest dla nas najbezpieczniejszym miejscem. Przybysze spoza sfery nieczęsto zapuszczają się w takie rejony, bo nie ma czego podbijać. Wampiry również. Przejdziemy jakiś czas w takiej scenerii... niestety zapasów jedzenia jest mało. Jedz lepiej teraz, bo dostaniesz tą samą krew z octem co teraz, a jutro będzie jeszcze gorzej smakowała.
- Ta krew nic nie daje. Nie pożywię się nią więc możesz dolewać co chcesz. Poczekam... Ucieszą się gdy mnie zobaczą... - roześmiała się bynajmniej nie wesoło, wręcz okrutnie. - Ktoś za to zapłaci ale przynajmniej się najem... Ich krew jest tak... upojna...- rozmarzyła się przesuwając palcami po wargach, na których natychmiast pojawiły się kły.
- Ta... mnie to akurat zwisa. Nic mi do tego. A jeśli to zgromadzenie rzeczywiście istnieje, lepiej byś skupiła się na posłowaniu niż szukała nie możliwej do spełnienia zemsty.
- Zemsty? - zdziwiła się odrywając na chwile od swych szczęśliwych marzeń. - Jakiej zemsty? - spojrzała na niego zdumiona po czym wzruszyła ramionami zmieniając temat. - Nie znam się na posłowaniu... Mam tam być i tyle... Każą to jadę.. Jadę na ich polecenie zatem to oni muszą mi za to zapłacić. Krwią...
- Słyszałem, że kanibalizm jest u was nielegalny - mówił beztrosko obgryzając ramie z półmiska.
- Może jest, nie wiem. Dziwnym by jednak było gdyby był zakazany a oni i tak przysyłali mi swoich posłańców. Z drugiej jednak strony zapewne nie uśmiechało im się zmuszanie mnie do szukania swoich przysmaków na własną rękę. - Ponownie podeszła do stołu i chwyciła czarkę przyglądając się z uwaga czaszce. Uśmiechnęła się do niej nieco diabolicznie. - Wilkołaki też podsyłali, niekiedy nawet parami...
- Ta... jak masz taki gust kulinarny, to może jednak coś zjesz -Cethal mówiąc te słowa wstał od stołu, podszedł do wyjścia z namiotu, w ostatniej chwili się odwrócił do niej - Jeśli nie chcesz oślepnąć przydałoby się, jakbyś znowu zawinęła się w płachtę.
Niechętnie posłuchała oddzielając się od odkrycia tajemnicy jaką było owe słońce i jego działanie.
- E ty?
- Tak panie -
odezwał się wartownik na zewnątrz.
- Przyprowadźcie tego wampira, którego nie rozszarpaliśmy w nocy.
- Tak panie.

Po chwili dwójka żołnierzy rzuciła obwinięte w płachtę ciało. Po czym wyszła bez słowa.
- Możesz już wyjść wasza ekscelencjo - mówił rozwiązując płachtę z wampirem, w którego ramiona wpadła Kinnta tuż po tym jak wyczuła wilkołaków zeszłej nocy.
- Neal? - zapytała zdziwiona, kierując się w stronę więźnia i jakby nie dostrzegając dłużej wilkołaka.
- Wstań - Cethal lakonicznie powiedział do wampira.
Dopiero teraz Kinnta zauważyła mętny i nieobecny wzrok wampira, którego rozpoznała jako Neala.
- Smacznego - powiedział podnosząc kielich w geście toastu.
- Co mu zrobiłeś? - zapytała z żywym zainteresowaniem krążąc wokół więźnia.
- Takie tam sztuczki ze straganu. Tobie też jest posłuszny. W tym stanie jednak nie sądze by dał radę cokolwiek powiedzieć, czy zrozumieć co się z nim dzieje.
Rzuciła wilkołakowi nadąsane spojrzenie.
- To zawsze psuje zabawę. Znacznie przyjemniejsze jest gdy są związani ale przytomni. - Pouczyła mądrym głosem osoby doświadczonej.
- Ja tam będę się dobrze bawił napawając się tym widokiem.
- Ale smak będzie inny -
marudziła dalej w najlepsze, jednak na jej ustach już malował się zadowolony uśmiech dziecka, które zaraz rozpakuje ulubiony przysmak. - Nealu... Mój słodki Nealu... - Szczebiotała przysuwając się bliżej do wampira i delikatnie do niego przytulając. - Uklęknij... - nakazała odsuwając się od niego i zachodząc go od tyłu. - I uśmiechnij się ładnie... - dodała obnażając kły, przy czym przez cały czas nie spuszczała wzroku z wilkołaka. Gdy wampir wykonał jej polecenie podeszła i przylgnęła do jego pleców, po czym pochyliła się lekko, by jej ust znalazły się przy jego uchu. - Gdy już odzyskam wolność, mój słodki Nealu, przekażę w twoim imieniu pozdrowienia drogiej Bree... - Przechyliła szyję mężczyzny niezbyt delikatnym ruchem po czym zdecydowanie wbiła kły w jego ciało. Słodki, lekko mdły smak natychmiast wypełniła jej usta sprawiając że lśniące zielenią oczy nabrały szkarłatnego blasku.
Wilkołak z błogim uśmieszkiem obserwował ową scenę. wydała mu się zabawna i jakiś sposób erotyczna... chyba zbyt długo taplał się w okrucieństwie wojny, by zareagować na to w inny sposób.
Kinnat podtrzymała swą ofiarę gdy upływ krwi osłabił go na tyle, że nie był w stanie utrzymać się w pionie. Drobnej dziewczynce ciężar dorosłego mężczyzny nie sprawił najmniejszego problemu. Nawet nie drgnęła gdy całkiem zwisł z jej ramion, a ostatnia kropla krwi stoczyła się z jej ust. Rozkład ciała był niemal natychmiastowy pokrywając podłogę namiotu warstewką kurzu. Zadowolona i rozleniwiona przetarła usta po czym wybuchnęła wesołym śmiechem.
- Trochę nabałaganiłam - rzuciła tonem usprawiedliwienia jednak nie dało się w nim wyczuć skruchy.
- Nie istotne - machnął ręką - i tak dziś stąd odchodzimy. Na bardziej żyzne tereny. W końcu trzeba coś jeść.
Wampirzyca nie mogłaby bardziej się z nim zgadzać. To dziwne, że z wrogiem tak łatwo znajdywali wspólny język w tych tematach, w których nie potrafiła się porozumieć z własnym ludem. Chociaż z drugiej strony być było to logiczne. Ziewnęła po czym, poświęciwszy na decyzję krótką chwilę, ruszyła w stronę leża, najwyraźniej przygotowanego wilkołaka. Mogło go nieco zdziwić gdy zamiast na miękkich futrach, wampirzyca położyła się na twardej i zapewne niewygodnej podłodze. Jej zadowolona twarz zwróciła się w jego stronę, gdy przewróciła się na plecy i odchyliła nieco głowę. Prawe kolano lekko ugięła, zapewne dla zapewnienia sobie równowagi, jednak tym samym odsłaniając je niemal do pasa podtrzymującego dół sukni. Bez wątpienia była w wyśmienitym humorze, co było dość dziwne wziąwszy pod uwagę iż była tu więźniem. Nie zdradzała również najmniejszych nawet prób wykorzystania sytuacji i ataku. Zupełnie jakby stan,w którym obecnie się znajdowała, zupełnie jej nie przeszkadzał.
Cethal uśmiechnął się. Najedzony wampir, to zadowolony wampir.
Wstał i położył się na skórach.
- Z jakiego zamczyska wylazłaś na świat wampirzy pośle - zagadnął w jego mniemaniu sympatycznym tonem; wszak nie użył żadnych wulgarnych epitetów.
Przekręciła głowę by znalazł się w polu jej widzenia.
- Z Białej Twierdzy Marcusa - oznajmiła swobodnym tonem. - Nie nazywaj mnie posłem - na chwilę jej twarz przybrała nadąsany wyraz jednak dobry humor szybko wziął górę. - Kinnat.
- Marcus - uśmiechnął się - Wspaniały był z niego przeciwnik. Czystą przyjemnością było poświęcić potężne hordy by zmierzyć się z jego talentem. Tytułują mnie Cethal krwawy topór Silat.
Błyskawicznym ruchem poderwała się do pozycji siedzącej.
- Znałeś mego ojca? - zapytała z niedowierzaniem i nieufnością w spojrzeniu.
- Od razu znałeś... za dużo powiedziane... czasem z nim rozmawiałem pertraktując warunki rozejmu, czy tam przegranej. Zazwyczaj poznawaliśmy siebie w czasie rozgrywanych bitew. To były czasy. Kan i Terlon nie były spowite śniegiem...
Jeszcze przez chwilę przyglądała mu się nieufnie po czym na jej usta powrócił uśmiech, a ona sama zajęła poprzednią pozycję.
- Śniegu... Chciałabym zobaczyć kiedyś śnieg - stwierdziła z rozmarzeniem.
- Córka Marcusa - uśmiechnął się szeroko i niezbyt przyjaźnie - W Kan będzie zawsze mile widzianym gościem, zwłaszcza jak przybędzie do tej pięknej krainy nabita na pal - mówił każde słowo przerywając śmiechem, aż w końcu zaśmiał się do łez.
- Czyżbyś pragnął zagłady swego ludu? - zapytała poważnie, z pewną dozą smutku i urazy dźwięczącą w głosie.
- Niekoniecznie, ale chciałbym widzieć wyraz twojej twarzy z palem miedzy nogami - zanosił się od śmiechu z dużo przyjemniejszą, rozbawioną miną.
- Dlaczego? - mina dziecka wyrażała konsternację. - Poza tym zapewne niewiele byś zobaczył poza kupka prochu, nie sądzisz?
- Nie wyobrażasz sobie jak wytrzymali potraficie być nim ostatecznie zamienicie się w kopczyk prochu, czy gustowne naczynie.
Jej uśmiech wskazywał na to, że uważa iż dzieli z nim jakąś tajemnicę, gdy wypowiadał te słowa.
- Powolne przypiekanie nad ogniem, odcinanie kolejnych części ciała, wbijanie ostrzy w napięte mięśnie... Nikt tak nie potrafi umilić czasu jak wampir - dokończyła powracając do swojego świata marzeń.
- Albo zdejmowanie skóry, która co jakiś czas odrasta. można tak szaleć całą noc nim wystawi się, centymetr po centymetrze ów skórę na słońce.
- Jednak trzeba pamiętać o czymś do polewania odsłoniętego ciała. Wtedy skóra która odrasta jest delikatniejsza i sprawia więcej bólu przy ściąganiu
- podzieliła się fachową wiedzą.
Krwawy topór Salit zaśmiał się huczącym barytonem, przy czym wstał i podszedł do stołu by zabrać z niego krwawą czarkę.
- Opowiedz mi o swoim ojcu, od kiedy odszedł na pustelnie, zmienił się?
Zasępiła się.
- Nie wiem, nie poznałam go. Znałam tylko jego imię gdy mnie znaleźli w lochu, a przynajmniej oni tak nazwali to miejsce. Obudziłam się, ale jego już nie było... - mówiła powoli, jakby próbując zmusić pamięć do większego wysiłku. Po chwili zrezygnowana uniosła związane dłonie by odsunąć z twarzy kosmyk włosów, który opadł na nią gdy odwracała się by spojrzeć na rozświetlone płótno namiotu. - Powiedzieli, że jestem odmieńcem i zostawili mnie w jego domu. Później zmienili zdanie ale... - lekko wzruszyła ramionami - to był mój dom, nie pozwoliłam go sobie odebrać. Teraz się mnie boją bo nie chroni ich Twierdza w której mnie trzymali. Nie wiedzą co zrobić, a przynajmniej nie wiedzieli. Teraz znaleźli cel dla mojego istnienia więc mnie wzywają - roześmiała się niewesoło. - Nie rozumiem jednak dlaczego wzywają również przedstawicieli twojej rasy i ludzi - spojrzała w jego stronę najwyraźniej czekając na odpowiedź.
- O tym zjeździe obiadku ze stołownikami dowiedziałem się od ciebie, aczkolwiek nasuwa mi się tylko jeden powód. Wspólna walka przeciwko przybyszom spoza sfery. Gdybym dowodził większą armią, odniósłbym o wiele mniejsze straty. Wszystkim zależy na przywróceniu świata sprzed otwarciem portalu, by móc znów spokojnie między sobą walczyć. Choć nie uważam, by te zjazd cokolwiek wniósł prócz walki między zgromadzonymi.
Walka z istotami które nawiedziły Lunacy niespecjalnie interesowała wampirzyce. Ciągnęła jednak temat dostarczając kolejnych wiadomości z odrobiną gniewu w głosie.
- Tym razem jest inaczej. Mają coś co należy do mnie. Dzienniki mojego ojca. Odkąd położyli na nich swe łapy panuje wśród nich wielkie poruszenie. To z ich powodów zwołano rade. W nawale zajęć najwyraźniej zapomnieli wspomnieć jego córce co takiego zawierały. Zamiast tego wysłali w drogę. Nienawidzę ich... - wyrzuciła z siebie z pasją dźwięczącą w jej głosie.
- Ta - skomentował wywód lakonicznie, bawiąc się końcówką sznura, który Kinnat miała przywiązany do szyi.
Przez chwile pomyślał, czy nie pociągnąć nim mocno sprawiając że Kinnat złamie sobie nos w kontakcie z podłogą. Odszedł myślami jednak od tego pomysłu. Coraz mniej interesowała go rozmowa. Dawno odszedł z polityki rozkoszując się decydowaniem o życiu i śmierci tysiąca istnień i nie zamierzał tego zmieniać.
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”
Grave Witch jest offline