Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-01-2012, 12:26   #124
liliel
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Lawrence, Triskett & Ruiz - 1cz.

Ludzie w lokalu zaczęli wrzeszczeć, duszeni przez ożywione cienie.
- Nie ucieka się swemu mężowi – półnagi mężczyzna zarechotał szaleńczo.

CG czuła omiatającą go, wręcz cuchnącą aurę zła. Gdy nastąpiła ta piekielna metamorfoza i cienie odlepiły się od niego tchnięte do życia, owszem, sparaliżowało ją. Ale tylko na moment. Nie był człowiekiem - to jedno wydawało się pewne. Jeśli miałaby sklasyfikować go pośród martwej menażerii obstawiła by demona. Jej zdolności egzorcysty wydawały się bezużyteczne, nie wspominając o rewolwerze, którego skuteczność spadła do poziomu psikawki na wodę. Nie zdąży uciec, nie ma co się łudzić. Postanowiła grać na czas. I oczywiście dowiedzieć się o co chodzi z tym “mężem”. Co on insynuuje? Pamiętałaby gdybym powiedziała komuś sakramentalne “tak”. No chyba, że zrobili szybki wypad do Vegas bo ma na poprzednią noc poalkoholową wyrwę w pamięci...
Stopy nieznacznie poruszały się w tył w stronę kuchennych drzwi. Zastanowiła się nad tym i aż zabrakło jej tchu. Jasna cholera... Chyba nie hajtnęła się na szybko z jakimś demonem kiedy miała ze sto promili we krwi? Dłoń odnalazła w kieszeni chłodną stal harmonijki. Przymknęła oczy próbując skupić się na aurze istoty, wyłapać linię melodyczną tego skomplikowanego utworu i przełożyć ją na nuty.
Kiedy się odezwała głos miała już dość opanowany i sprawiała wrażenie jakby doskonale się orientowała w małżeńskich perypetiach o których wspomniał.
- Kto mówi, że uciekam? Nie mieszajmy ich w nasze osobiste sprawy - wskazała na ludzi desperacko walczących o każdy oddech pod naporem cieni. - Puść ich i porozmawiajmy spokojnie - po czym dodała bez przekonania - kochanie.
- Ale to nie ja ich trzymam, słodziutka - zaśmiał się lecz cienie, jakby nieco odpuściły. - A teraz powiedz mi grzecznie, jak udało ci się uciec.
- Pozwól odejść tym ludziom i porozmawiamy - ściągnęła nawet gniewnie brwi i oparłszy się o kontuar zaplotła ręce na piersi. - Nie dyskutuje na prywatne tematy przy osobach trzecich.
Gdyby ktoś spojrzał z boku zobaczyłby w niej droczącą się kobietę a nie przerażonego do szpiku kości człowieka. Ale CG się bała. Mimo to zadziałał jakiś wyuczony instynkt regulatora żeby najpierw zadbać o bezpieczeństwo cywili.
Pomyślała o jego ostatnich słowach. “Jak mi uciekłaś”. Czy mogło mu chodzić... Nagle myśli zostały zepchnięte na diametralnie odmienne tory a CG zbladła chyba bardziej aby na moment zaśmiać się jakoś tak histerycznie. Czy możliwe aby znali się z tamtej strony? Twarz wydawała się niby znajoma... Mógł być czymś w rodzaju strażnika zaświatów? Dlatego jej szukał? Bo spieprzyła mu sprzed nosa? Przypomniała sobie swojego osobistego demona. Kolekcjoner dusz - tak zwykł o sobie mówić. Cienie, które rozpełzły się po pomieszczeniu niebezpiecznie kojarzyły się z pojmanymi duszami, które uginały się do jego woli. Tyle, że jej demon wyglądał inaczej... I niedawno z nim rozmawiała a wówczas nie przejawiał nadmiernych pretensji wobec jej osoby. Szlag. Za dużo hipotez nie trzymających się dupy.

- Ci do których się zbliżysz zapłacą cenę za twoją niefrasobliwość i za twoją zdradę. Nadchodzi pora Żniw.

Zaśmiał się stwór zimno, cienie jednak jakby zmniejszyły swoją zbrodniczą działalność, no chyba że to po prostu ludzie tracili siły. W CG coś wzbierało. Jakby melodia. Ale odbierała ją zupełnie inaczej. Dziwniej, Jak łaskotanie skóry, jak narastające drżenie w żołądku.

Gorąco jak jasna cholera. Triskett nie lubił skrajności. Jak leje, co jest normalne w tym pieprzonym kraju też mu się krzywdowało. Teraz jak koszulka lepiła się do ciała i nie mógł nosić obrzyna (no bo kuźwa gdzie go sobie miał wsadzić?) też mu było źle. Od psioczenia powstrzymywała go wyjątkowo dzisiaj mina Loli, która zdawała się ładować swoje słoneczne baterie w tym skwarze.Dla kubanki nigdy nie mogło być “za gorąco”. Triskett zaś korxzystał z tego co oferował miejski skwar; pogapił się na dziewczyny chlapiące się w fontannie, wyszczerzył ząbki do jednej, po czym ruszył znów szybkim krokiem. Szli na spotkanie z CG, musiał się skupić, musiał pohamować choć trochę emocje, bo kolejna sesja wrzeszczenia na siebie, wyrzutów i cięcia nożami nie przyniesie nic dobrego.

Poczuł to coś co emanowało ze środka chyba tuż po Loli. Ona zdążyła już zbladnąć i zatrzymać się jak wryta. On podpompował adrenalinę tak że nawet gołębie srały w zwolnionym tempie na turystów. Coś tam było, ale coś takiego, że aż dech zapierało. Tylko kilka razy czuł jak jego wbudowany motorek wariuje aż w takim stopniu. Abishai, któremu poświecili po oczach a potem Lola wciągnęła go nosem. Mythos i jego pieprzony zamek. Teraz wyspa i ogień nad nią. To ta liga, a tacy skurwiele nie chodzą po mieście, bo mają smaka na dobrą włoską kuchnię. Obrzucił wzrokiem lokal, ale przez zaciemnione szyby nic nie było widać. Brewer już zaczął się rozglądać za możliwymi punktami wejścia. Frontowe drzwi, duże okna... Szlag lokal pełny ludzi. I CG... Sweet tapdancing Christ, w co ona się władowała.
Colt znalazł się w ręce nawet nie wiedział kiedy. Odbezpieczył, ale schował broń za udem, trzymając nisko rękę.
- Krąg. Lola, zabezpieczenie jakieś. Duże, w środku pewnie sporo ludzi. Dasz radę? - Na odpowiedź nie czekał, musieli działać. Na początku wszystko zgodnie z książeczką początkującego egzekutora. Ubezpiecz tyły, potem razwiadka. Jak dożyjesz do kolejnego punktu to już tylko żywioł. Nie mieli pojęcia co też nawiedziło restaurację w środku dnia i w środku pieprzonego Londynu.
- John, wchodzę ale na razie na pólostro. Pilnuj Loli.
Ostatnie dodał niepotrzebnie, Brewer tak samo jak Gary znał swoje miejsce w szeregu. Oni byli od zasłaniania piersią tych ważniejszych. Większości Nieumarłych egzekutor mógł co najwyżej postać na drodze i spowalniać. To Siostrzyczki, egzorcyści i żagwie mieli jakieś szanse na skuteczną reakcję. Jak czegoś nie imały się kule i ostrze z kutego żelaza lub srebra, to egzekutor robił za mięso armatnie. Musieli utrzymać Lolę jak najdłużej zdolną do działania. I co do cholery z CG?
W ułamku sekundy skoczył do drzwi i otworzył szeroko wchodząc krok do środka. Niemal wyłącznie siłą woli trzymał rękę za plecami. Nawyki ciężko kontrolować, normalnie podczas rozglądania się i szukania wzrokiem CG, identyfikowania celów, cywilów zagrożeń i setek innych rzeczy, patrzyłby przez zgraną muszkę i szczerbinkę. Teraz po prostu patrzył. *

Ujrzał dziwną i ponurą scenę. Mężczyznę, który stał kawałek od wejścia, C, która drobnymi kroczkami cofała się w stronę wejścia do kuchni, ludzi walczących na podłodze z jakimiś dziwacznymi cieniami, które najwyraźniej dusiły śmiertelników.
Co Gary zauważył ze zdziwieniem, to to, że CG zaczyna … lśnić. Jej włosy emanowały coraz jaśniejszym światłem, wokół sylwetki tworzyła się podobna aura. Mężczyzna przy wejściu odwracał twarz w stronę Garyego. I mimo, że Egzekutor działał na swoich mocach obrót ten nie zajął dziwadłu więcej niż zazwyczaj. To oznaczało, że półnagi facet nie jest człowiekiem. Po podłodze, w stronę Garyego pełzło kilka cieni. Wyglądały jak rozmyte, rozciągnięte humanoidalne kształty.I na pewno nie szły się przywitać.

Otwierające się drzwi przykuły uwagę CG. Jej wzrok skrzyżował się na moment ze wzrokiem Trisketta. Widziała, że cienie porzuciły ludzkie ofiary i pełzły w kierunku egzekutora. Czuła, że narasta w niej muzyka. Była gotowa, żeby zagrać demonowi jego kawałek.
Ale najpierw sięgnęła po rewolwer. Nie po to aby wpakować w mężczyznę kilka kulek. Przypomniała sobie słowa babci. Dzień to jej pora dnia. Noc najwyraźniej należała do demona, który przed nią stał.
Celowała wysoko w wielkie szklane witryny z przyciemnianego szkła. Miała nadzieję, że mocne żażące światło słoneczne, które zaleje całe pomieszczenie unieszkodliwi chociaż cienie. Demon musiał chodzić bez uszczerbku na zdrowiu po słońcu. W końcu wszedł tu głównym wejściem. Niemniej warto było spróbować bo Triskett jest o kilka uderzeń serca od wielkiego gówna i CG nie bardzo wiedziała jak go ratować.
Pierdolnęło ją tak, ze omal nie popękały jej błony śluzowe w głowie. Nie spodziewała się, że drepcząc do restauracji w towarzystwie dwóch egzekutorów, ktoś będzie miał dość jaj, by zdzielić ją przez głowę czymś tak ciężkim.
Zaczerpnęła powietrza, otrząsając się z pierwszego wrażenia. Miejsce strachu zajęła złość. Miała już dosyć manifestacji spadających na nią jak piorun z jasnego nieba. To nie był zwykły zdechlak. W tamtym roku wszystko, o ile jeszcze tylko mogło po Fenomenie Noworocznym, popieprzyło się jeszcze bardziej. Kolejne byty torowały sobie drogę zza zasłony. Strażnicy mieli jeszcze więcej roboty.
Odruchowo podniosła gardę i odczuwana przez nią emanacja stała się do zniesienia. Uciążliwa, ale do zniesienia. Ruszyli w kierunku restauracji Reflex. Z każdym krokiem oczy Dolores zachodziły coraz gęstszą mgłą. Gdy Gary wyciągnął rękę ku drzwiom, nie dało się w jej oczach odróżnić tęczówek.
Szeptała pod nosem swoje wezwanie ku Legbie i Ogunowi. Potrzebowała odwagi i mocy. Przykucnęła za plecami egzekutorów. W kieszeni miała tylko klucze, ale to wystarczyło, by rozpruć skórę na dłoni. Loa wymagały ofiary, więc mambo nakarmi je własną krwią, by zjednać je sobie i związać się z nimi. Rysowała na chodniku przed sobą niewidoczne dla innych wzory. W świecie, w którym się znajdowała jarzyły się one złoto wśród otaczającego ją bezkresu. Widziała go przed sobą. Wielką, przerażającą moc. Miała chęć uciekać z podkulonym ogonem, ale tam gdzieś wśród tego była CG. Nie umiała jej znaleźć, ale spośród chaosu wyróżniała się dziwaczna sygnatura.

Gdy Triskett pchnął drzwi, wokół niego zadzierzgnięta była już tarcza. To nie była ich pierwsza wspólna akcja. Każde z nich wiedziało, co robić. Cokolwiek tam było, gdyby zdmuchnęło egzekutorów jak świeczki, dla niej nie byłoby już ratunku. Otoczyła ich obu własną barierą utkaną wraz z loa na kanwie Całunu. Wzmacniała zasłonę wokół mężczyzn, czekając na uderzenie. Pilnowała również siebie, choć nie z tej strony spodziewała się ataku.

Gary analizował w pośpiechu i wyszło mu z kalkulacji, że należy spierdalać. Taktyczny odwrót mieścił się we wspomnianej książeczce co prawda od niedawna, ale jeśli wyciągnął jakąś lekcję z walki z Mythosem to właśnie tą. Pchanie się za wszelką cenę w gówno nie jest wyjściem, szczególnie kiedy od niego zależało coś więcej niż tylko własne życie. Dwie baby na szali to już za dużo. Błyskawiczne spojrzenie na pełznące do niego cienie i CG walącą po oknach ze swojego Dillingera dało mu do myślenia. Facet pomimo huczącej adrenaliny obrócił się błyskawicznie w jego stronę, więc można było przypuszczać, że on z tych z górnej półki, jeśli chodzi o cholerstwo z piekła rodem. Nie czekał aż cienie dojdą do niego i nawet nie zdążył się zdziwić kiedy CG zaczęła... świecić. Wskoczył na bar i pobiegł do niej. Decydowały ułamki sekund, wiedział doskonale, ale on był dobry w wykorzystywaniu tych ułamków. Chciał ją złapać, nie siląc się na zbytnią delikatność i wrzucić na ramię po czym wylecieć najbliższym oknem na zewnątrz, tak by Lola mogła narysować pod osłoną słońca porządny krąg ochronny. Doraźna aura którą czuł na sobie mogła nie wystarczyć. To że nie zaczął jeszcze strzelać, uważał, należało wpisać w księgę rekordów Guinessa. Szczyt opanowania.

Kule świstały rozbijając szyby, wyrywając w nich dziury przez które do środka wlewały się smugi słonecznego blasku. Jeden ze snopów dotknął któregoś z cieni. Ten w mgnieniu oka wrócił do swojego pana.

Ten dziwny stwór był szybki. Ciśnięte kopniakiem krzesło w jakiś niepojęty sposób pomknęło na spotkanie Trisketta rozbijając się w drzazgi na ciele egzekutora. Ale potrzeba było czegoś więcej, niż zwykłe drewno by zaszkodzić Garyemu. Kolejne dwie dziury pojawiły się w szybach, a jedna z nich dosłownie zawaliła się z hukiem.
Cienie puściły ludzi, spełzały w stronę swego pana powoli zamieniając się w płaszcz, kt,ory pokrywał znaczną część jego ciała.

Dolores czuła wypełniającą ją moc. Ale … coś z tą mocą było nie tak. Bardzo nie tak. Nie była do końca jej posłuszna. Nie była uległa. Nie chciała przeciwdziałać na to, co kryło się w restauracji. Odpowiedź mogła być tylko jedna. To, co było w środku pochodziło z panteonu, który wyznawała Ruiz. I nie było jej przeciwnikiem. Czasami nawet sama zanosiła modły do Barona Samerdiego. A to … miało jego posmak.

CG czuła, jak moc wzbierała w niej coraz silniej. Jakby w jej brzuchu zaświeciła 1000 vatowa żarówka. Jakby miała w nim małą, przenośną elektrownię atomową. Wiedziała, że jeśli da ponieść się tej dziwnej mocy … wiele się może zdarzyć. Gary był tuż przy niej. Chwycił ją za ramię i poczuł ból oraz swąd spalonej skóry, jakby dotknął rozgrzanego do czerwoności piekarnika. Rękaw ubrania, które nosił na sobie zapłonął.

- Jest południe, egzekutorze - powiedział “pan cieni”. - Na twoim miejscu nawet bym do niej nie podchodził. To przecież południca.

CG odskoczyła od Trsiketta gdy tylko poczuła swąd palonej skóry. Wiedziała, że sama jest przyczyną tych poparzeń. Przesunęła się w bok aby promienie słoneczne wpadające przez rozwaloną szybę mogły paść na jej twarz. Czuła jak narasta w niej jakaś pierwotna moc, jak dosłownie pragnie wyrwać się na zewnątrz. CG była na granicy aby ją uwolnić. Czuła niemal fizyczną rozkosz czując jak naładowana jest tą ciepłą słoneczną energią. Stłumiła ją jednak w sobie. Nie miała pojęcia jakie będą konsekwencje a słowa tajemniczego mężczyzny zadziałały jak kubeł zimnej wody. Południca. Kolejny dziwoląg na liście noworocznych abstrakcji. Z tego co sobie przypominała południce to inny rodzaj demona, zapożyczony bodaj z mitów słowiańskich. Czy była lepsza od stwórów, które za życia ścigała? Większość demonów uosabianą z mrokiem i nocą ale czy ona się od nich różniła tylko dlatego, że czerpała ze światła? Południca, jasna cholera... Dopadały bogu ducha winnych wieśniaków, porywały dzieci, najczęściej na polu w czasie żniw. “Nadchodzi czas żniw... Ci do których się zbliżysz zapłacą za twoją niefrasobliwość...” Czyli co? Jest jakąś cholerną tykającą bombą? Wybuchnie w końcu jak hypernova i zgładzi tych, którzy będą w jej otoczeniu? Aż ją zmroziło.
- Jesteś jakimś strażnikiem zaświatów? - wychrypiała wreszcie zwracając się do okutego cieniami osobnika. - Chcesz mnie zabrać z powrotem?
- To chyba zrozumiałe. Dzień nie może istnieć bez nocy. A noc, bez dnia.
Gary chwilowo nie włączał się rozmowy, bo się palił. Nie do działania, tylko tak zwyczajnie. O ile wcześniej jakoś przebolał walnięcie krzesłem i zdołał utrzymać się na nogach, to teraz płomieni ogarniających ubranie nie dało się zignorować za pomocą sztuczek Jedi. Spécialité de la maison, szparagowa zupa wylana na siebie pomogła. Zadymiło i zgasło, ręka pokryła się rumieniem i bąblami.
- Puta de mierda... - mruknął pod nosem po czym rzucił naczyniem w najbliższe okno i pociągnął z colta po dwóch kolejnych, mierząc w ramy tak by rozleciały się w drebiezgi.. Stanął przed CG, pomiędzy nią a Zagrożeniem. Tak przynajmniej nie świeciła mu po oczach. Dziwić się będzie czas potem, teraz trzeba przeżyć.
- Rozumiem, że to sprawa do niej, tak? Więc ludzie - wskazał lufą na gości w restauracji - mogą sobie iść?
Płaszcz okolił ciało mężczyzny. Zmrużył oczy jak kot, kiedy promienie słoneczne liznęły jego ciało.
- Nie tu i nie teraz - powiedział sycząc jak kot. - Ale wcześniej, czy później.
Potem … znikł.
Czy też raczej …
Ciężko to było opisać słowami.
Przestrzeń za nim zafalowała, jak pod wpływem żaru, dał się słyszeć syk, podobny do tego jaki towarzyszy dekompresji, i już go nie było.
CG czuła strach, a Dolores zacisnęła zęby próbując utrzymać to coś w tym świecie. Jednak to było tak, jakby czterolatce dać do potrzymania smycz ze wściekłym pitbulem, który poczuł kota. Mogła próbować go utrzymać na wodzy, ale najpewniej zostałaby pociągnięta za nim, tam, gdzie zapewne pociągnięta zostać nie chciała.
Ale przynajmniej zrobili swoją egzekutorską robotę. Ludzie podnosili się niemrawo z ziemi. Żywi, chociaż może nieco potarmoszeni i podduszeni.

 
liliel jest offline