Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 25-12-2011, 12:27   #121
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
XARAF FIREBRIDGE


Xaraf czytał, z trudem znosząc upał panujący w domu. W końcu poszedł na kompromis. Włączył wiatrak i ustawił go na cały regulator. Podobnie pomyślała połowa londyńczyków i przeciążona elektrownia nie wytrzymała takiego poboru mocy. Telewizor zgasł, wiatrak przestał się obracać, a lodówka mrozić.
To była norma po Fenomenie z 2012 roku. Nowoczesne elektrownie nie wytrzymywały emanacji Całunu, a te starsze – poboru mocy i tak to się kręciło.

W sumie jednak brak elektryczności nie przeszkadzał Xarafowi w nauce. Siadł z książką bliżej okna i czytał. Instrukcja była nudna i pisana językiem napuszonego urzędnika, co – nie wiedział dlaczego – irytowało Egzekutora. Ale musiał się z nią zapoznać.
Zasady windykacji były dość zawiłe, ale przynajmniej używanie jego mocy było jasno opisane. Kiedy miał do czynienia z samym Martwym, mógł je odpalać w dowolnym momencie i używać tak, aby dłużnik był w stanie pożyczone pieniądze zwrócić. Kiedy przy Martwym był jakiś człowiek, mógł to zrobić tak, aby człowiek nie oskarżył go o atak za pomocą magii, kiedy windykował dług od człowieka użycie mocy było jego indywidualnym wyborem, za który odpowiadał osobiście.

Upał wlewał się przez otwarte okna do mieszkania Xarafa. To, że jego „gniazdko” znajdowało się na ostatnim piętrze, najbliżej nagrzanego dachu, nie pomagało.

Miał ochotę zedrzeć z siebie skórą, i zanurzyć się w ciekłym azocie.


DOLORES E. RUIZ, GARY TRISKETT


Brewer skinął głową, jakby nic się nie stało.

- Spokojnie, Garry – powiedział. – Zrobiłbym to samo, na twoim miejscu.

Przez chwilę milczeli.

- Chodźcie – Brewer uśmiechnął się lekko. Zaprowadzę was do niej.

Opuścili zawsze chłodny gmach MRu wychodząc w sam środek upału.

To były tylko trzy przecznice. Niedaleko. Więc odpuścili sobie samochód. Żar lał się z nieba z taką siłą, że po chwili obaj mężczyźni ociekali potem. Lola, jakby się nad tym zastanowić, miała powód do zadowolenia. Pochodziła z kraju, gdzie słońce i upały są normą, więc męczyła ją ponura, londyńska aura. Cieszyła się tą odrobiną słonecznego blasku. Dzięki niemu miazmaty Śmierci, opary Całunu, zdawały się być mniej intensywne. Jakby nie patrzył, w większości podań Świat Żywych to był dzień i słońce, a Martwych – noc i księżyc.

Ludzie na ulicach nie podzielali jednak zadowolenia latynoski. Większość starała się znaleźć miejsce, gdzie upał by tak nie doskwierał. Cień bramy, skrawek cienia pod drzewem, parasolkę w ogródku na ulicy. Chłodzili się lodami, zimnymi napojami, a nawet pluskali się w fontannach miejskich. Głównie dzieciaki, ale kilka nastolatek w strojach kąpielowych szybko zwróciło uwagę całej trójki.

Przecięli Ulicę Królowej Victorii i weszli w chłodny Watiling Ct. Kopuła katedry Świętego Pawła widoczna ponad budynkami była dla nich drogowskazem w tej części miasta. W końcu zatrzymali się przed wejściem do małej restauracji noszącej nazwę „Reflex”.

Brewer wskazał ją głową i zmrużył oczy.

Wyraźnie poczuł to, co w Garym rozpaliło już hyperadrenalinę. W środku czaiło się jakieś zagrożenie. Lola też wyczuwała paskudne zawirowania Całunu. W „Reflexie” był jakiś silny Nieumarły. I raczej nie z gatunku tych, co popijają kawę i jedzą ciasteczka.

Dźwiękoszczelne drzwi chroniące lokal prze zgiełkiem ulicy były zaciemnione. Nie mogli przez nie usłyszeć ani zobaczyć nic, co działo się w lokalu. A że coś tam się działo, ostrzegały ich wszystkie zmysły.

Dzwony w mieście szaleńczo wybijały południe....


RUSSEL CAINE


Caine jechał zgodnie ze swoją szkołą nauki jazdy. Szkołą paranoi i braku zaufania nawet do własnego cienia. Gdyby woził za sobą ogon, na pewno śledzący go dostałby choroby lokomocyjnej, czy nawet nabawił się ostrej nerwicy jak również nadszarpnął poczucie własnego ego.

Co by nie mówić, w tego typu zagraniach Russel nie miał sobie równych. Proszki pomagały na ból głowy, ale nie pomagały na inne przywary.

- Po coś tam lazł? – głos na tylnym siedzeniu zaskoczył Russela kompletnie.

Nie odwracał się. Nie chciał tracić czasu. Jedno spojrzenie we wsteczne lusterko powinno pokazać mu, kto podszedł go jak dziecko. Ale nie pokazało. Tylne siedzenie było puste.

- Po coś tam lazł? – zapytał ten sam cichy, męski szept. Tym razem dobiegał z siedzenia po lewej.

Caine zatrzymał samochód na pierwszym wolnym miejscu, jakie zobaczył, prowokując tym samym kilka bluzgów od kierowcy cabrio jadącego tuż za nim.

Dzwony na kościelnych wieżach zaczęły wybijać południe.

Russel poczuł. jak jakieś niewidzialne ręce wciskają go w fotel, jak jakiś ciężar przygniata mu klatkę piersiową, pozbawia tchu. Jakiś prawie dziecięcy głosik zaczął mu szpetać do ucha znane już słowa wiersza.

Rozkołysane w grozy jęk, w ryk rozszalałe dzwony huczą!
A każdy huk spiżowych płuc bucha brzemienny krwawą tuczą!
Morze dymiącej, spiekłej krwi rozlewa w krąg odmęty błotne,
Które sięgają już mych ust, jak węże śliskie i wilgotne!
Huk każdy ciosem wali w skroń, zbolałą skroń rozmiażdżą, stłuczą!
Rozkołysane w grozy jęk, w ryk rozszalałe dzwony huczą!

- Szukałeś mnie – głos zmienił się w męski szept. – Oto jestem.

Drzwiczki samochodu zamknęły się. Otwarte wcześniej szyby powędrowały w górę. Pasy oplątały ręce i ciało kierowcy, silnik odpalił i auto włączyło się w ruch, z unieruchomionym Cainem na siedzeniu.

Niewidzialna stopa wcisnęła pedał gazu do dechy. Samochód nabrał prędkości.

- Zobaczymy jak Martwy lęka się śmierci – szept nabrał głębi.


CHARLES FOSTER


Rewir w dzień był niczym stara dziwka. Pozbawiony makijażu i osłony nocy wyglądał tylko jak stara, zdewastowana dzielnica Londynu. Ciemności nocy maskowały szpetotę domów, blask neonów maskował ich całkowity brak architektonicznego piękna.
Rewir w dzień był tylko opustoszałą, wyludnioną częścią miasta – wspomnieniem grzechów nocy.

Kot szedł znanymi sobie uliczkami ostrożnie używając daru, by rozpoznawać zagrożenia. Wyczuł kilka zombie sprzątających po nocnych baletach. Tak rozłożonych, że kompletnie nie zważali na to, że słońce i upał jeszcze szybciej zakończą ich drugie życie. A może właśnie o t chodziło tym najbardziej pogardzanym spośród zdechlaków stworzeniom.

W pewnym momencie zmysły Kota wyczuły wampira Nowej Krwi. Skrywał się gdzieś w budynku o zabitych deskami oknach, przy którym przechodził Kot. Ze środka dobiegała rzężąca muzyka z magnetofonu.

Kot minął ulicę, na której często kręcili się inni loup-garou. Nie miał zamiaru na razie stawać pyskiem w pyski z Benedyktem. Przeszedł zdewastowaną kładką nad nieużywanymi torami kolejki, i po chwili zatrzymał się przy jednym ze starych, obłażących farbą wagonów porzuconych na bocznicy.

- Cześć, Karczoch – miauknął przed wejściem do jednego z nich Kot. – Mogę wejść.

Duch – informator załomotał okiennicami, otworzył drzwi do wagoniku.

Kot wszedł, zanurzając się z blasku słonecznego dnia prosto w objęcia ciemności. Za oknami wagoniku dzień zmienił się w śnieżną noc. Karczoch był silnym duchem i całkiem nieźle trzymał w ryzach ten wagon.

- Mam kilka pytań, Karczoch – powiedział Kot, kiedy pojawił się Bezcielesny.

Tym razem przyjął formę konduktora. W nienagannie zaprasowanym uniformie i z zegarkiem na łańcuszku wystającym z kieszeni.

- Masz bilet, Kocie?

Kot wyjął guzik z charakterystycznym logiem Kolei Brytyjskich wytłoczonym na błyszczącej miedzi.
- Mam – powiedział kładąc guzik na stercie innych darów przynoszonych Bezcielesnemu – guzików, biletów, fragmentów odzienia, zniszczonych rzeczy. Wszystkie łączyła jedna wspólna przeszłość, która naznaczyła także ducha. Katastrofa kolejowa, w której wszyscy uczestniczyli.

Nim Bezcielesny przeszedł do dalszej części rytuału najpierw dokładnie sprawdził guzik.

- Co w zamian? – zapytał w końcu konduktor.

- Informacje.

- Pytaj.


Kilka minut później Kot wychodził na zewnątrz.

- Uważaj na siebie, Kocie – powiedział duch. – Ktoś życzy ci śmierci. Już zaczął plany.

Nawet gorący, upalny dzień nie zmniejszył uczucia chłodu, jaki towarzyszył Kotu po wyjściu z wagonu Karczocha. Zmiennokształtny nie wiedział jednak, czy powodem by la nagła zmiana pory dnia i roku pomiędzy wagonem, a resztą świata, czy też słowa Karczocha.

Uśmiech na twarzy Kota, kiedy opuszczał Rewir, mógł wprowadzić w kompleksy Kota z Alicji w Krainie Czarów.


LAURA MORALES, EMMA HARCOURT


Stukot maszyny do pisania za drzwiami poinformował Laurę, że ktoś jest w ich pokoju. Mimo, że komisariat policji od MRu oddzielało kilkanaście przecznic, kiedy wróciła, marzyła o zimnym prysznicu. Gmach Ministerstwa był chłodny i kiedy tylko przeszła weryfikację przy bramie, a potem drugą, gdy wkraczała do sekcji Łowców, czuła się już całkiem nieźle.

Osobą piszącą na maszynie była Emma. Kiedy Laura wchodziła do środka, Fantomka kończyła właśnie długi raport z postępów w śledztwie.


Emma zauważyła wejście Nekromantki, kiedy ta otworzyła drzwi. Wiedźma wyglądała nie najlepiej. Upal najwyraźniej dawał się jej we znaki, podobnie jak wszystkim. Obie dziewczyny wymieniły kilka uwag. Emma zajęła się sprawdzeniem tego, co wyszło spod klawiszy jej maszyny, a Laura pozwoliła sobie na chwilę wytchnienia.

Dzwony zaczęły dudnić na dwunastą. Laurze poszło szybciej, niż sądziła, a i dla Emmy to, było zaskoczeniem. Uwinęła się ze swoimi zadaniami wręcz błyskawicznie.

- Nathan będzie tu o pierwszej – powiedziała Laura. – chce jeszcze raz pojechać na miejsce znalezienia ciał i poszperać tam za jakimiś kotołakami.


NATHAN SCOTT


Wyczucie zagrożenia rozdzwoniło się w głowie Egzekutora, kiedy ten zbliżał się do samochodu. Wydawało mu się, jakby czas wokół niego rozciągał się, jak guma do żucia, jakby dźwięki ulicy ktoś przepuszczał przez urządzenie wydłużające każdą nutę.

Samochód wyjechał zza rogu, z piskiem opon i smrodem palonej gumy. Wziął kolejny zakręt, podskakując na krawężniku i gubiąc kołpak, który potoczył się w bok z metalicznym brzękiem, zjechał na chodnik i pomknął pomiędzy odskakującymi w popłochu ludźmi.

Nathan ze zdumieniem dostrzegł, że samochód kieruje się jakby własną wolą. Chociaż nie! Był w nim kierowca. Ale chyba stracił przytomność lub coś się z nim działo!
Maszyna, jakby sterowana niewidzialną wolą, pruła prosto przed siebie, w stronę parku.

Parku, gdzie bawiły się dzieciaki i gdzie jeszcze przed chwilą Egzekutor planował niedoszłe spotkanie. Hyperadrenalina krążyła w jego żyłach, niczym dawka czystej, atawistycznej siły, szybkości i zręczności.

„Opętany” samochód minął klowna i wjechał na teren parku.


SHAY KEANE


Muzyka. Znalezienie właściwego akordu, właściwego dźwięku, właściwej nuty dla każdego Bezcielesnego było inne. Przypominało komponowanie. Niekiedy trwało sekundy – ot! jeden impuls, przebłysk geniuszu – i muzyka sama płynęła przez Egzorcystę. Innym razem szukanie właściwej nutki było niczym randka z nudną i niechętną dziewczyną. Można było osiągnąć sukces, ale wymagało to sporej dawki czasu i jeszcze większej dawki cierpliwości.

Shay grał, a unieruchomione dziecko miotało się, w granicach swoich możliwości na łóżku. Keane zanurzył muzykę w opętanej, znalazł ścieżkę prowadzącą wprost do Bezcielesnego, który próbował zmyłek, zwodów i uników. I robił to w sposób wyjątkowo dobry.

W końcu jednak nieźle już zmęczony złapał właściwy rytm. Muzyka stała się egzorcyzmem. Teraz wszystko zależało od tego, jak silny duch opętał dziewczynkę.

Kiedy Shay zrozumiał, z czym się mierzy, było odrobinę za późno. To nie była jego wina. Pierwszy egzorcysta, którego przysłało Ministerstwo – Andreas Luopko – popełnił błąd, który potem powielili koordynatorzy. To nie był duch, jak sprawę przedstawił Luopko. Dziewczynę opętał demon. a za niego Shay nie powinien był się zabierać bez pomocy innych egzorcystów.

Teraz egzorcyzm stał się walką o duszę nie tylko dziewczynki, lecz również samego Shaya. Jednak starcie z Piekielnym Pomiotem nie mogło zakończyć się dobrze.

Muzyka zaczęła się rwać, kiedy gardło egzorcysty wypełniły haczyki na ryby, albo uczucie do tego bardzo podobne. Shay czuł smak krwi w ustach. Metaliczny i przerażający.

Miał wrażenie, że stoi na krawędzi, że zaraz spadnie w przepaść i zniknie, pochłonięty prze to COŚ, co skryło się tak kruchym ciele.

Huk wystrzału zabrzmiał w uszach Keanea jak odległy wystrzał kapiszonowy.

Poczuł, że ktoś szarpie go za ramię i pomaga wstawać.

Ujrzał dziewczynę leżącą w łóżku. Jej głowa i twarz znikły. To zapewne Egzekutor widząc, że coś idzie nie tak użył swojej pukawki. Żagiew wyprowadzał egzorcystę z pokoju. Shay chciał coś powiedzieć, ostrzec obu, jak wielką głupotę zrobił Egzekutor, lecz nie zdążył.

Zawirowanie Całunu stało się wręcz duszące. Drzwi za ich plecami zatrzasnęły się z hukiem pozostawiając dyżurnego Egzekutora na pastwę demona.

- To demon ... – wycharczał Shay do telekinetyka. – Nie złodziej ciał.

Ten zrozumiał.

- Wszyscy uciekać, szybko! Szybko!

z pokoju zastrzelonego dziecka dobiegł ich wściekły ryk, a potem chichot, spuentowany wrzaskiem bólu.

Zabicie ciała nosiciela rzadko przerywało przejście demona do ich płaszczyzny. Szczególnie, jeśli morderstwu towarzyszyła fala tak wielu negatywnych emocji.

Shay wypluł z ust paskudnie wyglądający haczyk na ryby i opierając się ściany, zostawiając na niej krwawe ślady, ruszył w stronę wyjścia.

Trzask szkła i odgłos rozbijania się jego odłamków o cement zatrzymały egzorcystę.

Wiedział, co oznaczają te dźwięki. Demon znalazł sobie nowe ciało. Większe. Silniejsze. Ciało dorosłego sukinsyna, który nie wahał się zamordować małej, związanej dziewczynki.
A teraz, korzystając z uroków tego opętania Piekielny Pomiot wyskoczył na miasto, dosłownie. przez okno.

- Musimy go dopaść, nim narobi większego zamieszania – powiedział Shay już wyraźniej po pozbyciu się haczyka z gardła.

- Potrzebujemy koordynatora, tak? – zapytał Żagiew.

- Tak – dodał Shay. - I jakiegoś speca od demonów. Pół armii Ojczulków i Siostrzyczek i drugie pół egzorcystów.

Spojrzał na twarz matki nieszczęsnej dziewczynki.

- I musimy się dowiedzieć, jak to dziecko mogło zetknąć się z takim bytem i jak się skurwysyn nazywa.

Ale najpierw Shay potrzebował czegoś mocniejszego, by zdezynfekować gardło i sumienie.


CG LAWRENCE


Wybrany lokal nazywał się „Reflex”. Przyjemne wnętrze, zaciemnione szyby, zapach kawy. Brewer zostawił jej pięćdziesiąt funtów, by mogła sobie zamówić coś do picia lub jedzenia. Była głodna, wiec z chęcią skorzystała z propozycji. Tym bardziej, że miała tutaj poczekać jakiś czas.

Lokal był miły, kelnerka też, goście zajęci sobą, jedzenie wyśmienite, lecz nie do końca na jej kieszeń. Nie narzekała jednak. Zabijała czas lekturą, jednej z książek postawionych na półkach jako dekoracja i napełniała żołądek ciepłym jedzeniem. Nie spieszyła się i obsługa chyba to wyczuła, bo podchodziła do niej dopiero wtedy, gdy zwróciła na nich swoją uwagę. Mistrzowie w swoim fachu. Szkoda, że nie mogła zostawić im tak sutego napiwku, na jaki zapewne liczyli.

Fala Śmierci oderwała CG od lektury. Mocna, śmierdząca „złem” aura, która wypełniła „Reflex” po tym, jak do środka wszedł ten dziwny mężczyzna w ciemnym płaszczu mimo upału, wręcz przytłoczyła CG.



Mężczyzna zatrzymał się w wejściu lustrując salę. Wzrok jego i CG spotkały się i egzorcystka zadrżała. Znała jego twarz! Nie wiedziała skąd, ale znała go! I przerażał ją! Cholernie ją przerażał.

Jakby wyczuwając emocje, jakie towarzyszyły CG mężczyzna uśmiechnął się. A potem jego płaszcz ożył i zmienił w dziesiątki małych, ruchliwych, czarnych stworzeń. Cieni, które niczym małe nietoperze pomknęły w stronę CG oraz obsługi i nielicznych gości.

Sam mężczyzna też się zmienił. Wyglądał teraz dużo groźniej, paskudniej.



- W końcu cię znalazłem, Świetlista – warknął nieznajomy.

Ludzie w lokalu zaczęli wrzeszczeć, duszeni przez ożywione cienie.

- Nie ucieka się swemu mężowi – zarechotał szaleńczo.
 
Armiel jest offline  
Stary 30-12-2011, 15:12   #122
 
SWAT's Avatar
 
Reputacja: 1 SWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputację
Xaraf zaczął ponownie czytać książeczkę, teraz bardziej ogólnikowo. Nie chciał zawieść swoich nowych pracodawców, już na samym początku. Nie był z ludzi, zawalających swoje obowiązki, ale był też nieco roztrzepany, przez co, wykonywanie tych obowiązków wychodziło mu różnie, raz tak, a raz siak. Miał nadzieje, że tym razem nie odwali kaszany, jak mu się to udało kilka razy w Ministerstwie. W tym cholernym Ministerstwie. Wiedział że Londyn i ludzie siedzący na wysokich stołkach to lenie, a korupcja jest na porządku dziennym, ale nie Ministerstwo Regulacji. Będąc ślepo zapatrzonym w to co robi i w tych, z którymi to robił, po prostu nie dopuszczał do siebie tego faktu, aż nagle, ten fakt aż rzucił mu się w oczy. I miał ochotę coś z tym zrobić, ale nie wiedział co. A jako mężczyzna dość młody, nie chciał skończyć z ołowiem w czole i zgnić na jakimś wysypisku. Ale czuł… Wiedział że musi coś zrobić.
Ale przez ten czas, upał nie dawał mu spokoju. Pocił się jak wieprz i jak wieprz śmierdział, co nie wróżyło mu dobrze w nowej pracy. Jedynym pomysłem było nalanie chłodnej wody do wanny i zanurzenie się tam wraz ze swoją książeczką. I tak też zrobił, uprzednio solidnie spłukując wannę, która służyła mu głównie do prania, od kąpieli miał prysznic.
Zimna woda była prawdziwym ukojeniem dla nagrzanego ciała. Nim w pełni się zanurzył, przeżył niewielki szok termiczny, dzięki któremu włosy stanęły dęba, a oczy zrobiły się wielkie jak spodki, ale co się nie robi dla choć odrobiny ochłody w tak upalny dzień.
Tam dopiero dokończył czytanie książki. Standard, tak jak w Ministerstwie. Fenomeny można odstrzeliwać w miarę rozważnie, ludzi nie tykać, albo sam staniesz się fenomenem. Norma. Ale i lektura musiała się w końcu skończyć, a on nie mógł leżeć cały dzień w wannie i właściwie się lenić. Postanowił zająć się samochodem. Sprawdzić stan akumulatora, ciśnienie w oponach i inne takie pierdoły, może też i odwiedzić stację benzynową.
Stary już, wysłużony już, niepierwszej nowości już Land Rover Defender, stał samotnie na parkingu. Większość mieszkańców budynku, w którym i on mieszkał, wyjechała do pracy. A ci co zostali, czyli emerytki i rencistki okupowały przeważnie komunikację miejską.


Mechanik, miał swój warsztat niedaleko i znał Xarafa z widzenia, w sumie to był jego stałym klientem. To on wymienił mu szybę w aucie, kiedy fenomeny postanowiły go ukatrupić, ale skończyło się na rozbiciu okna i przestrzeleniu karoserii. No i ramienia Xarafa, ale on miał kamizelką, co go uratowało przed utratą obojczyka i skończyło się na stłuczeniu. Jedna z wielu ran i minus roboty w Ministerstwie. Wszyscy chcę Cię zabić.
W gruncie rzeczy cieszył się, że stracił tą robotę i tak szybko odezwano się do niego, chociaż on przewidywał, że sam będzie musiał łazić po pracodawcach i przechodzić wszystkie kłopotliwe rozmowy kwalifikacyjne i babrać się w CV. Telefon od Forestdeepa był jego kołem ratunkowym, które uchroniło go od przymierania głodem, bo zaoszczędzone pieniądze kiedyś się musiały skończyć.
Andy, osiedlowy mechanik od razu zajął się przeglądam. Uchodził za „solidną firmę”, to też nie było nic dziwnego w tym że nie lubił zostawiać roboty na kolejny dzień. Najpierw sprawdził akumulator, potem opony, poziom oleju i cała resztę rzeczy, o których Xaraf nawet nie miał pojęcia. Za to wszystko zapłacił trochę szmalu, ale miał przynajmniej pewność, że terenówka nie zatrzyma mu się na środku skrzyżowania lub na parkingu. Cieszył się sprawnym samochodem, jak dziecko lubianą zabawką, która miał zepsutą i nagle otrzymał ją naprawioną. Mała rzecz, a cieszy. Ale nie tylko to było zaletą wizyty w warsztacie. W nim była klimatyzacja, co naprawdę poprawiało humor. Ale w końcu i warsztat musiał opuścić.
Wizyta na stacji benzynowej, też długo nie trwała. Zatankował samochód ropą do pełna, po czym zapłacił i odjechał, zastanawiając się, w jakim jeszcze klimatyzowanym miejscu, mógł spędzić resztę dnia. I nagle go olśniło. Jego ulubiona kawiarnio-cukiernio-herbaciarnia, którą za czasów pracy w Ministerstwie przekrętów, często odwiedzał i tak na dobrą sprawę, to tylko dzięki wydarzeniom w tym przybytku, został Egzekutorem. I nie wiedział teraz, czy się cieszyć, czy płakać.


W kawiarni, w której na całe szczęście serwowali też herbatę, bowiem Xaraf kawy nie lubił i nie pijał, jak zawsze był mały ruch. A jego miejsce, w koncie sali wolne jak zawsze. Mało kto siadał w najciemniejszym rogu. Co prawda obsługa została wymieniona i nie miał kto go dowartościować wspominając dawny, szlachetny czyn, ale nie potrzebował tego. Zamówił jagodziankę i kubek ciepłej herbaty. I tak mu zleciało do wieczora, a kiedy się ochłodziło, wrócił do domu, zjadł kolację i zasnął błogim snem.
 
__________________
Po prostu być, iść tam gdzie masz iść.
Po prostu być, urzeczywistniać sny.
Po prostu być, żyć tak jak chcesz żyć.
Po prostu być, po prostu być.
SWAT jest offline  
Stary 06-01-2012, 23:06   #123
 
Sam_u_raju's Avatar
 
Reputacja: 1 Sam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputację
Scott się nie spieszył. Wolnym krokiem zmierzał w kierunku samochodu, cudem zaparkowanego na zatłoczonej ulicy, niedaleko wejścia do parku. Z kazdym mijanym krokiem liczył na to, że ktoś go zaczepi i nawet konspiracyjnym szeptem powie „Hej to ja z Toba rozmawialem przez telefon. To ja mam dla Ciebie nowe dowody, które rusza tą beznadziejna sprawę do przodu”… Dupa. Nikt go nie zaczepił, Los jednak nie lubił kiedy Egzekutor zaczynał się nudzić.
Ostry pisk samochodu wjeżdżającego w zakręt z nadmierna prędkością „zaatakował” uszy Łowcy.



Scott zamarł z wyciągnietymi kluczykami skierowanymi do drzwi jego służbowego samochodu. Jego wzrok podązał za dwudrzwiomym pojazdem zmierzającym w kierunku wejścia do parku, z którego Łowca dopiero co wyszedł. Adrenalina zadziałała. Swiat zwolnił. Scott zauważył, że głowa kierowcy bezwładnie bujała się w okolicach piersi poruszana szybkościa samochodu. Wyglądało na to, że samochód prowadzi się sam i robi to nieźle. Uparcie trzymał się lewej strony jezdni, łamiąc tylko przepis zbyt dużą prędkością. Kluczyki pomkneły z powrotem do kieszeni. Nathan z miejsca przeskoczył nad bagaznikiem swojego samochodu podpierajac się jedynie reką i ladując na jezdni ruszył na hyperadrenalinie za pędzącym wprost na park samochodem.
Facet z dredami zawijał się w panice sprzed wejścia, olewając nawet zbierane za występ pieniądze. Kiedy samochód uderzył przednimi kołami o krawężnik wjeżdżajac na chodnik opona pekła z hukiem. Dzięki temu Egzekutor miał chwilę na zmniejszenie dystansu. Dla Egzkutora chwila to cholernie dużo czasu. Wiedział ilu ludzi spędzało to letnie popołudnie w parku. Przed oczami miał jeszcze dzieci grające w piłkę.
Chwila…
Około 120 km/h na liczniku...
Na Egzekutora to mało. Nathan rzucił się na tył auta.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=aDI0ljBylfs[/MEDIA]

Niestety, nawet moce egzekutora przegrały ze zwykłymi prawami fizyki i szybkością pojazdu. Nie przebił tylnej szyby, lecz wylądował płasko na klapie od bagażnika. Tymczasem samochód jechał dalej wytracając prędkość i tłukąc felg ą po ubitej ziemi parkowej alejki. „Tanczacy” na jego tyle Nathan zdążył zauważyć. Iż samochód wwidentnie “szarżował” na zombie i kasztanowiec. Ludzie rozbiegali się w popołochu.

O wiele bezpieczniej jest kiedy takie akcje ogląda się w telewizji siedząc w ciepłym mieszkaniu, przed wielkim telewizorem w wygodnym fotelu a nie samemu ładować się z wywieszonym jęzorem na klapie bagażnika rozpędzonego samochodu i walczyć z prawami fizyki chcącymi zrzucić ciebie z niego. Scott miał kilka pomysłów ale każdy z nich mógł go kosztować ładny koszący lot na spotkanie zielonej trawki. Nie wiedział czy osoba siedząca na miejscu dla kierowcy żyje jeszcze (trochę dziwne porównanie w świecie pełnym martwiaków) ale liczył że tak. Zahaczył butami o tylni spoiler i podciągnął się na dach samochodu. Palce choć nie miały możliwości złapać wygodnie samochodu nie puszczały tego fragmentu, którego już zdążył się uczepić. Gdyby nie spotęgowana siła Scott na pewno by skończyłby tę błazenadę kilka chwil wcześniej.

W pewnym momencie poczuł, jak jakaś niewidzialna siła odgina mu boleśnie palce w tył. Nie utrzymał się blachy i spadł z samochodu. Dzięki egzekutorskim mocom i swojemu wyszkoleniu przeturlał się niegroźnie po wysuszonej alejce nie robiąc sobie żadnej wartej uwagi krzywdy.

Nie miał zbyt dużo czasu na przemyślenia tego co się stało. Spadł i tyle. Przeturlał się i błyskawicznie sięgnął do kabury po broń. Przymierzył w tylną oponę, strzelił i.... puścił się pędem ponownie „odpalając” moce szybkości jakimi dysponował. Tylr, ile egezkutorska fabryka dała pary. Kolejna felga zaczęła skrzyć na alejce kiedy gwałtownie uszło powietrze z przestrzelonej opony. Park, strzały i walka z dziwnym samonapędzajacym się samochodem.

Auto zaczęło hamować zasypując wszystko wokół wyrwaną darnią, żwirem i piaskiem. Przebierając nogami jak jakiś struś pędziwiatr Scott trzymał się samochodu. Drzwi szybowały w bok rzucone siłą Egzekutora, kiedy tan wskoczył na próg samochodu po stronie siedzącej za kierownicą postaci. Pasażera, którego twarz wydawała się Nathanowi znajoma, a po chwili uzmysłowił sobie fakt, że człowiek ten był na odprawie w MRze, kiedy Irol przydzielał sprawy trzem grupom. Zderzak samochodu znajdował się dosłownie o kilkanaście centymetrów przed jednym z zombie wystających przy kasztanowcu. Ożywiony trup obracał się z wolna. Był już nieźle nadgnity. Skór na twarzy złaziła płatami, a w miejscu jednego oka ziała nadgnita jama. Gałka już dawno temu wypłynęła i zombie łypał na nich jednym, mętnym okiem.
Scott jedną ręką trzymał się zagłówka fotela kierowcy a druga pozbawiona już pistoletu starał się złapać za kierownicę by ściagnac ją w dół dzięki czemu samochód powinien skręcić i ominać drzewa do którego zmierzał na czołowe uderzenie. Zombiak był chyba już stracony ale Egzekutor nie chciał by siedzący w aucie Łowca skończył ostatecznie na drzewie.

Samochód zatrzymał się milimetry przed ożywionym trupem.
Zombi patrzył obojętnie na maszynę, której zderzak muskał zaledwie jego spodnie.

Kierowca, przytomnym już wzrokiem wpatrywał się w zombiego, potem spojrzął na kierownice i na końcu na egzekutora.
- Co... Co się kurwa dzieje? Kim Ty do cholery jesteś?

Nathan puścił kierownicę kiedy samochód się zatrzymał. Zszedł z progu stając nogami na ziemi. Świat nabrał właściwego tempa. Scott poczuł jak jego żołądek ścisnał się z głodu w ciasny węzeł. Jakby nie patrzeć spalił trochę kalorii i powinien je uzupełnić.
- Nathan Scott. Zatrudnia mnie ta sama firma co Ciebie - odezwał się swoim niskim głosem - Prowadzisz sprawę w stylu Christine? - obrzucił spojrzeniem samochód - czy po prostu starasz się dołączyć do Fenomenów? - tym razem spojrzał na drzewo stojące sobie niewzruszenie kilka kroków od nich.

- Jechałem do roboty i coś mnie uwięziło. Normalnie pasy mnie związały a samochód sam ruszył. Dzięki za pomoc. Dusty - mężczyzna wyciągnął dłoń do egzekutora.

- Chyba powinieneś dać samochód do przeglądu jakiemuś Egzorcyście - Scott uścisnął dłoń mężczyzny - Jadę do MRu więc jak będziesz chciał mogę Cię podrzucić. Zgloś brykę to ktoś ją zabierze.

Lekko oszołomiony pechowy kierowca chwile myślał nad propozycją Nathana by w końcu pokręcić przecząco głową.
- Dzięki ale chce zobaczyć czemu chciał rozwalić te drzewo. Ewidentnie na nie się kierował. Ale mam u Ciebie dług. Jakbyś potrzebował przysługi to daj znać.

- Jak chcesz, nie ma sprawy. Nic mi winien nie jesteś. Na moim miejscu zrobiłbyś tak samo. Zresztą wygląda na to że nic nie zrobiłem za wyjątkiem rozpieprzenia tych drzwi. Samochód sam stanął, no chyba że to ty wcisnąłeś hamulec. Z tymi zombiakami - popatrzył w kierunku drzewa - to rzeczywiście dziwne. Stoją tak bez celu już dłuższy czas. No dobra na mnie już czas. Bywaj Dusty. Powodzenia – machnał ręką na pożeganianie w kierunku mężczyzny wychodzącego powoli z samochodu.

- Trzymaj się. Rozproszyłeś uwagę tego czegoś i mogłem zahamować.

Scott ruszył na poszukiwanie broni którą upuścił chwilę temu. Nie szukał jej długo. Kiedy opuszczał park, po raz drugi tego dnia Dusty przyglądał się koronie drzewa.

Wybiła godzina trzynasta kiedy wjechał na parking Ministerstwa Regulacji. Po drodze do pokoju zaopatrzył się w 4 batony i dwie puszki pepsi. Kiedy dochodził do drzwi ich pokoju kończył jeść czwartego batona. Została mu tylko jedna puszka gazowanego napoju.

Ciało nadal domagało się węglowodanów. Liczył, że w środku jest już Emma i w końcu dowie się czy owocne było jej spotkanie z królem Łaków. Cholernie mu na tym zależalo.
 
Sam_u_raju jest offline  
Stary 08-01-2012, 12:26   #124
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Lawrence, Triskett & Ruiz - 1cz.

Ludzie w lokalu zaczęli wrzeszczeć, duszeni przez ożywione cienie.
- Nie ucieka się swemu mężowi – półnagi mężczyzna zarechotał szaleńczo.

CG czuła omiatającą go, wręcz cuchnącą aurę zła. Gdy nastąpiła ta piekielna metamorfoza i cienie odlepiły się od niego tchnięte do życia, owszem, sparaliżowało ją. Ale tylko na moment. Nie był człowiekiem - to jedno wydawało się pewne. Jeśli miałaby sklasyfikować go pośród martwej menażerii obstawiła by demona. Jej zdolności egzorcysty wydawały się bezużyteczne, nie wspominając o rewolwerze, którego skuteczność spadła do poziomu psikawki na wodę. Nie zdąży uciec, nie ma co się łudzić. Postanowiła grać na czas. I oczywiście dowiedzieć się o co chodzi z tym “mężem”. Co on insynuuje? Pamiętałaby gdybym powiedziała komuś sakramentalne “tak”. No chyba, że zrobili szybki wypad do Vegas bo ma na poprzednią noc poalkoholową wyrwę w pamięci...
Stopy nieznacznie poruszały się w tył w stronę kuchennych drzwi. Zastanowiła się nad tym i aż zabrakło jej tchu. Jasna cholera... Chyba nie hajtnęła się na szybko z jakimś demonem kiedy miała ze sto promili we krwi? Dłoń odnalazła w kieszeni chłodną stal harmonijki. Przymknęła oczy próbując skupić się na aurze istoty, wyłapać linię melodyczną tego skomplikowanego utworu i przełożyć ją na nuty.
Kiedy się odezwała głos miała już dość opanowany i sprawiała wrażenie jakby doskonale się orientowała w małżeńskich perypetiach o których wspomniał.
- Kto mówi, że uciekam? Nie mieszajmy ich w nasze osobiste sprawy - wskazała na ludzi desperacko walczących o każdy oddech pod naporem cieni. - Puść ich i porozmawiajmy spokojnie - po czym dodała bez przekonania - kochanie.
- Ale to nie ja ich trzymam, słodziutka - zaśmiał się lecz cienie, jakby nieco odpuściły. - A teraz powiedz mi grzecznie, jak udało ci się uciec.
- Pozwól odejść tym ludziom i porozmawiamy - ściągnęła nawet gniewnie brwi i oparłszy się o kontuar zaplotła ręce na piersi. - Nie dyskutuje na prywatne tematy przy osobach trzecich.
Gdyby ktoś spojrzał z boku zobaczyłby w niej droczącą się kobietę a nie przerażonego do szpiku kości człowieka. Ale CG się bała. Mimo to zadziałał jakiś wyuczony instynkt regulatora żeby najpierw zadbać o bezpieczeństwo cywili.
Pomyślała o jego ostatnich słowach. “Jak mi uciekłaś”. Czy mogło mu chodzić... Nagle myśli zostały zepchnięte na diametralnie odmienne tory a CG zbladła chyba bardziej aby na moment zaśmiać się jakoś tak histerycznie. Czy możliwe aby znali się z tamtej strony? Twarz wydawała się niby znajoma... Mógł być czymś w rodzaju strażnika zaświatów? Dlatego jej szukał? Bo spieprzyła mu sprzed nosa? Przypomniała sobie swojego osobistego demona. Kolekcjoner dusz - tak zwykł o sobie mówić. Cienie, które rozpełzły się po pomieszczeniu niebezpiecznie kojarzyły się z pojmanymi duszami, które uginały się do jego woli. Tyle, że jej demon wyglądał inaczej... I niedawno z nim rozmawiała a wówczas nie przejawiał nadmiernych pretensji wobec jej osoby. Szlag. Za dużo hipotez nie trzymających się dupy.

- Ci do których się zbliżysz zapłacą cenę za twoją niefrasobliwość i za twoją zdradę. Nadchodzi pora Żniw.

Zaśmiał się stwór zimno, cienie jednak jakby zmniejszyły swoją zbrodniczą działalność, no chyba że to po prostu ludzie tracili siły. W CG coś wzbierało. Jakby melodia. Ale odbierała ją zupełnie inaczej. Dziwniej, Jak łaskotanie skóry, jak narastające drżenie w żołądku.

Gorąco jak jasna cholera. Triskett nie lubił skrajności. Jak leje, co jest normalne w tym pieprzonym kraju też mu się krzywdowało. Teraz jak koszulka lepiła się do ciała i nie mógł nosić obrzyna (no bo kuźwa gdzie go sobie miał wsadzić?) też mu było źle. Od psioczenia powstrzymywała go wyjątkowo dzisiaj mina Loli, która zdawała się ładować swoje słoneczne baterie w tym skwarze.Dla kubanki nigdy nie mogło być “za gorąco”. Triskett zaś korxzystał z tego co oferował miejski skwar; pogapił się na dziewczyny chlapiące się w fontannie, wyszczerzył ząbki do jednej, po czym ruszył znów szybkim krokiem. Szli na spotkanie z CG, musiał się skupić, musiał pohamować choć trochę emocje, bo kolejna sesja wrzeszczenia na siebie, wyrzutów i cięcia nożami nie przyniesie nic dobrego.

Poczuł to coś co emanowało ze środka chyba tuż po Loli. Ona zdążyła już zbladnąć i zatrzymać się jak wryta. On podpompował adrenalinę tak że nawet gołębie srały w zwolnionym tempie na turystów. Coś tam było, ale coś takiego, że aż dech zapierało. Tylko kilka razy czuł jak jego wbudowany motorek wariuje aż w takim stopniu. Abishai, któremu poświecili po oczach a potem Lola wciągnęła go nosem. Mythos i jego pieprzony zamek. Teraz wyspa i ogień nad nią. To ta liga, a tacy skurwiele nie chodzą po mieście, bo mają smaka na dobrą włoską kuchnię. Obrzucił wzrokiem lokal, ale przez zaciemnione szyby nic nie było widać. Brewer już zaczął się rozglądać za możliwymi punktami wejścia. Frontowe drzwi, duże okna... Szlag lokal pełny ludzi. I CG... Sweet tapdancing Christ, w co ona się władowała.
Colt znalazł się w ręce nawet nie wiedział kiedy. Odbezpieczył, ale schował broń za udem, trzymając nisko rękę.
- Krąg. Lola, zabezpieczenie jakieś. Duże, w środku pewnie sporo ludzi. Dasz radę? - Na odpowiedź nie czekał, musieli działać. Na początku wszystko zgodnie z książeczką początkującego egzekutora. Ubezpiecz tyły, potem razwiadka. Jak dożyjesz do kolejnego punktu to już tylko żywioł. Nie mieli pojęcia co też nawiedziło restaurację w środku dnia i w środku pieprzonego Londynu.
- John, wchodzę ale na razie na pólostro. Pilnuj Loli.
Ostatnie dodał niepotrzebnie, Brewer tak samo jak Gary znał swoje miejsce w szeregu. Oni byli od zasłaniania piersią tych ważniejszych. Większości Nieumarłych egzekutor mógł co najwyżej postać na drodze i spowalniać. To Siostrzyczki, egzorcyści i żagwie mieli jakieś szanse na skuteczną reakcję. Jak czegoś nie imały się kule i ostrze z kutego żelaza lub srebra, to egzekutor robił za mięso armatnie. Musieli utrzymać Lolę jak najdłużej zdolną do działania. I co do cholery z CG?
W ułamku sekundy skoczył do drzwi i otworzył szeroko wchodząc krok do środka. Niemal wyłącznie siłą woli trzymał rękę za plecami. Nawyki ciężko kontrolować, normalnie podczas rozglądania się i szukania wzrokiem CG, identyfikowania celów, cywilów zagrożeń i setek innych rzeczy, patrzyłby przez zgraną muszkę i szczerbinkę. Teraz po prostu patrzył. *

Ujrzał dziwną i ponurą scenę. Mężczyznę, który stał kawałek od wejścia, C, która drobnymi kroczkami cofała się w stronę wejścia do kuchni, ludzi walczących na podłodze z jakimiś dziwacznymi cieniami, które najwyraźniej dusiły śmiertelników.
Co Gary zauważył ze zdziwieniem, to to, że CG zaczyna … lśnić. Jej włosy emanowały coraz jaśniejszym światłem, wokół sylwetki tworzyła się podobna aura. Mężczyzna przy wejściu odwracał twarz w stronę Garyego. I mimo, że Egzekutor działał na swoich mocach obrót ten nie zajął dziwadłu więcej niż zazwyczaj. To oznaczało, że półnagi facet nie jest człowiekiem. Po podłodze, w stronę Garyego pełzło kilka cieni. Wyglądały jak rozmyte, rozciągnięte humanoidalne kształty.I na pewno nie szły się przywitać.

Otwierające się drzwi przykuły uwagę CG. Jej wzrok skrzyżował się na moment ze wzrokiem Trisketta. Widziała, że cienie porzuciły ludzkie ofiary i pełzły w kierunku egzekutora. Czuła, że narasta w niej muzyka. Była gotowa, żeby zagrać demonowi jego kawałek.
Ale najpierw sięgnęła po rewolwer. Nie po to aby wpakować w mężczyznę kilka kulek. Przypomniała sobie słowa babci. Dzień to jej pora dnia. Noc najwyraźniej należała do demona, który przed nią stał.
Celowała wysoko w wielkie szklane witryny z przyciemnianego szkła. Miała nadzieję, że mocne żażące światło słoneczne, które zaleje całe pomieszczenie unieszkodliwi chociaż cienie. Demon musiał chodzić bez uszczerbku na zdrowiu po słońcu. W końcu wszedł tu głównym wejściem. Niemniej warto było spróbować bo Triskett jest o kilka uderzeń serca od wielkiego gówna i CG nie bardzo wiedziała jak go ratować.
Pierdolnęło ją tak, ze omal nie popękały jej błony śluzowe w głowie. Nie spodziewała się, że drepcząc do restauracji w towarzystwie dwóch egzekutorów, ktoś będzie miał dość jaj, by zdzielić ją przez głowę czymś tak ciężkim.
Zaczerpnęła powietrza, otrząsając się z pierwszego wrażenia. Miejsce strachu zajęła złość. Miała już dosyć manifestacji spadających na nią jak piorun z jasnego nieba. To nie był zwykły zdechlak. W tamtym roku wszystko, o ile jeszcze tylko mogło po Fenomenie Noworocznym, popieprzyło się jeszcze bardziej. Kolejne byty torowały sobie drogę zza zasłony. Strażnicy mieli jeszcze więcej roboty.
Odruchowo podniosła gardę i odczuwana przez nią emanacja stała się do zniesienia. Uciążliwa, ale do zniesienia. Ruszyli w kierunku restauracji Reflex. Z każdym krokiem oczy Dolores zachodziły coraz gęstszą mgłą. Gdy Gary wyciągnął rękę ku drzwiom, nie dało się w jej oczach odróżnić tęczówek.
Szeptała pod nosem swoje wezwanie ku Legbie i Ogunowi. Potrzebowała odwagi i mocy. Przykucnęła za plecami egzekutorów. W kieszeni miała tylko klucze, ale to wystarczyło, by rozpruć skórę na dłoni. Loa wymagały ofiary, więc mambo nakarmi je własną krwią, by zjednać je sobie i związać się z nimi. Rysowała na chodniku przed sobą niewidoczne dla innych wzory. W świecie, w którym się znajdowała jarzyły się one złoto wśród otaczającego ją bezkresu. Widziała go przed sobą. Wielką, przerażającą moc. Miała chęć uciekać z podkulonym ogonem, ale tam gdzieś wśród tego była CG. Nie umiała jej znaleźć, ale spośród chaosu wyróżniała się dziwaczna sygnatura.

Gdy Triskett pchnął drzwi, wokół niego zadzierzgnięta była już tarcza. To nie była ich pierwsza wspólna akcja. Każde z nich wiedziało, co robić. Cokolwiek tam było, gdyby zdmuchnęło egzekutorów jak świeczki, dla niej nie byłoby już ratunku. Otoczyła ich obu własną barierą utkaną wraz z loa na kanwie Całunu. Wzmacniała zasłonę wokół mężczyzn, czekając na uderzenie. Pilnowała również siebie, choć nie z tej strony spodziewała się ataku.

Gary analizował w pośpiechu i wyszło mu z kalkulacji, że należy spierdalać. Taktyczny odwrót mieścił się we wspomnianej książeczce co prawda od niedawna, ale jeśli wyciągnął jakąś lekcję z walki z Mythosem to właśnie tą. Pchanie się za wszelką cenę w gówno nie jest wyjściem, szczególnie kiedy od niego zależało coś więcej niż tylko własne życie. Dwie baby na szali to już za dużo. Błyskawiczne spojrzenie na pełznące do niego cienie i CG walącą po oknach ze swojego Dillingera dało mu do myślenia. Facet pomimo huczącej adrenaliny obrócił się błyskawicznie w jego stronę, więc można było przypuszczać, że on z tych z górnej półki, jeśli chodzi o cholerstwo z piekła rodem. Nie czekał aż cienie dojdą do niego i nawet nie zdążył się zdziwić kiedy CG zaczęła... świecić. Wskoczył na bar i pobiegł do niej. Decydowały ułamki sekund, wiedział doskonale, ale on był dobry w wykorzystywaniu tych ułamków. Chciał ją złapać, nie siląc się na zbytnią delikatność i wrzucić na ramię po czym wylecieć najbliższym oknem na zewnątrz, tak by Lola mogła narysować pod osłoną słońca porządny krąg ochronny. Doraźna aura którą czuł na sobie mogła nie wystarczyć. To że nie zaczął jeszcze strzelać, uważał, należało wpisać w księgę rekordów Guinessa. Szczyt opanowania.

Kule świstały rozbijając szyby, wyrywając w nich dziury przez które do środka wlewały się smugi słonecznego blasku. Jeden ze snopów dotknął któregoś z cieni. Ten w mgnieniu oka wrócił do swojego pana.

Ten dziwny stwór był szybki. Ciśnięte kopniakiem krzesło w jakiś niepojęty sposób pomknęło na spotkanie Trisketta rozbijając się w drzazgi na ciele egzekutora. Ale potrzeba było czegoś więcej, niż zwykłe drewno by zaszkodzić Garyemu. Kolejne dwie dziury pojawiły się w szybach, a jedna z nich dosłownie zawaliła się z hukiem.
Cienie puściły ludzi, spełzały w stronę swego pana powoli zamieniając się w płaszcz, kt,ory pokrywał znaczną część jego ciała.

Dolores czuła wypełniającą ją moc. Ale … coś z tą mocą było nie tak. Bardzo nie tak. Nie była do końca jej posłuszna. Nie była uległa. Nie chciała przeciwdziałać na to, co kryło się w restauracji. Odpowiedź mogła być tylko jedna. To, co było w środku pochodziło z panteonu, który wyznawała Ruiz. I nie było jej przeciwnikiem. Czasami nawet sama zanosiła modły do Barona Samerdiego. A to … miało jego posmak.

CG czuła, jak moc wzbierała w niej coraz silniej. Jakby w jej brzuchu zaświeciła 1000 vatowa żarówka. Jakby miała w nim małą, przenośną elektrownię atomową. Wiedziała, że jeśli da ponieść się tej dziwnej mocy … wiele się może zdarzyć. Gary był tuż przy niej. Chwycił ją za ramię i poczuł ból oraz swąd spalonej skóry, jakby dotknął rozgrzanego do czerwoności piekarnika. Rękaw ubrania, które nosił na sobie zapłonął.

- Jest południe, egzekutorze - powiedział “pan cieni”. - Na twoim miejscu nawet bym do niej nie podchodził. To przecież południca.

CG odskoczyła od Trsiketta gdy tylko poczuła swąd palonej skóry. Wiedziała, że sama jest przyczyną tych poparzeń. Przesunęła się w bok aby promienie słoneczne wpadające przez rozwaloną szybę mogły paść na jej twarz. Czuła jak narasta w niej jakaś pierwotna moc, jak dosłownie pragnie wyrwać się na zewnątrz. CG była na granicy aby ją uwolnić. Czuła niemal fizyczną rozkosz czując jak naładowana jest tą ciepłą słoneczną energią. Stłumiła ją jednak w sobie. Nie miała pojęcia jakie będą konsekwencje a słowa tajemniczego mężczyzny zadziałały jak kubeł zimnej wody. Południca. Kolejny dziwoląg na liście noworocznych abstrakcji. Z tego co sobie przypominała południce to inny rodzaj demona, zapożyczony bodaj z mitów słowiańskich. Czy była lepsza od stwórów, które za życia ścigała? Większość demonów uosabianą z mrokiem i nocą ale czy ona się od nich różniła tylko dlatego, że czerpała ze światła? Południca, jasna cholera... Dopadały bogu ducha winnych wieśniaków, porywały dzieci, najczęściej na polu w czasie żniw. “Nadchodzi czas żniw... Ci do których się zbliżysz zapłacą za twoją niefrasobliwość...” Czyli co? Jest jakąś cholerną tykającą bombą? Wybuchnie w końcu jak hypernova i zgładzi tych, którzy będą w jej otoczeniu? Aż ją zmroziło.
- Jesteś jakimś strażnikiem zaświatów? - wychrypiała wreszcie zwracając się do okutego cieniami osobnika. - Chcesz mnie zabrać z powrotem?
- To chyba zrozumiałe. Dzień nie może istnieć bez nocy. A noc, bez dnia.
Gary chwilowo nie włączał się rozmowy, bo się palił. Nie do działania, tylko tak zwyczajnie. O ile wcześniej jakoś przebolał walnięcie krzesłem i zdołał utrzymać się na nogach, to teraz płomieni ogarniających ubranie nie dało się zignorować za pomocą sztuczek Jedi. Spécialité de la maison, szparagowa zupa wylana na siebie pomogła. Zadymiło i zgasło, ręka pokryła się rumieniem i bąblami.
- Puta de mierda... - mruknął pod nosem po czym rzucił naczyniem w najbliższe okno i pociągnął z colta po dwóch kolejnych, mierząc w ramy tak by rozleciały się w drebiezgi.. Stanął przed CG, pomiędzy nią a Zagrożeniem. Tak przynajmniej nie świeciła mu po oczach. Dziwić się będzie czas potem, teraz trzeba przeżyć.
- Rozumiem, że to sprawa do niej, tak? Więc ludzie - wskazał lufą na gości w restauracji - mogą sobie iść?
Płaszcz okolił ciało mężczyzny. Zmrużył oczy jak kot, kiedy promienie słoneczne liznęły jego ciało.
- Nie tu i nie teraz - powiedział sycząc jak kot. - Ale wcześniej, czy później.
Potem … znikł.
Czy też raczej …
Ciężko to było opisać słowami.
Przestrzeń za nim zafalowała, jak pod wpływem żaru, dał się słyszeć syk, podobny do tego jaki towarzyszy dekompresji, i już go nie było.
CG czuła strach, a Dolores zacisnęła zęby próbując utrzymać to coś w tym świecie. Jednak to było tak, jakby czterolatce dać do potrzymania smycz ze wściekłym pitbulem, który poczuł kota. Mogła próbować go utrzymać na wodzy, ale najpewniej zostałaby pociągnięta za nim, tam, gdzie zapewne pociągnięta zostać nie chciała.
Ale przynajmniej zrobili swoją egzekutorską robotę. Ludzie podnosili się niemrawo z ziemi. Żywi, chociaż może nieco potarmoszeni i podduszeni.

 
liliel jest offline  
Stary 08-01-2012, 12:28   #125
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Lawrence, Triskett & Ruiz - 2cz.

CG skupiła się aby zdławić do końca budzącą się w niej moc. Nie była gotowa jej użyć. Nie chciała jej użyć. W tym momencie traktowała siebie samą jak nie mniejsze zagrożenie niż cały ten cienisty demon, który określał się jako jej pierdolony małżonek. Dzień i noc. Światło i ciemność. Dobro i zło. Yin i yang. Jeśli przeciwieństwa się przyciągają to powinna za facetem szaleć a czuła tylko strach.
- Muszę stąd pryskać nim przyjadą gliny. Albo regulatorzy. Ministerstwo jest kilka przecznic stąd - szepnęła do Trisketta i mijając go wyszła przed restaurację. Szkło chrzęściło jej pod butami kiedy przyspieszyła to truchtu. Na zewnątrz zobaczyła przykucniętą na chodniku Ruiz i nieco oszołomionego Brewera.
- Cześć - rzuciła ponuro i poczekała aż dołączy do nich Gary. - Masz informacje o które cię prosiłam? Po prostu mi je daj i się zwijam. Chyba, że... chcecie mnie aresztować? - wbiła zmrużone oczy kolejno w trójkę regulatorów.

- A wiesz że to nie byłby głupi pomysł? – warknął Gary, patrząc na poparzoną rękę i odrywając uświniony zupą i osmalony rękaw koszuli. – Zawlec twoją dupę do Komory i tam pogadać na spokojnie? Co to do ciężkiej cholery właściwie było? Mówię zarówno o tym panu w płaszczyku i o Jaśnie Oświeconej CG.
Triskett spojrzał na nią podejrzliwie, ale uspokoił się widząc że Lola dochodzi do siebie, a Brewer przestaje wreszcie mierzyć do wszystkiego co się rusza ze swojego Glocka. Westchnął teatralnie, patrząc jak oszołomieni ludzie, podnoszą się niepewnie, obmacując szyje i kaszląc.
- CG, musimy pogadać. Dałbym ci chwilę na dojście do siebie i poprosił byś zaczekała na nas w herbaciarni u Saszki, ale przecież wiem że jak cię spuszczę z oka to znikniesz. Dlatego pójdziemy tam razem. – odwrócił się do Brewera. - John, zaczekaj tutaj na naszych i Policję. Proszę.
Rzucił ponaglająco okiem na CG i kręcąc podniesionym palcem w kółko pokazał że zaraz zaczną się zbierać mundurowi.
- Dobra - CG wiedziała, że czas jest na wagę złota a kłótnie będą tylko wszystko przedłużać. - Ale nie do Saszki. Za blisko. Zaraz zlecą się tu cholerni węszyciele i hycle i nie chcę ryzykować - zaplotła ręce na piersi. - Złapiemy taksówkę i pojedziemy do was. Nikt nie szuka zdechlaka pod dachem regulatorów.
- Ok. - schował broń za pasek z tyłu pleców i zaczął torować drogę przez tłumek klientów restauracji i gapiów już zbiegających się na miejsce. Gwizdnął przez zęby głośno i machnął ręką łapiąc staromodną, czarną taryfę.
 
liliel jest offline  
Stary 08-01-2012, 12:39   #126
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
CG, Lola, Gary

CG pomaszerowała prosto do salonu zrzucając po drodze wysokie szpilki. Bez cienia skrępowania wyciągnęła się na wygodnej sofie jakby co najmniej była u siebie i odpaliła papierosa.
- Dobra Triskett, daj mi te informacje o które prosiłam - zaczęła rzeczowo i wyciągnęła dłoń po akta.

- Powoli, zdążymy. Tak jeszcze złapiesz papiery, walniesz żarówą i znikniesz znowu. – Gary usiadł na stołku i poklepał się po kieszeni koszuli. – Mieliśmy pogadać. CG do cholery...
Wstał, krzesło szurnęło ostro na parkiecie.
- Nie wiem nawet kurwa od czego zacząć! Ostatnio niewiele nam wyszło z rozmowy, a widzę że i parę nowych rzeczy pojawiło się na horyzoncie. Co to było?! To... świecenie po oczach? Mówiłaś przecież, że jesteś człowiekiem. – uspokoił się zaraz i usiadł wysupłując fajka z pomiętej paczki. Zaciągnął się łapczywie tak, że aż mu w oczach pociemniało. Znowu wskakiwał na nią. Dlaczego ciągle to robił?
- Chciałaś coś o „świetlistych”... – zastanowił się patrząc na kobietę – to o tobie? Nie za bardzo wiesz kim jesteś.
Bardziej stwierdził niż pytał patrząc na nią uważnie. Jasna cholera.
- Jezu CG, co się stało? – Nie wiedział nawet jak zapytać, aby nie odebrała tego cholera wie jak. – Wróciłaś? Czy... jesteś przejazdem? No nie patrz tak na mnie.
Spuścił łeb i zamknął się wreszcie. Nie kwapiła się z odpowiedzią, więc pomilczał trochę patrząc na nią. Szpilki dawały się we znaki, bose stopy obolałe od 13cm obcasów to był jej trademark. Gary przejechał dłonią po szczęce, trzydniowy zarost zachrzęścił.
- Czy... jak żyjesz w ogóle? Jak się czujesz? Co z twoim pieprzonym rakiem, CG?
- Czuję się... cudownie - uśmiechnęła się do niego drapieżnie, obco. Usiadła na kanapie chowając stopy pod pośladki i gapiła się na żarzący czubek papierosa. - Nie, nie jestem człowiekiem. Tak, świetliści to było o mnie jak sądzę. Raczej jestem przejazdem. I żyję pomalutku. Całymi dniami żre surowe mięso i zaczytuję się w Lovecrafcie - na koniec zgubiła maskę ponurej wesołości i wstała z impetem podchodząc do okna. - Kurwa, Trsikett a jak ci się wydaje? Po co te pytania? Nie wiem więcej niż wy. Tonę w pieprzonych domysłach.
- Masz cholernie poważna kłopoty - Lola przyglądała się to CG, to Gary’emu. Siłowała się z własną twarzą, by utrzymać w środku tłukące się w niej emocje. Musi być rzeczowa, inaczej tego nie przetrwa. - Towarzystwo, w którrym Cię zastaliśmy... to nie są cholerrrne żarrrty. Po kolei. Pamiętasz coś z przebudzenia?
Lawrence wzruszyła ramionami i zaciągnęła się papierosem. Odpowiedziała po chwili nadal nie odwracając się do nich twarzą.
- To się stało na Canal Street... Pamiętam... - jej głos stał się odległy jakby wracała pamięcią do tej upiornej nocy. - Pamiętam, że szłam przed siebie. Bose stopy rozchlapywały kałuże, deszcz obmywał moje nagie ciało. Nie jestem pewna jak dotarłam pod budynek Ministerstwa... Wszystko migocze jak przez mgłę - wróciła do rzeczywistości i znów przybrała chłodny zdystansowany ton dławiąc niedopałek w doniczce paprotki. - Widziałam was wtedy po raz pierwszy. Nie śmiałam przeszkadzać. To cud, że pojawił się Brewer i po prostu władowałam mu się golutka jak Ewa uciekająca z raju na tylną kanapę samochodu. To tyle.
W pierwszym odruchu chciała jej zwrócić uwagę, ale się opanowała. To tylko cholerny kwiatek, Lola. nienawidziła podobnego zachowania i CG dobrze o tym wiedziała. Zaciskała szczęki.
- To była noc?
- Wieczór? Noc? Wszystko jedno! - leniwym krokiem wróciła na kanapę i zaległa na niej jak długa łapiąc się za skronie. - Do czego zmierzasz Ruiz czy wypytujesz po prostu z ciekawości? Dajcie mi te cholerne informacje i po prostu sobie pójdę, dobra? To mój problem.
Gary pokiwał głową, ale w to że nic nie wie od początku nie wierzył. To że nie chciała przeszkadzać skwitował tylko zaciśnięciem zębów.
- Przecież skoro zaczęłaś grzebać już przy czymś to musisz coś wiedzieć. Pamiętać. Chociażby gdzie zacząć. - Wyjął poskładane kartki wręczone przez analityka, już bez zwłoki. – To tak na szybko. Chłopaki potrzebują więcej czasu na wydobycie szczegółów. Co to za kościoły i kulty? Jak to się łączy z tobą? CG, wpuść nas, chcemy pomóc.
Popatrzył na nią, potem na Lolę. Był idiotą uważając że za rozmowa będzie choć trochę prostsza...
- Do kościoła... - ciągnęła dalej Lawrence - ktoś mnie skierował. Wczorajszej nocy, kiedy rozstaliśmy się pod restauracją... Trochę zabalowałam na Rewirze. Film urwał mi się kompletnie i rano... Dobra, oszczędzę wam szczegółów. Spotkałam się z pewną kobietą. Matka Aisha, tak na nią mówił pewien wilkołak. A może prawie wilkołak, nie byłam pewna czy jest loup. Ostatnio moje zmysły mnie zawodzą. Nazwała mnie per “świetlista”. Wiem, jak to brzmi ale już wcześniej działy się ze mną różne rzeczy. Zaczynałam znikać. Albo palić się jak ten facet z fantastyczne czwórki... jak mu było? - zaśmiała się na moment, w ten typowy sposób kiedy jeszcze żyła. - Nieważne. Ona w zamian za pewną przysługę skierowała mnie do tego Richarda. Zabrałam Brewera bo nie czułam się za pewnie. Koniec końców John wpłynął na niewielki racjonalny fragment mojej osobowości i się wycofałam. Gówno się dowiedziałam i pomyślałam, że najpier wybadam z grubsza wszystkie te kulty. Klucz, kielich i waga. Richard... ten wamir tak sygnował te trzy frakcje - odgarnęła z czoła czarne pozlepiane kosmyki. - W zasadzie to nie jest wampir. Może chce za takiego uchodzić ale jest niebezpieczny. Czułam go... jak omiatał mnie swoją mroczną mocą. - wymuskała z paczki kolejnego papierosa i wreszcie zagłębiła się w notatkach. - Nie zaproponujecie czegoś do picia? Jest cholerny skwar a ja mam potężnego kaca...
- The Human Torch - wychowany na komiksach umysł bezwiednie podpowiedział imię bohatera, Gary zaś znowu zastanowił się chwilę. - Ostatnio takich udających i maskujących się skurwieli rozlazło się po całym mieście cała sfora. Właśnie tropimy takiego jednego, co wlazł w jedną starą znajomą, Lady Carrington. Chłopaki z analitycznego stawiają na demona, zresztą pewnie czytałaś w porannych gazetach. Skurwysyn spalił sierociniec z dzieciakami w środku. To dość niepokojące, CG, a ty zaczynasz mówić że sama zaczynasz się palić, świecić... Może to jakiś podobny fenomen? Może ona czy też on też jest świetlisty, tylko przeszedł na ciemną stronę mocy?
Gary podszedł do lodówki i wyciągnął karton soku, po czym postawił ze szklanką na stole.
- A ten skurwiel w “Refleksie”? To chyba też podobna liga... Skóra cierpła na samą myśl że mielibyśmy się z nim zmierzyć.
- Skurwiel w Refleksie to chyba zupełnie inna sprawa. Szuka mnie. Uważa, że... prysnęłam. Wiecie, z... tamtej strony. I chce mnie zabrać z powrotem - westchnęła nalewając sobie szklankę soku. - Cokolwiek wtedy miało miejsce nic nie pamiętam. Rozumiem, że nie macie nic mocniejszego? Poważnie Triskett? Życie w trzeźwości - parsknęła nie odrywając wzroku od kartek. - Co będzie dalej? Celibat?
- Celibat, nirvana a potem wezmą mnie z butami do nieba. Chcesz klina, to gadaj od razu. - Gary nie przejął się przytykiem. - Coś mi się zdaje że źle to rozegraliśmy. Południco. Zdaje się że facet mógłby wiele wyjaśnić, a tak wystraszył się słoneczka i wrócił pod swój kamyk. Myślałaś już nad planem, co będzie kiedy wróci o północy i tym jego cieniom będzie można jedynie pomajtać ręką na powitanie?
- Owszem Triskett, zastanawiałam się - posłała mu sardoniczny jadowity uśmiech. - Wypożyczę sobie reflektor. Gówno tu jest - odłożyła papiery na stół. - Chcę więcej danych. Błogosławiony dwór i Ukryty Dwór. Co to kurwa jest? Faerie to teraz chyba nic nadzwyczajnego? Ta robota w MRze się posrała... Za czym teraz ganiacie? Za Dzwoneczkiem i Babą Jagą?
W tle przewijał się uszczypliwy głos CG i zmęczony, należący do Gary’ego. Wróciło do niej to dziwne uczucie, którego doświadczyła pod Refleksem. Nigdy jeszcze tej pracy nie spotkała się z czymś o tak znajomej sygnaturze. Zastanawiała się, czy warto o tym mówić i po chwili uznała, że jednak nie. CG zupełnie nie interesowało to, co miała do powiedzenia. Gdyby nie było jej w tym cholernym pomieszczeniu, mogliby sobie z Triskettem wracać do siebie. Podnosić z gruzów swoje małżeństwo.
- A wróżka zębuszka jest w Top 10 poszukiwanych - prychnęła. Dosyć miała tej podłości. Złapała się na tym, że choć patrzy na CG z pewnego rodzaju fascynacją, to chciałaby, żeby była kochanka zniknęła. Żeby było jak przed jej powrotem, bo tamten ból po jej stracie to był łagodny constans. Recz, którą można było oswoić. Ale to? Ta ciągła walka na wbijane na oślep szpile. - Rzygać mi się chce - mruknęła pod nosem i zniknęła w drzwiach kuchni.
- Zaczekaj - CG poderwała się i w dwóch susach była przy Loli łapiąc ją za nadgarstek. - Zawsze byłam chłodną suką - uśmiechnęła się gorzko. - Ale kiedyś ci to nie przeszkadzało.
Zwolniła zaraz uścisk, ironia całkiem wyparowała z jej twarzy.
- Rozumiem, że to między wami to coś poważnego. Nie mam prawa się między was wtrącać. Już nie.
Butelka zimnego piwa, którą Triskett przyniósł na stół była wybawieniem. CG upiła kilka łapczywych łyków i wytarła usta przedramieniem.
- Prawda jest taka, że potrzebuję waszej pomocy - zabrzmiało to żałośnie i desperacko. Zamierzenie czy nie, trudno powiedzieć. - Nikogo innego nie mam.
- Przeszkadzało, ale w swojej niepoprawnej naiwności wierzyłam, że mogę stać się przyczyna zmiany. Zamiast tego nawaliłam. Na całej linii. - Patrzyła w ciszy, jak Lawrence pije. - Chcę Ci pomóc. Ale wiesz tak cholernie mało, że najdrobniejszy detal może się okazać ważny.
Skinęła na znak, że rozumie.
- Las - powiedziała nagle w przerwie między łykami. - To chyba istotne. Las. Widziałam go. Drzewa w kolorze czerwieni i pomarańczu... Dwa razy się tam... przeniosłam. Na moment. Nie wiem czy to dobre słowo. W jakiś sposób on mnie przyzywa. Tak myślę. Aisha mówiła, że to przez krew. Może te rzeczy istotnie dziedziczymy w genach. A facet w barze nazwał mnie Południcą. Chociaż... cholera wie ile w tym konkretów. Mówił też, że jest moim mężem ale sądzę, że to była jakaś wysublimowana przenośnia - po ostatnim zdaniu wlała w siebie sporo piwa jakby chciała zapić tą myśl.

Triskett usiadł przy stole i starał się nie myśleć o butelce Jacka schowanej w garażu. Na widok pijącej piwo CG i jej ulgi w kacowych cierpieniach, w ustach robiło mu się sucho.
- Czemu kurwa ja mam dziwne uczucie, że znowu coś się szykuje. Że znowu jakiś festyn pojebańców zjedzie nam do miasta. Zupełnie tak jak z Mythosem, otwieraniem Bramy i polowaniem na jego kamień duszy czy jak to tam szło. – zerknął na CG, na jej rękę która złapała Lolę – Nie obraź się, ale twoje świecenie i interwencja tego typa z płaszczykiem tak właśnie mi wygląda. Szykuje się jakaś ruchawka i my znowu nic nie wiemy. Przeciw komu gramy, o co i jak to powstrzymać. Zaczyna się jakieś polowanie i to na wielką skalę.
Gary potarł gębę ręką wspominając co mu wyszło z pokreślenia mapy flamastrem, za dużo tego myślenia jak na egzekutora ostatnio. Zapisał w pamięci że trzeba pogadać z Borblami. Teraz jednak postanowił walić do końca w otwarte karty. Przecież to była CG.
- Szukamy właśnie nie Baby Jagi, ale wariatki w której ciele coś się zaczaiło. Dzieciaki z sierocińca, te co przeżyły, opisują ją jako Panią z Ognia. Na dwóch innych miejscach zdarzeń widzieliśmy jakieś postacie w koronie z dymu i ognia. U druidów zaś motyw lasu i płomieni był wszędzie na ścianach. – dodał jeszcze, bo przecież CG nie wiedziała o co chodzi – Od druidów to się zaczęło, ktoś wlazł w Carringtonową i zarżnął ich wszystkich. Wszystkie zaś miejsca geograficznie tworzą równy trójkąt, z Radą Bezpieczeństwa Londynu w środeczku.
Popatrzyła na Gary’ego, jakby właśnie zdzielił ja przez łeb. Cholera. Była tak zacietrzewiona i tak pogubiona i zła, że nie zauważyła najoczywistszych podobieństw.
- A może... może pojawienie się, nazwijmy to, Carrringtonowej, rrrozbudziło w CG krrrew?
- Nawet jeśli? - CG westchnęła wyraźnie zmęczona. - Kolejne poszlaki. Nic nie wiemy na pewno i nie ma szans się dowiedzieć. Chyba, że... - znów wróciła do pomysłu numer jeden. Mógł bardzo jej się nie podobać ale innego nie miała. Wstała nagle, energicznie z miejsca odstawiając do połowy pełną butelkę na stół. W progu złapała swoje rozrzucone szpilki i zamarła na moment. - Głupio mi o to prosić... Ale potrzebuję forsy. Nie mam żadnych oszczędności ani źródła dochodów. A to ciągłe jeżdżenie po mieście jest uciążliwe. Możemy to uznać... - skrzywiła lekko usta jakby ktoś miałaby ją za to uderzyć - za pożyczkę?
- Dokończ do cholery. Chyba, że co? - Gary skrzywił się kiedy chciała wyjść zostawiając ich z domysłami. - A co do forsy... ile potrzebujesz?
- Daj mi dwieście funtów. Na kilka dni mi wystarczy, mam jeszcze pięćdziesiątaka od Brewera - wsunęła na stopy wysokie obcasy. - Co do “chyba, że” to dość oczywiste. Muszę iść do wampira nie-wampira. Jeśli tylko on zna odpowiedzi to do cholery muszę mu je zadać. Nawet jeśli trzymają na ścianach dziecięce szkielety i nazywają to “sztuką”. Po prostu mam dość. Coś muszę zrobić albo zwariuję.
- On nie ucieknie. Poza tym jak to kolejny kamuflujący się sukinsyn, to spotkanie może być z tych finalnych... Jeśli pójdziesz tam sama i nie przygotowana. - Triskett znów się wykrzywił - Poczekajmy choć na dokładniejsze informacje od analityków. Wygrzebią więcej na jego temat, ale do tej pory mieli tylko godzinę z hakiem. Przez noc powinniśmy mieć lepszy intel, skoro to dość spora... sekta. Jak zwał tak zwał. A rano będzie się można tam rozejrzeć, pogadać.
- Kurwa... - CG szepnęła cicho przytulając czoło do zimnej ściany. - Wiem. Wiem, że masz rację a ja znów zachowuję się jak niedoruchana dziewica na maturalnym balu... We łbie mam mętlik - nie podobała jej się jej własna nadgorliwość ale nie mogła zapanować nad zmiennymi nastrojami. - W porządku. Poczekam - pokiwała zawzięcie głową. - Klucz, waga i kielich. I te dwa Dwory faeries. Dowiedzcie się jak najwięcej. Może jakiś namiar. Kto o Błogosławionym Dworze wie jak najwięcej? Richard może poczekać.
- Carrington miał pokaźną bibliotekę, ale nie sadzę, żeby coś się z niej wyratowało. Po Plum nie został kamień na kamieniu.
- Na razie sprawdźcie archiwa Ministerstwa. Jeśli tam nic nie znajdziecie zastanowię się nad innymi metodami - odparła CG już nieco spokojniej. - Aaaa. Mam jeszcze to - sięgnęła za stanik i z pobożną delikatnością wyjęła stamtąd liść w jesiennych barwach. - To z mojego lasu. Wiedzie, z tych wizji... Chociaż liść wygląda bądź co bądź bardzo realnie. Dajcie to komuś do analizy choć najpewniej to tylko ślepy zaułek. I jeszcze jedno. Moje... rzeczy. Ubrania, buty, drobiazgi. Wrzuciliście to gdzieś do piwnicy czy... - ciężko jej było o to pytać - pozbyliście się definitywnie? Przydałoby mi się coś na zmianę - złapała za dekolt małej czarnej, która dosłownie kleiła się do ciała.
- Na strychu - minę miała co najmniej dziwną, wypluwając te dwa słowa. Nie było tego dużo, raptem kilka sztuk, które zgarnęli z Garym po wybuchu w ich mieszkaniu, ale dotąd nie potrafiła się tego pozbyć.
CG poszła za Lolą po krętych schodkach na poddasze. Na środku stały tam dwa osamotnione tekturowe pudła z jej inicjałami wypisanymi posępnie czarnym flamastrem.
- Dasz mi moment - poprosiła Ruiz i ta taktownie zostawiła ją samą.
Było w tym coś przygnębiającego. Całe życie upchnięte w dwóch pudełkach. CG nie śpieszyła się z przeglądaniem swoich rzeczy. Wywołały szaloną falę wspomnień i mieszanych odczuć. Po chwili wymaszerowała z oboma pakunkami pod pachą i dotaszczyła je pod frontowe drzwi.
- Będziemy w kontakcie? - zapytała uśmiechając się spod ronda swojego nieśmiertelnego męskiego kapelusza. - Nie chcę być upierdliwa Triskett ale ta pożyczka ułatwiłaby mi życie. Jeśli czegoś się dowiecie jeszcze przez jakiś czas będę zapewne u Brewera.
 
Harard jest offline  
Stary 08-01-2012, 16:25   #127
 
hija's Avatar
 
Reputacja: 1 hija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodnie
CG, Triskett & Ruiz

Gary został w pokoju i wyciągnął z szuflady książeczkę czekową. Bankomaty i karty stały się przez Całun reliktem dawnej, lepszej epoki. Po remoncie mieszkania w którym mieszkały CG i Lola zdecydowali o jego wynajęciu, czynsz zasilał budżet niewielkimi w sumie kwotami, ale przecież do cholery w biedzie nie żyli. Wypisał w końcu kwotę na 500 funtów i wydarł czek z książeczki.
- Rozpuszczę wici. Wśród analityków i kryminalnych, łowców. Może ktoś coś wie, może jakieś ucho na mieście będzie wiedziało do kogo zagadać. – spojrzał na nią wręczając czek. – Obiecaj mi że nie pójdziesz teraz do tego Richarda. Albo że przynajmniej dasz mi znać i poczekasz na wsparcie.
- Nie pójdę. Co do wsparcia... jeszcze to obgadamy w swoim czasie - odparła wciskając czek do kieszeni. - Swoją drogą... Jak wyjaśnicie zajście w Relaksie? Widziano was tam. Nie wiem co wymyśli Brewer ale może paść wiele kłopotliwych pytań.
- Brewer cię nie wsypie. Wie że pół MRu chciałaby cię widzieć w Komorze, po tym jak wstałaś z grobu i świecisz. Wymyślimy jakąś wersję wygodną dla wszystkich. - Gary zastanowił się chwilę. - Świadków trochę było, ale i szybko się wszystko działo, no i pewnie bardziej skupiali się na duszących ich cieniach... Zaraz zresztą zawijamy się na miejsce. CG... ty serio pomyśl o tym co będzie w nocy. Jak on cię znalazł w ogóle?
- Pojęcia nie mam - było znać, że ta cała niewiedza działa na nią drażniąco. - Triskett, ja nawet nie wiem kim on w ogóle był - otworzyła drzwi i sięgnęła po pudła. - Zadzwoń wieczorem i daj znać jak wyjaśniliście w MRze kołomyję w Refleksie - przeniosła wzrok na Ruiz. - Trzymajcie się.
CG wyszła przed dom wyciągając twarz w kierunku prażącego słońca. Myślała o słowach cienistego strażnika. Że zagraża osobom w swoim otoczeniu. Nie bardzo wiedziała co robić dalej, jaki wykonać następny ruch. Musiała czekać na informacje z MR, Richarda chwilowo odpuszczała. Wszystkie sznurki gdzieś się urywały i nie miała kolejnego punktu zaczepienia. Złapała mocniej pudła pełne reliktów jej dawnego życia i próbowała złapać jakąś taksówkę. Canal Street. Nie mogła odpuścić tego tematu. Tam wszystko się zaczęło. Na pewno nie bez powodu. I był jeszcze ten dziwny byt, który ją rozpoznał. I drzewo... I tak nie miała nic lepszego do roboty. Zahaczy o park a jeśli to znów zawiedzie pojedzie do Brewera.

Gary obrócił w ręce liść i oddał go Loli.
- Nie rób nic głupiego... – Burknął pod nosem. Widział jak ją nosi, ale chyba jego poczucie winy było większe. W Sztolni powinien być z nią, może wtedy wszystko byłoby inaczej. Podszedł do Loli i objął ją ramieniem, po czym weszli do domu. Dłuższą chwilę stał jak kołek w salonie. Powoli to co się działo w mieście zaczynało go przerażać. Coś mu mówiło że znowu wyszczali się pod wiatr, tyle tylko że teraz nadciąga coś większego niż wszystkie huragany ponazywane seksownymi imionami.
- Myślisz że to co wlazło w Carringtonową... aktywowało CG? Sprowadziło ją spowrotem? Ale ona wróciła wcześniej, tydzień przed masakrą druidów. Tylko dlaczego ja mam pieprzone wrażenie że to jakoś jest ze sobą wszystko połączone.
- Nie mam pojęcia, Garrry - rozłożyła ręce. Sprawiała wrażenie nieobecnej, jakby rozmawiała sama ze sobą. Energia płynąca z liscia była dziwna. Podobna do Zasłony, ale... zupelnie inna. - Symbolika wskazuje na jakieś powiązania, ale... to nie jest coś, co znam. Ten cholerrrny liść, on nie jest od nas. Może rrrozgrywka jest większa, niż nam się zdawało, starrranniej przygotowana. Może ktoś wysłał ją na szachownicę, bo przewidział rrruch przeciwnika?
- Możliwe. Nic na razie nie wiadomo pewnego, ale i sama CG chyba łazi we mgle. - Gary przyglądnął się jej uważnie. - Jak się trzymasz, Lola?
Widział przecież że nie jest dla niej to łatwe.
- To było coś... znajomego - popatrzyła na niego poważnie. Brwi zbiegły się w jedną ponad zachmurzonymi oczyma. - Mój rodzimy panteon.
- Strażnik Zasłony? - Gary zamyślił się chwilę - To oznacza, że następnym razem wciągnie ją nosem. Przecież ona chyba nawet jeszcze porządnie świecić nie umie - uśmiechnął się półgębkiem, ale zaraz spoważniał.
- To pewnie voodoo przeciwko niemu niewiele może zdziałać.
- Nie, nie Legba. Posłaniec kogoś innego.
- Lola, chcę... musimy jej pomóc. Jestem jej to winny po prostu, ale sam nie dam rady. Niewiele się orientuje w tych sprawach, zawsze najlepiej mi wychodziło strzelanie i pranie po mordach, wiesz przecież. Ona nas potrzebuje. - Trisket spuścił łeb. Zadawnione poczucie winy odzywało się silnie, nic na to nie mógł poradzić.
Osunęła się od niego, trzymając za gardło. Nerwowym ruchem wysupłała z kieszeni zmęczoną życiem paczkę fajek. Zaciągnęła się, jakby człowiek-ryba zaczerpywał właśnie pierwszy oddech.
- Winny?
Na jej twarzy malował się wyraz głębokiego niedowierzania.
- Winny, tak? Bo co? Bo podebrrrałeś jej zabawkę?! Wziąłeś z półki bez pytania, pod jej nieobecność. Tak? Tak to widzisz? Tak wygląda cała ta historrria widziana twoimi oczyma?
- Winny, bo pozwoliłem jej zginąć. Ona nigdy tam nie powinna iść sama. To ja powinienem tam wleźć pierwszy. Może z egzekutorem dała by radę. - Głos mu stwardniał i popatrzył na nią ostro. - Serio, Lola? Uważasz że takie mam o tobie zdanie? Po tym wszystkim kurwa co przeszliśmy?
- Gówno by to zmieniło! Dobrze o tym wiesz! Nie mydl mi oczu! To kurrrestwo kiełkowało we mnie w najlepsze. NIKT nie mógł jej pomóc, po tym jak podjęła tą żenująco głupią decyzję! Myślisz, że to miłe? Zobaczyć ją znowu przed sobą? Opłakałam już tylu ludzi, ze nie jestem w stanie tego policzyć. Rrrozpierrrdoliła wszystko i terrraz wrrraca, milutka jak zawsze. Wiesz jak to jest trrracić ciągle i ciągle? To się nie skończy! Wszystko się rrrozpierrrdoli w drzazgi! MY TEŻ!
- Co chcesz usłyszeć Lola? Że trzeba ją olać? Zapomnieć, odstawić? Myślisz, że tylko ty straciłaś bliską osobę. Patrzyłem jak umierał na raka mój ojciec i nie mogłem niczego zrobić. Patrzyłem jak wrócił jako Bezcielesny i odgrywał pantomimę, gamę scenek ze swojego życia. Dzięki temu że wrócił miałem przynajmniej kurwa czas żeby powiedzieć mu parę spraw, pożegnać się. – Gary usiadł, mówił spokojnie – Myślisz że CG to dla mnie dawna historia? Że skoro to eks – to mogę mieć ją w dupie? Tak, wróciła. Tak zesrało się wszystko, przecież widzę. Skaczecie sobie do gardeł przy każdej okazji. Myślisz że dla mnie to jest proste? Że cokolwiek z tego ma sens?
Potarł twarz i powieki zmęczonym ruchem dłoni.
- Nie utrzymam cię w kajdankach przy pieprzonym kaloryferze, Lola. Nie chcę byś odchodziła, przecież wiesz o tym.
- Nie - spuściła głowę i klapnęła na czarno-białe kafelki kuchennej posadzki. - Wiem, że trzeba jej pomóc. Myślisz, ze znajduję przyjemność w tej wymianie razów? - Zapatrzyła się w smugę dymu unoszącą się znad papierosa. Jakaś myśl wywołała na jej twarzy rumieniec. - Nie oczekuję, że jej odmówisz. Czekam, aż w końcu zauważysz, który element tak naprawdę nie pasuje do obrazka. Boję się tego dnia, nie widzisz tego?
- W naszych pieprzonych puzzlach są same nie pasujące kawałki. Myślisz że gdyby pasowały byłoby tak trudno je układać? Zbudowalibyśmy nasz zamek nie na piasku, nie trząsłby się co parę miesięcy. – Triskett pomacał kieszenie ale fajki zostały chyba w taryfie. Dosiadł się do niej oparł o lodówkę. Podała mu papierosa.
- Ty myślisz, że nie pasujesz. Że wepchałaś się między mnie a nią. Lola, przecież to nie może być takie proste. Nic kurwa nie jest takie proste, bo przecież ja myślę to samo. Byłyście razem, kochałaś ją, kochasz nadal przecież wiem, a ja się władowałem między was. Teraz ona mówi, że nie chce przeszkadzać... Inaczej już dawno zamiast kołyszącego się zamku byłby domek z białym płotkiem. W każdej możliwej konfiguracji.
Zaciągnął się i milczał chwilę.
- Nie mam pojęcia co będzie dalej, ale chce się przekonać. Powalczyć. To jedno dobrze nam idzie.

Obróciła się ku niemu i przez moment przyglądała się Triskettowi, w jej spojrzeniu wzbierała czułość. Pocałowała go mocno, z żarem i żalem, które stanowiły dziwne echo pieszczoty. Zamruczał, i płynnym ruchem zagarnął ją sobie na kolana.
Miał, do cholery, rację.
Nie im nie wychodziło tak dobrze, jak wieczna walka.
 
__________________
Purple light in the canyon
That's where I long to be
With my three good companions
Just my rifle, my pony and me
hija jest offline  
Stary 08-01-2012, 17:37   #128
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
To jest tak. Zawsze tak. Dostaję robotę. Myślę, że jestem cwany. Udaję, kogoś jeszcze bardziej cwanego, manipuluje i wymyślam pięćdziesiąt różnych planów. Na każdą okazje. Potem plany się jebią wraz z resztą a jakiś wyjątkowo twardy skurwiel próbuje mnie zabić. Zwykle kończy się to jego śmiercią a moim okaleczeniem. Teraz chciałem uniknąć tego drugiego.
Duch Miasta, który raczył mnie odwiedzić byłby debilem gdyby nie wiedział, że jestem telekinetykiem. Czyli musiał się jakos zabezpieczyć po za związaniem mnie. Może... W sumie mało mnie obchodziło jak bo “zgaduj zgadula” mi nie pomoże. Musiałem działać. Działałem w starym dobrym stylu.
- Nie jestem Martwy. A boję się jak każdy, pewnie Ty też. Nie?
- Nie znam strachu. Ty też się nie boisz. Czujesz coś innego. Nazwij to, a puszczę cię.
Zamilkłem zastanawiając się o co może chodzić dla Ducha. Puszczenie mnie by wiele ułatwiło.
- Nienawiść?
- Więc nie jesteś martwy. Martwi nie czują nienawiści.
- Miałeś mnie puścić. Chyba, że to ma być wstęp do długiej rozmowy filozoficznej.

Spróbowałem zahamować telkinezą ale hamulec ani drgnął.
- Czujesz gniew. Nie nienawiść. Bezsilność. To ona rodzi nienawiść o której mówisz. Już raz przez to przechodziliśmy, wiesz przecież.
- Nie wiem czy wiesz ale mam wielką dziurę w pamięci zamiast ostatniego roku. Tak swoją drogą mam zarąbistego terapeute...

Czyli już wcześniej byłem w podobnej sytuacji. I wylądował z wielką dziurą w pamięci wielkości mount everest. Spróbowałem na raz poluźnić pasy, zaciągnąć ręczny i pogmerać pod maską. Nic. Koleś musiał być czymś na kształt telepaty i telekinetyka w jednym. I to cholernie silnym jeżeli potrafił utrzymać mnie na wodzy.
- Oszukują cię. Pracujesz po to, by zginąć. Twoja Lynch nie żyje. Zamordowano ją. Ciebie też, ale się nie dałeś.
Powstrzymałem się przed jakimś pseudozabawnym tekstem. Milczałem. Głównie dlatego, że byłem w szoku i raptem wszystkie elementy układanki zaczęły idealnie pasowały do siebie. Kwestia czy nie za idealnie...
- Czemu mam Ci wierzyć?
- A czemu miałbyś nie wierzyć?
- Bo to Ty możesz mnie wkręcać, manipulować. Szczególnie ten tekst, że mnie zabili ale się nie dałem jest... dziwny. Kurcze. Nie możemy pogadać przy kawie?
- Możemy. Owszem. Ale najpierw musisz zrozumieć wiele spraw. Byś nie popełnił ponownie tego samego błędu. Chcę coś ci pokazać.
- Co takiego?
- Zaraz zobaczysz.
- Już się kurczę boję.

Nie ma to jak konkrety. Minąłem właśnie jakiegoś frajera i prawie rozjechałem drugiego w stroju klauna. I ktoś uczepił się klapy od bagażnika, pierwszy fagas. Mogłem działać. Zaufać Duchowi albo liczyć, że pozbycie się kolesia rozproszy na tyle jego uwagę, że nie da rady mnie utrzymać. Podjąłem decyzję. Spojrzałem na pasażera na gapę. Szepnąłem cicho.
- Puść mój umysł stary.
I zacząłem odginać palce frajera. To był dla mnie pryszcz. Koleś odpadł a ja wjechałem na teren parku, kierując się na drzewo i grupkę zombi wokół niego.
Huknął strzał, mój zamglony umysł usłużnie podał jakże ważny szczegół, że kalibru 9mm parabelum. Już wcześniej chyba zgubiłem koło a teraz drugie poszło się walić. Samochód zahamował bez mojego udziału, pasy puściły a strzelec dopadł cholernie szybko drzwi od strony kierowcy i otworzył je. Zombiak w którego prawie wjechałem (tak, miałem z tego powodu cholerne wyrzuty sumienia) patrzył beznamiętnie na mnie a potem znowu zagapił się na drzewo.
Wysiadłem z auta i rozejrzałem się. Zagrałem przed kolesiem, zdezorientowanego regulatora. A właśnie, frajer okazał się egzekutorem, to by wyjaśniło działanie a potem myślenie i chwytanie za klamkę. Chyba nawet go kojarzyłem. Może z korytarzy MRu, może z odprawy a może z życia przed utratą pamięci. Niewiele mnie to obchodziło. Podziękowałem, obiecałem odwdzięczenie się (jakbym nie miał nic lepszego do roboty) i odmówiłem podwózki. Gdy się rozstaliśmy gapie zaczęli się zbierać. Klown nawet wymachiwał bejsbolem. Miałem ochotę mu go wyrwać i wsadzić w tyłek. Ludzie krzyczeli obrzucając mnie błotem. Nikt jednak nie podchodził bliżej, dwie klamki na widoku robiły swoje a nikt nie chciał dodatkowych otworów w ciele.
Spokojnym ruchem wyjąłem legitymację i donośnym tonem przemówiłem.
- Dusty. Ministerstwo Regulacji. Mój samochód i poniekąd ja sam uległem ingerencji potężnego bytu quasi demonicznego. Jest mi niezmiernie przykro z zaistniałej sytuacji ale dzięki mojemu koledze została ona opanowana. Wszelkie osoby, którym stała się krzywda uzyskają odszkodowanie. Proszę się rozejść.
Quasi demoniczny byt przypominał mi inną ściemę, którą kiedyś puściłem. Ludzie oddalili się, ograniczając do rzucania mięsem pod nosem. Klown wyhamował. Bardziej niż legitymacja powstrzymały go prędzej moje klamki. Podjechał nawet gliniarz na koniu. Chwilę z nim porozmawiałem, porzucałem żargonem i ogólnie byłem miły. Zgodziłem się nawet by wezwał drogówkę do usunięcia mojego samochodu. Musiał w tym celu odjechać bo krótkofalówka nie chciała działać przy zombi.
Rozejrzałem się po parku. Typowi spacerowicze, klaun, zombi, drzewo, kolo z gazetą, który jako jedyny się nie ruszył. Któreś z trzech ostatnich mogło być tym o co chodziło Duchowi.

Wyciągnąłem kurtkę z samochodu by przykryć klamki i zabrałem z niego tabletki oraz zapasowe fajki. Podszedłem do kolesia na ławce i usiadłem obok.
- Witam. Grosvenor Dusty - wyciągnąłem do niego rękę - Czy mogę panu zadać parę pytań?
- Leon Ricki. Tak? Słucham.
- Słyszał pan pewnie dlaczego mimowolnie tu się znalazłem. Sytuacja jest dość niecodzienna dlatego chciałbym wiedzieć jak to wyglądało z boku. Mógłby pan mi to opowiedzieć?

Koleś był ewidentnie zaskoczony całym zajściem, widać wjeżdżające w środek parku samochody nie należały do jego życia codziennego. Trzymał jednak nerwy na wodzy.
- Szczerze mówiąc, to niewiele widziałem. Wszystko działo się zbyt szybko. Samochód pędził jak szalony. Tamten facet strzelał. A ja nawet nie zdążyłem odnieść tyłka z ławki. Powiem tyle. Najedliśmy się tutaj w parku strachu. Niemało.
- Bardzo mi przykro, zrobię wszystko by ten byt za to odpowiedział zgodnie z prawem. A mógłby pan mi jeszcze jedno powiedzieć? Samochód ewidentnie kierował się na drzewo i zombi. Czy oni często tak tu się zbierają? Zna pan tego powód?

- Nałożą na pana mandat i pewnie nic więcej nie będzie. Dziwi mnie bardziej tamten walący z pistoletów facio. A samochód pan prowadził, nie ja. O ile można nazwać to prowadzeniem. Nie mam pojęcia gdzie pan jechał. Po mojemu na zombie. A co do ich drzewa i pana pytania. Tak. Zbierają się tutaj dość często. Od kilkunastu dni codziennie od wschodu do zachodu słońca.
Foster miał racje. Ludzie bardziej niż zombi czy wampira boją się kogoś kto wygląda jak oni tylko jest wstanie im zrobić krzywdę zanim oni sami mrugnął okiem. Bali się mieszańców.
- Tamtym facetem proszę się nie przejmować. Pracuje jak ja dla Ministerstwa Regulacji. Po części to on uratował całą sytuacje. Dziękuję za poświęcony mi czas, chyba, że chciałby pan coś jeszcze dodać?
- Znam dobrego mechanika, jeśli pan jest zainteresowany. Mogę dać panu telefon. Obsługuje R.I.P to pewnie i dla pracownika MR da zniżkę.
- Będę bardzo wdzięczny. R.I.P?
- Rest in Peace. Agencja egzorcerska. Prowadzimy dochodzenia duchowego rodzaju. Mniejsze i mniej krwawe sprawy niż MR. No i sektor prywatny. Nie państwowy. Pensje wyższe, ale mniej przywilejów.

Zażartował swobodnym tonem.
- O proszę. Kolega po fachu. Mogę wiedzieć czy jesteś tu za zleceniem? Czy poprostu cieszysz się latem?
- Niestety to pierwsze. Zlecenie nudne jak cholera, ale przynajmniej pogoda dopisuje
- Może mógłbym coś doradzić? Na przeźroczystych znam się słabo ale może akurat coś mi zaświta.
- Zaświta , hahaha
- zaśmiał się zupełnie szczerze. - Widzę, że zna pan nasz egzorcerski slang.
Cóż... Nie sposób się kłócić z profesjonalistą ale sam nie zdawałem sobie sprawy z tej wiedzy.
- Zdarzało mi się z Wami pracować a i czasem rozwiewać tymczasowo przeźroczystych. tymczasowo i laicko solą i żelazem. Ale mam też trochę wiedzy teoretycznej.
- No. A potrafi pan złapać zaświtkę?

Kolo chyba nie usłyszał, że nie jestem egzorcystą. Jak niby miałbym potrafić złapać zaświtkę? Tym mianem nazywano pierwszy etap egzorcyzmów. Wyczucie, usłyszenie wzorca bezcielesnego. Jakby zobaczenie go. Znałem to tylko z szkolenia.
- Egzorcystą nie jestem ale o jaki rodzaj bezcielesnego chodzi? I Dusty jestem.
- Echo. To niby echo. Ale … dziwne. Niby jest, a go nie ma. No, ale kilent płaci, klient wymaga.
- Jak się objawia? Zapach? Dźwięk? Temperatura? I w jakich okolicznościach, ja zawsze od tego zaczynam śledztwo.
- Emocje. To odczuwanie emocji. Trudna sprawa. Więcej nie mogę powiedzieć. Proszę wybaczyć. Kontrakt z R.I.P i klientem obarczony jest klauzulą poufmości. I proszę uwierzyć. Może nie mam szkolenia jak wy, z MRu, ale daję sobie radę z bezcieleśniakami. Próbowalem już wielu rożnych działań i metod. Łącznie z wzywaniem i kooperacją z wiedźmami i ojczulkami. Nic. Cisza. Może nawet nie ma tego ducha. Ale klient płaci za to, że tu siedzę. Więc jem lody, oglądam się za panienkami i czytam gazety i książki. Praca marzenie, prawda.

Uniosłem otwarte dłonie przed siebie. Kolo zbyt się nakręcał. Absolutnie nie chciałem go pouczać, na bezcielesnych znałem się bardzo słabo.
- Właśnie miałem powiedzieć, że nie będę uczył ojca dzieci robić. Chciałem tylko pomóc. Mógłbyś mi podać namiar na tego mechanika?
- Jasne. Masz. Zapiszę ci.

Oderwał kawałek gazety i zapisał mi na nim adres.
- Powiedz mu, że od Leona jesteś.
- Dzięki. Powodzenia w robocie. Uważaj tylko na samochody w parku.


Podszedłem do zombiaków, były w opłakanym stanie, ciągnęły ostatkiem sił. Rozkładały się niemal na oczach, większość już pewnie nie mogła mówić. By trochę odegnać smród zapaliłem fajka i podszedłem do nich z rękoma wzdłuż ciała, z wnętrzem dłoni skierowanym do nich.
- Witam. Mogę zająć chwilkę?
- Odej... - jeden z nich chciał coś powiedzieć, lecz koniec wypowiedzi zakończył się paskudnym gulgotem. - ...my.
Nie dość, że nie potrafiły gadać to śmierdziały gorzej niż egzekutor po treningu. Podniosłem otwarte dłonie by lepiej mogły je zobaczyć i odezwałem się spokojnym głosem.
- Spokojnie. Chcę tylko porozmawiać. Wiem, że niektórzy z MRu Was prześladują. Ja nie, sam mam znajomego, który wrócił. Jako loup-garou co prawda ale wiem, że jesteście w znacznej części jak przedtem.*
-Khe ne ...em co ...wisz.

Każde słowo były przerywane kaszlem i gulgotaniem, sens jednak jakoś wyłapywałem.
- Wiem, że ktoś chciał posłużyć się mną i moim samochodem, przejmując nad nim kontrolę by zniszczyć Wasze drzewo. Chcę się dowiedzieć dlaczego i pociągnąć go do odpowiedzialności. Macie jakieś pomysły?
- N h khh eee. M...ie. I...ź.

Miałem ochotę wyjąć klamkę, odstrzelić paru kolana a potem zacząć gadkę. No ale miałem już na koncie, złamanie paru przepisów co do jazdy, nie chciałem do tego dokładać zaśmiecania i niszczenia mienia. Miałem mało kasy na mandaty.
- Dobra. Chcecie to pójdę ale następnym razem mu się uda. A jeżeli mi pomożecie nie będzie miał jak. Może Twój kolega coś widział?
Pokazałem ręką na najświeższego z nich, tego co ciągle się gapił w drzewo. Mimo, że umarł niedawno w porównaniu do reszty to i tak oznaczało to jakieś trzy-cztery latka, zależy jak o siebie dbał.
- N...e, m...i...ć....
Mówienie najwyraźniej szlo mu z coraz większym trudem. Zapewne dlatego, że z przegniłych ust wylewała się jakaś plynna maź. Słodkie.
- N...e, s...sz...ee..m.
- No ale Twój kolega może słyszeć a ja mam kartkę i długopis. Tak możemy się porozumieć.
- O … n..e..ma..... g.....oooo.

- Nie widzi świata zewnętrznego? Wpatruje się tylko w drzewo, które przed chwilą prawie zostało staranowane, tak? Które jest dla niego tak ważne a Wy nie chcecie mi pomóc znaleźć bytu za to odpowiedzialnego?
Wiedziałem, że moje wysiłki są istne syzyfowe, chociaż ja w przeciwieństwie do tego debila utrzymałbym głaz na szczycie telekinezą. Zombiak wybelkotał coś kompletnie niezrozumiałe a jeden z jego kumpli spojrzal na mnie pustym oczodołem i zbielałym okiem. Wolnym ruchem wyciągnąłem notes i długopis i wyciągnąłem je w stronę zombi.
- Na pewno nie chcecie mi pomóc tego, który chciał zniszczyć to co dla Was w ostatnich chwilach najważniejsze? Wystarczy pokiwać głową i odejdę.
Zombi odwrócił się plecami mówiąc mi tym gestem "spieprzaj hyclu". Wszystkie znowu wpatrywały się w drzewo. Zaskoczył mnie jednak głos z tyłu.
- Nie rozmawiają z obcymi. A już na pewno nie będą rozmawiali z regulatorem. Większość z nich umarła tutaj, na tym drzewie. Wiesz. To wisielcy. Nie mam pojęcia na co czekają. Ale prawie się stąd nie ruszają.
Odwróciłem się do egzorcysty i podszedłem do niego.
- Dzięki ale kurcze nurtuje mnie to drzewo i oni. Nie czujesz od niego jakiejś emanacji?
- Jasne że czuję. Wibruje śmiercią. Co jakiś czas. Nie zawsze. Są tutaj też bezcieleśni. Kilka. O świcie mała dziewczynka. Nocą straszy facet. Prawdziwe tłumy martwiaków.
- Dzięki. Zbieram się do roboty, raport trzeba naskrobać. Jak ja tego nie znoszę...

Skinąłem mu głową i odszedłem. Ni cholery nie wiedziałem co chciał mi pokazać Duch. Egzorcyste, który próbował złapać zaświtkę, zombiaków czczących swoje miejsce śmierci, klowna z bejsbolem czy egzekutora. Chyba, że coś tu wyglądało inaczej. Na razie chciałem usiąść gdzieś w okolicy na kawce i zapić tabsy kawką. Może Duch dotrzyma słowa i tym razem spotkamy się przy małej czarnej?
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]
Szarlej jest offline  
Stary 09-01-2012, 10:55   #129
 
Suriel's Avatar
 
Reputacja: 1 Suriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skał
Wyszłam z komisariatu przed 12. Do siedziby MR-u było niedaleko, jakieś 4 przecznice. Słońce grzało niemiłosiernie, ale postanowiłam się przejść, poukładać sobie w głowie wszystkie informacje jakie przeczytałam w raportach.

To się wszystko razem jakoś nie kleiło. Gangi walczyły ze sobą zawsze i wszędzie. Te nie były wyjątkiem. W ich walkach nie było w tym żadnych nadnaturalnych ingerencji. Żaden incydent nie wskazywał na udział jakiś istot w konflikcie. Nie odnotowano jak dotychczas także udziału ludzi o nadnaturalnych zdolnościach jakie mogła dawać krew. Żaden wampir, czy loup nie brał udziału w otwartej walce gangów, co też wydawało mi się trochę dziwne. Mając do dyspozycji istoty o takich mocach i sile. Przynajmniej w szeregach Skorpionów mogli przechylić szalę zwycięstwa na swoją korzyść.
Jednakże wtedy wmieszałoby się MR. Albo był to czysty przypadek, albo oba gangi były kierowane przez ludzi obdarzonych dużą inteligencją i sprytem.

Pójście spacerem po rozgrzanych ulicach Londynu jednak nie było najlepszym pomysłem na dzisiaj. Dotarłam do pracy przytłoczona upałem bijącym z budynków, od ludzi, ciągłym szumem i tym dręczącym uczuciem śmierci gdzieś na granicy umysłu. W dzień na szczęście to uczucie było mniej upierdliwe.

Przywitał mnie cudowny chłód starych murów gmachy MR. Szum ucichł kiedy szłam pustym korytarzem do części biurowej. Minęłam schody prowadzące do bunkra, zimny dreszcz przeszył moje plecy na wspomnienie wczorajszego przesłuchania.

Kiedy weszłam do biura, zastała Emmę ślęczącą nad raportem.
Cholera też muszę napisać swój z wczorajszego spotkania z wampirem i wizyty w Orchidei, a teraz doszedł mi jeszcze jeden z komisariatu, oj opieprzasz się Morales nie ma co.

- Cześć, Nathan będzie tu o pierwszej – zaczęłam zaraz od wejścia, żeby zaoszczędzić nam obu zbędnych pytań – chce jeszcze raz pojechać na miejsce znalezienia ciał i poszperać tam za jakimiś kotołakami. Zebrałam trochę informacji na temat gangów, które ze sobą walczą, z jednego z nich pochodzili nasi denaci. Coś słychać w sprawie odcisków palców?

- O cześć. - Emma podniosła głowę znad papierów i przywitała się tak, jakby wcale nie zjawiła się w pracy zawstydzająco późno tylko jak najbardziej właściwym czasie.
- Wiem z notatki gdzie byłaś - pokazała palcem tablicę. Natan był bardzo zapobiegliwy zostawiając wiadomość dla Emmy, kurcze ze też o tym nie pomyślałam - Przewidujesz, że będziemy musieli pogadać z kimś z tego gangu, tych całych Skorpionów? Bo ja zaczynam się obawiać że trzeba będzie spróbować się z nimi skontaktować.

- Podejrzewam ze trzeba będzie się z kimś skontaktować, jak dowiemy się kim byli zamordowani. Znam nazwisko faceta który rządzi najbliżej rewiru, nie jesteśmy glinami, wiec może z nami porozmawia.
- A gdzie jest Nathan? Na notce widnieje Canal Street. Ale czemu miałby tam pójść? Jest tam coś ciekawego?
- Nathan poszedł spotkać się z informatorem, ktoś dzisiaj rano dzwonił i chciał się z nim spotkać. Połączenie było kiepskie, ale jak widzę doszedł do tego gdzie mieli się spotkać. Zgłosił to Irolowi i umówiliśmy się że spotkamy się tutaj kolo 13.
- Informator w naszej sprawie? To może coś się ruszy, bo żadnych wyników z odciskami jeszcze nie ma, ale to normalne. Jak trzeba coś przesłać, podesłać czy skontaktować się z policja czy innymi departamentami, wydziałami i tak dalej to trwa to w cholerę długo i jeszcze trochę. Na zwykłe badania genetyczne musiałam kiedyś czekać tydzień. Tak to wygląda po Fenomienie i w MRze wcale pod tym względem nie jest lepiej niż w policji. Najszybciej coś da się osiągnąć jak samemu się pójdzie i zrobi i tyle. A co do informatora to może któryś z łaków z wczoraj zmiękł i postanowił otworzyć w końcu dzioba, tyle że nie przy kolegach. Mam nadzieję, że powie coś sensownego.

Położyłam notatki na stole i usiadłam na przeciw Emmy, była czymś bardzo podekscytowana, pierwszy raz słyszałam od niej taki potok słów. Do tej pory wydawała się bardzo powściągliwa.
-Skończyłam raport. Będziesz też pisać swój? Bo jak tak to poczekam na ciebie i oddamy razem. Nie śpieszy mi się a śledztwo na razie leży bez dopływu nowych informacji. Właściwie to poczekamy na Scotta i możemy iść coś wszamać bo na śniadanie to dzisiaj ledwie co, coś przełknęłam. Opowiedz mi może o czym wczoraj rozmawialiście z łakami i barmanem w Orchidei a ja powiem jak to wyglądało z mojego punktu widzenia jak obserwowałam wszystko z dystansu.

Dzień jednak może zapowiadał się nawet całkiem przyjemnie.
- Zrobię świeżą kawę – wstałam i podeszłam do ekspresu. Nalałam dwa kubki. Przez kolejne kilka minut opowiedziałam Emmie o wczorajszej wizycie w Orchidei i o dzisiejszej wizycie na komisariacie. Ona zrewanżowała się swoimi obserwacjami. Tak jak podejrzewałam lipa z tego wyszła. Albo zadawaliśmy nie te pytania, nie tym osobą co trzeba, albo był to ślepy zaułek.

- Powinnam się wyrobić z raportem do powrotu Scotta. Coś się wydarzyło jeszcze po naszym wyjściu z lokalu?
- Eeee – Emma pokręciła głową w zaprzeczeniu - Myślałam, że może pójdą pogadać i skomentują waszą wizytę, a ja pójdę ich podsłuchać, ale nie zrobili tego. Stawiam na to, że ten z kwadratową szczęką dzwonił na policję. Jeśli nie on to na pewno któryś z pozostałych, może ten, którego nie było. Kazali mu się nie pojawiać w pracy przez kilka dni żeby się nie rzucał w oczy. Musielibyśmy nacisnąć na Kantyka żeby z kolei on nakazał im powiedzieć coś więcej. Chyba, że ten trzeci ochroniarz zadzwonił tutaj i właśnie rozmawia ze Scottem.
- Ten ostatni podobno miał przyjść przed północą, kiedy zaczyna się większy ruch w interesie.
- Nie, nie zjawił się.

Hmmm może to jednak nie był taki zły pomysł z tymi ochroniarzami - przemknęło mi przez myśl - chociaż teraz to i tak po fakcie, jeśli to on był naszym informatorem to już dawno koledzy go powiadomili o naszej wizycie i mógł się nawet zawinąć z miasta jeśli mu kazano siedzieć cicho. Coś nam w tej układance wyraźnie umknęło, ale jak na razie żadne z nas nie mogło dojść co.

Emma zajęła się czytaniem porannych raportów z sekcji zwłok i analizy brązu. Kilka razy aż wyrwało się jej zdziwione „och”. Istnieje jednak coś co tą dziewczynę może zdziwić.

Uśmiechnęłam się do siebie.

Skupiłam się nad pisaniem raportu z wczorajszego przesłuchania i wizyty w Orchidei. Kiedy skończyła podałam raport Emmie. Zaczęła je czytać w skupieniu. Nie mogłam niczego wyczytać z jej wyrazu twarzy. Czułam się trochę jak w szkole kiedy nauczycielka czytała moje wypracowanie.

Spojrzałam na zegarek, było przed 13.
- Nathan powinien się za chwilę zjawić. Zaczynam być trochę głodna, może coś zamówimy?
- Naprawdę chcesz jeść w biurze? - Emma zerknęła na zegarek. - Poczekaj doczytam co ciekawego nagadał ten Dionise, zaniesiemy raporty do Irola i jak do tego czasu Nathan się nie zjawi to pomyślimy co dalej. Masz jakieś plany na popołudnie i wieczór związane z pracą? Ja mam umówione spotkanie o 16.30, a potem kolejne o 20.
- Nie mam na razie żadnych planów, może się to zmienić w trakcie dnia, w zależności od tego czego się dowiemy, ale na razie nie. Możemy zjeść coś w pobliżu Rewiru, jeśli Nathan się pojawi o umówionej porze – spojrzałam jeszcze raz odruchowo na zegarek. Zastanawiałam się do czego zmierzają te pytania Emmy o plany wieczorne.
- Czemu w pobliżu Rewiru? Tam jest mało dobrych knajp – Emmie pomysł się wyraźnie nie spodobał.
- Po drodze na pewno znajdzie się coś dobrego.
- A po co właściwie Nathan chce jechać na Rewir? Kogo chce tam szukać? Kotołaków? Jakich i dlaczego?
- W raporcie z miejsca zdarzenia była wzmianka o Kotołakach zamieszkujących tą piwnicę przed morderstwem. Nathan chce sprawdzić czy nie wróciły na swój dawny teren i może jeśli tam będą przesłuchać czy niczego nie widzieli, może z czym kojarzy się im obcy zapach w ich legowisku. Jak dotrzemy na miejsce będzie można więcej powiedzieć.
- Nie przypominam sobie, żeby raport wspominał coś o mieszkających tam wcześniej kotołakach. Nasz MRowski wilkołak zamordowaną trójkę wziął za kotołaki. Nie było mowy o jeszcze jakiś innych kotołakach.

Spojrzałam zdziwiona na Emmę, chyba coś źle zrozumieliśmy w tych raportach z przeszukania miejsca zbrodni. Chociaż nic w tym dziwnego, denatów początkowo też wzięliśmy za zmiennych. Zanim zdążyłam coś odpowiedzieć do biura wszedł Nathan przeżuwając jeszcze batonika.
 
__________________
Nie musisz być szalony żeby tutaj pracować, ale to pomaga:)
Suriel jest offline  
Stary 09-01-2012, 19:00   #130
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
Skończyłam raport i skonsternowana spostrzegłam, że właśnie minęła dwunasta. Byłam absolutnie przekonana, że południe minęło już chwilę temu. Powracająca sprawa Pembroke tak wzburzyła mój spokój, że straciłam koncentrację i to tak, że aż zaczęły mi uciekać pewne sprawy. Takie na przykład jak czas. Nie zwiastowało to dobrze ani mojej pracy ani mi. Jeśli doszłoby do konfrontacji pomiędzy mną a tym czymś... Nie, nie chciałam nawet brać pod uwagę takiej ewentualności. Ale gdyby jednak, gdyby jednak tak się miało stać to będę potrzebowała jasnego umysłu a nie trzęsącej się galaretki, która nie potrafiła nawet właściwie odczytać godziny na zegarku.

Do biura weszła Laura a wraz z nią w pokoju zjawiła się zwyczajność dnia codziennego. Dziewczyna była zziajana i wyraźnie zgrzana a nic tak nie przywraca śmiertelnika do normalności jak przebywanie w jednym pomieszczeniu ze spoconym człowiekiem. Na zewnątrz musiało zrobić się jeszcze cieplej niż wtedy, kiedy ja tam spacerowałam. Pogratulowałam sobie pomysłu z ubraniem przewiewnej sukieneczki na ramiączkach, chociaż przez to wystawiałam moje tatuaże na widok publiczny. Ich rola zaś zdecydowanie nie miała być dekoracyjna a tylko i wyłącznie użytkowa. Nie lubiłam informować ewentualnego przeciwnika, co trzymam w zanadrzu a teraz ogromna część mistycznej symboliki wdrukowanej w moje ciało była widoczna na pierwszy rzut oka.

- Nathan będzie tu o pierwszej – poinformowała mnie Laura. – Chce jeszcze raz pojechać na miejsce znalezienia ciał i poszperać tam za jakimiś kotołakami.

Potem dodała to, co już wyczytałam z tablicy korkowej, że ona próbował wyciągnąć od gliniarzy coś na temat gangu handlarzy krwią a potem dopowiedziała to, czego nie zrozumiałam. Scott poszedł pogadać z informatorem, który zadzwonił do MRu twierdząc, że potrafi podać istotne informacje w sprawie trójki zamordowanych. Zaczęłyśmy dywagować, kto to mógł być. Ja stawiałam na któregoś z łaków z Orchidei, może nawet tego, który miał tam wczoraj być a się nie zjawił. Oczywiście to wszystko to było gadanie po próżnicy, bo i tak musiałyśmy poczekać na powrót Egzekutora żeby dowiedzieć się czegoś konkretnego. Wymieniłyśmy, zatem informacje, co do naszej wczorajszej wizyty w Orchidei Pamięci. Morales zdała relację jak to wyglądało z ich strony ja opowiedziałam jak to wyglądało z mojej i doszłyśmy do wniosku, że nadal niczego to nie zmienia i trzeba mieć nadzieję, że informator powie coś ciekawego Nathanowi.

Usiadłam na tyłku i dałam w spokoju kobiecie skończyć jej raport. Trochę się pobyczyłam, przeczytałam notatki, które dostarczono rano do naszego biura gdzie między innymi odkryłam wynik próby brązu na ciałach, co musiałam skomentować głośnym: O! Ale potem zamknęłam gębę i nie przeszkadzałam już więcej Laurze. I tak mijał mi czas a Nekromantka pisał swój raport. Poszłam sprawdzić, co z tymi odciskami palców denatów, ale oczywiście póki, co żadnych rezultatów poszukiwań nie było. W końcu, kiedy zobaczyłam, że Laura już kończy poprosiłam ją żeby mi podrzuciła fragment z przesłuchania wampira. W ten sposób mogłam się dowiedzieć, co z niego wyciągnęli a Morales nie musiała sobie strzępić języka.

Zbliżał się czas lunchu i zrobiłam się porządnie głodna tym bardziej, że przez poranny telefon i nocną „wizytę” nie zjadłam konkretnego śniadania. Laura też chciała iść cos zjeść, ale Scotta nadal nie było, więc zajęłam się czytaniem raportu. Wygadałam się przy tym o moim spotkaniu ustawionym na ósmą wieczór. Nie chciałam zabierać Nathana do Benedykta na spotkanie z jego byłym szwagrem, więc nie powinnam kłapać naokoło o tym. Może Laura nie puści tego dalej i informacja nie dotrze do Egzekutora. A jak dotrze to będę paskudnie łgać. Facet wyglądał na takiego, któremu mogłabym wstawić każdy kit.
Przejrzałam rozmowę z Dionisem Eugenem. No tak niektóre pytania, które zadawali mu moi osobiści Mulder i Scully były sensowne, ale niektóre... Skąd oni je brali do licha? „Jakie były twoje stosunki z Kantykiem” A co to miało do rzeczy? Na miejscu wampira też bym ich wyśmiała za część tych pytań. Chyba powinnam im podpowiedzieć żeby następnym razem przygotowali się przed przesłuchaniem a nie szli na żywioł. Spisanie sobie pytań czy też rzeczy, których chciało się dowiedzieć od przesłuchiwanego dawało lepszą kontrolę nad przebiegiem całej rozmowy. Jedno natomiast rzuciło mi się w oczy po przeczytaniu ich rozmowy z sekciarzem. Pijawka na pewno była szalona, bo na sensowne pytania odpowiadał bełkotem i nawiedzeńczym ożywieniem a na te niedorzeczne pytania nie mające związku ze sprawą odpowiadał zwięźle, treściwie i logicznie. Cholera musiał być szalony, bo ja bym zrobiła dokładnie na odwrót, czyli jeśli to nie on był nienormalny to ja musiałam być a uważałam, że jeszcze nie było ze mną tak źle. No chyba, że oboje byliśmy szaleńcami tylko każdy we własnym niepowtarzalnym stylu. Nie no dość tych głupot.

Zaraz, zaraz. Co to Laura powiedziała jak tylko weszła do biura, że Scott zamierza szukać jakiś kotołaków. Morales próbowała mi to wytłumaczyć, ale ona sama nie była pewna, o co właściwie chodziło Egzekutorowi. Na szczęście rzeczony obiekt zjawił się w pokoju jakieś dziesięć minut po trzynastej. Kończył właśnie dogryzać jakiś batonik i na nasz widok upchnął papierek po nim w kieszeni.

- Dobry - rzucił chyba do mnie, bo przecież z Laura się już widział tego dnia.

- Cześć. - Odpowiedziałam.

- Hm, no to jesteśmy w kropce. Nathan, Emma twierdzi, że ten zapach pochodził od zamordowanych, a nie od mieszkających tam jakiś zmiennych. Chcesz tam jechać, rozmawiałeś z Irolem o tym? – Morales przeszła od razu do wyjaśnienia kwestii kotołaków.

-Tak gadałem z nim, mam zgodę. Rozumiem - zwrócił się ponownie do mnie - że po zeznaniach tej łaczki masz pewność, że to oni zamieszkiwali sobie tę piwnicę? I to oni są tymi kotołakami, o których mówiła? - Patrzył się na mnie wyczekująco a ja nie rozumiałam jego pytań.

- Ona zidentyfikowała tę trójkę jako loup garou używających kotów jako nosicieli. Sugerowała się odorem zasikanych kątów i samym zapachem ciał – wyjaśniłam mając nadzieję, że o to właśnie pytał.

- Hm to chcesz tam jechać? – Laura domagała się konkretów.

- Chcę to sprawdzić. Lepsze to niż siedzenie na tyłku i czytanie po raz kolejny te wszystkie papierzyska, od których boli mnie już głowa - Egzekutor siadł na krześle otwierając puszkę z colą. - Co do mojego wypadu do parku, to nici, nie spotkałem się z tym gościem. Wydaje mi się, że byłem we właściwym miejscu, jednak przez zakłócenia nie poznałem szczegółów spotkania. Gościu mnie nie odnalazł, ani ja jego. Tak, więc ewentualny informator zaginął w szumie Fenomenu. Jakie macie plany na resztę dnia? Jakieś wspólne działanie?

Normalnie bym się zeźliła na ten jego lekki ton i niefrasobliwość, ale w obliczu faktu, że po Londynie mógł się właśnie kręcić ON dałam spokój. Zamiast tego postanowiłam wybić mu pomysł poszukiwań kotołaków a przynajmniej sprawdzić, jakie miał przesłanki chcąc ich szukać. Rozumiem ze denerwował go brak innych poszlak i wątków, ale żeby z tego powodu marnować czas to bzdura. Już lepiej według mnie pójść do archiwum i podciągnąć swoją wiedzę w sprawach Umarlaków.

- Skąd w ogóle pomysł, że tam były jakieś kotołaki? – Zapytałam.

- W raporcie naskrobałaś, że łaczka MRu wspomniała o kotołakach – no i jasne, brak zrozumienia w czytaniu a nie sensowne przesłanki - W tej sprawie wolę sprawdzić wszystko. Jakoś nie chce mi się wierzyć, że ta trójka siedziała tam przez kilka dni szczając sobie po kątach i czekała na egzekucję. Musiało być ich tam więcej. No, ale jak zawsze mogę się mylić. Nie jestem specem od łaków.

- Łaczka nasze ofiary wzięła za kotołaki, a oni raczej nie wiedzieli, że odnajdzie ich tam ktoś, kto ich zabije, bo by tam nie siedzieli. – Stwierdziłam - To logiczne. – I oczywiste, ale jak widać nie dla wszystkich.

- Dobra, ale przecież, do końca nie wiadomo, że to oni tam pozostawili swój zapach. Na początku to ich wzięliśmy za łaki, zresztą ona też, więc mogła się pomylić. Nic nas nie kosztuje sprawdzenie tego miejsca jeszcze raz. Lepsze to niż siedzieć i czekać aż jakiś pomysł sam do nas przyjdzie. – Nie mogłam zgodzić się z Laurą. Według mnie wcale nie było lepsze, pomalowanie sobie paznokci miało dla mnie więcej sensu.

- Dodatkowo to, co zastaliśmy wyglądało jakby te kotołaki tam mieszkały przynajmniej od kilku dni. – W raporcie wyraźnie napisałam, że Emily oceniła ten czas nawet na kilkanaście dni, ale Scott chyba tego nie doczytał.

- Właśnie, ludzie raczej nie siedzą po piwnicach przez kilka dni chyba, że się ukrywają.- No nie? Wtedy mogą siedzieć nawet dłużej - Możemy zapytać przywódcę gangu Skorpionów, czy nie brakuje mu trzech ludzi. - W głosie Laury dało się wyczuć sarkazm.

- Olałbym ten gang. Na pewno nie będzie pomocny. Poza tym nie wpierdzielałbym się w sprawy SBEA i ludzi. – Nathan machnął ręką.

- Gang jak na razie jest naszym jedynym punktem zaczepienia, a nielegalny handel krwią zmiennych raczej podchodzi pod naszą jurysdykcję. – Nie zgodziła się z nim Laura.

- Jak handlują nim ludzie to raczej nie – Scott złapał się za brzuch kiedy ten zabulgotał - Przepraszam. To z głodu.

- Tak, ale ludzie skądś ją mają, jeśli daje ją ktoś z nieumarłych dobrowolnie, i ma w tym jakiś ukryty cel to już nasza sprawa. Może któryś z nieumarłych próbuje eksperymentować na ludziach jak zareagują na różne mieszanki krwi. Widziałeś tych ludzi, nie dało się rozpoznać, że są nimi, i zginęli od niezidentyfikowanej broni. Może ktoś testuje na nich reakcję i rodzaje broni, jakie mogą zabić.- Morales zapędziła się w roztrząsanie przypuszczeń.

- Dla mnie to wyglądało na mafijną egzekucję tylko, że z pomocą jakiegoś nadnaturala. No dobra dosyć gdybania. – Egzekutor miał już dość dyskusji z Nekromantką bo zwrócił się do mnie - Rozumiem Emmo, że chcesz odpuścić piwnicę?

- Ja uważam, że tam siedziała tylko i wyłącznie ta trójka i to oni lali po kątach. Mieli już tak zmienione ciała przez krew, że dopiero eksperci od patologii Nadnaturali po wnikliwych badaniach odkryli, że to byli ludzie a nie łaki. Według mnie nikt inny tam nie mieszkał i nie widzę sensu żeby znowu tam chodzić. Tym bardziej, że mam ustawione spotkanie z informatorem o 16.30. A co do tego, że to była egzekucja wykonana przez istotę nadnaturalną to też się nie zgadzam. Widzieliście przecież raport z próby brązu na ciałach? Widzieliście jak skutecznie działał na tę trójkę?

- Informator? - Scott odstawił puszkę, którą już zaczął się bawić i olał moje pytania a skupił się na moim spotkaniu - Jaki informator?

- Facet ma informacje, których szukam. – Stwierdziłam lakonicznie, po czym wstałam i wygładziła swoją letnią sukienkę odwracając wzrok od Nathana.

Cisza się przedłużała, bo Scott chyba czekał na dalsze wyjaśnienia. Jednak, kiedy nie kontynuowałam jedynie westchnął.
- Aha - rzekł tylko.

- To nie jest związane z naszym śledztwem, tylko ze starą sprawą, której rozwiązania poszukuję. – Wyjaśniłam żeby nie pomyśleli sobie nie wiadomo, czego. - A wracając do tego brązu - zmieniłam temat wracając do pytań, które Egzekutor tak skwapliwie zignorował - jeśli broń wykonana z brązu zadaje takie obrażenia to i zwykły człowiek mógłby odciąć te głowy. Tym samym nie mamy dowodu na to, że zbrodni dokonała istota nadnaturalna. Równie dobrze to mogły być porachunki z konkurencją lub wewnątrz gangu. Może się okazać, że nie powinniśmy zajmować się tą sprawą, a przekazać ją jednak do SBEA.

- To prawda, że nie mamy, ale skoro ci ludzie przejęli, poprzez krew, część ich... nazwijmy to mocy to na pewno nie jest tak łatwo odciąć im głowy tak precyzyjnym cięciem przez człowieka. Nie mówię jednak, że nie możesz mieć racji – stwierdził Scott.

- No i właśnie tu się mylisz. – Prawie weszłam mu w słowo - Ta sama krew, która dała im moce łaków okazała się ich zgubą. Dzięki niej dostali nie tylko siły Nieumarłych, ale i ich słabości, a jeszcze oprócz tego załapali się na dodatek w postaci podatności na brąz. Każda rzecz ma jak widać plusy i minusy. Oni otrzymali wrażliwość na srebro po Zdechlakach i jeszcze ten brąz dla ludzi żywiących się krwią garuchów.

- No dobrze - powiedziałam widząc wątpiący wzrok Scotta - spójrz na mnie.
Podeszłam blisko Egzekutora i wyciągnęłam swoje ręce tak, żeby mężczyzna mógł się im dobrze przyjrzeć. Z tej odległości Nathan widział dokładnie moje ramiona i przedramiona i mógł się także przyjrzeć wszystkim znaczkom i symbolom, które je pokrywały.

- Na twoje oko, z jaką siłą potrafię zadać cios? Jak myślisz? – Zapytałam niewinnie.

Laura wstała od stołu, podeszła do ekspresu do kawy i nalała sobie kolejny kubek. Nie wiem, co sobie myślała. Czy uważała, że zaraz zaczniemy się bić czy wręcz przeciwnie uznała to za fragment dziwacznej gry wstępnej? A może jedno i drugie?

Nathan przyjrzał się mi wnikliwie.
- Jak trzepniesz gościa to odczuje, ale na pewno nie straci przytomności. No chyba, że wiesz gdzie uderzać.

Pokiwałam twierdząco.
- Mogę cię dodatkowo zapewnić, że nie dysponuję nadnaturalną siłą. Sama oceniłabym swoją siłę jako przeciętną. Walczyłam kiedyś z Faerie - kontynuowałam - dość potężnym według ichniej hierarchii. Cięłam go pod kolanami próbując przeciąć mu ścięgna czy co tam jest i w ten sposób unieruchomić. Jednakże, kiedy uderzyłam ostrze przeszło na drugą stronę i Faerie upadł w dwóch kawałkach. Góra ciała oddzielona od nóg. Sama byłam zaskoczona. Zresztą późniejsze cięcie też przeszło gładko. Po prostu miałam broń z żelaza skuwanego na zimo. Odpowiednie na istoty Faerie. Zakładam, że ostrzem z brązu też dałabym radę urąbać głowy tej zmienionej trójce. I to wszystko. Dlatego uważam, że równie dobrze porąbać ich mógł jakiś człowiek. Z tym, że ten ktoś kimkolwiek by nie był musiał wiedzieć, że to broń wykonana z brązu zrobi im takie kuku.

Skrzyżowałam ręce na piersi, bo nie było już potrzeby wymachiwać nimi przed twarzą Scotta. Widzisz Lauro, obyło się bez bitki i bez seksu.

- Ok. Przekonałaś mnie. – Powiedział Nathan gdybym miała jeszcze jakieś wątpliwości, których oczywiście nie miałam - Ufam twojemu doświadczeniu. Czyli rozumiem, że teraz zostało nam tylko SBEA i oczekiwanie na paluchy?

- Mieliśmy zająć się tym ze względu na podejrzenie, że zabójstw dokonał byt nadnaturalny. One kierują się innymi zasadami i napędzają ich inne rzeczy i na tym się znamy, w przeciwieństwie do policji. Ale jeśli to typowe ludzkie porachunki pomiędzy przestępcami to ja nie poczuwam się kompetentna do ich wyjaśniania. Wtedy to sprawa dla policji. Na zasadzie, oni nie wchrzaniają się w nasze sprawy a my w nich. Zresztą zobaczcie poza zastawioną pułapką okultystyczną i faktem, że miejsce zbrodni osadzone jest na Rewirze to ze sprawą jak na razie wiąże się tylko i wyłącznie robota śledcza, w której to funkcjonariusze policji się specjalizują. Jestem za tym żeby złożyć raporty Irolowi, przedstawić mu wszystkie fakty i niech on podejmie decyzję czy mamy nadal nad tym pracować czy dać sobie spokój. – Na zasadzie: ja umywam ręce.

- Interesujące jest to skąd ktoś wiedział o właściwościach brązu i jego działaniu na ludzi przyjmujących krew nadnaturali- zauważyła Morales.

Nathan kiwnął głową potakująco.
- To mógł być jakiś Nadnaturalny staruch, który dużo już wie w tej materii, ale też mógł być zwykły ludź, który siedzi od dłuższego czasu w krwi Fenomenów i zna się na tym jak mało kto. Jak dla mnie możemy zdać Irolowi to co mamy, niech decyduje. W końcu bierze za to pieniądze.

- Tak jak mówisz Nathan, albo, albo. Równie dobrze to może być ktoś z Tamtej strony, jak i ludzie, którzy handlują i sami przyjmują krew. Jeśli siedzą w tym wystarczająco długo mogą mieć dość rozległą wiedzę w temacie.

- Zatem pozostaje nam Irol. Emmo... Czy udało Ci się coś dowiedzieć od Benedykta w interesującej mnie sprawie?

- Aaaaa, Benedykt. Prawda. Zapomniałabym. – Palnęłam się w łeb, Scott też gderał tutaj o pierdołach zamiast od razu zapytać o to.
- Ten facet, którego szukasz rzeczywiście wrócił jako garuch i to ssak, bo złożył hołd królowi jako jego zwierzchnikowi, więc Benedykt go zna. Tylko niestety łak mieszka gdzieś poza Rewirem, więc Benedykt nie wie dokładnie gdzie, bo nie ma tam takich układów, ale obiecał, że go dla mnie odszuka. No i przyznałam mu się, że to bardziej prywatna sprawa, więc stary łak będzie chciał za tę przysługę czegoś w zamian i mam nadzieję, że mi pomożesz wypełnić to czegokolwiek on zażąda. Ok?

- Ok - powiedział krotko - kiedy jest szansa na dostanie namiarów - zauważyłam, że Nathan zgiął dłoń w pięść jakby już szykował się do walki.

- Szybko. Wilkołaki rzadko się z czymkolwiek guzdrają a Benedykt na pewno ma swoje sposoby żeby znaleźć jednego ze swoich podwładnych nawet gdyby ten się przed nim ukrywał.

- Dzięki Emmo. Jestem twym dłużnikiem.

Tak jak mówiłam, byłam w stanie wcisnąć mu każdy kit.

- Ok. Ja idę zanieść raport Irolowi. – Chwyciłam swoje wypociny - Idziecie ze mną żeby z nim pogadać czy tylko położymy mu papiery przed nosem pójdziemy coś zjeść a po powrocie pogadamy z nim o przyszłości naszego dochodzenia?

- Zdecydowanie to drugie. Jednak dajcie mi chwilkę żebym się odświeżył. Bieganie w takim upale nie podnosi poziomu relacji socjalnych - uśmiechnął się Nathan i wstał z krzesła - za 20 minut przed wejściem?

- Dobra – wyszłam zanieść papiery Irolowi i nawet nie zapytałam Scotta po cholerę tak biegał.



***



- No, więc była rozpierducha jakaś. Ludziska mówią, że jakiś czarny lud tam był i świecąca panienka. I Lola i Gary zgarnęli tą świecącą, cholera wie gdzie. A jakiś siepacz zabezpieczył teren i posłał po posiłki. Czarny Lud spierdzielił. Nasi spisują zeznania ludzi. Sprawa poszła do koordynatora Dickensa.

Oniemiałam patrząc na Irola. Nie spodziewałam się, że pytanie, dlaczego Loli i Garyego nie było w ich biurze, kiedy tam weszłam i czy może niedługo się tam zjawią wywoła taki potok słów z ust Irlandczyka.

- Coś jeszcze chcesz, bo mnie ten upał wykańcza. Jakbyś szukała Dicka, znaczy Dickensa, to jest na miejscu zdarzenia.

- Czarny lud? Jak go opisali? – Zapytałam. Szansa była niewielka ze to był ON, ale musiałam zapytać.

- No czarny patafian. Otaczały go cienie. Potem te cienie rzuciły się na ludzi, aby ich dusić.

Opis zdecydowanie nie pasował do mojego Nemezis.


- A świecąca lala zaczęła strzelać po szybach. Chyba uratowała tyłki ludziom, bo te cienie najwyraźniej nie lubią za bardzo słoneczka, co dziwi zważywszy na fakt, że koleś wszedł z dworu gdzie waliło jak na Jamajce – kolejny potok słów wylał się z ust koordynatora i uderzył we mnie wraz z zapachem jego spoconego ciała.

- A Gary i Lola gdzie teraz są?


- Cholera ich wie. Nie udało się mi ich złapać. Kiedyś były komórki, a teraz ... – zamachał rękami a ja poczułam kolejna falę zapachu spod pachy.

- A to dzięki. – Postanowiłam ewakuować się szybko z ciasnego i przegrzanego pomieszczenia - Masz tutaj raporty moje i Morales. Teraz idziemy coś wszamać a jak wrócimy to pogadamy czy jest sens prowadzić dalej tę sprawę czy lepiej pchnąć ją do SBEA, ok?

- Jasne. Bo mi się kolejne ustawiają w kolejce.

Z ulgą zamknęłam za sobą drzwi. Nie byłam Egzekutorem, ale i mnie już porządnie burczało w brzuchu. Teraz tylko trzeba było znaleźć klimatyzowany i nie zatłoczony lokal. Byle tylko nie ten, w którym rozrabiali Lola i Gary. Czy Irol wspominał, co to było za miejsce czy też nie? Jeśli wspominał to mi umknęło, jak sporo rzeczy dzisiejszego dnia.
 
Ravanesh jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 15:48.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172