Lawrence, Triskett & Ruiz - 2cz. CG skupiła się aby zdławić do końca budzącą się w niej moc. Nie była gotowa jej użyć. Nie chciała jej użyć. W tym momencie traktowała siebie samą jak nie mniejsze zagrożenie niż cały ten cienisty demon, który określał się jako jej pierdolony małżonek. Dzień i noc. Światło i ciemność. Dobro i zło. Yin i yang. Jeśli przeciwieństwa się przyciągają to powinna za facetem szaleć a czuła tylko strach. - Muszę stąd pryskać nim przyjadą gliny. Albo regulatorzy. Ministerstwo jest kilka przecznic stąd - szepnęła do Trisketta i mijając go wyszła przed restaurację. Szkło chrzęściło jej pod butami kiedy przyspieszyła to truchtu. Na zewnątrz zobaczyła przykucniętą na chodniku Ruiz i nieco oszołomionego Brewera. - Cześć - rzuciła ponuro i poczekała aż dołączy do nich Gary. - Masz informacje o które cię prosiłam? Po prostu mi je daj i się zwijam. Chyba, że... chcecie mnie aresztować? - wbiła zmrużone oczy kolejno w trójkę regulatorów. - A wiesz że to nie byłby głupi pomysł? – warknął Gary, patrząc na poparzoną rękę i odrywając uświniony zupą i osmalony rękaw koszuli. – Zawlec twoją dupę do Komory i tam pogadać na spokojnie? Co to do ciężkiej cholery właściwie było? Mówię zarówno o tym panu w płaszczyku i o Jaśnie Oświeconej CG. Triskett spojrzał na nią podejrzliwie, ale uspokoił się widząc że Lola dochodzi do siebie, a Brewer przestaje wreszcie mierzyć do wszystkiego co się rusza ze swojego Glocka. Westchnął teatralnie, patrząc jak oszołomieni ludzie, podnoszą się niepewnie, obmacując szyje i kaszląc. - CG, musimy pogadać. Dałbym ci chwilę na dojście do siebie i poprosił byś zaczekała na nas w herbaciarni u Saszki, ale przecież wiem że jak cię spuszczę z oka to znikniesz. Dlatego pójdziemy tam razem. – odwrócił się do Brewera. - John, zaczekaj tutaj na naszych i Policję. Proszę. Rzucił ponaglająco okiem na CG i kręcąc podniesionym palcem w kółko pokazał że zaraz zaczną się zbierać mundurowi. - Dobra - CG wiedziała, że czas jest na wagę złota a kłótnie będą tylko wszystko przedłużać. - Ale nie do Saszki. Za blisko. Zaraz zlecą się tu cholerni węszyciele i hycle i nie chcę ryzykować - zaplotła ręce na piersi. - Złapiemy taksówkę i pojedziemy do was. Nikt nie szuka zdechlaka pod dachem regulatorów. - Ok. - schował broń za pasek z tyłu pleców i zaczął torować drogę przez tłumek klientów restauracji i gapiów już zbiegających się na miejsce. Gwizdnął przez zęby głośno i machnął ręką łapiąc staromodną, czarną taryfę. |