Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-01-2012, 12:39   #126
Harard
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
CG, Lola, Gary

CG pomaszerowała prosto do salonu zrzucając po drodze wysokie szpilki. Bez cienia skrępowania wyciągnęła się na wygodnej sofie jakby co najmniej była u siebie i odpaliła papierosa.
- Dobra Triskett, daj mi te informacje o które prosiłam - zaczęła rzeczowo i wyciągnęła dłoń po akta.

- Powoli, zdążymy. Tak jeszcze złapiesz papiery, walniesz żarówą i znikniesz znowu. – Gary usiadł na stołku i poklepał się po kieszeni koszuli. – Mieliśmy pogadać. CG do cholery...
Wstał, krzesło szurnęło ostro na parkiecie.
- Nie wiem nawet kurwa od czego zacząć! Ostatnio niewiele nam wyszło z rozmowy, a widzę że i parę nowych rzeczy pojawiło się na horyzoncie. Co to było?! To... świecenie po oczach? Mówiłaś przecież, że jesteś człowiekiem. – uspokoił się zaraz i usiadł wysupłując fajka z pomiętej paczki. Zaciągnął się łapczywie tak, że aż mu w oczach pociemniało. Znowu wskakiwał na nią. Dlaczego ciągle to robił?
- Chciałaś coś o „świetlistych”... – zastanowił się patrząc na kobietę – to o tobie? Nie za bardzo wiesz kim jesteś.
Bardziej stwierdził niż pytał patrząc na nią uważnie. Jasna cholera.
- Jezu CG, co się stało? – Nie wiedział nawet jak zapytać, aby nie odebrała tego cholera wie jak. – Wróciłaś? Czy... jesteś przejazdem? No nie patrz tak na mnie.
Spuścił łeb i zamknął się wreszcie. Nie kwapiła się z odpowiedzią, więc pomilczał trochę patrząc na nią. Szpilki dawały się we znaki, bose stopy obolałe od 13cm obcasów to był jej trademark. Gary przejechał dłonią po szczęce, trzydniowy zarost zachrzęścił.
- Czy... jak żyjesz w ogóle? Jak się czujesz? Co z twoim pieprzonym rakiem, CG?
- Czuję się... cudownie - uśmiechnęła się do niego drapieżnie, obco. Usiadła na kanapie chowając stopy pod pośladki i gapiła się na żarzący czubek papierosa. - Nie, nie jestem człowiekiem. Tak, świetliści to było o mnie jak sądzę. Raczej jestem przejazdem. I żyję pomalutku. Całymi dniami żre surowe mięso i zaczytuję się w Lovecrafcie - na koniec zgubiła maskę ponurej wesołości i wstała z impetem podchodząc do okna. - Kurwa, Trsikett a jak ci się wydaje? Po co te pytania? Nie wiem więcej niż wy. Tonę w pieprzonych domysłach.
- Masz cholernie poważna kłopoty - Lola przyglądała się to CG, to Gary’emu. Siłowała się z własną twarzą, by utrzymać w środku tłukące się w niej emocje. Musi być rzeczowa, inaczej tego nie przetrwa. - Towarzystwo, w którrym Cię zastaliśmy... to nie są cholerrrne żarrrty. Po kolei. Pamiętasz coś z przebudzenia?
Lawrence wzruszyła ramionami i zaciągnęła się papierosem. Odpowiedziała po chwili nadal nie odwracając się do nich twarzą.
- To się stało na Canal Street... Pamiętam... - jej głos stał się odległy jakby wracała pamięcią do tej upiornej nocy. - Pamiętam, że szłam przed siebie. Bose stopy rozchlapywały kałuże, deszcz obmywał moje nagie ciało. Nie jestem pewna jak dotarłam pod budynek Ministerstwa... Wszystko migocze jak przez mgłę - wróciła do rzeczywistości i znów przybrała chłodny zdystansowany ton dławiąc niedopałek w doniczce paprotki. - Widziałam was wtedy po raz pierwszy. Nie śmiałam przeszkadzać. To cud, że pojawił się Brewer i po prostu władowałam mu się golutka jak Ewa uciekająca z raju na tylną kanapę samochodu. To tyle.
W pierwszym odruchu chciała jej zwrócić uwagę, ale się opanowała. To tylko cholerny kwiatek, Lola. nienawidziła podobnego zachowania i CG dobrze o tym wiedziała. Zaciskała szczęki.
- To była noc?
- Wieczór? Noc? Wszystko jedno! - leniwym krokiem wróciła na kanapę i zaległa na niej jak długa łapiąc się za skronie. - Do czego zmierzasz Ruiz czy wypytujesz po prostu z ciekawości? Dajcie mi te cholerne informacje i po prostu sobie pójdę, dobra? To mój problem.
Gary pokiwał głową, ale w to że nic nie wie od początku nie wierzył. To że nie chciała przeszkadzać skwitował tylko zaciśnięciem zębów.
- Przecież skoro zaczęłaś grzebać już przy czymś to musisz coś wiedzieć. Pamiętać. Chociażby gdzie zacząć. - Wyjął poskładane kartki wręczone przez analityka, już bez zwłoki. – To tak na szybko. Chłopaki potrzebują więcej czasu na wydobycie szczegółów. Co to za kościoły i kulty? Jak to się łączy z tobą? CG, wpuść nas, chcemy pomóc.
Popatrzył na nią, potem na Lolę. Był idiotą uważając że za rozmowa będzie choć trochę prostsza...
- Do kościoła... - ciągnęła dalej Lawrence - ktoś mnie skierował. Wczorajszej nocy, kiedy rozstaliśmy się pod restauracją... Trochę zabalowałam na Rewirze. Film urwał mi się kompletnie i rano... Dobra, oszczędzę wam szczegółów. Spotkałam się z pewną kobietą. Matka Aisha, tak na nią mówił pewien wilkołak. A może prawie wilkołak, nie byłam pewna czy jest loup. Ostatnio moje zmysły mnie zawodzą. Nazwała mnie per “świetlista”. Wiem, jak to brzmi ale już wcześniej działy się ze mną różne rzeczy. Zaczynałam znikać. Albo palić się jak ten facet z fantastyczne czwórki... jak mu było? - zaśmiała się na moment, w ten typowy sposób kiedy jeszcze żyła. - Nieważne. Ona w zamian za pewną przysługę skierowała mnie do tego Richarda. Zabrałam Brewera bo nie czułam się za pewnie. Koniec końców John wpłynął na niewielki racjonalny fragment mojej osobowości i się wycofałam. Gówno się dowiedziałam i pomyślałam, że najpier wybadam z grubsza wszystkie te kulty. Klucz, kielich i waga. Richard... ten wamir tak sygnował te trzy frakcje - odgarnęła z czoła czarne pozlepiane kosmyki. - W zasadzie to nie jest wampir. Może chce za takiego uchodzić ale jest niebezpieczny. Czułam go... jak omiatał mnie swoją mroczną mocą. - wymuskała z paczki kolejnego papierosa i wreszcie zagłębiła się w notatkach. - Nie zaproponujecie czegoś do picia? Jest cholerny skwar a ja mam potężnego kaca...
- The Human Torch - wychowany na komiksach umysł bezwiednie podpowiedział imię bohatera, Gary zaś znowu zastanowił się chwilę. - Ostatnio takich udających i maskujących się skurwieli rozlazło się po całym mieście cała sfora. Właśnie tropimy takiego jednego, co wlazł w jedną starą znajomą, Lady Carrington. Chłopaki z analitycznego stawiają na demona, zresztą pewnie czytałaś w porannych gazetach. Skurwysyn spalił sierociniec z dzieciakami w środku. To dość niepokojące, CG, a ty zaczynasz mówić że sama zaczynasz się palić, świecić... Może to jakiś podobny fenomen? Może ona czy też on też jest świetlisty, tylko przeszedł na ciemną stronę mocy?
Gary podszedł do lodówki i wyciągnął karton soku, po czym postawił ze szklanką na stole.
- A ten skurwiel w “Refleksie”? To chyba też podobna liga... Skóra cierpła na samą myśl że mielibyśmy się z nim zmierzyć.
- Skurwiel w Refleksie to chyba zupełnie inna sprawa. Szuka mnie. Uważa, że... prysnęłam. Wiecie, z... tamtej strony. I chce mnie zabrać z powrotem - westchnęła nalewając sobie szklankę soku. - Cokolwiek wtedy miało miejsce nic nie pamiętam. Rozumiem, że nie macie nic mocniejszego? Poważnie Triskett? Życie w trzeźwości - parsknęła nie odrywając wzroku od kartek. - Co będzie dalej? Celibat?
- Celibat, nirvana a potem wezmą mnie z butami do nieba. Chcesz klina, to gadaj od razu. - Gary nie przejął się przytykiem. - Coś mi się zdaje że źle to rozegraliśmy. Południco. Zdaje się że facet mógłby wiele wyjaśnić, a tak wystraszył się słoneczka i wrócił pod swój kamyk. Myślałaś już nad planem, co będzie kiedy wróci o północy i tym jego cieniom będzie można jedynie pomajtać ręką na powitanie?
- Owszem Triskett, zastanawiałam się - posłała mu sardoniczny jadowity uśmiech. - Wypożyczę sobie reflektor. Gówno tu jest - odłożyła papiery na stół. - Chcę więcej danych. Błogosławiony dwór i Ukryty Dwór. Co to kurwa jest? Faerie to teraz chyba nic nadzwyczajnego? Ta robota w MRze się posrała... Za czym teraz ganiacie? Za Dzwoneczkiem i Babą Jagą?
W tle przewijał się uszczypliwy głos CG i zmęczony, należący do Gary’ego. Wróciło do niej to dziwne uczucie, którego doświadczyła pod Refleksem. Nigdy jeszcze tej pracy nie spotkała się z czymś o tak znajomej sygnaturze. Zastanawiała się, czy warto o tym mówić i po chwili uznała, że jednak nie. CG zupełnie nie interesowało to, co miała do powiedzenia. Gdyby nie było jej w tym cholernym pomieszczeniu, mogliby sobie z Triskettem wracać do siebie. Podnosić z gruzów swoje małżeństwo.
- A wróżka zębuszka jest w Top 10 poszukiwanych - prychnęła. Dosyć miała tej podłości. Złapała się na tym, że choć patrzy na CG z pewnego rodzaju fascynacją, to chciałaby, żeby była kochanka zniknęła. Żeby było jak przed jej powrotem, bo tamten ból po jej stracie to był łagodny constans. Recz, którą można było oswoić. Ale to? Ta ciągła walka na wbijane na oślep szpile. - Rzygać mi się chce - mruknęła pod nosem i zniknęła w drzwiach kuchni.
- Zaczekaj - CG poderwała się i w dwóch susach była przy Loli łapiąc ją za nadgarstek. - Zawsze byłam chłodną suką - uśmiechnęła się gorzko. - Ale kiedyś ci to nie przeszkadzało.
Zwolniła zaraz uścisk, ironia całkiem wyparowała z jej twarzy.
- Rozumiem, że to między wami to coś poważnego. Nie mam prawa się między was wtrącać. Już nie.
Butelka zimnego piwa, którą Triskett przyniósł na stół była wybawieniem. CG upiła kilka łapczywych łyków i wytarła usta przedramieniem.
- Prawda jest taka, że potrzebuję waszej pomocy - zabrzmiało to żałośnie i desperacko. Zamierzenie czy nie, trudno powiedzieć. - Nikogo innego nie mam.
- Przeszkadzało, ale w swojej niepoprawnej naiwności wierzyłam, że mogę stać się przyczyna zmiany. Zamiast tego nawaliłam. Na całej linii. - Patrzyła w ciszy, jak Lawrence pije. - Chcę Ci pomóc. Ale wiesz tak cholernie mało, że najdrobniejszy detal może się okazać ważny.
Skinęła na znak, że rozumie.
- Las - powiedziała nagle w przerwie między łykami. - To chyba istotne. Las. Widziałam go. Drzewa w kolorze czerwieni i pomarańczu... Dwa razy się tam... przeniosłam. Na moment. Nie wiem czy to dobre słowo. W jakiś sposób on mnie przyzywa. Tak myślę. Aisha mówiła, że to przez krew. Może te rzeczy istotnie dziedziczymy w genach. A facet w barze nazwał mnie Południcą. Chociaż... cholera wie ile w tym konkretów. Mówił też, że jest moim mężem ale sądzę, że to była jakaś wysublimowana przenośnia - po ostatnim zdaniu wlała w siebie sporo piwa jakby chciała zapić tą myśl.

Triskett usiadł przy stole i starał się nie myśleć o butelce Jacka schowanej w garażu. Na widok pijącej piwo CG i jej ulgi w kacowych cierpieniach, w ustach robiło mu się sucho.
- Czemu kurwa ja mam dziwne uczucie, że znowu coś się szykuje. Że znowu jakiś festyn pojebańców zjedzie nam do miasta. Zupełnie tak jak z Mythosem, otwieraniem Bramy i polowaniem na jego kamień duszy czy jak to tam szło. – zerknął na CG, na jej rękę która złapała Lolę – Nie obraź się, ale twoje świecenie i interwencja tego typa z płaszczykiem tak właśnie mi wygląda. Szykuje się jakaś ruchawka i my znowu nic nie wiemy. Przeciw komu gramy, o co i jak to powstrzymać. Zaczyna się jakieś polowanie i to na wielką skalę.
Gary potarł gębę ręką wspominając co mu wyszło z pokreślenia mapy flamastrem, za dużo tego myślenia jak na egzekutora ostatnio. Zapisał w pamięci że trzeba pogadać z Borblami. Teraz jednak postanowił walić do końca w otwarte karty. Przecież to była CG.
- Szukamy właśnie nie Baby Jagi, ale wariatki w której ciele coś się zaczaiło. Dzieciaki z sierocińca, te co przeżyły, opisują ją jako Panią z Ognia. Na dwóch innych miejscach zdarzeń widzieliśmy jakieś postacie w koronie z dymu i ognia. U druidów zaś motyw lasu i płomieni był wszędzie na ścianach. – dodał jeszcze, bo przecież CG nie wiedziała o co chodzi – Od druidów to się zaczęło, ktoś wlazł w Carringtonową i zarżnął ich wszystkich. Wszystkie zaś miejsca geograficznie tworzą równy trójkąt, z Radą Bezpieczeństwa Londynu w środeczku.
Popatrzyła na Gary’ego, jakby właśnie zdzielił ja przez łeb. Cholera. Była tak zacietrzewiona i tak pogubiona i zła, że nie zauważyła najoczywistszych podobieństw.
- A może... może pojawienie się, nazwijmy to, Carrringtonowej, rrrozbudziło w CG krrrew?
- Nawet jeśli? - CG westchnęła wyraźnie zmęczona. - Kolejne poszlaki. Nic nie wiemy na pewno i nie ma szans się dowiedzieć. Chyba, że... - znów wróciła do pomysłu numer jeden. Mógł bardzo jej się nie podobać ale innego nie miała. Wstała nagle, energicznie z miejsca odstawiając do połowy pełną butelkę na stół. W progu złapała swoje rozrzucone szpilki i zamarła na moment. - Głupio mi o to prosić... Ale potrzebuję forsy. Nie mam żadnych oszczędności ani źródła dochodów. A to ciągłe jeżdżenie po mieście jest uciążliwe. Możemy to uznać... - skrzywiła lekko usta jakby ktoś miałaby ją za to uderzyć - za pożyczkę?
- Dokończ do cholery. Chyba, że co? - Gary skrzywił się kiedy chciała wyjść zostawiając ich z domysłami. - A co do forsy... ile potrzebujesz?
- Daj mi dwieście funtów. Na kilka dni mi wystarczy, mam jeszcze pięćdziesiątaka od Brewera - wsunęła na stopy wysokie obcasy. - Co do “chyba, że” to dość oczywiste. Muszę iść do wampira nie-wampira. Jeśli tylko on zna odpowiedzi to do cholery muszę mu je zadać. Nawet jeśli trzymają na ścianach dziecięce szkielety i nazywają to “sztuką”. Po prostu mam dość. Coś muszę zrobić albo zwariuję.
- On nie ucieknie. Poza tym jak to kolejny kamuflujący się sukinsyn, to spotkanie może być z tych finalnych... Jeśli pójdziesz tam sama i nie przygotowana. - Triskett znów się wykrzywił - Poczekajmy choć na dokładniejsze informacje od analityków. Wygrzebią więcej na jego temat, ale do tej pory mieli tylko godzinę z hakiem. Przez noc powinniśmy mieć lepszy intel, skoro to dość spora... sekta. Jak zwał tak zwał. A rano będzie się można tam rozejrzeć, pogadać.
- Kurwa... - CG szepnęła cicho przytulając czoło do zimnej ściany. - Wiem. Wiem, że masz rację a ja znów zachowuję się jak niedoruchana dziewica na maturalnym balu... We łbie mam mętlik - nie podobała jej się jej własna nadgorliwość ale nie mogła zapanować nad zmiennymi nastrojami. - W porządku. Poczekam - pokiwała zawzięcie głową. - Klucz, waga i kielich. I te dwa Dwory faeries. Dowiedzcie się jak najwięcej. Może jakiś namiar. Kto o Błogosławionym Dworze wie jak najwięcej? Richard może poczekać.
- Carrington miał pokaźną bibliotekę, ale nie sadzę, żeby coś się z niej wyratowało. Po Plum nie został kamień na kamieniu.
- Na razie sprawdźcie archiwa Ministerstwa. Jeśli tam nic nie znajdziecie zastanowię się nad innymi metodami - odparła CG już nieco spokojniej. - Aaaa. Mam jeszcze to - sięgnęła za stanik i z pobożną delikatnością wyjęła stamtąd liść w jesiennych barwach. - To z mojego lasu. Wiedzie, z tych wizji... Chociaż liść wygląda bądź co bądź bardzo realnie. Dajcie to komuś do analizy choć najpewniej to tylko ślepy zaułek. I jeszcze jedno. Moje... rzeczy. Ubrania, buty, drobiazgi. Wrzuciliście to gdzieś do piwnicy czy... - ciężko jej było o to pytać - pozbyliście się definitywnie? Przydałoby mi się coś na zmianę - złapała za dekolt małej czarnej, która dosłownie kleiła się do ciała.
- Na strychu - minę miała co najmniej dziwną, wypluwając te dwa słowa. Nie było tego dużo, raptem kilka sztuk, które zgarnęli z Garym po wybuchu w ich mieszkaniu, ale dotąd nie potrafiła się tego pozbyć.
CG poszła za Lolą po krętych schodkach na poddasze. Na środku stały tam dwa osamotnione tekturowe pudła z jej inicjałami wypisanymi posępnie czarnym flamastrem.
- Dasz mi moment - poprosiła Ruiz i ta taktownie zostawiła ją samą.
Było w tym coś przygnębiającego. Całe życie upchnięte w dwóch pudełkach. CG nie śpieszyła się z przeglądaniem swoich rzeczy. Wywołały szaloną falę wspomnień i mieszanych odczuć. Po chwili wymaszerowała z oboma pakunkami pod pachą i dotaszczyła je pod frontowe drzwi.
- Będziemy w kontakcie? - zapytała uśmiechając się spod ronda swojego nieśmiertelnego męskiego kapelusza. - Nie chcę być upierdliwa Triskett ale ta pożyczka ułatwiłaby mi życie. Jeśli czegoś się dowiecie jeszcze przez jakiś czas będę zapewne u Brewera.
 
Harard jest offline