Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-01-2012, 16:23   #97
obce
 
obce's Avatar
 
Reputacja: 1 obce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputację
Popatrzyła na sztywne plecy wychodzącego ze świątyni alchemika, na mocną, muskularną postać podążającej za nim Kary. Popatrzyła za siebie - na odrzwia bielące się marmurem, wciąż jeszcze rozchylone na kształt kamiennego sromu prowadzącego do tej cholernej pochwy, pieprzonej macicy, tego serca zasranej świątyni.

Jakaś jej część chciała tam wrócić, chciała poczuć znowu tamto pragnienie, którego echo wciąż jeszcze pulsowało pomiędzy jej nogami.
Jakaś jej część chciała spieprzać stamtąd jak najdalej.
W możliwie najdłuższych podskokach.

Uciec. Zapomnieć.
Przysięgła.
Bała się.
Nie mogła.

Ruszyła za sługami Cierń.


ULICE MIASTA KREDY

Gdyby znała te wszystkie mądre słowa, którymi gryzipiórki z upodobaniem zapełniały swoje głowy i stronice ksiąg, powiedziałaby może, że jej odczucia względem tego, co wydarzyło się w świątyni są w najwyższym stopniu ambiwalentne. Dzierzba jednak nie znała takich słów, wysokiej mowy uczonych pism.
To było tak, jakby jakaś kurwa przewróciła mnie na plecy – myślała, idąc za medykiem i wojowniczką – zarzuciła mi na głowę swoją spódnicę, rozsiadła mi się okrakiem na twarzy, zasłoniła oczy, zasłoniła nos, zasłoniła, zaraza, usta swoją cipą ociekającą pożądaniem, pachnącą chucią i obietnicą. Aż nie było niczego innego od niej. W środku i na zewnątrz...
I było to piękne i straszne jednocześnie.
Jak gwałt z miłości.

Dzierzba nigdy jednak nie potrzebowała w swoim życiu takich pięknych i strasznych rzeczy, zostawiając je poetom oraz histerykom cierpiącym na nieuleczalne wapory.

Powąchała skórę przedramienia, wewnętrzną stronę nadgarstka. Nawet zapach był obcy – to wspomnienie miodu, mleka, róż i dotyku Aspektu. Powąchała związane w warkocz włosy. Zacisnęła wargi w wąską, bladą kreskę. Nigdy nie pachniała tak jak teraz, strasznie i pięknie, jakby Lyria zostawiła na niej jakiś ślad, odcisnęła jakąś pieczęć. Jak pan znaczy swoje zasrane, rozpłodowe krowy...

Machinalnie kopnęła brązowego, zapchlonego kundla, który przyplątał się do jej nóg. Nawet nie zmyliła kroku. But wbił się w chude ciało, odrzucił zwierzę do wypełnionego wyschniętym gównem i gnijącymi resztkami rynsztoka. Pies nie zaskowyczał nawet, sapnął tylko cicho, zaskomlał urywanie.

...o tak, zaczynała doskonale rozumieć instynkt, który wypieszczonemu w pachnidłach pańci kundlowi nakazuje natychmiast wytarzać się w śmierdzącym błocie.

Zatrzymała się w miejscu i przyglądała jak podpełza do niej ponownie. Nie było czego podziwiać - ogon wciśnięty między drżące łapy, zad tuż brzy bruku, stulone uszy, żebra widoczne pod wyliniałą sierścią, zaropiałe ślepia i głupi sparszywiały łeb, który pomimo kopniaka podstawiał do pogłaskania. Patrzyła na niego zafascynowana. Wypisz wymaluj Dzierzba prosząca lyrianki o cud, doszła do wniosku z jakimś ponurym rozbawieniem.

Zanim zdążyła pomyśleć już wyrywała jakiemuś smarkaczowi patyk z nadzianym na niego kawałkiem na wpół surowego mięsa, które przypominało z kształtu spasiony, szczurzy kadłub. Z zapachu też zdechłego gryzonia przypominało i dziewczyna mogłaby się o cudzą kiesę założyć, że tym właśnie było. Wierzgającego gówniarza złapała za kołnierz, uniosła bez trudu jedną ręką w powietrze, drugą – zadziwiająco delikatnym gestem – podsunęła kundlowi mięso. Pies chwycił je równie delikatnie połamanymi zębami, zamerdał słabo resztką ogona, a Anah jakby ocknęła się, poderwała głowę rozglądając się dookoła.

Ile to trwało? Ledwie chwilę – Chudzina z Karą nie zdążyli nawet dojść do końca krętej ulicy. Dogoniła ich w kilkanaście uderzeń serca.


* * *


Rzeczy straszne i piękne.

Do tej pory w życiu Dzierzby nie było na nie żadnego miejsca. Do te pory, bo przez jeden dzień, przeklęte dwanaście godzin zdawało się, że nie istnieje już nic poza nimi.

I była to tylko i wyłącznie jej przesrana wina.


* * *


Im bliżej byli tawerny, tym więcej strzępów przeróżnych opowieści słychać było wkoło nich. Jak to Pazur zarezał całą bandę morderców, jak to rzeczeni mordercy dla Kolczastej Maski robili żelazem i przez niego zostali wysłani. Gadano, że to pożarł się najemnik z kapłanem o tharowskie przywileje. Niektórzy utrzymywali, że morderczyni była jedna, inni mówili o kilku kobietach. Plotkowano o zazdrości, plotkowano o zemście, plotkowano o srebrze i złocie, próbowano łączyć to wszystko z Szarpiakiem i Cacanką, szukać w tym ręki thara albo Grubasa ze Stali. Ktoś zarzekał się, że to kapłani Maraji Pazurową bronią ubite trupy powskrzeszali, ktoś inny utrzymywał, że był świadkiem prawdziwego magikowania, które zostało na rynku odstawione przez czarnoksiężnika, co chudy i wysuszony był sam jak trup. Słuchacze wytrzeszczyli oczy na przechodzącego Albrechta, od razu tego ostatniego szarpnęli za ramię, uciszyli gorączkowym szeptem i już głośno zwyzywali od odurniałych kutasów.

Bardziej z nawyku niż faktycznej ciekawości przysłuchiwała się temu wszystkiemu. Spośród morza faktycznych i przesadzonych informacji próbując wyłowić cokolwiek wartościowego.
Nic. Nic istotnego, nic o czym nie wiedziałaby lepiej.


TAWERNA „WESOŁA RYBACZKA”


Wśliznęła się do tawerny jako ostatnia.

Zamarła na moment na progu, zastygła w półotwartych drzwiach. No tak, gdzie Pazur tam thar, gdzie thar tam Strażnicy Domu, gdzie pieprznik tam i Księga z nieodłącznym jak się okazuje Rysiem. A każdy jakby maskę miał na mordzie – liczka ściągnięte, oczka ponure, usteczka zasznurowane wypisz wymaluj jak gorset jakiejś arystokratycznej modnisi.

Pasowała do tego towarzystwa jak żebracza dziwka do salonów.

Nie podobała jej się pełna dezaprobaty mina Rysia, nie podobało jej się spojrzenie szlachetnego Ushmajela, nie podobał brak reakcji Pazura, nie podobała ilość jego przybocznej gwardii i fakt, że gdyby zedrzeć im herby z ubrań zadziwiająco przypominaliby dwa trupy, które poprzedniej nocy zostawiła w zaułku.

Ale najbardziej nie podobał jej się wyraz oczu Cierń.

Skłoniła się tharowi, z jakimś błyskiem wyzwania na twarzy skłoniła się Księdze. Dopiero przed swoją kapłanką rąbnęła na jego kolano w prostym, żołnierskim niemal wyrazie poddaństwa i lojalności. Nie było wątpliwości komu służy i czyje zwierzchnictwo uznaje. Pochyliła głowę.

- Sprawiedliwa... - wychrypiała.

- Mów - głos Althei był jak zwykle spokojny, przez maskę pobrzmiewający metalicznym podźwiękiem.

Dzierzba podniosła się i przysunęła do Cierń jednym, płynnym jak oddech ruchem.

- List wysłałam – prawie zamruczała jej do ucha chrapliwym szeptem. Trudno było określić czy z pełnym rozmysłem pokazała tharowi plecy, czy przypadkiem ustawiła się tak, by kapłanka ponad jej ramieniem mogła widzieć jego twarz. - Przemykacze będą wiadomi wieczorem. Może. Wszyscy już wiedzą, że dla ciebie, sprawiedliwa, robię – poinformowała z ciemną od złości goryczą. Przygryzła wargi na moment, rzuciła szybkie spojrzenie w kierunku Księgi i Rysia. Odstąpiła się na krok, podała owiniętą w płótno strzałę. - Gadają, że Biała Lisica w mieście. Że strzałę zaczarowała. Nasrało się trochę... – brzmiąca w jej głosie skrucha i kryjąca się za nią intencja była więcej niż oczywista. - Ale prezent mam – powiedziała już głośniej, wyciągając coś zza pasa. Pomiędzy palcami srebrem błysnął łańcuch szczurzego wisiora, gdy wyciągała rękę w kierunku kapłanki. - Od Szczekacza.

Thar nawet nie drgnął, nie drgnęli także Żołnierze Domu.
Tylko Ryś ukradkiem zerknął w jej stronę.

- Później – powiedziała Althea cicho, a Dzierzba tylko przełknęła ślinę i skinęła głową, odsuwając się od kapłanki.


PODZIEMIA POD KREDĄ


Każde ze spojrzeń, które thar kierował w jej stronę odbijało się na jej skórze zimnym dreszczem. Za dużo ich było. Za często patrzył w jej stronę, jakby kogoś takiego jak ona nigdy nie widział. Zbyt ukradkowo. Zbyt uważnie. Za cholerę zrozumieć nie potrafiła, co mogło go tak frapować, co mogło budzić jego ciekawość. Z nieruchomego jak kamień oblicza władcy Kredy i jego ciemnych jak studnie źrenic nie dało się niczego wyczytać.

Źle to wróżyło dla niej, bo każdy przecież wiedział, że gówno zawsze spada w dół i prostego człowieka nie mogło w zasadzie spotkać nic gorszego niż stanie się przedmiotem tego przeklętego zainteresowania możnych.

Udawała więc, że, kurwa, nie widzi.

Nie podnosić na niego oczu, pilnować się, żeby jego uważne spojrzenie nie spotkało się z jej podejrzliwym i nieufnym. Tylko na czym się skupić? Na Pazurze o pozbawionej wyrazu twarzy? Nie szło – na jego widok oddech przyśpieszał, wszystko zaczynało prawie boleśnie pulsować, a ręka aż sama wędrowała pomiędzy uda, by rozładować to narastające napięcie. No chciała go zerżnąć, chciała tak bardzo, że sama nie rozumiała tej potrzeby. Nie powstrzymała pokusy – nic sobie nie robiąc z jego obojętności, zatrzymała się na moment przed Pazurem, po raz pierwszy popatrzyła mu prosto w oczy i uśmiechnęła się do niego tak, jak czasem potrafią uśmiechać się prawdziwie urodziwe kobiety. Łagodnym wygięciem warg, w którym odbijało się echo lyriańskiej modlitwy, lyriańskiego pożądania i krył się cień dwuznacznej obietnicy. Zaraz potem jednak odwróciła się od niego, minęła go bez słowa. Jak powściągliwie, cholera. W innych okolicznościach byłaby z siebie prawie dumna.

Więc Cierń i Księga? Wystarczająco im już podpadła, a strzała i wisior zdecydowanie nie były wystarczające, by ukoić gniew i irytację kapłanki. Jedyne co mogła zrobić, to pilnować jej świętobliwego tyłka i zaklinać przypadek, żeby mogła pokazać swoją przydatność.


* * *


Krótkie starcie Rysia i kapłanów z orkiem było kolejną piękną i straszną rzeczą tego dnia. Brak wahania ryżego, jego miękkie i ciche kroki, szybkie i precyzyjne ruchy, miecz kreślący w mdłym blasku pochodni krótkie, pewne łuki. Wątroba. Serce. Obydwa płuca. I głupi, tak strasznie głupi był błąd, który potem popełnił.

Piękny i straszny był dźwięk z jakim tasak zagłębił się w piersi najemnika.
Piękne i straszne były przyzwane przez Księgę i Cierń łańcuchy. Pokryte zakrzywionymi, ostrymi jak brzytwy hakami rozszarpującymi ciało na cuchnące kawałki.
Piękny i straszny był nieustający rytm wybijany na niewidocznych bębnach.

Strząsnęła z buta strzęp szarawego, gnijącego mięsa. Co to, kurwa, było? Strażnik, tak? Pies podwórzowy? Odźwierny z górskich otchłani rodem? Kurwa...

Jeśli władyka waży wystawić się przeciwko varunathowcom a zemstę postawi powyżej kapłańskiej sprawiedliwości... Nie dadzą rady przed sobą mając takie orki a za sobą Pazura i Żołnierzy Domu posłusznych każdemu słowu thara. A jedna dziesiąta klepsydry? Ile to jest? Tyle, co nic. Tyle, by przejść przez strażnika i dojść do celu. I znaleźć się w potrzasku.

Jeśli thar łże jak pies.

- Potrafisz zablokować korytarz? - szepnęła do przeciskającego się obok alchemika, chwyciła go delikatnie za ramię, przytrzymała. – Żeby chuje nie przeszły?

- Nie sądzę - odparł wprost Albrecht. - Prawdopodobnie nie.

Skinęła tylko głową, rozluźniła palce.
Nie mieli czasu.

Schowała do pochwy swój ulubiony nóż i podniosła leżący w oślizgłych ochłapach miecz Rysia. Zważyła go w dłoni, zakręciła krótkiego młyńca oceniając wyważenie, sprawdziła ostrość i strzepnęła z niego resztki mięsa. Prosta, solidna robota, dobrze powinien się sprawować. Jak ryży wyżyje, to mu odda, jeśli nie – cóż, jej przyda się bardziej, jeśli ten strażnik nie był jedynym na ich drodze

Rzuciła najemnikowi krótkie spojrzenie.
Szkoda go było, zaraza, ale na żale przyjdzie czas później.

- Sprawiedliwa? - spytała chrapliwie Cierń, oczekując rozkazu.
 
__________________
"[...] specjalizował się w zaprzepaszczonych sprawach. Najpierw zaprzepaścić coś, a potem uganiać się za tym jak wariat."

Ostatnio edytowane przez obce : 08-01-2012 o 17:48.
obce jest offline