Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-01-2012, 17:37   #128
Szarlej
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
To jest tak. Zawsze tak. Dostaję robotę. Myślę, że jestem cwany. Udaję, kogoś jeszcze bardziej cwanego, manipuluje i wymyślam pięćdziesiąt różnych planów. Na każdą okazje. Potem plany się jebią wraz z resztą a jakiś wyjątkowo twardy skurwiel próbuje mnie zabić. Zwykle kończy się to jego śmiercią a moim okaleczeniem. Teraz chciałem uniknąć tego drugiego.
Duch Miasta, który raczył mnie odwiedzić byłby debilem gdyby nie wiedział, że jestem telekinetykiem. Czyli musiał się jakos zabezpieczyć po za związaniem mnie. Może... W sumie mało mnie obchodziło jak bo “zgaduj zgadula” mi nie pomoże. Musiałem działać. Działałem w starym dobrym stylu.
- Nie jestem Martwy. A boję się jak każdy, pewnie Ty też. Nie?
- Nie znam strachu. Ty też się nie boisz. Czujesz coś innego. Nazwij to, a puszczę cię.
Zamilkłem zastanawiając się o co może chodzić dla Ducha. Puszczenie mnie by wiele ułatwiło.
- Nienawiść?
- Więc nie jesteś martwy. Martwi nie czują nienawiści.
- Miałeś mnie puścić. Chyba, że to ma być wstęp do długiej rozmowy filozoficznej.

Spróbowałem zahamować telkinezą ale hamulec ani drgnął.
- Czujesz gniew. Nie nienawiść. Bezsilność. To ona rodzi nienawiść o której mówisz. Już raz przez to przechodziliśmy, wiesz przecież.
- Nie wiem czy wiesz ale mam wielką dziurę w pamięci zamiast ostatniego roku. Tak swoją drogą mam zarąbistego terapeute...

Czyli już wcześniej byłem w podobnej sytuacji. I wylądował z wielką dziurą w pamięci wielkości mount everest. Spróbowałem na raz poluźnić pasy, zaciągnąć ręczny i pogmerać pod maską. Nic. Koleś musiał być czymś na kształt telepaty i telekinetyka w jednym. I to cholernie silnym jeżeli potrafił utrzymać mnie na wodzy.
- Oszukują cię. Pracujesz po to, by zginąć. Twoja Lynch nie żyje. Zamordowano ją. Ciebie też, ale się nie dałeś.
Powstrzymałem się przed jakimś pseudozabawnym tekstem. Milczałem. Głównie dlatego, że byłem w szoku i raptem wszystkie elementy układanki zaczęły idealnie pasowały do siebie. Kwestia czy nie za idealnie...
- Czemu mam Ci wierzyć?
- A czemu miałbyś nie wierzyć?
- Bo to Ty możesz mnie wkręcać, manipulować. Szczególnie ten tekst, że mnie zabili ale się nie dałem jest... dziwny. Kurcze. Nie możemy pogadać przy kawie?
- Możemy. Owszem. Ale najpierw musisz zrozumieć wiele spraw. Byś nie popełnił ponownie tego samego błędu. Chcę coś ci pokazać.
- Co takiego?
- Zaraz zobaczysz.
- Już się kurczę boję.

Nie ma to jak konkrety. Minąłem właśnie jakiegoś frajera i prawie rozjechałem drugiego w stroju klauna. I ktoś uczepił się klapy od bagażnika, pierwszy fagas. Mogłem działać. Zaufać Duchowi albo liczyć, że pozbycie się kolesia rozproszy na tyle jego uwagę, że nie da rady mnie utrzymać. Podjąłem decyzję. Spojrzałem na pasażera na gapę. Szepnąłem cicho.
- Puść mój umysł stary.
I zacząłem odginać palce frajera. To był dla mnie pryszcz. Koleś odpadł a ja wjechałem na teren parku, kierując się na drzewo i grupkę zombi wokół niego.
Huknął strzał, mój zamglony umysł usłużnie podał jakże ważny szczegół, że kalibru 9mm parabelum. Już wcześniej chyba zgubiłem koło a teraz drugie poszło się walić. Samochód zahamował bez mojego udziału, pasy puściły a strzelec dopadł cholernie szybko drzwi od strony kierowcy i otworzył je. Zombiak w którego prawie wjechałem (tak, miałem z tego powodu cholerne wyrzuty sumienia) patrzył beznamiętnie na mnie a potem znowu zagapił się na drzewo.
Wysiadłem z auta i rozejrzałem się. Zagrałem przed kolesiem, zdezorientowanego regulatora. A właśnie, frajer okazał się egzekutorem, to by wyjaśniło działanie a potem myślenie i chwytanie za klamkę. Chyba nawet go kojarzyłem. Może z korytarzy MRu, może z odprawy a może z życia przed utratą pamięci. Niewiele mnie to obchodziło. Podziękowałem, obiecałem odwdzięczenie się (jakbym nie miał nic lepszego do roboty) i odmówiłem podwózki. Gdy się rozstaliśmy gapie zaczęli się zbierać. Klown nawet wymachiwał bejsbolem. Miałem ochotę mu go wyrwać i wsadzić w tyłek. Ludzie krzyczeli obrzucając mnie błotem. Nikt jednak nie podchodził bliżej, dwie klamki na widoku robiły swoje a nikt nie chciał dodatkowych otworów w ciele.
Spokojnym ruchem wyjąłem legitymację i donośnym tonem przemówiłem.
- Dusty. Ministerstwo Regulacji. Mój samochód i poniekąd ja sam uległem ingerencji potężnego bytu quasi demonicznego. Jest mi niezmiernie przykro z zaistniałej sytuacji ale dzięki mojemu koledze została ona opanowana. Wszelkie osoby, którym stała się krzywda uzyskają odszkodowanie. Proszę się rozejść.
Quasi demoniczny byt przypominał mi inną ściemę, którą kiedyś puściłem. Ludzie oddalili się, ograniczając do rzucania mięsem pod nosem. Klown wyhamował. Bardziej niż legitymacja powstrzymały go prędzej moje klamki. Podjechał nawet gliniarz na koniu. Chwilę z nim porozmawiałem, porzucałem żargonem i ogólnie byłem miły. Zgodziłem się nawet by wezwał drogówkę do usunięcia mojego samochodu. Musiał w tym celu odjechać bo krótkofalówka nie chciała działać przy zombi.
Rozejrzałem się po parku. Typowi spacerowicze, klaun, zombi, drzewo, kolo z gazetą, który jako jedyny się nie ruszył. Któreś z trzech ostatnich mogło być tym o co chodziło Duchowi.

Wyciągnąłem kurtkę z samochodu by przykryć klamki i zabrałem z niego tabletki oraz zapasowe fajki. Podszedłem do kolesia na ławce i usiadłem obok.
- Witam. Grosvenor Dusty - wyciągnąłem do niego rękę - Czy mogę panu zadać parę pytań?
- Leon Ricki. Tak? Słucham.
- Słyszał pan pewnie dlaczego mimowolnie tu się znalazłem. Sytuacja jest dość niecodzienna dlatego chciałbym wiedzieć jak to wyglądało z boku. Mógłby pan mi to opowiedzieć?

Koleś był ewidentnie zaskoczony całym zajściem, widać wjeżdżające w środek parku samochody nie należały do jego życia codziennego. Trzymał jednak nerwy na wodzy.
- Szczerze mówiąc, to niewiele widziałem. Wszystko działo się zbyt szybko. Samochód pędził jak szalony. Tamten facet strzelał. A ja nawet nie zdążyłem odnieść tyłka z ławki. Powiem tyle. Najedliśmy się tutaj w parku strachu. Niemało.
- Bardzo mi przykro, zrobię wszystko by ten byt za to odpowiedział zgodnie z prawem. A mógłby pan mi jeszcze jedno powiedzieć? Samochód ewidentnie kierował się na drzewo i zombi. Czy oni często tak tu się zbierają? Zna pan tego powód?

- Nałożą na pana mandat i pewnie nic więcej nie będzie. Dziwi mnie bardziej tamten walący z pistoletów facio. A samochód pan prowadził, nie ja. O ile można nazwać to prowadzeniem. Nie mam pojęcia gdzie pan jechał. Po mojemu na zombie. A co do ich drzewa i pana pytania. Tak. Zbierają się tutaj dość często. Od kilkunastu dni codziennie od wschodu do zachodu słońca.
Foster miał racje. Ludzie bardziej niż zombi czy wampira boją się kogoś kto wygląda jak oni tylko jest wstanie im zrobić krzywdę zanim oni sami mrugnął okiem. Bali się mieszańców.
- Tamtym facetem proszę się nie przejmować. Pracuje jak ja dla Ministerstwa Regulacji. Po części to on uratował całą sytuacje. Dziękuję za poświęcony mi czas, chyba, że chciałby pan coś jeszcze dodać?
- Znam dobrego mechanika, jeśli pan jest zainteresowany. Mogę dać panu telefon. Obsługuje R.I.P to pewnie i dla pracownika MR da zniżkę.
- Będę bardzo wdzięczny. R.I.P?
- Rest in Peace. Agencja egzorcerska. Prowadzimy dochodzenia duchowego rodzaju. Mniejsze i mniej krwawe sprawy niż MR. No i sektor prywatny. Nie państwowy. Pensje wyższe, ale mniej przywilejów.

Zażartował swobodnym tonem.
- O proszę. Kolega po fachu. Mogę wiedzieć czy jesteś tu za zleceniem? Czy poprostu cieszysz się latem?
- Niestety to pierwsze. Zlecenie nudne jak cholera, ale przynajmniej pogoda dopisuje
- Może mógłbym coś doradzić? Na przeźroczystych znam się słabo ale może akurat coś mi zaświta.
- Zaświta , hahaha
- zaśmiał się zupełnie szczerze. - Widzę, że zna pan nasz egzorcerski slang.
Cóż... Nie sposób się kłócić z profesjonalistą ale sam nie zdawałem sobie sprawy z tej wiedzy.
- Zdarzało mi się z Wami pracować a i czasem rozwiewać tymczasowo przeźroczystych. tymczasowo i laicko solą i żelazem. Ale mam też trochę wiedzy teoretycznej.
- No. A potrafi pan złapać zaświtkę?

Kolo chyba nie usłyszał, że nie jestem egzorcystą. Jak niby miałbym potrafić złapać zaświtkę? Tym mianem nazywano pierwszy etap egzorcyzmów. Wyczucie, usłyszenie wzorca bezcielesnego. Jakby zobaczenie go. Znałem to tylko z szkolenia.
- Egzorcystą nie jestem ale o jaki rodzaj bezcielesnego chodzi? I Dusty jestem.
- Echo. To niby echo. Ale … dziwne. Niby jest, a go nie ma. No, ale kilent płaci, klient wymaga.
- Jak się objawia? Zapach? Dźwięk? Temperatura? I w jakich okolicznościach, ja zawsze od tego zaczynam śledztwo.
- Emocje. To odczuwanie emocji. Trudna sprawa. Więcej nie mogę powiedzieć. Proszę wybaczyć. Kontrakt z R.I.P i klientem obarczony jest klauzulą poufmości. I proszę uwierzyć. Może nie mam szkolenia jak wy, z MRu, ale daję sobie radę z bezcieleśniakami. Próbowalem już wielu rożnych działań i metod. Łącznie z wzywaniem i kooperacją z wiedźmami i ojczulkami. Nic. Cisza. Może nawet nie ma tego ducha. Ale klient płaci za to, że tu siedzę. Więc jem lody, oglądam się za panienkami i czytam gazety i książki. Praca marzenie, prawda.

Uniosłem otwarte dłonie przed siebie. Kolo zbyt się nakręcał. Absolutnie nie chciałem go pouczać, na bezcielesnych znałem się bardzo słabo.
- Właśnie miałem powiedzieć, że nie będę uczył ojca dzieci robić. Chciałem tylko pomóc. Mógłbyś mi podać namiar na tego mechanika?
- Jasne. Masz. Zapiszę ci.

Oderwał kawałek gazety i zapisał mi na nim adres.
- Powiedz mu, że od Leona jesteś.
- Dzięki. Powodzenia w robocie. Uważaj tylko na samochody w parku.


Podszedłem do zombiaków, były w opłakanym stanie, ciągnęły ostatkiem sił. Rozkładały się niemal na oczach, większość już pewnie nie mogła mówić. By trochę odegnać smród zapaliłem fajka i podszedłem do nich z rękoma wzdłuż ciała, z wnętrzem dłoni skierowanym do nich.
- Witam. Mogę zająć chwilkę?
- Odej... - jeden z nich chciał coś powiedzieć, lecz koniec wypowiedzi zakończył się paskudnym gulgotem. - ...my.
Nie dość, że nie potrafiły gadać to śmierdziały gorzej niż egzekutor po treningu. Podniosłem otwarte dłonie by lepiej mogły je zobaczyć i odezwałem się spokojnym głosem.
- Spokojnie. Chcę tylko porozmawiać. Wiem, że niektórzy z MRu Was prześladują. Ja nie, sam mam znajomego, który wrócił. Jako loup-garou co prawda ale wiem, że jesteście w znacznej części jak przedtem.*
-Khe ne ...em co ...wisz.

Każde słowo były przerywane kaszlem i gulgotaniem, sens jednak jakoś wyłapywałem.
- Wiem, że ktoś chciał posłużyć się mną i moim samochodem, przejmując nad nim kontrolę by zniszczyć Wasze drzewo. Chcę się dowiedzieć dlaczego i pociągnąć go do odpowiedzialności. Macie jakieś pomysły?
- N h khh eee. M...ie. I...ź.

Miałem ochotę wyjąć klamkę, odstrzelić paru kolana a potem zacząć gadkę. No ale miałem już na koncie, złamanie paru przepisów co do jazdy, nie chciałem do tego dokładać zaśmiecania i niszczenia mienia. Miałem mało kasy na mandaty.
- Dobra. Chcecie to pójdę ale następnym razem mu się uda. A jeżeli mi pomożecie nie będzie miał jak. Może Twój kolega coś widział?
Pokazałem ręką na najświeższego z nich, tego co ciągle się gapił w drzewo. Mimo, że umarł niedawno w porównaniu do reszty to i tak oznaczało to jakieś trzy-cztery latka, zależy jak o siebie dbał.
- N...e, m...i...ć....
Mówienie najwyraźniej szlo mu z coraz większym trudem. Zapewne dlatego, że z przegniłych ust wylewała się jakaś plynna maź. Słodkie.
- N...e, s...sz...ee..m.
- No ale Twój kolega może słyszeć a ja mam kartkę i długopis. Tak możemy się porozumieć.
- O … n..e..ma..... g.....oooo.

- Nie widzi świata zewnętrznego? Wpatruje się tylko w drzewo, które przed chwilą prawie zostało staranowane, tak? Które jest dla niego tak ważne a Wy nie chcecie mi pomóc znaleźć bytu za to odpowiedzialnego?
Wiedziałem, że moje wysiłki są istne syzyfowe, chociaż ja w przeciwieństwie do tego debila utrzymałbym głaz na szczycie telekinezą. Zombiak wybelkotał coś kompletnie niezrozumiałe a jeden z jego kumpli spojrzal na mnie pustym oczodołem i zbielałym okiem. Wolnym ruchem wyciągnąłem notes i długopis i wyciągnąłem je w stronę zombi.
- Na pewno nie chcecie mi pomóc tego, który chciał zniszczyć to co dla Was w ostatnich chwilach najważniejsze? Wystarczy pokiwać głową i odejdę.
Zombi odwrócił się plecami mówiąc mi tym gestem "spieprzaj hyclu". Wszystkie znowu wpatrywały się w drzewo. Zaskoczył mnie jednak głos z tyłu.
- Nie rozmawiają z obcymi. A już na pewno nie będą rozmawiali z regulatorem. Większość z nich umarła tutaj, na tym drzewie. Wiesz. To wisielcy. Nie mam pojęcia na co czekają. Ale prawie się stąd nie ruszają.
Odwróciłem się do egzorcysty i podszedłem do niego.
- Dzięki ale kurcze nurtuje mnie to drzewo i oni. Nie czujesz od niego jakiejś emanacji?
- Jasne że czuję. Wibruje śmiercią. Co jakiś czas. Nie zawsze. Są tutaj też bezcieleśni. Kilka. O świcie mała dziewczynka. Nocą straszy facet. Prawdziwe tłumy martwiaków.
- Dzięki. Zbieram się do roboty, raport trzeba naskrobać. Jak ja tego nie znoszę...

Skinąłem mu głową i odszedłem. Ni cholery nie wiedziałem co chciał mi pokazać Duch. Egzorcyste, który próbował złapać zaświtkę, zombiaków czczących swoje miejsce śmierci, klowna z bejsbolem czy egzekutora. Chyba, że coś tu wyglądało inaczej. Na razie chciałem usiąść gdzieś w okolicy na kawce i zapić tabsy kawką. Może Duch dotrzyma słowa i tym razem spotkamy się przy małej czarnej?
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]
Szarlej jest offline