-Imię mojego pana nic wam nie powie. Zresztą i tak wam się ta wiedza na nic zda. Niebawem się tu zjawi i wtedy nie będzie miejsca na pytania, ani wątpliwości. Będzie tylko ból, krew i cierpienie... Krew dla bogów krwi! Koniec Imperium jest bliski... Ha... Ha... Ha ha ha ha ha ha haaa! - zaśmiał się gromko, jakby to nie on leżał otoczony grupą kilkunastu mężczyzn, zaśmiał się tak, jakby to on był zwycięzcą.
- Może jednak coś powiesz? - uprzejmie spytał Gottwin. - Skoro i tak się dowiemy, to czemu nie teraz? W końcu lepiej wcześniej, niż później. Chyba że sam nie wiesz.
-Von Huncl... Wolfgang von Huncl... Mój pan był niegdyś znanym rycerzem, jednak w porę zrozumiał iż przed potęgą mrocznych bogów nie ma ucieczki i poddał się ich woli, stając się ich sługą.- rzekł ranny człek.
-Ale to nie on gra pierwsze skrzypce. Jest jednym z wielu, jacy odwrócili się od Imperatora... Pan Końca Czasów zbiera siły... Roznoście te wieści i uciekajcie jak najdalej tylko się da, albowiem śmierć jest wam pisana...- uśmiechnął się triumfalnie, chyba całkowicie zapominając o doskwierającym bólu nogi.
Gottwin na moment przeniósł wzrok na swoich kompanów. Kim był jakiś tam pan końca czasów i co miał wspólnego z jakimś bezdomnym przepowiadaczem przyszłości?
- Pan końca czasów? - Spojrzał znów na leżącego. - Nic mi to nie mówi. A co z tym ma wspólnego ten tam? - skinął głową w stronę Roderyka.
-Natura zesłała mu przekleństwo w postaci proroczych snów... Właściwie nie wiem po co nam był, wszak i tak wszyscy dowiedzą się o początku końca...- wzruszył ramionami.
-Panowie!- krzyknął niespodziewanie Oskar, który ukrył się niedaleko w krzakach ze swym garłaczem. Mężczyźni wejrzeli na strzelca a następnie skierowali wzrok w stronę, którą wskazywał palcem. Z leśnej gęstwiny, z kierunku z którego wybiegł wcześniej wystraszony leśnik wyłoniły się cztery rosłe postacie. Trójka z nich była zwykłymi barbarzyńcami, którzy żyli daleko na północnym wschodzie, tam gdzie mieszkańcy Imperium się nie zapuszczają. Czwarty osobnik zaś był znanym z legend wojownikiem chaosu w potężnej płytowej zbroi, z masywnym toporem. Kroczył dumnie i powoli, jak gdyby nie obawiał się sporej grupy potencjalnych przeciwników.
-Żadnych jeńców...- warknął do swych podwładnych, którzy bez namysłu z krzykiem na ustach rzucili się w stronę zebranej grupy. Przeklęty rycerz uniósł swój topór i ruszył za barbarzyńcami spokojnym tempem. Wzbudzał strach i respekt. Ci osobnicy byli znani z swego kunsztu w boju. Tylko drużynowy zabójca trolli nie znający strachu porwał się jako pierwszy w stronę wojownika...
__________________ A na sektorach, śląski koran, spora sfora fanów śląskiej dumy, znów wszyscy na Ruch katować głosowe struny! |