Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-01-2012, 19:22   #24
kevorkian
 
kevorkian's Avatar
 
Reputacja: 1 kevorkian jest jak klejnot wśród skałkevorkian jest jak klejnot wśród skałkevorkian jest jak klejnot wśród skałkevorkian jest jak klejnot wśród skałkevorkian jest jak klejnot wśród skałkevorkian jest jak klejnot wśród skałkevorkian jest jak klejnot wśród skałkevorkian jest jak klejnot wśród skałkevorkian jest jak klejnot wśród skałkevorkian jest jak klejnot wśród skałkevorkian jest jak klejnot wśród skał
Część trzecia: Klucz i brama

Hans

Po wyjściu z ratusza von Mutig skierował się do kancelarii Kartza. Zastał prawnika w biurze, gdy ten dyskutował o czymś ze swoim sekretarzem. Po krótkiej wymianie uprzejmości Hans pokazał mu fragment dziennika znalezionego w ruinach. Kartz po chwili zastanowienia orzekł, iż dokument nie został skreślony ręką Klausa.

Gdy wychodził z kancelarii było popołudnie. Ruszył w stronę posiadłości Vellerów. Miał nadzieję odnaleźć w rodzinnych zapiskach odpowiedzi na kilka dręczących go pytań. Po wejściu do rezydencji jeden ze służących zaprowadził go do jednej z komnat zajmowanych przez pana domu. Po przywitaniu się obaj udali się do biblioteki, która stanowiła jednocześnie archiwum klanu Vellerów.

Na temat rodziny von Eyke Hans nie znalazł niczego. Były natomiast pewne informacje dotyczące Eckharda. W bibliotece na jednej ze ścian wyrysowano drzewo genealogiczne rodziny, z którego wynikało, że Johannes był prapradziadkiem Klausa. Na temat jego przodków nie było jednak żadnych informacji. Według danych posiadanych przez rodzinę ze związku Eckhada i Elizy Croy urodziła się córka Helena Eckhard, która wyszła za mąż za pradziadka Klausa – Ernesta Vellera. Na przeciwległej ścianie komnaty znajdował się wspólny portret głowy klanu z synem wykonany jak dodał Felix Veller kilka miesięcy po powrocie Klausa ze studiów. Młodzieniec był jeszcze wtedy w pełni sił – wysoki postawny, o długich kruczoczarnych włosach opadających na ramiona. Ojciec ze smutkiem przyznał, że jego syn od czasu gdy zaczął prowadzić badania zmienił się również fizycznie – stracił na wadze, przestał jeść i rzadko spał. Ostatni raz gdy się widzieli był cieniem samego siebie.

Podobnie jak adwokat Felix zidentyfikował próbkę pisma jako nie należącą do jego syna. Dał von Mutigowi do porównania jeden listów młodzieńca napisany do rodziny podczas studiów w Altdorfie. Von Mutig stwierdził, że charaktery pisma nie są na tyle do siebie podobne by można było mówić o jednej osobie. Korzystając z okazji, że jest w rezydencji Hans wypytał część służby o doktora Kella. Dowirdział się tylko że doktor nigdy nie zawitał osobiście do rezydencji, jeden lokaj widział go na mieście, po tym jak Klaus wyprowadził się z domu. Przyjechali obaj do miasta po zapasy i sługa natknął się na nich na targowisku. Lokaj podał von Mutigowi rysopis, który ten już wcześniej znał dodając przy tym, że jegomość dosyć dziwnie pachniał – możliwe, że alkoholem choć lokaj nie był do końca pewien.

Po załatwieniu spraw w rezydencji Vellerów von Mutig udał się do centrum miasta pod adres wskazany mu przez Rammelofa. Było już późne popołudnie. Przy wejściu do kamienicy przywitał go odziany w szkarłatną liberię sługa. Po wypytaniu o nazwisko i cel wizyty powiódł Hansa na piętro gdzie urzędował Bauer. Gabinet kupca urządzony był bogato i sądząc po ilości zgromadzonych w nim obrazów zdradzał zamiłowanie właściciela do sztuk pięknych. Kupiec miał jakieś pięćdziesiąt lat i był mężczyzną o krępej posturze i łagodnych rysach twarzy.

- W czym mogę panu pomóc? - spytał.

- Witam Pana. Doszła mych uszu wieść, że jest Pan jednym z zacniejszych historyków tych ziem. Pomyślałem zatem, że odwiedzę Pana i jeśli nie będzie to nietaktem, spróbuję dowiedzieć się nieco o mojej rodzinie.

- A do którego z rodów pan należy?


- Do von Mutigów. Pewnie kojarzy Pan naszą rodową posiadłość na południu Nordlandu, ale wszak nie ograniczaliśmy naszych działań do tamtych terenów. Co by nie szukać daleko mój praprapradziad Dietrich von Mutig długo przebywał nieopodal na zachód stąd, a całkiem blisko spokrewniony z nami Johannes Eckhard chyba nawet tutaj raczył osiąść. Ale cóż ja będę plótł, skoro Panu pewno dobrze to znane. Słuchać raczej przyszedłem, nie gadać, od gadania jeszcze nikt nie zmądrzał, a od słuchania mądrzejszych i owszem.

- Prawdę powiedziawszy południe Nordlandu leży nieco poza obszarem moich zainteresowań ale ciekawe, że wspomniał pan Johannesa Eckharda. O ile mi wiadomo ów człowiek przybył do nas z Marienburga. Był to jakiś wasz boczny krewny? Tym bardziej, iż nie należał do stanu szlacheckiego, w każdym razie nie przed ożenkiem z Elizą Croy.

- Otóż wuj wspomnianego już Dietricha, Siegfried miał trzy córki. Najstarsza z nich, co ciekawe także Eliza zakochała się bez pamięci w Helmucie Eckhardzie, ten zaś był niskiego stanu. Powiła mu ona dwóch synów, Klausa i następnego Helmuta (to po ojcu, ma się rozumieć). Niektórzy twierdzą, że później urodził się jeszcze Siegfried z nieprawego łoża, ale na to dowodów nie ma, tedy sądzę, że to potwarz. Niemniej wracając do sedna, ów Helmut (młodszy), o ile mnie pamięć nie myli był ojcem tegoż właśnie Johannesa, Hansa i Helgi. A jako że wychowywali się w naszej posiadłości, tedy mimo że niskiego stanu, mym dziadom byli niczym rodzina. Stąd i pytam.

- Doprawdy ciekawe, będziemy musieli usiąść kiedyś przy piwie w “Złotej Kaczce”, żebym mógł dokładniej zapoznać się z dziejami przodków Johannesa Eckharda. To rzuciłoby nieco światła na postać tajemniczego kupca i licznych kontrowersji jakie wiążą się z jego osobą. Jestem w posiadaniu książki z biogramami znamienitszych obywateli Aldersburga, w której figuruje między innymi pański przodek. Co prawda w tej chwili nie mam jej przy sobie, ale znam wolumin na tyle dobrze, że będę w stanie odpowiedzieć na większość pytań związanych z jego treścią. Czego dokładnie chciałby się pan dowiedzieć o osobie Eckharda?

- Jak najwięcej. Odkąd Johannes opuścił Mutig wiem, że wiele podróżował. Ale moja wiedza kończyła się o tej pory na Talabheimie. Później jego ślad się dla nas urwał. Ciekaw jestem jak się dalej potoczyły jego losy i czy przyniósł dumę rodzinie swej babki.


- Z tego co wiem Eckhard pojawił się w Aldersburgu około roku 2245. Początkowo był mało znanym kupcem trudniącym się handlem futrami. Skupował je od miejscowych myśliwych i wywoził - morzem do Marienburga i lądem do Middenheim. Z czasem jednak jego majątek urósł, a wraz z nim wpływy w mieście. I tu zaczynają się kontrowersje wokół jego osoby. Otóż według mojego przodka - Gustava Bauera, który sporządził ową księgę, herr Eckhard nie zdobył fortuny w sposób całkowicie legalny. Byli tacy, którzy posądzali go o trudnienie się wrakarstwem, przez innych był oskarżany o przemyt. Z przykrością muszę przyznać, że ze sposobu jaki napisano biogram Johannesa wynika iż Gustav był mu niechętny, co stawia pod znakiem zapytania obiektywizm jego relacji. Faktem jest, iż Eckhard jak na przyjezdnego dużo wiedział na temat mieszkańców miasta i mówię tu o sekretach, które na ogół nie opuszczały rodzinnego kręgu. Dla przykładu udało mu się jakieś pięć lat po przyjeździe odnaleźć skarb zrabowany jednej z rodzin kupieckich przed dwoma pokoleniami. Pikanterii całej sprawie dodaje fakt, iż w tamtym okresie często dochodziło do rabunków na cmentarzu miejskim, co tylko potęgowało nieufność wobec obcych. Około roku 2260 Eckhard był już jednym z najpotężniejszych ludzi w Aldersburgu. Jakiś czas potem na ziemi zdobytej w dość niejasnych okolicznościach od rodu von Eyke wzniósł rezydencję, gdzie zamieszkał. Mój przodek zanotował dosyć ciekawy szczegół o tym okresie. Do posiadłości Wolfskern, bo tak się nazywała, kupiec sprowadzał ogromne zapasy żywności, głównie świeżego mięsa, jak również wiele zwierząt na ubój, znacznie więcej niż wymagało utrzymanie jego i reszty domowników. Jakiś czas potem ożenił się z Elizą Croy. Nie wiem jakich sposobów użył do nakłonienia jej rodziców, by wydali za niego swą jedyną córkę. Tego, że nie było to małżeństwo z miłości, możemy być pewni. Dzieliła ich zbyt duża różnica lat. W zasadzie to nienaturalna wręcz długowieczność Johannesa była jedną z przyczyn, dla których otaczała go aura strachu i nieufności. Według mojego przodka w chwili przybycia do Aldersburga Eckhard, przynajmniej sądząc po wyglądzie, miał jakieś pięćdziesiąt lat. Według obliczeń Gustava w momencie ożenku musiał mieć co najmniej sto. Bez względu na to jaka była prawda biorąc sobie Elizę za żonę zyskał nowego wroga. Był nim Dietrich von Eyke - ostatni z rodu założycieli Aldersburga. Młodzieniec był ponoć zakochany w Elizie i jej związek z kupcem, którego ponoć obwiniał o doprowadzenie swego rodu do ruiny finansowej, był dla niego dotkliwym ciosem. Von Eyke poprzysiągł Eckhardowi zemstę. Myślę, że w końcu dopiął swego gdyż mój przodek relacjonuje, iż Eckhard zginął jesienią 2310 roku w lasach na południe od swojej posiadłości podczas polowania. Jednak jak było naprawdę nie dowiemy się chyba nigdy. Badając oficjalne zapisy z tamtych lat natrafiłem na liczne luki, jakby ktoś próbował wymazać wszelkie wzmianki na temat pańskiego przodka. Hmm, mam nadzieję, że zaspokoiłem pańską ciekawość?

- Ależ skąd! Właśnie ją Pan rozbudził. Zaintrygowało mnie to co Pan mówi, bo w zapiskach, do których ja dotarłem Johannes był zawsze wspominany jako bardzo spokojny i wrażliwy młodzieniec. Na dodatek dość chorowity, nie jest możliwe, żeby dożył takiego wieku o jakim Pan wspomina. Ale nie przychodzi mi do głowy żadne wytłumaczenie. Czyżby ktoś się pod niego podszył? To bez sensu. Czy może mi Pan udostępnić jakieś źródła na ten temat, żebym mógł jeszcze raz, starannie je prześledzić?


- Niestety, Gustav był moim pradziadkiem, toteż sam nie miałem sposobności wypytać go o źródła a w księdze nie zostały one wymienione. Poza zapisami miejskimi jedyne co przychodzi mi do głowy to na temat tamtego okresu to papiery należące do Jurgena Prochnova - jest on moim partnerem w interesach a jego rodzina dawno temu przejęła część majątku rodu von Eyke. O ile mi wiadomo jest on w posiadaniu kilku dokumentów dotyczących ostatniego przedstawiciela tej familii. Chwilowo wyjechał w interesach ale wraca za trzy dni. Gdy go pan odwiedzi proszę powołać się na mnie. Myślę, że nie będzie robił problemów z udostępnieniem tych dokumentów.


- Dziękuję Panu niezmiernie. Jak mam być szczery, to przybyłem tu w interesach, a tylko przypadkiem dowiedziałem się o śladach mojej rodziny tutaj. Teraz jednak widzę, że muszę się tym dokładniej zająć. Jeśli jakiś nasz krewny, choćby daleki, skrzywdził tutejszych mieszkańców, albo co gorsza sprzymierzył się z Chaosem, to von Mutigowie nie spoczną póki nie zmażą tej plamy na honorze: nie wynagrodzą krzywd i nie ukarzą winnych.

Von Mutig pożegnał się z kupcem i wyszedł na miasto. Skierował się do sklepu Kroenena w Budach. Miał zamiar zamienić kilka słów z kupcem. Gdy dotarł na miejsce sklepikarz był właśnie zajęty polerowaniem czaszki stworzenia nieznanego gatunku. Kiedy dostrzegł, że nie jest sam w sklepie przywitał się i spytał w czym może pomóc.

- Witam. Nie zajmę Panu dużo czasu. Chciałbym się dowiedzieć, czy kojarzy Pan niejakiego Kella, tytułowanego przez niektórych doktorem.

- Spotkałem się z jegomościem raz czy dwa. Wysoki, szczupły, raczej małomówny, przynajmniej w moim towarzystwie. Był tutaj z Klausem, gdy młody Veller kupował ode mnie książki. Z tego co pamiętam tylko raz powiedział w mojej obecności więcej niż parę zdań. Był to ten dzień, gdy pożyczyłem Vellerowi “Nienazwane Kulty”. Podziękował mi wtedy mówiąc, że lektura księgi będzie przełomowa dla ich badań.

- O, w to akurat nie wątpię. Czy jego wygląd, albo zachowanie sugerowały, że coś z nim jest nie tak?

- Hmm... głos miał nieco chrapliwy, ale to nie świadczy jeszcze o niczym. No i nieco dziwnie pachniał. Jakby używał perfum, możliwe, że chciał nimi coś zamaskować.

- Słyszałem o nim, że chodząc po ulicy zawsze miał na sobie płaszcz, niezależnie od temperatury. Czy to nasuwa jakieś skojarzenia?

- Faktycznie, nie zwróciłem na to uwagi. Może cierpiał na jakąś chorobę skóry? W takim przebraniu mógłby nawet chorować na trąd i nikt by się tego nie domyślił.

- A czy mógłby na przykład żyć... no nie wiem... dłużej niż przystoi człowiekowi? Dajmy na to, dwieście lat?

- Sugeruje Pan, że mamy do czynienia z ożywieńcem? Wątpię. Po pierwsze w grę wchodziłby bardzo wąski krąg nieumarłych, na przykład wampir, czy licz, a oba typy istot nie mogłyby swobodnie poruszać się po mieście. Z Kellem widziałem się za dnia, a to wyklucza krwiopijcę, a w przypadku licza nie pomogłaby najlepsza charakteryzacja.

- Została nam jeszcze jakaś opcja? Nie wykluczam w ogóle, że Kell jest żywy. Nekromanci przecież potrafią przedłużać swoje życie. I z tego co wiem, powoduje to skutki uboczne.

- Tak, te skutki uboczne nazywa się fachowo trupozą. Możliwe, że Kell nim jest choć w takim wypadku modliłbym się na Pana miejscu by nigdy go nie spotkać. Potrzeba czegoś więcej niż przebranie i perfumy żeby ponad dwustuletni czarnoksiężnik mógł swobodnie poruszać się ulicami miasta. Mówimy o magii i to potężnej.


- Samo życie ponad 200 lat wymaga potężnej magii. W takim razie z innej beczki Pana zapytam: o strażniku pewnego miejsca powiedziano mi, żeby go zabić, a ciało rozpuścić w kwasie. Jaki może być tego sens?

- Trudno powiedzieć. Może po to by nie można go było powołać do życia na przykład w postaci dreuga. Po rozpuszczeniu zwłok w którymś z silniejszych kwasów nie pozostaje żaden ślad, nawet prochy.

- Czy jest możliwe, że czarownik po śmierci samoistnie wróci do życia, lub nieżycia?

- Nie sądzę, w każdym razie ja nigdy się z czymś takim nie spotkałem. Żeby jakaś osoba mogła wrócić do życia, ktoś musi jej w tym pomóc.

- W takim razie jeszcze jedno. Zakładając, że ów Kell żyje 200 lat, to co robi i jak często, żeby nie zginąć?

- Jeśli ŻYJE to nie musi niczego konserwować. W przypadku nekromantów dotkniętych trupozą stosuje się substancje o podobnych właściwościach co preparaty do balsamowania zwłok.

- I nie musi odprawiać żadnych rytuałów? Po prostu będzie sobie wiecznie żył?

- Dużo zależy od konkretnego przypadku. We wczesnych stadiach trupozy wystarczą preparaty i charakteryzacja. I tu pojawia się pierwszy problem - u każdego choroba ta ma nieco inny przebieg. Może być tak, że delikwent doczeka 150 lat i więcej bez konieczności uciekania się do środków o charakterze magicznym. Sęk w tym, że substancje te nie tyle zatrzymują proces rozkładu ile go spowalniają. Toteż wcześniej czy później czarnoksiężnik będzie musiał uciec się do czarów. Tu niestety stąpamy po kruchym lodzie - moja wiedza na ten temat jest bowiem dość ograniczona. Przychodzi mi do głowy jeden rytuał skutkujący transferem energii życiowej ale w naszym wypadku nie miałby on zastosowania. Możliwe jednak, że istnieją jakieś inne techniki, o których nie wiem.


- Dlaczego nie miałby zastosowania? I w ogóle na czym polega? Transferze sił życiowych do przedmiotu, czy przejęciu czyjegoś ciała?

- Nie miałby zastosowania ponieważ osoba, której odbiera się życie musi je oddać dobrowolnie. Co do przebiegu ceremonii wymaga on dwunastogodzinnej inkantacji zakończonej wypiciem pucharu krwi osoby, której odbiera się życie przez osobę, której żywot się wydłuża.

- W efekcie nekromanta zachowuje swoje ciało, tak? Na pewno istnieje jakiś sposób na zmuszenie kogoś, by oddał swoje życie. Albo przechytrzenie go. Przychodzi coś Panu do głowy?

- Rytuał, jeśli zostanie odprawiony pomyślnie skutkuje zatrzymaniem procesu starzenia. Trudno powiedzieć na jak długo. Im młodsze życie odebrano, tym więcej lat. Co do okoliczności oddania życia księga, w której na ten temat czytałem kładzie nacisk na to, że żywot musi być oddany dobrowolnie. Nie wchodzi w grę żadna forma przymusu - ani psychicznego ani fizycznego. Ofiara nie może być również pod działaniem żadnego czaru wpływającego na stan świadomości. Jedyne co wchodzi w grę to oszustwo choć w tym wypadku czarownik wystawia się na spore ryzyko. Opis rytuału nic o nim nie wspomina więc możliwe są chyba obie ewentualności: albo się nie uda albo nie a w tym drugim wypadku, czyli gdy rytuał zostanie odprawiony wbrew zasadom rezultatem końcowym jest śmierć zarówno czarownika jak i jego ofiary.

- Trudna sprawa. A jakoś nie mogę się wyzbyć przekonania, że ów Kell właśnie to wykorzystuje. Niemniej dziękuję Panu za pomoc. Do widzenia.

Kiedy opuścił sklep słońce skryło się już za linią horyzontu. Hans udał się do „Złotej Kaczki” mając nadzieję, że zastanie tam Rammelofa. Gdy dotarł na miejsce urzędnik siedział w kocie pochylony nad piwem. Wyglądał jakby tego wieczora wypił ich już co najmniej kilka. Hans podszedł zamówił dwa kufelki i przysiadł się do niego.

- Gdy wcześniej byliśmy u pana zapomniałem spytać – powiedział podsuwając jeden z kufli w stronę Rammelofa – o co pokłócił się pan z Klausem?

- Doradzałem mu przerwanie badań ale on nie chciał mnie słuchać. Twierdził, że wie co robi, ja byłem jednak przeciwnego zdania.

- A czemu odradzał pan przerwać badania?

- Z tego samego powodu, dla którego ja przestałem badać kręgi wiele lat temu. Jego badania nad życiem Eckharda skłoniły go do zainteresowania się Bramą. I jestem pewien, że stało się tak dlatego, iż jego przodek również się nimi interesował. Nie wiem dokąd go te badania zawiodły ale wątpię by wynikło z nich coś dobrego.

- Dobrze ale dlaczego? Co jest takiego w tych kręgach?

- Nie znajdzie pan tego twierdzenia w mojej książce ale uważam, że Brama jest znacznie starsza niż można by przypuszczać, choć nie mam na to dowodów. Precyzja z jaką rozlokowano kręgi po okolicy wyklucza moim zdaniem by mogły one być dziełem prymitywnych dzikusów, którzy mieszkali tu przed przybyciem Sigmara. Wątpię czy w ogóle wzniesiono je ludzką ręką. Brama stała tu zanim elfy próbowały kolonizować te ziemie. Ostatecznie stary lud postanowił trzymać się z daleka od ziemi, na której wzniesiono Aldersburg. Myślę, że kręgi miały z tym coś wspólnego. I najważniejsze – nieważne jaka moc odpowiada za ich powstanie, przynajmniej niewielki jej fragment pozostał w nich do dziś. Kiedy prowadziłem pracę nad kręgami zacząłem mieć koszmary, na myśl o których po dziś dzień przechodzą mi ciarki po plecach. Im częściej je odwiedzałem, tym częściej mi się śniły. Pokazałem Klausowi kręgi tylko dlatego, że liczyłem na szybką utratę zainteresowania z jego strony. Miałem nadzieję, że po chwilowej fascynacji ochota na odkrywanie ich sekretów mu przejdzie i wróci do starych badań.

- Cóż... dziękuję za odpowiedź. Do zobaczenia.


Po opuszczeniu lokalu Hans ruszył w stronę „Węgorza”, gdzie zjadł szybką kolację i udał się na spoczynek.
 
__________________
zaprzysięgły wróg wielkich liter
kevorkian jest offline