Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 14-12-2011, 14:50   #21
 
Radagast's Avatar
 
Reputacja: 1 Radagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnie
Hans

Z samego rana von Mutig postanowił odwiedzić Kroenena. Biorąc pod uwagę asortyment jego sklepu rozmowa ze starcem była najlepszym sposobem na uzyskanie odpowiedzi na kilka dręczących go pytań. Gdy Hans przekroczył próg sklepu, jego właściciel wyszczerzył pożółkłe zębiska w szkaradnej parodii uśmiechu.

- Witam jakieś postępy w sprawie? - zapytał bez wstępów.

- A owszem, są postępy. Chyba wpadliśmy na jego trop. Ale potrzebujemy pomocy. Może mi Pan powiedzieć, czy handlował z nim wcześniej?

- Pan Veller kupił ode mnie kilka książek nim wypożyczyłem mu “Nienazwane Kulty”. Tego rodzaju usługi rezerwuję dla stałej klienteli, toteż nawet nie rozmawiałbym z nim o tej księdze nie upewniwszy się, że można mu ufać.

- A prawda, prawda. Gapa ze mnie. Wspominał Pan przecież ostatnim razem. Czy mógłbym wiedzieć, co to konkretnie za księgi były?

- Hmm... niech pomyślę... na pewno kupił ode mnie jeden egzemplarz “Wisielca”, to pochodzące sprzed czterech wieków dzieło nieznanego autora traktuje o nekromancji i metodach walki z ożywieńcami, oprócz tego zamówił dwie czy trzy księgi o religiach ludów północnej części imperium w czasach przed nadejściem Sigmara. Poza tym nabył jeszcze “Strzygi, czyli stworów nocnych opisanie” oraz pierwsze wydanie “Młota na czarownice”.

- Czy zawartość tych ksiąg jest Panu choć pobieżnie znana? Albo jeszcze lepiej, czy posiada Pan jeszcze jakieś ich kopie?

- Na pewno został mi przynajmniej jeden egzemplarz “Młota”. Co do pozostałych woluminów musiałbym poszukać. - To powiedziawszy wyszedł zza kontuaru i zaczął przeszukiwać regał z księgami ustawiony wzdłuż jednej z bocznych ścian sklepu. - O proszę. - Położył na ladzie dwa dosyć opasłe tomiszcza. - Oto i kopie wspomnianego “Młota” i “Strzygi”.

- Czy będzie Pan miał coś przeciwko, jeśli je przez chwilę przejrzę? Interesuje mnie głównie czego Klaus mógł się z nich nauczyć i czego należy się spodziewać w dalszych poszukiwaniach. Oraz to, czy pewne spotkane przez nas stworzenie było jego dziełem, czy raczej wrogiem.

- Chwileczkę, o jakie stworzenie Panu chodzi?

- Właśnie coś nasuwającego pewne skojarzenia ze strzygą. Duże, z grubsza człowiekopodobne, gnijące i strasznie odporne. Dodam jeszcze, że dymiące z oczu.

- Mógłbym najpierw się dowiedzieć gdzie i kiedy natknęliście się na tego stwora?

- Bardzo niedawno. Był uwięziony nie więcej jak dzień jazdy konnej od miasta.

- Niech pomyślę - Kroenen wziął do rąk egzemplarz “Strzygi” i zaczął wertować wolumin - Chodzi może o coś takiego? - Mówiąc to położył księgę na kontuarze otwartą na stronach z wizerunkami istoty łudząco podobnej do tej, którą spotkali w ruinach dworku Wolfskern, tyle że ta na rycinach była płci męskiej. Napis na górze brzmiał “Dreug”.

- Łudząco podobne. Tylko tamto było kobietą. Albo przynajmniej ją przypominało. Czy to jest zrobione ze zwłok?

- Dreug jest istotą powołaną do życia z prochów zmarłego, tak więc można powiedzieć, że potrzeba zwłok do jego stworzenia. Jednak, z tego co pamiętam, stworzenie nawet jednej takiej istoty wymaga więcej starań niż w przypadku ożywionych zwłok. Poza tym tworzy się je dla innych celów.

- Ale jak mniemam, zachód się opłaca?

- Tak jeśli osobie, która się tego podejmuje zależy na uzyskaniu informacji.

- Co to znaczy? Dreug ma pamięć osoby, z której prochów powstał? Nie wydawało mi się, że z tym można rozmawiać.

- Powiem tak - Dreug JEST osobą, z prochów której powstał, tyle że zamiast śmiertelnego ciała dusza więziona jest w spaczonej powłoce, powstałej z mięsa wykorzystanego w czasie rytuału przyzwania. Żaden człowiek nie jest w stanie znosić długo takiej egzystencji nie popadając w obłęd, toteż z tego co wiem Nekromanci niszczą te istoty zaraz po wyciągnięciu z nich informacji, których potrzebują. Tym bardziej, że Dreug ze względu na swoją siłę jest groźnym przeciwnikiem, a czarnoksiężnik, który go przyzwał, nie ma nad nim żadnej władzy, a więc zupełnie inaczej niż w przypadku większości nieumarłych.

- Rozumiem. A zarazem nic nie rozumiem. - Von Mutig się zamyślił. - Mogę przeczytać ten rozdział?

- Oczywiście.

Hans zabrał się za przeglądanie woluminu. Dowiedział się z niego, że przywołanie owego stwora to wyczyn, na który mogą się poważyć jedynie najpotężniejsi nekromanci. Rytuał wymagał ogromnych ilości krwi, mięsa i musiał być odprawiany przy pełni księżyca. Wolumin zawierał spis inkantacji wykorzystywanych podczas ceremonii, jak również dokładne objaśnienia czynności wykonywanych w trakcie jej przebiegu. Nie ulegało wątpliwości, że jeśli Klaus w istocie parał się nekromancją, to ta księga była wystarczająca, by stworzyć Dreuga. Autor “Strzygi” relacjonował dalej, że osobiście raz przyszło mu spotkać się twarzą w twarz z tą istotą. Mag, który powołał ją do istnienia, wyznał mu, że ożywieńca można zniszczyć tylko oddzielając jego głowę od reszty ciała.

- Dziękuję, bardzo mi to pomogło - rzekł Hans skończywszy czytać. - A zmieniając nieco temat: czy znany jest Panu symbol okręgu z trzema skupiskami kropek? - Na wszelki wypadek nakreślił palcem na stole znak, który miał na myśli.

- Niestety nigdy wcześniej o nim nie słyszałem.

- A o kamiennych kręgach w okolicy Pan słyszał? Domyślam się, że informacje o nich były właśnie w “Nienazwanych kultach”, ale pewnie na jakieś wzmianki Pan natrafił w swoich księgach.

- O kręgach w okolicy Aldersburga dowiedziałem się od Klausa. Gdybym miał zgadywać, to pozostawiło je po sobie któreś z pogańskich plemion zamieszkujących te rejony w czasach przed Sigmarem.

- Czyli nie ma Pan pojęcia, jakie było ich przeznaczenie, albo skąd mógłbym się tego dowiedzieć?

- Sądząc z opisu, jaki usłyszałem od Vellera, był to jakiś rodzaj ołtarza wykorzystywanego do składania ofiar z ludzi lub zwierząt. Miałem co prawda dwie księgi traktujące o tej tematyce, ale nabył je Klaus, a innych kopii nie mam.

- A jest szansa, że je Pan zdobędzie? Cokolwiek Klaus planuje jest to ściśle związane z tymi kręgami. Jeśli się dowiemy o co chodzi, może go ubiegniemy.

- Mogę spróbować je zamówić u jednego z moich przyjaciół w Marienburgu ale to będzie wymagało czasu, nie sądzę aby udało mi się sprowadzić je do Aldersburga w ciągu najbliższych dwóch tygodni.

- Czas to jest akurat to, czego nie mamy. Cóż, będę starał się zrobić co w mojej mocy bez tych informacji. Co mi Pan może powiedzieć na temat tego człowieka, którego Pan zatrudnił do poszukiwania? Współpracował Pan już z nim?

- Znam go niewiele dłużej niż Pana. A zatrudniłem go ponieważ many zbieżne interesy. Obaj chcemy znaleźć Vellera, choć z innych powodów.

- W istocie? A jakież to powody go pchają na poszukiwania?

- [Nie pytałem, z tego co mi powiedział, a wiele tego nie było wynika, że bardzo go interesuje tożsamość osobnika, który ostatnimi czasy morduje ludzi w Aldersburgu. Jak dotąd Veller, który wydaje się być powiązany jakoś z całą sprawą, jest jego jedynym punktem zaczepienia.

- A propos zabójstw. Czy w “Strzygach” jest opisane coś, co mogłoby dokonać takiej masakry jaka miała miejsce w karczmie?

- Nie sądzę, ożywieńcy napadają na ludzi z dwóch powodów: albo dla pożywienia, co sądząc po opisie tego co nasłuchałem się na temat karczmy możemy wykluczyć, albo na rozkaz swojego pana po to by zabić. W tym drugim wypadku, żaden z martwiaków niższego rzędu, jak na przykład szkielet, nie zmasakrowałby tak zwłok, bo nie było takiej potrzeby.

- Chyba że tak dokładnie brzmiał rozkaz?

- Tego nie można wykluczyć tylko po co?

- A obiło się Panu o uszy nazwisko von Eyke? Może na dodatek w kontekście Johannesa Eckharda?

- Wiem, że centralny plac miasta nosi imię jednego z przedstawicieli tego rodu. I to w zasadzie wszystko, jeśli szuka pan informacji o tej rodzinie będzie trzeba sięgnąć albo do archiwów miejskich, albo do prywatnych źródeł. W Aldersburgu żyje kilka rodzin z wielowiekową tradycją. Z tego co wiem klan von Eyke wygasł dosyć dawno temu. Kiedy do tego doszło ich dobra, w tym wszelkiego rodzaju zapiski, pamiętniki i tym podobne musiały przejść w czyjeś ręce. Ponadto część rodów może prowadzić prywatne kroniki, które mogłyby panu pomóc. Ja jednak, ze względu na swoją reputację, nie mam dojścia do tych źródeł.

- Rozumiem. Dziękuję Panu za pomoc. Nie będę już zabierał więcej czasu.

Pożegnawszy się von Mutig wyszedł. Wyglądało na to, że będzie musiał zobaczyć się z Kartzem osobiście. Musiał przekazać mu informacje na temat motywów Javlera oraz liczył na jego albo Vellerów archiwa. Ktoś musiał wiedzieć coś o von Eykach. Być może nawet udałoby się zidentyfikować postać, którą przywrócił do życia Klaus. W razie, gdyby to niewiele dało zamierzał porozmawiać z archiwistą, a być może także innymi członkami towarzystwa historycznego.
 
__________________
Within the spreading darkness we exchanged vows of revolution.
Because I must not allow anyone to stand in my way.
-DN
Dyżurny Purysta Językowy
Radagast jest offline  
Stary 22-12-2011, 23:50   #22
 
kevorkian's Avatar
 
Reputacja: 1 kevorkian jest jak klejnot wśród skałkevorkian jest jak klejnot wśród skałkevorkian jest jak klejnot wśród skałkevorkian jest jak klejnot wśród skałkevorkian jest jak klejnot wśród skałkevorkian jest jak klejnot wśród skałkevorkian jest jak klejnot wśród skałkevorkian jest jak klejnot wśród skałkevorkian jest jak klejnot wśród skałkevorkian jest jak klejnot wśród skałkevorkian jest jak klejnot wśród skał
11 Kaldzeit 2522

Hans

- Mamy problem - zaczął Kartz zaraz po przywitaniu się z von Mutigiem - jeden z ludzi, którym poleciłem śledzić pańskiego towarzysza zaginął. Drugi czeka pod gospodą, w której ów jegomość się zatrzymał by podjąć trop gdy tylko tamten się tam zjawi. Póki co zalecałbym jednak zdwojoną ostrożność w kontaktach z Pana “pomocnikiem”. Poza tym człowiek podobny do niego odwiedził dziś miejskie archiwa w towarzystwie jednego z Aldersburskich urzędników. Chwilę przed pańskim przybyciem zawitał tu Dauerhoff, od którego dowiedziałem się o tym.

- Archiwista jeszcze tu jest?

- Tak, siedzi w gabinecie.

- Dobrze się składa, mam do niego kilka pytań.


Hans przywitał się ze starcem po czym przeszedł do rzeczy.

- Niedawno po raz kolejny w trakcie moich poszukiwań trafiłem na nazwisko von Eyke. Podobno niegdyś była to jedna z najmożniejszych rodzin Aldersburga. Wie pan coś na ich temat?

- Nazwisko jest mi znane. To ród von Eyke założył Aldersburg, z czasem jednak rodzina podupadła, by w końcu wygasnąć. Doprawdy smutna historia, szczególnie jeśli idzie o ostatniego z nich - Dietricha. O ile mi wiadomo ten zmarły niespełna dwieście lat temu szlachcic odziedziczył po rodzicach majątek w tak złym stanie, że był zmuszony utrzymywać się z własnej pracy. Kobietę w której się kochał - Elizę Croy - jej rodzina postanowiła wydać za jakiegoś kupca przybyłego z Marienburga, człowieka kilkakrotnie od niej starszego. Nie pamiętam w tej chwili jego nazwiska. W każdym razie von Eyke posądzał go o doprowadzenie jego rodu do ruiny finansowej. Po tym jak dowiedział się o zaręczynach poprzysiągł mu zemstę, której dokonał niedługo po tym jak ten kupiec i Eliza się pobrali. Więcej szczegółów nie przychodzi mi teraz do głowy, ale może w bibliotece towarzystwa znalazłoby się coś na ten temat.


- Byłbym wdzięczny gdyby w wolnej chwili zechciał pan poszukać dla mnie materiałów na ten temat.

- Nie ma problemu, jak tylko znajdę odrobinę czasu postaram się znaleźć te księgi i podesłać je przez mecenasa.

Von Mutig pożegnał się i wyszedł na miasto.

Hans i Javler

Natknęli się na siebie późnym popołudniem w centrum miasta. Hans zmierzał w kierunku “Węgorza”, Strauss w przeciwną stronę.

- Witaj, jak tam zbierani informacji?


Von Mutig rzucił jadowite spojrzenie Javlerowi, ale natychmiast się opanował i uśmiechnął.

- Całkiem nieźle, choć nie dowiedziałem się niczego, co pchnęłoby mnie we właściwym kierunku. U Ciebie?

- Niech no pomyślę... Ktoś poradził mi, żeby rozglądnąć się po prywatnych zbiorach tutejszego stanu wyższego. Mogły zachować się notatki albo egzemplarze ksiąg bez wyrwanych stron.. a i te fiolki co je zabrałem z laboratorium zawierały ludzkie szczątki... to na razie tyle. A skoro twoje informacje ciebie nie pchają do przodu, to może mi coś podpowiedzą? Ach tak.. zapomniałbym, jednego z kręgów możemy spodziewać się w wodzie, gdyż teren przy wyspie to same mielizny i podczas odpływu woda często odkrywa dosyć spory kawał dna.. to pierwsze co chciałem zobaczyć.


- Kiedy jest odpływ?

- Powinien chyba przy najbliższej pełni.. jeśli mnie dobrze uczono. Ale w porcie pewno wiedzieć będą. Rybacy kilka razy w tygodniu z wyspy przyjeżdżają z rybami na targ.

- Chodźmy w jakieś ustronniejsze miejsce.

Nieopodal znaleźli ustronny zaułek gdzie z dala od ciekawskich uszu mogli kontynuować rozmowę.

- No to w najbliższą pełnię musimy być na wyspie. To może być nasza jedyna szansa wyprzedzić Klausa. Co do szczątków ludzkich, to mnie nie zaskoczyłeś. A konkretnie prochów. To element potrzebny żeby stworzyć takie kreatury jak napotkana przez nas w tych podziemiach. Nazywają się bodajże Dreugi i służą do wyciągania z nich informacji.


- I mieszkają w dworku, który niegdyś należał do pana Eckharda a jeszcze wcześniej do pana von Eyke. Możliwe, że Vellerowi udało się wskrzesić tego jegomościa i podtrzymać przy życiu dla jakichś niewyjaśnionych spraw, von Eyke znaczy się, wszak to próbówka z jego imieniem leżała tam na podłodze.

- Podtrzymanie to akurat najmniejszy problem. Sam widziałeś, że niełatwo to ruszyć. A ów jegomość, jak mogłeś zauważyć był kobietą.

- Nie mówię, że to ona.. ono, to coś było nim, mogło powstać z jego prochów ale nie musiało.

- Nie mogło powstać z jego prochów. Powstało z prochów kobiety. Przydałoby się wiedzieć czyich dokładnie i jakich informacji poszukiwał od niej Klaus. Śmiem podejrzewać, że albo zaszła pomyłka i wyciągnął nie te zwłoki, które chciał, albo to małżonka von Eyke’a.

- Ustaliłem tylko tyle a może i aż, bo to moja dedukcja, że wykreślenia i usunięcie papieru dotyczące Eckharda zostały usunięte bardzo dawno temu. Wydaje mi się że zrobił to von Eyke, badając życie i “twórczość” pana Eckharda. Klaus musiał na to jakoś wpaść, nie wiem jak. Może odnalazł jakiś manuskrypt czy coś. Mogło by to być albo coś, z czego Veller miałby korzyści, magia, czarnoksięstwo... albo coś strasznego jak zagłada miasta, otwarcie portalu. Veller może próbować chronić miasto przed czymś, albo dążyć sam do jego zniszczenia. Pytanie co znalazł i co go zaciekawiło by zacząć badać sprawę pana Eyke, który interesował się panem Eckhardem. Eyke mieszkał także w jego dworze.. Przypadek?


- Wydaje mi się, że Eckhard przeżył von Eyke’a, więc jeśli już to on usunął te zapiski, nie odwrotnie. Nadal nam to nie mówi po co. Eckhard to rzekomo przodek Vellerów, wiesz, prawda?

- Tak.. co do tego dworku.. to ziemia należała on do Eyków. A potem odkupił ją ten drugi i zbudował na niej ten dwór.. ale może lochy już tam były.. Tyle tych nazwisk, że już sam nie wiem. Ale na pewno któryś z nich nie czcił Sigmara jak należy. Więcej nie ustaliłem. Archiwa tylko tyle mówią o tamtym miejscu.

- Udało Ci się zdobyć jakiś rodowód von Eyków?

- Nie. Interesowała mnie bardziej sprawa dworu. Słyszałem tylko, że był ważną osobistością w mieście, nic poza tym.

- Ustalmy sobie może, co chcielibyśmy wiedzieć. Ja na pewno kogo i po co przywrócił do życia Klaus, zakładając, że to rzeczywiście on oraz do czego mogą służyć kręgi, i które już zostały przygotowane. To priorytety. Ty?

- To samo mi chodziło po głowie. Ale nie wiem gdzie szukać odpowiedzi. Dlaczego zniknęły Zapiski o Eckhardzie i co w nich było.

- Mówiłeś, że zniknęły dawno, prawa? Więc może Eckhard sam je zniszczył? Tylko co w nich MOGŁO być. Akta inkwizycji raczej by się nie znalazły w archiwach miejskich. Jakiego typu zapiski w ogóle tam bywają?

- Nie wiem co pisze w takich raportach, może masz racje że Eckhard sam je zniszczył ale równie dobrze mógłby nie dopuścić do ich publikacji. Wygląda na to jakby on albo ktoś inny chciał go całkowicie wymazać z pamięci tego miasta.

- Ale kto i po co? Jestem otwarty na pomysły, bo nie mam żadnych.


- Wygląda na to że von Eyke. Można by sprawdzić jego dom, na pewno ostała się kamienica w której mieszkał.. albo wykluczyć go z podejrzanych albo potwierdzić że to on. Może ma jakąś ukrytą piwniczkę.

- Nie sądzę, żeby obecny właściciel się cieszył na staranne przeszukanie jego domu. A bez tego nic nie znajdziemy. Z resztą ostatni von Eyke, jak wskazuje określenie “ostatni” umarł bezpotomnie. Skoro tak, nie miał interesu zachowywać tych papierów. Co najwyżej w nadziei, że ktoś to znajdzie i zniszczy potomków Eckharda. Ale dlaczego nie zrobił tego sam? Tak czy siak bez sensu.

- Na pewno ktoś mógłby mi pomóc przeszukać dom, w którym mieszkała rodzina Eyke, albo dać mi na to czas.

- Zbyt duże niebezpieczeństwo, mała szansa sukcesu. Ale jeśli chcesz, to śmiało. Tak czy siak, trzeba znaleźć krąg, zanim zrobi to Klaus.

- A jeśli już go odnalazł? Skoro ty dotarłeś do poprzednich, do tych na wyspie zapewne też już dotarł i Veller. Jedźmy na wyspę, rozejrzyjmy się tam, obejrzyjmy te kręgi o których wiemy, popytajmy na wsi i poczekajmy na odpływ. Jeśli Vellera interesuje ten krąg to może akurat tam będzie, albo zostawił jakiś ślad.

- Pod wodą? Nie liczyłbym na to zbytnio. W pamiętniku pisał, że chce zacząć przygotowywanie, czy oczyszczanie kręgów, od tego na północ od wyspy. Zapis był sprzed tygodnia, więc od tego czasu nie było odpływu. Ergo, będzie tam.

- Jeśli ma je przygotowywać, to może już tam jest i sam czeka na odpływ. Moim zdaniem sprawdzenie wyspy to jedyny trop jaki możemy podjąć.

- A co, jeśli go spłoszymy?

- A co nie umiesz się skradać? Przecież nie wjedziemy tam ot tak.. może przebierzmy się za rybaków, jak tak będziesz w tym wdzianku po wiosce to zaraz będzie wiadomo kto my są.

- Niech Ci będzie. Kiedy chcesz jechać?


- Skoro odpływ jest za 3 dni.. może podsumujmy czy musimy się czegoś dowiedzieć tu na miejscu. Jeden dzień możemy, aczkolwiek nie musimy poświęcić na dopytywanie się tu. Ale jeśli nic nie mamy, to wolałbym jechać od razu. Kręgi są dwa, wyspa wcale też nie taka mała.

- Myślę nad odwiedzeniem archiwum miejskiego i rozmowie z byłym współpracownikiem Klausa.

- O kim mówisz?

- Podróżował z nim po okolicy, gdy szukali kręgów. Potem się pokłócili.

- No to jednak coś jest. To dopytajmy go, sprawdźmy w ogóle kiedy rybacy przypłyną, bo nie ma ich co dzień.


- Dobra. Dowiedz się kiedy będą, jeśli możesz, a ja załatwię spotkanie. Gdzie Cię znajdę?

- Coś bym zjadł, więc może w karczmie w Budach.

- Gdzie Cię znajdę rano?

- Mam lokum w karczmie Pod Czarnym Kogutem.

- Dobrze. To do zobaczenia jutro.


- Do zobaczenia.

- Poczekaj moment. Będzie nam potrzebne przebranie z kapturem, przynajmniej dla mnie i w miarę możliwości jakaś mikstura zmieniająca czasowo głos. Jesteś w stanie to załatwić?

- Załatwię to.. spróbuję.


Hans

Po spotkaniu ruszył na miasto w poszukiwaniu krawca. Znalezienie pracowni zajęło mu niecałą godzinę. Właściciel nie miał wprawdzie gotowego stroju jednak zaoferował, że w ciągu trzech dni uszyje Hansowi habit. Ze względu na zbyt długi czas przygotowania von Mutig odmówił. Następnie skierował się do miejskiego archiwum by dowiedzieć się od Dauerhoffa gdzie mógłby się spotkać z Rammelofem. Archiwista podał mu adres urzędnika i uprzedził, że można go również zastać wieczorami w ”Złotej Kaczce” - lokalu odwiedzanym przez najbogatszych mieszkańców Aldersburga. Gdy Hans wychodził z ratusza było już późne popołudnie. Skierował się do ”Węgorza”, gdzie spędził resztę dnia.

Javler

Śledzenie von Mutiga niewiele mu dało. Szlachcic najpierw udał się do krawca, potem zaś spędził trochę czasu w ratuszu. Gdy jego cel wrócił do karczmy Strauss poszedł do portu by dowiedzieć się czy w ciągu najbliższych dni będzie mógł dostać się na wyspę. Na miejscu udało mu się znaleźć jednego z wyspiarzy, który przypłynął dziś do miasta by sprzedać złowione przez siebie ryby. Erich Lorentz, bo tak się nazywał miał wracać na Liennd pojutrze i w zamian za 10 szylingów od osoby gotów był zabrać ze sobą pasażerów. Decyzję o tym czy się z nim zabierze Javler zdecydował się odłożyć do następnego spotkania z Mutigiem.

Wieczorem udał się do domu Lentkego. Jakub z wejścia poinformował go, że jego ludziom udało się pochwycić drugiego z ludzi Kartza, jednak przesłuchanie nic nie wniosło do sprawy. Oprych wiedział tyle samo co jego kompan. Na pytanie o miksturę zmieniającą głos zwierzchnik Javlera odparł, że jest w stanie przygotować taki specyfik, jednak uwarzenie go zajmie co najmniej dwa dni i w przypadku gdyby Strauss chciał go zażyć musi się liczyć z kilkoma efektami ubocznymi, takimi jak bóle głowy, wymioty i problemy z koncentracją. Mimo to Javler poprosił Jakuba o przygotowanie substancji i po pożegnaniu się ruszył w stronę karczmy.
 
__________________
zaprzysięgły wróg wielkich liter

Ostatnio edytowane przez kevorkian : 23-12-2011 o 22:20.
kevorkian jest offline  
Stary 30-12-2011, 18:53   #23
 
Radagast's Avatar
 
Reputacja: 1 Radagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnie
12 Kaldzeit 2522

Von Mutig wstał wcześnie, ubrał się i ruszył w stronę karczmy, w której zatrzymał się Javler. Droga do “Czarnego Koguta” zajęła mu kilkadziesiąt minut. Zastał Straussa we wspólnej sali, pochylonego nad miską kaszy ze skwarkami. Ten gdy tylko dostrzegł, że ma gościa uśmiechnął się w jego stronę:

- Mogę zorganizować specyfik zmieniający głos, jednak musisz się liczyć z efektami ubocznymi jego działania - powiedział, gdy Hans już usiadł.

Hans uśmiechnął się nieszczerze.

- Sądzę, że jakoś je przeżyję. Jakie to mogą być efekty?

- Bóle głowy, wymioty, nudności, problemy z koncentracją i tym podobne.

- Nie zapomniałeś dodać, że mogę tego nie przeżyć? - mruknął szlachcic.

- Bez obaw, aż tak ciężkostrawny to on nie jest. Sęk w tym, że mogę go mieć najwcześniej jutro, choć mój kontakt uprzedzał, iż czas przygotowania może się wydłużyć o jeden dzień. Wychodzi na to, że jeśli chcemy się spotkać z tym jegomościem, o którym ostatnio wspomniałeś, przed wyprawą na wyspę to będziesz musiał się obyć bez maskowania się.

- Trudno. Przynajmniej oszczędzi mi to wymiotów. Może choć kaptur Ci się udało załatwić?

- Możesz pożyczyć ode mnie.

Widząc bezsens takiego przebrania, von Mutig zdecydował się nie ukrywać swojej twarzy, ale przynajmniej zmienić swój wygląd. Poszedł więc do karczmy “Pod Białym Węgorzem”, z powrotem do swojego pokoju, przywdział togę uniwersytecką i starannie się ogolił. Jeżeli Rammelof tylko słyszał o nim, była szansa że nie skojarzy, jeśli widział, niestety nie było rady, żeby go nie rozpoznał. Gdy był już gotów ruszył w stronę centrum miasta. Spotkali się z Javlerem pod ratuszem. Po wejściu do środka skierowali się na piętro, gdzie urzędował Rammelof. Strauss zastukał do drzwi. Po chwili usłyszeli “proszę wejść”. Wewnątrz zastali meżczyznę mniej więcej czterdziestoletniego ubranego, podobnie jak reszta aldersburskich gryzipiórków, w czarny strój.

- W czym mogę pomóc? - powitał ich głosem równie znudzonym co spojrzenie.

- Witamy, szanownego Pana - Hans zgiął się w ukłonie. - Mamy kilka problemów, związanych z historią tego miasta. Pan Dauerhoff zapewnia, że nikt nie pomoże nam lepiej niż Pan. Czy możemy zadać kilka pytań, czy może przyszliśmy nie w porę?

- Zależy o jaki rozdział historii miasta Panom chodzi.

- O dawny. Rzekłbym, że dawniejszy niż samo miasto.

- Nie wiem jak wy panowie, ale ja jestem człowiekiem, który niezbyt przepada za czczą gadaniną, więc może przestaniemy bawić się w kotka i myszkę i zechcecie formułować pytania z nieco większą precyzją? Co konkretnie was interesuje i jak miałbym wam pomóc?

- Świetnie. Lubię konkrety - uśmiechnął się von Mutig. - Interesują nas ludy, które zamieszkiwały te okolice. Kiedy Imperium objęło władanie tutaj, co się z tymi ludźmi stało, co robili wcześniej?

- Nazwa tego plemienia czy też grupy plemion nie zachowała się do naszych czasów. Na podstawie prac, jakie niegdyś prowadziłem w terenie mogę powiedzieć bez wątpliwości, że znajdowali się na niższym szczeblu rozwoju niż przybysze z południa. Trudno powiedzieć co się z nimi stało w momencie powstania Imperium, gdyż do naszych czasów nie zachowały się żadne pisane przekazy o historii tej części naszego kraju. Możliwości są dwie - albo zostali zasymilowani, albo wytrzebieni. Trudnili się myślistwem, a ich wiara miała jakiś związek z Gwiezdną Bramą - to nazwa kompleksu kamiennych kręgów jakie można znaleźć w tych stronach.

- Wspomniał Pan o pracach w terenie. Co zatem zachowało się po tamtych ludach? Jakieś domostwa, narzędzia?

- Trafiłem na kilka znalezisk takich jak prymitywna broń, szczątki zwierzęce wykorzystywane prawdopodobnie w charakterze ozdób i tym podobne. Znalazłem również jaskinię ulokowaną na wyspie Liennd w jej geograficznym centrum, gdzie trafiłem na malowidła naskalne przedstawiające sceny z życia mieszkańcow.

- Czy jest możliwość obejrzenia tych ozdób, czy malowideł?

- Dawno temu przekazałem je Towarzystwu Historycznemu. To zrzeszenie ludzi zainteresowanych dziejami tych ziem. Obecnie znajdują się one w jego siedzibie.

- A wie Pan coś więcej o tej Gwiezdnej Bramie, jak ją Pan nazwał? Rozumiem, że się zachowała.

- Gwiezdna Brama, jak już wspomniałem to nazwa kompleksu kamiennych kręgów. Jest ich w sumie osiem lub dziewięć. Nazwa pochodzi z pewnego traktatu, jaki zdarzyło mi się czytać wiele lat temu. Była w nim mowa o podobnym kompleksie, ulokowanym w Górach Krańca Świata. Tamten kompleks, również sięgający historią głęboko w czasy starożytne znajdował się w górskiej kotlinie i liczył dziewięć kręgów. Autor owego dzieła pisał, iż zabytek ów był nawet starszy niż osadnictwo ludzkie w tamtych regionach, choć ja nie dawałbym temu wiary. Słowo “gwiezdna” wiąże się z tym, że w jednej z jaskiń badacz znalazł malowidło przedstawiające rytuał. Na ziemi istoty o humanoidalnych kształtach stały skupione wokół kamiennego kręgu podczas gdy nad ich głowami, w niebie widniała elipsa, z której wyłaniało się jakieś bliżej nie sprecyzowane stworzenie. Opis sceny w owym traktacie był dosyć niejasny. Ja podczas swoich badań na wyspie znalazłem niemal identyczne malowidło, stąd też moje przypuszczenie, że religie obu ludów musiały być ze sobą spokrewnione.

- Wygląda mi to na kult Chaosu. Czy przypadkiem pamięta Pan tytuł owego traktatu?

- “Wierzenia ludów wschodnich rubierzy Imperium”.

- Nazywa Pan bramę kompleksem kręgów. Czy jest jakiś powód, żeby nie traktować ich każdego z osobna? Przecież jak w kilku miejscowościach jest kaplica Sigmara, to nikt jeszcze nie mówi o kompleksie.

- Kręgi opisane w traktacie układały się we wzór - trzy grupy złożone z trzech kręgów, całość kształtem zbliżona do trójkąta foremnego. Stąd wniosek mój i autora “Wierzeń”, że muszą być ze sobą jakoś powiązane. Osobiście uważam, że wynika to z jakiegoś kalendarza rytualnego. Obrzędy w poszczególnych kręgach były odprawiane w ściśle określonej kolejności w ciągu roku, choć to oczywiście tylko przypuszczenie.

- A co Pan wie, o tych kręgach? Są takie same, czy się różnią? To raczej ołtarze do składania ofiar, czy coś w rodzaju posągów, którym oddawano cześć? Wiadomo coś na temat owych obrzędów, czy same spekulacje?

- Co do funkcji sakralnej tych obiektów to możemy bezpiecznie założyć, że służyły do składania ofiar. Te które zbadałem w okolicach miasta nie różniły się między sobą.

- Czy zna Pan kogoś, kto mógłby wiedzieć coś więcej na ten temat?

- Wiem, że jeden historyk o podobnych zainteresowaniach wykłada w Altdorfie. Jeśli idzie o kogoś z tych stron to nic mi o tym nie wiadomo. Tak swoją drogą, dlaczego panowie interesują się kręgami?

Hans nachylił się konspiracyjnie w stronę rozmówcy, ale przyglądał mu się badawczo, lekko zmrużonymi oczyma.

- Cóż, nie będę przed Panem ukrywał, że doszły do nas słuchy, jakoby ktoś używał tych kręgów. Podejrzenia nie są jeszcze potwierdzone, ale badamy je. Na razie wszystko wskazuje na jedną z dwóch osób. Pewnie nie muszę mówić, jakie to osoby?

- Was? Mogę wiedzieć w czyim imieniu działacie?

- Tak trudno się domyślić?

- Jedna rzecz przychodzi mi do głowy. Zatem przybyli panowie wcześniej niż było uzgodnione. Tym lepiej. Zanim jednak będziecie mogli przystąpić do czynności śledczych prawo nakazuje by okazać przedstawicielowi władz miejscowych, w tym wypadku będzie to nasz burmistrz, stosowny patent wystawiony przez Zakon Pochodni - mówiąc to urzędnik wstał i ruszył w kierunku drzwi - Zatem panowie pozwolą do kancelarii pana Rubenhauma. Jak tylko załatwimy formalności udamy się do koszar by straż udzieliła wam stosownej pomocy, w tym przydzieliła ludzi i pomieszczenia w koszarach do waszych potrzeb.

- Za szybko, za szybko, Panie Rammelof - powiedział Hans nie wstając od stołu. - Gdybyśmy byli licencjonowanymi łowcami, to wymachiwalibyśmy certyfikatem od wejścia. Tylko wtedy nic byśmy się nie dowiedzieli. Niech Pan usiądzie.

Rammelof zmrużył oczy.

- Udam, że tego nie słyszałem. Zdajecie sobie sprawę jakie kary grożą za wykonywanie tego fachu bez stosownego zezwolenia? Trudno, skoro nie jesteście tymi, po których posłaliśmy może przynajmniej przydacie mi się na coś do czasu przybycia pełnoprawnego inkwizytora. Jak Pan przed chwilą zauważył krąg osób podejrzanych w sprawie jest dosyć wąski. W zasadzie to jeden Klaus Veller, jeśli się odnajdzie, odpowie za te zbrodnie, nawet gdyby ich nie popełnił. Tak się składa, że pracowaliśmy ze sobą jakiś czas i zdążyłem go poznać na tyle by twierdzić, że nie on jest odpowiedzialny za zabójstwa. Niestety miasto woła o krew i wcześniej czy później trzeba będzie rzucić ludziom jakiś kawał mięsa na pożarcie. Wolałbym tego uniknąć. W odróżnieniu od swojego ojca Klaus jest dobrym człowiekiem, ale to nie zmienia faktu, że przy obecnym wzburzeniu mieszkańców Aldersburga, jeśli młody Veller jakimś cudem się odnajdzie, może nie doczekać przyjazdu inkwizycji.

Hans uśmiechnął się pobłażliwie.

- Pan jak widzę dawno nie był w cywilizowanym świecie. O karach wiem wystarczająco dużo, żeby się niczego nie obawiać. Ale pomińmy ten temat. Na razie. Czego Pan od nas oczekuje?

- Jeśli badacie sprawę od jakiegoś czasu, to wiecie, iż przez jakiś czas Klaus miał współpracownika, człowieka nazwiskiem Kell. Osobiście nigdy go nie spotkałem. Słyszałem tylko, że przez jakiś czas po tym jak chłopak wyniósł się z domu widywano go w jego towarzystwie. Na jakiś tydzień przed tym jak ojciec umieścił go w areszcie domowym dostałem list od Klausa. Pisał w nim, że miałem rację twierdząc iż powinien zaprzestać swoich badań zarówno odnośnie swoich przodków jak i kręgów stanowiących elementy gwiezdnej bramy. Chciał z tym skończyć jednak pozostała mu jeszcze jedna rzecz do zrobienia, nie napisał jednak jaka. Najdziwniejsze było jednak zakończenie listu. Klaus napisał, że gdyby kiedyś zdarzyło mi się spotkać doktora Kella mam go zabić, a jego ciało rozpuścić w kwasie. Próbowałem się z nim kontaktować w czasie gdy trzymano go pod kluczem, jednak nie jestem mile widzianym gościem w domu Vellerów. Chcę byście odnaleźli dla mnie tego człowieka.

- Klausa, czy Kella? - upewnił się Hans.

- Kella, wolałbym aby młody Veller, ze względu na okoliczności, o których napomknąłem wcześniej, przez jakiś czas nie pokazywał się w mieście. Natomiast doktor Kell, kimkolwiek jest, ma wiele do wyjaśnienia w sprawie morderstw.

- Rozumiem, szczerze mówiąc zlekceważyliśmy wcześniej wzmianki o tym Kellu i głównym celem naszych poszukiwań jest młody Veller, ale to co Pan mówi jest na tyle interesujące, że chętnie dopiszemy trzeciego podejrzanego na naszą listę. Proszę nam powiedzieć co Pan wie o tym człowieku. A najlepiej, jakby mógł Pan pokazać list od Klausa.

- List od Klausa spaliłem. Nie chciałbym aby zachowała się jakakolwiek pisemna wzmianka na temat jego współpracy z tamtym jegomościem, a list między innymi tego dowodził. Co do samego doktora to nigdy go nie spotkałem. Znam tylko jego opis i to pochodzący z drugiej ręki - mężczyzna czterdziestoletni lub odrobinę starszy, z brodą i długimi włosami, wysoki i szczupły podobnie jak Klaus, nosił okulary. I tyle - więcej nie udało mi się o nim dowiedzieć.

- Interesują nas bardziej informacje, gdzie mieszkał, lub z kim się widywał. I czy posiada Pan jakikolwiek list od Klausa? Albo jakieś notatki?

- O doktorze usłyszano w Aldersburgu po raz pierwszy gdy Klaus wyprowadził się z domu. Na pytania znajomych o swego nowego współpracownika odpowiadał, że zatrudnił go do pomocy przy pracach badawczych w terenie, które miał zamiar prowadzić. Co do materiałów Klausa to niestety nie mogę wam pomóc. Nawet gdy byliśmy w dobrych stosunkach nie lubił pokazywać innym swoich zapisków.

- Cokolwiek więcej Pan wie o możliwych kryjówkach Kella, albo Klausa?

- Niestety nasze drogi rozeszły się na długo przed jego wyprowadzką.

Hans wyciągnął nadpalone kartki, które znaleźli w podziemnej kryjówce. Wybrał najmniej mówiący fragment i pokazał go Rammelofowi, na wszelki wypadek zasłaniając resztę ręką.

- Czy rozpoznaje Pan to pismo?

- Hmm, zastrzegam, że pamięć może mnie mylić - zaczął przyglądając się kartce z uwagą - gdyż od dawna nie miałem w rękach nawet jednej kartki skreślonej jego ręką, ale nie sądzę by było to pismo Klausa.

- A jakiś pomysł czyje jest? - zapytał von Mutig, chowając pamiętnik.

- Trudno powiedzieć na podstawie tych paru linijek, które dane mi było przeczytać. Możliwe, że doktora Kella. Choć wszystko co wam o tym powiem, to będą tylko zgadywanki.

- No cóż, wiele nam Pan nie powiedział, jak na razie. Może w takim razie wróćmy do kręgów. Czy badał je Pan z Vellerem?

- Tak odwiedziłem razem z nim kilka lokalizacji. Poznaliśmy się bliżej na jednym ze spotkań towarzystwa historycznego. Klaus zagadnął mnie co wiem na ich temat. Z początku trochę się zdziwiłem, że go to interesuje, gdyż mówiono mi wcześniej, że sam zajmował się głównie dziejami swojego rodu. Skoro jednak znalazłem chętnego słuchacza, wyszedłem z założenia, że nic nie szkodzi podzielić się wiedzą na ten temat. Chłopak pytał również o ludy, które pozostawiły po sobie owe zabytki, niestety na ich temat, jak już panom wcześniej powiedziałem wiadomo mi jeszcze mniej.

- A coś na temat jego badań nad swoją genealogią Pan wie?

- Wiem, że starał się udowodnić szlacheckie pochodzenie swojej rodziny, ale to wiedzą chyba wszyscy członkowie towarzystwa. W każdym razie tym zajmował się na początku, gdy do nas przystał. Ponoć z czasem zafascynował go jeden z jego przodków. Pożyczał od jednego z jego przyjaciół książki na ten temat. Mniej więcej w tym samym czasie zainteresował się moimi badaniami.

- Wie Pan, co to za przyjaciel? Albo coś więcej o tym przodku?

- Wiem, że ów przodek nazywał się Eckhard. Niestety na tym moja wiedza w tej kwestii się kończy. Człowiek, o którym wcześniej wspomniałem nazywa się Konrad Bauer i jest kupcem. Ma biuro na Aubenstrasse, to jakieś pięć minut piechotą od ratusza. Klaus pożyczał od niego jakąś książkę z biogramami wybitnych osobistości miasta sprzed dwustu czy trzystu lat.

- Dziękujemy. Mamy nadzieję, że nie próbuje nas Pan zbić z tropu tymi infromacjami. Jeśli natomiast ma Pan rację, to będziemy pamiętać o tej przysłudze. Życzymy miłego dnia.

Wstając od stołu Hans dał jeszcze radę rzucić okiem na papiery leżące na biurku Rammelofa. Pismo, które na nich było wyraźnie różniło się od tego w pamiętniku. Von Mutig i Strauss ukłonili się urzędnikowi ze znacznie mniejszą czołobitnością niż na początku i wyszli. Po wyjściu z ratusza musieli się rozdzielić. Hans zamierzał się przebrać z powrotem i udać się do Kartza, a później zapewne do Vellerów. Rozważał też odwiedziny u owego Bauera.
 
__________________
Within the spreading darkness we exchanged vows of revolution.
Because I must not allow anyone to stand in my way.
-DN
Dyżurny Purysta Językowy

Ostatnio edytowane przez Radagast : 30-12-2011 o 22:34. Powód: jeden nawias
Radagast jest offline  
Stary 08-01-2012, 19:22   #24
 
kevorkian's Avatar
 
Reputacja: 1 kevorkian jest jak klejnot wśród skałkevorkian jest jak klejnot wśród skałkevorkian jest jak klejnot wśród skałkevorkian jest jak klejnot wśród skałkevorkian jest jak klejnot wśród skałkevorkian jest jak klejnot wśród skałkevorkian jest jak klejnot wśród skałkevorkian jest jak klejnot wśród skałkevorkian jest jak klejnot wśród skałkevorkian jest jak klejnot wśród skałkevorkian jest jak klejnot wśród skał
Część trzecia: Klucz i brama

Hans

Po wyjściu z ratusza von Mutig skierował się do kancelarii Kartza. Zastał prawnika w biurze, gdy ten dyskutował o czymś ze swoim sekretarzem. Po krótkiej wymianie uprzejmości Hans pokazał mu fragment dziennika znalezionego w ruinach. Kartz po chwili zastanowienia orzekł, iż dokument nie został skreślony ręką Klausa.

Gdy wychodził z kancelarii było popołudnie. Ruszył w stronę posiadłości Vellerów. Miał nadzieję odnaleźć w rodzinnych zapiskach odpowiedzi na kilka dręczących go pytań. Po wejściu do rezydencji jeden ze służących zaprowadził go do jednej z komnat zajmowanych przez pana domu. Po przywitaniu się obaj udali się do biblioteki, która stanowiła jednocześnie archiwum klanu Vellerów.

Na temat rodziny von Eyke Hans nie znalazł niczego. Były natomiast pewne informacje dotyczące Eckharda. W bibliotece na jednej ze ścian wyrysowano drzewo genealogiczne rodziny, z którego wynikało, że Johannes był prapradziadkiem Klausa. Na temat jego przodków nie było jednak żadnych informacji. Według danych posiadanych przez rodzinę ze związku Eckhada i Elizy Croy urodziła się córka Helena Eckhard, która wyszła za mąż za pradziadka Klausa – Ernesta Vellera. Na przeciwległej ścianie komnaty znajdował się wspólny portret głowy klanu z synem wykonany jak dodał Felix Veller kilka miesięcy po powrocie Klausa ze studiów. Młodzieniec był jeszcze wtedy w pełni sił – wysoki postawny, o długich kruczoczarnych włosach opadających na ramiona. Ojciec ze smutkiem przyznał, że jego syn od czasu gdy zaczął prowadzić badania zmienił się również fizycznie – stracił na wadze, przestał jeść i rzadko spał. Ostatni raz gdy się widzieli był cieniem samego siebie.

Podobnie jak adwokat Felix zidentyfikował próbkę pisma jako nie należącą do jego syna. Dał von Mutigowi do porównania jeden listów młodzieńca napisany do rodziny podczas studiów w Altdorfie. Von Mutig stwierdził, że charaktery pisma nie są na tyle do siebie podobne by można było mówić o jednej osobie. Korzystając z okazji, że jest w rezydencji Hans wypytał część służby o doktora Kella. Dowirdział się tylko że doktor nigdy nie zawitał osobiście do rezydencji, jeden lokaj widział go na mieście, po tym jak Klaus wyprowadził się z domu. Przyjechali obaj do miasta po zapasy i sługa natknął się na nich na targowisku. Lokaj podał von Mutigowi rysopis, który ten już wcześniej znał dodając przy tym, że jegomość dosyć dziwnie pachniał – możliwe, że alkoholem choć lokaj nie był do końca pewien.

Po załatwieniu spraw w rezydencji Vellerów von Mutig udał się do centrum miasta pod adres wskazany mu przez Rammelofa. Było już późne popołudnie. Przy wejściu do kamienicy przywitał go odziany w szkarłatną liberię sługa. Po wypytaniu o nazwisko i cel wizyty powiódł Hansa na piętro gdzie urzędował Bauer. Gabinet kupca urządzony był bogato i sądząc po ilości zgromadzonych w nim obrazów zdradzał zamiłowanie właściciela do sztuk pięknych. Kupiec miał jakieś pięćdziesiąt lat i był mężczyzną o krępej posturze i łagodnych rysach twarzy.

- W czym mogę panu pomóc? - spytał.

- Witam Pana. Doszła mych uszu wieść, że jest Pan jednym z zacniejszych historyków tych ziem. Pomyślałem zatem, że odwiedzę Pana i jeśli nie będzie to nietaktem, spróbuję dowiedzieć się nieco o mojej rodzinie.

- A do którego z rodów pan należy?


- Do von Mutigów. Pewnie kojarzy Pan naszą rodową posiadłość na południu Nordlandu, ale wszak nie ograniczaliśmy naszych działań do tamtych terenów. Co by nie szukać daleko mój praprapradziad Dietrich von Mutig długo przebywał nieopodal na zachód stąd, a całkiem blisko spokrewniony z nami Johannes Eckhard chyba nawet tutaj raczył osiąść. Ale cóż ja będę plótł, skoro Panu pewno dobrze to znane. Słuchać raczej przyszedłem, nie gadać, od gadania jeszcze nikt nie zmądrzał, a od słuchania mądrzejszych i owszem.

- Prawdę powiedziawszy południe Nordlandu leży nieco poza obszarem moich zainteresowań ale ciekawe, że wspomniał pan Johannesa Eckharda. O ile mi wiadomo ów człowiek przybył do nas z Marienburga. Był to jakiś wasz boczny krewny? Tym bardziej, iż nie należał do stanu szlacheckiego, w każdym razie nie przed ożenkiem z Elizą Croy.

- Otóż wuj wspomnianego już Dietricha, Siegfried miał trzy córki. Najstarsza z nich, co ciekawe także Eliza zakochała się bez pamięci w Helmucie Eckhardzie, ten zaś był niskiego stanu. Powiła mu ona dwóch synów, Klausa i następnego Helmuta (to po ojcu, ma się rozumieć). Niektórzy twierdzą, że później urodził się jeszcze Siegfried z nieprawego łoża, ale na to dowodów nie ma, tedy sądzę, że to potwarz. Niemniej wracając do sedna, ów Helmut (młodszy), o ile mnie pamięć nie myli był ojcem tegoż właśnie Johannesa, Hansa i Helgi. A jako że wychowywali się w naszej posiadłości, tedy mimo że niskiego stanu, mym dziadom byli niczym rodzina. Stąd i pytam.

- Doprawdy ciekawe, będziemy musieli usiąść kiedyś przy piwie w “Złotej Kaczce”, żebym mógł dokładniej zapoznać się z dziejami przodków Johannesa Eckharda. To rzuciłoby nieco światła na postać tajemniczego kupca i licznych kontrowersji jakie wiążą się z jego osobą. Jestem w posiadaniu książki z biogramami znamienitszych obywateli Aldersburga, w której figuruje między innymi pański przodek. Co prawda w tej chwili nie mam jej przy sobie, ale znam wolumin na tyle dobrze, że będę w stanie odpowiedzieć na większość pytań związanych z jego treścią. Czego dokładnie chciałby się pan dowiedzieć o osobie Eckharda?

- Jak najwięcej. Odkąd Johannes opuścił Mutig wiem, że wiele podróżował. Ale moja wiedza kończyła się o tej pory na Talabheimie. Później jego ślad się dla nas urwał. Ciekaw jestem jak się dalej potoczyły jego losy i czy przyniósł dumę rodzinie swej babki.


- Z tego co wiem Eckhard pojawił się w Aldersburgu około roku 2245. Początkowo był mało znanym kupcem trudniącym się handlem futrami. Skupował je od miejscowych myśliwych i wywoził - morzem do Marienburga i lądem do Middenheim. Z czasem jednak jego majątek urósł, a wraz z nim wpływy w mieście. I tu zaczynają się kontrowersje wokół jego osoby. Otóż według mojego przodka - Gustava Bauera, który sporządził ową księgę, herr Eckhard nie zdobył fortuny w sposób całkowicie legalny. Byli tacy, którzy posądzali go o trudnienie się wrakarstwem, przez innych był oskarżany o przemyt. Z przykrością muszę przyznać, że ze sposobu jaki napisano biogram Johannesa wynika iż Gustav był mu niechętny, co stawia pod znakiem zapytania obiektywizm jego relacji. Faktem jest, iż Eckhard jak na przyjezdnego dużo wiedział na temat mieszkańców miasta i mówię tu o sekretach, które na ogół nie opuszczały rodzinnego kręgu. Dla przykładu udało mu się jakieś pięć lat po przyjeździe odnaleźć skarb zrabowany jednej z rodzin kupieckich przed dwoma pokoleniami. Pikanterii całej sprawie dodaje fakt, iż w tamtym okresie często dochodziło do rabunków na cmentarzu miejskim, co tylko potęgowało nieufność wobec obcych. Około roku 2260 Eckhard był już jednym z najpotężniejszych ludzi w Aldersburgu. Jakiś czas potem na ziemi zdobytej w dość niejasnych okolicznościach od rodu von Eyke wzniósł rezydencję, gdzie zamieszkał. Mój przodek zanotował dosyć ciekawy szczegół o tym okresie. Do posiadłości Wolfskern, bo tak się nazywała, kupiec sprowadzał ogromne zapasy żywności, głównie świeżego mięsa, jak również wiele zwierząt na ubój, znacznie więcej niż wymagało utrzymanie jego i reszty domowników. Jakiś czas potem ożenił się z Elizą Croy. Nie wiem jakich sposobów użył do nakłonienia jej rodziców, by wydali za niego swą jedyną córkę. Tego, że nie było to małżeństwo z miłości, możemy być pewni. Dzieliła ich zbyt duża różnica lat. W zasadzie to nienaturalna wręcz długowieczność Johannesa była jedną z przyczyn, dla których otaczała go aura strachu i nieufności. Według mojego przodka w chwili przybycia do Aldersburga Eckhard, przynajmniej sądząc po wyglądzie, miał jakieś pięćdziesiąt lat. Według obliczeń Gustava w momencie ożenku musiał mieć co najmniej sto. Bez względu na to jaka była prawda biorąc sobie Elizę za żonę zyskał nowego wroga. Był nim Dietrich von Eyke - ostatni z rodu założycieli Aldersburga. Młodzieniec był ponoć zakochany w Elizie i jej związek z kupcem, którego ponoć obwiniał o doprowadzenie swego rodu do ruiny finansowej, był dla niego dotkliwym ciosem. Von Eyke poprzysiągł Eckhardowi zemstę. Myślę, że w końcu dopiął swego gdyż mój przodek relacjonuje, iż Eckhard zginął jesienią 2310 roku w lasach na południe od swojej posiadłości podczas polowania. Jednak jak było naprawdę nie dowiemy się chyba nigdy. Badając oficjalne zapisy z tamtych lat natrafiłem na liczne luki, jakby ktoś próbował wymazać wszelkie wzmianki na temat pańskiego przodka. Hmm, mam nadzieję, że zaspokoiłem pańską ciekawość?

- Ależ skąd! Właśnie ją Pan rozbudził. Zaintrygowało mnie to co Pan mówi, bo w zapiskach, do których ja dotarłem Johannes był zawsze wspominany jako bardzo spokojny i wrażliwy młodzieniec. Na dodatek dość chorowity, nie jest możliwe, żeby dożył takiego wieku o jakim Pan wspomina. Ale nie przychodzi mi do głowy żadne wytłumaczenie. Czyżby ktoś się pod niego podszył? To bez sensu. Czy może mi Pan udostępnić jakieś źródła na ten temat, żebym mógł jeszcze raz, starannie je prześledzić?


- Niestety, Gustav był moim pradziadkiem, toteż sam nie miałem sposobności wypytać go o źródła a w księdze nie zostały one wymienione. Poza zapisami miejskimi jedyne co przychodzi mi do głowy to na temat tamtego okresu to papiery należące do Jurgena Prochnova - jest on moim partnerem w interesach a jego rodzina dawno temu przejęła część majątku rodu von Eyke. O ile mi wiadomo jest on w posiadaniu kilku dokumentów dotyczących ostatniego przedstawiciela tej familii. Chwilowo wyjechał w interesach ale wraca za trzy dni. Gdy go pan odwiedzi proszę powołać się na mnie. Myślę, że nie będzie robił problemów z udostępnieniem tych dokumentów.


- Dziękuję Panu niezmiernie. Jak mam być szczery, to przybyłem tu w interesach, a tylko przypadkiem dowiedziałem się o śladach mojej rodziny tutaj. Teraz jednak widzę, że muszę się tym dokładniej zająć. Jeśli jakiś nasz krewny, choćby daleki, skrzywdził tutejszych mieszkańców, albo co gorsza sprzymierzył się z Chaosem, to von Mutigowie nie spoczną póki nie zmażą tej plamy na honorze: nie wynagrodzą krzywd i nie ukarzą winnych.

Von Mutig pożegnał się z kupcem i wyszedł na miasto. Skierował się do sklepu Kroenena w Budach. Miał zamiar zamienić kilka słów z kupcem. Gdy dotarł na miejsce sklepikarz był właśnie zajęty polerowaniem czaszki stworzenia nieznanego gatunku. Kiedy dostrzegł, że nie jest sam w sklepie przywitał się i spytał w czym może pomóc.

- Witam. Nie zajmę Panu dużo czasu. Chciałbym się dowiedzieć, czy kojarzy Pan niejakiego Kella, tytułowanego przez niektórych doktorem.

- Spotkałem się z jegomościem raz czy dwa. Wysoki, szczupły, raczej małomówny, przynajmniej w moim towarzystwie. Był tutaj z Klausem, gdy młody Veller kupował ode mnie książki. Z tego co pamiętam tylko raz powiedział w mojej obecności więcej niż parę zdań. Był to ten dzień, gdy pożyczyłem Vellerowi “Nienazwane Kulty”. Podziękował mi wtedy mówiąc, że lektura księgi będzie przełomowa dla ich badań.

- O, w to akurat nie wątpię. Czy jego wygląd, albo zachowanie sugerowały, że coś z nim jest nie tak?

- Hmm... głos miał nieco chrapliwy, ale to nie świadczy jeszcze o niczym. No i nieco dziwnie pachniał. Jakby używał perfum, możliwe, że chciał nimi coś zamaskować.

- Słyszałem o nim, że chodząc po ulicy zawsze miał na sobie płaszcz, niezależnie od temperatury. Czy to nasuwa jakieś skojarzenia?

- Faktycznie, nie zwróciłem na to uwagi. Może cierpiał na jakąś chorobę skóry? W takim przebraniu mógłby nawet chorować na trąd i nikt by się tego nie domyślił.

- A czy mógłby na przykład żyć... no nie wiem... dłużej niż przystoi człowiekowi? Dajmy na to, dwieście lat?

- Sugeruje Pan, że mamy do czynienia z ożywieńcem? Wątpię. Po pierwsze w grę wchodziłby bardzo wąski krąg nieumarłych, na przykład wampir, czy licz, a oba typy istot nie mogłyby swobodnie poruszać się po mieście. Z Kellem widziałem się za dnia, a to wyklucza krwiopijcę, a w przypadku licza nie pomogłaby najlepsza charakteryzacja.

- Została nam jeszcze jakaś opcja? Nie wykluczam w ogóle, że Kell jest żywy. Nekromanci przecież potrafią przedłużać swoje życie. I z tego co wiem, powoduje to skutki uboczne.

- Tak, te skutki uboczne nazywa się fachowo trupozą. Możliwe, że Kell nim jest choć w takim wypadku modliłbym się na Pana miejscu by nigdy go nie spotkać. Potrzeba czegoś więcej niż przebranie i perfumy żeby ponad dwustuletni czarnoksiężnik mógł swobodnie poruszać się ulicami miasta. Mówimy o magii i to potężnej.


- Samo życie ponad 200 lat wymaga potężnej magii. W takim razie z innej beczki Pana zapytam: o strażniku pewnego miejsca powiedziano mi, żeby go zabić, a ciało rozpuścić w kwasie. Jaki może być tego sens?

- Trudno powiedzieć. Może po to by nie można go było powołać do życia na przykład w postaci dreuga. Po rozpuszczeniu zwłok w którymś z silniejszych kwasów nie pozostaje żaden ślad, nawet prochy.

- Czy jest możliwe, że czarownik po śmierci samoistnie wróci do życia, lub nieżycia?

- Nie sądzę, w każdym razie ja nigdy się z czymś takim nie spotkałem. Żeby jakaś osoba mogła wrócić do życia, ktoś musi jej w tym pomóc.

- W takim razie jeszcze jedno. Zakładając, że ów Kell żyje 200 lat, to co robi i jak często, żeby nie zginąć?

- Jeśli ŻYJE to nie musi niczego konserwować. W przypadku nekromantów dotkniętych trupozą stosuje się substancje o podobnych właściwościach co preparaty do balsamowania zwłok.

- I nie musi odprawiać żadnych rytuałów? Po prostu będzie sobie wiecznie żył?

- Dużo zależy od konkretnego przypadku. We wczesnych stadiach trupozy wystarczą preparaty i charakteryzacja. I tu pojawia się pierwszy problem - u każdego choroba ta ma nieco inny przebieg. Może być tak, że delikwent doczeka 150 lat i więcej bez konieczności uciekania się do środków o charakterze magicznym. Sęk w tym, że substancje te nie tyle zatrzymują proces rozkładu ile go spowalniają. Toteż wcześniej czy później czarnoksiężnik będzie musiał uciec się do czarów. Tu niestety stąpamy po kruchym lodzie - moja wiedza na ten temat jest bowiem dość ograniczona. Przychodzi mi do głowy jeden rytuał skutkujący transferem energii życiowej ale w naszym wypadku nie miałby on zastosowania. Możliwe jednak, że istnieją jakieś inne techniki, o których nie wiem.


- Dlaczego nie miałby zastosowania? I w ogóle na czym polega? Transferze sił życiowych do przedmiotu, czy przejęciu czyjegoś ciała?

- Nie miałby zastosowania ponieważ osoba, której odbiera się życie musi je oddać dobrowolnie. Co do przebiegu ceremonii wymaga on dwunastogodzinnej inkantacji zakończonej wypiciem pucharu krwi osoby, której odbiera się życie przez osobę, której żywot się wydłuża.

- W efekcie nekromanta zachowuje swoje ciało, tak? Na pewno istnieje jakiś sposób na zmuszenie kogoś, by oddał swoje życie. Albo przechytrzenie go. Przychodzi coś Panu do głowy?

- Rytuał, jeśli zostanie odprawiony pomyślnie skutkuje zatrzymaniem procesu starzenia. Trudno powiedzieć na jak długo. Im młodsze życie odebrano, tym więcej lat. Co do okoliczności oddania życia księga, w której na ten temat czytałem kładzie nacisk na to, że żywot musi być oddany dobrowolnie. Nie wchodzi w grę żadna forma przymusu - ani psychicznego ani fizycznego. Ofiara nie może być również pod działaniem żadnego czaru wpływającego na stan świadomości. Jedyne co wchodzi w grę to oszustwo choć w tym wypadku czarownik wystawia się na spore ryzyko. Opis rytuału nic o nim nie wspomina więc możliwe są chyba obie ewentualności: albo się nie uda albo nie a w tym drugim wypadku, czyli gdy rytuał zostanie odprawiony wbrew zasadom rezultatem końcowym jest śmierć zarówno czarownika jak i jego ofiary.

- Trudna sprawa. A jakoś nie mogę się wyzbyć przekonania, że ów Kell właśnie to wykorzystuje. Niemniej dziękuję Panu za pomoc. Do widzenia.

Kiedy opuścił sklep słońce skryło się już za linią horyzontu. Hans udał się do „Złotej Kaczki” mając nadzieję, że zastanie tam Rammelofa. Gdy dotarł na miejsce urzędnik siedział w kocie pochylony nad piwem. Wyglądał jakby tego wieczora wypił ich już co najmniej kilka. Hans podszedł zamówił dwa kufelki i przysiadł się do niego.

- Gdy wcześniej byliśmy u pana zapomniałem spytać – powiedział podsuwając jeden z kufli w stronę Rammelofa – o co pokłócił się pan z Klausem?

- Doradzałem mu przerwanie badań ale on nie chciał mnie słuchać. Twierdził, że wie co robi, ja byłem jednak przeciwnego zdania.

- A czemu odradzał pan przerwać badania?

- Z tego samego powodu, dla którego ja przestałem badać kręgi wiele lat temu. Jego badania nad życiem Eckharda skłoniły go do zainteresowania się Bramą. I jestem pewien, że stało się tak dlatego, iż jego przodek również się nimi interesował. Nie wiem dokąd go te badania zawiodły ale wątpię by wynikło z nich coś dobrego.

- Dobrze ale dlaczego? Co jest takiego w tych kręgach?

- Nie znajdzie pan tego twierdzenia w mojej książce ale uważam, że Brama jest znacznie starsza niż można by przypuszczać, choć nie mam na to dowodów. Precyzja z jaką rozlokowano kręgi po okolicy wyklucza moim zdaniem by mogły one być dziełem prymitywnych dzikusów, którzy mieszkali tu przed przybyciem Sigmara. Wątpię czy w ogóle wzniesiono je ludzką ręką. Brama stała tu zanim elfy próbowały kolonizować te ziemie. Ostatecznie stary lud postanowił trzymać się z daleka od ziemi, na której wzniesiono Aldersburg. Myślę, że kręgi miały z tym coś wspólnego. I najważniejsze – nieważne jaka moc odpowiada za ich powstanie, przynajmniej niewielki jej fragment pozostał w nich do dziś. Kiedy prowadziłem pracę nad kręgami zacząłem mieć koszmary, na myśl o których po dziś dzień przechodzą mi ciarki po plecach. Im częściej je odwiedzałem, tym częściej mi się śniły. Pokazałem Klausowi kręgi tylko dlatego, że liczyłem na szybką utratę zainteresowania z jego strony. Miałem nadzieję, że po chwilowej fascynacji ochota na odkrywanie ich sekretów mu przejdzie i wróci do starych badań.

- Cóż... dziękuję za odpowiedź. Do zobaczenia.


Po opuszczeniu lokalu Hans ruszył w stronę „Węgorza”, gdzie zjadł szybką kolację i udał się na spoczynek.
 
__________________
zaprzysięgły wróg wielkich liter
kevorkian jest offline  
Stary 18-01-2012, 17:29   #25
 
Cartobligante's Avatar
 
Reputacja: 1 Cartobligante jest na bardzo dobrej drodzeCartobligante jest na bardzo dobrej drodzeCartobligante jest na bardzo dobrej drodzeCartobligante jest na bardzo dobrej drodzeCartobligante jest na bardzo dobrej drodzeCartobligante jest na bardzo dobrej drodzeCartobligante jest na bardzo dobrej drodzeCartobligante jest na bardzo dobrej drodzeCartobligante jest na bardzo dobrej drodzeCartobligante jest na bardzo dobrej drodzeCartobligante jest na bardzo dobrej drodze
Hans, Javler

Spotkali się rankiem następnego dnia przed wejściem do “Kucyka”. Javler miał ze sobą plecak wypełniony ekwipunkiem.

- Dowiedziałeś się czegoś? Mamy transport na wyspę?

- Owszem mamy. Nie, niestety niczego się nie dowiedziałem. Jak tam u ciebie?

Informacje przekazane przez Hansa zasiały w jego umyśle szczyptę wątpliwości.. Ich główny cel najprawdopodobniej nie żył, a o nekromanctwo Hans posądzał Kella. Z niepsokojem ruszyli do portu, w którym oczekiwali na nich rybacy.

Gdy dopłynęli na wyspę było późne popołudnie. Niedaleko miejsca gdzie wylądowali, ledwo kilkadziesiąt metrów od brzegu wzniesiono małą wioskę. Streughoffen, bo tak się nazywała, liczyła dziewięć rozpadających się chat zbudowanych wokół placu, w ktorego centrum stała studnia. Zanim jeszcze wyszli na ląd dostrzegli, że panuje tam poruszenie. W centrum zgromadził się spory tłumek, możliwe, że wszyscy mieszkańcy. Dochodziły stamtąd krzyki meżczyzn i kobiecy szloch. Jens, wyspiarz, których ich przewiózł widząc rejwach pognał w tamtym kierunku. Obaj po chwili również podążyli w tamtą stronę. Przyczyną zamieszania okazały się zwłoki należące do młodego mężczyzny. Leżały rozciągnięte na prowizorycznych noszach splecionych z jakiejś płachty i dwóch gałęzi. Zmarły oddał życie niedawno, gdyż niezakrzepła krew jeszcze spływała z ran, które wyglądały jak zadane przez drapieżnika. Nad ciałem klęczała stara kobieta, pewnie matka młodzieńca, którą pocieszał jeden ze starszych wieśniaków.

- Na zmiłowanie Sigmara, gdzież to się stało? – rzekł Javler w stronę kobiety.

Wieśniaczka nie przerwała szlochu.


- Znaleźliśmy go w lesie – odpowiedział za nią jeden z młodszych chłopów. Helmut poszedł ze mną do lasu ustrzelić kilka zajęcy. Rozdzieliliśmy się i po jakimś czasie usłyszałem krzyk. Znalazłem go na polanie pocharatanego. To musiał być jakiś zwierz tylko, że nic większego od lisa tutaj nie żyje.

- Nie było dotąd żadnych ofiar? Ktoś zaginął może?

- Gdzie tam pierwszy raz się coś takiego stało.

- Długoś go szukał? Nie widziałeś śladów tego, co go zabiło?

Javler odsunął się kilka kroków od gapiów i spojrzał porozumiewawczo na Hansa, sprawdzając jakby, czego się domyśla. Jemu samemu na myśl przyszło tylko stworzenie z jakim mieli okazje się już spotkać w dworku, i nie chciał by się to powtórzyło.

- Śladów nie szukałem. Jak tylko usłyszałem krzyk pobiegłem w kierunku, z którego dochodził. Helmut leżał poraniony na polanie w środku wyspy. Sam nie dałbym rady go ponieść to pobiegłem do wsi zebrać chłopów. Skleciliśmy leże i zanieśliśmy go tutaj. Za późno. Cokolwiek go pocharatało zadało mu zbyt wiele ran. Umarł parę minut przed tym jak tu dotarliście. Niech kobiety go ogarną. Ja z resztą chłopów idziemy w las znaleźć i ubić to bydle.

- Nie pójdziecie sami. Wyruszymy i my, by zbadać co to za stworzenie.

- Racja, nie ma co- im wiecej chłopa tym lepiej!

- Czy Helmut ma braci?

- Nie, był jedynakiem.

Hans wyciągnął z sakiewki koronę.

- Weź to, dobra kobieto. Wiem, że nic nie utuli Twego bólu, po tak wielkiej stracie, którą i my opłaczemy rzewnymi łzami. Niech jednak pomoże Ci to wyprawić mu godny pogrzeb. Jestem pewien, że Morr będzie mu łaskaw, a Ciebie niechaj Sigmar wspiera i błogosławi., a Ciebie niechaj Sigmar wspiera i błogosławi.

Wieśniaczka skieniem głowy podziękowała von Mutigowi i schowała monetę. Chłop, z którym wcześniej rozmawiali zwrócił się do nich:

- Weźcie ze sobą tylko broń. Zbiera się na deszcz więc musimy tam dotrzeć najszybciej jak to możliwe.

- Ruszajmy póki ślad świerzy! Po nocy szukać aż strach więc w drogę!- Javler dobył miecza wskazując nim na kierunek, z którego przyniesiono rannego. Przyglądnął sie jeszcze tylko z dystansu ranom zmarłego, tak by nie bezcześcić biedaka i nie zwracać na siebie uwagi. Gdy już wszyscy byli w drodze Javler podszedł do von Mutiga rozglądając się niepewnie po idących dookoła. Szepnął w końcu do szlachcica:

- Przyjrzałeś się tym ranom? Czy sądzisz może, że to Dreug, taki jak w tej komnacie pod dworem?

- Nie sądzę. Zacznę sądzić, jak znajdziemy ślady. Myślę, że miał zbyt mało czasu żeby się ulotnić. Poza tym raczej by się nie ulatniał w pośpiechu, więc skoro ten drugi nie widział stwora, to myślę, że to co innego. Ale na razie to tylko gdybanie.

Las gęstniał z każdą przebytą godziną drogi. Widoczność malała tak, że każdy reagował podniesieniem miecza na każdy niezidentyfikowany trzask czy szelest. Po trzech godzinach marszu wyłoniła się przed nimi mała polana, na której wyraźnie było widać ślady walki. Krew rozbryzgana była po okolicy, wskazując jednak szczególnie w jedną stronę- W stronę znanej mieszkańcom Jaskini.

- Zatem do jaskini ludzie! Zapewne ma tam swe leże ścierwo! Tylko pochodni nam trzeba to poświeć który!

- Skąd wiecie o istnieniu groty? – spytał jeden z chłopów – zresztą nieważne, Udo! Podejdź no tu z żagwią.

Jeden z młodszych uczestników nagonki wyłonił się z gromady. Razem z Javlerem, Hansem i drugim z kmieci ruszyli na szpicy pogoni w stronę groty. Choć w miarę oddalania się od polany krwawy trop zanikał coraz bardziej nie mieli większych problemów z trafieniem do jaskini.

- Ustawcie się w zwartą grupę i broń w pogotowiu. Tropimy te potwory już od dłuższego czasu. Jeden nam się wymknął.

Na wyspie nie było skał. Grota, o której dowiedzieli się od Rammelofa okazała się w rzeczywistości komnatą wyrytą w ziemi położoną na końcu tunelu ciągnącego się jakieś dwadzieścia metrów i szerokiego na raptem kilka stóp. Wewnątrz zastali zbieraninę sprzętów niezbędnych do życia w głuszy oraz stół, krzesło i zbite z desek łoże. Na stole pośród mrowia wypalonych świeczek znaleźli mapę okolicy z naniesionymi lokacjami kamiennych kręgów. Zaznaczono na niej również położenie ostatniego z kręgów, którego lokalizacji do tej pory nie znali. Najciekawszym znaleziskiem okazał się jednak być sporych rozmiarów fragment skalny. Musiał pochodzić z jakiejś jaskini. Wykonano na nim malowidło przedstawiające trzy słupy łączące niebo z ziemią. Na niebie, w centralnej części malowidła autor narysował dysk, czy też otwór sporych rozmiarów, pod nim, na ziemi kręciło się mrowie ludzkich sylwetek. W centralnej części, tam gdzie mieścił się środek dysku malowidło było uszkodzone toteż nie dało się dostrzec kto czy też co się tam znajduje.

- Ciekawe.. myślisz, że on tu mieszkał, wiesz kogo mam na myśli...- rzekł Javler do Hansa, rozglądając się po pomieszczeniu. Zaraz też zaczął sie dokładniej przyglądać całemu pomieszczeniu i jego zawartości.

Przeszukiwanie nie dało zbyt wiele. Jedyne co Javlerowi wpadło przydatnego w ręce to kilka świeczek i lina, a także przedmioty codziennego użytku. Śladów po tajnej komnacie niestety nie było, co rozczarowało Javlera.

- Javler zebrał to co potrzebniejsze, jak liny, noże i lampe z oliwą i spoglądając na malowidło rzekł do Hansa- Można by to przerysować, co w ogóle o tym sądzisz? wygląda na jakąś mapę..czy przepowiednię nawet...- urwał zamyślając się teatralnie.

- Mapę? To jakiś obraz związany z wierzeniami tutejszych ludów z zamierzchłych czasów. Albo przedstawia coś, co już się według nich stało, albo coś co ma się stać. I pewnie leży tu już z tysiąc lat.

- O ludobójcach niczego tu nie ma.. gdzie zatem mógł się podziać nasz cel? Bo chyba nie on tutaj pomieszkiwał.

- Verena raczy wiedzieć. Musimy się rozdzielić. Będziemy dwójkami badać najbliższą okolicę. Kto coś znajdzie, musi szybko wezwać resztę. Niech w każdej parze będzie ktoś z widłami.

Hans podszedł do Javlera i mruknął:

- A my musimy iść do kręgu.

Javler skinął i zaczął popędzać chłopów- To ścierwo musi gdzieś tu być! Szukajcie pod każdym kamieniem! To znaczy Za. My tymczasem rozglądniemy się w tę stronę.- Machnął zamaszyście ręką, wskazując na bliżej nieokreślony obszar.

- Jeśli traficie na bestię to nie udawajcie bohaterów, tylko wzywajcie pomocy. Trzeba unieruchomić widłami i atakować głowę, inaczej nic z tego nie będzie.

Kiedy mieli się już rozchodzić usłyszeli:

- Kurwaaa – dochodzące z tunelu.

- Co znowu? odezwał się jeden z chłopów.

- Ktoś tu coś wkopał, omal nie wyrżnąłem na pysk.

Pechowy kmieć wrócił do komnaty niosąc ze sobą niewielkie pudełko. Położył je na stole i otworzył. W środku znaleźli okulary z przyciemnionymi szkłami, coś co wyglądało jak sztuczna broda oraz zestaw flakoników z kolorowymi płynami, sądząc po zapachu przynajmniej części z nich były to perfumy.

- Ktoś tu bawi się w chowanego. Ale to wciąż nie nasza bestia.

- Czy ktoś się pojawiał we wsi, kto nosił takie okulary?

- Nikogo takiego nie widzielim – odparł jeden z chłopów.

- Dobra, ruszajmy.

Opuścili jaskinię i skierowali się na północ w stronę przeciwległego brzegu wyspy. Las w tej części Liennd był gęstszy niż na południu, toteż ciężej było im przedzierać się przez chaszcze. Minęła jakaś godzina od czasu gdy opuścili grotę, gdy dobiegł ich krzyk dochodzący ze wschodu. Nietrudno było zgadnąć iż należał do jednego z chłopów. Musiał się znajdować raptem kilkaset metrów od nich. Po chwili usłyszeli kolejny krzyk po czym wszystko ucichło.

- Idziemy tam? – szepnął Hans.

- Nie dowiemy się, jak nie pójdziemy..

- Chcemy się dowiadywać? Potrzebujemy Kella, nie dreuga.

- Może tam właśnie jest Kell. Ale skoro uważasz, żeby iść zaraz do kręgu to chodźmy.

- Tamci dwaj już nie żyją, a ja nie chciałbym do nich dołączyć. Chcesz, to sprawdźmy to, ale nie chcę walczyć z dreugiem na “uczciwych” warunkach. – Widząc, że Javler nie spieszy się, żeby ruszyć w stronę krzyków, Hans zdecydował: - No to chodźmy dalej. Nic nie słyszeliśmy.

Zdecydowali się kontynuować marsz na północ. Gdy dotarli do brzegu spora część obszaru rozciągającego się przed nimi była już odsłonięta przez odpływ. W oddali przed sobą widzieli raptem na kilkanaście metrów toteż starali się ostrożnie posuwać do przodu. Nagle Hans potknął się o coś. Po bliższych oględzinach to “coś” okazało się być jednym z kmieci, którzy towarzyszyli im w drodze do jaskini.

- Wybaczcie ale potrzebowałbym teraz odrobiny prywatności - usłyszeli ochrypły głos z prawej strony.

Próbowali odwrócić się by dostrzec do kogo należy. Javler jako pierwszy zorientował się, że nie może się ruszać. Ciało leżące u ich stóp poczęło dygotać. Skóra na plecach wyprężyła się jakby coś naciskało na nią od środka. Po kilku sekundach nie wytrzymała i pękła. Z wnętrza trupa wyłonił się humanoidalny stwór nieco wyższy od człowieka. Mimo, iż mieli w rękach latarnie nie mogli bliżej przyjrzeć się jego rysom, światło lampy zdawało się od niego uciekać.

- Ruszaj na południe do swoich braci, przynieście mi mięso z lasu.

Dopiero gdy poczwara odstąpiła na parę kroków od nich dostrzegli, że z pleców wyrasta jej para skrzydeł przywodzących na myśl nietoperza. Potwór rozsunął je szeroko po czym wzbił się w powietrze wzbudzając przy tym furkot powietrza.

- Hmm pozostała kwestia co zrobię z wami. Ciekaw jestem co was tu sprowadza i w jaki sposób dowiedzieliście się o kręgu, bo tego pewnie szukacie. Jest to jedyna rzecz godna uwagi na tej zapomnianej przez bogów wyspie. Gdyby nie fakt, iż czas goni wyciągnąłbym od Was te informacje, wierzcie mi, mam na to sposoby.

Nie zdążył dokończyć. Z nieba sfrunęła chmara pięciu bestii, każda niosła na rękach coś co wyglądało jak mięso choć sądząc po stanie trudno było się domyślić czy każdy stwór miał w ręku tylko jedne zwłoki czy też więcej.

Mężczyzna ruszył przed siebie, a za nim podążyły maszkary. Zanim opuścił krąg światła wyznaczany przez latarnię mieli kilka sekund by przyjrzeć mu się od tyłu. Był wysoki i szczupły, ubrany w ciemny surdut. Włosy miał splecione w krótki warkocz. W ręku trzymał księgę. Czarny wolumin musiał liczyć kilkaset stron. Parę minut po tym jak zniknęli im z oczu dostrzegli jak w niebo wzbija się słup czerwonego światła. Chwilę po tym paraliż ustąpił. Musieli rozstrzygnąć czy ruszą w pogoń czy wrócą do wioski.
 
__________________
Niechaj stanie się Światłość.

Ostatnio edytowane przez Cartobligante : 21-01-2012 o 18:26.
Cartobligante jest offline  
Stary 23-01-2012, 21:52   #26
 
Radagast's Avatar
 
Reputacja: 1 Radagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnie
Po niemalże kwadransie, gdy tylko paraliż puścił ruszyli tropem tajemniczego mężczyzny i poczwar, które mu towarzyszyły. Javler podniósł z ziemi latarnię, dobył broni i ostrożnie zaczął posuwać się w kierunku, w którym zniknął jegomość. Chwilę potem Hans poszedł w jego ślady. Kiedy dotarli do kręgu po celu ich poszukiwań nie było śladu. Rozejrzeli się po terenie otaczającym krąg. Odciski stóp mężczyzny oraz jego sług biegły z miejsca gdzie tamten sparaliżował ich w sobie tylko znany sposób do kręgu. Potem ślad się urywał. Jedyne co przychodziło im na myśl, to że jegomość odleciał na grzbiecie jednego z potworów.

Przystąpili do oględzin kręgu. Centralny głaz pełniący funkcję ołtarza niedawno polano krwią. Emitował on czerwony blask, którego natężenie z każdą minutą słabło. Po bliższym obejrzeniu okazało się, iż plamy na kamieniu układały się w skomplikowany wzorzec - plątaninę okręgów i spirali, która jednak nic im nie mówiła. Pozostałe kamienie kręgu były zupełnie czyste i nic nie wskazywało na to, by ktokolwiek ich choćby dotykał. Wnętrza kręgu nic nie porastało. W błocie wyraźnie widać było ślady mężczyzny, który podszedł do centralnego głazu i... zniknął. Hans domyślał się, że wymalował owe krwawe wzory na kamieniu, po czym został zabrany przez jednego z jego sługusów. Gdzieniegdzie ziemię zdobiły też fragmenty mięsa i połamanych kości.

Nie widząc w tym miejscu nic do zrobienia, obaj mężczyźni zdecydowali się odwiedzić jeszcze raz jaskinię, w nadziei, że udał się tajemniczy mężczyzna i że nie towarzyszą mu już stwory.

Hans najostrożniej jak tylko mógł zbliżył się do wejścia. Z wnętrza nie dochodził żaden dźwięk.

- Halo! Jest tam kto? - zawołał von Mutig do wnętrza jaskini.

Odpowiedziało mu jedynie słabe echo.

- Wchodzimy - zadecydował Hans, kiwając głową Javlerowi, żeby szedł przodem.

Obaj zagłębili się w mroczny tunel. Na końcu tunelu zastali komnatę w takim stanie jak w chwili, gdy ją opuszczali razem z chłopami.

- Pusto - stwierdził oczywistość szlachcic. - Poszukaj śladów.

Po raz drugi przetrząsnęli pomieszczenie, z podobnym rezultatem. Co prawda żaden z nich nie znał się na tropieniu ale można było bezpiecznie założyć, że od momentu opuszczenia przez nich groty nikt tu nie zawitał. Hans zaklął pod nosem.

- Miałem nadzieję, że tu się schronią. Właściwie z latającymi sługusami może być teraz wszędzie. Wracajmy do wioski.


Gdy dotarli do Streughofen dostrzegli wielkie poruszenie panujące na placu, wokół którego zbudowano wioskę. Podobnie jak przed godzinami, gdy wylądowali na brzegu Liennd dobiegł ich lament i krzyki. Okazało się, iż mężczyźni, których krzyki słyszeli w drodze do kamiennego kręgu, nie byli jedynymi ofiarami potworów służących nieznajomemu. Z wyprawy do lasu wrócił jeden chłop, którego rany opatrywała właśnie jedna z kobiet.

- Chcemy się teraz z nimi zobaczyć? - szepnął Hans do Javlera.

- Wolisz to czy włóczenie się w środku nocy po wyspie? - odparł Strauss.

- Niełatwy dylemat. Chodź - mruknął z niezadowoleniem.

Obaj ruszyli w stronę wieśniaków.

- Co tu się dzieje?! - zawołał von Mutig, woląc zwrócić na siebie uwagę wieśniaków, gdy byli jeszcze daleko, żeby mieć większy zapas w przypadku ucieczki.

- Wszystkich pomordowali! - darł się wniebogłosy ranny kmieć - Ja jeden ledwo uszedłem z życiem. Jedna z tych poczwar porwała Hugona jak byliśmy na polanie. Ta, która chciała mnie ucapić rozorała mi plecy pazurami. Tyle dobrego, że do drzew miałem blisko. Wpadłem między krzaki zanim zdołała się do mnie dobrać.

Gdy się zbliżyli, mogli się przyjrzeć nieco dokładniej ranom mężczyzny. Nie przypominały tych ze zwłok chłopaka, który zginął wcześniej tego dnia.

- Mów, coś widział!

- Niewiele. Ciemno już było jak nas opadły. Byłem w dwójce razem z Hugonem. Sprawdzaliśmy teren na południowy wschód od jaskini. Nic nie udało nam się znaleźć. Mieliśmy już wracać do wsi kiedy na nas napadły. Pierwsze co usłyszałem to jego wrzask i trzepot skrzydeł. Darł się jakby go żywcem ze skóry obdzierali. Obróciłem się. Patrze w górę a tam nad głową demony jakieś. Po ciemku trudno było się rozeznać. Trzy albo cztery tam były. Dwa go schwyciły i na moich oczach... rozerwały jak kawał szmaty... - mówiąc to kmieć ukrył twarz w dłoniach. Pobiegłem co sił w nogach w stronę lasu. Jeden mnie dziabnął, jak już wcześniej rzekłem, ale udało mi się ujść w jednym kawałku. Po tym jak skryłem się między drzewami, przez jakiś czas słyszałem nad głową trzepotanie skrzydeł. W końcu te maszkary dały za wygraną. Nie zeszły za mną na ziemię.

- Czy wrócił ktoś jeszcze?

- Nie, tylko ja.

- Te bestie zapolują ponownie. Wszyscy muszą się ukryć i przygotować. My spróbujemy znaleźć kryjówkę tego kto wydaje im rozkazy, bo na pewno taki ktoś jest.

- I zapewne jest to gdzieś tu, na wyspie - dodał Javler. - Ile może zająć przeczesanie tej wyspy?

- Ze Streughofen do przeciwległego krańca wyspy będzie siedem - osiem godzin marszu. Może nawet więcej bo miejscami teren jest trudny - odezwał się staruszek, który pozostał we wsi, gdy młodsi chłopi ruszyli do lasu - tak czy owak w tej chwili nie ma kto jej przeczesywać. Oprócz mnie i Viktora - wskazał rannego - we wsi zostało jeszcze dwóch niedorostków. Trzeba będzie wypłynąć do miasta i przekazać wieści tamtejszym. Może podeślą tu nam oddział strażników. Póki co trzeba schować się w lesie.

- Sami chyba nie damy rady. Na te poczwary to nam raczej maga jakiego z kolegium trzeba, i oddział kuszników, a najlepiej armaty nulneńskie. Co sądzisz towarzyszu?

Hans przewrócił oczyma zdegustowany.

- Ta, armaty - mruknął. - Niestety tu trzeba działać szybko. Nie doczekamy wsparcia z Altdorfu. Musimy się z tym rozprawić jak najszybciej. Ale macie słuszność, że trzeba zaalarmować Aldersburg. Może Straż Miejska się na coś przyda.

- Poślijcie szybko jakiego rybaka, najlepiej z kościami, żeby było czym strażników przekonać.

- Panie, jest środek nocy, nikt teraz nie wypłynie w morze. Trzeba będzie poczekać do rana, aż się rozwidni.

- Masz świadomość, że tu o Wasze życie idzie?

- To wiemy, ale po ciemku żeglować to kuszenie losu. Wolałbym te pare godzin przeczekać między drzewami, a potem wysłać łódką któregoś z moich wnuków. Poza tym nie wiadomo czy te maszkary nie latają teraz nad morzem. Do świtu jeszcze tylko kawałek.

- Co robimy, Javler?
- Ja mam tylko sztylet... skrzydeł nim nie rozerwę, pułapki nie zrobię. A by obejść wyspę trochę trzeba. Ja bym nie ryzykował. Pełnia dziś, może to dla tego te bestie takie silne, albo moc tego kto nimi steruje.

Z zamyślenia wyrwał ich krzyk jednej z kobiet. Wpatrywała się w niebo, jakby maszkary, które rozszarpały większość chłopów w wiosce, miały ją zaraz opaść. Spojrzeli w tym samym kierunku co ona. Okazało się, iż źródło przerażenia wieśniaczki jest zgoła innej natury. W oddali na południowym zachodzie w niebo unosił się słup czerwonego światła podobny do tego jaki widzieli wcześniej tej nocy. Zjawisko trwało przez jakąś minutę, po czym na niebie ponownie zagościła ciemność.

- Bogowie! - krzyknęła jedna z wieśniaczek - czwarty raz tej nocy! Najpierw na północ potem na wschodzie i zachodzie, a teraz tam!

- Jeśli gdziekolwiek, to pewnie tylko tam znajdziemy odpowiedź na na nasze pytania - stwierdził Javler.

- Co jest w tamtym miejscu? - zapytał Hans.

- Daleko stąd - odparł starzec - to pewnie gdzieś na lądzie. W tamtych stronach leży Obersdorf. Może to gdzieś tam.

- A poprzednie błyski gdzie dokładnie miały miejsce?

- Tu na wyspie. Jeden na wschodnim krańcu, drugi na zachodnim. Ten na zachodnim był pierwszy.

- Kolejne kręgi są gotowe. Spóźniliśmy się.



Mieszkańcy Streughofen, którym udało się przetrwać nocną jatkę, głównie kobiety i dzieci, ruszyli w stronę lasu, zabierając ze sobą najpotrzebniejsze rzeczy.

- Sądzą, że w lesie będzie bezpieczniej niż tu? - wyraził powątpiewanie Hans.

Obaj stali na placu obserwując umykających wieśniaków. Potem wybrali sobie najsolidniej wyglądającą chatę i ukryli się w niej, zabarykadowawszy drzwi. Najchętniej zeszliby jeszcze do piwnicy, ale chaty były zbyt proste i ubogie, by mieć coś ponad jedną dużą izbę. Z braku alternatywy ulokowali się w kącie najdalej od drzwi i okien. Jakąś godzinę po odejściu kmieci, kiedy słońce zaczęło wspinać się na stalowoszary nieboskłon, zerwał się wiatr. Wkrótce potem spadł deszcz. Wzburzone morze raz po raz smagało falami piaszczysty brzeg. Zerwał się sztorm. Żaden z nich nie znał się co prawda na żeglarstwie, jednak przeczuwali, iż tego dnia żaden z wyspiarzy nie zechce wypłynąć.

- Chodźmy stąd lepiej. Może ktoś pojawił się w jaskini. W końcu wyglądała na zamieszkałą. - zaproponował Hans.

- Chcesz tak bez uzbrojenia tam iść? Jeśli zamierzasz mnie osłaniać, to czemu nie, ale samym sztyletem przeciwko całym mocom Chaosu... i to w jednej jaskini...

- Nie chcę Cię martwić, ale w zbroi pojedynkowej, z dwuręcznym mieczem i pomocą armaty przeciw całym mocom Chaosu też niewiele zdziałasz. Nie pcham się tam walczyć z demonami, mam nadzieję podejść tego Kella i z nim na przykład porozmawiać.

- Idźmy więc, lepsze to niż czekać na śmierć w tej wiosce.


Kiedy dotarli na miejsce, byli przemoknięci do suchej nitki. Ostrożnie zagłębili się w czeluść tunelu. Zastali jaskinię w takim stanie, w jakim widzieli ją po raz ostatni.

- Kella tu nie ma, najprawdopodobniej nie ma go także na wyspie. Jakiś pomysł? - zapytał Javler.

Hans zaklął szpetnie.

- To jakie mamy opcje?

- Najchętniej pozostawiłbym to miejsce samemu sobie. Śladu żadnego, wszędzie tylko jakieś błyski i potwory, najlepiej od razu się stąd zabierać, żeby nie ta cholerna pogoda to już bym był w pół drogi do Middenheim.

- Co ja Ci poradzę na pogodę? Teraz nawet na ląd nie wrócimy. Musimy albo przeczekać sztorm, albo spróbować zepsuć mu rytuał przygotowania tych kręgów.

- Nie znam się na magii, a już na pewno nie na czarnej... może mechaniczne uszkodzenie tego co wygląda na portal, jakoś załamie jego moc. Ale czym tu rozwalić takie wielkie kamienie?

- To dobrze, że się nie znasz, bo bym musiał donieść o Tobie Inkwizycji. Nie mam pojęcia, czym, może kilofem. Niestety rozwalenie ma tę główną wadę, że wtedy Kell może nie móc dokończyć swoich mrocznych sztuczek i po prostu nas zabije z zemsty. Albo zabije nas w sposób bardziej wymyślny niż “po prostu”. Z resztą te kamienie są już bardzo stare, a symbole są ciągle czytelne. Prawdopodobnie nawet oddział krasnoludów by im nic nie zrobił. Najlepsze co możemy, to zniszczyć wzory, które wymalował. Tak sądzę, przynajmniej.

- Po co... przecież pada deszcz, zmyje tę krew przecież zaraz.

- No to namalujemy inne znaki... nie wiem, cokolwiek. Masz lepszy pomysł, czy chcesz po prostu czekać aż rytuał dobiegnie końca?

Hans wyszedł przed jaskinię. Javler postanowił przeszukać pomieszczenie jeszcze raz. Nie wierzył, że w tej skale nie ma ukrytego przejścia, toteż uważnie przyglądał się każdej ścianie, szukając możliwego ukrytego przejścia, zamaskowanej dziury w ziemi, czy tym podobnych rzeczy. Niestety, mimo wzmożonej czujności, nie udało mu się dostrzec nic ponad to, co znaleźli wcześniej.

- Sądzę, że w mieście zauważono to, co się dzieje. - stwierdził dołączając do szlachcica na zewnątrz. - Nie mogło raczej umknąć, że pogoda tak się załamała i że błyskają nienaturalne światła dookoła. We wsi będziemy bezpieczniejsi. W lesie kto wie, zza każdego krzaka coś może wyskoczyć.

- Jak zarabiasz na życie? - zapytał ni stąd, ni zowąd von Mutig.

- Może to śmiesznie zabrzmi, ale zbieram informacje. Bo co?

- Bo znam odważniejsze szwaczki. Widziałeś to latające stworzenie? Naprawdę sądzisz, że we wsi będziesz bezpieczny? Że gdziekolwiek na tej wyspie jesteś bezpieczny? Kto nam tu pomoże? Nawet, jeśli w mieście coś zauważyli, to nie mają pojęcia co robić. Jedyną osobą, która będzie wiedziała cokolwiek o tym, jest Kroenen. Dziwne, jeżeli do tej pory nie spakował manatków i nie wyjechał.

Resztę dnia przesiedzieli przy wlocie tunelu wpatrując się w niebo. Do jaskini nikt nie zawitał. Nie słyszeli też żadnych krzyków dochodzących z lasu - albo wieśniacy byli bezpieczni, albo maszkary nieznajomego wykończyły ich ciszej niż dotychczas miały w zwyczaju.

- Idziemy do kręgu - zadecydował o zmierzchu Hans. - Albo ja idę, a Ty pilnuj dalej jeśli wolisz. A nuż przyjdzie akurat w tym czasie.

- Jak tam wolisz. Tu przynajmniej nie pada.- Javler wyciągnął sztylet by mieć go w gotowości i przykucnął przy wejściu do jaskini.

Szlachcic ruszył na zachód.
 
__________________
Within the spreading darkness we exchanged vows of revolution.
Because I must not allow anyone to stand in my way.
-DN
Dyżurny Purysta Językowy
Radagast jest offline  
Stary 25-01-2012, 21:06   #27
 
kevorkian's Avatar
 
Reputacja: 1 kevorkian jest jak klejnot wśród skałkevorkian jest jak klejnot wśród skałkevorkian jest jak klejnot wśród skałkevorkian jest jak klejnot wśród skałkevorkian jest jak klejnot wśród skałkevorkian jest jak klejnot wśród skałkevorkian jest jak klejnot wśród skałkevorkian jest jak klejnot wśród skałkevorkian jest jak klejnot wśród skałkevorkian jest jak klejnot wśród skałkevorkian jest jak klejnot wśród skał
14 Kaldzeit 2522

Hans


Von Mutig ruszył w stronę kamiennego kręgu ulokowanego na zachodnim krańcu wyspy. Gdy dotarł na miejsce słońce z wolna kryło się za linią drzew. Ostrożnie obejrzał głazy - zarówno układ jak i zdobienia były wierną kopią oglądanych poprzednio kompleksów. W zagłębieniach centralnego kamienia dostrzegł ślady zakrzepłej krwi, których nie zdołał wypłukać deszcz. Gleba u jego podstawy miała brunatne zabarwienie od posoki, która z niego ściekła. Nietrudno było się domyślić, że odprawiono tu identyczną ceremonię jak na północy. Sprawdził jeszcze grunt wewnątrz kręgu szukając śladów nieznajomego i jego “pomocników” jednak niczego nie dostrzegł. Nagle usłyszał za sobą szelest dochodzący z zarośli okalających polanę, na której wzniesiono kompleks.

- Kto tam jest? - zawołał butnie, choć serce podchodziło mu do gardła.

- To tylko my - z krzaków wyłonił się staruszek, z którym rozmawiali przed kilkunastoma godzinami. Towarzyszył mu chłopiec w wieku około dwunastu lat. - Przez cały dzień nie widzieliśmy śladu tych bestii, więc postanowiliśmy wrócić z lepianek do Streughofen. Na miejscu zastaliśmy kolejnych przybyszy. Czterej to strażnicy wysłani tu przez Aldersburg, piątego wziąłem za urzędnika, tak przynajmniej wygląda. Ten człowiek szuka kogoś kto wygląda jak pański towarzysz. Mówi, że musi się z nim pilnie zobaczyć. W ogóle gdzie się podział pana kompan?

- Przybysze, w taką pogodę? - Hans puścił ostatnie pytanie mimo uszu. - Jak się tu dostali?

- Wypłynęli jeszcze w środku nocy jak jeszcze było spokojnie na morzu, strażnicy mówią, że w mieście jest teraz wielkie poruszenie, z powodu tych błysków na niebie. Zniosło ich z kursu i dlatego przybyli dopiero teraz.

- A Wy co tu robicie? Za bezpiecznie we wsi Wam było?


- Miastowy dał trochę grosza -
chłop pokazał trzymane w garści dwa karle - za odszukanie waszego kompana. A że na wyspie niewiele miejsc godnych oglądania to i przynajmniej pana łatwo było znaleźć. A towarzysz też sobie kręgi ogląda?

- O towarzysza się nie martwcie. Macie we wsi łopaty?

- Mamy, a co?

- To świetnie. Trzeba tu będzie dół wykopać. Prowadźcie do wsi, rozmówię się z onymi przyjezdnymi.


Hans razem kmieciem i dzieckiem, które mu towarzyszyło ruszył w stronę Streughofen. Na miejscu zastał czterdziestoletniego jegomościa o krępej budowie ciała i owalnych rysach twarzy. Nieznajomy ubrany był w czarny strój identyczny z tymi, które nosili Aldersburscy urzędnicy. Jegomość stał na plaży i rozmawiał o czymś z dwoma strażnikami. Pozostałych gwardzistów Hans nigdzie nie dostrzegł. Podszedł do nich powolnym, dostojnym niemal krokiem, aby zdążyli go zauważyć.

- Dobry wieczór Panom -
zagadnął, gdy już się zbliżył.

- Pan von Mutig jak mniemam - odezwał się urzędas - dotychczas nie miałem przyjemności poznać pana osobiście. Uprzejmości będzie jednak trzeba odłożyć na później. W tej chwili najbardziej mnie interesuje, gdzie podziewa się Strauss.

- Przepraszam, nie dosłyszałem Pańskiego nazwiska. Mógłby Pan powtórzyć? - odparł jak najuprzejmiej Hans.


- Ah, gdzie moje maniery, Jakub Lentke - mężczyzna skłonił się nieznacznie.

- Miło mi poznać. Strauss jest, jak mi się zdaje, bezpieczny. Czatuje na osobę odpowiedzialną za ostatnie nocne wydarzenia. Czy pilno się Panu z nim widzieć?

- Owszem, zaszły pewne nieprzewidziane okoliczności, niektóre tyczące się również pańskiej osoby, o których Javler musi się natychmiast dowiedzieć.

- A cóż to za okoliczności się mnie tyczą? Czy nie jestem pierwszym, który powinien o nich usłyszeć?

- W zasadzie teraz to nie ma już większego znaczenia, a więc jest wielce prawdopodobne iż został pan lub też zostanie w najbliższej przyszłości bez pryncypała. Kiedy wypływaliśmy z portu w stronę rezydencji Vellerów zmierzał spory tłumek mieszczan uzbrojonych we wszystko co im się nawinęło pod rękę. Niestety tym razem sprawa może nie rozejść się po kościach jak to miało miejsce w czasie gdy gawiedź próbowała po raz pierwszy zlinczować Klausa. Zanim opuściliśmy Aldersburg udało mi się znaleźć krótką chwilę na rozmowę z jednym z moich podwładnych zatrudnionych w porcie. Wedle jego słów kilku ludzi, zapewne opłaconych przez przeciwników politycznych Felixa, od jakiegoś czasu rozpuszczało w Budach i dokach miasta plotki o tym jakoby Klaus wcale nie zaginął tylko został przez rodzinę ukryty by chronić go przed inkwizycją. Pokaz świateł z zeszłej nocy i morderstwo strażnika sprzed paru dni przepełniło czarę. Ponieważ w chwili obecnej ani burmistrz ani komendant straży w obawie przed utratą stanowiska nie zdecydują się wesprzeć Vellerów, jest wysoce prawdopodobne iż będziemy mieli lincz.

- W istocie są to smutne wieści, tym bardziej, że oskarżenia rzucane przeciw Vellerow są z dużą dozą prawdopodobieństwa niesłuszne. Ale chyba nie tylko po to fatygował się Pan taki kawał? Na dodatek z taką obstawą?

- Muszę się rozmówić z Javlerem na jeszcze jeden temat ale to już sprawa między nami.

- Rozumiem. Ale nie wszystko. Wyruszył Pan wieczorem, tak?

- Wyruszyliśmy w nocy. Jakąś godzinę czy dwie po dostrzeżeniu wspomnianych wcześniej zjawisk.


- No to muszę przyznać, że rozzłoszczony tłum wykazał się sprawnością mobilizacji godną Wojsk Imperialnych. Kiedy Pan zamierza wracać?

- Mam zamiar wypłynąć jak tylko znajdę Straussa i zbiorę mieszkańców wioski - wskazał na zacumowany kilkadziesiąt metrów od brzegu mały kuter rybacki - statek powinien bez większych problemów pomieścić nas wszystkich i jeśli wiatr dopisze w ciągu kilku godzin będziemy w mieście.

- A po cóż Panu wszyscy mieszkańcy? Którzy z resztą są tu w zdecydowanej większości.

- Mam zamiar ewakuować ich do miasta.

- Z jakiego powodu, albo jakim celem?


- W celu zapewnienia moim ludziom spokojnych warunków pracy. Mam zamiar sprowadzić tu większy zespół kiedy tylko będzie to możliwe aby dokładniej zbadać co tu się stało. A tego rodzaju prace najlepiej wykonuje się bez świadków.

- Eh, panie Lentke. Coś mi się wydaje, że za dużo Pan kombinuje. Ale chodźmy, zaprowadzę Pana, do Pańskiego człowieka. Droga i tak jest daleka, zdążymy pogawędzić.

- Wydaje mi się, że Panowie Strażnicy bardziej się przydadzą tutaj. Dopóki nie jest to całkowicie konieczne wolałbym nie płoszyć sprawcy zamieszania.

- Pańskie obawy są zbyteczne - Jakub zachichotał - to ludzie godni zaufania. Niech pan prowadzi.

- To akurat zależy o czyim zaufaniu mowa.

- Panie von Mutig oni pójdą z nami czy się panu podoba czy nie, więc proszę nie utrudniać.

- Panie Lentke - powiedział von Mutig z uśmiechem - zanim wyruszymy mam jeszcze jedno pytanie. Tylko proszę o szczerą odpowiedź. Prowadzę tu śledztwo, bo chcę znaleźć zaginionego człowieka. Pan tu przypływasz i zaczynasz się rządzić, delikatnie mówiąc komplikując mi moje prace. Pytanie brzmi: Pan mnie wnerwiasz dla samej satysfakcji, czy masz Pan jakiś konkretniejszy cel?

Lentke rozejrzał się na boki po czym skinął jednemu ze swoich ludzi. Ten podszedł do Hansa i wymierzył mu potężny cios w splot słoneczny. Von Mutigowi zabrakło tchu. Strażnicy chwycili go za ramiona i powlekli w stronę lasu w kierunku wskazanym przez Lentkego. Nie zaszli zbyt głęboko gdy Jakub polecił im ułożyć Hansa pod drzewem.

- Panie Mutig, niewiele mnie obchodzi czego pan szuka. Ja mam tu do wykonania zadanie i nie spocznę póki nie dopnę swego. Możemy dogadać się ze sobą jak ludzie cywilizowani. Możemy również porozmawiać w taki sposób, w jaki obeszliśmy się z ludźmi, których nasłał pan by śledzili Straussa. To jak będzie?

- Po pierwsze, panie Lentke, von Mutig. Niech Panu nie wejdzie w nawyk zapominanie o takich szczegółach. Po drugie, czy ja wyglądam na kogoś, kogo stać na nasyłanie ludzi? A po trzecie, od samego początku czekam na tę część, w której będziemy rozmawiać jak ludzie cywilizowani. Pan coś ode mnie chcesz, a nic nie dajesz w zamian.

- A pan nie jest w pozycji umożliwiającej dyktowanie warunków. Wymówki na temat braku środków może pan sobie darować - ktoś kto rozdaje karle wieśniakom może sobie pozwolić na kilka srebrników, bo z grubsza tyle kosztuje wynajęcie jakiegoś moczymordy z aldersburkisch doków. Ale wracając do tematu - ci ludzie zanim zafundowaliśmy im wycieczkę na dno Morza Szponów znani byli z wykonywania zleceń na rzecz Kartza, do czego zresztą przyznali się przed śmiercią. Pański interes czemu szuka pan młodego Vellera. Jeśli o mnie chodzi ma coś co należało do moich zwierzchników i mam zamiar to odzyskać nie licząc się z kosztami.

- I teraz zaczynasz Pan gadać z sensem. Ale Veller najprawdopodobniej nie żyje, jak pewnie już Pan słyszał od Javlera. Szukasz Pan zupełnie kogo innego w tej chwili.

- Kogo zatem i jeśli wolno wiedzieć czemu pana zainteresowało zniknięcie Vellera bo wiem, że rozpytywał pan o niego jeszcze zanim zaczął pan pracować dla Kartza. W dodatku jestem prawie pewien, że szukamy go z różnych powodów. Sądząc po towarzystwie, w jakim się pan ostatnio obracał, mam tu na myśli szczególnie sklepikarza z Bud i pewnego aldersburskiego urzędnika, mniemam iż przejawia pan niezdrowe zainteresowania dziedzinami wiedzy, za zgłębianie których można w tym kraju trafić na stos. Proszę się nie obawiać - nie mam zamiaru oddawać pana w ręce inkwizycji. Co do przyczyn mojego zainteresowania poczynaniami Klausa, cóż powiedzmy, że są one nieco bardziej przyziemne.

- Przede wszystkim, proszę mi powiedzieć ile błysków zaobserwowano. Bo jeśli więcej niż cztery, to moje zainteresowania mogą się okazać bardzo zdrowe.

- W chwili gdy wypływałem zaobserwowaliśmy trzy błyski, jakiś czas potem czwarty. O większej ich liczbie nic mi nie wiadomo.

- To całe szczęście. A szukasz Pan osobnika znanego ostatnio jako doktor Kell. A śmiem podejrzewać, że wcześniej pod innym nazwiskiem. Wiele wskazuje na to, że zabił on Klausa. Ciekawe tylko czy to czego Pan szukasz było dla niego interesujące, czy raczej potrzebujesz Pan znaleźć ostatnią kryjówkę Vellera.


- Javler wspomniał o nim, ponoć były współpracownik Klausa, o którym nikt nie wie skąd się wziął. Zakładam, że światła były efektem odprawienia jakiegoś rytuału?

Hans pokiwał głową.

- A morderstwa powodem... Czy odwrotnie.

- I sądząc po pana pytaniu, możemy się spodziewać, że będzie ich więcej.

- Będzie ich dziewięć, zakładając, że żadnego nie przegapiono wcześniej. Skutek dziewiątego może być tragiczny.


- Niestety podejrzewam, że ktokolwiek za tym stoi poczynił większe postępy niż moglibyśmy przypuszczać. Bazując na podstawie tego czego dowiedziałem się od tutejszych myślę, że masakra w lesie miała przede wszystkim posłużyć dostarczeniu ofiar koniecznych do przeprowadzenia ceremonii. Jak panu zapewne wiadomo miasto od jakiegoś czasu trapi fala morderstw. W kontekście sprawy szczególnie martwi mnie rzeź, jakiś czas temu dokonana w pewnej karczmie w budach. Myślę, że Kell czy jak go tam zwą jest o włos od realizacji swoich zamierzeń. Ma pan jakieś domysły gdzie mógłby odprawić kolejne rytuały?


- Mam. Mógłbym rzec, że wiem dokładnie. Tylko nie wiem, w jakiej kolejności. A miejsc jest, jak pewnie Pan już policzyłeś, pięć. I niestety może go być trudno powstrzymać, a przemieszcza się szybko. Albo przemieszczał. Masz Pan dostęp do ksiąg, które przeciętny mieszkaniec nazwałby zakazanymi?

- Niestety nie, mam za to dostęp do... pewnych narzędzi, które pomogą wam wyrównać szanse w starciu z kimś obeznanym z tego rodzaju literaturą.


- To miłe. Przypomniałem sobie, że rytuałów do odprawienia miało być pięć, albo sześć. Przynajmniej tak wynikało ze znalezionych przez nas notatek. Wczoraj odprawił cztery. Będzie problem z przeszkodzeniem mu w ostatnich dwóch, chyba że jesteś Pan w stanie ochronić pięć zespołów i jeszcze przed północą je rozstawić w odpowiednich miejscach.

- Szczerze powiedziawszy z wyspy niewiele jestem w stanie zrobić. Stąd moje początkowe nalegania na pośpiech. Co innego na lądzie. Tam będę wstanie zorganizować nawet więcej niż pięć grup i w ciągu paru godzin rozlokować je po okolicy.

- Chyba na smokach -
mruknął pod nosem Hans. - Zatrudnij mnie Pan - powiedział na głos, nie wkładając w to zbyt wiele uniżoności.

Lentke uśmiechnął się pod nosem.

- Pomożemy sobie nawzajem a potem się rozejdziemy. Tyle mogę panu zaoferować.

- Szkoda, bo potrzebuję pieniędzy.

- Skoro mamy wszystko wyjaśnione prowadź pan do Straussa. Zmarnowaliśmy na tej wyspie wystarczająco dużo czasu.


Von Mutig w towarzystwie Lentkego i dwóch strażników ruszył w stronę jamy, gdzie zostawił Javlera.

Javler i Hans

Strauss wydał się lekko zaskoczony gdy ujrzał von Mutiga idącego w kierunku groty razem z Jakubem Lentke i dwoma strażnikami, których twarze skądś kojarzył.

- Witaj Javler, - zaczął Jakub - ze względu na wydarzenia jakie miały miejsce ostatniej nocy tutaj i w Aldersburgu zdecydowałem się pofatygować do was osobiście. Od tej chwili będziemy współpracować z twoim kompanem zanim jednak wrócimy do miasta chciałbym zamienić z tobą kilka słów na osobności. Pan von Mutig zostanie tutaj a my się przejdziemy - mówiąc to wskazał kierunek, w którym chciałby się udać.

Javler


Kiedy odeszli kawałek od miejsca gdzie znajdował się wylot tunelu wiodącego do jaskini Lentke rzekł:

- Mamy kilka rzeczy do omówienia. Po pierwsze jak już wcześniej powiedziałem od tego momentu twój koleżka będzie z nami współpracował. Mimo to nie wie dlaczego zależy nam na odnalezieniu młodego Vellera i chcę, żeby tak zostało. Czy to jest zrozumiałe?

- Masz na myśli dziennik? Co do niego, to już raczej go nie znajdziemy.


- Może tak może nie - dopóki nie będę miał potwierdzenia, że młody Veller wącha kwiatki od spodu dopóty odnalezienie tego dokumentu to nasz priorytet. Kolejna sprawa. Zeszłej nocy, kiedy ruszaliśmy w drogę miałem okazję podziwiać sporych rozmiarów tłumek zmierzający w stronę rezydencji Vellerów. Ktoś od jakiegoś czasu rozpuszczał plotkę, że Klaus tak naprawdę nie zaginął tylko rodzina ukryła go przed władzami miasta a w konsekwencji - również przed inkwizycją. Wczorajsze światła na niebie to było za dużo dla niektórych i gawiedź wiedziona przez kilku prowodyrów postanowiła zlinczować starego Vellera. O tym czy się udało dowiemy się po powrocie do miasta. Ponadto twój pobyt w Aldersburgu ulegnie przedłużeniu. Po tym jak sprawa z Klausem się skończy będę miał dla ciebie jeszcze jedno zadanie. Otóż według listu jaki otrzymałem dwa dni temu moi zwierzchnicy na podstawie źródeł, którymi jak na razie nie zechcieli się ze mną podzielić, przypuszczają, że na wyspie znajduje się artefakt o wielkiej mocy i, co za tym idzie, wielkim znaczeniu dla naszej organizacji. Gdzie się znajduje i czy jest on w jakiś sposób powiązany z tutejszymi kręgami - nie wiem. Za kilka dni w mieście pojawi się zespół, który ma nam pomóc w poszukiwaniach, gdy tylko sprawa z Klausem przyschnie. W tym celu postanowiłem ewakuować ludność Liennd. Próbowałem wcisnąć von Mutigowi bajeczkę na ten temat ale chyba w nią nie uwierzył. W każdym razie o tym również ani słowa. Jasne?


- Wiesz coś więcej o tym artefakcie? Mam na myśli wielkość, kształt..?

- Niestety nie. Wiem za to, że ludzie, którzy będą nam pomagać będą mieli jakieś dodatkowe informacje. Sęk w tym, że obecność inkwizycji może nam nieco utrudnić poszukiwania. Tym bardziej, iż według naszych źródeł w Zakonie Pochodni sprawa Vellera nie jest jedynym powodem ich obecności tutaj. W liście dano mi do zrozumienia, że wśród świty inkwizytora będą osoby wysłane tu przez sigmarytów celem odnalezienia wspomnianego artefaktu. I jest wielce prawdopodobne, że wiedzą o nim więcej od nas.

- Może chodzić im o sklepikarza z Bud. Uważa, że nikt go nie tknie, a posiada wiele zakazanych ksiąg na swych półkach. Wręczył mi też to -
Javler wyciągną z kieszeni mały posażek,mówiąc - nie patrz mu w oczy gdy trzymasz go w dłoni. Ma nadzwyczajną moc, pokazuje jakieś wizje, bez wątpienia ma wpływ na umysł patrzącego, ale czy może rozchodzić się o to? Ja go nie potrzebuję.

- Wątpię aby tego szukali. Choć kto ich tam wie. Podsumowując - rzekł Lentke oddając Javlerowi figurkę - w pierwszej kolejności macie się zająć ustaleniem czy Veller żyje a jeśli tak to gdzie jest i czy dalej ma poszukiwany przez nas dokument. W międzyczasie moi ludzie będą próbowali jak to tylko możliwe spowalniać postępy inkwizytorów w sprawie. Chciałbyś omówić coś jeszcze czy możemy wracać?

- Dlaczego tu w ogóle jesteście? Co ustaliliście w sprawie tego Mutiga, czemu będzie z nami współpracował? Wydaje mi się, że zna jakieś tajemne sztuczki, a zapewne rozumie te wszystkie księgi i pisma, i litery jakich ja nigdym nie widział.

- Może sobie być nawet arcymagiem chaosu - szuka Vellera lub kogoś, kto może wiedzieć co się z nim stało a to czyni nas, przynajmniej chwilowo, sojusznikami. Co się stanie potem to już inna sprawa. Twoim celem jest znalezienie Klausa i dopóki tego nie dokonasz nic innego nie powinno cię interesować.

- Ile czasu nam zostało do przyjazdu inkwizycji? Bo jak narazie nie mam pojęcia gdzie mógłby przebywać, jedyne co się zdaje toto, że faktycznie nie żyje, chociaż twoja teoria o tym, że Veller jest w domu nie jest wcale głupia...

- Teoria nie jest moja i niestety jest głupia – zastanów się, gdyby rodzina faktycznie chciała go ukryć jest chyba bardziej prawdopodobne, że wywieźliby go potajemnie jak najdalej od Aldersburga a nie trzymali tuż pod nosem rozwścieczonej gawiedzi oczekując aż w mieście pojawi się inkwizycja? Bądź co bądź pomocników ani pieniędzy im nie brakuje. Co naszych dalszych poczynań to ustaliłem podczas mojej rozmowy z von Mutigiem, że po powrocie do Aldersburga zorganizujemy kilka grup i rozlokujemy je po okolicy w pobliżu miejsc gdzie mogą zostać odprawione kolejne ceremonie.

- Dajcie mi jakąś broń i zacznijmy to polowanie. Bo z samym scyzorykiem nie mam najmniejszej ochoty kogoś szukać.

- Dostaniesz jak wrócimy do łodzi.


Wrócili do groty. Po drodze Lentke wypytał go o szczegóły ostatnich zajść na wyspie.

Hans i Javler


Cała piątka: Hans, Javler, Jakub i strażnicy ruszyli w stronę brzegu. W drodze powrotnej Staruss wypytał von Mutiga o rezultaty jego wizyty w kręgu na zachodzie wyspy. Szlachcic streścił mu przebieg wizyty i swoje spostrzeżenia, których zresztą nie było zbyt wiele. Kiedy dotarli na miejsce ludzie Lentkego przystąpili do ewakuacji osady. Zajęło im to kilkanaście minut. Gdy wszyscy byli na pokładzie kutra Lentke wskazał Javlerowi zgromadzone na rufie pakunki mówiąc, by wybrał sobie stamtąd jakąś broń. Kuter z wolna pożeglował w stronę Aldersburga. Obaj towarzysze odprowadzali wzrokiem tonącą w mroku wyspę.
 
__________________
zaprzysięgły wróg wielkich liter
kevorkian jest offline  
Stary 31-01-2012, 18:55   #28
 
Cartobligante's Avatar
 
Reputacja: 1 Cartobligante jest na bardzo dobrej drodzeCartobligante jest na bardzo dobrej drodzeCartobligante jest na bardzo dobrej drodzeCartobligante jest na bardzo dobrej drodzeCartobligante jest na bardzo dobrej drodzeCartobligante jest na bardzo dobrej drodzeCartobligante jest na bardzo dobrej drodzeCartobligante jest na bardzo dobrej drodzeCartobligante jest na bardzo dobrej drodzeCartobligante jest na bardzo dobrej drodzeCartobligante jest na bardzo dobrej drodze
Zawinęli do Aldersburga wczesnym rankiem. Słońce powoli wspinało się na nieboskłon. Było chłodno. Gdy dobijali do brzegu ich oczom ukazała się następująca scena - na placu stanowiącym centrum doków i zarazem główny targ miasta kilku robotników zbijało z desek podwyższenie. Ponad nim zdążyli już zamontować pionową belkę, z której zwisało kilka pętli. Zanosiło się na egzekucję i to kilku skazańców. Ludzie Jakuba prowadzili kmieci ze statku w stronę jednego z magazynów.

- Macie kilka godzin dla siebie - powiedział Lentke - ja muszę skontaktować się z moimi pomocnikami obozującymi na wschodzie i południu od miasta spotkamy się wieczorem pod ratuszem.

Von Mutig ruszył w stronę Bud zostawiając Javlera na placu. Miał zamiar odwiedzić Kroenena. Był ciekaw czy sklepikarz zamierza pozostać w Aldersburgu czy też światła zaobserwowane zeszłej nocy skłonią go do szybkiej wyprowadzki.

Hans

Dotarcie do Bud zajęło von Mutigowi kilkanaście minut. Sklepikarz był zajęty wertowaniem starego woluminu gdy Hans wszedł do sklepu.

- Witam, co pana do mnie sprowadza?

- Witam, nie mam zbyt wiele czasu, więc się będę streszczał. Czy czuje się Pan w tym mieście dobrze i bezpiecznie?

- Jeśli idzie o ostatnie kłopoty z reketerami czy też spodziewany przyjazd inkwizycji to myślę, że nie mam się czego obawiać.

- A o błyski w nocy?

- Cóż, szczerze powiedziawszy to mnie trochę martwi. Te światła mają zapewne jakiś związek z kręgami i pełnioną przez nie funkcją ale do rzeczy pewnie nie przyszedł pan tu z czystej troski tylko po informacje. A więc co chce pan wiedzieć i skoro o informacjach mowa - jakieś postępy w sprawie poszukiwań księgi?

- Niestety nie ma postępów. Zaś przyszedłem z czystej troski. Ale widzę, że pójdę się troszczyć gdzie indziej. Chyba że jest mi Pan w stanie powiedzieć jak można unieruchomić człowieka na kwadrans bez dotykania go, a jeszcze lepiej jak się przed tym ochronić.

- Tradycja cienia oferuje kilka zaklęć, które mogłyby dać taki efekt. A co do ochrony - polecałbym jakiś amulet chroniący przed zaklęciami. Sęk w tym, iż nie mam niczego podobnego na składzie. Można również zabezpieczyć się za pomocą czarów ochronnych tylko musi pan najpierw znaleźć maga, który by je na pana rzucił. Zawsze pozostaje również uniwersalna metoda - dostrzec czarownika zanim on dostrzeże was. Nikt nie może rzucić zaklęcia na coś czego nie widzi.

- Dziękuję za pomoc. Miłego dnia życzę.

Po opuszczeniu sklepu Hans wrócił do Węgorza po konia, którego tam pozostawił, nabył nieco prowiantu na drogę po czym ruszył w podróż do Berendorfu. Ze wszystkich miejscowości w regionie, w okolicy których można było natknąć się na kręgi nie był do tej pory tylko tam. Z braku innych śladów umożliwiających odnalezienie Klausa, czy też osoby podszywającej się pod niego nie zaszkodziło spróbować szczęścia w wiosce.

Javler

Chwilę po tym jak ostatni z wyspiarzy zszedł ze statku Javler ruszył w drogę powrotną do karczmy. Był zmęczony i nie pamiętał kiedy ostatnio miał coś w ustach.

Gdy Javler uzupełnił sprzęt zszedł na dół i spytał oberżystę o wydarzenia ostatnich dni. Z tego co usłyszał wynikało, że w noc gdy Lentke wypłynął po niego na wyspę zbrojny tłum wdarł się do posiadłości Vellerów. Zanim straży udało się spacyfikować gawiedź zginął Felix Veller, jego żona i kilku służących. Prawnik rodziny, który w tym czasie był na terenie rezydencji zdołał uciec. W trakcie walk ze strażą zginęło kilku mieszczan, nie obyło się również bez strat po stronie gwardzistów. Tych spośród mieszczan, którzy przeżyli i nie zdołali uciec dporowadzono do koszar gdzie są trzymani pod kluczem w oczekiwaniu na rozprawę, która ma się odbyć po południu. Ponieważ wynik procesu jest z góry wiadomy w dokach trwają przygotowania do stracenia przyszłych skazańców.

Uznawszy, że to najdogodniejsza pora by w spokoju obejrzeć rezydencję,Javler udał się do niej spiesznym krokiem. Gdy dotarł na miejsce zastał rezydencję obstawioną przez straż. Ślady po starciu było widać wszędzie - szyby w oknach powybijano. Wschodnie skrzydło posiadłości nosiło ślady po podpaleniu jednak ogień musiał zostać dosyć szybko ugaszony. Na dziedzińcu walały się porozbijane sprzęty. Nietrudno było zgadnąć, że podczas walk nie obyło się bez prób plądrowania majątku. Ogrodzenie majątku było w wielu miejscach uszkodzone. Krótką drogę od bramy wjazdowej do dziedzińca zdobił po obu stronach rząd drzew. Na jednym z nich Strauss dostrzegł zwisające kawałki sznura. To pozwalało sie domyślać jak zginął stary Veller i jego żona. Gdy potrzedł do bramy drogę zagrodził mu pilnujący wejścia strażnik.

- Ty tu czego?

- Witajcie strażniku! Przysłano mnie z ratusza na oględziny. Do procesu już tylko parę godzin, a urzędnikom potrzeba niezbitych dowodów zbrodni, żeby nie rozjuszyć tłumu podczas wieszania. Nie chcemy przecież by coś takiego ponownie się przytrafiło, a Pan stał kolejną dobę w innym miejscu.

- Dobra wchodź pan, byle szbyko bo komendant mówił, że niedługo mają wynieść wszystko do jakiegoś magazynu, dla zabezpieczenia, żeby kmioty wszystkiego nie rozkradły zanim miasto nie zdecyduje co z tym zrobić.

- Słusznie, tak właśnie mi powiedziano.


Strauss ruszył dziedzińcem w stronę drzwi do rezydencji. Podczas linczu rodzina próbowała je zabarykadować co jednak nie na wiele się zdało - połamany rygiel leżał nieopodal prawego skrzydła drzwi, które wyłamano z zawiasów. Hall prezentował się niewiele lepiej. Motłoch ogołocił pomieszczenie ze wszystkich sprzętów pozostawiając jedynie te zniszczone lub zbyt duże by dało się je wynieść przed nadejściem straży. W pierwszej kolejności postanowił przeszukać piwnicę. Odnalazł wejście do niej po kilku minutach poszukiwań na tyłach domu. Przy wejściu poczuł w nozdrzach intensywną woń alkoholu. Vellerowie musieli posiadać sporych rozmiarów kolekcję win, z których większość potłuczono. Przeszukał pomieszczenie nie znajdując jednak nic ciekawego. Wrócił na górę.

Spacer po parterze i kolejnych dwóch kondygnacjach rezydencji nie przyniósłby żadnych rezultatów, gdyby podczas poszukiwań nie zawędrował do rodzinnej biblioteki. Pomieszczenie znajdowało się we wschodnim skrzydle i ucierpiało wskutek pożaru. Większość książek zgromadzonych na półkach spłonęła. Przy wejściu do komnaty znalazł ślady walki - plamy po krwi, połamane sprzęty. Począł przeglądać tą część księgozbioru, która nie ucierpiała od ognia. Niestety żaden z woluminów nie wniósł niczego do sprawy.

Miał już opuścić pomieszczenie gdy nadepnął przypadkowo na fragment podłogi uszkodzony w czasie pożaru. Drewno ustąpiło pod jego ciężarem odsłaniając niewielką skrytkę. Zawierała ona zwinięty w płótno obraz przedstawiający mężczyznę w wieku 30 - 40 lat z twarzy bardzo podobnego do Klausa. Javler zapamiętał twarz jegomościa uwiecznionego na malowidle po czym schował je spowrotem do skrytki, którą przykrył ułamaną deską. Miał zamiar wrócić na miejsce gdy strażnicy się stąd wyniosą. Po opuszczeniu rezydencji Strauss ruszył w stronę portu. Przed wieczornym spotkaniem miał zamiar obejrzeć egzekucję domniemanych morderców rodziny Veller.

Kiedy Javler dotarł na miejsce urzędas prowadzący egzekucję kończył odczytywać wyrok. Plac aż pękał w szwach, tylu mieszczan się tu zgromadziło. Większość z nich, sądząc po okrzykach nie zgadzała się z sądem. Co bardziej gorliwi co jakiś czas próbowali wedrzeć się na podium przed czym powstrzymywał ich kordon złożony ze strażników miejskich. W tłumie, ledwie kilka metrów przed sobą dostrzegł Jakuba przypatrującego się całej scenie z obojętnym wyrazem twarzy.

Javler podszedł do Lentkego i staną za jego plecami. - Mordercy Vellerów? Lud wydaje się być podburzony.. znacznie. Sąd podparł się jakimiś wiarygodnymi dowodami?

- Mordercy? Kto ich tam wie. Z tego co zdążyłem się dowiedzieć tamtej nocy panował spory chaos to mogli być równie dobrze oni jak i ktokolwiek z tłumu. Podczas przesłuchania w koszarach twierdzili, że oni tylko obili starego Vellera i próbowali podpalić dom. Wedle ich zeznań kupiec jeszcze żył gdy widzieli go po raz ostatni. Jeden powiedział nawet, że widział pięciu ludzi w kapturach wchodzących na teren rezydencji w czasie gdy oni ją opuszczali ale nikt nie dał temu wiary. Sąd oparł się na zeznaniach kilku “szanowanych” obywateli miasta, z których przynajmniej jeden, według moich źródeł w chwili zabójstwa nie był nawet w pobliżu posiadłości. Podejrzewam, że jeden z rywali Vellera wykorzystał okazję by pozbyć się konkurencji.

- Pokazowy proces... a widziałeś może Hansa? Mieliśmy się tu spotkać przecież... czyż nie?

- Mieliśmy się spotkać wieczorem. W budynku ratusza. Jeśli do tego czasu nie masz nic innego do roboty sugeruję wrócić do karczmy i zdrzemnąć się chwilę. Może być tak, że w ciągu najbliższych kilku nocy nie będziesz miał wielu okazji do odpoczynku.

- Co stanie się z posiadłością Vellerów? Jest ktoś, kto chciałby przejąć majątek? Rodzina, może ktoś się odezwał skądś.. ?

- Urzędnicy spróbują odnaleźć krewnych z czym może być problem, między innymi dlatego, że jak może słyszałeś adwokat rodziny zapadł się pod ziemię. Bez jego pomocy to będzie raczej niewykonalne. Jeśli nie uda się odnaleźć spadkobiercy majątek zostanie przejęty przez miasto i zlicytowany.

- Zapadł się mówisz... dziwne, przeszła mi nadzwyczajna myśl przez głowę ale, za wcześnie na wnioski. Pewnie tylko bał się że samemu ktoś go skróci o głowę. Chociaż, mógłby spokojnie kontrolować wydarzenia, moze sam szukał Velera z jakiegoś powodu.. eee.. nie, to jednak niedorzeczne. W każdym razie, von Mutiga nie widziałeś? Bo z tego co wiem, to właśnie dla tego adwokata pracuje Hans.

- Ostatni raz widziałem go gdy razem zeszliśmy na ląd. Od tego czasu musiałem skontaktować się z moimi ludźmi i załatwić kilka innych spraw. Jeśli wieczorem von Mutig do nas nie dołączy to już jego problem. Plan zostanie wykonany tak czy inaczej.

- Ktoś w ogole coś o nim wie? Skąd przyjechał? Jak się - Mótu znalazł? Nie ufam temu człowiekowi, zdaje się mieć własny interes w tej całej sprawie. Nie śledziliście go przypadkiem?

- Miał ogon do momentu wyjazdu na wyspę w czasie gdy go z tobą nie było zdarzało mu się odwiedzać Kartza, raz zawitał nawet do ratusza gdzie spotkał się z archiwistą. Wiem również, że przynajmniej raz spotkał się w Złotej Kaczce, to tutejszy lokal dla wyższych warstw społeczeństwa, z urzędnikiem nazwiskiem Rammelof. Przed wyjazdem spotkał się również z kupcem nazwiskiem Bauer. Kiedy wróciliście nie miałem kogo mu przydzielić. Potrzebuję kilku ludzi do obserwowania portu, drogi wyjazdowej z miasta oraz jeszcze kilku innych lokacji a niedługo część z nich opuści Aldersburg by przeprowadzić rekonesans w kolejnych miejscach gdzie mogą zostać odprawione rytuały. Dopóki nie do miasta nie przybędą posiłki, o których wspomniałem ci w nocy z ludźmi będzie krucho. Człowiek, który na moje polecenie obserwuje główną drogę wyjazdową z miasta widział go niedawno jak opuszcza Aldersburg. Pozostaje pytanie na jak długo.

- W którą stronę zmierzał?

- Na południe co może oznaczać dwie rzeczy. Albo ucieka z miasta, co jest całkiem prawdopodobne zwarzywszy na fakt, że osoba, dla której pracował została zamordowana, w związku z czym widoki na wypłatę honorarium są raczej nieciekawe, albo postanowił odwiedzić Berendorf, to jedna z sąsiednich wiosek.

- Mówił mi o kręgach w Berendorfie... może szuka tam Vellera. Zapewne. Zobaczymy czy pojawi się na spotkaniu. Mowiłeś, że siedziba Vellerów opustoszeje. Kiedy zamierzacie zakończyć jej opróżnianie?

- Najwcześniej pojutrze do tego czasu trudno będzie tam pracować bez niechcianego towarzystwa. Zanim robotnicy wezmą się za wynoszenie sprzętów delegacja miejska musi dokonać oględzin miejsca i sporządzić inwentarz co pewnie zajmie im większość jutrzejszego dnia. Choć znając życie będzie paru takich, którzy spróbują podwędzić coś dzisiejszej nocy, jeśli jeszcze tego nie zrobili.

- Obstawcie dom strażnikami, zapewne masz kim obstawić rezydencję. Może tam być kilka ważnych dowodów.

- Swoich ludzi tam nie dam - będą mi potrzebni gdzie indziej. Mogę najwyżej wysłać zawiadomienie do komendanta straży, że rausz życzy sobie dodatkowej ochrony posiadłości na dzisiejszą noc.

- No i po wszystkim... -
Rzekł Javler wskazując na szubienicę. - Widzimy się wieczorem.

Pożegnali się i Strauss ruszył w drogę powrotną do karczmy. Po drodze zaszedł do kancelarii Hugo Kartza. jednak na miejscu zastał tylko starca, który przedstawił się jako sekretarz prawnika. Powiedział Javlerowi, że jego pracodawca wyjechał z miasta i nie wie kiedy wróci.

- Podczas ostatniej wizyty zostawiłem u niego w biurze pióro i notatnik, chciałbym go odzyskać, sprawdzić chociaż, czy to aby na pewno tutaj został..

- Kiedy go pan odwiedził?

- Wydaje mi się ze było to przedwczoraj, lub nawet dzień wczesniej. Dopiero dzisiaj wpadłem na to, że mógł tu zostać.


Staruch spojrzał na niego spode łba.

- Przedwczoraj mecenasa nie było w kancelarii. Jakim sposobem mógł go pan wobec tego odwiedzić?

- Tak jak mówię, przedwczoraj albo nawet dzień wcześniej. jego brak zupełnie zdezorganizował mą pracę i rachubę czasu...

- Proszę pana, zawsze zaczynam pracę przed mecenasem a kończę godzinę po tym jak on opuszcza kancelarię i to jest pierwszy raz kiedy pana widzę. Proszę powiedzieć kim pan jest i czego chce.

- Coż.. zapewne to ja się pomyliłem, może to było w zeszłym tygodniu.. no ale skoro tutaj go nie znajdę to już nie wiem gdzie. A dokąd to się udał pana przełożony? Mieliśmy omówić kilka ważnych spraw odnośnie pana Mutiga.

- Pan Kartz wyjechał z miasta i w najbliższej przyszłości nie zamierza wracać. Jaka by nie była natura sprawy, którą chce pan z nim załatwić będzie ona musiała poczekać do jego powrotu.

- Skoro to nie najbliższy czas, to zapewne nie uda mu się tej sprawy rozwiać. Cóż.. przestanę go już polecać skoro nie wywiązuje się ze swych obowiązków! Do widzenia Panu.


Javler odwrócił się na pięcie, przeklnął coś cicho pod nosem i udał się w końcu do karczmy, gdzie odetchnął chwilę, posilając się ciepłą strawą i kuflem piwa. Gdy przyszła wieczorna pora, ruszył na spotkanie z Lentke w ratuszu.

Gdy Javler stawił się na miejscu spotkania zastał tam Lentkego w towarzystwie dwójki jego ludzi, których twarze pamiętał z podróży kutrem. Wtedy mieli na sobie mundury strażników. Jakub polecił mu udać się do wnętrza budynku. Po wejściu do środka ruszyli w schodami górę na szczyt wierzy wieńczącej budowlę. Tam czekała na nich kolejna dwójka. Jeden z nich operował przy oknie sporych rozmiarów lampą oliwną raz po raz przysłaniając jej światło kawałkiem czarnego płótna.

- Jakieś wiadomości z zachodu?

- Nasi ludzie są gotowi i czekają na dalsze rozkazy -
mówiąc to przeszedł do okna skierowanego na południe, gdzie ponownie zaczął operować lampą.

Lentke wyjął z kieszeni mapę okolicy.

- Potrafisz wskazać położenie kręgów?

- Nie. Jedynie tylko te na wyspie. Są 3 skupiska po 3 kręgi. Jak narysujesz okrąg o promieniu Adelsburg - Wyspa, to położenie kręgów stanie się jasne. Te na wyspie mogę ci wskazać. Pozostałe są w okolicach Obersdorfu a drugie koło Berendorfu, ale nie wiem gdzie. Tyle wiem z opisu Mutiga.

- Mam pomysł. Pokaż gdzie są tekręgi na wyspie.


Gdy Javler spełnił polecenie Jakub wyjął z kieszeni rysik zaczął kreślić linie łącząc kręgi z Aldersburgiem.

- Jeżeli masz rację to dla każdej z tych linii znajdą się dwa odpowiedniki - jeden odchylony o 120, drugi o 240 stopni. W ten sposób - mówił nie przerywając rysowania - uzyskamy w sumie dziewięć odcinków wychodzących z miasta i kończących się na którymś z kręgów - skończył i pokazał Straussowi gotowy rysunek.

- Adelsburg nie musi być dokłądnie w środku trójkąta, możesz się nieco pomylić w obliczeniach.

- Może ale to jest ryzyko, z którym musimy się liczyć. Ponadto jeśli moi ludzie w terenie zaobserwują światła dzisiejszej nocy będą na tyle blisko by zareagować. Erwin -
zwrócił się do człowieka operującego lampą pokazując mapę - nadaj te trzy punkty do oddziału na zachodzie a te naszym ludziom na południu. Mają niezwłocznie ruszyć w stronę środka strefy i szukać kręgów w promieniu do trzech kilometrów od współrzędnych, które im nadasz. Co do ciebie to chciałbym abyś i ty udał się w teren. Na zachodzie mam dwa zespoły ale na południu cały ten teren będzie przeszukiwać pięciu ludzi a to trochę za mało jeśli chcemy szybko znaleźć te kręgi. W mieście, przynajmniej jutro, i tak nie będziesz mi potrzebny a tam przyda się każda para rąk.

- Zatem do Berendorfu! Spodziewam się, że Hans także tam będzie.

- Tym lepiej, sam będziesz mogl patrzeć mu na ręce. Sugeruję ruszyć od razu. Do wioski pownieneś dotrzeć nad ranem, może nawet wcześniej jeśli pogonisz wierzchowca.

- Niech tak będzie, zjem tylko coś, żeby nie paść z sił i wyruszam.
 
__________________
Niechaj stanie się Światłość.
Cartobligante jest offline  
Stary 11-02-2012, 20:49   #29
 
Radagast's Avatar
 
Reputacja: 1 Radagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnie
Hans

Po opuszczeniu sklepu Kroenena szlachcic udał się na zakupy. Nabył od jednego z aldersburskich handlarzy śpiwór, skórzaną płachtę i trochę suchego prowiantu na drogę. Wrócił do “Węgorza” po konia i ruszył w drogę do Berendorfu. Z dnia na dzień robiło się coraz zimniej i w czasie podróży boleśnie to odczuł. Gdy dotarł do wsi otoczonej ze wszystkich stron zaoranymi polami był już mocno przemarznięty. W odróżnieniu od pozostałych wiosek w regionie, jakie miał okazję zwiedzić do tej pory, Berendorf był osadą sporych rozmiarów. Wieś liczyła w sumie 19 chat otoczonych niską palisadą, przez którą można było się przedostać jedynie wąską bramą przy której stało teraz dwóch chłopów mocujących się z zamocowaniem jej lewego skrzydła. Hans niespiesznie podjechał do nich.

- Niech Sigmar będzie uwielbiony. Czy to Berendorf?

- Ta, a pan czego tu szukasz?

- Jestem Hans von Mutig. Na razie to szukam noclegu.

- Możesz waszmość - odrzekł kmieć kłaniając się - pytać u któregoś z gospodarzy. Karczmy we wsi nie ma.

- Dzięki. A cóż to się u Was działo, że bramę naprawiacie?

- Od jakiegoś czasu blokowała się i nie dało się wrót zamknąć. W lecie nie było z tym problemu, ale teraz zima idzie, wilki pod wieś podchodzą, to i naprawić trzeba było.

- A we wsi spokój?

- Spokój. Ludziska dwie noce temu widzieli jakieś dziwne światła na niebie, gdzieś daleko na północy, posłaliśmy wtedy nawet jednego z naszych do miasta, żeby tam dowiedział się co się stało, ale w ratuszu nic nie wiedzieli. Poza tym ostatnimi czasy nie działo się nic ciekawego.

- To i chwała bogom. A kto tu u Was rządzi? Chciałbym się z nim rozmówić.

- Stary Wilhelm - chłop wskazał trzecią chatę z prawej strony drogi wiodącej przez wioskę - tam go znajdziecie.

- Dzięki. Bywajcie.

Hans wjechał przez bramę i skierował ku domowi wskazanemu przez chłopów. Gdy zbliżył się do niego, zsiadł z konia, uwiązał go do płotu i zastukał do drzwi. Otworzył mu wysoki mężczyzna, na oko sześćdziesięcioletni, ubrany skórzane spodnie, białą koszulę i kamizelkę. Choć stary, budową ciała sprawiał wrażenie, iż byłby w stanie pokonać niejednego młodzieńca. Poznaczona kilkoma bliznami twarz o ostrych rysach i orlim nosie wpatrywała się w przybysza parą dużych niebieskich oczu.

- Witajcie. Jestem Hans von Mutig, z Aldersburga tu przybywam. Wyście Wilhelm?

- Zgadza się. Co was tu sprowadza?

- Te dziwne wydarzenia, czerwone światła nocą. Wiem, że w mieście Wam nic nie powiedzieli na ten temat.

- A wy coś o tym wiecie? I jaki to ma związek z Berendorfem?

- Wiem. A związek ma dość istotny. Nie bez powodu Was to zaniepokoiło. Ale będziemy tak gadać we drzwiach?

Starzec otworzył szerzej drzwi wpuszczając Hansa do środka. Chata była urządzona skromnie, ale zadbana. Wilhelm zaprosił przybysza do stołu i nalał im obu po kuflu ciemnoczerwonego trunku ze stojącej w rogu izby beczułki.

- Pij pan, dobrze robi na mróz - powiedział pociągając spory łyk.

- Dzięki Wam, bo istotniem zmarzł. - Hans także zanurzył usta w kuflu, ale pił na razie ostrożnie. Trunek okazał się być niezłą nalewką wiśniową.

- A teraz powiedzcie o co chodzi.

- Już mówię, pozwólcie jeno zapytać: czy pamiętacie by w tej okolicy kiedyś było widać takie światła? Gdzieś z bliska, nie z oddali?

- Nie ostatnio. Mamy we wsi taką bajkę o czerwonych światłach, ale za mojego życia, w każdym razie do tamtej nocy, nikt ich nie widział.

- Chętnie posłucham tej bajki, bo może być w niej więcej prawdy, niż Wam się zdaje. Jeno najpierw powiem, com chciał powiedzieć. - Odchrząknął. - W Aldersburgu pojawił się jakiś człowiek, czy kto, co ma konszachty z siłami nieczystymi. Ja akurat tam przebywałem w sprawach handlowych, ale jakem tylko posłyszał co się dzieje, tom od razu się sprawą zainteresował, bo i w mojej okolicy podobne rzeczy się działy, czarownikam śledził i w końcu my go dopadli i spalili, to mam pewne doświadczenie, choć łowcą nie jestem. W każdym razie ów człek poszukuje kamiennych kręgów. Ponoć pozostałości z dawnych czasów, jeszcze zanim wielki Sigmar nas zjednoczył. A kręgi te są mu potrzebne do jakichś mrocznych rytuałów. Jakich, to nie wiem, bom przecie ksiąg mrocznych nie czytał, te co my znaleźli to spłonęły razem z czarownikiem, bo to i strach mieć coś takiego. Ale wiem, że kręgów poszukuje. Udało mi się znaleźć jakieś jego zapiski, gdzie było zaznaczone tych kręgów dziewięć. Sądząc, że potrzebuje wszystkich udałem się najpierw na wyspę, bo i to sugerowały owe notatki. Okazało się jednak, że się spóźniłem. Dotarł tam przede mną i swoje czary odprawił. A żeby to zrobić zabił kilku Sigmarowi ducha winnych mieszkańców. No to ja wróciłem na ląd i się zastanawiam, gdzie jeszcze nie odprawił. No to myślę, przyjadę tutaj, znajdę kręgi, ludzi ostrzegę i spróbuję zrobić na niego zasadzkę. Bo to przecież nie może być, żeby jakiś sługa Chaosu (tfu, tfu) bezkarnie ludzi mordował, a demonom służył, nie? A Aldersburgiem kupcy rządzą, to im się nie chce ruszyć, żeby ratować prostych ludzi. Bo bogowie szlachtę nad swym ludem ustanowili, żeby nad nim pieczę sprawowała. A nad szlachtą Imperatora. Dobrze mówię? Ale zboczyłem od tematu. Sednem jest to, że ja potrzebuję znaleźć kręgi, a wy potrzebujecie się zabezpieczyć, na wypadek, gdyby i tu chciał co czynić.

- Wiem o jakich miejscach pan mówisz, a są trzy takie w okolicy. Jak byłem mały często bawiłem się tam z innymi dziećmi ze wsi w chowanego. Rodzice gadali wprawdzie, aby tam nie łazić, ze względu na tę bajkę, ale nam co innego chodziło po głowie. W każdym razie nic magicznego tam nie widziałem. Jak pan chcesz mogę was tam jutro zaprowadzić, byle nie w nocy. Mamy ostatnio problemy z wilkami. Zima idzie i cholery bezczelne się zrobiły. Co raz to parę sztuk pod wioskę podchodzi nawet nie próbują się kryć między drzewami tylko łażą po polach jakby na coś czekały. W zeszłym tygodniu nawet kilka zakradło się do wioski i ogołociło kurnik jednemu z miejscowych. Od tamtej pory wystawiamy wartę, no i wreszcie zechciało im się wrota naprawić.

- A daleko do tych kręgów?

- Zależy do którego. Pierwsze dwa są raptem cztery godziny marszu przez las, licząc od granicy lasu. Ostatni, najbardziej wysunięty na wschód, to już dłuższa wycieczka. I niebezpieczna. W tamtą część lasu mało kto się u nas zapuszcza. Ci co żyją z myślistwa polują głównie na południu. Sam widziałem ten krąg tylko raz w życiu. A masz Pan zamiar odwiedzić je wszystkie?

- Nie wykluczam, że będzie taka potrzeba. Da radę tam konno pojechać?

- Wątpię. W tej części lasu pełno jest zarośli, ścieżek nie ma, więc większość trasy trzeba będzie wierzchowca prowadzić.

- Trudno. Zaprowadzicie mnie w takim razie o świcie, jeśli łaska. A powiedzcie: gdzie mógłbym przenocować do tego czasu?

- Możesz pan nawet u mnie. Miejsce na zapiecku się znajdzie. Jak nie tu, to możesz Pan pytać u któregoś z chłopów, czy mają wolne miejsca w chacie. W ostateczności można przekimać u kogoś w stodole, ale tego przy takim zimnie bym nie polecał.

- Świetnie, niech Wam Sigmar błogosławi za gościnę. To może opowiedzcie mi od razu tę Waszą bajkę, co?

Wilhelm odchrząknął.

- Dawno temu czworo dzieci ze wsi: Hans, Erwin, Gerta i Peter poszło do lasu nazbierać drewna na opał. Zima była wtedy sroga, wilki podchodziły blisko wioski, więc rodzice powiedzieli im by trzymali się skraju lasu i w razie kłopotów natychmiast wracały do Berendorfu. Kiedy tak wędrowały przez puszczę zbierając gałęzie usłyszały dochodzący z oddali głos. Należał do mężczyzny i wołał ich po imieniu. Zdecydowały się podążyć ku niemu.

W głębi lasu znalazły polanę, gdzie pod jednym z drzew siedział bogato odziany człowiek. Powiedział im, że niemałej odwagi potrzeba, by w ich wieku samemu wędrować po tak niebezpiecznym lesie. W nagrodę dał każdemu z dzieci garść słodyczy. Obiecał im więcej, jeśli zgodzą się zagrać z nim w chowanego. Cała czwórka miała ukrywać się przed nim w lesie do zachodu słońca. Jeśli tajemniczemu jegomościowi nie udałoby się znaleźć dziecka do tego czasu miało ono wrócić na polanę i otrzymać od niego kolejną porcję słodyczy. Jeżeli jednak znajdzie którekolwiek z nich, pechowy malec będzie musiał coś dla niego zrobić. To powiedziawszy przybysz opuścił polanę.

Dzieci postanowiły się rozdzielić. Hans schował się wewnątrz obumarłego drzewa położonego gdzieś w głębi lasu, Gerta w jamie, gdzie dawniej mieszkał niedźwiedź zabity przez mieszkańców wioski rok wcześniej. Erwin ruszył na wschód w stronę rzeki. Był tam kilka razy z ojcem i znał kilka doskonałych kryjówek. Peter nie wiedział gdzie się schować i postanowił spędzić czas do zachodu słońca wędrując po lesie.

Mijały godziny. Kiedy słońce wisiało już nisko nad horyzontem, Gerta przyczajona w pobliżu wejścia do groty dostrzegła czerwone światło na niebie. Po jakimś czasie pojawiło się następne. Przestraszyła się i zaczęła biec w stronę wioski. Była już na skraju lasu, gdy natknęła się na nieznajomego. Jegomość powiedział, że dała się złapać, więc musi pójść z nim i zrobić to o co ją poprosi. Oboje poszli wgłąb lasu. Wieczór przeszedł w noc, robiło się coraz chłodniej, w oddali było słychać ujadanie wilków. Dwójka coraz bardziej oddalała się od wioski. Po wielu godzinach wędrówki dotarli do polany położonej głęboko w lesie, na której wzniesiono kamienny krąg. Gerta powiedziała, że jest jej zimno i chce wracać do domu. Nieznajomy odparł na to, że za moment rozpali czerwone światełka i zrobi się jej ciepło. Zaprowadził dziewczynkę do środka kręgu, dobył z kieszeni nóż i zadał dziewczynce śmiertelny cios. Ostatnią rzeczą, którą Gerta zobaczyła był snop czerwonego światła wznoszący się ku niebu.

Peter przez cały dzień wędrował po lesie. Kiedy dostrzegł światła począł uciekać w stronę wioski, jednak zgubił drogę. Błąkał się tak przez całą noc i następny dzień. Dopiero pod wieczór udało mu się odnaleźć polanę, gdzie po raz pierwszy spotkali nieznajomego. Stamtąd pobiegł do Berendorfu. Choć mieszkańcy wioski szukali zaginionych dzieci przez następnych kilka dni, nigdy nie udało im się znaleźć tajemniczego mężczyzny ani dzieci.


W pewnym momencie opowieści Hansowi zjeżyły się włosy na karku. Zdawało mu się, że rozumie w jaki sposób Kell mógł przedłużać swoje życie, obchodząc konieczność zgody ze strony tego, kto życie oddawał. Choć możliwe, że jednak rytuał dotyczył czego innego. Był jednak problem. Jeśli wierzyć legendzie, to te kręgi nie były tymi, których poszukiwał Hans. Zdecydował się jednak sprawdzić je, bo droga do ostatnich dwóch była w tej chwili zbyt daleka.

Pogawędził jeszcze chwilę z Wilhelmem, zapłacił mu za posiłek i nocleg i udał się na spoczynek.

15 Kaldzeit 2522

Javler

Ledwo trzymał się na koniu. Był zmęczony, od kilkugodzinnej jazdy bolały go wszystkie kości i tylko siarczysty ziąb panujący na dworze powstrzymywał go przed zapadnięciem w sen. Gdyby nie to już dawno zsunąłby się z konia. Jego wierzchowcowi podróż również dawała się we znaki. Niedość, że aura zdecydowanie nie sprzyjała tego rodzaju eskapadom, to na dodatek dochodzące z oddali wycie wilków sprawiało że momentami trudno było nad nim zapanować. Kilka razy podczas podróży Javler omal nie zleciał z końskiego grzbietu. Wyjechał z Aldersburga krótko po tym jak rozstał się z Jakubem. Zdążył tylko wrócić do karczmy i coś przekąsić. Jak tylko skończył pogalopował na wynajętym koniu w stronę Berendorfu. Kiedy tam dotarł nad ranem zarówno on jak i jego wierzchowiec byli wykończeni.

W odróżnieniu od Reubstahl czy Streughofen Berendorf był sporych rozmiarów osadą. Sądząc po ilości pól jakie otaczały wieś ze wszystkich stron większość mieszkańców zajmowała się rolnictwem. Skupisko domów otaczała palisada, do której wnętrza można się było dostać tylko przez wąską bramę pilnowaną przez dwójkę kmieci. Ci widząc w jakim stanie jest Strauss nawet nie próbowali go zatrzymywać. Gdy był już w środku zsunął się z konia rozejrzał się dokoła. Postanowił poświęcić kilkanaście minut na odpoczynek po czym rozpytać czy nie Hansa widziano we wsi. Zanim zdążył wcielić swój zamiar w życie dostrzegł von Mutiga wychodzącego z jednej z pobliskich chat w towarzystwie starszego mężczyzny.

Hans i Javler

- Ha! von Mutig... podejrzewałem że Ciebie znajdę w tej dziurze! Co to się stało, że nie uprzedziłeś mnie o zamiarach wjazdu? - spytał wyraźnie poddenerwowany Strauss.

- Panie von Mutig, jeśli łaska. Nie chciałem marnować Twojego czasu na opowieści o moich zamiarach.

- To idziemy czy nie? - spytał zniecierpliwiony starzec. - Tak w ogóle jestem Wilhelm - powiedział podając dłoń Straussowi.

- Tak jest! Idziemy, bo zdaje mi się, że pracujemy razem - zaakcentował Javler. - Javler Strauss do usług. Dokąd to nas zaprowadzisz?

- Pański towarzysz chciał obejrzeć kamienne kręgi położone w okolicy Berendorfu. Mówi, że mogą mieć jakiś związek z tymi dziwnymi światłami na niebie cośmy je widzieli jakiś czas temu.

- Prowadźcie. On wie o co chodzi, nie musicie tłumaczyć - uciął Hans.

- W takim razie ruszamy do wschodniego. Jest najbliżej wioski.


Gdy po kilku godzinach przedzierania się przez las dotarli na miejsce okazało się, że nie są pierwszymi przybyszami, którym zdarzyło się tu zawitać. Wewnątrz kręciła się trójka mężczyzn ubiorem przywodząca na myśl myśliwych. Dyskutowali o czymś ze sobą, jednak zanim Strauss, von Mutig i starzec zdążyli się zbliżyć na tyle by usłyszeć o co się rozchodzi, mężczyźni spostrzegli, że nie są sami i z bronią w pogotowiu ruszyli nowoprzybyłym na spotkanie. Gdy dzieliło ich kilka metrów jeden z nich przyjrzał się uważniej Javlerowi i dał znak pozostałym, że nie ma się czego obawiać.

- To was przysłał Lentke? - pytanie było skierowane do Straussa.

- Tak jest. Mnie przysłał Pan Lentke, ściślej mówiąc.

- Szczerze powiedziawszy bardzo możliwe, że niepotrzebnie. Zgodnie z instrukcjami przez całą noc obserwowaliśmy wszystkie trzy lokacje i nic się nie wydarzyło. Sądzę, że wasz cel albo jeszcze tu nie zawitał, albo w ogóle nie ma zamiaru pokazywać się w tych stronach. Na wszelki wypadek zostaniemy tu jeszcze dwa dni. Potem wracamy na posterunek.

Hans zostawił towarzyszy i udał się do wnętrza kręgu, mając nadzieję odnaleźć ślady po odprawieniu rytuału. W odróżnieniu od kręgów, jakie oglądał do tej pory, kamienie składające się na ten były porośnięte mchem sprawiając wrażenie, iż nikt tu od dawna nie zaglądał. Nigdzie nie znalazł śladów krwi ani ludzkich szczątków. Mógł bezpiecznie założyć, że ostatnimi czasy nikt nie odprawiał tu rytuałów podobnych do tych na wyspie. Kiedy miał już wracać do grupy omal nie potknął się o niewielki przedmiot wystający z ziemi. Przyjrzał mu się bliżej. Znalezisko okazało się być potrzaskaną kością niewielkich rozmiarów, choć ciężko mu było orzec czy należała do człowieka czy zwierzęcia.

- Trzeba będzie zastawić zasadzkę - powiedział Strauss do ludzi Lentkego.

- Z tym może być mały problem. Łącznie z tobą jest nas tutaj sześciu, a sądząc po zajściach na wyspie, których opis przekazał nam Jakub to może się okazać za mało. Tym bardziej, że mamy trzy cele do obstawienia. Macie jakieś domysły gdzie ten człowiek może się skierować w pierwszej kolejności?

- Nie. Sądziliśmy, że skoro odpalił poprzednie kręgi, teraz będzie kierował się do tych.

- Zostawiłem po jednym ze swoich ludzi przy każdym z pozostałych kręgów. Jeśli by coś zauważyli, mieli dać znać. Do tej pory cisza więc nie wydarzyło się nic godnego uwagi.

- Macie zamiar obejrzeć wszystkie kręgi dzisiaj? - przerwał im Wilhelm. - Bo jeśli tak to musimy się przygotować na nocleg w lesie. Niemożliwe aby udało się nam obejść i zbadać je wszystkie w ciągu jednego dnia. Dlatego albo trzeba będzie gdzieś tutaj przenocować, albo po ciemku przedzierać się przez las czego wolałbym uniknąć.

- W pobliżu rozbliśmy obóz. Jeśli zajdzie taka potrzeba, tam możecie przenocować - odparł jeden z ludzi Lentkego.

- W takim razie, jeśli nie macie nic przeciwko możemy udać się do kolejnego kręgu. Nie chciałbym przebywać w tej części lasu dłużej niż to konieczne.

- Sądzisz, że sie tu dzisiejszej nocy pojawi? Ten cały Veller, czy inny kto w jego ciele, albo i bez... no wiesz - rzekł do Mutiga.- Nie mam żadnych kołków, ani czosnku nawet...

- To wielka szkoda. Lentke obiecywał, że Was przygotuje do ewentualnego starcia. Chodźmy do drugiego kręgu, później zdecyduję, gdzie będę nocował.

Do kolejnego kręgu dotarli około południa i spotkali następnego z ludzi Jakuba. On, podobnie jak ci pilnujący pierwszej lokacji, nie zaobserwował w nocy niczego godnego uwagi. Oględziny głazów również nie ujawniły żadnych nowych śladów. Jednak najbardziej cieszyła Hansa reakcja jego konia. Albo raczej jej brak. Wierzchowiec zachowywał się nad wyraz spokojnie. Spokojniej nawet niż w czasie przedzierania się przez las, kiedy to gałęzie musiały mu się trochę dawać we znaki.

- Jeśli chcecie wrócić na noc do wsi to teraz najlepsza na to pora. Jeżeli chcecie zobaczyć ostatni, to trzeba będzie nocować w lesie - powiedział Wilhelm.

- Jakie plany mają panowie? - przymilnie zapytał Hans ludzi Lentkego.

- Tak jak było wcześniej mówione. Zostawiamy czujki przy każdym kręgu przez najbliższe dwie noce. Jeśli nic się nie wydarzy, wracamy na południe.

- Wilhelmie, jak daleko jest do wsi?

- Będzie jakieś cztery godziny marszu, może trochę dłużej. Jak teraz wrócimy będziemy w Berendorfie krótko po zachodzie słońca.

- Dasz radę wrócić sam i przyjść tu jutro?

- Potrafię zadbać o siebie. Rozumiem, że teraz się rozejdziemy?

- Tak, wracaj. We wsi będziesz bezpieczniejszy. Upewnij się koniecznie, że brama jest zamknięta na noc.

Hans podszedł do mężczyzny i wręczył mu monetę.

- Jakbyś przyniósł co dobrego na śniadanie, to będę wdzięczny.

Wilhelm ukłonił się, schował monetę do kabzy i oddalił się. Po krótkiej chwili zmyła się także większość ludzi Lentkego, z Javlerem na czele. Hans natomiast rozścielił sobie posłanie tuż za granicą kręgu.
 
__________________
Within the spreading darkness we exchanged vows of revolution.
Because I must not allow anyone to stand in my way.
-DN
Dyżurny Purysta Językowy

Ostatnio edytowane przez Radagast : 11-02-2012 o 22:09.
Radagast jest offline  
Stary 11-02-2012, 20:50   #30
 
Radagast's Avatar
 
Reputacja: 1 Radagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnie
16 Kaldzeit 2522

Spotkali się wczesnym rankiem. Kolejny dzień okazał się być jeszcze chłodniejszy. Wprawdzie nie uświadczyli jeszcze śniegu, ale czuć było, że zima zbliżała się wielkimi krokami. W ciągu nocy Hans przemarzł do kości, a sądząc po wyglądzie Javlera, obóz ludzi Lenktego również nie obfitował w wygody. Straussowi towarzyszyła dwójka ludzi. Na Wilhelma przyszło im czekać niecałą godzinę. Gdy się zjawił miał przy sobie zawiniątko z żywnością, które podał von Mutigowi. Zawierało chleb, trochę suszonego mięsa i butelkę trunku, który przedwczoraj pili w Berendorfie.

- Wyruszyłem ze wsi jeszcze przed świtem. Jeśli się pospieszymy może uda się wrócić z ostatniego kręgu prosto do wioski przed zachodem słońca, ale będziemy musieli się spieszyć.

- Coś się działo przy kręgu? Bo tu w obozie nic, przemarzłem tylko. Szlag by tych Vellerów... tfu!

- Nie ma co tracić czasu na gadaninę. Porozmawiać możemy po drodze - powiedział starzec.

Ruszyli w drogę. Podróż zajęła im nieco dłużej niż wędrówka pomiędzy dwoma poprzednimi kręgami, mimo iż przyspieszyli kroku. Teren w tym miejscu był trudny i gęsto porośnięty ciernistymi krzewami, przez które trudno się było przedzierać. Obrazek, który zastali na miejscu niczym nie różnił się od tego, co już wcześniej widzieli. Krąg sprawiał wrażenie opuszczonego i nigdzie nie było śladu żywej duszy. Dopiero po jakimś czasie spomiędzy drzew wyszedł im na spotkanie jeden z ludzi Lentkego. Z jego relacji wynikało, iż w tym miejscu również do niczego nie doszło.

- Jeszcze jedna noc i wracamy, tak jak było umówione. Na waszym miejscu - powiedział mężczyzna, który towarzyszył Straussowi od obozu - wracałbym do miasta. Tu nie zanosi się na nic ciekawego, a tam możecie się przydać Jakubowi.

Javler został pilnować tego kręgu, zaś Hans zdecydował się wrócić na swój poprzedni posterunek. Do rana towarzyszył mu ten sam człowiek co poprzednio, ale później odszedł do miasta, a von Mutig został sam.
 
__________________
Within the spreading darkness we exchanged vows of revolution.
Because I must not allow anyone to stand in my way.
-DN
Dyżurny Purysta Językowy
Radagast jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 22:13.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172