Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-01-2012, 21:27   #98
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Szata furkotała na wietrze, gdy energicznie i szybko szedł.
Chmurne spojrzenie. Gromy ciskane zza szkieł. Usta zwężone w kreskę niemal.
Alchemik był w złym humorze.
Nie zwracał uwagi na rozstępujący się tłum. Nie zwracał uwagi na zaskoczone spojrzenia mijających go mieszkańców Kredy.
Nie zwracał uwagi na to, że wyglądał na kogoś ważnego.
Na wielmożę z żeńskim ochroniarzem. Bo Kara będąca przewodniczką, na kogoś takiego wyglądała.
Denerwowała go ta sytuacja, ten pośpiech. Przywykły do powolnego zbierania informacji i układania z nich całości... czuł się poirytowany. Oto bowiem jego mozaikę, którą dopiero co układała, Cierń nadepnęła i rozrzuciła każąc mu iść nie wiadomo gdzie i nie wiadomo po co.
I jeszcze ta cała afera z Dzierzbą. Po co w ogóle ją ratował ? Co go podkusiło?
Choć nie chciał się do tego przyznać, to znał odpowiedź.
Miękkie serce.

Bądź co bądź był medykiem. Ratował życie. Zawsze, o ile mógł.
Był może i pijakiem kiedyś, lubieżnikiem i hedonistą. Ale zawsze trzymał się swego kodeksu.
A ten nakazywał ratować życie.
Albrecht potarł dłonią czoło w irytacji. W co właściwie się wpakował?
Choć właściwie... ważniejszą sprawą, było to w co wpakowała się Cierń. Spojrzenie okularów skupiło się na plecach Kary, choć czasem mimowolnie zsuwało się w kierunku pary zgrabnych pośladków dziewczyny.
Kara niemalże uwielbiała trzymać język za zębami, acz Albrechta kusiło by ją zmusić do wypowiedzi.
Za dawnych lat potrafił każdą kobietę zmusić do donośnych jęków i krzyków. I nie potrzebował do tego łoża tortur. Zwykłe łoże wystarczało. A czasami... nawet i łoże nie było potrzebne.
Kara go drażniła, podobnie jak Dzierzba w choć odmienny sposób. Ten jej kpiarski ton, ta wyniosłość, to poczucie wyższości wobec niego.
Choć co naprawdę drażniło Albrechta to jej skrytość, to fakt że Kara i Cierń miały swoje sekrety i nie wtajemniczały go w nie. I nie chodziło mu bynajmniej o kwestię zażyłości obydwu kobiet. Miał ją w rzyci.
Tylko o zatajanie przed nim informacji śledztwa. Nadal wszak nie wiedział, co właściwie Dzierzba robiła w mieście. Nadal nie wiedział po co idą i co kapłanka odkryła. Nie lubił być wodzony za nos. Bardzo nie lubił.

Tunele pod karczmą okazały się "tętnić życiem". Kogo tu nie było: kapłani Varunatha, Thar, jego ludzie, straż, najemnicy i... jakiś rudy krewny czy też kochanek, czy też... Albrecht nie zapamiętał jak mu się ten ryży typek przedstawiał. Przy takiej ilości ludzi w ciasnych tunelach, alchemik czuł niemalże jak szczu... tfu... lepiej wypluć te słowo. W tym miejscu określone rodzaje gryzoni przynosiły pecha.
Ogólnie było ciasno w tunelach, dość ciemno i coraz bardziej upiornie.
A z każdym krokiem w umyśle Albrechta rozlegał się głośniejszy krzyk.-”Co ja tu na wszystkie Aspekty robię?!
Bo cóż mógł robić biedny intelektualista w tym nabuzowanym agresją i testosteronem gronie? Szykować się na zgon.

Nic więc dziwnego, że Albrecht zamknął się w sobie i zmarkotniał jeszcze bardziej. Nic dziwnego, że nie podzielił się swoimi odkryciami. Wszak i Cierń i on mogli nie wyjść stąd żywi. Po cóż więc zawracać sobie głowy duperelkami.
Co gorsza kapłani ruszyli przodem. Przodem!
A wraz z nimi cała świta, więc i Albrecht niestety. Pochodnia drżała w dłoni Nawróconego.
Nie podobała mu się ich decyzja. A powody kapłanów, uznał za nieprzekonujące.
Akurat alchemik nie miał żadnych obiekcji przed puszczaniem przodem Ushamjela i jego zabijaków.
Zwłaszcza, że i jego posoka i krew potomka Reva były tak samo czerwone i tak samo łatwe do utoczenia.
Pozostało więc liczyć na własne skromne talenty, na sztylety, na truciznę i... na przeszkadzajki.
A tych miał przy sobie parę: specjalnie spreparowane słoiczki z dymem, ogień alchemiczny, kwasy i ługi we fiolkach, gliniane granaty hukowe i oślepiające, substancję tworzącą klejące nici do unieruchamiania a nawet miksturę która skraplała wodę z powietrza. Zmieniająca podłogę w ślizgawkę, lub powodującą odmrożenia jeśli wylana została na skórę.
Miał też “smoczy oddech”, eliksir jakim posługiwali się sztukmistrze i połykacze ognia. Odpowiednio nim “zionąc” można było zmienić zapaloną pochodnię w strugę płomieni.
No i... Miał też nadzieję, że nie będzie musiał walczyć. Dlatego też chętnie szedł na samym końcu.

Pojedynek Rysia z nieumarłym orkiem, przeraziły Albrechta. Nerwowym, acz cichym tonem głosu wyjąkał.- Wszy..scy.. zgi..nie...my
No bo, jak można pokonać nieumarłego. Jak można pokonać bestię, która nie czuje bólu?
Większość przedmiotów które miał przy sobie Albrecht, były skuteczne... ale przeciw żywym istotom.
Nigdy nie walczył z czymś takim. Jak w ogóle można coś takiego pokonać?!
Księga pokazał jak.

A Albrecht zwymiotował. Na jego czole pojawił się pot. Dłonie mu drżały.
Cała ta wyprawa była szaleństwem. On nie powinien się tu znaleźć. Na Aspekty, jest wszak medykiem a nie siepaczem!
Umysł gorączkowo szukał punktu zaczepienia. Czegoś co pozwoli odciągnąć myśli od paniki narastającej wraz z dźwiękiem bębnów, od paniki wywołanej nieumarłym orkiem i przeznaczeniem wiszącym mu na głową.
Ściana czaszek... czemu teraz ją widział? Czemu miał wrażenie, że tej ścianie tkwi i jego czaszka.
Myśli wprawiały ciało w drżenie. Skupić się ! Znaleźć cokolwiek by zapanować nad paniką!
Ryży... umiera. Trzeba mu pomóc. Obowiązek.
Albrecht uczepił się tej myśli o obowiązku medyka jak niedoszły topielec wyciągniętego ku niemu wiosła.
Obowiązek medyka. Ratowanie życia. Opanował drżenie dłoni, opanował przemożną chęć panicznej ucieczki.

Ostrożnie niczym szczu... ryjówka. Niczym ryjówka ruszył w kierunku Rysia. Niemalże węszył nosem niebezpieczeństwo, ale powoli zbliżał się ku swemu pacjentowi. Przyglądał ranom, oceniał stan. Skupiając się na swym ryżym, oddzielał się od swego strachu.
Nie pytał nikogo o zdanie. Nie pamiętał czy powinien pytać.
Słowa Dzierzby. Jej pytanie na moment zmieniło tory myślenia alchemika. Mógł zatrzymać wroga zawalając tunel?
A pewnie że mógł, znał wszak niektóre sekrety koboldów. Mógł przygotować tak silne ładunki z czarnego prochu. Mógł... ale w swojej pracowni. Przy sobie nigdy nie nosił gotowych tak mocnych substancji wybuchowych.
Mógł co prawda spróbować przygotować coś takiego z tego co miał przy sobie, ale tylko od wyrozumiałości Aspektów zależało, czy wybuch byłby dość silny by zawalić tunel.
- Nie sądzę. Prawdopodobnie nie.- odparł więc wprost dziewczynie i wrócił do kurowania Rysia.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 08-01-2012 o 21:43. Powód: poprawki
abishai jest offline