Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-01-2012, 08:59   #99
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Miasto Kreda, gdzieś w podziemiach pod miastem


Z popękanej ściany, pokruszonej przez czas i utrzymywany ciężar sklepienia, łyskały czerwienią paciorkowate oczka. Obserwowały czujnie ciemny korytarz i stojącego na jego końcu stwora. Martwego, wielkiego stwora, którego mięso smakowało trucizną ich Pana. To było złe mięso. Bardzo złe mięso. Nie mogły go jeść. Nie mogły. Ale po chwili do małych, ruchliwych nosków doleciał inny zapach. Miły zapach. Zapach świeżej krwi. O tak. To było dobre jedzenie. Szczury poczuły głód. Poczuły burczenie w małych brzuszkach. Kolonia była gotowa, by ruszyć w stronę świeżego zapachu. By kąsać! By szarpać drobnymi siekaczami miękkie, pożywne i ciepłe mięso. By nurzać się w otwartych ranach, aż udałoby im się wpełznąć do środka i pożywić tym, co najlepsze – ludzkimi wnętrznościami.
Piski podekscytowanych tą myślą szczurów stawały się coraz głośniejsze, coraz bardziej natarczywe.

Nadal jednak zagłuszały je bębny.

* * *

U wylotu z korytarza, na małej galeryjce stała grupka ludzi.

- Niech Łowca zdecyduje, co z nim – powiedziała Cierń patrząc na Księgę.

Dwie bliźniacze maski. Kolczaste oblicza sprawiedliwości Aspektów. Dwaj sędziowie i dwaj kaci. Pytanie, w jakiej roli czuli się najlepiej.

Dzierzba - młoda kobieta o starych, zmęczonych oczach kogoś kto widział już zbyt wiele podnosi miecz, którym walczył Ryś. Ostrze nosi na sobie jeszcze brudne ślady, jakie pozostawiła na nim posoka orka – ożywieńca. Jak dusza Dzierzby. Mogła być lśniącą klingą zimnej sprawiedliwości, lecz brukają ją jej własne grzechy.

Nawrócony klęka przy rannym ochroniarzu Księgi. Robi, co może, ale rana jest poważna. Nie wykrwawi się jednak. Nie za szybko. Tylko potrzebne są szarpie, potrzebne nici, potrzebne mazidła i ... zaraza, potrzebny czas. Ale tego ostatniego nie ma.

- Ruszamy dalej. Ryś zostaje. Wola Varunatha.

A więc jednak. Zimne oczy Księgi stają się jeszcze zimniejsze. Narzędzie się złamało, narzędzie można wyrzucić. Ryś rozumie. W końcu jest sługą świątyni. Mieczem pieprzonej sprawiedliwości. Tarczą dla tych, co strzegą Prawa. Zawiódł. Poniesie konsekwencje. Wola Aspektu. Przeżyje, lub nie. Pan Sprawiedliwości osądzi.

Ruszyli dalej. W pomniejszonym o jedną osobę składzie.
Szybko okazało się, że ożywieniec strzegł końca korytarza. Kilka kroków dalej zaczynała się zniszczona, kamienna galeryjka. Balkon nad ciemnością. Balkon z którego w dół prowadziły szerokie, ale podniszczone kamienne schody.

Coś było w dole. Jakaś duża sala. Światło pochodni i lamp oświetlało ją w niewielkiej części. Widzieli wysokie i grube filary podtrzymujące wysoki sufit. Filary wyrzeźbiono z pietyzmem w abstrakcyjne, geometryczne wzory. Co bardziej wykształceni bez trudu rozpoznawali w nich runy koboldów. Zatem podziemia pod Kredą były starsze, niż ludzka historia. Właśnie wkraczali na teren starożytnej siedziby tej służącej w czasach Dominacji Sithów swym nieśmiertelnym panom rasy. Koboldzkie ruiny. Miasto? Strażnica? Świątynia? Kto mógł to teraz wiedzieć? Kogo to obchodziło?
Na pewno nie tą piątkę ludzi schodzącą ostrożnie kamiennymi stopniami w dół, w stronę, z której dochodziło ich bicie w bębny.

Teraz, po tym, jak zostawili Rysia w korytarzu, prowadziła Dzierzba. Szła na szpicy ostrożnie stawiając kroki po podniszczonych stopniach. W końcu zeszła na dół, pomiędzy wyniosłe kolumny. Pod jej butem coś chrupnęło. Kolejny krok, kolejne chrupnięcie, jak patyczek w lesie. Ale nie byli w lesie. A to nie był patyczek. To był szczurzy szkielet. A tysiące innych, podobnych, pokrywało całą posadzkę wokół nich w niektórych miejscach nawet wypiętrzając się w niewielkie stosiki.

Ale w sali z kolumnami były nie tylko truchełka gryzoni. Widzieli też inne. Większe. Zdecydowanie większe. Jak ludzkie, lecz – po bliższym przyjrzeniu się – na pewno ludzkimi nie będące. Z całą pewnością mógł to stwierdzić Albrecht – najbieglejszy w medycynie w ich grupce. To były pokraczne szkielety i zapewne należały do istot, które łączyły w sobie cechy ludzi i szczurów. Na myśl przychodziło tylko jedno słowo. Bestiary. Pół – ludzkie, pół – zwierzęce hybrydy, które w czasach Dominacji powstawały w sithyjskich pracowniach tak zwanych Pieśniarzy Życia. Powiększone siekacze wystające w środkowej części czaszek oraz szponiaste kości paliczkowe od razu przywodziły na myśl ludzi – szczury. Albrecht znów poczuł dreszcze. Zdecydowanie za wiele przypadków.

Bębny były jak sznurek, za którym podążali przez zasłaną kośćmi salę. Widzieli szczury w zagłębieniach w ścianach. Żywe szczury. Ich oczka obserwowały ich wędrówkę. Niesione przez ludzi światła odbijały refleksy krwistych paciorkach szczurzych ślepi.

Oczyszczenie, które witam
rozjaśniało moich dni cienie
wszystko powierzam Wam
co kiedyś było, dziś już nie jest
oddalone bagniska,
rany cięte w hołd powierzam
a zwycięstwo mym schlebieniem
żyje - wiarę mam

Głos usłyszeli, kiedy zbliżali się do końca kolumnady. Czy raczej głosy. Przynajmniej kilka. Dobiegały do ich uszy zza półprzymkniętych, masywnych, metalowych drzwi. W skaczącym świetle pochodni widzieli wyraźnie symbol znad rzeki.
. Namalowany farbą na starych, geometrycznych, koboldzkich ozdobach.

Byli gdzieś w połowie kolumnady, kiedy nagle ściany wokół nich ożyły. Wylewały się z nich piszczące, futrzaste strumienie szczurów. Piszcząc i chrobocząc pazurami o kamienne ściany i posadzki ze wszystkich stron pędziły na nich niepowstrzymane, żarłoczne gryzonie. Większość z nich była zwykłej wielkości, ale ujrzeli też kilkanaście znacznie większych, wzrostem dorównujących kotom. Mogło być to również złudzenie wywołane grą świateł i cieni. Niemniej jednak setki szczurów pędziły w stronę ludzi tak szybko, jak tylko mogły. Ale nie tylko w ich stronę. Wyraźnie usłyszeli za sobą krzyk dochodzący z galeryjki. Krzyk Rysia, którego dopadło stado krwiożerczych gryzoni. Przeraźliwy, potworny krzyk człowieka, pożeranego żywcem przez dziesiątki małych, kąśliwych zębów. Dosłownie – rozdzieranego na strzępy.

To nie był naturalny atak! To wiedzieli. Zwierzęta prowadziła jedna, nieludzka, złowieszcza wola.

Księga pierwszy odzyskał zimną krew.

- Do drzwi! – wrzasnął. – Biegnijcie do drzwi!

To był równie dobry pomysł, jak każdy inny. Istniała szansa, że dopadną metalowych wrót szybciej, niż armia krwiożerczych szczurów. Ale co potem? Co potem?

Tym zapewne będą martwić się ... potem.
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 09-01-2012 o 09:11.
Armiel jest offline