Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-01-2012, 11:21   #147
Asenat
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Gaudimedeus


Via Ignem. Creo Ignem.

Manuel stał przy Czerwonej Passionario, gładząc bok wierzchowca Alego, uwiązanego do drążka przed karczmą. Mewy nigdzie nie było widać, tylko ten koń, przywiązany, a więc miała czas, by o niego zadbać. Więc liczyła, że wróci. Jednak jej nie było. Statek jej ojca płonął, przechylony na bok tonął z każdą chwilą, sczepiony ze statkiem Giovannich. Ku portowi młócąc wodę ramionami, krzycząc, płynęli ci, którzy zdołali wyskoczyć.

Po raz pierwszy od dziesięcioleci zwrócił uwagę na szyld karczmy Nosferatów. Młoda dziewczyna tańcząca wśród czerwonych zasłon ze wzniesionymi ramionami, zdawała się płonąć w szaleńczym tańcu.

Via Ignem. Salome tańcząca taniec siedmiu zasłon przed Herodem, a każdy jej krok - to śmierć. Każdy jej krok znaczą płomienie. Cóż może uczynić prorok, cóż może uczynić mędrzec zamknięty w ciemnościach, którego życie zapragnęła zabrać?

Dalej, osadzony na mieliźnie statek, dym splata się jak sznury w ręku powroźnika, oszukuje oczy, ale przez chwilę Manuel dojrzał na pokładzie książęcego syna. U wejścia do portu - zgroza. Potwór z głębin morza, szalony twór. Kraken, którego dotąd Manuel oglądał tylko na rycinach.

Dona de Todos milknie, rozkazy przestają płynąć z jej zaciśniętych ust. Poprawia na głowie wysadzany klejnotami czepek.

Nad płonącymi statkami krążą ogłupiałe ptaki, kluczą pomiędzy słupami dymu. Manuel po raz pierwszy od dawna próbuje wziąć oddech, powietrze ze świstem wpada w jego gardło i próbuje rozpychać zeschnięte na wiór płuca. Kilkanaście ptaków zbija się w stado i leci w jego stronę, wiele ciał, jedna wola... Manuel wypluwa powietrze, rozkłada ramiona, ciepły podmuch pożogi uderza jego twarz i zdaje mu się, że też leci, sunie nad ziemią nie dotykając jej, lata prawdziwie...

Ptaki przelatują nad jego głową, jeden muska skrzydłem jego skroń, wypełnia nozdrza zapachem palonych piór... Z zaułka za Passionario, gdzie wpadły ptaki, rozlega się cichy głos gietych i łamanych kości, mlaskanie formowanego w inny kształt mięsa. Jeszcze jedna chwila, pośród przybierających na sile wrzasków strachu, cienkiego pisku krakena, i z zaułka wypada biegiem Mewa. Odruchowo rozłożył ramiona - i wpadła w nie z impetem, prawie zbijając go z nóg. Twarz miała niemal czarną od dymu, pośród popalonych kołtunów ciągle tkwiły pióra.

Początkowo nie zrozumiał, co krzyczała. Krwawe łzy żłobiły korytarze w brudzie na jej twarzy, ale szczęście przytłumiło Manuelowi wszystkie zmysły, a ona sama nie pomagała, w zdenerwowaniu przyciskając dłonie do jego uszu. Zrozumiał, gdy odjęła odmienioną rękę i ptasim szponem wskazała na śmigające w powietrzu u ujścia portu wężowate ramiona.

- Sokół! Sokół!!! To niemożliwe! On nie żyje!

Luisa


Kostaki zdzielił pięścią poparzonego marynarza, który w amoku pędził na Luisę. Nieszczęśnik zwiotczał i padł do jej stóp.
- Nie żebym sugerował coś, ale to chyba chwila na odwrót - rzucił niespokojnym spojrzeniem na płonące statki i potwora.
- Co robi Armand i Fulgencio? - ucięła Luisa.
Kostaki przymrużył oczy, po chwili cmoknął z uznaniem.
- Chyba przepychają armaty na drugą burtę, wszystkie. Chyba zaraz strzelą paskudzie w kałdun.
Luisa znalazła chwilę, by zdziwić się, że wie - co to jest kałdun. Wokół ginęli ludzie, a ona zastanawiała się nad słownictwem używanym przez prostaczków. Nade wszystko potrzebowała starego, doświadczonego Gangrela, albo jeszcze lepiej - któregoś z Tremere, którzy ponoć tak bardzo popierali jej brata. Oczywiście, gdy trzeba było bronić domeny, jakimś cudem nie było tu żadnego i Luisa musiała się zadowolić tym, co miała pod ręką.
- Kostaki, widziałeś kiedy coś takiego?! - wskazała na ujście.
- Jak matkę kocham... nigdy w życiu... - jęknął.
- Ale słyszałeś coś może?
- Słyszeć to żem słyszał... że trzeba je walnąć czymś ostrym w oko, wbić na długość ramienia mężczyzny, wtedy zdychają... że boją się ognia i hałasu, że unikają przejrzystych wód. Ale Luisa, słyszała ty, co mówił ten mój brat, co się z tym wykąpał - to nie jest zwierzę, to wąpierz. A skoro jest tak stary i tak potężny, by się zmienić w coś takiego - to nie będzie się bał niczego ani nikogo.
- Aha.
- W dupie jesteśmy! Uciekajmy!
- Twój zwierz mądrze mówi - rozległ się za Luisą cichutki głos Salome. - Nie mamy szans, uciekajmy. Przecież całego miasta nam nie zeżre. Naje się - i odpłynie. Wyliżemy rany i będziemy gotowi na następny raz, jak wróci... jeśli w ogóle wróci.

Trędowata stanęła obok doni de Todos. Dłonie miała splecione w rękawach i raz po raz rzucała niespokojnym spojrzeniem na rychtujących się do strzału marynarzy pod komendą Armanda i Fulgencia.

Giordano


Giordano uginał się do ziemi niemal pod ciężarem ojca. Nie pomagało mu w tym nijak to, że Hamilkar zesztywniał w wyjątkowo kretyńskiej i trudnej do przeprowadzek pozie. W końcu - kiedy Cykadzie nie spodobało się kolejne pomieszczenie, które mijali, poddał się, rzucił stwórcę na ziemię i zaczął go wlec za nogę... I nijak mu się nie podobało takie zakończenie jego zemsty. Bez glorii, bez chwały, nic, co mógłby potem wspominać.

Cykadę trafiła jakaś cholera. Nic jej się nie podobało... Wrzasnęła na niego, żeby nie wlókł się z tyłu. Po chwili odwinęła się i wyrżnęła mu pięścią w twarz - bo szedł za szybko i właził jej na plecy. Zmełł w ustach urazę i ból... szli w milczeniu, ona coraz bardziej niespokojna, on - wściekły. Pokazywała mu w końcu raz po raz, że nic nie znaczy...

Wreszcie kolejne pomieszczenie przypadło jej do gustu. Chyba magazyn, stara winiarnia. Po podłodze walały się resztki beczek i metalowe obręcze. Giordano przywiązał ojca do ciężkiego stołu łańcuchami znalezionymi w kącie. Cykada rozpaliła ogień z resztek beczek. Skinęła mu głową i nawet się uśmiechnęła... więc zaczął od razu wierzyć, że będzie jak dawniej, że będzie dobrze między nimi. Gdzieś na dnie jego umysłu własna jaźń szeptała do niego: głupiec, głupiec.

Wyrwał sztylet z serca ojca. Hamilkar zamrugał i bluznął potokiem ohydnych przekleństw. Cykada zachichotała... i nagle zamarła.

- Ktoś idzie - wyszeptała. - Dwoje ludzi.

Giordano wyskoczył w ciemności korytarza. Nie musiał długo czekać. Zza zakrętu wyszedł pomału niski mężczyzna. Na jego ramieniu wspierała się, słaniając na nogach, Graziana Mendoza.

- Witam szlachetnego pana - zagaił mężczyzna. Za plecami Giordana stanęła Cykada.
- Żydek - prychnęła.
- Możemy się poobrażać, jeśli szlachetna pani sobie życzy... na panią też się coś znajdzie - odparł pogodnie i wesoło. - Pani Moshika, dobrze poznaję w ciemnościach? Ruch jak na jarmarku z odpustem w tych lochach.
- Co tu robisz? - warknęła.
- Na polecenie Manuela Amayi holuję głowę zboru w bezpieczne miejsce. Niestety, za bardzo nie możemy opuścić miasta.
- Bramy są zawarte - odburknęła.
- I ja, i ty, przechodzimy kiedy żywnie się nam podoba - odparł i spoważniał. - Przy wyjściu z podziemi rozsiadła się wilcza wataha. I zamiast uciec na widok człowieka, próbowały atakować. Wiesz coś o tym, pani?

Cykada zamarła z otwartymi ustami. Chwile płynęły, a ona trwała w bezruchu.

- Słyszałeś? - wydusiła w końcu do Giordana.
- Co?
- Ten głos!
- Nic nie...
- Kraken!
 
Asenat jest offline