Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-01-2012, 14:41   #14
Kata
 
Kata's Avatar
 
Reputacja: 1 Kata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputację
Mizzrymka wpierw miękko przesunęła swym kocim wzrokiem po zebranych, odpowiadając delikatnym skinieniem gdy któraś para oczu jej odpowiedziała, jednak nie trwało to długo. Quentel przyszła chwytając ich za niewidzialny łańcuch przypięty do stalowej obroży na szyjach i pociągnęła zań domagając się uwagi. Tak bynajmniej elfka odbierała ten cały ceremoniał.
W przeciwieństwie do wielu zebranych tu osób, ona nie mierzyła każdego chłodnym czy uwodzicielskim spojrzeniem. W końcu to wszystko był interes, a dobry interes wymagał uśmiechu i grzeczności. Otrzymał go nawet jej niedoszły zabójca, Va’lear który siedział w gronie wybrańców. Lairiel umiejętnie za maską słodyczy skrywała wszelki jad który sączyłby się w jej myślach. Jej uśmiech nie był ani sztuczny, ani nachalny w końcu była negocjatorką. W głębi duszy jednak raziło ją że niektóre domy posłały najemników jakby nie miały swoich reprezentantek, choć do samych mężczyzn nic osobiście nie miała. Przeszkadzało jej to całe sztuczne flirtowanie na sali, a elfka zastanawiała się czy naprawdę nie ma lepszego momentu na zaciąganie się nawzajem do łóżka?
Gdy powiodła wzrokiem, przyglądając się jak zostali ugoszczeni w najpotężniejszym domu Menzoberranzan była dość rozczarowana. Musiało to oznaczać że albo Quentel jest naprawdę tak skąpa, albo mają dla niej nikłe znaczenie, tak drobne że w zasadzie mogłoby ich tu nie być.

Matka Opiekunka Baenre szybko rozpoczęła spotkanie i wyrwała Lairiel z drobnego zamyślenia na temat tego kto mógł być mordercą jej matki. Gdy mówiła, wzrok dziewczyny zatrzymał się na niej jakby świat dookoła nie istniał. Zastanawiała się czy dałaby radę negocjować warunki handlowe z twardą Quentel i gdy tak wszystko szło przykładnie jak dawniej nagle jej oczom ukazał się krótki obraz.


Wielki kot o jasnym pomarańczowo żółtym futrze w czarne plamki, prychnął wprost na nią dziko z furią i zniknął. Lairiel aż się lekko spięła, czując złość swego zwierzęcia i z drobną paniką chowając je w ciemności swoich myśli, najgłębiej i najdalej jak tylko mogła. Na takie coś nie mogła sobie pozwolić w domu Baenre, a jednak wyrwało się to z głębi jej klatki, coś złego czego nikt nie mógł odkryć.
Na szczęście Quentel odwróciła się i wyszła beznamiętnie, pozostawiając za sobą twardy odgłos swych obcasów i sprawiając że elfka znów jakby poczuła otaczającą ją rzeczywistość.

Niedaleko siedział jej niedoszły kochanek, Azdrubael Xorlarrin którego zaloty dawno temu chłodno odrzuciła. Teraz zdawał się odwzajemniać jej to samo zimno, a Lairiel sama nie wiedziała czy się jej to podoba czy nie. Ostatecznie jednak czarodziej nie przeszkadzał jej swą obecnością ani trochę, a nawet podobało się jej że tu jest, dlatego jej spojrzenie było raczej ciepłe i rozbawione.

Następny, Sinqualyn z Del’Armgo nie był jej wcześniej znany i choć wyglądał na względnie przystojnego mężczyznę, to wyraźnie zainteresował się Faerylaną z domu Baenre, mogłaby powiedzieć nawet że nieco zbyt nachalnie.

Samą zaś Faeryl, Lairiel znała i lubiła ze względu na gust i styl. Mroczna kapłanka umiała docenić piękno i wydawała się silną kobietą, a nawet jej królewska postawa nie przeszkadzała Mizzrym, w końcu taka była ich rola, kapłanek Lolth. Pozostawanie w ich cieniu i pociąganie za drobne sznureczki nawet jej odpowiadało. Nie czuła się ani trochę gorsza, nawet od samej Quentel gdyż patrzyła na siebie z innej perspektywy. Była uzupełnieniem tego czym były one.
Lekkim zaskoczeniem była jednak dwuznaczna propozycja jaka uszła z ust Faeryl. Lairiel choć niewątpliwie atrakcyjna nie miała wielu kochanków z braku własnego zainteresowania jak w przypadku Azdrubaela. Dlatego dziwiło ją jak każda okazja może służyć łapaniu nowych rybek w sieci, a jedna, Sinqualyn już się złapała. [b]Lairiel [b]zawsze bawiło pytanie czemu mężczyźni sami chcą dać się wykorzystać, by potem zostać wyplutymi i odepchniętymi gdy tylko znudzą się ich kapłankom?

Postaci Zorena Fey-Brache, Shizzara z Faen Tlabbar i Kelnozza z Melarn prawie nie dostrzegła, gdyż nie znała ich, a mężczyźni siedzieli cicho niewiele sobą zdradzając.

Nauhai mignęła jej oczom tylko przez chwilę, gdyż wtedy już dostrzegła kim był mężczyzna przy jej boku i wszystko inne przestało być ważne. Mimo to w jakiś sposób współczuła wyroczni, która całe życie miała być narzędziem w czyichś rękach. Lubiana była tylko przez tych którzy mieli ją w garści i którym nie mogła zaszkodzić, wystarczyłoby jednak tylko by odzyskała swą niezależność i wolność, a już Ci którzy byli po jej stronie stali by się wrogami. Wykorzystywana przez wszystkich i w głębi duszy przez każdego nienawidzona, jej dar był straszną klątwą.

Przez całe spotkanie choć zdawała się bardziej otwarta, to podobnie do reszty także nie była zbyt gadatliwa. Lubiła słuchać, przyglądać się i oceniać, ale niekoniecznie dzielić swoją wiedzą.

Dopiero wtedy dotarło do niej kim był mężczyzna którego tak zgrabnie unikał jej wzrok do tej pory. Elvolin Baenre, jej były kochanek z czasów jeszcze przed tym jak on przepadł, a ona wyruszyła na powierzchnie, lata temu. Jej oczy wpatrywały się w niego niczym w rzeźbę za szklaną szybą, powoli łapiąc każdy drobny ruch i wyraz twarzy. Z żadnym mężczyzną nie było jej tak dobrze jak z nim, choć na pewno miała i przystojniejszych, on miał w sobie coś co nie dawało elfce spokoju. Powietrze w Sali zrobiło się duszne, a suknia nieco ciasna w piersi, myśli zaś niebezpiecznie gorące. Dręczące pytanie jednak wróciło, zaciskając się na szyi elfki i ściągając na ziemię. Czemu zniknął? Znudziła mu się i znalazł sobie inną, unikając jej? Czemu nic jej nie powiedział, znikając tak nagle że była pewna jego śmierci?
Chciała znów z nim porozmawiać, pocałować, a nawet uderzyć. Wspominała jego dotyk, chwile które spędzili razem tak te bardziej intymne jak i całkiem subtelne i uświadomiła sobie jak bardzo jej go brakowało, a teraz był z nimi w tej sali i…
Właśnie! Byli na oficjalnym spotkaniu! Lairiel nagle ochłonęła przypominając sobie gdzie jest, odetchnęła lekko i pozwoliła sobie zwrócić uwagę na innych członków grupy, co jakiś czas zerkając na Elvolina który chyba to dostrzegł i… delikatnie jej pomachał?

„Co za głupek” – pomyślała.

Wywinęła nieco oczami, w duchu pytając samej siebie „Co on wyprawia?”. Powiodła z lekkim niepokojem dłonią przez włosy, niby się nimi bawiąc, zakręcając mały ich kosmyk wokół palca i pociągnęła zaciskając pętelkę. W ich prywatnym języku oznaczało to tyle co „zabić”, gdyż miała na to ochotę w tej chwili. Przecież zawsze ukrywali się z tym co ich łączyło, choć nie musieli. Gdyby ktoś wiedział że sypiają ze sobą nie miałoby to w drowim społeczeństwie większego znaczenia, w końcu tu nie jest to niczym niezwykłym. Lairiel jednak wolała by było inaczej, bo jak twierdziła niewiedza jest błogosławieństwem, a takiego daru chętnie udzielała innym. Znów wróciła myślami na oficjalny tor i dopiero teraz pomyślała że może nieco niegrzecznie było jej zachowanie, może powinna każdą z niezwykłych tu osób powitać osobno z należytym szacunkiem jak dawniej? W końcu nigdy nie wiadomo kiedy może trafić się jakiś interes, a Lairiel jako jedna ze znanych reprezentantek domu Mizzrym sama powinna czynić pierwszy krok do klienta. Coś się jednak zmieniło. Przyczyną było ostatnich kilkadziesiąt lat gdy Miz’ri postanowiła wszczepić jej nieco dodatkowych talentów, jakby obawiała się że słowa wszystkiego nie rozwiążą. Najbardziej dotknął ją jednak czas gdy wyruszyła „poznawać kultury powierzchni” co było tylko przykrywką dla planów Miz’ri. Od tamtej pory nie mogła już patrzeć na świat w ten sam sposób, szukając równowagi w swojej burzliwej duszy. Odnajdując swoje Ki poznawała samą siebie, a morze tych odkryć nie miało końca. Z negocjatorki stała się zabójczynią dziwnej zrodzonej z powierzchni sztuki walki ninja, gdzie ciało i umysł musiało zgrać się, dążąc do perfekcji. Wiele rzeczy nie dawało jej spokoju, a siedzący na wprost Elvolin, ani trochę w tym nie pomagał…

Spotkanie dobiegło końca i trzeba było podjąć decyzje. Jako że domy handlowe, uliczni handlarze i grupy przestępcze miasta były jej dość znane, a kupców z powierzchni trzymała za jaja, Lairiel była bardziej chętna przyłączyć się do grupy Elvolina. Oczywiście nie był to jedyny powód, ale ten był głosem rozsądku. Drugą sprawą był fakt że to przedstawiciele Baenre mieli stać się jakby ich przełożonymi i przez nich Quentel chciała wykorzystać także ją samą. Elvolin, ile by się nie zmieniło przez te dwadzieścia lat, był kiedyś jej ukrytym kochankiem. Sprawiało to że nawet jeśli nie dałoby się za pomocą tej drobnej słabości którą do niej żywił pociągnąć to tu, to tam za sznurki… to jednak zawsze znała go nieco lepiej, co także mogła wykorzystać.

Nauhai nie myliła się. Gdy tylko Elvolin odprowadził gości, dało się przyłapać ich spojrzenia wyraźnie bardziej sobą zainteresowane. Delikatny, ale wciąż grzeczny dotyk dłoni czarodzieja na plecach Lairiel. Jego krótki szept do ucha dziewczyny i niby obojętne pożegnanie nim wróciła ona do zbrojnego orszaku eskorty Mizzrym, opuszczając posiadłość Baenre i znikając w mroku miasta…


.
 
__________________
In the misty morning, on the edge of time
We've lost the rising sun
Kata jest offline