Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 08-01-2012, 17:09   #11
 
Seachmall's Avatar
 
Reputacja: 1 Seachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputację
Dwa dni wcześniej, kompleks rozrywkowy „Obsydianowy Kryształ”


Zoren obudził się w jednej z wielu komnat karczmy, chociaż przez lata stała się czymś o wiele większym. Jeszcze pamiętał, kiedy wszystko zamykało się w trzy piętrowym budynku, z jadalnio/bawialnią na parterze i sypialniami na wyższych piętrach. Jednak przez dekady właścicielka, Carin, dobrze zainwestowała w to miejsce. Nie było oczywiście łatwo, będąc tak małym przybytkiem, nawet w dobrej lokacji jaką były okolice Narbondelynu, „Obsydianowy Kryształ” nie mógł liczyć na znaczne dochody. Na szczęście razem z Zorenem, który do dziś pracuje tu jako ochroniarz, chociaż teraz dowodzi drobnym oddziałem , znaleźli kilka metod na dorabianie. Pierwszą z nich była tablica widoczna z każdego miejsca w karczmie, pokazująca dwa zdania w językach: Podwspólnym, Wspólnym i Krasnoludzkim.
„Masz trzy próby, aby się uspokoić” i „Karczma ma prawa do wszelkich kosztowności jakie się będą znajdować na twoich zwłokach”. Ku zdziwieniu Zorena, nie każdy w to wierzył, nawet po tym jak skręcił karki trzem awanturnikom. Kolejnymi metodami były odpowiednie inwestycje, reklamy i promocje, karczma zbierała na reputacji, a z nią na pieniądzach.
Na dwa lata przed okresem „Milczenia Lolth”, Carin wynajęła kilku magów, aby zmienili skałę pod budynkiem i tą w którą był wbudowany. W wyniku czego karczma zyskała pięć nowych pięter o dość sporych gabarytach. Na niższy piętrach umieściła kasyno, sceny, przybytki przyjemności i łaźnie, niewielka karczma zmieniła się w pełnoprawne miejsce spotkań bogatych i ważnych.
Ostatnią inwestycją, już bardziej dla estetyki, była wielka obsydianowa sfera. Przez „wielka”, Zoren rozumiał, kulę o średnicy trzydziestu metrów. Kamień unosił się przy pomocy magicznego zaklęcia w dziurze pomiędzy czwartym, trzecim i drugim piętrem pod ziemią. Teraz przynajmniej „Obsydianowy Kryształ” zasłużył na swoją nazwę.
Łaźnie dzieliły się na duży basen, zasilany naturalnymi wodami podmroku, bogatymi w oczyszczające sole i podgrzewanymi, przez ciepło wnętrza Torilu.


Obok wbudowane są prywatne łaźnie, wody mogą być pobrane z głównego basenu, lub może być to zwykła słodka woda.
Główna jadalnia jest wielką salą z drewnianą podłogą, dania są drogie, ale w pełni warte swych pieniędzy.



Przybytek przyjemności oferuje wszelkie usługi na każdą kieszeń, jakość usługi zależy od głębokości kieszeni, kurtyzany, masaże, narkotyki, wina czego zapragnie klient.

Chronienie takiego miejsca przed złodziejami, zabójcami czy zbyt pijanymi szlachcicami, wymaga więcej niż jednej osoby. Zoren osobiście dobrał dwudziestu ochroniarzy, którzy po przejściu odpowiedniego treningu, odstraszali wszelkie kłopoty. Od wielu dekadni nie mieli żadnych kłopotów, co pozwoliło najemnikowi na zajęciem się odrobinę swoim powołaniem. Jak na razie bez sukcesów.
Spojrzał na towarzyszącą mu w łóżku kobietę, była to jednak z kurtyzan karczmy, nazwanie jej dziwką było by obrazą, dziewczyna przestawia sobą o wiele wyższy standard. Jest krągła w odpowiednich miejscach, czysta, inteligenta i posiada wiele ukrytych talentów. Nie budził jej, umiliła mu noc na tyle, aby mogła pospać jeszcze kilka godzin, ubrał się na razie w zwykłe ubranie, na terenie karczmy dużo więcej mu nie było potrzebne. Udał się do jednej z bocznych jadalni i zjadł w spokoju śniadanie, wsłuchując się w ploteczki jakimi się dzieliła służba. Carin dołączyła do niego, kiedy on już kończył.
-Jak minęła noc?- przysiadła się obok, jedna z służek położyła jej talerz z jasnym chlebem, szynką, serem z mleka rothe, oraz odrobiną powierzchniowej konfitury.
-Przyjemnie, dzięki. Masz dziś coś w planach?- kobieta spojrzała na niego.
-Ty to masz pamięć, wiesz? Przyjęcie przecież jest dzisiaj. Masz być, w takim nagromadzeniu bogaczy może się zjawić jakiś zabójca, czy pijak.- Zoren spojrzał na nią zamyślając się.
-A.. tak, mówiłaś faktycznie. To dziś?- westchnął – Zaraz po zapaleniu Narbondel, prawda? Będę, będę, nie powiedziałaś mi w sumie co to za okazja.- Carin uśmiechnęła się tym swoim uśmiechem, mówiącym, że znowu o czymś zapomniał.
-Szóste piętro.- no tak, w zeszłym roku rozpoczęła, budowę kolejnego piętra. Szóste, nie było dobrym określeniem, bo było tak naprawdę przedłużeniem piątego z łaźniami. Na szóstym, miała znaleźć arena. Niewolnicy i wojownicy szlachciców mogli walczyć i/lub ginąć dla uciechy widowni. Zoren miał się pokazać jako czempion „Obsydianowego Kryształu”.
-Jeżeli, ktoś mnie zabije na tej arenie, mój duch nawiedzi to miejsce i będzie mściwy.- kobieta prychnęła.
-Miejsce, które codziennie odwiedzają kapłanki? To będzie najkrótsze nawiedzenie w historii.
-Potrafię być uparty.- zaśmiała się tym razem otwarcie.
-Ciebie nie będę wystawiać na takie walki. Twoi ludzie mnie średnio szanują.
-Mnie też nie szanują, szanują za to mój kij i to co z nim robię.- spojrzał na swoją pracodawczynie- I przestań się tak na mnie gapić, wiesz co miałem na myśli.- poprawił odrobinę swoje odzienie- Dobra, skoro nie będziesz mnie potrzebować, przez większość dnia przejdę się po mieście. Może, ktoś będzie potrzebował, aby komuś innemu obić mordę.


***
Wieczorem, zaraz po zapaleniu Narbondelu

Nikt nie potrzebował dodatkowego miecza czy pięści. O ile potrafił przeżyć na dochodach z „Kryształu”, to nie mógł sobie pozwolić na wiele osobistych przyjemności. Carin za sponsorowała go kilka lat temu był wstanie zakupić sobie porządny ekwipunek za to, ale od tamtego czasu stać go było tylko na naprawy i utrzymywanie tego co miał. Przynajmniej nie wyglądał teraz jak ulicznik z tępym mieczem i kijkiem z ostrzem na czubku.
Przyjęcie było udane, Zoren dawno nie widział tu nie których osobistości. Był pewny, że zobaczył arcymaga siedzącego przy jednym ze stolików wokół areny. Sam siedział obok Carin i patrzył jak wyglądał cały pokaz. Kilka razy był zaciekawiony niektórymi wojownikami, szczególnie tym ogrem, którego przyniósł jeden z gości, chyba jakiś Del'Armgo. Niestety bestia została zabita w następnej walce przez wojownika Xoarlin.
W końcu doszło do jego walki, miał walczyć z wojownikiem wystawionym przez Baenrów. Widział jak walczy, mężczyzna był uzbrojony w dwa miecze, typowe dla drowów.
Zoren wkroczył na arenę ze swoją włócznią przerzuconą przez ramie. Nie wykonywał żadnego ruchu tylko czekał na pierwszy atak oponenta. Nie musiał czekać długo, kiedy nastąpiła szarża, Baenre był pewny, że w tak niedogodnej pozycji zmusi Zorena do wycofania się. Daleko od prawy, najemnik wykorzystał pewność przeciwnika przeciwko niemu, silnym zamachnięciem drzewce włócznie uderzyło oponenta prosto w twarz sprawiając, że od razu padł na ziemie. Publika śmiała się z wojownika, który dał się tak łatwo podejść. Tym lepiej dla Zorena, ich szyderstwa i śmiech tylko zdenerwują Baenra. Kolejne natarcie było łatwe do odczytania, wojownik pierwszego domu atakował bez inwencji, w jednym wymiarze naraz. Z boku, z góry, znowu z boku i tak w kółko, najemnik spokojnie parował, lub unikał ciosów czekając na lukę. W końcu zirytowany ciągłym chybianiem Baenre, zdecydował się na cios w nogi Zorena, całkowicie odsłaniając soją głowę. Tępy koniec włócznie uderzył mocno w czaszkę Baenra, ponownie posyłając go na ziemie. Zamroczenie trwało dostatecznie długo, że najemnik spokojnie znalazł się na powalonym przeciwniku dostarczając ostatni cios. Publice się podobał pokaz, nawet jeżeli magia areny nie pozwalała na śmierć przeciwnika.
Kiedy powrócił na widownię, przywitało go kilku gości, no cóż miło mieć jakąś sławę. Jednak to jeden z synów Fey-Branche przykuł najbardziej jego uwagę. Po przywitaniu się wręczył mu kartkę papieru z wiadomością. Opiekunka chciała go widzieć w sprawie zatrudnienia, nie była zaciekawiony, dopóki nie doszedł do sumy, którą ujrzał na dole.


***
Spotkanie u Baenrów

Zoren przez całe spotkanie milczał, teraz kiedy dobiegło końca nie zrobił się bardziej rozmowny. Większość zebranych tu osób była mu absolutnie obca. Słyszał może o nich, ale rzadko kiedy przejmował się co zrobił ktoś tam, z któregośtam domu, na którejś tam pozycji. Postacie Lairiel czy Elvolina mignęły mu tylko przez chwilę w oczach kiedy się rozglądał po pokoju. Zatrzymał wzrok dopiero kiedy ujrzał Nauhai. Każdy w mieście, kto chociażby w minimalny sposób słucha co się w nim dzieje, a Zoren często nie ma wyboru zważając na zawód i miejsce zamieszkania, wie kim jest ta kobieta, była też wyjątkiem w jego braku zainteresowania w poczynaniach szlachty. Kapłanka ta otrzymuje wizje bezpośrednio od Pajęczej Królowej i wykorzystuje je na własny sposób. Jedna z takich manipulacji doprowadziła, że stracił tygodniowy zarobek. Jej wizja pośrednio doprowadziła do ataku na jego klienta w przed dzień rozpoczęcia kontraktu z Zorenem. Klient nie przeżył, a najemnik musiał szukać kolejnego zajęcia, a kontrakt był taki opłacalny...
Nie mógł jednak nawet się zmusić do jakiś bardziej negatywnych emocji co do kapłanki nad te, które przeważnie czuje drowi mężczyzna. Nie był to cios wymierzony bezpośrednio w niego, a do tego kilka innych jej wizji sprawiło, że miał nadmiar pracy, więc nie mógł narzekać.
W chwili obecnej zaczął rozważać możliwości, gdzie byłby najbardziej przydatny, bądź co bądź ma pomóc w jak tylko może, a im lepiej mu pójdzie tym lepiej mu zapłacą. Jeżeli będą badać sprawę faerziness wśród plebsu miał kilka pomysłów gdzie możnaby szukać. Rozejrzał się jeszcze raz po pokoju, kilka razy zawiesił oko na kobietach “drużyny” i oczekiwał na rozwój wydarzeń. Może, któreś z przywódców wygłosi wyniosłą mowę o chwale jaką zdobędą?
Jego uwagę, przykuła na chwilę Faeryliana, która uśmiechnęła się na jego widok. Przynajmniej tak mu się wydawało. No cóż, może później dojdzie o co chodziło.
Kiedy spotkanie dobiegło końca, ruszył od razu do domu Fey-Branche. Będzie musiał opowiedzieć o spotkaniu i wysłuchać opinii opiekunki o jego przydziale. Sam będzie delikatnie sugerował, przynależność do grupy Nauhai. On, jak sądził jako jedyny, wiedział jak się obchodzić z plebsem.
 
Seachmall jest offline  
Stary 09-01-2012, 14:32   #12
 
Kata's Avatar
 
Reputacja: 1 Kata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputację


Nieznany las na powierzchni, miesiąc temu.


Jesienny wiatr, dość chłodny i suchy rozbijał się o postać wspartą na wbitym w ziemię mieczu. Dookoła opadały wielobarwne liście jak się jej wydawało umierających drzew, a smukła elfia twarz wpatrzona w ziemię trwała w głębokim zamyśleniu. Drowka, nie przejmowała się pasmami światła uderzającymi o jej czerwone oczy, gdy przebijały się one przez resztki koron lasu. Zdążyła się do nich przyzwyczaić i była pewna że jeszcze za nimi zatęskni w podmroku. Jej kaptur zatrzepotał niespokojnie na wietrze gdy zadarła nos. Ostry zapach krwi wciąż unosił się w powietrzu po niedawnej zbrodni mieszając z niewinną wonią lasu. Lairiel zaś klęczała wsparta o katanę swego dawnego mistrza wsłuchując się w głos natury, który zdawał szeptać wprost do niej, choć nie pamiętała tego języka był jej jakoś niezwykle bliski. Na twarzy wymalował się drobny grymas gdy tęczówki uniosły delikatnie po krwawym strumieniu do stosu ciał, ustawionych na drewnianym rusztowaniu.
Zabiła. Zabiła ich wszystkich, nawet służących. Taki był plan i tego oczekiwała jej matka Mizz’ri, a jednak coś nie dawało jej spokoju i sprawiało że ciężko było po prostu odejść. Jednej duszy żałowała, czując jak wzbiera w niej gniew przeciw samej sobie. To Hyuto, mistrz który uczył ją przez ostatnie lata i któremu obiecała coś, ale przysięgę tą złamała. To nie było pierwsze kłamstwo i nie ostatnie, jednak tym razem było inaczej, tym razem wierzyła w swoje słowa i uległa, przestraszyła się. To wszystko czego nauczył ją ten starzec, budziło w mrocznej niebezpieczne uczucia, a ona bała się zmian.
Nie, mężczyzna z całą pewnością nie powinien zapłacić tej ceny za wszystko co jej dał. Zastanawiała się czy nie była gotowa? Czy czas był za wczesny?
Teraz mogła zrobić już tylko jedną rzecz by sobie wybaczyć i by jej Ki odnalazło spokój. Elfka sięgnęła po nóż który leżał w jarzącym się słabo żarze i uniosła przed oczy. W czerwieni rozpalonego ostrza słabo odbiło się jej własne spojrzenie, pełne uczuć których nie chciała nazywać. Zmysłowe dziewczęce oczy, błysnęły determinacją, a ostrze powędrowało z powrotem w ogień. Lairiel musiała ponieść karę, a wybrała na nią wieczną pamięć. Delikatna kobieca ręka opadła na złamane drzewo którego kora była wyjątkowo twarda i szorstka. Przywiązała ją do niego mocno, na tyle by nie mogła wyrwać i wygięła się sięgając po rozpalone do czerwoności ostrze.


Jej twarz nabrała chłodnego wyrazu, zacisnęła zęby i zbliżyła stalowe żądło do spodu swej popielatej dłoni. Chciałaby być na tyle twarda by zrobić to bez mrugnięcia okiem, lecz nie była. Dłoń zacisnęła się w szoku, a krew gwałtownie uderzyła w głowę wraz z mdłymi, spazmatycznymi odgłosami bólu który sam uchodził przez jej zaciśnięte zęby. Sztylet opadł, stygnąc w czarnej glebie, a elfka rozwiązawszy dłoń osunęła się patrząc na ranę na spodzie jej ręki. Ból odebrał jej przytomność, a głos śpiesznych oddechów ucichł ponownie ustępując szumowi opadających liści.

Był już wieczór gdy obudziła się w trawie, nieco zasypana pomarańczowym, żółtym i brązowym kolorem lasu. Ręka dalej piekła, lecz teraz nie miało to już takiego znaczenia. Lairiel skupiła spojrzenie na okaleczonej skórze która w przyszłości miała zostać blizną przypominającą drzewo z korzeniami. Symbolizowały one śmierć, zaś korona życie. Splatały się ze sobą tworząc jedność i harmonię.


Strach ustąpił i nie czuła go już, teraz był tylko obowiązek który pozostał. Podeszła więc do stosu ciał i oblała je soczyście oliwą.

- Aluve Hyuto, Nefial, Oris, Argatei, Zarrae… Spotkamy się w piekle. – Szepnęła miękkim, ale zdecydowanym głosem.

Płonąca pochodnia ledwo dotknęła mokrego od oliwy drewna, a już oblazły je niespokojne języki ognia. Urósł w chwilę sięgając dwóch, a potem czterech metrów i z trzaskiem pochłaniając ciała znajdujące się na rusztowaniu. Zapach palonego ludzkiego i elfiego mięsa unosił się z dymem wysoko do blado wszystkiemu przyglądającego księżyca, a drowka odwróciła się i odeszła. Wiedziała że to dopiero początek i że nigdy nie wróci już do dawnego życia, jednak poznała już swoje zwierzę, teraz przyszła kolej by spojrzała jego oczami na swój własny dom. Czekała ją długa i trudna, samotna podróż z powrotem do Menzoberranzan.
 
__________________
In the misty morning, on the edge of time
We've lost the rising sun

Ostatnio edytowane przez Kata : 09-01-2012 o 14:40.
Kata jest offline  
Stary 09-01-2012, 14:38   #13
 
Kata's Avatar
 
Reputacja: 1 Kata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputację


Menzoberranzan, spotkanie w domu Baenre

Nie było jej dostatecznie długo w mieście by plotki o jej rzekomej śmierci zostały uznane za prawdę, a wpływy które miała znacznie stopniały. Coś za coś, takie były koszta jej ekspedycji na powierzchnię. Jednak jej dom wciąż trzymał rękę na sakwach mieszkańców Menzoberranzan, a Mizzrymka nie miała zamiaru rezygnować z swojego do nich dojścia. Pierwsze dwa tygodnie były najcięższe i zdawało się że nic już jej nie zaskoczy gdy doszło do zamachu na matkę opiekunkę. Wszystko skomplikowało się jeszcze bardziej, a mroczna elfka przybyła na spotkanie równie ciekawa powodu tego całego zamieszania jak i chętna by w ten sposób przypomnieć innym że wciąż żyje. Mimo wszystko Lairiel nie przywykła do takich oficjalnych spotkań w domu Baenre jeśli nie dotyczyły one handlu. Z jednej strony nie była zbytnio przekonana co do misji jaką im powierzono, gdyż przewroty władzy się zdarzały i było to normalne. Czemu mieszają w to ją? Poza tym skąd ta śmiałość? Po tak długiej nieobecności od razu wybierają... Ją? Czyżby Matka Opiekunka Zeld w zamian za pomoc w uzyskaniu tronu chciała się jej pozbyć? Z drugiej strony rzeczywiście jej elastyczność i wiedza mogły się przydać, równie jak czas jaki spędziła z niższymi rasami i czego się o nich nauczyła. Poza tym, może i jej matka Miz’ri spodziewała się że przyjdzie pora że straci głowę. Lairiel także się tego spodziewała, jednak wcale jej na tym nie zależało, bo choć Miz’ri czyniła z niej swoje narzędzie, obie kobiety wiele na tym skorzystały. Był to jeden z powodów czemu drowkę rzeczywiście interesowało kim był zabójca jej matki. Motywy zbrodni wydawały się jej inne niż zazwyczaj i niepokojące. To dzięki Miz’ri mimo braku talentu do sztuki kapłańskiej osiągnęła coś więcej niż bycie damą na salonach, i nawet jako szlachcianka nauczyła się chować swą dumę do kieszeni, gdy było tylko trzeba. Życie w cieniu, gdy wszystkie siostry próbują tobą manipulować lub na tobie skorzystać wymagało sporo myślenia, zaś na powierzchni, odwagi i determinacji. Lairiel zaś uwielbiała ryzyko, poznawać wszystko co nowe, czerpać z życia garściami i wtykać nos w nie swoje sprawy. Tak było dotychczas, jednak sama zadawała sobie pytanie na ile zmieniła ją wyprawa na nadziemie?

Gdy Lairiel weszła na salę nie pasowała tu zbytnio, była powszechnie znana jako negocjatorka Mizzrym, dopinająca transakcje domu do końca, szukająca możliwych nowych interesów i sprzedawczyni, a nawet egzekutorka długów. Wszystko co miało związek z przepływem pieniądza dotyczyło także jej, a jednak wyglądała bardziej jak artystka zaproszona na naradę wojenną. Czyli zupełnie nikt się jej tu nie spodziewał, nawet ona sama.
Elfka słynęła z upodobania do piękna, ale i także tego nietypowego doszukując się sztuki w miejscach niedocenianych. Uważała że Menzoberranzan w całej swojej krasie nie powinno zamykać się na świat i zajmowała się importem towarów z powierzchni, a także innych kultur podmroku. Dlatego nikogo nie zdziwił fakt że znów ubrała się dość nietypowo jak na modę mrocznego miasta.
Założyła długą suknię, możliwe że jedyną taką w całym Menzoberranzan, ściągniętą z odległych krain powierzchni specjalnie dla niej. Ciuch był elegancki i seksowny, łącząc tajemniczą czerń z pikantną czerwienią i przykuwając uwagę.


Śliski materiał doskonale podkreślał jej zgrabną, kobiecą sylwetkę i długie nogi . Elfka niewątpliwie była jedną z piękniejszych dziewcząt Mizzrym, o delikatnej budowie i aksamitnej skórze. Pełne biodra, wąska talia i niemały biust doskonale ujęte przez drogi materiał były rzeczą nabytą, łącznie z całkiem ładną buzią. Nie to jednak było w niej tak urzekające, jak spojrzenie tajemnicze i niezbadane łączące w sobie dumę i siłę, piękno i czar. Lubiła podkreślać oczy makijażem, zmieniać swój wygląd zależnie od zachcianki, przez subtelny po zadziorny. Co ciekawe nieczęsto nosiła kolczyki czy naszyjniki, choć mogłoby się zdawać że drogie kamienie powinny poruszać się wraz z nią.
Długie srebrnobiałe włosy zazwyczaj układała w proste fryzury, lub pozostawiała rozpuszczone. Dziś spięła je w długi kucyk, wdzięcznie zwieszony z tyłu. Na stopach miała drobne, czarne i dość eleganckie buciki na wysokiej szpilce.


Ruch jej ciała był wyjątkowo płynny i pełen wyuczonej elegancji, zaś każdy krok nieziemsko zwinny. Giętka, zadbana i wyćwiczona sylwetka zdawała się skrywać więcej siły niż można by się po niej spodziewać, jakby drzemała gdzieś uśpiona by nagle ukazać. To połączenie zwieńczały jej własne perfumy, które nazwała „Cress d’ Ssinss” czyli „Sieć Uroku”. Oczywiście nie ona je przyrządzała, nadzorując jedynie osoby które znały się na tej pracy i decydując które zapachy w jej uznaniu nadają się by trafić na rynek. Cała produkcja znajduje się w piwnicach rezydencji Mizzrym, a receptury solidnie strzeżone jako część majątku domu. Specyfiką tych perfum było zawsze połączenie najpiękniejszych zapachów możliwych do uzyskania w podmroku z tymi z powierzchni. Tą metodą Lairiel stworzyła konkurencyjny produkt, który mimo początkowego oporu ze względu na politykę domów zaczął przekonywać do siebie zaciekawione kobiety. Ten zapach nazwany „Subtelność” był lekki i przyjemny, stworzony z połączenia zapachów górskich kwiatów i wyciągu z grzybów jaskiniowych rosnących tylko na specjalnych warunkach ciemnicy podmroku. Ceny tych perfum były szalone, jak wszystko co miało coś wspólnego z importem z powierzchni. Dodatkowo z interesu nie czerpała tylko Lairiel, ale i cały dom Mizzrym.

Elfka idąc oczywiście zdawała sobie sprawę ze swojego statusu, mimo że nie była kapłanką wciąż jednak szlachcianką z jednego z najsilniejszych domów miasta. Usiadła na fotelu pokrytym skórą płaszczowca i zarzuciła elegancko nogę na nogę co zaowocowało odsłonięciem jednego z jej tatuaży. Lairiel uwielbiała malunki na skórze, choć wolała pozostawiać je jako dodatki do niej, nie zaś na odwrót.


Niby niewidoczne czarne ciernie na jej udzie udawały podwiązkę, a artystką która je stworzyła jak i całą resztę była Myrue, poznana w akademii wojowników sprytna dziewczyna jednak bez większej przyszłości z racji urodzenia.
Drugim z dzieł sztuki był najbardziej rozpoznawalny delikatny tatuaż o odcieniu fioletu który spływał po łuku spod oczu elfki, zwężając się ostro i wyginając w stronę ust.


Podkreślał spojrzenie, łącząc w sobie delikatność i zadziorność razem z makijażem i czarnymi niczym wypolerowany obsydian ustami. Kolejnym z dzieł była drobna czarna wdowa znajdująca się na jej szyi po prawej stronie, prawie niewidoczna na tle skóry co Lairiel zupełnie nie przeszkadzało. W końcu nie wszystko było dla każdego, dlatego też reszta pozostawała ukryta pod materiałem sukni.
 
__________________
In the misty morning, on the edge of time
We've lost the rising sun
Kata jest offline  
Stary 09-01-2012, 14:41   #14
 
Kata's Avatar
 
Reputacja: 1 Kata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputację
Mizzrymka wpierw miękko przesunęła swym kocim wzrokiem po zebranych, odpowiadając delikatnym skinieniem gdy któraś para oczu jej odpowiedziała, jednak nie trwało to długo. Quentel przyszła chwytając ich za niewidzialny łańcuch przypięty do stalowej obroży na szyjach i pociągnęła zań domagając się uwagi. Tak bynajmniej elfka odbierała ten cały ceremoniał.
W przeciwieństwie do wielu zebranych tu osób, ona nie mierzyła każdego chłodnym czy uwodzicielskim spojrzeniem. W końcu to wszystko był interes, a dobry interes wymagał uśmiechu i grzeczności. Otrzymał go nawet jej niedoszły zabójca, Va’lear który siedział w gronie wybrańców. Lairiel umiejętnie za maską słodyczy skrywała wszelki jad który sączyłby się w jej myślach. Jej uśmiech nie był ani sztuczny, ani nachalny w końcu była negocjatorką. W głębi duszy jednak raziło ją że niektóre domy posłały najemników jakby nie miały swoich reprezentantek, choć do samych mężczyzn nic osobiście nie miała. Przeszkadzało jej to całe sztuczne flirtowanie na sali, a elfka zastanawiała się czy naprawdę nie ma lepszego momentu na zaciąganie się nawzajem do łóżka?
Gdy powiodła wzrokiem, przyglądając się jak zostali ugoszczeni w najpotężniejszym domu Menzoberranzan była dość rozczarowana. Musiało to oznaczać że albo Quentel jest naprawdę tak skąpa, albo mają dla niej nikłe znaczenie, tak drobne że w zasadzie mogłoby ich tu nie być.

Matka Opiekunka Baenre szybko rozpoczęła spotkanie i wyrwała Lairiel z drobnego zamyślenia na temat tego kto mógł być mordercą jej matki. Gdy mówiła, wzrok dziewczyny zatrzymał się na niej jakby świat dookoła nie istniał. Zastanawiała się czy dałaby radę negocjować warunki handlowe z twardą Quentel i gdy tak wszystko szło przykładnie jak dawniej nagle jej oczom ukazał się krótki obraz.


Wielki kot o jasnym pomarańczowo żółtym futrze w czarne plamki, prychnął wprost na nią dziko z furią i zniknął. Lairiel aż się lekko spięła, czując złość swego zwierzęcia i z drobną paniką chowając je w ciemności swoich myśli, najgłębiej i najdalej jak tylko mogła. Na takie coś nie mogła sobie pozwolić w domu Baenre, a jednak wyrwało się to z głębi jej klatki, coś złego czego nikt nie mógł odkryć.
Na szczęście Quentel odwróciła się i wyszła beznamiętnie, pozostawiając za sobą twardy odgłos swych obcasów i sprawiając że elfka znów jakby poczuła otaczającą ją rzeczywistość.

Niedaleko siedział jej niedoszły kochanek, Azdrubael Xorlarrin którego zaloty dawno temu chłodno odrzuciła. Teraz zdawał się odwzajemniać jej to samo zimno, a Lairiel sama nie wiedziała czy się jej to podoba czy nie. Ostatecznie jednak czarodziej nie przeszkadzał jej swą obecnością ani trochę, a nawet podobało się jej że tu jest, dlatego jej spojrzenie było raczej ciepłe i rozbawione.

Następny, Sinqualyn z Del’Armgo nie był jej wcześniej znany i choć wyglądał na względnie przystojnego mężczyznę, to wyraźnie zainteresował się Faerylaną z domu Baenre, mogłaby powiedzieć nawet że nieco zbyt nachalnie.

Samą zaś Faeryl, Lairiel znała i lubiła ze względu na gust i styl. Mroczna kapłanka umiała docenić piękno i wydawała się silną kobietą, a nawet jej królewska postawa nie przeszkadzała Mizzrym, w końcu taka była ich rola, kapłanek Lolth. Pozostawanie w ich cieniu i pociąganie za drobne sznureczki nawet jej odpowiadało. Nie czuła się ani trochę gorsza, nawet od samej Quentel gdyż patrzyła na siebie z innej perspektywy. Była uzupełnieniem tego czym były one.
Lekkim zaskoczeniem była jednak dwuznaczna propozycja jaka uszła z ust Faeryl. Lairiel choć niewątpliwie atrakcyjna nie miała wielu kochanków z braku własnego zainteresowania jak w przypadku Azdrubaela. Dlatego dziwiło ją jak każda okazja może służyć łapaniu nowych rybek w sieci, a jedna, Sinqualyn już się złapała. [b]Lairiel [b]zawsze bawiło pytanie czemu mężczyźni sami chcą dać się wykorzystać, by potem zostać wyplutymi i odepchniętymi gdy tylko znudzą się ich kapłankom?

Postaci Zorena Fey-Brache, Shizzara z Faen Tlabbar i Kelnozza z Melarn prawie nie dostrzegła, gdyż nie znała ich, a mężczyźni siedzieli cicho niewiele sobą zdradzając.

Nauhai mignęła jej oczom tylko przez chwilę, gdyż wtedy już dostrzegła kim był mężczyzna przy jej boku i wszystko inne przestało być ważne. Mimo to w jakiś sposób współczuła wyroczni, która całe życie miała być narzędziem w czyichś rękach. Lubiana była tylko przez tych którzy mieli ją w garści i którym nie mogła zaszkodzić, wystarczyłoby jednak tylko by odzyskała swą niezależność i wolność, a już Ci którzy byli po jej stronie stali by się wrogami. Wykorzystywana przez wszystkich i w głębi duszy przez każdego nienawidzona, jej dar był straszną klątwą.

Przez całe spotkanie choć zdawała się bardziej otwarta, to podobnie do reszty także nie była zbyt gadatliwa. Lubiła słuchać, przyglądać się i oceniać, ale niekoniecznie dzielić swoją wiedzą.

Dopiero wtedy dotarło do niej kim był mężczyzna którego tak zgrabnie unikał jej wzrok do tej pory. Elvolin Baenre, jej były kochanek z czasów jeszcze przed tym jak on przepadł, a ona wyruszyła na powierzchnie, lata temu. Jej oczy wpatrywały się w niego niczym w rzeźbę za szklaną szybą, powoli łapiąc każdy drobny ruch i wyraz twarzy. Z żadnym mężczyzną nie było jej tak dobrze jak z nim, choć na pewno miała i przystojniejszych, on miał w sobie coś co nie dawało elfce spokoju. Powietrze w Sali zrobiło się duszne, a suknia nieco ciasna w piersi, myśli zaś niebezpiecznie gorące. Dręczące pytanie jednak wróciło, zaciskając się na szyi elfki i ściągając na ziemię. Czemu zniknął? Znudziła mu się i znalazł sobie inną, unikając jej? Czemu nic jej nie powiedział, znikając tak nagle że była pewna jego śmierci?
Chciała znów z nim porozmawiać, pocałować, a nawet uderzyć. Wspominała jego dotyk, chwile które spędzili razem tak te bardziej intymne jak i całkiem subtelne i uświadomiła sobie jak bardzo jej go brakowało, a teraz był z nimi w tej sali i…
Właśnie! Byli na oficjalnym spotkaniu! Lairiel nagle ochłonęła przypominając sobie gdzie jest, odetchnęła lekko i pozwoliła sobie zwrócić uwagę na innych członków grupy, co jakiś czas zerkając na Elvolina który chyba to dostrzegł i… delikatnie jej pomachał?

„Co za głupek” – pomyślała.

Wywinęła nieco oczami, w duchu pytając samej siebie „Co on wyprawia?”. Powiodła z lekkim niepokojem dłonią przez włosy, niby się nimi bawiąc, zakręcając mały ich kosmyk wokół palca i pociągnęła zaciskając pętelkę. W ich prywatnym języku oznaczało to tyle co „zabić”, gdyż miała na to ochotę w tej chwili. Przecież zawsze ukrywali się z tym co ich łączyło, choć nie musieli. Gdyby ktoś wiedział że sypiają ze sobą nie miałoby to w drowim społeczeństwie większego znaczenia, w końcu tu nie jest to niczym niezwykłym. Lairiel jednak wolała by było inaczej, bo jak twierdziła niewiedza jest błogosławieństwem, a takiego daru chętnie udzielała innym. Znów wróciła myślami na oficjalny tor i dopiero teraz pomyślała że może nieco niegrzecznie było jej zachowanie, może powinna każdą z niezwykłych tu osób powitać osobno z należytym szacunkiem jak dawniej? W końcu nigdy nie wiadomo kiedy może trafić się jakiś interes, a Lairiel jako jedna ze znanych reprezentantek domu Mizzrym sama powinna czynić pierwszy krok do klienta. Coś się jednak zmieniło. Przyczyną było ostatnich kilkadziesiąt lat gdy Miz’ri postanowiła wszczepić jej nieco dodatkowych talentów, jakby obawiała się że słowa wszystkiego nie rozwiążą. Najbardziej dotknął ją jednak czas gdy wyruszyła „poznawać kultury powierzchni” co było tylko przykrywką dla planów Miz’ri. Od tamtej pory nie mogła już patrzeć na świat w ten sam sposób, szukając równowagi w swojej burzliwej duszy. Odnajdując swoje Ki poznawała samą siebie, a morze tych odkryć nie miało końca. Z negocjatorki stała się zabójczynią dziwnej zrodzonej z powierzchni sztuki walki ninja, gdzie ciało i umysł musiało zgrać się, dążąc do perfekcji. Wiele rzeczy nie dawało jej spokoju, a siedzący na wprost Elvolin, ani trochę w tym nie pomagał…

Spotkanie dobiegło końca i trzeba było podjąć decyzje. Jako że domy handlowe, uliczni handlarze i grupy przestępcze miasta były jej dość znane, a kupców z powierzchni trzymała za jaja, Lairiel była bardziej chętna przyłączyć się do grupy Elvolina. Oczywiście nie był to jedyny powód, ale ten był głosem rozsądku. Drugą sprawą był fakt że to przedstawiciele Baenre mieli stać się jakby ich przełożonymi i przez nich Quentel chciała wykorzystać także ją samą. Elvolin, ile by się nie zmieniło przez te dwadzieścia lat, był kiedyś jej ukrytym kochankiem. Sprawiało to że nawet jeśli nie dałoby się za pomocą tej drobnej słabości którą do niej żywił pociągnąć to tu, to tam za sznurki… to jednak zawsze znała go nieco lepiej, co także mogła wykorzystać.

Nauhai nie myliła się. Gdy tylko Elvolin odprowadził gości, dało się przyłapać ich spojrzenia wyraźnie bardziej sobą zainteresowane. Delikatny, ale wciąż grzeczny dotyk dłoni czarodzieja na plecach Lairiel. Jego krótki szept do ucha dziewczyny i niby obojętne pożegnanie nim wróciła ona do zbrojnego orszaku eskorty Mizzrym, opuszczając posiadłość Baenre i znikając w mroku miasta…


.
 
__________________
In the misty morning, on the edge of time
We've lost the rising sun
Kata jest offline  
Stary 11-01-2012, 23:01   #15
 
Qumi's Avatar
 
Reputacja: 1 Qumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetny
Azdrubael

Azdrubael milczał, co oczywiste, przez całą audiencję, bacznie wsłuchując się w słowa Matki Opiekunki. Jego wzrok, nie spoczął jednak nawet na moment na jej osobie, bacznie lustrując wszystkich swoich towarzyszy oraz - zwłaszcza - towarzyszki. Z ostentacyjnym wyłączeniem z tej grupy osoby Lairiel. Bardziej ostentacyjną była tylko jego reakcja - a raczej brak jakiejkolwiek, w tym zaprzestanie przyglądania się wdziękom drowek - na brzmienie dwóch słów.
Jaezred Chaulssin... Spojrzał wreszcie na Matkę Opiekunkę. Patrzyła akurat na niego, co nieszczególnie go zaskoczyło i zapewne nie było przypadkowe. Grupą którą miała się zając tym aspektem śledztwa, przewodzić miał Elvolin. Przypominał sobie jego osobę z Sorcerre, co nieco go ucieszyło - mniej kapłanek a więcej mężczyzn, w tym magów, było jak najbardziej po jego myśli. Azdrubael był już pewien w której grupie się znajdzie. Pozostawało poinformować o tym fakcie swojego, przyjmijmy że przełożonego...

Chwilę trwało, aż Elvolin, zajęty flirtowaniem z Lairiel skrzyżował spojrzenia z młodym Xorlarrin. Wystarczyła sekunda. Lekkie skinienie głowy. Przyjęcie wspólnego frontu, najczęściej tylko chwilowego oczywiście, wobec zaistniałej nagle sytuacji, odłożenie prywatnego konfliktu w obliczu wspólnego wroga - ten gest należał do jednych z najprostszych w języku ciała drowiej rasy. Nie wątpił że Elvolin zrozumiał przesłanie i po audiencji czeka go z nim rozmowa. Pozostało tylko liczyć, że nie dołączy do nich ta głupia Mizzrym. Zawsze była tak zapatrzona w tą całą powierzchnię, nic się nie zmieniło, sądząc po jej wyglądzie. Azdrubael czekał na chwilę, w której wreszcie się potknie o coś i wybije swoje równiutkie ząbki, z tej jej zadbanej jak u zwykłej ulicznicy twarzyczki. Cokolwiek by jednak nie powiedział, trafiającej bardzo w jego gusta twarzyczki...

Azdrubael zmienił pozycję na jeszcze bardziej nonszalancką. Poprawił powłóczystą szatę i leżącą teraz na kolanach maskę, jaką tradycyjnie członkowie jego domu zakładali, kiedy oficjalnie przemieszczali się po Menzoberranzan, jak i poza, przyjmijmy, że bezpiecznym, terenem tego miasta. Młody mroczny elf ściągnął ją z twarzy kiedy tylko przybył do rezydencji Pierwszego Domu, z wyraźną ulgą. Nie znosił tej tradycji, chociaż doceniał jej zalety praktyczne. Szczególnie fakt, że dopóki nie był zmuszony się odezwać, ukryty w obszernym piwafi i skrywając swoją tożsamość za pozbawioną wyrazu maską, był traktowany w sposób zarezerwowany nie tylko dla kobiet, ale nawet dla wysoko urodzonych i wysoko postawionych kapłanek Lloth - wszak nikt kto nie był lepiej w mieście ustawiony niż członkowie Domu Xorlarrin, nie chciał ryzykować że obraża właśnie jakąś z nich.

Azdrubael jednak, kiedy nie był do tego zmuszony praktycznością takiego postępowania, nie chciał ukrywać swojej tożsamości. W zasadzie nie chodziło nawet o tożsamość, co o twarz. Ta była zdecydowanie bardziej w mieście znana, niż już na przykład jakiekolwiek fakty z jego przeszłości. O jego twarzy można było powiedzieć dużo. Wśród faktów, znalazły by się takie, jak np określenia - długa, pociągła, proporcjonalna, wyraźnie zarysowana. Słowa te jednak nie były w stanie oddać uczuć jakie wzbudzała. Chodziło tu chyba o szczegóły, które można było nazwać egzotycznymi. Włosy, długie prawie do pasa, nie pozbawione pigmentu ani nie farbowane, naturalnie perłowe w barwie, okalały twarz gęstą grzywą, w tej chwili zpętaną za sprawą fioletowej wstążki na wysokości karku oraz cienkim, misternie zdobionym w srebrze diademem. Bujne choć okiełznane włosy, podkreślały tylko dwa przyciągające uwagę szczegóły w wyglądzie twarzy Azdrubaela. Pierwszą były, oczy. Ich jasno niebieskie tęczówki wyraźnie kontrastowały z hebanowo czarną skórą drowa. Biła z nich pewność siebie, połączona z czymś, co było rzadkim widokiem na twarzy mrocznego elfa - spokój. Pewność siebie i spokój. Oba tworzyły mieszankę która w większości wypadków byłaby dla przeciętnego drowa wystarczającym powodem do agresji wobec tak butnego by czuć się pewnie drowa, w tym wypadku jednak działały niemalże hipnotyzująco. Coś w spojrzeniu Azdrubaela powodowało, że interlokutor zatrzymywał się, by poznać jego posiadacza, nim spróbuje go zniszczyć. Zazwyczaj po chwili pojawiały się wątpliwości. Gdzieś za tą pewnością siebie, można było być pewnym, ża zastanie się spokojnie czekającą na swoją kolej bewzględność, która puki co jednak, ustępowała pola ciekawości. Drugą istotną cechą, którą szybko rzucała się w oczy, był jego uśmiech.
Nie chodziło tutaj o znów emanującą od niego pewność siebie. Tego typu uśmiechu można było być pewnym u kogoś roztaczającego taką aurę. Gorzej było z kolorem zębów. Czerwień nie była czymś niezwykłym w tym wypadku, jednak w drowiej populacji tej części Podmorku bardzo rzadka. Wszystkie te szczegóły powodowały, że Azdrubael wyglądał faktycznie na przybysza z dalekich stron. Pod tym względem kobiety drowów nie różniły się zbytnio od przedstawicielek innych ras i Azdrubael cieszył się w Menzoberranzan sporym powodzeniem. Fakt, że najczęściej zainteresowanie było przelotne, wcale go nie martwiło. Zapewniało rozrywkę i stymulowało jego kondycję, która przez czas spędzany w Sorcerre i Czarowieży Xorlarrin wystawiana była na próbę. Zresztą, wartościowe dla niego partnerki i tak potrafił zatrzymać na dłużej...

Porażki go irytowały. Porażka w postaci Lairiel Mizzrym, nie irytowała go już dawno, gdyż o niej zapomniał. Teraz natomiast Lairel znów świeciła swoimi wdziękami przed jego nosem. Brak reakcji i zainteresowania akurat nią, z całego tego towarzystwa, był chyba tak ordynarny, że gdyby ją kopnął w ten jej zgrabny tyłek, było by to mniej zauważalne.

Zebranie zakończyło się, zanim na dobrą sprawę się rozpoczęło. Krótka, żołnierska odprawa i do Domów. Azdrubael nie narzekał na to - nie lubił dłużyzn. Teraz pozostało porozmawiać z Elvolinem. Najlepiej bez tej kokoty w pobliżu. Podnosząc się z siedziska, zgarnął z kolan ozdobna maskę i westchnął...

~*~

Rozmowy z matkami opiekunkami domów okazały się żmudne i męczące. Kobiety chciały znać każdy szczegół spotkania i wszystko o innych reprezentantach. Widać, że nie były zachwycone ilością informacji i wyrażały to dość bezpośrednio, choć każda na swój sposób – czy to zwężają oczy, tupiąc, czy nawet podnosząc głos. Po długiej naradzie i ustaleniu szczegółów reprezentanci byli wolni. Mimo pewnej irytacji, matki opiekunki były zwykle skore do sugestii swoich reprezentantów w kwestii wyboru grupy. Jedynie Shizzar został zmuszony do przyłączenia się do grupy Faerylany.

Wolny czas każdy spędził ten w inny sposób, czy to wykorzystując wolny czas na rozrywkę czy już zaczynając swoje śledztwo. Ta noc była spokojna, jak na drowie realia. Obyło się nawet bez zamieszek buntowników czy zgonów kupców – miasto czekało, przygotowywało się.

Ciężko nazwać początek dnia w Menzoberranzan „dniem”, gdyż jedynie magiczne światła miasta, które mogły palić się o dowolnej porze, zapewniały coś na wzór dziennego światła. Poranek był dla jednych bardziej lub mniej męczący. Ciężka od trunków głowa, blizny z poprzedniego dnia czy po prostu zmęczenie były towarzyszkami tych, którzy postanowili aktywniej spędzić noc.

Tak jak poprzednio, reprezentanci zostali poproszeni do komnaty gdzie Quentel przyjmowała audiencje. Nie zastali jednak jej tam. Straż, troje Baenre i ktoś na wzór szambelana przywitali gości.

-Proszę udać się za tymi, których państwo wybrali.- oznajmił szambelan.

Shizzar ruszył za Faerynalną, która udała się w lewo do niewielkich drzwi. Trzask mechanizmu zamka rozniósł się echem po sali. Drzwi zostały otwarte, zapraszając chętnych. Nauhai udała się w prawo w stronę innych niewielkich drzwi i uczyniła podobnie do Faerylany. Elvolin został w Sali z tymi, którzy zostali.

-Za mną.- odpowiedział i ruszył w stronę głównych wejściowych/wyjściowych.

~*~
Grupa Faerylany

Niewysoki, ciasny korytarz prowadził do niewielkiej komnaty z dywanem o wysokim włosiem z Rothe, oczywiście futro zwierza było uszlachetnione magią i zabarwione na fiolet. W dotyku było delikatne i miękkie niczym letnia bryza, choć niewielu z tu obecnych mogłoby użyć tego porównania.

Faerylana usiadła w fotelu oprawianego czarną skórą płaszczowców, obok stolika bogato zdobionego motywami pająków. Po prawej, z 2 metry od stolika i Faerylany znajdowała się wygodna sofa z takiej samej skóry co fotel. Dookoła znajdowały się księgi na półkach równie bogato zdobionych co stolik. Byli właśnie w biblioteczce Quentel. Wiele ksiąg było oprawionych w czarną skórę, parę nawet było zakutych w metal.

Drowka wyciągnęła z niewielkiej kieszeni przy udzie 4 pierścienie, które rano odebrała przed spotkaniem. Nadszedł czas na drobne wyjaśnienia.

~*~
Grupa Nauhai

Nauhai prowadziła grupę ciasnym korytarzem bez żadnego oświetlenia. Światło by było potrzebne drowom, bo doskonale widziały w ciemnościach, jednak brak światła oznaczał też brak kolorów, które z kolei były dość przyjemnym urozmaiceniem. Tu jednak nie znalazły dla siebie miejsca. Ściany były pokryte żłobieniami i płaskorzeźbami przedstawiającymi mityczną historię Lolth i przygody mrocznej bogini.

W parę metrów dalej, czy głębiej, zaczęli zbliżać się do jakiegoś źródła światła. Gdy do niego dotarli znaleźli się w niewielkiej kaplicy ku czci Lolth. Niewielka ława stała naprzeciwko posągu Lolth przedstawiającego boginię jako pająka z głową drowki. Dookoła znajdowały się różnorakie dary dla bogini, w tym parę mniej apetycznych. Nauhai stanęła naprzeciwko ławy, obok posągu Lolth nie śmiąc go zasłaniać. Wskazała na miejsca na ławie, sugerując że tam mają usiąść ci, którzy z nią przybyli.

~*~
Grupa Elvolina

Mag cieni poprowadził swoją grupę do swojego laboratorium. Matka opiekunka Baenre nie posiadała więcej komnat przy swojej sali audiencyjnej, a poza tym nie chętnie dałaby skorzystać z niej jakiemuś samcowi. Elvolin był zmuszony zaprowadzić grupę do swojego laboratorium, gdzie będzie mógł wyjaśnić im szczegóły ich misji.

W laboratorium kazał grupie usiąść na ławce, a sam wyjął parę ampułek na stół alchemiczny. Wziął kawałek kamienia i polał go substancją z jednej z ampułek. Kamień zaczął się palić żywym ogniem, aż całkowicie roztopił się. Wyciągnął potem ludzką rękę, świeżo odciętą od swojego właściciela, i polał ją innym specyfikiem. Ta zmieniła natychmiast barwę i wygląd na identyczną do skóry drowa.

- Pozostałe dwie substancje niwelują naszą naturalną odporność na czary i zdolność widzenia w ciemnościach. Niby nic aż tak poważnego, ale możliwości taktyczne są olbrzymie. To część substancji, które rozprowadzają nasi wrogowie. – zaczął swoje wyjaśnienia.
 

Ostatnio edytowane przez Qumi : 12-01-2012 o 09:34.
Qumi jest offline  
Stary 18-01-2012, 19:23   #16
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Interesujące...
Dwie kapłanki pozwoliły samcowi rozgrywać sytuację podług jego woli.
- Panie, pozwólcie, że w imieniu naszego domu pozwolę sobie odprowadzić dostojnych gości - Elvolin wygłosił standardową formułkę. Sinqualynspoglądał na przedstawicieli Baenre zimnym i spokojnym spojrzeniem złotych oczu. Typowym dla siebie spojrzeniem i równie typową, nie wyrażającą nic mimiką twarzy. Na moment uniósł brwi ze zdziwienia widząc dziwaczny gest u Elvolina, a skierowany do jedynej drowki wśród gości. Ale to była jedyna oznaka jakichkolwiek uczuć jaką Pierwszy Strażnik przejawił. Gest Elvolina został zauważony, wnioski wyciągnięto z tego i tyle... Sinqualyn nie widział powodu by komentować cokolwiek.
Niemniej kolejne zachowanie Elvolina znów wywołało lekkie zdumienie Sinqualyna. Czarodziej Baenre od tak ich odprawiał? I to narzucając swe zdanie kapłankom? Uprzejmie bo uprzejmie, ale narzucanie zdania było... narzucaniem zdania.
Czarodziej spodziewał się jednak czegoś więcej ze strony przedstawicieli rodu Baenre. Jakichś sugestii co do misji, określenia wymagań, czegokolwiek... Na pewno nie zabawy w odźwiernych.
Dlatego też spojrzenie czarodzieja skupiło się na kapłankach w nadziei, że wykażą ciekawszą inicjatywę niż pożegnanie gości.

Wykazały jakąś, w końcu...
Każda z nich.
To było coś na co Sinqualyn czekał. Dokładne określenie potrzeb. Kobiety wiedziały czego chcą. Dobry znak na przyszłość. Czarodziej uśmiechnął się lekko, może nawet zawiadacko, spoglądając na Faeryl.
Bo czyż nie był magiem bojowym? Nie spędził tak jak Elvolin czasu na podróżach i na badaniu planów. Nie zajmował się czytaniem ksiąg i wróżeniem z kul jak to czynili mistrzowie wróżenia, tacy jak Kelnozz. Nie był magiem akademickim, nie tworzył przedmiotów, nie uczył teorii magii.
Zamiast tego walczył i zabijał.
Walczył wielokrotnie, dowodził podczas wojny, dowodził i po niej. Chronił swoją matką podczas jej nielicznych podróży. Co prawda nie specjalizował się w krzykliwej magii wywoływania, lepiej czując się w bardziej subtelnej dziedzinie magii i tworząc własny sposób pozbawiania życia. Niemniej był magiem wojennym i weteranem, a choć... równie dobrze mógł wpasować się w misję Nauhai, to jednakże niechętnie zdradzał swoje sekrety. Tym bardziej przed samicami obcego Domu.
Skłonił się lekko po wypowiedziach kapłanek. Teraz naprawdę skończyła się ta audiencja.


Gdy “goście” oddalali się od domu Baenre uśmiech na twarzy Sinqualyna wydawał się powiększać i stawać bardziej... złowieszczy. W końcu kilkanaście metrów od siedziby Baenre drowi czarodziej wybuchł głośnym śmiechem, wywołując konsternację i niepewność na twarzach swej eskorty. Ekscentryczność Sinqaulyna była znana, podobnie jak jego wyrachowanie.
Marchewka i kij. Pożądanie i strach. Odwieczna metoda drowek panowania nad samcami.
Ponoć sprawdzone metody są najlepsze, ale... sprawdzają się tylko tych, którzy ich nie zauważają.
Sinqualyn był inny. I być może kapłanki domu Baenre będą miały okazję się o tym przekonać.
Zaczynała się więc partia szachów, Faerylana i Nahuai rzuciły wyzwanie i uczyniły pierwszy ruch.
Czas więc wybrać przeciwniczkę i odpowiedzieć na ich ruch własnym. Sinqualyn już wybrał, pozostało tylko przekonać Matkę Opiekunkę do swego wyboru.
Ostatecznie bowiem, manipulowanie innymi wymaga finezji. A nie brutalnej siły.


Mez’Barris Armgo go oczekiwała.
Drowka przesiadywała w swej prywatnej komnacie, której dyskretny przepych.Drobna w budowie Matka Opiekunka domu przesiadywała na futrze zdartym z planarnej bestii.
Demona, którego ponoć niegdyś pokonała sama w pojedynkę.


Połączenie delikatności i grozy, mające przypominać iż Mez’Barris nie należy lekceważyć.
Sinqualyn skłonił się przed swą panią głęboko i rzekł spokojnym tonem głosu.-Matko Opiekunko.

Drowka przełożyła kusząco nogę na nogę, uniosła lekko brwi sugerując, że będzie całkowicie skupiona.

-Sinqualynie... jak oceniasz swoją wizytę u Baenre? - od razu przeszła do sedna sprawy, nie marnując czas na pogaduszki.

-Baenre wykorzystali zamieszanie, do rozwiązania własnych problemów cudzymi rękoma.- rzekł drow siadając na niewielkim stołeczku z dala od kapłanki.-Misje zlecone przez dom Baenre mają tylko powierzchowne powiązania ze śmiercią Miz’ri. Co jednak nie zmienia faktu, że są powiązane z ostatnim buntem.- drow spokojnym tonem relacjonował swe spostrzeżenia i uwagi.-Większość Domów nie pofatygowało się, by wysłać swoich przedstawicieli. Zamiast tego podesłali najemników. Jedynie Kelnozz z Domu Melarn i Lairel z Domu Mizzrym, reszta to... mniej lub bardziej powiązane z poszczególnymi domami wolne ptaki. Misje zlecone przez Baenre są trzy. Jedna prowadzona przez Elvolina, dotyczy tajemniczych drowów korzystając z magii cienia i rozprowadzających alchemiczne substancje po Menzoberranzan. Ponoć należą oni do Jaezred Chaulssin.- uśmiechnął się ironicznie.-To że właśnie jego wyznaczono do tej misji... jest... intrygujące. Tym bardziej, że podczas krótkiej odprawy Elvolin spoufalał się niezbyt dyskretnie z drowką z Domu Mizzryn. Tego samego, który chlubi się że kontroluje handel w Menzoberranzanie. Działalność Jaezred Chaulssin jest niewątpliwie policzkiem dla tego Domu, a może i dowodem zinfiltrowania go przez wrogie Menzoberranzanowi siły. W kontekście śmierci Matki Opiekunki...- nie dopowiedział więcej, jedynie wzruszył ramionami kontynuując.- Możliwe że dla obojga nich ta misja jest szansą na oczyszczenie się z podejrzeniem o zaniedbania.. lub gorszych.

Mez'Barris machnęła lekko ręką.

-Śmierć Mizz'ri tylko przyspieszyła wydarzenia, które już wcześniej zostały wprawione w ruch. Niemniej jednak zażyłość reprezentantki domu Mizzrym z Elvolinem Baenre jest bardzo interesująca... Jesteś na pewno świadom tego, że Lairel przebywała przez dość długi czas poza Menzoberranzan, podobnie jak Elvolin... tak, to bardzo interesujący zbieg okoliczności. Kontynuuj. - palce prawej dłoni drowki zaczęły muskać jej wargi w geście zamyślenia.

-Kolejna misja, której przewodzi kapłanka Faerylana to bunt wśród niewolników Baenre. Wedle przekazanych nam informacji ,w ostatnich miesiącach wzrosły niepokoje wśród niewolników. A straty przy ich tłumieniu okazały się niepokojąco duże. Ponoć połowa strażników, która udała się w pościg za zbiegłymi niewolnikami, nie wróciła.- stwierdził czarodziej. Przymknął oczy rozważając na głos.-Jest to misja bardzo... ciekawa. Nie dość, że poznanie przyczyn tych buntów i zwiększonej agresji niewolników pozwoli nam uniknąć błędów Baenre to jeszcze... być może uda się poznać słabe punkty panującego Domu. Niemniej wymagane będzie większe zaangażowanie z naszej strony. To misja wojskowa, więc potrzebni będą wojownicy którzy wesprą mnie. Myślałem o kilku... trzech lub czterech magach gwardzistach, których wezmę ze sobą.

Matka opiekunka kiwnęła głową zgadzając się z opinią samca.
-Bardzo trafne uwagi. Możesz oczywiście dysponować zasobami domu, w umiarkowany sposób oczywiście. Czterech gwardzistów to oczywiście niewielki koszt, jednak nie lubię tracić zbyt wielu swoich zabawek, rozumiesz?- spojrzała w oczy Sinqualyna.

-Kontynuuj.- rozkazała po raz kolejny.

-Ostatnia misja to problem, którego rozwiązanie zlecono kapłance Nauhai. Dotyczy ona spontanicznego pojawienia się wielu niewolników, tych których poddano zabiegom naznaczenia faerziness. Osobiście wykluczałbym naturalny proces.-Oczy drowa otworzyły się i złote spojrzenie oczu skupiło się na Matce Opiekunce.-Wspomniano też o...drugiej grupie niewolników, bardzo agresywnej grupie, którą przyjdzie ścigać Faerylanie. Z tych wszystkich zadań, najbardziej opłacalne dla naszego Domu wydaje się... właśnie owo drugie zadanie. Nawet jeśli wymaga, pewnych...hmm... wyrzeczeń, w postaci wydelegowania jeszcze czterech samców.
-Nauhai... wolałabym ją mieć na oku... gdyby podczas misji nie udałoby się powstrzymać niewolników przed jej zaszlachtowaniem... cóż byłaby to oczywista tragedia.- wbrew słowom kapłanka jednak uśmiechnęła się.
-Twierdzisz jednak, że grupa Faerylany może być bardziej opłacalna dla naszego domu... ciekawe... - drowka zaczęła się zastanawiać intensywnie mierząc samca wzrokiem.
-Być może masz rację. Zgadzam się na twoją propozycję- szybka zmiana decyzji nieco zaskoczyła maga, ale być może była to tylko kolejna z gierek Mez'Barris.
Czarodziej skłonił się w milczeniu i ruszył do wyjścia. Na jego obliczu wykwitł lekki uśmieszek.
Ostatecznie, uzyskał wszystko to co chciał, bez podlizywania się Matce Opiekunce Domu.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 22-01-2012, 21:34   #17
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Post zawiera odrobinę erotyki

Chwila na przebranie się i relaks.

Sinqualyn przybył do swej komnaty, zaraz po rozmowie ze Matką Opiekunką. Rozejrzał się po niej, mrużąc lekko oczy. Wyglądało na to, że jego niewolnica wykazała się odrobiną posłuszeństwa i posprzątała tu nieco.
Potarł kark wzdychając lekko i zamykając drzwi. Na dźwięk zamykanych drzwi Arisodwróciła się w stronę wchodzącego mężczyzny. Słysząc jego westchnięcie ruszyła w jego stronę kusząco kołysząc biodrami i zmysłowo wykrzywiając usta w uśmiechu.- Zmęczony?-

-Trochę... tym całym ganianiem.-mag odpiął płaszcz i położył na krześle. Spojrzał na Aris i spytał.-Byłaś... nie, to głupie pytanie. Mam nadzieję, że nie namieszałaś za bardzo wśród moich podwładnych.
Podszedł do karafki i wina i rzucił cicho zaklęcie, by upewnić się, że nie zawiera ono trucizny.- Czeka nas robota Aris. W której przyjdzie ci nie tylko kręcić tyłeczkiem, ale i podrzynać gardła.
- Yhmmmm... taka robota to sama przyjemność, jak dobrze o tym sam wiesz mój panie. - wyszeptała mu w ucho Aris ocierając się prowokująco o niego i dodając: - Na razie kąpiel przygotowana i czeka. - jej dłonie nie próżnowały wsuwając się pod koszulę mężczyzny i powolnym ruchem uwalniając go z niej.

-Wiem... lubisz ostre zabawy, czy to z mężczyzną, czy to kobietą, czy to ze sztyletem.-odparł z ironicznym uśmiechem mag, obejmując dłonią jej pośladek.-Ale na czas misji, musisz wykazać się pewną powściągliwością. Nie chcemy zbyt wiele ujawnić pozostałym uczestnikom.
- Zapewne będziesz umiał wytłumaczyć moją obecność. Wszak jak dobrze wiem lubisz to co mogę ci zaoferować. - jej dłonie przesunęły się po brzuchu mężczyzny sunąć w dół.
-Wiem dobrze moja słodka.- mruknął drow wędrując dłonią po jej włosach.-I dlatego, musisz być dla odmiany grzeczna, posłuszna i nie rzucająca się w oczy. Żadnych zabaw na boku, dopóki nie uporamy się z misją, zrozumiano?
- Hmmmm... to może dla ciebie oznaczać, iż więcej uwagi będziesz musiał poświęcić moim potrzebom. - rzekła dziewczyna unosząc głowę i uśmiechając się do niego znacząco, jej dłonie zaś sprawnie rozpięły bandolet i spodnie mężczyzny zaczęły sunąć w dół.
-Raczej... kapłance, która będzie dowodziła misją. Baenre dowodzi tą misją i jej spojrzenie spocznie na nas.- odparł cicho Sinqualyn. Jego złote oczy wpatrywały się w dekolt niewolnicy.

- Czy ta kapłanka potrafi to co ja? - spytała Aris lekko popychając go w stronę przygotowanej kąpieli. Jeden krok, drugi, trzeci i już mężczyzna znalazł się w wodzie, a ona sama nie zdejmując z siebie luźnej sukni podążyła do niej zaraz za nim. Mokry materiał zrobił się przezroczysty, a dziewczyna zanurzyła dłonie i nabrała w nie wody, po czym polała nią pierś Sinqualyna. Patrząc na spływające krople pochyliła się i przesunęła ich śladem koniuszkiem języka. Jej dłoń zaś zanurzyła się w wodzie i przesuwała w pieszczocie do celu, jaki sobie obrała.
-Trudno rzec... kapłanki wolą być wielbione niż...- zadrżał czując jej palce pomiędzy swymi udami.- Ale Faeryliany nie znam bliżej.
Uśmiechnął się i nachylił do przodu, pocałował ją drapieżnie i mocno. Jego język wił się w jej ustach przez chwilę.-Na pewno jest władcza i bystra. Nie możemy więc dać jej okazji spostrzec, naszych sekretów... przedwcześnie.
- Przecież wiesz, że potrafię być niewinna jak dziewica, posłuszna jak najgrzeczniejsza służka, pokorna ... no może bez przesady. - rzekła mu na to zaciskając palce i pochylając się nad nim prowokująco ocierając nabrzmiałymi piersiami o jego pierś, a ustami ocierając się o skórę jego szyi.
- Potrafię udawać... - rzekła muskając ustami jego ucho po czym lekko je przygryzła.
Poczuła jak Sinqualyn zacisnął dłoń na jej piersi ugniatając ją mocno i drapieżnie. W jego ruchach i dotyku dominowała dzika pasja i zwierzęca niemal drapieżność. Drow pieszczotliwie wodził językiem po jej szyi, mrucząc.-Po misji, będziesz mogła się nieco zabawić.
- Tylko po? A przed? - spytała. I nie czekając na odpowiedź ugryzła go w ramię, po którym akurat przesuwała usta.
-Też..- westchnął drow zamykając oczy i skupiając się na masowaniu dłonią jej biustu, całkowicie oddany władzy jej palców i ust.

Dziewczyna z drapieżnym uśmiechem przesunęła dłonią sprawdzając reakcję mężczyzny na swoje poczynania. Po chwili jej dłoń ukazała się na powierzchni wody i sunęła w górę mijając brzuch mężczyzny by przesunąć się na jego pierś. Pozostawiając ślad swej wędrówki, w miejscu gdzie paznokcie dziewczyny stykały się ze skórą. Ona sama zaś w tym czasie obięła uda mężczyzny swoimi udami i zaczęła prowokująco się o niego ocierać sprawiając, że woda falując wylewała się na podłogę.

Sid przyglądał się temu z ciekawością, ukryty w jednej z kieszeni bandoletu. Nauczył się już bowiem, że gdy dwunogi zajmując się sobą lepiej być cicho i im nie przeszkadzać.

Drow zdarł z niej mokrą szatę i ustami pieścił pełne piersi niewolnicy, od czasu go czasu znacząc jej skórę miłosnymi ugryzieniami.-Nie nudziłaś się tu chyba beze mnie ?
Drżał, bowiem ocieranie się dolnych partii ciała Aris, budziło w nim olbrzymie żądze.
Roześmiała się słysząc pytanie mężczyzny:
- Czy widziałeś mnie kiedyś znudzoną? - i nie czekając na jego odpowiedź owinęła swoje długie nogi wokół jego bioder mocno je zaciskając zaś ramionami oplotła jego szyję. Nie zaprzestała jednak swoich ruchów, jej ciało unosiło się w górę i w dół, ocierając o niego i coraz bardziej prowokując do reakcji. Ustami zaś przylgnęła do ust drowa w zaborczym pocałunku, wypełniając mu usta swoim ruchliwym językiem. Po chwili jednak oderwała je od nich i przesunęła w stronę jego ucha szepcząc:
- A ty? Czy nie stęskniłeś się za mną i za tym co mogę ci dać? - kończąc zmysłowe pytanie zaczęła kąsać mu ucho w delikatnej jak na nią pieszczocie.
-Dobrze... wiesz, żądza nie jest.. moją panią.- wysapał drow, choć jego ciało zaprzeczało jego słowom. Językiem wił po jej szyi i dekolcie, dłońmi obejmującymi kształtne pośladki niewolnicy nakierowywał jej ciało na ucieleśnienie swego pożądania. Gotowe by złączyć ich oboje w pełnej żądzy i wyuzdania ekstazie.
- Wieeeeeeeem... - ni to wyjęczała ni wymruczała dziewczyna biorąc go w swoje władanie. Jej ciało przyspieszyło swe ruchy prowokująco się kołysząc i zaciskając na nim. Dłonie zaś przesunęły się na jego plecy, gdzie odchylając się lekko do tyłu Aris wbiła mu swoje paznokcie i przesunęła nimi w górę pozostawiając na jego skórze krwawe ślady.

Drow zacisnął zęby z bólu. Znał nieco przyjemności w jakich gustowała Aris. I jedną z nich było to co czyniła, teraz...Ból i żądza. Lubiła zadawać je jednocześnie swym kochankom. Jedni to lubili, Sinqualyn jedynie przywyknął.
Aris bowiem dawała coś więcej niż tylko ból i żądzę. Coś czego niewiele szlachetnych drowek mogło mu dać. Ich ruchy nabierały dzikości i energii. Woda z wanny wychlapywała się, gdy ich ciała wiły się w narastającej przyjemności.
Dłonie Sinqualyna pieściły plecy Aris, usta wielbiły piersi. A niewolnica oglądała swoje pokryte krwią paznokcie.


Po czym z ostentacyjną lubością zaczęła zlizywać z nich drowią posokę.
Wyjmując palec z ust rzekła rozkazującym tonem:
- Mocniej! Tylko na tyle cię stać? - uniosła się przy tym do góry zatrzymując, by sprowokować go do działania.
Odpowiedzią był niemalże zwierzęce warknięcie i zimny oraz niemalże złowrogi błysk w oczach drowa. Sinqualyn chwycił ją za biodra i docisnął do siebie. A jego ruchy ciała przyspieszyły. Skupiając się na tym przestał pieścić ciało niewolnicy. Z drugiej strony gwałtownie poruszające się piersi, podskakującej na magu Aris byłyby trudne do pieszczenia. A wody wylewało się coraz więcej.

A dziewczyna wiła się na nim i szalała w szaleńczej jeździe na jaką mogła sobie pozwolić w ograniczającej jej ruchy bali. Z jej ust raz po raz wyrwał się jęk rozkoszy, jednak bardziej skupiła się tym razem na tym, aby to drow stracił swoją kontrolę nad ciałem i zatracił się w rozkoszy, którą mu stopniowo coraz bardziej zwiększała. Wykorzystując do tego celu swoje ciało i sztuczki, które znała i których nie zawahała się użyć w tym celu. Miała na celu doprowadzenie go do wrzenia i wyczuwała iż jest coraz bliższa jego osiągnięcia.

To jej się udawało, kąpiel zmieniła się w dziką pasję dwojga splecionych ciał. Pieszczoty nabierały dzikości. Pocałunki pełne pasji znaczyły ich ciała i... wtedy ktoś zaczął pukać do drzwi.
Z ust dziewczyny wyrwał się okrzyk:
- Woooooooooon! - i nie przerywając swych ruchów dalej ujeżdżała mężczyznę, który teraz był pod jej władaniem. Nie była w tej chwili niewolnicą, była panią sytuacji, a ta byłą coraz bardziej pełna żądzy, która, aż rwała się do wybuchu.

Pukanie nadal rozbrzmiewało, jednakże zbliżający się do wybuchu ekstazy drow go nie słyszał. Albo ignorował. W tej chwili liczyło się gorące ciało jego niewolnicy. Oraz jego własne zaspokojenie.

W końcu docisnął mocno Aris do siebie... i doszedł do szczytu ekstazy. A niewolnica roześmiała się czując jego wybuch, nie zwalniając, a jeszcze bardziej zaciskając się na nim, tak jakby chciała wycisnąć z niego wszystko co tylko będzie w stanie. Jednak i jej ciało poddało się rozkoszy sprawiając, że dziewczyna zadrżała wydając okrzyk spełnienia. Z jej ust zaś wypłynęły słowa:
- Czy jesteś gotowy na kąpiel... panie?
-Nie żartuj sobie.- prychnął nieco wymęczony Sinqualyn i rzekł.- Idź sprawdź, kto się tu dobija.

Aris uśmiechnęła się pod nosem lekko złośliwie i podniosła. Wyszła z balii rozchlapując wodę i pozostawiając na podłodze mokre ślady, kiedy kierowała swoje kroki w kierunku drzwi. Ujęła klamkę otwierając je na całą szerokość i warknęła:
- Czego? - nie krępując się tym, że stoi w nich naga i ociekająca wodą.
Po drugiej stronie stał niewolnik. Diablę niewątpliwie poczęte w Menzoberrean.



Mimo przeklętej krwi, całkiem urodziwe. Uśmiechnęło się widząc Aris w całej jej nagiej okazałości i rzekło. -Kapłanka Triera żąda by Sinqualyn Armgo przybył do niej. Natychmiast.

Aris już miała rzec co może sobie kapłanka ze swym żądaniem zrobić, a właściwie bardziej gdzie sobie je wsadzić, ale przypomniała sobie jak drow polecił jej... być miłą.
- Twa pani żąda, byś ją nawiedził bezzwłocznie. - rzuciła przez ramię w stronę tkwiącego w wodzie mężczyzny, sama zaś prowokując się wyginając tuż przed nosem stojącego w progu niewolnika.
-Nie ruszaj zabawek Suki. Bo może być niemiło.- krzyknął Sinqualyn wstając z wody i wyraźnie poirytowany. -Jeszcze tylko jej brakowało dziś do kompletu.
Diablę zaś zjadało krągłości dziewczyny wzrokiem.

Aris odwróciła się na pięcie i trzasnęła drzwiami zatrzaskując mu je tuz przed nosem. Wróciła do drowa zagarniając po drodze ręcznik, aby go wytrzeć i nachylając się nad jego uchem wysyczała:
- Oby nie chciała tego co ja miałam przed chwilą.
-Ona już to ma...- westchnął z irytacją Sinqualyn pozwalając się wycierać, podczas gdy sługa Triery oddalił się.
Aris zaś dotarła do jego pleców, stojąc za nim pochyliła się i czubkiem języka przejechała po śladach jakie zostawiły tam jej paznokcie, czując jak zadrżał pod wpływem tego dotyku.
Drow syknął cicho z bólu. Ostatecznie, cena jaką zapłacił za Aris była wysoka... ale i warta zapłacenia.
Ruszył do szafy, by się ubrać.-Wrócę późno i zapewne będę zmęczony. Nie czekaj na mnie.
- Czekanie to sama przyjemność... zrobię ci masaż, by odgonić zmęczenie. - odparła na to dziewczyna, jednak trudno było wyczuć z jej tonu czy to kusząca obietnica czy raczej stwierdzenie faktu.
-Masaż...- usmiechnął się Sinqualyn ubierając się .- Masaż brzmi obiecująco.
- Idź więc już! Szybciej pójdziesz, szybciej wrócisz. - rzekła Aris stojąc przed nim nago w prowokującej pozie.



Duża mroczna sala, pełna zbytkownych mebli i pamiątek po chwalebnej przeszłości. I tej niezbyt chwalebnej też.
Zamieszkująca te komnaty drowka, była wpływową kapłanką... choć nie poprzez potęgę swej mocy czy błogosławieństwo samej Lolth, ale poprzez nieformalne koneksje. Niczym pajęczyca oplotła siecią swych powiązań cały Dom Del'Armgo.
Tak też ją zwano: Stara Pajęczyca, Tarantula lub pogardliwie... Suka. Pod warunkiem że Triera lub szczeniaki jej miotów znajdowały się poza zasięgiem słuchu. Sinqualyn miał zaś wątpliwy zaszczyt jakim była możliwość tytułowania ją inaczej.
-Matko, chciałaś ze mną mówić.- rzekł od progu, nie bawiąc się w tytuły, czy też pochlebstwa.
Kapłanka go nie skarciła. Wysunęła dłoń do pocałowania, w niemalże poddańczym akcie hołdu.
Triera Armgo, była stara... Była jedną z najstarszych drowek Domu. I na pewno była starsza od Mez’Barris. Jednakże mieszanka krwi która płynęła w jej żyłach, trzymała oznaki starości z dala od niej.


Ostre acz piękne rysy twarzy, posągowa sylwetka. Śnieżnobiałe włosy opadające do podłogi niczym tren, sprawiały że Triera miała wielu kochanków bijących się o jej względy. Rekordowa ilość ciąż i porodów nie zniszczyła jakoś ani jej urody, ani nie zdławiła chuci.
Kapłanka leżała na sofie przyglądając się swemu potomkowi, nie przejmując się oschłością w tonie głosu maga.
-Podejdź mój drogi synu.- rzekła z ciepłym uśmiechem Triera, a czarodziej podszedł do niej i ucałował jej dłoń klękając. Mimo uśmiechu kapłanki na twarzy Sinqualyna nie pojawił się ten przyjazny grymas.
-Słyszałam, że nasza Matka Opiekunka oby żyła jak najdłużej uczyniła cię reprezentantem Domu. To wielki zaszczyt.- rzekła pobłażliwym tonem.
-W tym... awansie niewątpliwie czuć twoją rękę matko.- odparł Sinqualyn siadając na krześle tuż obok niej. Zastanawiał się ile już wie. I którzy ze strażników Mez’Barris wyjawia jej informacje.
-Oczywiście, czyż obowiązkiem matki nie jest dbać o jej dzieci? - spytała retorycznie słodkim tonem głosu Triera, wywołując kwaśny uśmiech na twarzy Sinqualyna. Tym i podobnymi frazesami, kapłanka trzymała w szachu lojalności swe potomstwo. Tym i szantażami różnego rodzaju.

-Niewątpliwie... nie wezwałaś mnie jednak z tego powodu. List z gratulacjami, wystarczyłby matko.-
odparł ironicznym tonem czarodziej.
-A pomyślałeś jak.. wspomożesz rodzeństwo, przy tej okazji? Na pewno wielu z twoich braci i sióstr zyskałoby na twoim... wsparciu. I oczywiście ty też byś zyskał.- mruczała uśmiechając się do niego. A Sinqualyn wiedział, że Suka zyskałaby na tym najwięcej. W końcu swoją potęgę i wpływy budowała na pozycjach swego potomstwa. A że ostatnie wydarzenia dokonały małej czystki wśród jej miotów podmywając fundamenty jej władzy, to Triera energiczniej zabrała się za i odbudowywanie wpływów i naprawę zniszczonej pajęczyny.
Czarodziej przez chwilę milczał przyglądając się matce. Swej pierwszej nauczycielce w szkole przetrwania jaką był Menzoberranzan.
-Wezmę ze sobą Tsorakisa i Zalaustara.- stwierdził w końcu.
-I Karasulla.- uprzejmie “doradziła” Triera. A Sinqualyn rzekł w odpowiedzi krótko.-Nie.-

Słysząc te słowa Triera spochmurniała. Z twarzy Suki opadła “maska życzliwej mateczki”. Oczy ciskały gromy, a wargi stały się wąską kreską.
Nie przejmując się tym Sinqualyn uśmiechnął się i rzekł.- To wyprawa wojenna. Będę potrzebował doświadczonych i dobrych magów. Karasull niech zostanie w sypialniach drowek. Tam radzi sobie najlepiej. Nie chcielibyśmy, żeby mojemu braciszkowi, śliczna główka spadła z jego uroczej szyjki, nieprawdaż? Ta wyprawa to nie miejsce dla pozorantów, matko. Jeśli tak ci zależy na jego karierze, to użyj swych wpływów, by upchnąć go w misji Elvolina, albo u Nauchai.
Przez chwilę oboje mierzyli się wzrokiem, tocząc bój o dominację w tej... dyspucie. Triera w końcu ustąpiła.-Niech będzie... Tsorakis i Zalaustar.
-To wszystko? Czy jeszcze chcesz mnie z czegoś wypytać? Pamiętaj jednak droga mateczko że nasza czcigodna Mez’Barris może nie tolerować nadmiernego wścibstwa.-
uśmiechnął się Sinqualyn. Tą bitwę wygrał.
-Uważaj mój synu. Stąpasz po grząskim gruncie. Bez pomocy rodziny możesz...zginąć.- mruknęła w odpowiedzi Triera.
-Będę pamiętał o rodzinie... matko.- stwierdził czarodziej wstając i dodając.- A teraz wybacz... obowiązki wzywają.
Kapłanka wystawiła dłoń do pocałowania. Co też Sinqualyn uczynił. Drażnienie matki to jedna, a robienie sobie z niej wroga to druga sprawa. Obecnie czarodziej nie potrzebował nowych wrogów, zwłaszcza w rodzinie.
Póki co, pozostało wybrać czwórkę odpowiednich pomocników i oznajmić im ten wybór. A potem, wreszcie mógł wypocząć po tym ciężkim dniu.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 22-01-2012 o 21:51.
abishai jest offline  
Stary 23-01-2012, 12:36   #18
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Kaitlin & daamian87 & Kelly


Nieliczna grupa Elvolina udała się do laboratorium maga. Dosyć specyficznego zresztą laboratorium, wypełnionego menzurkami, substancjami, jednak nade wszystko, cieniami, które niczym nieproszone kociaki biegały ścigając się oraz przenikając przez różne przedmioty. Dostrzegłszy czarodzieja oraz jego zamyślona twarz stwierdziły jednak widocznie, że raczej nie należy przeszkadzać. Dlatego pewnie wycofały się do kątów od czasu do czasu tylko wystawiając koniuszki, jakby badały, czy mogą ponownie rozpocząć swoje harce.

Elvolin zademonstrował działanie kilku substancji oraz, wyraźnie zniesmaczony sytuacją, udzielał wyjaśnień, co mogą oraz czego nie mogą poszczególne specyfiki. Ohyda, odbierały właściwie inność drowom. Jeszcze brakowało takiego jedynie, który przebarwi ich skórę ma blade barwy, zaś włosy na blond.
- Prawdopodobnie powiązana z tym jest bandycka organizacja Jaezred Chaulssin. Wprawdzie musieli się oni wycofać po klęsce przeciwko Menzoberranzan – no cóż, wprawdzie Elvolin nie obawiał się podsłuchu, ale … - jednak widocznie musieli zaplanować coś nowego. Oczywiście, jeśli to oni. Bowiem możliwe, ze ktoś się podszywa wykorzystując tą nazwę. Będziemy musieli to sprawdzić.

Zabójca przyglądał się pokazowi Evolina z dobrze skrywaną ciekawością. Nie znał niektórych specyfików i substancji, które wykorzystywał mag. Drow nie omieszkał zapamiętać jakie substancje wywołują jakie efekty. Taka wiedza mogła się okazać w przyszłości nieoceniona i niezwykle przydatna. Nie odzywał się jednak ani słowem, siedząc na ławce którą czarodziej wskazał im na początku spotkania. Uśmiechnął się pod nosem gdy zobaczył że będzie w grupie z Lairiel. Ich poprzednie kontakty były dość ... mroczne. Drow był mocno ciekaw podejścia kobiety do jego osoby. Teoretycznie zlecenie na jej osobę już wygasło, przez co nie musiała czuć się zagrożona, kto jednak zrozumie kobiety.

Lairiel przybyła na spotkanie punktualnie. W porównaniu z jej wczorajszą kreacją dziś kontrast uderzał nieziemsko. Nie było już szpileczek, eleganckich sukni czy jakiś zmyślnych powierzchniowych ozdób. Elfka ubrana była w czarną, obciśle przylegającą do ciała zbroję która bardziej przypominała jakiś kombinezon i świetnie pasowała do gustów podmroku.


Góra tego kostiumu była sprytnie zaszytą koszulą kolczą wykonaną z mithrilu i zaczarowana by nie tylko nie wydawała z siebie żadnych dźwięków, ale także tłumiła okoliczne i pomagała w ukryciu się właścicielki. Całość nie odsłaniała ani kawałeczka ciała, nie licząc części twarzy odsłoniętej przez maskę. Skrzętnie pościągana rzemieniami i powiązana zdawała się przylegać do dziewczyny jak druga skóra.

Lairiel nigdy nie chodziła uzbrojona, a przynajmniej nigdy tej broni nie było przy niej widać. Wchodząc do Baenre nawet nie kłopotała się zdjęciem kaptura, pokazała sygnet i weszła. Drobna peleryna która spływała po jej plecach była naprawdę niewielka, okrywając ledwo część ramion i długością sięgając lędźwi. Było to dość ważne dla kogoś takiego jak ona, gdyż długi materiał mógłby zaplątać się o coś lub utrudnić jej skok. Co ciekawe nieczęsto było ją taką widać, a właśnie najczęściej nie pracowała w sukniach czy gorsetach tylko tej śliskiej i matowej zbroi. Na spotkania ubierała się jednak inaczej, elegancko i seksownie by sprawić dobre wrażenie, a już na pewno nie straszyć partnera handlowego wyglądem zabójczyni.

- Vendui.. - przywitała się skromnie, miękkim i nieco odległym głosem z resztą reprezentantów i przedstawicielami domu.

Czasem zerkała na Elvolina, jednak póki było dość tłoczno nie miała zamiaru zbytnio się z tym zainteresowaniem obnosić, nieco ignorując jego obecność. Co ciekawe jednak, gdy poszła za czarodziejem do jego laboratorium zdawała się poruszać swobodnie, jakby była u siebie w domu. Baenre zaprosił gości, sam zajmując rolę ich przewodnika i opisując problematykę zadania. Lairiel słuchała go, jednak odkąd weszła do środka jego komnaty oczami błądziła po jej wnętrzu. Ciekawie wodziła za każdą menzurką, za chowającymi się w kącie cieniami i zdawała wspominać coś. Jej czarna rękawica miękko przesunęła po stole alchemicznym czarodzieja, jakby głaszcząc go. Wspomnienia te, sprzed dwudziestu lat nieco się zatarły, jednak część właśnie wracała roztaczając w sercu przyjemną aurę. Z perspektywy czarodzieja i reszty mogło się jednak wydawać że zwrócona plecami do ławy elfka niespecjalnie jest zainteresowana przemową i ich - tak Elvolina jak i resztę olała. W rzeczywistości słuchała jednak uważnie, nie mogąc dokonać wyboru między wspomnieniem tak nieczęsto odwiedzanego przez nią domu Baenre i tego co w nim zaszło, a kulturalnym wysłuchaniem tego, co do powiedzenia ma im gospodarz.

Czarodziej wiedział, że Lairiel będzie przy nim badając sprawę owych substancji. Wiedział, ale nawet mając ową świadomość ucieszyło go, gdy weszła wraz z nim do laboratorium. Ta szalona noc … nawet, jeśli minęła, przecież pozostawiła po sobie wyraźny znak, zaś jej obecność promieniowała aurą optymizmu.
- Na wszelki wypadek przypomnę, że Jaezred Chaulssin niemal się udało. Niemal … czyli nie wolno ich lekceważyć, jako przeciwników. Ched Nasad, zwane również Miastem Połyskliwych Pajęczyn nie potraktowało sprawy całkiem poważnie i dziewięciu na dziesięciu mieszkających tam drowów zostało ubitych. Co prawda, przede wszystkim ze względu na sposób budowy oraz dzięki atakowi duegarów, niemniej czarodzieje pod szyldem Jaezred Chaulssin mogą stanowić groźnych wrogów – nie dopowiedział, że także sojuszników. Przynajmniej Elvolinowi samo miasto Menzoberranzan było zbyt drogie, nawet, jeśli nie zgadzał się na wszystkie aspekty jego funkcjonowania oraz głupie, czy niesprawiedliwe, wedle niego, zasady obowiązujące mieszkańców.
- Matka Opiekunka poinformowała mnie, że naszym pierwszym celem będzie Zachodnia Ściana. Tam spotykano najwięcej rozmaitych aspektów działalności organizacji. Odpowiedni kontakt przekaże nam, co należy robić, żeby pozyskać zaufanie osób niechętnych do pomocy. Oczywiście można także wiele spraw załatwić zmuszając kogoś do współpracy siłą, jednak można się obawiać, ze wtedy najlepiej poinformowani po prostu znikną oraz nie będzie można ich odnaleźć. Nam zaś zależy na czymś odwrotnym - Elvolin wbrew opinii Matki Opiekunki doszedł do wniosku, że nie ma co udawać mądrali, tylko skupić się na zadaniu przy wykorzystaniu wszelkich możliwości. Dlatego bezsensem było ukrywanie informacji, które tak czy siak wszyscy członkowie grupy mieliby uzyskać prędzej, albo później.

Lairiel zerknęła przez ramię, skupiając już swą uwagę całkowicie na czarodzieju, a w jej oczach błysnął przez chwilę jakiś ciepły ognik. Obróciła się i zgrabnie podciągnęła pupę, siadając na stole czarodzieja. Najwyraźniej nie miała ochoty dostosować się do reszty i spocząć na jakiejś ławie. Zarzuciła nogę na nogę, lekko dyndając sobie bucikiem i zdjęła z głowy kaptur oraz maskę, przy okazji rozmasowując lekko szyję jakby uwolniła się właśnie z jakiś okowów.

- “Aspektów ich działalności”? A jakież to ślady po sobie zostawili? - Rzekła miękko i powoli składając usta w każde słowo, wpatrując się w głębie oczu Elvolina.

- Ślady. Hm, tutaj jest pewien problem, ale powiem, co mi wiadomo - stwierdził realnie oceniając otaczającą go informacyjną ciemność. - Paru kupców Zachodniej Ścianie zniknęło po skontaktowaniu się z Jaezred Chaulssin. Znaleźliśmy ciało jednego z nich. Było puste od wewnątrz, zamiast oczu posiadał dwie czarne dziury, które jak się okazało były połączone z planem cienia. To pierwsza sprawa. Miał przy sobie ampułkę z tajemniczą miksturą, która najpierw powodowała euforię, później kradła wszelkie uczucia, wreszcie ubijała danego osobnika, przy czym jego ciało po jakimś czasie znikało niczym prawdziwa kamfora.

- Coś jak ta powierzchniowa “miłość”
- wtrąciła żartobliwie.

- Hm, któż to wie ... - odparł Elvolin zamyślony, który na Planie Cienia spotkał kilku podróżników mówiących mu na temat miłości zupełnie odmiennie od tego, czego uczono na szlakach Podmroku. Chwilę stał przeżuwając słowa Lairiel. Wreszcie podniósł spojrzenie, nieznacznie się uśmiechając do niej. Kontynuował. - Jak więc widać, także ta kwestia łączy się z naszą wspólną misją. Naszym zadaniem jest sprawdzenie wpływów Jaezred Chaulssin oraz zbadanie ich możliwości, tudzież substancji, które zaprezentowałem na początku. Kontrola ścieżek dystrybucji oraz zbadanie, jak głęboko wniknęli do społeczności miasta. Zgodnie z poleceniem Matki Opiekunki zaczniemy w dzielnicy Zachodnia Ściana, gdzie spotkamy kontakt, który przekaże kolejne informacje. Jeśli są jakieś inne pomysły, lub inne, albo po prostu dodatkowe propozycje, proszę - zachęcił do wypowiedzi. Ogólnie Elvolin starał się być dosyć oficjalny, jak to podczas pracy, ale jego spojrzenie od czasu do czasu samo uciekało biegnąc do Lairiel.

Zeskoczyła miękko ze stołu, stawiając ostrożne kroki na podłodze komnaty aż podeszła do ławy jakby zbierając się i zmarszczyła brwi.

- Ja nie mam nic do dodania. - skłamała i nastroszyła lekko uszy patrząc z lekką obojętnością.

Val przez całe spotkanie milczał, nie wtrącając się do ustaleń. Nie miał zamiaru nic proponować, nie od tego tutaj był. Wszelkie ustalenia przyjmował milczącym poparciem, kiwając tylko delikatnie głową gdy ktoś zwrócił na niego uwagę. Tak też zrobił i tym razem.

Spojrzała na mężczyznę z Vandree przez sekundę, ale w taki sposób, tak dogłębnie że nie uchodziło to pamięci. Była ciekawa, go i jego inicjatywy w tej grupie. Va’lear nie chciał się dzielić swoimi odczuciami, podobnie jak ona wszystko zachowując dla siebie. Elfka mimo że zrobiła bardzo wstępny wywiad, który niewiele wniósł, nie powiedziała o niczym, czego się dowiedziała. Czemu miałaby to robić? Nawet względem Elvolina? Ufała sobie i dlatego sama chciała dysponować tymi informacjami wedle uznania.

- Komuś znów podpadłam? - uśmiechnęła się lisio, ale ciepło do Va’eara, bardziej starając wydobyć z niego jakieś słowo niż naprawdę pytając o zlecenie.
- Czemu mnie o to pytasz?- odpowiedział z równie miłym uśmiechem jak ten, którym go właśnie obdarzyła.
- Znasz swoje czyny lepiej niż ja. Prawdopodobnie. - lubił mieszać w głowach swoich rozmówców nawet wtedy, gdy nie miał w tym żadnego celu. Ot, takie hobby.
- Oczywiście. - Potwierdziła jakby zadowolona, przechodząc za nim i miękko opierając dłoń na ramieniu Va’leara gdy się nieco pochyliła. - Ale moje nie są tak ciekawe, więc wolę słuchać innych.
Cofnęła prędko niechcianą dłoń i oparła się o szafę kawałek dalej. Drow w odpowiedzi tylko uśmiechnął się do kobiety, nie odzywając się już ani słowem. Osobiście nie miał do niej nic, jednak tego nie mogła wiedzieć. Zabójca zaczął zastanawiać się, czy drowka będzie chciała w jakiś sposób odgryźć się na nim za likwidację pewnej części jej siatki informatorów.

Elvolin tymczasem nie znał dobrze sytuacji, właściwie to nie znał jej wcale, jeśli patrzeć na relacje pięknej dziewczyny Mizzrym oraz Va’leara, nie mniej, pod pozorem gładkich słów wyczuł napięcie. „Znowu podpadłam?” zapytała elfa. „Znowu”! Słowo to znaczyło, że mieli już kiedyś ze sobą kontakt i nie był on na neutralnej stopie. To nie wróżyło nic dobrego! Nic dobrego dla dziewczyny, przez którą przeleciało jego spojrzenie omywając cała sylwetkę od stóp, do czubka kosmyku włosów. Odruchowo wspomniał nieprzespaną noc, przez mgnienie kontemplując jej pełne piersi, które jeszcze nie tak dawno pieścił swoimi spragnionymi ustami, całując, przygryzając wieńczące je malinki … Stop! To było mgnienie oka. Nie można sobie było pozwolić na utratę kontroli, do czego niewątpliwie doprowadziłoby rozmyślanie chociażby jeszcze przez krótki moment. Dlatego gwałtownie powstrzymał wyobraźnię, która już chciała się pobujać na jej apetycznych krągłościach. Ona uchwyciła to spojrzenie i uniosła wzrok, miękki niczym chmurka na jego oczy. Trwało to chwilę nim coś skradło jej uwagę, a dziewczyna odwróciła twarz w bok z lekkim zamyśleniem i przegłaskała włosy dłonią pogrążona w swoich myślach.

Wprawdzie czarodziej nie sądził, żeby Va’lear wziął sobie jego prywatne ostrzeżenie do serca, jednak Matki Opiekunki, to co innego … ponadto nie wolno było wyrazić go tak, by pojął, że żywi do Lairiel jakieś cieplejsze uczucia. Ot znajoma Mizzrym, czyli handel oraz, być moż,e dawniej seks. Tyle wiedziano o ich związku.
- Teraz zajmujemy się misją – wyjaśnił dobitnie niby mówiąc do obydwu słuchaczy, ale tak naprawdę chodziło mu o mężczyznę. – Matka Opiekunka zleciła tę misję - powtórzył - określając ją, jako ważną dla miasta. Dlatego ostrzegam, jeśli ktokolwiek stanie jej na drodze, albo nawet, jeśli będzie takie podejrzenie, to niech lepiej sam się zmieni w driddera, bowiem wątpię, żeby ona była tak łaskawa. Jednocześnie uprzedzam, że jeśli komukolwiek z nas by się cokolwiek stało. Ot, jakieś pośliźnięcie się, nieszczęśliwy upadek z jaszczura, czy jakaś niewinna atakująca poczwara, może być wszystko uznane za właśnie takie przeszkadzanie w misji przez osobę potencjalnie podejrzaną – Opiekunka Baenre słynęła z ciężkiej ręki oraz nie wahała się specjalnie przy takich razach. Miał więc nadzieję, że Va’lear, nawet żywiący jakieś nieznane mu niechęci do pięknej drowki, powstrzyma się przed jakąkolwiek wrogą akcją. Przynajmniej przez okres prowadzenia tak istotnego badania. - Wróćmy do sprawy - zaproponował po chwili beznamiętnie, jakby przed chwilą nic specjalnego nie powiedział.

- Wypadki chodzą po ludziach... nie po drowach. - z nieco może nawet zbyt wyraźnym uśmieszkiem zachichotała rozluźniając nieco spiętą przez Elvolina atmosferę. Uśmiechnęła się do obu mężczyzn i wciąż opierając o szafę, paluszkiem osunęła jedną z jej drzwiczek. Niby w znudzeniu, niby zabawie ciekawie kątem oka zerknęła do środka jakby nigdy nic. Trwało to chwilę nim ponownie ją domknęła, by nie być zbyt nachalna ze swoją ciekawością.

- Muszę was ostrzec że choć dom Mizzrym kontroluje większość handlu w tym mieście, ja dopiero niedawno wróciłam i wciąż odbudowuję kontakty.
Spojrzenie Lairiel zza długich rzęs przez chwilę zatrzymało się mimowolnie na Va’learze, nie zdradzało jednak nic poza tajemniczym zamyśleniem.

Mężczyzna po raz kolejny nie włączył się do dyskusji. Bo i po co? Nie miał nic ciekawego do powiedzenia. A raczej chciał uchodzić za takiego, który ślepo wykonuje polecenia. Lepiej być niedocenianym, niż przecenianym. Udał też, że nie zauważył wzroku Lairiel, który na moment zatrzymało się na jego osobie.
 

Ostatnio edytowane przez Kelly : 23-01-2012 o 14:23.
Kelly jest offline  
Stary 23-01-2012, 20:07   #19
 
Asmorinne's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemu

Sinqualyn spokojnym krokiem obszedł komnatę wędrując spojrzeniem po zebranych księgach. W jego złotych oczach nie było widać ni grama fascynacji zgromadzoną tu wiedzą. Martwe litery nie wzbudzały entuzjazmu Pierwszego Strażnika. Zdobywanie wiedzy dla... samej wiedzy zawsze uważał za marnotrastwo czasu. Dopiero działania Faerylany wzbudziły jego zainteresowanie. Spojrzenie jego wędrowało za palcami drowki, po jej zgrabnym udzie. /b]Potem wraz z wyjętymi z kieszeni pierścieniami, wzrok Sinqualyna spoczął na stoliczku.
Drow z domu Del'Armgo nie zamierzał skorzystać z kuszącej wygody sofy. Patrzenie na wszystkich z góry, miało swój urok.
Powoli więc podszedł do stolika przyglądając się nieufnie czterem błyskotkom.
Strzeżcie się Duergarów, gdy przynoszą dary.”-przemknęła mu przez głowę stara maksyma. Potarł podbródek mówiąc.- Dom Del'Armgo gotów jest wysłać czterech swych najlepszych magów gwardzistów, acz... Przydałoby się zapewne rozjaśnić nieco sytuację, nieprawdaż szlachetna i czcigodna kapłanko?
Spojrzenie złotych oczu drowa spoczęło na twarzyczce Faerylany, od czasu do czasu jednak ześlizgując się mimowolnie na jej dekolt, dobrze widoczny w obecnej sytuacji. Ot, kolejna przewaga pozycji stojącej nad siedzącą.

Faeryl wertowała jakąś księgę, gdy zjawił się ognistooki nie zwróciła na niego najmniejszej uwagi. Pozornie była nią pochłonięta, analizowała zdanie po zdaniu, literka po literce. Z drugiej strony można było mieć nieodparte wrażenie, że myślami jest zupełnie gdzieś indziej, a księga jest jedynie pretekstem zajęcia się, dania sobie alibi na bezczynność. Doskonale czuła przechodzący wzrok po jej ciele, na pozór odkryte w nieładzie uda, chaotycznie spadający kawałek materiału, który powinien raczej zasłaniać nie odkrywać. Może jednak nie było tak jak się wydawało, a jedynie skrzętnie wysnuta niby-iluzja, która miała złożyć na w myślach te spostrzeżenia, które właśnie chciała. Intrygi, nieudolne wysnuwanie wniosków, dwuznaczne sytuacje jak gęsty, lepiący się, ale niezwykły nektar, który tak uwielbiała smakować, sączyć i delektować się nim. W końcu zwróciła uwagę na Sinqualyna. Zwertowała dokładnie całą jego sylwetkę, oceniając jakby zagrożenia z jego strony.

- Czterech magów... - zamyśliła się chwilę, biorąc jak do siebie pierwszą część wypowiedzi - powinno wystarczyć, aczkolwiek wydawało mi się, że więcej domów dołączy do mojej grupy. Jak myślisz, czy mam złą reputację? - podniosła zmysłowo głowę po czym oblizała usta, a na koniec wlepiła swoje duże oczy w drowa.
-Twoja misja pani... Jest misją wojskową. Jest misją w którą inne domy muszą zainwestować jak największe środki. A Matki Opiekunki nie słyną ze szczodrości.- odparł dyplomatycznie czarodziej, po czym dodał.- [i[Poza tym, nie są to jacyś czterej magowie. Tylko weterani ostatnich ruchawek i wojny.[/i]
Uśmiechnął się nieco ironicznie, mówiąc.- Jestem pewien, że spełnią wszelkie twe wymagania.
- Nie obchodzą mnie czy są to zwykli magowie czy też nie. Spokojnie dałabym sobie radę sama, jednak martwi mnie inna rzecz - powiedziała zimno, po czym wstała. Opierając się o stolik dodała - A ty co myślisz o całej tej sprawie? - kompletnie zeszła z tematu - wiesz mam ochotę na wino, przyłączysz się?
-Z chęcią. Pozwolisz przy tym, że sprawdzę przed spożyciem czy, aby nam nie zaszkodzi?- spytał Sinqualyn uśmiechając się delikatnie.
- Zaszkodzi? W domu Baenre? - zmrużyła oczy i spojrzała wrogo na maga. - Myślisz, że ktoś mógłby nas otruć? - zakpiła wyraźnie ze swojego rozmówcy.
-Oczywiście, to w końcu dom szlachecki drowów. Zawsze znajdzie się zawistny kochanek, którego względy przestały się dla ciebie liczyć, pani. Kapłanka, która uzna, że potrafi wykonać misję lepiej od ciebie. Inna drowka wyczekująca okazji do zemsty. Spiskowcy stojący za niedawną śmiercią Matki Opiekunki Domu Mizzrym.- czarodziej wyraźnie nie przejął się kpiną kapłanki.-I mógłbym tak wymieniać w nieskończoność. Historie uczą, że dzień w którym drow na stanowisku zaniedba elementarnych środków ostrożności, jest zwykle jego ostatnim dniem na tym padole. Bynajmniej nie podejrzewam, że wino jest zatrute. Ale nie przeszkadza to bynajemniej je sprawdzić, prawda?
- Mez’Barris Armgo pewnie jest dumna z takiego doradcy. - powiedziała dość zimo - sprawdziłam wino już wcześniej, możesz spokojnie się ze mną napić. My kapłanki doskonale znamy pojęcie ostrożności, więc nie radzę nigdy tego podważać... - spojrzała na niego tym razem spokojnie i łagodnie.
-Nie było to moim zamiarem podważać twej ostrożności, pani. Zatem chętnie napiję się wina w tak... czarującym towarzystwie. Poczytuję sobie to zresztą za zaszczyt.-odparł Sinqualyn kłaniając się lekko w ramach przeprosin.
Faeryl spojrzała na niego uważnie. Jej wzrok był tak zimny i jednocześnie spokojny, że pewnie nie jedna osoba była w stanie go przetrzymać. Zignorowała jego komplement, pokazując jedynie gestem, aby nalał jej wina. Ciężko było stwierdzić, czy jest urażona, czy też sobie z nim pogrywa.
- Chciałeś wiedzieć coś więcej na temat wyprawy... - przeszła do oficjalnego tonu.
-Tak. Jestem wielce ciekaw.- odparł czarodziej, nalewają wino do kieliszków powoli. Po czym postawiwszy karafkę, usiadł naprzeciw niej, spoglądając śmiało swymi złotymi tęczówkami. Potarł podbródek i napiwszy się odrobiny wina spytał.- Do czegóż mają posłużyć te pierścienie?
- Są magiczne jak pewnie się domyślasz, a mają za zadanie nam oczywiście pomóc. Gromph ma nam wyjaśnić szczegóły - chwyciła lampkę wina i upiła nieduży łyk.
-I Gromph? Będzie nam wyjaśniał szczegóły?- zdziwił się czarodziej, popijając wino i obracając jeden pierścień w dłoni, kpiącym tonem głosu.-To kiedy szlachetny arcymag przyjmie nas na audiencji, żeby nas oświecić w kwestii pierścieni?
-Wtedy kiedy się do niego udamy, wolałabym jednak wiedzieć wcześniej... czy jesteś w stanie to sprawdzić magu? - spojrzała na niego pytająco.
-Oczywiście że jestem, znam odpowiednie zaklęcię. Ale jestem Pierwszym Strażnikiem i Mistrzem Transmutacji i zwykle nie przygotowuję takiego czaru.- odparł Sinqualyn bawiąc się pierścieniem. Przez chwilę jego spojrzenie złotych oczu spoczęło na twarzy kapłanki, potem zsunęło się na dekolt, by znów powrócić na twarz.-Co jeszcze wiadomo o naszej misji?
- W takim razie sprawdzisz to dla mnie przed udaniem się do Grompha - stwierdziła - A co do misji, udamy się jeszcze do kogoś, kto wskaże nam być może źródło problemu.
-Co ci o nim wiadomo, szlachetna Faeryl?- spytał po chwili namysłu i z poważną miną Sinqaulyn, jego złote oczy wpatrywały się w twarz drowki w skupieniu.Kapłanka odwróciła w jego stronę głowę, chwilę mu się przyglądając i odparła - Niewiele, jeszcze bardzo niewiele. - dodała jakby zmartwiona, a może nawet smutna?
-Uznano nas za godnych poznania chociaż imienia czy profesji, naszego kontaktu? Czy może tylko czas i miejsce są ci znane?-spytał wzdychając smętnie czarodziej.
- Mamy udać się do Mistrza Alekto, jest w zbrojowni, chociaż wydaje mi się, że Gromph jest w stanie nam więcej przekazać - Faeryl założyła nogę na nogę i wygodnie rozsiadła się w fotelu, trzymając kieliszek wodziła po nim delikatnie palcem. - Cieszy mnie to, że dołączyłeś do mojej “grupy” - ostatnie słowo zaakcentowała dość sarkastycznie.
-Osobiście... cieszę się, że tak nieliczna. Lubię pracować w małych grupkach.- odparł czarodziej wodząc wzrokiem po jej zgrabnych nogach i popijając powoli wino.-Zwłaszcza miło, że przez to przyciągam bardziej twoją... uwagę, pani.
- Ja również wolę mniejsze grupy, chociaż w większych czasem bywa zabawnie... - uśmiechnęła się szelmowsko, dodając tym samym dwuznaczności swojej wypowiedzi.
-Zabawa..--uśmiechnął się nieco lubieżnie drow.-Podoba mi się dźwięk tego... słowa.
Spojrzał na dekolt Faeryl, pocierając w zamyśleniu kciukiem dolną wargę.-Sprawdzenie pierścieni zajmie mi jutro parę godzin z odpowiednimi czarami. Kiedy więc planujesz rozpocząć wyprawę, pani?
-Masz bardzo dobre podejście do sprawy widzę - zmierzyła go wzrokiem i musnęła swoje usta. - Jak tylko sprawdzisz pierścienie udamy się do Mistrza Alekto, czym szybciej to zrobisz tym lepiej, ale masz czas do jutra. Spotkamy się o tej samej porze co dzisiaj, aczkolwiek ucieszy mnie bardziej jeśli zrobisz to wcześniej. Będę jutro dostępna w swoich komnatach, muszę załatwić kilka spraw.
-W takim razie...-drow wstał i podszedł do siedzącej kapłanki. Jego spojrzenie przesunęło się po jej dekolcie, gdy mówił.-Resztę naszego spotkania, powinienem poświęcić, na...- palce czarodzieja musnęły dłoń drowki, trzymającą kieliszek.-Poznawaniu kaprysów mej władczyni, na tą misję?
- Kapłanki posiadają wiele kaprysów... niekoniecznie są skore je zdradzać, albo czasem nie warto ich poznawać... - dopiła wino - Naprawdę wyśmienite nieprawdaż ? - odstawiła kieliszek zmysłowym ruchem, nie sposób było nie odgadnąć, że oczekuje jego zapełnienia.
- Przyznaję że trudno mi to potwierdzić. Najlepiej bowiem ocenia się wino, smakując je rozlane na kobiecej skórze. Oczywiście na skórze żywej i drżącej kobiety.-odparł czarodziej usłużnie nalewając wina kapłance.
- Doprawdy? - kapłanka zamyśliła się chwilę, tak jakby sobie wyobrażała całą sytuację. Chwyciła kieliszek, po czym upiła kolejny łyk - Wino jak dla mnie najlepiej smakuje, jedynie w wyborowym towarzystwie...
-To prawda. Wino zawsze smakuje dobrze w odpowiednim towarzystwie.-odparł drow i uśmiechając się lekko dodał.-I mi niewątpliwie smakuje...- język czarodzieja przesunął się po jego wargach, spojrzenie złotych oczu wędrowało po ciele kapłanki. Przez chwilę nie dopowiadając dalszych słów nalewał wino do swego kielicha. Po czym dokończył zdanie.- … smakuje to wino.
- Cieszy mnie to... - Faeryl przeciągnęła się leniwie, po czym utkwiła ponownie wzrok na Sinqaulynie.
-A kaprysy i sekrety...- dodał drow spoglądając na wino w swym kielichu.-Odkryć czyjeś, zachować w ukryciu własne. Czyż to... nie część naszej natury, szlachetno kapłanko ? Oczywiście, kaprysy akurat czasami ujawnia się z własnej woli.
-Tak, czymże byłoby życie drowa bez intryg... trzeba się czymś zająć, jeśli mieszka się pod światem. Na szczęście są i rzeczy jeszcze bardziej przyjemne, które dają trochę wytchnienia codzienności. Co do kaprysów, tak … czasem ujawniają się z własnej woli, ale chyba nie trzeba się tego wstydzić prawda? - na jej twarzy pojawił się cień uśmiechu.
-Zdecydowanie nie. A więc...-wzrok złotych tęczówek drowa znów bezwstydnie wędrował po autach ciala Faeryl.-W jakich to przyjemnościach znajdujesz upodobanie?
- Wolę raczej nie ubierać tego w słowa... - kapłanka wstała i z pełną gracją podeszła do maga - lepiej jest o tym mówić rozbierając ze słów - dotknęła jego twarzy i musnęła wargami usta. Po czym poczuła jak obejmuje ją w pasie i dociska do swego ciała... drapieżnie niemal. Sinqualyn przycisnął swe usta do jej ust, całując je powoli i z uwielbieniem wędrując językiem po jej wargach. Po czym wypuścił mówiąc.-Czyny zawsze mówią więcej niż słowa, nieprawdaż

Jego złote oczy wpatrywały się w jej spojrzenie, a na ustach był zawadiacki uśmiech. Mimo, że już nie trzymał jej mocno, jego dłoń nadal pieszczotliwie wodziła po jej talii.
- Święta racja - odparła, po czym powróciła do wyjaśnień dalszych swoich upodobań. Chwyciła jego ramiona, po czym pieszczotliwym ruchem warg połączonych z językiem pieściła jego szyję. Następnie ponownie złożyła mu namiętny pocałunek. Dotykając przy tym jego włosów, ramion i twarzy.

Dłonie czarodzieja przesunęły się na pośladki kapłanki, lubieżnie je pieszcząc powolnymi ruchami. Także i jego usta wędrowały po jej szyi, policzku, by dotrzeć do jej wargi i rozsmakować w ich całowaniu. Potem znów pieścił jej szyję, z każdym pocałunkiem zbliżając się do jej dekoltu.

 
__________________
Cisza barwą mego życia Szarość pieśnią brzemienną, którą śpiewam w drodze na ścieżkę wojenną istnienia...
Asmorinne jest offline  
Stary 23-01-2012, 20:14   #20
 
Asmorinne's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemu
Biblioteczka Quentel dodawała atmosfery, czy podglądali ich właśnie jacyś jej szpiedzy, czy też nagle ktoś chciał postanowić z niej skorzystać? To było teraz nieistotne. Faeryl chwyciła go za szyję pocałowała go w ucho, po czym poczęła je delikatnie pieścić językiem. Jej dłonie mimowolnie zsunęły się na klatę piersiową drowa poszukując rozpięć, aby czym prędzej uwolnić tak piękne ciało. Nie było to trudne, napierśnik i karwasze były tylko na pokaz i szybko odpadły lądujac na ziemi pod dotykiem palców kapłanki, podobnie jak płaszcz, bandolet... Sinqualyn całował dekolt kochanki, językiem znaczył na nim lubieżne szlaki mrucząc.-To niewatpliwie przyjemny rodzaj... rozmowy.

Jego dłonie wsunęly się pod szatę Faeryl i niemalże z gorączkowym entuzjazmem, delektowały się dotykiem jej sprężystych pośladków. Cała zresztą sztuka miłosna czarodzieja była naznaczona niezwykłą dzikością i zwierzęcą furią, pełną drapieżnych pocałunków i pieszczot. Kapłanka oddawała pocałunki z równym entuzjazmem co jej nowy kochanek. Jej dłonie lustrowały ze skrzętną dokładnością każdy centymetr ciała Sinqaulyna. Poczynając od dobrze zarysowanych barków jak na ciało czarodzieja, wymodelowanej klatce piersiowej, którą jeszcze obsypała kilkoma czułymi pocałunkami, a kończąc na brzuchu. Usta jej jeszcze zatrzymały się na zachęcających sutkach, które wręcz prosiły się o poświęcenie mi uwagi chwila pieszczoty. Pewnym zaskoczeniem dla drowki, była rana na plecach Sinqualyna, świeża rana przypominająca zadrapanie dzikiej bestii lub... ślady długich paznokci, jakie czasem zostawiają kobiety na ciałach swych kochanków w chwili ekstazy.Poczynania drowa były równie śmiałe. Nacierał swym ciałem kapłankę, powoli dociskając ją do stolika. Wymacawszy jej bieliznę, zsunął ją w dół i pozwolił by ta po udach i łydkach opadła na jej stopy. Uwolniwszy zaś ją od tego drobiazgu, dłońmi zajął się tym razem uwalnianiem jej piersi od ciężaru szaty Faeryl.


Delikatny siateczkowy biustonosz zsunął się sam jak tylko ręka czarodzieja poszukiwała zamka. Tym samym dłonie Faeryl spoczęły na biodrach mężczyzny i zwinnym ruchem ściągnęła jego spodnie i bieliznę. Następnie przysunęła się bliżej, tak aby całym swym ciałem poczuć jego ciepło. Usta tymczasem ponownie wróciły do pieszczoty szyi, delikatnie kąsając i łapczywie drażniąc. To co odsłoniły dłonie kapłanki, pozwoliły jej stwierdzić o gwałtownie rosnącym pożądaniu czarodzieja. Bardzo gwałtownym. Całując jej piersi, smakując skórę i szczyty jej biustu wyuzdanymi ruchami języka, drow wsunął dłonie pod dolną część sukni, zacisnął palce na jej krągłych pośladkach i gwałtownym ruchem usadził ją na stoliku przywierając do niej. Sinqualyn był ciepły, czuła to ocierając się o niego swym ciałem, czuła pod palcami i czuła... jego pożądanie ocierające się o jej uda delikatnie. Zatracony w żądzy mag zamierzał się z nią połączyć w miłosnej pieszczocie. Faeryliana nie protestowała. Pozwoliła, aby to on przez chwilę był panem sytuacji, wiedziała, że czasem musi odpuścić, gdyż mężczyźni właśnie to lubili. Co często oddawali w pieszczocie i miłosnych rozgrywkach. Jednak jej ulubienie dominacji, często z niej po prostu wychodziło, jak tym razem. Sama przesunęła się bliżej, pozwalając, aby ich ciała złączyły się w miłosnym uścisku. Zrobiła to z wyrafinowaną precyzją, pieszcząc dłońmi plecy Sinqualyna. Westchnęła lekko, po czym ucałowała go namiętnie. Czarodziej okazał się pod tym względem przeciwieństwem, połączył się z nią namiętnie i gwałtownie zarazem. Ruchy jego bioder przypominały szturm na jej zamek rozkoszy. Tak, że aż stolik się dygotał. W Sinqualynie była jakaś furia i dzikość, która objawiała się gorącymi pieszczotami dłoni na jej udach i pośladkach gwałtownymi pieszczotami jej piersi za pomocą ust i pocałunkami pełnymi zarówno namiętności, jak i nieokiełznanej żądzy. Faeryl spodobała się ta cecha, ponieważ najczęściej spotykała się z uległością i poddaniem, teraz była wręcz zachwycona umiejętnościami Sinqualyna, co widać było po błogości na jej twarzy, falujących w zachęcie biodrach i rządnych pocałunkach, nie zapominając o penetrujących całe jego ciało dłoniach. Kapłanka zatopiła się w stanie zapomnienia, odchyliła lekko głowę, prezentując idealną szyję, po czym zamknęła oczy i jęknęła cicho. Czuła bowiem język kochanka pieszczący jej szyję wyuzdanymi ruchami, czuła lubieżne pocałunki i na swych piersiach połączone drapieżną pieszczotą dłoni. Oraz czuła ruchy bioder czarodzieja przekładające się gwałtowne pchnięcia, penetrujące jej zakątek rozkoszy. I powodujące, że stolik na którym siedziała drgał. I to mocno. Karafka z winem przewróciła się od tych gwałtownym ruchów wywołanych ogniem żądzy dwojga kochanków. Czerwone wino wylewało się z niej na stolik i skapywało strugą na podłodze. Ale oboje wszak nie zwracali na ten szczegół uwagi, pogrążąc się harmonii zmysłów zbliżającej ich do ekstazy.


Biblioteczka Quentel wypełniła się teraz zapachem wina i miłosnej żądzy, zabarwionymi cichymi jękami i jednostajnym stukotem stolika. Gdyby ktoś ich teraz zobaczył razem, w takim miejscu na pewno nie obyłoby się bez nieprzyjemności, ale może i to właśnie wzmacniało pożądanie i łapczywość ich obojga. Drowka absolutnie poddała się namiętnej chwili, pozwalając, aby to ona decydowała o kolei rzeczy. Rozdrażnione zmysły wołały o więcej, nie mogąc nasycić się dotykiem, pieszczotą i widokiem cudownego umodelowanego ciała i ognistych żądnych oczu. Jej ruchy mimowolnie drażniły kochanka, aby ten nie przerywał ich nieziemskich doznań.

Stolik skrzypiał pod nimi,gdy Sinqualyn dawał jej to czego pragnęła. Czarodziej nie zwalniał ruchu bioder, nałożywszy na swój pośladek jej nogę i masując ją nerwowymi od żądzy ruchami dłoni . Ustami wyznaczał swe prywatne szlaki na jej szyi i piersiach smakując skórę drowki w wyuzdanej pieszczocie. Oddychał ciężko, rozpalone żądzą złote tęczówki wydawały się świecić.Ciała obojga kochanków splecionych w gorących igraszkach spływały potem. Ich oddechy i jęki mieszały się ze skrzypieniem stolika protestującego przeciw takiemu zachowaniu.

Dochodzili do szczytu ekstazy, dwa wijące się hebanowe ciała splecione we wspólnym przeżywaniu rozkoszy. Powietrze wydawało się drżeć przed nadchodzącą chwilą. Ich ruchy stały się powolniejsze, jakby straciły na znaczeniu. Wszystko w pewnym momencie dla obojga zatrzymało się. Kulminacja chwili przecięła dogłębnie ich ciała powodując jednocześnie ból i słodką rozkosz oblewającą każdy zakątek zmysłów. Pulsująca fala ekstazy zabrała im na chwilę oddech i zabrała do miejsca, które oboje dobrze znali. Był to zakątek duszy, który można jedynie odwiedzić właśnie w tej chwili, Faeryl uwielbiała tam przebywać. To właśnie stanowiło jej największe upodobanie.

Oddychając ciężko po wspólnie przeżytej chwili ekstazy czarodziej spoglądał w oczy kapłanki uśmiechając się. Blask złoty w jego oczach raz przygasał raz wzmagał się wraz z drżeniem płomieni pochodni na ścianach i drżeniem ich własnych ciał. Drow sięgnął po przewróconą karafkę z winem. I delikatnie rozlał drobnym strumyczkiem wino po jej dekolcie. Strugi napoju popłynęły po jej piersi unoszącej się w rytm uspokajającego się oddechu. A sam sprawca tego zdarzenia nachylił się i wyuzdanymi ruchami języka zlizywał kropelki zimnego wina spływające po jej rozgrzanym ciele, mrucząc.- Wyjątkowo pyszny rocznik. Naprawdę.
- Już mówiłam... - uśmiechnęła się oszczędnie, po czym nachyliła się w jego stronę i szepnęła. - jeśli się stąd lada chwila nie usuniemy przyjdzie tu Matka Opiekunka, o tej porze zwykle zdarza się jej tutaj przychodzić... - powiedziała po czym zaczęła się ubierać - poza tym mam kilka spraw do załatwienia. Dziękuje za miłe chwile, myślę, że będzie nam się dobrze współpracowało - uśmiechnęła się zawadiacko.
Zaskoczyła go tym podziękowaniem. Ubierający się mag zamarł na chwilę w dziwnej pozie. Po czym opanował się i uśmiechnąl... ciepło.-Przyjemność była obopólna, szlachetna Faeryliano.
Po czym spytał już ze zwykłym spokojnym wyrazem twarzy, tak nie podobnym do tej dzikości jaką wykazał podczas igraszek.-To gdzie chcesz jutro spotkać się przed odwiedzinami u zbrojmistrza i Grompha? Proponuję, abym to co odkryję w sprawie pierścieni przekazał w wygodnym dla ciebie miejscu.
- Już mówiłam, że jeśli uda ci się wcześniej sprawdzić pierścienie, znajdziesz mnie w moich komnatach. Jeśli nie, to spotkamy się u zbrojmistrza, a o pierścieniach porozmawiamy później. - wróciła do oficjalnego tonu.
-Tak będzie szlachetna kapłanko.- odparł już ubrany czarodziej usmiechając się lekko podczas pokłonu. Po czym zebrał pierścienie.
- Do Grompha udamy się do Sorcere, po drodze będziesz mógł mi wszystko wyjaśnić. Udamy się moją prywatną karocą - oznajmiła.
-Karocą?- na moment wydawało się, że w oczach drowa pojawiły się jakieś figlarne błyski. Po czym rzekł.- Tak więc teraz... nie będę zajmował twego czasu, aby potem... zasłużyć na więcej uwagi i zainteresowania z twej strony.
Skłonił się lekko i wyraźnie zamierzał opuścić bibliotekę.Faeryl nic na to nie odpowiedziała, pozwoliła mu wyjść, po czym odczekała kilka chwil i wyszła sama. Gdy spotkała na swojej drodze służbę kazała im niezwłoczne posprzątać biblioteczkę. Następnie udała się do swoich posiadłości, planowała wziąć długą kąpiel.

 
__________________
Cisza barwą mego życia Szarość pieśnią brzemienną, którą śpiewam w drodze na ścieżkę wojenną istnienia...
Asmorinne jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 00:48.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172