Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-01-2012, 22:17   #132
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
RUSSEL CAINE

Dno. Dno i trzy metry mułu. Tak czuł się Caine wybierając jakiś stolik w odpowiedniej odległości od parku przy Canal Str. Jak się okazało, nie było to trudne. Okolica najwyraźniej należała do „rozrywkowej” części miasta. Na pobliskiej ulicy nie było kłopotu ze znalezieniem kawiarni, baru, czy klubu ze striptizem czynnego nawet o tej godzinie. Aż strach pomyśleć, co działo się tutaj po zmroku.

Paranoi, którą Caine zwykł nazywać „nadczujnością”, nie dało leczyć się tabletkami. Przynajmniej nie tymi od bólu głowy, które Russel zużywał w tempie lekomana przed odwykiem. Miał ochotę komuś rozbić mordę, albo zrobić coś jeszcze gorszego. Sprawa faktycznie była ... dziwna. A każdy ruch przyciągał coraz to nowe niespodzianki.

Zamówił kawę, mimo upału gorącą jak grzechy Londynu. I czekał. Czekał, aż ktoś się do niego dosiądzie. Jak ten głupi.

* * *

Pulsujące światło pojawiło się przed nim nie wiadomo skąd. To była przerywająca żarówka o dużym natężeniu światła. Po krótkiej dezorientacji pojawiło się zdziwienie.

Caine stał w środku czegoś, co wyglądało na opuszczoną stolarnię. Odrapane, zagrzybione ściany, spękane kafle - spod których wyłaniał się, niczym trupie plamy. Powybijane i zakurzone resztki szyb dopełniały obrazu zdewastowania i opuszczenia.
Ból głowy minął. Caine myślał jasno, jak nigdy dotąd.

Nie wiedział skąd, ale znał to pomieszczenie. Nie miało teraz znaczenia, jak tutaj trafił. Nie miało na razie znaczenie – gdzie jest to „tutaj”. Najważniejsze, że z ciemności bez wspomnień pojawiło się światełko, jak ta żarówka.

I potem wzrok Caina powędrował pod jedną ze ścian. Wyraźnie widział na niej zbrązowiałą plamę, bez wątpienia rozbryzg krwi. Nawet była w niej dziura po kuli. I obrys ciała, jaki robi policja na miejscu zbrodni.

Dźwięki miasta docierały do niego z oddali. Jednostajny, monotonny szum. Jak szept żywej istoty.


XARAF FIREBRIDGE

Obudziło go głuche, donośne dudnienie. Nie! Nie obudziło! Raczej wyrwało z letargu.

DUM! DUM! DUM! W regularnych odstępach czasu. Uderzenia. Jedno po drugim, jak jakiejś maszyny.

Resztki snu odeszły w niepamięć, gdy egzekutorska hiperadrenalina popłynęła strumieniem przez żyły Xarafa.

To nie był sen! To nie był sen, jak na początku myślał.

Stał w hali fabrycznej. Gdzieś niedaleko pracowała chyba jakaś prasa hydrauliczna, i to ona dawała taki łoskot.
Nie pamiętał, jak się tutaj znalazł. Nie pamiętał, kiedy opuścił mieszkanie. Ogłupiały poczuł znajomy ciężar w dłoni. To był pistolet.
Nie poczuł zapachu krwi, ale nic w tym dziwnego, bo on niewiele czuł.

Przed sobą ujrzał ciało. Mężczyzna siedział, oparty o korpus jakiejś maszyny, a z dziury w czole płynęła mu krew. Obok leżała jakaś kobieta. Miała na oko około czterdziestki. Z jej ust sączyła się krew, a dziury na piersi sugerowały, ze oberwała przynajmniej kilka razy. Medycy taki stan nazywali terminalnym. Patrzyła na Xarafa coraz bardziej rozmytym spojrzeniem, jakby chciała powiedzieć .... „dlaczego?”. Ale i on chciał to zapewne wiedzieć.

DUM! DUM! DUM!

Hydrauliczna prasa tłukła się gdzieś niedaleko. Bezdusznie. Bezustannie. Wprowadzając Xarafa w jeszcze większą konsternację.

Kobieta spojrzała w stronę egzekutora po raz ostatni i głowa opadła jaj na pierś ze zduszonym jękiem. Straciła przytomność lub życie.


CG LAWRENCE


Z pieniędzmi w kieszeni czuła się odrobinę lepiej. Słońce przyjemnie pieściło jej twarz. Sprawiała jej niewątpliwą przyjemność taką „kąpiel”. Dzięki niej czuła się znacznie silniejsza. Nie czuła głodu ani pragnienia. Jakby słońce dawało jej niezbędna do funkcjonowania energię. Jakoś jej to nie pocieszało.

Południca. To słowo miało w sobie potencjał grozy.

Dojechała do parku bez problemu. Było około drugiej, prawie trzecia. Od razu zwróciła uwagę na drobne zamieszanie. Czerwony, zdezelowany samochód pomocy drogowej wyciągał właśnie jakiś poharatany samochód z parku, czemu przyglądała się grupka gapiów.
Wśród nich rzucał się w oczy jaskrawo ubrany klaun. W takim stroju, w taki upał, facet musiał być nielicho wkurzony.

Poczekała, aż minie ją pojazd pomocy drogowej i weszła na teren parku. Drzewo wyglądało tak, jak je widziała wcześniej. Otoczone wianuszkiem zgniłych zombie. Na jej oczach jedne z nich upadł. Chyba doszedł w swoim gniciu do takiego stanu, że osłabione mięśnie nie były w stanie utrzymać ciężaru jego ciała. Nikt się nie ruszył. Nikt nie zareagował. Nic dziwnego. Nawet stąd mogła wyczuć smród zombie. Mało kto wytrzymałby tak długo obok nich.

Zobaczyła też Leona Rickiego. Człowieka, który pomógł jej, kiedy zombie postanowił zdzielić ją kijem przez głowę. Po tym zdarzeniu nie pozostał już nawet ślad. Egzorcysta siedział na swojej ławce i udawał, że czyta gazetę. Jak ostatnio. Na co on tak naprawdę czekał?

CG przyglądała się drzewu z nowym zainteresowaniem. Podświadomie czuła, że jest ono kluczem do zagadki. Jednym z powodów, dla których Dean przysłał ją tutaj. Tylko nie miała pojęcia, jak dobrać się do tej zagadki.

Drzewo płonęło. Widziała to teraz wyraźnie. Otaczała je świetlista, niemal ognista aureola. Ale nikt najwyraźniej nie dostrzegał tego fenomenu, poza CG.

Nikt, lub prawie nikt. Bo Leon Ricki przerwał czytanie gazety i spojrzał na kasztanowiec, jakby dostrzegł w nim coś ciekawego.


CHARLES FOSTER


Kot znalazł sobie ciepłe miejsce, kawałek dalej, na dachu. Nagrzane blachy zachęcały do ułożenia na nich swojego ciała. Przyjemnie ciepłe promienie słońca wręcz krzyczały zachęcająco: „połóż się kocie, odpocznij chwilkę, zasłużyłeś”.

Ze słońcem nie wolno było się wykłócać. Zdecydowanie mogło przynieść to pecha. Praca nie szczur, nie ucieknie. Zresztą, w końcu Kot był w pracy. Dusty kazał mu przez dwa dni się popierniczać. A rozkaz, jak wiadomo, rzecz święta.

To przesądziło sprawę. Kot ułożył się na wysokim dachu, skąd miał widok na okolice samemu nie będąc widocznym i zapadł w swoją zasłużoną, kocią drzemkę. Do spotkania z Grosvenorem zostało mu jeszcze trochę czasu.



GARY TRISKETT, DOLORES RUIZ

Było po spotkaniu. CG pojechała załatwiać swoje sprawy. Sprawy nieżywych. Martwili się o nią, chociaż nie przyznali by się przed sobą głośno. Ten „władca cieni” w lokalu był naprawdę paskudnym bytem. Do tej pory Dolores czuła się dość niepewnie, kiedy tylko pomyślała o skurczybyku. Wiedzieli, że tam, w „Refleksie” tylko spryt i zdolność szybkiego kojarzenia faktów uratowała im skórę. I słońce. Pytanie jednak pozostawało, kiedy ów demoniczny byt uderzy ponownie. Bo, ze uderzy ponownie nie mieli najmniejszych wątpliwości.

Wrócili pod „Refleks”. Nie dojechali jednak pod sam lokal, bo trafili na blokadę policji i GSRów. Wysiedli z samochodu i legitymując się przekroczyli kordon.

Widzieli Brewera. Rozmawiał z jednym z koordynatorów. Znali go ze słyszenie Rom Dickens zwany za plecami „Dickiem”. Trafione przezwisko do charakteru. Koordynator – dawny ojczulek, który ponoć stracił moc. Nie wiedzieli, że można stracić moc Łowcy. Złośliwi szeptali, że wydupczył wbrew jego woli o jednego chłopczyka za dużo i jakaś nieziemska siła obraziła się na niego odcinając od źródełka mocy. Inni, bardziej orientujący się w temacie, domyślali się, że Rom stracił moc, dlatego że jej nie szkolił, a już wcześniej była ona u niego prawie szczątkowa. Tak czy siak, dzięki dawnym znajomościom „Dick” pełnił teraz funkcję koordynatora w MRze.

Na ich widok Brewer zrobił niewyraźną minę. Jakby działo się coś, co nie bardzo mu pasowało.

- O proszę – Dickens wypatrzył Lolę i Trisketta, jak sęp padlinę. – Są nasze zguby. A gdzie świecące dziwadło?

Zmroziło ich. Brewer miał minę, sugerującą, że to nie jego wina.

- Sprawę prowadzi Egzekutor Ralf O’Connely – Dick wskazał ręką jednego z najskuteczniejszych łowców w MRze. Znali go. W pewien sposób szanowali i podziwiali. Był bezwzględnym, profesjonalnym zabójcą Fenomenów.

- To nie dziwadło, a najprawdopodobniej nieznana nam Żagiew – rzucił głośno Brewer, czym przyciągnął niechętne spojrzenie Dickensa.

- Gdy będę chciał zapytać mięśniaka o radę, to będzie to ostatni mój dzień jako regulatora – „Dick” posłał Brewerowi reprymendę. – Wracajcie do MRu i czekajcie na dalsze dyspozycje.

Przeniósł spojrzenie lekko zaropiałych oczu na Dolores i Trisketta.

- A my musimy sobie pogawędzić. Liczę na to, że macie adres tego świecącego dziwadła? W końcu gdzieś z nią zniknęliście na dłuższy czas. Świadkowie mówią, że demon ścigał ją. Jest zagrożeniem nie tylko dla siebie ale i dla Londynu. Sprawę przejmuje grupa „Świetlik”, której dowództwo przejmuje regulator O’Connely, a koordynację osobiście ja. Złóżcie zeznania i wracajcie do swojej sprawy. Ale oczekuję dokładnego raportu i danych tej dziewczyny.

Równie dobrze mógł powiedzieć – chcę jej głowę na srebrnej tacy.

Wdepnęli w gówno. Tego byli pewni. A „Dick” musiał wiedzieć coś więcej, to było pewne. Inaczej nie wysłałby kogoś takiego, jak Ralf O’Connely za kimś takim, jak CG.

Bajeczka Brewera była sprytna, ale na jak długo ukryje prawdę?


LAURA MORALES, NATHAN SCOTT, EMMA HARCOURT


Niedaleko od MRu był fajny lokal prowadzony przez byłego Łowcę. Regulatorzy chętnie chadzali do niego na lunch. Właściciel zawsze miał zniżkę dla kolegów i koleżanek po fachu, jak mawiał. Poza tym dbał o jakość usług i kuchnię. A to, że wszystko polewał guinesem było jedynie plusem. Tradycje irlandzkiej kuchni. Prosto z Dublinu. Chętnie zaadoptowanej przez Brytyjczyków.

Już same zapachy mogły przyprawić o ślinotok. A czas oczekiwania mogła umilić muzyka puszczana z płyt winylowych. Klasyka brytyjskiego rocka z lat sześćdziesiątych. Przy niej każde jedzenie smakowało jeszcze lepiej.

Mieli zagwozdkę. Poważną. Sprawa wyglądała na taką, której lepiej kijem nie trącać. Wejście w paradę ludziom nie uśmiechało się ani Emmie, której moce Fantomki nic by nie pomogły w takim przypadku, ani Laurze, która pełnię swoich możliwości mogła pokazać tylko i wyłącznie mając do czynienia z zombie, wampirami, nekrofagami czy strzygami. Bandzior z pistoletem maszynowym nie był tym, z czym chciała się mierzyć w nowej pracy. Tylko Nathanowi było to obojętne. Jako jedyny w przeszłości strzelał do ludzi. A moce egzekutora sprawdzały się w walce tak samo dobrze na Martwych jak i Żywych. Niemniej jednak faktycznie zanurzanie się w sprawy gangów handlujących krwią było średnio rozsądnym pomysłem.

Zjedli obiad w przyjemnej atmosferze - a może to świetna, ale prosta kuchnia w pubie poprawiała im nastrój, i wrócili do Irola by dowiedzieć się, jaką koordynator decyzję w sprawie ich zadania.

Jak tylko weszli, po minie koordynatora zorientowali się, że coś jest nie tak.

- Przejrzałem – mruknął ocierając pot z czoła. – Niezły pasztet. Niestety. Praca w MRze to ciągłe zmiany. Jak was nie było dostaliśmy kolejne wezwanie. Tym razem mamy ludzi, którzy to widzieli. Ewidentnie robota nadnaturala. Tutaj macie adres i polecenie wyjazdu. Ofiary to członkowie gangu Śmiertelnych Skorpionów. Jakiś nadnatural wszedł do jednego z ich lokali i zmasakrował jedenaście osób. W nocy, ale gliny dopiero skończyły policyjną fuszerkę i przekazały temat nam. A my góra miała więcej poważnych zleceń, niż kilkunastu zaszlachtowanych bandziorów i dopiero trafiło to do mnie.

Spojrzeli po sobie. Kilkanaście minut później znajdowali się już w drodze pod wskazany adres. Dochodziła trzecia.


* * *


Miejscem zbrodni okazał się być mały, położony pod estakadą bar dla motocyklistów. Obskurny, jak cała ta okolica, wciśnięty między tani motel na godziny oraz warsztat mechaniczny, za którym zlokalizowano średniej wielkości wysypisko wraków. Po drugiej stronie wypatrzyli także stacje paliw. Ceny już dawno przestały szokować. Piętnaście funtów za litr diesla to naprawdę nie było jeszcze najgorzej. I tak w dzisiejszych czasach mało kogo stać było na samochód i benzynę, a poza tym Rada Bezpieczeństwa Londynu reglamentowała paliwo i aby je zakupić trzeba było mieć nie tylko pieniądze, ale także specjalne bony. Takie stacje, jak ta naprzeciwko znane były z tego, ze handlowały nielegalnie paliwem zdecydowanie gorszej jakości, szmuglowanym z miejsc, o których nawet nie słyszeli.
Stały przed nią dwa samochody policyjne. Nigdzie nie było widać GSRów, ale nie było w tym nic dziwnego. W końcu był dzień, a teren należał do w miarę bezpiecznych. No i roiło się tutaj od policjantów.

Sprawą zajmował się szczupły, przystojny mężczyzna o nieco jednak za bardzo zmęczonej i ziemistej twarzy. Miał ciemnozielone oczy, w których widać było błysk sprytu i jasne włosy obcięte na krótko.

- Porucznik Andy Redboys – przedstawił się z uśmiechem, po wstępnych prezentacjach z ich strony. – Proszę za mną. Pokażę wam wszystko.

Weszli do baru zrobionego z wielkiego, metalowego kontenera, w jakim niegdyś przewożono towary potężnymi masowcami. Napis nad wejściem CAR-GO zapewne był nazwą klubu.

W środku panował nieopisany smród. Metalowy kontener, mimo że ukryty pod betonową trasą obwodnicy, zdążył się nieźle nagrzać. Krew i kawałki mięsa były dosłownie wszędzie. Na ścianach, na suficie, na zniszczonych i połamanych stołach od bilardu, na łopatkach szerokich wiatraków, na barze, na słupkach do tańczenia dla panienek.
Poza tym czuli zawirowania Całunu. Dla Laury i Emmy było prawie jasne, że taki mord zamieszał tą dziwaczną energią, która towarzyszyła im od 2013 roku. Mogły założyć się z kimkolwiek o miesięczną pensję, że pojawi się tutaj jakiś Bezcielesny. Prędzej czy później.

- Ciał jest trzynaście. Nie jedenaście – powiedział Andy starając się nie oddychać. Czoło policjanta momentalnie pokryło się potem. Mokrzy od niego byli również technicy zbierający próbki i dowody. – Były w takim stanie, że trudno było się rozeznać. Zwłoki zostały wyniesione na zewnątrz, z tyłu. Ale jeśli chcecie, możecie rzucić na nie okiem.

Zrobił dłuższą pauzę.

- Możecie się rozejrzeć, jeśli chcecie. Ja poczekam na zewnątrz, gdybyście chcieli pogadać.

Andy budził jakąś sympatię. Był rzeczowy, konkretny i – co szczególnie mogło podobać się Emmie przyzwyczajonej już do traktowania Łowców prawie jak Martwych przez niektóre służby mundurowe – traktował ich jak ludzi.


SHAY KEANE


Nie musiał długo czekać. Nie musiał długo wyjaśniać.

- Czekaj na miejscu – powiedział koordynator. – Zaraz tam będę.

Więc czekał. Ale atmosfera w mieszkaniu popsuła się. Rodzice zastrzelonej zamknęli się w pokoju i nie chcieli z nikim rozmawiać. Może to i lepiej. Wyjrzał przez okno. Po drugiej stronie ulicy był pub z parasolkami piwnymi na ulicy. Doskonałe miejsce, by poczekać na posiłki.

Nie musiał długo czekać. Zdążył do połowy opróżnić swój kufelek, nim pojawił się wóz GSRów. Szybko dokończył zimne piwo i ruszył w stronę posiłków. Podszedł do mężczyzny w letnim garniturze, który najwyraźniej nadzorował akcję. Facet miał ciemne włosy, bladą cerę i wielkie ciemne okulary. Gdyby nie fakt, że słońce świeciło jak szalone i to, że Shay nie wyczuwał od niego powiewów Śmierci, można byłoby go śmiało wziąć za wampira Nowej Krwi. Ale nawet wampir nowej krwi usmażyłby się na skwarkę przy takim natężeniu słonecznego blasku.

- Shay Keane – bardziej stwierdził, niż zapytał.

Egzorcysta pokiwał głową.

- Alan Tell. Proszę, to dla pana – wręcz Shayowi jakąś żółtą kopertę.

- Co to? – zapytał egzorcysta.

- Klauzula poufności – wyjaśnił sztywniak bez cienia uśmiechu. Proszę podpisać te dokumenty i oddać koordynatorowi Dickensowi. Od tej pory przechodzi pan do jego dyspozycji.

- Ale ...

- Proszę wracać do Ministerstwa. Jest pan egzorcystą, który miał styczność z uwolnionym demonem. Dzięki pana aurze, o ile zostanie szybko zeskanowana, będzie można łatwiej wyśledzić cel. Podejmując się próby jego egzorcyzmowania związał się pan z nim pewnym łańcuchem, który możemy szybko wykorzystać.

Alan Tell wskazał dłonią ciemny samochód, który przyjechał razem z półciężarówką GSRów.

- Kierowca zawiezie pana na miejsce. Koordynator Dickens.

Przez chwilę ciemne okulary Tella odbijały twarz Shaya. Nie było sensu się kłócić. Tego był pewien. Spojrzał na zegarek. Dochodziła trzecia popołudniem.

- Czy ten dzień nigdy się nie skończy – przemknęło mu przez myśl.
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 09-01-2012 o 22:44.
Armiel jest offline