Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 09-01-2012, 20:44   #131
 
Bebop's Avatar
 
Reputacja: 1 Bebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwu
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=8smO4VS9134[/MEDIA]

Na wpół wypalony papieros. Napoczęta butelka z tanim alkoholem. Zakrwawiony haczyk na ryby. Wreszcie zmęczony, poobijany i zamyślony gość z przymkniętymi oczami. Badał swoim językiem jamę ustną, haczyk mocno dał mu się we znaki nim w końcu zdołał się go pozbyć. W tej chwili skupiał całą swoją uwagę właśnie na spowodowanych przez niego rankach. Choć nieprzyjemne, nie były zbyt groźne, wypadały szczególnie blado w konfrontacji z prawdziwymi problemami o jakich teraz powinien myśleć. Rzeczywiście był świeżakiem… Nie wiedział co powinien zrobić, jakie decyzje podjąć. Jednego tylko mógł być pewien, pomylił się. Sięgnął po butelkę, płyn rozlał się po jego gardle oferując oczyszczenie, a zarazem wrednie przypominając o ranach. Skrzywił się na i podniósł głowę, wpatrywał się przez kilka chwil w płonącą na niebie kulę. Pogoda była całkiem niezła, niczym genialny kłamca zapowiadała dobry dzień, wiedząc, że wcale taki nie będzie. Przed oczami znów stanęła mu przywiązana do łóżka dziewczynka. Dobrze pamiętał jej wygląd. To wystarczyło by wyobraźnia podsunęła mu jej radosny uśmiech, jej zabawy i spokojny sen. Pokazała też rzeczywistość. Wykrzywiony grymas twarzy, mocny, trudny do zapomnienia głos i wreszcie… Jej ciało, które nie przetrwało konfrontacji z Egzekutorem.

Demon. Tak, w końcu trzeba to sobie uświadomić. To był demon. W dodatku rozgościł się w ekskluzywnym, napędzanym najlepszą benzyną Mercedesie. W ciele egzekutora musiał czuć się wyśmienicie, stały teraz przed nim zupełnie nowe możliwości. Shay podniósł butelkę, przepłukał płynem usta i po chwili wypluł mieszaninę krwi i alkoholu na chodnik. Nie wiele zdołał dowiedzieć się na temat samej ofiary, była przeciętną dziewczynką, spokojną, nierobiącą głupich rzeczy. Rodzice nie potrafili odpowiedzieć na pytanie odnośnie dziwnych zachowań i nowych znajomych, twierdzili, iż nie zaobserwowali nic dziwnego. Gdy już coś zauważyli było za późno. Dziewczynka spotykała się ze znajomymi ze szkoły i podwórka, pasjonował ją taniec, była podobno na tyle dobra, że nawet miała wystąpić w jakimś ważnym przedstawieniu. Próbom poświęcała wiele czasu i bardzo się z tego cieszyła. Aż pewnego dnia tak po prostu wróciła do domu, zamknęła się w swoim pokoju i rozpoczęła nowe życie dzieląc swe ciało z łaknącym rozrywek demonem. Wszystkiego tego zdołał się dowiedzieć tylko dlatego, że zataił przed rodzicami prawdę. Gdyby od razu powiedział im jaki los spotkał ich córkę zapewne nie wyciągnąłby z nich ani jednej informacji. Tak jednak było trzeba postąpić, nawet jeśli w tej chwili czuł się podle. Wciąż słyszał potworny szloch matki, nie rozlegał się on przed budynkiem, lecz w jego głowie. Dlatego był tak wyraźny. Nie łatwo było mu się skupić. Był Łowcą od dwóch tygodni, a już widział więcej niż gotów był sprostać. Tym razem MR się nie popisał i to właśnie jego pracownicy odpowiadali za tę tragedię. Odpowiadał za nią Luopko, który zlekceważył problem, nie zbadał go dość dokładnie. Odpowiadali koordynatorzy, którzy nie upewnili się czy Egzorcysta ma rację. Śmierci dziewczynki winny był Shay, jego aroganckie podejście i brak profesjonalizmu, jego taktyka Działaj potem myśl. Wreszcie Egzekutor, człowiek, który nacisnął na spust i udostępnił swoje ciało demonowi. To był fatalny dzień dla służb MRu.

Z rozmyślań wyrwał go jego współpracownik, pojawił się nagle tuż za nim, na jego twarzy malowała się ogromna złość i determinacja, szedł szybko i zdawało się, że nawet nie zauważył Shaya. Miał dopilnować by wszyscy bezpiecznie wrócili do swoich mieszkań, najwyraźniej nie spodobało mu się to zadanie. Bez słowa ominął Egzorcystę i od razu skierował się do swojego samochodu, Keane odłożył butelkę, poderwał się do góry i powoli do niego podszedł. Żagiew otworzył drzwi i wbił swoje spojrzenie w Shaya.

- Jadę go szukać - oznajmił.

- Nie rób głupstw, potrzebujemy pomocy - powiedział Keane - Poczekajmy na rozkazy.

- Tam jest mój brat! Biega po mieście, może morduje, gwałci, może właśnie teraz! Bo jakiś pierdolony demon opanował jego ciało! - ryknął wściekle mierząc w Shaya palcem - Nie będę czekał. - Żagiew już miał wejść do samochodu, ale zatrzymał go Egzorcysta mocno chwytając za ramię, a następnie zatrzaskując wolną dłonią drzwi. - Odsuń się.

Walka wisiała w powietrzu, Keane był skupiony, spodziewał się, że cios może nadejść w każdej chwili. Ostre spojrzenie znów wbiło się w Shaya, a cała twarz Łowcy drżała z wściekłości, nie trudno było odgadnąć, że mężczyzna jest już tylko o krok od użycia swoich zdolności. Napiął mięśnie i już gotowy był do zadania ciosu, gdy nagle Egzorcysta przyciągnął go do siebie po czym cisnął na samochód. Po chwili przygniatał już ręką mostek Żagwi by ten nie mógł podnieść się z maski.

- Zastanów się! Jeśli pójdziesz tam sam możesz go już nigdy nie odzyskać! - Słowa zdawały się powoli dochodzić do mężczyzny i choć przestał się koncentrować na swych zdolnościach, to wciąż miał ten zacięty wzrok. - Zginiesz razem z nim.

- To mój brat, muszę go znaleźć!


- I znajdziesz, ale zrobimy to tak jak należy. Powstrzymamy demona i uwolnimy twojego brata.

Dopiero teraz Żagiew oparł głowę o zimną maskę i wziął głęboki wdech, jego spojrzenie powędrowało gdzieś w stronę nieba, a oczy chyba się lekko zaszkliły. Shay nie miał do niego pretensji, wprost przeciwnie, rozumiał go. W końcu on też właśnie przeszedł na drugą stronę barykady, nie był już Łowcą, ale ofiarą. Na własne oczy widział co demon robił z ciałem dziewczynki, a teraz wiedział, że ma władzę nad jego bratem. Shay cofnął w końcu rękę, a Żagiew jeszcze przez kilka chwil zdawał się być w innym świecie nim wreszcie spojrzał na Egzorcystę.

- Przepraszam - powiedział - Poczekamy na decyzje koordynatora.

- Musimy zadzwonić do MRu i przekazać im nowiny -
rzekł Shay przecierając oczy.

- W mieszkaniu ofiary jest telefon - rzucił brat Egzekutora po czym zsunął się z maski i wyprostował plecy, wytarł jeszcze pot z czoła i oparł się o drzwi - Mam zadzwonić?

- Ja się tym zajmę
- odparł Egzorcysta - Obejdź budynek, zobacz jakie ślady zostawił twój... jakie ślady zostawił demon. Rozejrzyj się za świadkami, ktoś musiał coś widzieć.

Żagiew pokiwał głową, obaj ruszyli w tym samym kierunku by rozejść się dopiero przy schodach. Shay podniósł jeszcze napoczętą butelkę i bez słowa wepchnął ją w dłonie Łowcy. Żagiew spojrzał na niego niepewnie, potrząsnął lekko flaszką jakby upewniając się, że wciąż coś w niej jest. Wreszcie wziął długi łyk, odłożył butelkę i po chwili zniknął za rogiem budynku. Keane jeszcze przez moment stał przed wejściem. Wzbraniał się przed ponownym przekroczeniem progu tego budynku, nawet jeśli zagrożenia już dawno nie było. Przemógł się jednak w końcu, tym razem na korytarzu panowała grobowa cisza, nikt nie odważył się wyściubić nosa ze swojego mieszkania. Złodziej Ciał był ciekawym urozmaiceniem dnia, ale już demon mocno ich przerastał.

W mieszkaniu ofiary panował dziwny chłód, który sprawiał, że Shay czuł ciarki na plecach. A może tak mu się jedynie wydawało? Może sama atmosfera, unosząca się w powietrzu śmierć tak z nim igrała. Rodzice byli w pokoju dziewczynki, nie zaglądał tam, ale doskonale ich słyszał. Modlili się. Keane jakoś odruchowo sięgnął po swój krzyż. Ojciec dziewczynki twardo trzymał się modlitwy, nie przestawał nawet, gdy jego żona ponownie zaczynała zanosić się płaczem. Keane przeszedł do kuchni i zamknął drzwi, zadbany telefon w stylu retro z nieco archaiczną słuchawką stał tuż obok drogiego, choć mało przydatnego obecnie radia.

Wybrał numer MRu i po chwili usłyszał w głośniku znajome trzaski, koordynatorzy musieli się sporo dowiedzieć, potrzebował wsparcia i rozkazów. Coraz bardziej obawiał się jednak, że sprawa pozostanie na jego barkach.

- Tak, Shay Keane, Egzorcysta...
 
__________________
See You Space Cowboy...
Bebop jest offline  
Stary 09-01-2012, 22:17   #132
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
RUSSEL CAINE

Dno. Dno i trzy metry mułu. Tak czuł się Caine wybierając jakiś stolik w odpowiedniej odległości od parku przy Canal Str. Jak się okazało, nie było to trudne. Okolica najwyraźniej należała do „rozrywkowej” części miasta. Na pobliskiej ulicy nie było kłopotu ze znalezieniem kawiarni, baru, czy klubu ze striptizem czynnego nawet o tej godzinie. Aż strach pomyśleć, co działo się tutaj po zmroku.

Paranoi, którą Caine zwykł nazywać „nadczujnością”, nie dało leczyć się tabletkami. Przynajmniej nie tymi od bólu głowy, które Russel zużywał w tempie lekomana przed odwykiem. Miał ochotę komuś rozbić mordę, albo zrobić coś jeszcze gorszego. Sprawa faktycznie była ... dziwna. A każdy ruch przyciągał coraz to nowe niespodzianki.

Zamówił kawę, mimo upału gorącą jak grzechy Londynu. I czekał. Czekał, aż ktoś się do niego dosiądzie. Jak ten głupi.

* * *

Pulsujące światło pojawiło się przed nim nie wiadomo skąd. To była przerywająca żarówka o dużym natężeniu światła. Po krótkiej dezorientacji pojawiło się zdziwienie.

Caine stał w środku czegoś, co wyglądało na opuszczoną stolarnię. Odrapane, zagrzybione ściany, spękane kafle - spod których wyłaniał się, niczym trupie plamy. Powybijane i zakurzone resztki szyb dopełniały obrazu zdewastowania i opuszczenia.
Ból głowy minął. Caine myślał jasno, jak nigdy dotąd.

Nie wiedział skąd, ale znał to pomieszczenie. Nie miało teraz znaczenia, jak tutaj trafił. Nie miało na razie znaczenie – gdzie jest to „tutaj”. Najważniejsze, że z ciemności bez wspomnień pojawiło się światełko, jak ta żarówka.

I potem wzrok Caina powędrował pod jedną ze ścian. Wyraźnie widział na niej zbrązowiałą plamę, bez wątpienia rozbryzg krwi. Nawet była w niej dziura po kuli. I obrys ciała, jaki robi policja na miejscu zbrodni.

Dźwięki miasta docierały do niego z oddali. Jednostajny, monotonny szum. Jak szept żywej istoty.


XARAF FIREBRIDGE

Obudziło go głuche, donośne dudnienie. Nie! Nie obudziło! Raczej wyrwało z letargu.

DUM! DUM! DUM! W regularnych odstępach czasu. Uderzenia. Jedno po drugim, jak jakiejś maszyny.

Resztki snu odeszły w niepamięć, gdy egzekutorska hiperadrenalina popłynęła strumieniem przez żyły Xarafa.

To nie był sen! To nie był sen, jak na początku myślał.

Stał w hali fabrycznej. Gdzieś niedaleko pracowała chyba jakaś prasa hydrauliczna, i to ona dawała taki łoskot.
Nie pamiętał, jak się tutaj znalazł. Nie pamiętał, kiedy opuścił mieszkanie. Ogłupiały poczuł znajomy ciężar w dłoni. To był pistolet.
Nie poczuł zapachu krwi, ale nic w tym dziwnego, bo on niewiele czuł.

Przed sobą ujrzał ciało. Mężczyzna siedział, oparty o korpus jakiejś maszyny, a z dziury w czole płynęła mu krew. Obok leżała jakaś kobieta. Miała na oko około czterdziestki. Z jej ust sączyła się krew, a dziury na piersi sugerowały, ze oberwała przynajmniej kilka razy. Medycy taki stan nazywali terminalnym. Patrzyła na Xarafa coraz bardziej rozmytym spojrzeniem, jakby chciała powiedzieć .... „dlaczego?”. Ale i on chciał to zapewne wiedzieć.

DUM! DUM! DUM!

Hydrauliczna prasa tłukła się gdzieś niedaleko. Bezdusznie. Bezustannie. Wprowadzając Xarafa w jeszcze większą konsternację.

Kobieta spojrzała w stronę egzekutora po raz ostatni i głowa opadła jaj na pierś ze zduszonym jękiem. Straciła przytomność lub życie.


CG LAWRENCE


Z pieniędzmi w kieszeni czuła się odrobinę lepiej. Słońce przyjemnie pieściło jej twarz. Sprawiała jej niewątpliwą przyjemność taką „kąpiel”. Dzięki niej czuła się znacznie silniejsza. Nie czuła głodu ani pragnienia. Jakby słońce dawało jej niezbędna do funkcjonowania energię. Jakoś jej to nie pocieszało.

Południca. To słowo miało w sobie potencjał grozy.

Dojechała do parku bez problemu. Było około drugiej, prawie trzecia. Od razu zwróciła uwagę na drobne zamieszanie. Czerwony, zdezelowany samochód pomocy drogowej wyciągał właśnie jakiś poharatany samochód z parku, czemu przyglądała się grupka gapiów.
Wśród nich rzucał się w oczy jaskrawo ubrany klaun. W takim stroju, w taki upał, facet musiał być nielicho wkurzony.

Poczekała, aż minie ją pojazd pomocy drogowej i weszła na teren parku. Drzewo wyglądało tak, jak je widziała wcześniej. Otoczone wianuszkiem zgniłych zombie. Na jej oczach jedne z nich upadł. Chyba doszedł w swoim gniciu do takiego stanu, że osłabione mięśnie nie były w stanie utrzymać ciężaru jego ciała. Nikt się nie ruszył. Nikt nie zareagował. Nic dziwnego. Nawet stąd mogła wyczuć smród zombie. Mało kto wytrzymałby tak długo obok nich.

Zobaczyła też Leona Rickiego. Człowieka, który pomógł jej, kiedy zombie postanowił zdzielić ją kijem przez głowę. Po tym zdarzeniu nie pozostał już nawet ślad. Egzorcysta siedział na swojej ławce i udawał, że czyta gazetę. Jak ostatnio. Na co on tak naprawdę czekał?

CG przyglądała się drzewu z nowym zainteresowaniem. Podświadomie czuła, że jest ono kluczem do zagadki. Jednym z powodów, dla których Dean przysłał ją tutaj. Tylko nie miała pojęcia, jak dobrać się do tej zagadki.

Drzewo płonęło. Widziała to teraz wyraźnie. Otaczała je świetlista, niemal ognista aureola. Ale nikt najwyraźniej nie dostrzegał tego fenomenu, poza CG.

Nikt, lub prawie nikt. Bo Leon Ricki przerwał czytanie gazety i spojrzał na kasztanowiec, jakby dostrzegł w nim coś ciekawego.


CHARLES FOSTER


Kot znalazł sobie ciepłe miejsce, kawałek dalej, na dachu. Nagrzane blachy zachęcały do ułożenia na nich swojego ciała. Przyjemnie ciepłe promienie słońca wręcz krzyczały zachęcająco: „połóż się kocie, odpocznij chwilkę, zasłużyłeś”.

Ze słońcem nie wolno było się wykłócać. Zdecydowanie mogło przynieść to pecha. Praca nie szczur, nie ucieknie. Zresztą, w końcu Kot był w pracy. Dusty kazał mu przez dwa dni się popierniczać. A rozkaz, jak wiadomo, rzecz święta.

To przesądziło sprawę. Kot ułożył się na wysokim dachu, skąd miał widok na okolice samemu nie będąc widocznym i zapadł w swoją zasłużoną, kocią drzemkę. Do spotkania z Grosvenorem zostało mu jeszcze trochę czasu.



GARY TRISKETT, DOLORES RUIZ

Było po spotkaniu. CG pojechała załatwiać swoje sprawy. Sprawy nieżywych. Martwili się o nią, chociaż nie przyznali by się przed sobą głośno. Ten „władca cieni” w lokalu był naprawdę paskudnym bytem. Do tej pory Dolores czuła się dość niepewnie, kiedy tylko pomyślała o skurczybyku. Wiedzieli, że tam, w „Refleksie” tylko spryt i zdolność szybkiego kojarzenia faktów uratowała im skórę. I słońce. Pytanie jednak pozostawało, kiedy ów demoniczny byt uderzy ponownie. Bo, ze uderzy ponownie nie mieli najmniejszych wątpliwości.

Wrócili pod „Refleks”. Nie dojechali jednak pod sam lokal, bo trafili na blokadę policji i GSRów. Wysiedli z samochodu i legitymując się przekroczyli kordon.

Widzieli Brewera. Rozmawiał z jednym z koordynatorów. Znali go ze słyszenie Rom Dickens zwany za plecami „Dickiem”. Trafione przezwisko do charakteru. Koordynator – dawny ojczulek, który ponoć stracił moc. Nie wiedzieli, że można stracić moc Łowcy. Złośliwi szeptali, że wydupczył wbrew jego woli o jednego chłopczyka za dużo i jakaś nieziemska siła obraziła się na niego odcinając od źródełka mocy. Inni, bardziej orientujący się w temacie, domyślali się, że Rom stracił moc, dlatego że jej nie szkolił, a już wcześniej była ona u niego prawie szczątkowa. Tak czy siak, dzięki dawnym znajomościom „Dick” pełnił teraz funkcję koordynatora w MRze.

Na ich widok Brewer zrobił niewyraźną minę. Jakby działo się coś, co nie bardzo mu pasowało.

- O proszę – Dickens wypatrzył Lolę i Trisketta, jak sęp padlinę. – Są nasze zguby. A gdzie świecące dziwadło?

Zmroziło ich. Brewer miał minę, sugerującą, że to nie jego wina.

- Sprawę prowadzi Egzekutor Ralf O’Connely – Dick wskazał ręką jednego z najskuteczniejszych łowców w MRze. Znali go. W pewien sposób szanowali i podziwiali. Był bezwzględnym, profesjonalnym zabójcą Fenomenów.

- To nie dziwadło, a najprawdopodobniej nieznana nam Żagiew – rzucił głośno Brewer, czym przyciągnął niechętne spojrzenie Dickensa.

- Gdy będę chciał zapytać mięśniaka o radę, to będzie to ostatni mój dzień jako regulatora – „Dick” posłał Brewerowi reprymendę. – Wracajcie do MRu i czekajcie na dalsze dyspozycje.

Przeniósł spojrzenie lekko zaropiałych oczu na Dolores i Trisketta.

- A my musimy sobie pogawędzić. Liczę na to, że macie adres tego świecącego dziwadła? W końcu gdzieś z nią zniknęliście na dłuższy czas. Świadkowie mówią, że demon ścigał ją. Jest zagrożeniem nie tylko dla siebie ale i dla Londynu. Sprawę przejmuje grupa „Świetlik”, której dowództwo przejmuje regulator O’Connely, a koordynację osobiście ja. Złóżcie zeznania i wracajcie do swojej sprawy. Ale oczekuję dokładnego raportu i danych tej dziewczyny.

Równie dobrze mógł powiedzieć – chcę jej głowę na srebrnej tacy.

Wdepnęli w gówno. Tego byli pewni. A „Dick” musiał wiedzieć coś więcej, to było pewne. Inaczej nie wysłałby kogoś takiego, jak Ralf O’Connely za kimś takim, jak CG.

Bajeczka Brewera była sprytna, ale na jak długo ukryje prawdę?


LAURA MORALES, NATHAN SCOTT, EMMA HARCOURT


Niedaleko od MRu był fajny lokal prowadzony przez byłego Łowcę. Regulatorzy chętnie chadzali do niego na lunch. Właściciel zawsze miał zniżkę dla kolegów i koleżanek po fachu, jak mawiał. Poza tym dbał o jakość usług i kuchnię. A to, że wszystko polewał guinesem było jedynie plusem. Tradycje irlandzkiej kuchni. Prosto z Dublinu. Chętnie zaadoptowanej przez Brytyjczyków.

Już same zapachy mogły przyprawić o ślinotok. A czas oczekiwania mogła umilić muzyka puszczana z płyt winylowych. Klasyka brytyjskiego rocka z lat sześćdziesiątych. Przy niej każde jedzenie smakowało jeszcze lepiej.

Mieli zagwozdkę. Poważną. Sprawa wyglądała na taką, której lepiej kijem nie trącać. Wejście w paradę ludziom nie uśmiechało się ani Emmie, której moce Fantomki nic by nie pomogły w takim przypadku, ani Laurze, która pełnię swoich możliwości mogła pokazać tylko i wyłącznie mając do czynienia z zombie, wampirami, nekrofagami czy strzygami. Bandzior z pistoletem maszynowym nie był tym, z czym chciała się mierzyć w nowej pracy. Tylko Nathanowi było to obojętne. Jako jedyny w przeszłości strzelał do ludzi. A moce egzekutora sprawdzały się w walce tak samo dobrze na Martwych jak i Żywych. Niemniej jednak faktycznie zanurzanie się w sprawy gangów handlujących krwią było średnio rozsądnym pomysłem.

Zjedli obiad w przyjemnej atmosferze - a może to świetna, ale prosta kuchnia w pubie poprawiała im nastrój, i wrócili do Irola by dowiedzieć się, jaką koordynator decyzję w sprawie ich zadania.

Jak tylko weszli, po minie koordynatora zorientowali się, że coś jest nie tak.

- Przejrzałem – mruknął ocierając pot z czoła. – Niezły pasztet. Niestety. Praca w MRze to ciągłe zmiany. Jak was nie było dostaliśmy kolejne wezwanie. Tym razem mamy ludzi, którzy to widzieli. Ewidentnie robota nadnaturala. Tutaj macie adres i polecenie wyjazdu. Ofiary to członkowie gangu Śmiertelnych Skorpionów. Jakiś nadnatural wszedł do jednego z ich lokali i zmasakrował jedenaście osób. W nocy, ale gliny dopiero skończyły policyjną fuszerkę i przekazały temat nam. A my góra miała więcej poważnych zleceń, niż kilkunastu zaszlachtowanych bandziorów i dopiero trafiło to do mnie.

Spojrzeli po sobie. Kilkanaście minut później znajdowali się już w drodze pod wskazany adres. Dochodziła trzecia.


* * *


Miejscem zbrodni okazał się być mały, położony pod estakadą bar dla motocyklistów. Obskurny, jak cała ta okolica, wciśnięty między tani motel na godziny oraz warsztat mechaniczny, za którym zlokalizowano średniej wielkości wysypisko wraków. Po drugiej stronie wypatrzyli także stacje paliw. Ceny już dawno przestały szokować. Piętnaście funtów za litr diesla to naprawdę nie było jeszcze najgorzej. I tak w dzisiejszych czasach mało kogo stać było na samochód i benzynę, a poza tym Rada Bezpieczeństwa Londynu reglamentowała paliwo i aby je zakupić trzeba było mieć nie tylko pieniądze, ale także specjalne bony. Takie stacje, jak ta naprzeciwko znane były z tego, ze handlowały nielegalnie paliwem zdecydowanie gorszej jakości, szmuglowanym z miejsc, o których nawet nie słyszeli.
Stały przed nią dwa samochody policyjne. Nigdzie nie było widać GSRów, ale nie było w tym nic dziwnego. W końcu był dzień, a teren należał do w miarę bezpiecznych. No i roiło się tutaj od policjantów.

Sprawą zajmował się szczupły, przystojny mężczyzna o nieco jednak za bardzo zmęczonej i ziemistej twarzy. Miał ciemnozielone oczy, w których widać było błysk sprytu i jasne włosy obcięte na krótko.

- Porucznik Andy Redboys – przedstawił się z uśmiechem, po wstępnych prezentacjach z ich strony. – Proszę za mną. Pokażę wam wszystko.

Weszli do baru zrobionego z wielkiego, metalowego kontenera, w jakim niegdyś przewożono towary potężnymi masowcami. Napis nad wejściem CAR-GO zapewne był nazwą klubu.

W środku panował nieopisany smród. Metalowy kontener, mimo że ukryty pod betonową trasą obwodnicy, zdążył się nieźle nagrzać. Krew i kawałki mięsa były dosłownie wszędzie. Na ścianach, na suficie, na zniszczonych i połamanych stołach od bilardu, na łopatkach szerokich wiatraków, na barze, na słupkach do tańczenia dla panienek.
Poza tym czuli zawirowania Całunu. Dla Laury i Emmy było prawie jasne, że taki mord zamieszał tą dziwaczną energią, która towarzyszyła im od 2013 roku. Mogły założyć się z kimkolwiek o miesięczną pensję, że pojawi się tutaj jakiś Bezcielesny. Prędzej czy później.

- Ciał jest trzynaście. Nie jedenaście – powiedział Andy starając się nie oddychać. Czoło policjanta momentalnie pokryło się potem. Mokrzy od niego byli również technicy zbierający próbki i dowody. – Były w takim stanie, że trudno było się rozeznać. Zwłoki zostały wyniesione na zewnątrz, z tyłu. Ale jeśli chcecie, możecie rzucić na nie okiem.

Zrobił dłuższą pauzę.

- Możecie się rozejrzeć, jeśli chcecie. Ja poczekam na zewnątrz, gdybyście chcieli pogadać.

Andy budził jakąś sympatię. Był rzeczowy, konkretny i – co szczególnie mogło podobać się Emmie przyzwyczajonej już do traktowania Łowców prawie jak Martwych przez niektóre służby mundurowe – traktował ich jak ludzi.


SHAY KEANE


Nie musiał długo czekać. Nie musiał długo wyjaśniać.

- Czekaj na miejscu – powiedział koordynator. – Zaraz tam będę.

Więc czekał. Ale atmosfera w mieszkaniu popsuła się. Rodzice zastrzelonej zamknęli się w pokoju i nie chcieli z nikim rozmawiać. Może to i lepiej. Wyjrzał przez okno. Po drugiej stronie ulicy był pub z parasolkami piwnymi na ulicy. Doskonałe miejsce, by poczekać na posiłki.

Nie musiał długo czekać. Zdążył do połowy opróżnić swój kufelek, nim pojawił się wóz GSRów. Szybko dokończył zimne piwo i ruszył w stronę posiłków. Podszedł do mężczyzny w letnim garniturze, który najwyraźniej nadzorował akcję. Facet miał ciemne włosy, bladą cerę i wielkie ciemne okulary. Gdyby nie fakt, że słońce świeciło jak szalone i to, że Shay nie wyczuwał od niego powiewów Śmierci, można byłoby go śmiało wziąć za wampira Nowej Krwi. Ale nawet wampir nowej krwi usmażyłby się na skwarkę przy takim natężeniu słonecznego blasku.

- Shay Keane – bardziej stwierdził, niż zapytał.

Egzorcysta pokiwał głową.

- Alan Tell. Proszę, to dla pana – wręcz Shayowi jakąś żółtą kopertę.

- Co to? – zapytał egzorcysta.

- Klauzula poufności – wyjaśnił sztywniak bez cienia uśmiechu. Proszę podpisać te dokumenty i oddać koordynatorowi Dickensowi. Od tej pory przechodzi pan do jego dyspozycji.

- Ale ...

- Proszę wracać do Ministerstwa. Jest pan egzorcystą, który miał styczność z uwolnionym demonem. Dzięki pana aurze, o ile zostanie szybko zeskanowana, będzie można łatwiej wyśledzić cel. Podejmując się próby jego egzorcyzmowania związał się pan z nim pewnym łańcuchem, który możemy szybko wykorzystać.

Alan Tell wskazał dłonią ciemny samochód, który przyjechał razem z półciężarówką GSRów.

- Kierowca zawiezie pana na miejsce. Koordynator Dickens.

Przez chwilę ciemne okulary Tella odbijały twarz Shaya. Nie było sensu się kłócić. Tego był pewien. Spojrzał na zegarek. Dochodziła trzecia popołudniem.

- Czy ten dzień nigdy się nie skończy – przemknęło mu przez myśl.
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 09-01-2012 o 22:44.
Armiel jest offline  
Stary 12-01-2012, 14:03   #133
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
[media]http://www.youtube.com/watch?v=vdr-G48RHfQ[/media]

Nikomu by się na głos nie przyznała ale czuła się źle. CG Lawrence. Latami pracowała na swoją opinię. Suka z rodowodem. Bez skrupułów, bez uczuć. Rzeczowa i ambitna. Ceniła sobie pracę i... pracę. I jeszcze... pracę. Nigdy się nie zwierzała. Nigdy nie mówiła ludziom po imieniu, nawet swojemu mężowi. Lubiła drwić i przywdziewać ten swój cyniczny uśmiech. Nie okazywała strachu ani emocji.

Pozory.
Fasady.
Maski.
Jesteśmy tym co nosimy na twarzy. Lubiła tak twierdzić.
Ale nie do końca było to prawdą. Gdzieś w środku była tylko człowiekiem, choć zarzucano jej, że nawet to jest jedynie przebrzmiałą pieśnią. Zagubienie i strach wiły się dookoła niej jak stado rozzłoszczonych żmij. Czuła rosnący niepokój. Dławiący, pozbawiający niemal tchu. Po co wróciła z martwych? Żeby stawić czoła demonowi, który pała żądzą by zawlec ją z powrotem do piekła? Żeby stać się sama nie lepszym demonem, który potrafi ranić a nawet zabijać świecąc jak cholerna supernova? By stać się przedmiotem śledztwa swoich niedawnych kolegów w wydziału? Ironia losu. Myśliwy stał się zwierzyną... Zastanawiała się kogo wyznaczą do zbadania sprawy z Relaksu bo, że kogoś wyznaczą nie miała wątpliwości.
Spocone dłonie przykleiły się do tekturowych pudeł kiedy wysiadała z taksówki. Ciemne przeciwsłoneczne okulary odgradzały ją od zewnętrznego świata dostarczając pozory bezpieczeństwa. Na czoło nasunęła głębiej rondo kapelusza.
Drzewo. Dlaczego ciągle do niego ciągnęła? Zdawało się ważne. Emanowało osobistym wręcz wydźwiękiem. Ale CG nie potrafiła dokopać się do drugiego dna. Wyczuć znaczenia.
Nie sposób było nie zauważyć samochodu holowanego sprzed JEJ kasztanowca. Jej... Czy tak właśnie pomyślała? Nie była pewna. Ponoć pierwsza myśl jest bezcenna. Impulsywna. Nie podparta logiką. Jest wewnętrznym głosem, który chce nam coś powiedzieć.
Była skołowana. Czuła się jak na haju. Może to przez słońce. W taką pogodę nie trudno o udar.
Południca...
Południca z objawami słonecznego udaru.
Nie można się nie zaśmiać, prawda?
Pogwizdywała, cholera jedna wie czemu. Rozbujanym krokiem doszła do drzewa, rzuciła pakunki tuż obok splątanych mięsistych korzeni i nałożyła obie dłonie na pomarszczoną korę jak Jezus na skronie Łazarza.
- Kurwa... - szepnęła złamanym głosem. - Czego ty ode mnie chcesz? Czego chce Dean? Ja nic z tego nie rozumiem... Daj mi jakiś znak, ok? Zawrzyjmy umowę. Odkryj przede mną karty a ja postąpię w zgodzie z własnym sumieniem. Bo nie mogę nic zrobić kiedy nic nie wiem! - chyba nie zdawała sobie sprawy, że podnosi głos. Krążyła wokół pnia z błyszczącymi oczami i naraz kopnęła weń z impetem. - No dalej! Obróć wodę w wino, przemów ludzkim głosem, do cholery! Dłużej tego nie wytrzymam!
Zombie otoczyły ją zwartym wianuszkiem ale stali osłupiali i nikt nie reagował. A ona wyładowywała złość kopiąc bez opamiętania. Chyba wzbudziła powszechną sensację bo wzrok postronnych spoczął na niej w ciekawskim skupieniu.
Wyciągnęła szyję w stronę żarzącej słonecznej tarczy i rozłożyła bezradnie ramiona.
- A ty gdzie jesteś? Przyjdziesz po mnie prawda? No chodź, miejmy to z głowy! - zaśmiała się i zgięła wpół przyciągając czoło do kolan. - Aaaa, tak. Przyjdziesz w nocy. Kiedy będę bezbronna i zaciągniesz mnie do piekła! Pierdol się! Pierdolcie się wszyscy!

Uspokoiła się dość szybko. Odeszła od drzewa dysząc ciężko i jak gdyby nigdy nic doszła do faceta w uniformie klauna.
- No co? - zapytała z wrogością. - Miałam zły dzień. Złamał mi się paznokieć.
Złapała swoje pudła i chyba wtedy dostrzegła Rickiego. Dosiadła się na jego ławeczkę zaplatając nogę na nogę i odpaliła nerwowo papierosa.
- Cześć - skinęła mu głową i uśmiechnęła się przepraszająco. - Zrobiłam scenę, co?
Strzepnęła popiół i wskoczyła na ławkę siadając na skrzyżowanych nogach co nie było szczytem przyzwoitości w kusej obcisłej sukience.
- Dlaczego ciągle tu siedzisz? Przez drzewo? Płonie. Ale nie wiem czemu...
- Scena jak się patrzy - zgodził się spokojnie. - Nie pierwsza dzisiaj. Ten kasztanowiec przyciąga, jak widzę, specjalnych ludzi. Czy też nieludzi. Jak się miewasz?
“Nieludzi”. Wie - pomyślała.
- Nie najlepiej - odpowiedziała na głos zresztą zgodnie z prawdą co było na nią dość dziwne bo zawsze ograniczała się do standardowego “fine”. Chyba istotnie się rozklejała. Szlag... Fatalny moment na załamanie psychiczne.
- Wybacz, że ostatnio tak uciekłam a przecież okazałeś mi wiele dobrego. To chyba z powodu potencjalnej rozmowy o pracę bo na takiej musi padać wiele pytań, prawda? A ja na niewiele z nich mogłabym odpowiedzieć więc wolałam sobie darować...
Zwiesiła głowę i po prostu ograniczyła się do palenia.
- Widzę, że to więcej niż trudny dzień. Nawet więcej, niż trudny tydzień - zażartował. - Pewnie zrobi się z tego trudny miesiąc, jak znam życie.
- To optymistyczne założenie, że dożyję do końca miesiąca - zaśmiała się ponuro w odpowiedzi. - Posłuchaj Ricky... Widzę, że tkwisz w tej sprawie. Mojego drzewa... Może... moglibyśmy współpracować? Bez umów o pracę i zobowiązań. Nie oczekuję nic ponad to, że wymienimy się informacjami i... sama nie wiem. Chcę się dowiedzieć o co z nim chodzi. A ty? Co w ogóle cię tu przyciągnęło? Samo drzewo czy jakieś zdarzenia poboczne?
- Praca - odpowiedział enigmatycznie. - Niestety. Ale mogę przypuszczać, że jest jednak w jakiś sposób związana z miejscową florą.
- Rozumiem - pokiwała głową wypuszczając dym nosem. - Współpraca nie wchodzi w grę skoro nie jesteśmy kolegami z pracy.
- Eee tam - machnął ręką. - Kolegami byśmy tak czy siak nie byli. Chociaż to szowinistyczne stwierdzenie, za które uprzejmie proszę o wybaczenie. Po prostu nie mogę mówić nic, co jest ujęte w kontrakcie jako poufne. Zasady R.I.P.Rozumiesz.
- Rozumiem - wzruszyła ramionami. - I szanuję. Chociaż w pewien sposób ubolewam. A... co do sensacji. Mówiłeś, że nie byłam dzisiaj jedyną. Powiesz co za atrakcje jeszcze się tu dziś wydarzyły? No i czemu holują ten wóz?
- A bo to właśnie ta atrakcja. Jeden z twoich dawnych kolegów regulatorów chciał chyba staranować te drzewo, a drugi do niego strzelał. Znaczy do samochodu. Niedawno. Przynajmniej była jakaś rozrywka w ten nudny dzień.
- Regulatorzy? - zdziwiła się. Ricky wiedział o niej chyba więcej niż by chciała. - Podali nazwiska?
- Jeden wrzeszczał je na pół parku. Dusty czy Dastin, jakoś tak. Znasz? A drugi postrzelał i zwinął się zaraz potem. Pewnie egzekutor. Oni już tacy są. Postrzelają, a potem nie zadzwonią nawet. Wiem co mówię, bo dawno temu umawiałem się z jedną taką
Widać było, że Ricki ma wyśmienity humor.
- Co ty nie powiesz - CG także się uśmiechnęła, pierwszy raz szczerze i wesoło. - Byłam żoną jednego i przez większość czasu koegzystowanie z nim było równie przyjemne co szarpanie się z wściekłym pitbullem. No... ale w łóżku nadrabiał wszystkie swoje wady - puściła porozumiewawcze oko do Rickiego. - Dusty... Nie znam. Na pewno jakiś świeżak. I faktycznie dziwna historia. Jeden chce staranować moje drzewo a drugi wali serią do samochodu. Pewnie ścigali Wróżkę Zębuszkę, bo mam wiadomość z pewnego źródła, że jest na top 10 najbardziej poszukiwanych przestępców Ministerstwa - wyszczerzyła się radośnie. Zaczynała się uspokajać, nerwowość i histeria powoli odpływały i dawało jej to złudne poczucie normalności i kontroli.
- No w końcu się za nie wzięli - mruknął Ricky. - Wiesz, że tak naprawdę wróżki - zębuszki to małe, krwiożercze monstra, które w średniowieczu pożerały zaginione dzieci. Zaczynały od zębów. W XIII wieku Papież zawarł z nimi porozumienie. Pakt, na mocy którego zjadały tylko zęby mleczne dzieci, pozostawione pod poduszką zostawiając srebrną monetę jako zadośćuczynienie. Gdyby złamały ten pakt Inkwizytorscy łowcy mieli za zadanie znajdować ich kryjówki i tępić gniazda. Do tej pory, na szczęście, żadne nie przebiły się tutaj. A te, co przetrwały przez wieki honorują “zębowy pakt”.
- Wow, Ricky. Jesteś jak chodząca biblioteka. Nie żebym kupiła tą wersję ale wiesz, w archiwach MR’u nie o takich bzdurach wypisują całe tomiszcza. I, co gorsza, czasem się to czyta i wykorzystuje w praktyce.
Papieros wypalił się do filtra i CG rzuciła go na parkową ścieżkę i przydeptała obcasem.
- Ok. Trwonię czas... Jesteś pewien, że nie chcesz wymienić się informacjami? Rozumiem, że zleceniodawca musi zostać anonimowy ale... co dwóch egzorcystów to nie jeden. Udało ci się chociaż porozumieć z tym... bytem? Jest niedostępny. Ukryty. Jest tutaj i nie ma go zarazem... Chociaż ja z nim rozmawiałam. Zaczynałam nawet czegoś się dowiadywać kiedy ten niewdzięczny zombie zdzielił mnie gałęzią.
- Wydaje mi się że zrobiłem pewne postępy w śledztwie - powiedział z zagadkową miną. - Ale nie naciskaj na mnie więcej, bo się w sobie zamknę.
Żartobliwy ton nie zamaskował powagi słów.

 
liliel jest offline  
Stary 12-01-2012, 14:03   #134
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
- Zerkniesz na moment na moje klamoty? - rzuciła na odchodnym. - Wydaje mi się, że i tak nigdzie się nie wybierasz.
Skinął i wrócił do czytania gazety. Z jednego z pudeł wyjęła swój bezcenny notes i z nabożnością pogładziła skórzaną obwolutę. Przeszła kawałek dalej do budki telefonicznej. Nadszedł czas by odnowić kontakty. Siatka znajomości była zawsze mocną stroną Lawrence i doszła chyba do punktu gdzie musiała porzucić anonimowość i przejść do konkretów. Następne pół godziny spędziła na rozmowach a aparat pożerał coraz to kolejne monnety.
- Cześć Martin... Nie, nie... Tak się składa, że żyję i mam się dobrze... Po prostu zrobiłam sobie wakacje.... Mhm... Posłuchaj Martin, szukam informacji...
Jedna przerwana rozmowa pociągała za sobą kolejną i jeszcze następną.
- Cześć Benson, tu Lawrence... Jak widać to były tylko plotki, nie? Słuchaj, mam interes...
- Harnett? Benson mówił, że możesz pomóc mi w pewnej sprawie... Chodzi o Błogosławiony Dwór... Tak, fearies...
- Loyd. Tu Lawrence. Hehe, tak, ta sama Lawrence. Chciałabym nakręcić mały włam. Ten szczeniak, loup, dalej dla ciebie pracuje?
- O’Brian? Poznajesz mnie? Wiem, kopę lat. Dalej robisz w gadżetach? Potrzebne mi kilka rzeczy. Haha, na wczoraj, jak zawsze.

Tak oto w ekspresowym tempie Londyn mniej lub bardziej bezpośrednio dowiedział się o jej zmartwychwstaniu. Niektórzy zapewne łyknęli sugestię o sfingowanej śmierci, inni podejrzewali, że jednak wróciła. Pozostałym po prostu nie robiło to różnicy. Nie bez powodu wybierała spośród swoich dawnych informatorów tych, którzy ze śmiercią są za pan brat i już jej doświadczyli. Regulatorzy, emerytowani regulatorzy czy ci, którzy kiedyś pracowali jako regulatorzy... Ci chwilowo plasowali się poza skalą zaufania. Choć to pewnie kwestia czasu nim wieść się rozniesie i dotrze również za mury Ministerstwa. Trudno. Było to ryzyko, które skłonna była teraz podjąć.

Co do uzyskanych informacji... Większość była niewyczerpująca ale dawała nowe punkty zaczepienia. Na Rewirze i w światku nieumarłych nie krążyły jak na razie żadne plotki o parku przy Canal Street i o drzewie wisielców. Benson obiecał, że powęszy w archiwach prasowych i da znać co piszą o serii samobójstw z nim związanych. Harnett przybliżył wątek Dworów, choć tak naprawdę nikt nie był biegły w tym temacie. Odmieńcy byli postrzegani jako niezwykle hermetyczna grupa. Nie uważają się za Martwych - bo w sumie nimi nie są - żyją w enklawach, najczęściej poza miastem. W dworach należących do ich ludzkich pomocników czy “zakorzenionych” faerie - czyli takich, które nie przybyły tutaj przez Zasłonę, lecz mieszkały przez wieki. Najlepiej pogadać z którymś z nich. Niekiedy sithe spotykają się w lokalu na Rewirze o nazwie “Błogosławione Okna” lub w wiejskim pubie na przedmieściach “Kocioł Moiry”. Dalej o kielichu, kluczu i wadze. To symbole Triumwiratu, ale poza tym słowem niewiele więcej informatorzy byli skłonni powiedzieć. Co do kościoła na Rewirze i przyjemniaczka “kaznodziei” Richarda... Przybytek jakich wiele na Rewirze, wyznają go zombie. Istniają podejrzenie o nekrofagię. Ponoć niekiedy “odmładza” wiernych. Potrafi cofnąć nieznacznie proces gnilny zachodzący na zombi. Richard jest dziwny. Ludzie plotkują, ze to Nowa Krew, niektórzy ze pół krwi demon, inni że po porstu Pomiot Piekielny albo Cudak z Ukrytego Dworu. Jednym słowem, postać dość enigmatyczna.
Od Loyda chciała wypożyczyć pewnego cwaniaczka, małoletniego loup garou, wschodząca gwiazda wśród londyńskich włamywaczy. Jako cel podała adres firmy RIP i listę ostatnich zleceń Leona Rickiego.
Loyd odradził szczeniaka. Siedziba Rest In Peace jest chroniona znakami ochronnymi i najpewniej odpieprzy gówniarzowi zaraz po przejściu progu, o ile w ogóle go przejdzie. Loyd zasugeruje udział ludzkiego speca, ale sugerowany jest doświadczony specjalista. A to oczywiście kosztuje. Jakieś 10 tysięcy funtów, licząc posmarowanie pośredników, szczególnie jeśli nie chce zostawić śladów. A jeśli rezygnujemy z dyskrecji obetnie się koszty do dwóch tauzenów. Poza tym szef R.I.P to dawny człowiek MRu, niejaki Edmund Core - naprawdę uzdolniony ex-Żagiew. Ma szerokie powiązania z MRem więc sprawa rysuje się w delikatnie. CG obiecała, że zorientuje się w swojej sytuacji finansowej i się odezwie.
Z O’Brianem umówiła się na wieczór. Zdała krótki raport co ją interesuje. Granaty błyskowe, flary, mocne latarki, najlepiej generujące światło UV. Ma razić mocno i najlepiej działać bezprądowo aby zakłócenia duchowe nie miały na nie wpływu.O’Brian obiecał zniżki po znajomości i zapytał zawadiacko czy szykuje się na wojnę z wampirami. Nie zaprzeczyła ani nie potwierdziła odwieszając słuchawkę.
Przez cały czas bacznie obserwowała klauna uwijającego się w pocie czoła. Kostium musiał stanowić nie lada przekleństwo w tym upale. Przechodnie wrzucali mu drobniaki do kapelusza, szczególną atencja darzyły dzieciaki co było do przewidzenia.

CG schowała notes do torebki i ruszyła w stronę kasztanowca.
- Dobra - westchnęła. - runda druga...
Usiadła w cieniu szeleszczących gałęzi pośród tłoczących się zombie. Smród był niemiłosierny. Skinęła kilku z nim, których kojarzyła już z widzenia.
- Panowie, proszę... Żadnego znowu użycia siły. Jesteśmy po tej samej stronie.
“Albo po przeciwnych” dodała w myślach.
Skupiła się na druidycznym bycie, którego przecież już raz namierzyła. Posiłkowała się muzyką, spokojną, bez cienia agresji. Tym razem nie zmuszała a jedynie... zapraszała. W zasadzie otarła się o żebrzący ton. Muzyka nie zwijała się w duchowe pęta a jedynie stanowiła pewną zachętę, jak w kreskówkach smugi dymu unoszące się znad świeżych babeczek przyjmując kształt nawołującej dłoni. “Spójrz, jestem tu, czekam. Nie pożałujesz.”
Nie przyszedł. A CG miała na tyle oleju w głowie żeby zrozumieć, że próba pętania go spełźnie na niczym.

Drzewo wyglądało na wiekowe. Solidny pień i rozłożysta korona.
CG zrzuciła obcasy i nim któryś z martwych zdążył zareagować wspięła się na najbliższą gałąź a później wyżej pod sam niemal czubek. Dotykała liści, wdychała ich zapach. Szukała znaków szczególnych, odstępstw od normalności. Zerwała jeden z liści i złamała w pół aby sprawdzić kolor sączących się z środka soków. Paznokciem podważyła kawałek kory. Nie doszukała się niczego nadzwyczajnego. Zwykłe cholerne drzewo! Przynajmniej z wierzchu. Ale złowieszcza płomienista aura nie pozostawiało złudzeń, że jest czymś więcej. Nie wiedziała jak ugryźć sprawę.
Przez moment siedziała jeszcze na gałęzi w cieniu gęstych liści przebierając gołymi stopami jak mała dziewczynka. Próbowała dokopać się do swoich nowych mocy. Nadal nie potrafiła ich kontrolować. Budziły się i gasły według własnego kaprysu.
Po pewnym czasie jednak poczuła sączącą się z jej wnętrza strużkę światła. Jej skóra zaczęła połyskiwać i skrzyć się i CG bardziej chyba ten fakt przestraszył niż usatysfakcjonował. Stłumiła to szybko a raczej po prostu rozproszyła koncentrację i wszystko zniknęło. Zeskoczyła na trawę, złapała obcasy i wróciła do Rickiego.
- Dzięki, że popilnowałeś moich pudeł - burknęła łapiąc pakunki.
Przysiadła na ławce i odpaliła kolejnego papierosa. Co dalej? “Błogosławione Okna”. Rewir nie był daleko. Dojedzie metrem.
 
liliel jest offline  
Stary 13-01-2012, 21:47   #135
 
SWAT's Avatar
 
Reputacja: 1 SWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputację
[media]http://www.youtube.com/watch?v=a0Gc44EOLzA[/media]

Xaraf nie wiedział co się stało. I dlaczego się stało. Naprawdę nie miał pojęcia, co się wydarzyło. Wiedział tylko, że położył się spać. To co działo się później, było jedną, wielką, czarną dziurą. Co się działo z nim przez najbliższe trzy godziny? Wiedział co to mogło oznaczać. Coś lub ktoś, pożyczył sobie jego ciało. Nie wiedział tylko kto. Ale wiedział w jakim celu.
Przed nim leżały zwłoki mężczyzny i stygnąca kobieta, która świdrowała go jeszcze przez krótki czas oczami. Co najlepsze, nie miał sobie nic do zarzucenia. Przecież to nie on. Nie on strzelał przed chwilą do tych ludzi. W głowie, wyrwanej ze szponów przedziwnej mocy, kotłowało się i kłębiło.
”Co to mogło być, u licha?” – zastanawiał się.
Sprawdził poziom naboi w magazynku. Brakowało sześciu pestek. Wiedział gdzie były, a raczej podejrzewał. Może coś co go opętało, chciało obronić tych ludzi? Może… W głowie egzekutora kłębiły się przeróżne scenariusze. Dopiero po chwili, odważył się na jakiś ruch. Z jakiejś maszyny, zdjął szmatkę. Wytarł powierzchownie, ale z goła dokładnie wszystko, co mógł by dotknąć. Nie trwało to długo, bo i wiele do wycierania nie było. Następnie schylił się nad martwymi. Przez szmatkę sprawdził puls obojgu. Mężczyzna był zimny, niczym głaz. Za to u kobiety, wyczuwał jeszcze słabiutki puls. Zabrał by ją, ale co powie władzy? Że coś go opętało? Policji na pewno nie będzie się temu chciało sprawdzać, a do Ministerstwa Regulacji nie miał zaufania. Jedynym wyjściem było, dać jej umrzeć, lub wezwać karetkę. Tylko nie wiedział gdzie najbliższy telefon, a sam nie miał zamiaru dać się złapać za coś, czego nie zrobił. Tą samą szmatką, sprawdził dokumenty. Może ich zna? Może coś sobie przypomni? Anna Tresman, oraz Filip Asher. Dwa nic mu nie mówiące imiona. Adresy na dokumentach tym bardziej. Kobieta w zgrabnym portfelu miała jeszcze legitymację policyjną z Wydziału Do Nadnaturalnej Krwi, a facet pistolet, który zdążył wyjąć, ale nie użyć. Nic dziwnego, jeśli sięgnął go na Xarafa.
Wytarł dłonie w szmatkę i wstał, dokładnie wycierając dokumenty które przeglądał, które odłożył na maszynę. Nie interesowały go, nic mu nie mówiły. Otworzył drzwi. Znajdował się dużej hali fabrycznej, na szczęście pustej. Przez duże drzwi, widział uwijających się przed nią ludzi i ochroniarzy. Duże, polarowe bluzy z napisem CERBER SECURITY u ochroniarzy wydały się Xarafowi znajome. Zapewne, spotkał ich gdzieś na mieście, byli dość popularni. Z prywatnej firmy.
Najważniejsze, że Xaraf podejrzewał że nie zostawił żadnych śladów. Nie był też ranny oraz nie znalazł nic, co by wyjaśniało dlaczego ktoś się nim posłużył. Już teraz, był strasznie wkurwiony i wiedział, że nie popuści tej dziwkarskiej mocy, która tak go wykorzystała. Nie popuści!
Chowając się za rzeczami zalegającymi na hali, nie dotykając ich, zmierzał do przeciwnej strony hali, gdzie znajdowało się wyjście ewakuacyjne, które, jak miał nadzieję, będzie otwarte.
I udało mu się, prześlizgnąć. Nie było to trudne, wszystko zagłuszała prasa, która robiła straszny hałas. Drzwi, na tył fabryki również były otwarte. Wyprysł przez nie, przeskakując przez siatkę i zniknął w małym lesie niedaleko, kierując się w stronę miasta. Kątem oka spostrzegł, że fabryka w której się ocknął, to Apple & Bowman Company. A tak przynajmniej kazały sugerować napisy na ciężarówkach. Znikając w brzozowym gaju, miał nadzieję że nikt go nie zauważył.

Kiedy zaczął poznawać miasto, z budki telefonicznej zadzwonił na policję, informując o wypadku na terenie firmy, w której był. Złapał taksówkę. Nie miał portfela, ale umówił się że zapłaci na miejscu. Podał swój adres, a taksówkarz ruszył pod wyznaczony adres. Czarne BMW sunęło cicho, to nie było to samo co jego samochód, który chuj wie gdzie był. Miał nadzieję go zastać na parkingu przed blokiem, skoro nie widział go w okolicy fabryki.
Siedząc na tyle samochodu, zaczął składać do kupy fakty. Przecież jeden z jego sąsiadów, był handlarzem nielegalnej krwi. Pamiętał to. W ten sam dzień spuścił łomot dwom policjantom, jak się okazało.
”Hehe” – zaśmiał się do własnych myśli.
Czyżby jeden z klientów ów sąsiada, przyszedł po jedzonko i zastał zamknięte drzwi? I zdenerwowany, czujący moc egzekutora, pożyczył go sobie? Jak coś u licha miało prawo wejść do jego mieszkania? Było całe oblepione i wypaćkane symbolami odstraszającymi, ale też i blokującymi. Do tego mój silny umysł, zdawał sobie z tego sprawę. Coś, co nim zawładnęło, musiało być naprawdę cholernie silne.
”I tak nie daruje!” – groził w myślach, tajemnej sile.

Pod domem znalazł się dość szybko. Jak podejrzewał samochód, stał na parkingu mokry od wieczornej rosy. Ruszył do mieszkania, w poszukiwaniu portfela, odkładając pistolet na szafkę. Portfel leżał, tam gdzie go zostawił i wrócił, na dół. Zapłacił i podziękował, a taksówkarz ruszył w bardziej uczęszczane miejsce, szukać klientów.
Wrócił do mieszkania. Pierwsze co zrobił, to uzupełnił magazynek amunicją. Nie wiedział dlaczego to zrobił, to był odruch. Po prostu nie lubił niepełnych rzeczy. Ubrania, dość czyste, zrzucił z siebie i przyjrzał im się dokładniej. Musiał strzelać ze sporej odległości, bowiem nie znalazł nawet małej plamki juchy tamtych dwojga.
Następnie usiadł na fotelu i włączył telewizor. Na stoliku obok, stał telefon. Na półce, którą miał niżej zalegała książka telefoniczna. Po fenomenie, najgrubszy był dział z ezoteryką i z różnymi paranormaliami, jak do tej pory, uważane przez Xarafa za pierdoły. Wyszukał palcem ogłoszenie, które zajmowało najmniej miejsca. Wiedział że dobry hipnotyk albo telepata powinien mu powiedzieć, co stało się na terenie fabryki i wciągu tych trzech godzin. Znalazł małe ogłoszenie, pomiędzy jakiś szumnie się reklamującym Joe i nieco mniej szumnie, ale zajmującym prawie pół strony Emanuelem z Hiszpanii.
„Aghata Kotolev: wróżbitka, telepatka, hipnotyzerka”- głosiło ogłoszenie. Chwilę się wahał, było koło 23.00, ale uznał że sprawa jest niecierpiąca zwłoki, to też wystukał numer i czekał na odpowiedź z drugiej strony. Miał nadzieję, umówić się z nią po pracy.
 
__________________
Po prostu być, iść tam gdzie masz iść.
Po prostu być, urzeczywistniać sny.
Po prostu być, żyć tak jak chcesz żyć.
Po prostu być, po prostu być.

Ostatnio edytowane przez SWAT : 13-01-2012 o 21:50.
SWAT jest offline  
Stary 15-01-2012, 00:01   #136
 
Gryf's Avatar
 
Reputacja: 1 Gryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputację
Rozchwiany ludzko-zwierzęcy konglomerat osobowości pod zbiorową nazwą Charlie Foster lubił Rewir. Jego notoryczny problem z odróżnianiem świata materialnego, nadnaturalnego i urojonego w tym miejscu zwyczajanie nie istniał - bo Rewir nie znał takich rozgraniczeń. Tu wszystko było jednym i tym samym. Energia duchowa, demoniczna i magiczna przenikała się z materią, obłęd wylewał się szerokimi strumieniami z rynsztoków. Korzenie realnych, fizycznych rzeczy sięgały głęboko w niezgłębionych odmętach eterycznej umbry.
Kochał to miejsce. Co do tego zgadzały się wszystkie osobowości, w każdym nastroju i w każdej fazie przenikających się psychotycznych cykli.

Dach nad starą mansardą zaadaptowaną na gniazdo jakichś nieznanych kotu z nazwy upiorów, był jedną z jego ulubionych lokalizacji popołudniowych drzemek. Monstra o tej porze spały, ale ich niespokojna energia płoszyła z okolicy dziewięćdziesiąt procent populacji zmiennokształtnych. Nie to, żeby łaki klasy Niedźwiedzia Benedykta się bały... chyba po prostu raził je smród. Kot nie umiał zrozumieć jak poetycka mieszanka woni trupa, opium, starych ryb i zaskakująco świeżych warzyw może się nie podobać. Jemu spało się przy nim znakomicie. Zapach przywodził mu na myśl Kappę.

Zrobił parę kółek w miejscu, moszcząc legowisko ze swojego ludzkiego ubrania, a następnie zwinął się w kłębek. Musi mieć siły. Miał wielkie plany na wieczór. Świat wokół nadal był piękny, chodź po rozmowie z Kolejarzem nieco się skomplikował. Na początku miał nadzieję że legitymacja Regulatora ostatecznie załatwi mu święty spokój od przepychanek. Owszem, skończyła się walka o żywność i terytorium, ale trafił w sam środek wojny dużo większych sił. Kain, przemiany w odmieńców, MR, BORBL, Ukryty Dwór... Kot nabrał wrażenia, że wszyscy wokół niego wysługują się jakimś większym pracodawcom. Do tego po raz kolejny ostrzeżono go przed zabójcą. A kot nie zamierzał dać się zabijać. Nie zamierzał też bezradnie załamywać łapek. Nieważne kto stoi za Grosvenorem i Okularnicą. Nieważne kto szczuje łysych na łaki. Chrzanić wilkołaki i płaszczenie się przed Benedyktem.

Kot musi po prostu znaleźć przyjaciół o szczebelek wyżej. I dziś uczyni pierwszy krok.

Ale najpierw krótka drzemka...

***

Człowiek je kolację ze swoją rodziną, równie kochającą, co nierealną. Włączony telewizor pokój obok pokazuje jakiś nocny kadr ze zrujnowanego zamczyska. Charles Foster nie poświęca kiepskiemu horrorowi ani odrobiny uwagi. Córka pyta czy widział dziś Kota. Odpowiada, że Kot jest na spacerze.

***

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=13rU48BeK3o[/MEDIA]

Noc. Ruiny Plum. Stwór schodził spiralnym torem w głąb zapadliska. Czarny zwierzęcy kształt, pewnie stawiający swe pazurzaste łapska na kolejnych kamieniach, balansujący dwoma ogonami, w szybkim tempie znikał coraz głębiej wewnątrz otchłani.

Wgłąb króliczej nory.

W objęcia Ukrytego Dworu.

Nie wiedział w którym momencie opuścił materialną przestrzeń. Druga strona Zasłony przywitała go z radosnym oczekiwaniem. Zwierzę czuło wokół siebie niewyobrażalną moc. Kłębiącą się energię, czekającą jedynie na kogoś kto wyciągnie po nią swoją kocią łapkę. Kogoś, kto nada jej kierunek.

- Przybyłem. Jestem gotowy. - kocie słowa były raczej wysyłaną w ciemność emocją, niż realnym dźwiękiem. Ciemność odpowiada. Zwierzę czuje jak paskudny uśmiech uwięzionego gdzieś w otchłani Mythosa elektryzuje jego kocie futro.

***

Ciemność wylewa się z dziury w ziemi. Najpierw kot. Za nim masa czegoś, na co nie sposób patrzeć nie popadając w obłęd. Nieumarła masa zrywa sobą taśmy "nekrohazardu" i rusza ku Londynowi.

***

Prostujcie ścieżki Panu. Przygotujcie miasto na jego przybycie. Zaprawdę powiadam wam: Liverpool to początek, ale w porównaniu z Londynem tamto miejsce będzie przypominało dziecięcą piaskownicę.

***

Ulicami maszeruje armia nekrofagów, poprzedza je mały czarny kształt. Kształt kroczy godnym krokiem z dumnie uniesionymi ogonami. Z okien i piwnic budynku wypełzają gadopodobne monstra, dołączając do orszaku.

Naprzeciw wylega zbieranina bezładna zbieranina policji, wojska i luźnego tałatajstwa. Kot zauważa Benedykta i Baliffa. Ich górujące nad linią radiowozów monstrualne, zniekształcone sylwetki zwierzoludzkich potworów budzą respekt... ale nie strach. Już nie. Gdzieś w tłumie widać też nieogoloną gębę Xarafa, i Grosvenora z petem w zębach. Zaciskają ręce na swoich żałosnych pukawkach na srebro, gotowi by otworzyć ogień. Również oni nie budzą już w kocie lęku.

Armie zbliżają się do Tower Bridge, by stoczyć ostatnią bitwę.


***


Miasto płonie. Upojona zwycięstwem Armia Ukrytego Dworu stoi wokół pękatego wieżowca 30 St Mary Axe. Budynek drży. W końcu z niewiarygodnym hukiem pęka od czubka po przyziemie. Jak gigantyczne jajo, którym w istocie właśnie się stał. Kot i nieprzeliczone legiony potępieńców zastygają w milczeniu. Oczy tych, którzy nadal je mają błyszczą fascynacją i wyczekiwaniem.

Szczelina rozszerza się. Pan nadchodzi.

***

Charles obudził się z wrzaskiem. Nagi, pośród własnych ubrań, na dachu obskurnego budynku pośrodku Rewiru.

- Co to do cholery było?! - wrzasnął na Kota wciągając spodnie.

- Sen. Nie panikuj. - mruknął kot, nie otwierając ślepi. - Ubieraj się, musimy się z kimś spotkać. A potem gdzieś się rozejrzeć.

- Słuchaj no...

- Tylko sen Charlie. Nie wariuj. A wycieczka jest konieczna. Musimy dbać o swoje plecy. Nie chcesz chyba, żeby jakiś tajniak czy niedźwiedź dorwał się do twojej rodziny, prawda?

- Nie, ale...

- Więc zamknij się i zostaw myślenie mnie.

Rozchwiany ludzko-zwierzęcy konglomerat osobowości pod zbiorową nazwą Charlie Foster zszedł po drabinie przeciwpożarowej i ruszył w stronę centrum. Wiedział co ma robić, choć obie części jego "ja" nie były do końca zgodne, co do ostatecznego celu tych działań.
 
__________________
Show must go on!

Ostatnio edytowane przez Gryf : 15-01-2012 o 00:35.
Gryf jest offline  
Stary 16-01-2012, 21:35   #137
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Posiedzieli jeszcze dłuższą chwilę z Lolą w domu. Czasami najlepiej jest po prostu się zamknąć i poczuć bliskość drugiej osoby. Ciągle myślał o tym co się stało i nie dawało mu to spokoju. Nie umiał sobie z tym wszystkim poradzić, a wiedział że musi stwarzać przynajmniej pozory spokoju i stabilizacji, bo wszystko rozleci się w diabły. Małe kroczki. Nie zeżryj na raz za dużo, Gary. Skup się na tym co za najbliższym zakrętem. Przygarnął do siebie Lolę i pocałował ją, delikatnie muskając dłonią policzek.
- Musimy się zwijać z powrotem do „Refleksu”. Poprzeć Brewera i jego bajer, który pewnie zaczął tam już wciskać na prawo i lewo. Bajeczka musi być prosta, takie najlepiej wychodzą. W razie czego zrobimy tak...

Po kwadransie dojeżdżali na miejsce. Oj było źle, Gary skrzywił się na widok kręcących się kogutów, samochodów z MRu i furgonetek GSRów. Miał nadzieję że już choć trochę kurz opadł. Kiwnął głową Brewerowi i zerknął na O’Conelly’ego. Niedobrze. Co on tu robi? Dlaczego „Dick” ściągnął tutaj jednego z większych kiziorów Ministerstwa? Przypadek, czy coś się święci?
- Hej, hej wyluzuj Rom. Raporty kiepsko mi idą, pogadajmy lepiej, to będziesz wiedział co i jak. Ralf, ciebie pewnie też to zainteresuje. – Gary odpalił fajka i stanął chowając się w cieniu przed skwarem. – Trafiliśmy we trójkę na dość silną emanację. Wiecie, taki sukinsyn co aż włoski w nosie skręca. Demon, coś z tej ligi. Rysopis pewnie już macie od świadków, przystojniaczek z cieniami na usługach. Polował, choć postronnym gościom knajpki też się dostawało. Zanim doszło do eskalacji, przepłoszyliśmy go. Chyba pogoda nam sprzyjała, niezbyt sobie dobry czas wybrał. A świecące dziwadło? Brewer chyba ma rację. To nie była Martwa, Lola by coś wykryła. Tak więc pewnie człowiek, nie zarejestrowany. Średnio chyba kontroluje to swoje świecenie, gdy próbowałem ją zatrzymać, trzepnęła mnie mocą – pokazał poparzoną , ale już gojącą się rękę. – No i nawiała. No co tak patrzysz? Mieliśmy na karku jednego kolesia z cieniami z piekła rodem i najwyraźniej jego ofiarę. Zdaje się nie lubili się za bardzo i paniusia się wystraszyła, błysnęła nam po oczach jak tylko wyprowadziliśmy ją z lokalu. Przyglądnęliśmy się jej dość dobrze, więc portret będzie można sporządzić.
I poopowiadać bajki. Triskett zerknął na Ralfa.
- I właśnie, tu dochodzimy do sedna. Rom wiesz nad jaką sprawą siedzimy? Tam analitycy też sugerowali jakąś narwaną żagiew, bawiącą się ogniem. Myślę że powinniśmy współpracować dość blisko – O’Connely węszący za CG, kurwa, bardzo niedobrze. – Ralf co o tym sądzisz? Skąd w ogóle tak szybko MR wziął się za tą sprawę? Przysyłając ciebie? Serio myślicie że „Baranek” może się z tym wiązać?
- Nie, nie myślimy. - wszedł w słowo koordynator nim O’Connely zdążył otworzyć usta . - Ale wyszliście z tą laleczką. Świadkowie powiedzieli, że wyglądało, jakbyście się znali. Jeden z kelnerów powiedział nawet, że mężczyzna, który z nią wyszedł nazwał ją jakimiś inicjałami. Coś, jak CP lub CD. Nie pamięta dokładnie. A MR wzięło się za sprawę, bo znajduje się niecałe trzysta metrów stąd. Regulator O’Connely ma akurat rezerwę na jedną sprawę. Zresztą i tak zaczniemy tradycyjnie. Ogłoszenie w prasie i mediach. Jak już portreciści zrobią portret pamięciowy, dostanie go każdy gliniarz w hrabstwie. A O’Connely ma za zadanie dopaść mistrza cieniołapa. Świetlik jest tylko ogniwem łączącym go z tym demonem. Więc możecie spokojnie wracać do swoich … zajęć. Sprawa “Baranek” z tego co wiem, jest równie istotna. Nie marnujcie tutaj więcej czasu. Ale raport i tak chcę widzieć na biurku twojego kordynatora, Triskett. Jasne?

Gary skrzywił się wyraźnie i już dawna natura wychodziła z niego. Złośliwości same cisnęły się na usta, ale postanowił grać grzecznie. Grzecznie i spokojnie jak na harcerzyka przystało. Pstryk i nie wytrzymał.
- Pierdolisz jak zwykle, “Dick”. - krótki akcent na “i”, żeby nie wziął tego za pieszczotliwe zdrobnienie od “Richard”. - Weź wyluzuj, opierasz się na zeznaniach wstępnych ludzi którzy srali w tym czasie ze strachu. Jak któryś by ci powiedział że zaczęliśmy tańczyć kriminal tango na ulicy z tą żarówką to też byś uwierzył? Pytałem się grzecznie czy nasze sprawy się nie łączą, bo jak mi się zdaje gramy do jednej bramki. A mojej roboty mnie nie ucz, bo nie urodziłem się wczoraj. Irol dostanie raport ze wskazaniem że te sprawy, nasza i Ralfa są skorelowane. Chcę mieć wgląd w wasze akta, bo powtarzam, możliwe że dwie żagwie które się tutaj przewijają to ta sama parafia.
-Jasne. Jasne. Odpręż się. Poczytamy raporty. Zobaczymy. - z gęby widać było ze Dick mu zwyczajnie nie wierzy. Fałszywy uśmieszek, wredne oczka. Obraz szczwanego kutafona.
Gary odpuścił trochę, nie chciał już bardziej zaszkodzić CG. Cholera nie dobrze, będzie robić za wabia na tego gościa w płaszczu. A ona powinna trzymać low profile, bo inaczej skończy w Komorze...
- Dobra, dobra. – olał Dicka i odwrócił się do O’Conelly’ego. – Słuchaj Ralf, ten facet to jakaś gruba ryba. Poważnie mówię, zresztą Lola lepiej go przeskanowała. Było nas troje, dwóch egzekutorów i siostrzyczka a on nie uciekł tylko odpuścił. Dzień to nie jego pora.
Wskazał kciukiem na słońce jakby chciał dobitniej pokazać o co mu chodzi.
- Pogadamy - kiwnął głową egzekutor. - Ale później.
Wymowne spojrzenie w kierunku Dickensa wyjaśniało więcej, niż dziesiątki słów.

Gary znał jego reputację, choć rozmawiał z Ralfem wcześniej tylko parę razy. Cały czas wydawało mu się podejrzane, że akurat on dostał tą sprawę, ale od Dicka już się pewnie niczego nie dowie.
- Dobra. Wracamy do MRu, zaglądnij do pokoju grupy “Baranek”. To ważne Ralf, zaglądnij zanim zrobisz cokolwiek w tej sprawie. - powiedział tak by koordynator nie usłyszał.

***

Gary posadził dupsko na fotelu i zaczął przeglądać cieniutką teczkę z zamówionymi informacjami. Lab nie nadążał z wynikami, no ale nie było się co dziwić. I tak dobrze, że mogli w ogóle jeszcze coś chłopcy podziałać. Odkąd przecież Fenomen zrobił z większości komputerów fajne przyciski do papieru, wszystko musieli robić na piechotę. Podniósł brew w geście zdziwienia, kiedy doczytał notkę o sztylecie z brązu i w ogóle o działaniu tego stopu na ludzi dających po żyłach krwią nadnaturali. Trzeba będzie wzbogacić arsenał. Dwa noże, jeden srebrny, drugi z kutego żelaza dostaną braciszka... Triskett miał nadzieję, że O’Connely wpadnie z wizytą, musiał mu nawciskać nieco kitu, bo CG będzie miała ciepło.

O’Connely przyszedł jakieś półtorej godziny później. Zapukał i wszedł do środka.
- Więc, co tam macie w tej sprawie i co mi możecie powiedzieć? - zapytał nie siląc się na wstępy.
Gary układał sobie gadkę od dłuższej chwili, więc też od razu przeszedł do rzeczy.
- Słuchaj Ralf, dwie sprawy. Pierwsza to ten chojrak z “Refleksu” Serio mówię, że to jakaś gruba ryba. Nie zawinąłby się stamtąd gdyby przyjechało i hektar egzekutorów z połowy MRu. Pogoniło go słońce, więc skoro w ogóle się pokazał w samo południe musi mu baaaardzo zależeć - przeciągnął “a” i zerknął na łowcę. - I tu właśnie jest ta druga sprawa. Do “Refleksu” poszliśmy bo mieliśmy się spotkać z naszą informatorką. Pomaga nam w naszej sprawie i jest... No, ważna jest. Dlatego nie jest zarejestrowana w bazach MRu i dlatego chciałem z tobą gadać. Wiem, że to dobry trop by złapać tego w płaszczyku, ale jednocześnie spieprzy nam to nasze podejście. Pogadam z nią, jak uda mi się namówić ją jakoś na następne spotkanie z MRowcami. Nie ufa nam i nie za bardzo chyba lubi. Ralf, ja zdaję sobie sprawę, że siedzisz na śledztwie ale przecież sam masz wtyki i informatorów więc kumasz o co mi chodzi. Jak Dick porozwiesza jej plakaty po całym mieście to mi powie “spierdalaj” i będzie po zabawie. Postaram się ją przekonać aby wystawiła tego pieprzonego demona, robiła za wabia. Pojęcia nie mam czy się zgodzi, ale tak upieczemy dwie pieczenie na jednym ogniu. Ty załatwisz swoją sprawę, jej ten skurwiel przestanie zagrażać i przy tym połowie Londynu. A nam zaufa może nieco lepiej.
Triskett umiał łgać i zachowywać pokerową twarz. Poza tym, wiele z tego co powiedział było prawdą. No może półprawdą. Sposób na pozbycie się “Płaszczyka” był według niego realny, a Ralf z jego reputacją killera mógł pomóc, gdyby nie dało się tego całego burdelu załatwić ugodowo.

- Dobra. Dwa dni? Starczy? Ale muszę mieć bieżące informacje. Nie szukam jej, szukam tego czarnego luda. Zresztą. Tępy nie jestem. Znam inicjały, które próbował przypomnieć sobie kelner. Wiem, kto je miał. Na mieście moi informatorzy mówią, że wróciła. Sama do nich dzwoniła. Rozumiem. Ale jeśli będzie niebezpieczna, zlikwiduję ją Triskett. Musisz wiedzieć.
Gary skrzywił się nieznacznie, O’Connely przejrzał go w dwie sekundy. Tyle dobrego że to on nie kazał mu “spierdalać”... Dwa dni. Dobre i to, coś mu się wydawało że facet w płaszczu nie po to wpadł do miasta by czekać i oglądać telewizję.
- Dobra, niech będzie. - mruknął w końcu. - Powiedz mi, dlaczego akurat ciebie dali do tej sprawy?
- Bo mam moce przerobowe. Zakończyłem niedawno moją wcześniejszą, a dwie inne, które prowadzę są dość proste. No i zespół mam zgrany. Dzielimy się zadaniami i tylko regulacje robimy razem.
Triskett uśmiechnął się krzywo. Zupełnie tak jakby mu uwierzył. Coś tu śmierdziało.
- A jak wytrzymujesz z tak wspaniałym koordynatorem? Ja był chujowi łeb urwał tak po dwóch tygodniach, a i to przy ostrej pomocy medytacji Zen, bo miałem ochotę zrobić po dwóch wymienionych zdaniach. Zresztą za każdym razem jak go spotkam to mnie tak nachodzi.
- Kutafon jest, faktycznie. I nie ma żadnych zalet. Dlatego po prostu udajemy, że go słuchamy i robimy swoje. Taka metoda. Sprawdzona, radzę ci robić to samo. Gadaj z nim jak ze swoją dupą. Jednym uchem wpuszczaj co ględzi, drugim wypuszczaj. A kiedy najdzie cię ochota to ruchaj i tyle.
 
Harard jest offline  
Stary 17-01-2012, 00:13   #138
 
Sam_u_raju's Avatar
 
Reputacja: 1 Sam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=dIjUtzWrCeA&list=PL82CE2AB24FCDD944&index= 25&feature=plpp_video[/MEDIA]

Żar lał się z nieba, kiedy członkowie grupy Trójkąt dotarli w końcu na nowe miejsce zbrodni. Nathan wyszedł z samochodu parkując go wcześniej w wypatrzonym cieniu. Otworzył okno po swojej stronie i tak je zostawił. Wiedział że ten manewr niezbyt pomoże, jednak choć tak niewielka cyrkulacja powietrza mogła w tych warunkach byc zbawienna. Cholerny upalny dzień. W sumie to już mógł zapomnieć o kąpieli jaką wziął kilkanaście minut wczesniej. Najchętniej to by pod prysznicem pozostał cały dzień. Stojąc pod prysznicem wylewającym strumieniem chłodna wodę na jego kark. Gdyby jeszcze nie był sam. Gdyby tak móc zamykać w swych ramionach kobiece kształty, wpijać swe wargi w…
„Cholera. Ten upał powoduje, że zaczynam wariować” - Egzekutor potrząsnął głową odganiając marzenia.
Z każdym kolejnym krokiem fantazje zaczynały go opuszczać. Nijak się miały to brutalnej rzeczywistości z która właśnie się zetknął.
Pozdrowił gestem ręki detektywa wysłuchując jego sprawozdania.

- Mam się rozejrzeć gdy Wy będziecie rozmawiać? - zwrócił się do Emmy.
Ta w odpowiedzi jedynie pomarudziła na obiad i olała Scotta.
Chcąc nie chcąc wszedł do środka.
Znał zapach wypełniający dośc niewielkich rozmiarów pomieszczenie nagrzane słońcem, szumnie zwane knajpą. Zapach śmierci, zapach jelit wylewających się z rozoranego brzucha, zapach gówna, szczochów i rzygowin. Wymiocin, tych, którzy nie umieli powstrzymać swego żołądka przed wylewnym okazaniem obrzydzenia na to co zarejestrowały ich oczy.
Egzekutor, który pierwszy z ich trójki przekroczył próg nie porzygał się choć niedawno zjedzony podwójny posiłek zaakcentował swoją obecność podchodząc pod sam przełyk. Głowa go zaczęła boleć. Od tak nagle. Można by powiedzieć, że bez powodu, ale powód walał się prawie w każdym zakamarku tej dziury. Ludzkie szczątki. Nie powinien jednak narzekać, sam najął się do tej roboty. Trzeba było zewrzeć pośladki i zacząć zarabiać na chleb.
Laura z chusteczką przytknietą do ust i nosa weszła w ślad za Łowcą.
Miejsce nie wyglądało na takie w którym Scott by choć zamówił szklankę wody, nie mówiąc już o jedzeniu. Było w nim ciasno, powietrze wręcz stało, a teraz było wręcz trudno wysiedzieć. Ściany zdobiły bohomazy i znane wszystkim wszem i wobec pentagramy. Nathan ostrożnie stawiał każdy krok, w sumie nie po to by nie zadeptywać śladów a raczej by nie pośliznąć się na kałużach krwi czy fragmentach ciał i wnętrzności.
Tym razem przezorny wcisnął na ręce gumowe ręakwiczki. Po kilku minutach pozbył się ich jednak, czując jak gromadzi się w nich pot. Po jaką cholerę udawał kogoś kim nie był. Zachciało mu się bawić w detektywa.
Widać było, że technicy policyjni zrobili dobrą robotę. Scott podejrzewał, że musieli siedzieć tutaj kilka ładnych godzin. Widać było obrysy ciał. Widać ustawione numerki do ewidencji dowodowej. Jakaś nitka porządeczku w tym całym bałaganie.
Okazało się, że policja zakończyła już procedurę zbierania śladów. Większośc techników własnie zawijała sprzet szykując się do wyjścia. Scott rozejrzał się po pomieszczeniu i zajrzał na zaplecze. Spodziewał się choć niewielkich rozmiarów kuchni a skończyło się na małym zapleczu z opiekaczem i kuchenką gazową. Gdyby wszedł tutaj ktoś od kontroli czystości zamknąłby budę w try miga.
Ślady krwi zmajdywały się również w tym pomieszczeniu, widać, ktoś chciał się schować, ale został odszukany i zabity. Patrząc po śladach krwi Egzekutor doszedł do wniosku, że osoba musiała być ciągnietę chwilę po ziemi bądź sama szorować po podłodze w parodii ucieczki przed napastnikiem.
Wychodząc przez drugie drzwi zaplecza, Scott ponownie zjawił się na dworze, tym razem z tyłu budynku. Przez chwilę stanął jak wryty patrząc na plastikowe czarne worki z ciałami ułożone równiuteńko jeden obok drugiego.
Przed oczyma stanęły obrazy. Jakże podobne do tego co własnie rejestrowały jego oczy. Czarne worki nie wyrażające nic. Wspomnienia wyblakłe... ćzarne całuny śmierci ułozone na pokładzie statku. Zaledwie kilka lat temu a jakby oddzielone wiecznością. Nieudana misja. Szybka regeneracja. Odkrycie daru.
Łowca podszedł do jednego z worków i rozpiał go przyglądajac się ciału. Prawy bark denata wraz z ręką trzymał się ledwo reszty ciała. Rana nie wyglądała jak zadana pazurami a raczej czymś co wykorzystywane było do cięcia. Miecz… szeroki tasak, może maczeta bądź siekiera. Cholera wie. Scott nie był ekspertem w tej dziedzinie. Nie zdziwi się, jezeli wynika wykazą śladowe ilości brązu.
Przeniosł się w kierunku nóg denata. Ponownie zalożył gumową rękawiczkę na prawą dłoń i uchylił skarpętkę z nogi. Jego oczom ukazał się znany mu tatuaż skorpiona.

Nathan zamknął worek. Głowa mu nadal pulsowała tępym bólem a zapach śmierci nie chciał opuścić nozdrzy. Scott otworzył kolejny worek i upewniwszy się, że ciało ma nogi spojrzał na miejsce gdzie mógłby widnieć tatuaż Skorpiona.
Bingo. Kolejne trafienie. Pieprzone miejsce schadzek Śmiertelnych Skorpionów.

Egzekutor zaczął zastanawiać się czy domniemany zabójca bądź zabójcy, wciąż nie było możliwości wykluczyć że było ich kilku, nie używali broni zawierającej brąz. Było to możliwe o ile każdy z członków gangu, którzy tutaj leżeli zażywał krew łaków, To jednak będą w stanie wyciągnąć później. Gadkę z Andym pozostawił Emmie i Laurze. W sumie to on tu był od tego by prężyć mięśnie i odgrwać tępogłowego mięśniaka.
Podszedł do ściany “knajpy” i palcem…. pozbywszy się wcześnie rękawiczki sprawdził czy malowidło widniejące na niej jest świeże.
Nie było.

Po kilku minutach dołączył do stojącej w znacznej odległości od miejsca zbrodni, Emmy. Spojrzał w kierunku słonecznego nieba. Przetarł czoło.
- Myślisz, że za tymi znakami tez ukryli pułapkę? Czy raczej to zbyt oczywiste? - zwrócił się do Fantomki.

- Przecież tutaj nawet nie ma znaków okultystycznych, więc gdzie mieliby cokolwiek ukrywać? Tam w piwnicy pełno było pseudo oznaczeń mistycznych, a tutaj nic z tych rzeczy. A jak w środku są tam jakieś symbole?
Laura podeszła do nich.

- Standardowe pentagramy i chyba jakieś wzory kapel deathmetalowych. Gdzieś już je widziałem stąd mi się kojarzą. Nic więcej. Zawijamy się stad? – Nath streścił Fantomce to co widział. W sumie to nie pozostawało im nic więcej do roboty tutaj.

Laura zgodziła się z nimi.
Dziewczyny nawet ustaliły, że nie ma sensu dublować policji i na nowo przesłuchiwac ewentualnych świadków wydarzenia.
Naprawdę, nawet chyba im nie chciało się pracować w taki dzień.

- Czy ciała wyglądały na ludzkie - zwróciła Laura z pytaniem do Nathana kiedy szli w kierunku samochodu.

- Tak – ten odpowiedział krótko - Stawiam, że nadnatural był katem. I to tyle w naszej sprawie. Z mojej strony jedynie domysły. Wybaczcie dziewczyny ale głowę mam jak z waty. To chyba przez to gorąco.
- To wygląda na walki gangów – dodał jednak po chwili wracajać do tematu - w których ktoś wykorzystuje Fenomen w roli kata oprawcy. To tyle spostrzeżeń z mojej strony. Ja tutaj w sumie jestem od ochrony niż od węszenia. To już chyba wasza specjalność dziewczyny.

Emma podkręciał tempo marszu podkreślając, że spieszy się na umówione spotkanie a wczesniej chciała jeszcze wstąpic do MRu. Chudzina spieszyła się wyraźnie. Nathan natomiast nie mógł doczekać się wwyników poszukiwań króla łaków i potrzebował tabletki bo ból głowy się wzmagał. Jak prawdziwy angol pragnał powortu zachmurzonego nieba. Slońce chyba na niego dobrze nie działało.
Samochód skierował w drogę powrotną do Ministerstwa.
 

Ostatnio edytowane przez Sam_u_raju : 19-01-2012 o 19:01. Powód: coby choć trochę się lepiej czytało te moje wypociny :P
Sam_u_raju jest offline  
Stary 17-01-2012, 20:20   #139
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
Myślałem. Kurczę! W końcu! Znaczy o czymś innym jak rozwalić kogoś napotkanego i zaćpać jakieś tapsy. Ból głowy minął, odszedł, jakbym miał skłonność to przesadnej poetyckości powiedziałbym, że kurtyna bólu podniosła się. Chwilę cieszyłem się tym, wracając bez poprzedniej agresji do wspomnień. Tych nielicznych, szczęśliwych które miałem. Już im nie towarzyszyło to uczucie obcości i agresji. Ale po chwili wróciła moja zwyczajna czujność, nie tak łatwo się jej pozbyć. Stałem w jakimś pomieszczeniu. Odrapane, zagrzybiałe ściany, popękane kafle... Gorzej niż w moim pokoju hotelowym. I obrys ciała. Z plamą krwi i dziurą po kuli. Kogoś tu zamordowano. Szum miasta za ścianami świadczył, ze ciągle jestem w Londynie. W Arkadii nie mają samochodów, chyba... Tak sądzę...
Rozejrzałem się szukając drzwi lub okien, potencjalnych dróg mego wyjścia lub czyjegoś wejścia. Do tego kamer, ktoś mógł mnie obserwować tradycyjnie, techniczne. W końcu wyciągnąłem klamkę, dostałem się tu w jakiś pokrętny, magiczny sposób więc sięgnąłem po tą na nienaturale. Na koniec podszedłem do obrysu i uklęknąłem obok próbując dostrzec kogo zabili po sylwetce. Ciało nalezało chyba do człowieka średniego wzrostu. Zbrązowiała plama i dziura po kuli mówiły jasno, że oberwał kulkę, sam nabój niestety zabrali gliniarze. Całość wydarzyło się dość dawno, świadczył o tym kolor krwi i dość mocno zatarta kreda. Po tej krótkiej obserwacji wstałem. Ktokolwiek mnie tu przyprowadził/przeniósł chciał bym to zobaczył. Tylko, że bez dodatkowych informacji nie wpłynie to na moje postępowanie. Czyli Duch powinien jeszcze (szczerze lub nie) poinformować mnie kogo tu zabito. Wstałem znad obrysu i rozejrzałem się po sali. Dużej, ogromnej. Kiedyś musieli coś tu masowo wytwarzać. Teraz... Teraz przze powybijane okna i świetliki znajdujące się na dachu do środka wpadało słońce, wspomagające przerywającą żarówkę. Żarówka, elektryczność. Co za sens jest utrzymywanie cholernie drogiego prądu w zdewastowanym magazynie? Nie miałem pojęcia. Ale nurtowało mnie to, bo miałem przeczucie, że kiedyś tu byłem. Czy to mnie tu zabito? “Twoja Lynch nie żyje. Zamordowano ją. Ciebie też, ale się nie dałeś. ” Zabili Ciebie ale się nie dałeś... Ale wróciłeś. Z amnezją, twarzą, która co raz się zmienia i jeszcze większą mocą, której nie kontrolujesz. Wróciłeś by teraz ich zabić. To chciał mi powiedzieć Duch? Miałem zamiar spełnić jego oczekiwania. Szczegół, że nie wiedziałem jeszcze kogo kropnę ale kogoś na pewno. Zawsze ktoś sie znajdzie. Na razie jednak rozejrzałem się po starej hali. Metodycznie obszukałem całe pomieszczenie. Nic jednak nie znalazłem. Żadnych śladów. To była jedna z tych nielicznych chwil w których żałowałem, że nie mam brzęczyka. Znalazłem tylko jeden, jedyny szczegół niebędący standardowym wyposażeniem byłych sal produkcyjnych. Malunki, które zwykle w nich było można znaleźć wyrażały wprost ekspresyjne uczucia malującego, obrażając kogoś, najczęściej policję lub MR. A tutaj ktoś wysmarował, całkiem niedaleko siedmioramienną gwiazdę, która w dziwny sposób przyciągała moją uwagę.



Pogmerałem trochę w pamięci, która w końcu nie była blokowana permanentnym bólem głowy. Elfia gwiazda. Symbol, który wcale nie oznaczał faerie, przynajmniej przed ich pojawieniem bo nie wiedziałem jak to wygląda obecnie. Był to święty symbol dla tych, którzy kroczą tradycją czarów i wiary w Fae. Co więcej, farba była świeższa, niż znaki wyrysowany kredą obrys ciała. Czyżby to było przesłanie? Jak tak to dla kogo? Dla mnie? Krótkie opukanie ściany ujawniło, że całkiem niedawno ktoś tam coś zamurował. Mogłem rozwalić ścianę telekinezą. Bez problemu. Ale bym się wyczerpał a w obliczu obecnej sytuacji nie mogłem na to pozwolić. Zadziałałem tak jak zwykle, sposobem, by stracić jak najmniej a zyskać jak najwięcej. Wyjąłem własną kredę i zaznaczyłem nią górną i boczne granice pustej przestrzeni. Jeżeli coś zamurowano to raczej będzie na dole. Wyjąłem hecklera i dokręciłem tłumik. Kula .45 powinna przejść. Paroma strzałami osłabiłem konstrukcję a resztę załatwiłem własną mocą. Tajemnica została odkryta. Za cienką warstwą tynku znajdowały się drzwi. Zwykłe, drewniane, oznaczone dziwnym symbolem. Budził dziwne, nieprzyjemne skojarzenia, które jeszcze wzmożyły moją nadczujność.



Budził dziwne, nieprzyjemne skojarzenia, które jeszcze wzmożyły moją nadczujność. W końcu drzewo z gałęziami u podstawy i korony przypominały roślinkę, którą Mythos chciał połączyć swój świat z naszym. Według niego też należącym do Faeri. Całość łączyła się pięknie. Powinienem się wycofać i wezwać wsparcie. Dobry żart, prawda? Ja wzywający wsparcie. Szczególnie, że jedyne na jakie mogłem liczyć składało się z łaka mającego problemy z sobą. Jak to ja zapaliłem szluga zmieniłem magazynek i otarłem pot z czoła po użyciu telekinezy. Nacisnąłem klamkę, drzwi lekko zgrzytnęły ale zamek stawił opór. Nie bawiłem się w wyważanie drzwi i po prostu przestrzeliłem zamek. Nigdy nie należałem do osób delikatnych, no chyba, że przy egzekutorach.
Za drzwiami znajdowało się prowadzące w dół zejście. Do jakiejś tonącej w ciemnościach piwnicy. Metalowe schody przypominały trap na statku, lub industrialne platformy. Mrok zdawał się być wręcz namacalny, jak… czyhająca, żywa istota. Ponadto poczułem również dziwny, słodkawy zapach kojarzący się z gnijącą ściółką lub psującym się zielskiem. Do uszu dobiegał mnie, tajemnicze dźwięki, jakby mlaskanie. Kroki przez błoto lub bagno. Zanurzyłem się w ciemność podczepiając pod klamkę wcześniej latarkę i zamknąłem drzwi. Przynajmniej usłyszę jak ktoś jeszcze tu wejdzie. Światło rozpraszało trochę mrok ale sprawiało, że po za nim był jeszcze bardziej gęsty, złowieszczy. Przeklinałem swoją bujną wyobraźnię. Bez latarki jednak nic bym nie widział a to nie było dobre, jasne, teraz równie dobrze mógłbym krzyczeć “tu jestem!”. Atmosfera przypominała jakiś dobry film grozy, tuż przed tym jak coś wyskoczy i zje naiwną bohaterkę. Na szczęście byłem cynglem nie rozhisteryzowaną blondi. Postawilem cicho i ostrożnie krok, potem następny. Schody prowadziły w dół, do zalanej wodą, zatęchłej piwnicy. Woda sięgała do kolan. Była mętna, czarna jak mocna kawa i śmierdziała bagienną stęchlizną. Ściany tej podziemnej komory porastała jakaś dziwaczna roślinność.
Widziałem już podobną i wcale mi się to nie podobało. We wnętrzu pieprzonej nekrofagis regina. Roślinnej pupilki Mythosa. Był to przebłysk pamięci, powracającej. Krok stał się pewniejszy.
Woda na końcu snopu światła latarki poruszyła się gwałtowniej, jakby coś przemieściło się pod brudną tonią. Żyły roślinności pulsowały na ścianach, co przypominało żywą tkankę.
Na drugim końcu zalanej piwnicy zobaczyłem … ścianę. Ale nie byla to zwykła ściana. Bardziej stalowe, zżarte przez rdzę drzwi przemysłowe. Takie, jakie montuje się w schronach. Z tym, że te drzwi ktoś wymalował srebrnym sprayem. W pobliżu tych drzwi woda poruszyła się gwałtownie , a ja zobaczyłem jakiś podłużny, wężowaty kształt. Płynął w moją stronę. Nie jeden. Z lewej, prawej strony trzy, cztery, nie - pięć smug poza tą pierwszą zmierzało prosto na mnie. Pamięć jednak wracała, byłem tutaj. Czemu? Z własnej woli? Na zlecenie Lynch? A może to tu straciłem pamięć? Za dużo pytań a za mało odpowiedzi ale przynajmniej chodź trochę ich otrzymywałem. I to było warte wszystkiego co mogło mnie tu spotkać, włącznie z śmiercią. Jeśli wierząc Duchowi kolejnej.
Gdybym był egzekutorem rzuciłbym się na płynące sylwetki siekąc i strzelając. Na całe szczęście we mnie obudziła się inna moc faerie. Jednostajnie zacząłem się cofać nie spuszczając stworzeń z wzroku i muszki. W końcu poczułem pod butami stopnie. Zacząłem po nich wchodzić i dopiero zareagowałem.
- Wynurzcie się bo zaatakuje.
Spod wody wynurzyły się z rozbryzgiem wody… mięsiste pnącza. Tak blisko siebie, że jedno oplatało drugie i w kilka uderzeń serca przede mną stała… humanoidalna postać. Z pnączy kiełkowały - brakowało mi lepszego słowa by opisać to, co się działo - a więc kiełkowały węższe, cieńsze pnącza. Zawijały się wokół sześciu głównych “łodyg”. W kilkanaście sekund całość nabrała cielesności. Stwór pokrył się półprzeźroczystą błoną, ta falował, zwijała się i puchła a po pół minucie stał przede mną nagi, ociekający wilgotnymi maziami człowiek. Znałem jego twarz. Znałem ją bardzo dobrze.
To byłem ja.
Ja sprzed zamku Plum. Ja prawdziwy.

- Witaj - powiedział mój sobowtór spokojnie, ale od głosu zafalowała woda w piwnicy, zadrżały ściany. - Wróciłeś. Udało się?
Niektóre rzeczy są nawet ponad moją żelazną psychikę. Czasem tracę swoją starannie nałożoną maskę. Tak było i tym razem, zdębiałem. Po chwili oczywiście odzyskałem swój pozorny spokój. Opuściłem nawet pistolet zostawiając go na wierzchu tylko po to by coś widzieć.
- Ostatnio stanowczo za często słyszę te słowa. Co się udało?
- Udało ci się dotrzeć do Żniwiarza?

I wszystko jasne. Żniwiarz. Byłem jednak zbyt blisko nurtujących mnie opowieści by się wycofać. Nie wiedziałem jednak co powiedzieć by stwór mający moją twarz nie nabrał podejrzeń. Postanowiłem zagrać w otwarte karty. W tej chwili nawet mi nie przychodził do głowy wiarygodny blef.
[i]- Z tego co wiem to nie. To ten sam kogo BORBL nazywa Duchem Miasta?*
- Nie wiem czym jest BORBL. Podejdź. Zczytam cię. [/i[
Z ciała, z ręki, wysunęła się długa macka, zakończoną czymś w rodzaju zamkniętego kielicha kwiatowego. Kielich otworzył się ukazując dziwaczne, czarne, wypukłe oko. Odruchowo się cofnąłem na ten widok wchodząc na szczebel wyżej. Broń odruchowo podniosła się wyżej.
- Czekaj. Mam amnezję, nie pamiętam ostatnio roku. Co najmniej trzy różne osoby, próbowały mnie już przekonać, że pracuje dla nich. Wybacz ale na razie wołałbym uniknąć zczytania.
- Jesteś mną. Zniszczyli nas. Ukrywamy się. Jesteś moim ziarnem. Zniszczą każde z nas. Być może jesteś już ostanie. P-340. Tak cię nazywali. Nie człowiek. Nie my. P-340. Pamiętasz?

Jesteś moim ziarnem... Nie martwiakiem. Nie mieszańcem. Ziarnem. Przypominało mi to najgorszy koszmar takiego nietolerancyjnego skurwiela jak ja. Do tego te P-340. Projekt 340... Nie podobało mi się to jednak starałem się zachować swoją kamienną twarz.
- Nie pamiętam. Kto nas tak nazwał?
- Kappa. Ona. I troll, i Sarreas. Oni. Kopacz wiedziała. Poszukaj jej. Ona wiedziała o Żniwiarzu. Jest kluczem do niego. Czuję Żniwa. Czuję nekomata. Też już tutaj jest. Ukryty Dwór powoli osnuwa ludzi mgłą. Tak, jak trzeba. Tak, jak powinien. Ale tak, jak nie chcemy. Szukaj. Daj się zczytać. Szybko. Dowiem się, co sie dowiedziałeś moje ziarno. Może ostatnie, bo żadnego dawno tu nie było.

W mojej głowie był prawdziwy galimatias. Coś jednak zaskoczyło. Kappa był jakimś odmianą wodnego chochlika-goblina. Podobnego chyba nawet do żaby czy innego wodnego stworzenia. Może takiego jak w moim śnie, tego przypominającego Lynch. Bo kto inny mógł robić projekty i eksperymenty na nowych stworzeniach jak nie naczelna telepatka UK bijąca pod względem skurwielstwa moją skromną osobę? Ale troll i Sarreas nic mi nie mówiły. Chociaż... Sarreas. Prawie jak Syn Aeries. Potomkowie najgorszego wroga Mythosa, których swego czasu na gwałt poszukiwałem. Oczywiście nie znalazłem co w skutkach było dla mnie i innych tragiczne.
Jednak ani utwierdzenie się w przekonaniu, że Rachel nie była człowiekiem czy powrót sprawy Syn Aeries wzbudziły we mnie najwięcej emocji. Kopacz. Alicja "Kopacz" Vorda, była koordynator MRu, moja mentorka i szycha w tajnej policji Lynch. Widziałem jak umierała. Byłem przekonany, że nie wróciła. Z chęcią jednak ją znowu spotkam. I zadam parę pytań.
Rozmyślania jednak rozmyślaniami. Hasła, które nic mi nie mówiły jak "czas żniw" czy "nekomanta" hasłami, osoby, które uważałem za martwe, osobami w końcu jednak musiałem podjąć decyzje. Myślałem w końcu jasno, bez bólu więc nie zareagowałem jak miałem ochotę ostatnio agresją. Zachowałem się jak Russel Caine, ten uparty skurwiel na usługach Lynch. Tak by się utwierdzić w tym, że ciągle nim jestem.
- Dobrze. Ale nie nazywaj mnie ziarnem. Russel. Nie wiem jak wcześniej wyglądała nasza koegzystencja ale od dziś to jej podstawowy warunek.
Opuściłem pistolet wzdłuż nogi i podszedłem do czarnego oka. Wpatrzony w jego kształt, niepewny co otrzymam i czy mi się to spodoba. Nie mogłem jednak teraz uciec. Nie Russel Caine.
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]
Szarlej jest offline  
Stary 18-01-2012, 11:56   #140
 
Suriel's Avatar
 
Reputacja: 1 Suriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skał
Już z daleka widać było migające na niebiesko światła zaparkowanych policyjnych samochodów i ludzi w mundurach kręcących się po małym parkingu przed knajpą. Mimo że takie zbrodnie zawsze przyciągają do siebie tłumy żądnych sensacji gapiów i dziennikarzy tylko kilku stało za rozciągniętą taśmą policyjną. Albo większość już sobie poszła znudzona monotonią pracy policji, albo po prostu uciekli przed upałem.

Nathan zaparkował samochód w cieniu, ale nawet to nie pomogło. Miałam wrażenie że powietrze stoi w miejscu, lekko tylko falując nad rozgrzaną jezdnią.
Mój wzrok powędrował w stronę knajpy, a raczej skleconego z blachy budynku. Coś pomiędzy większym garażem, a stacją pomocy technicznej. Wciśnięty pod estakadą. Nad nim też falowało gorące powietrze. Musiało tam być piekło. O tej porze zazwyczaj takie knajpy są zamknięte, a goście zjawiają się dopiero wieczorem wypić zimne piwo. Podejrzewałam że o klimatyzacji, czy chociaż o wiatrakach mogliśmy sobie pomarzyć. Widziałam z daleka wychodzących ludzi w przepoconych koszulach.

Przywitał nas porucznik Andy Redboys. Sympatyczny gość. Widać było że to chyba jego pierwsze morderstwo na taką skalę. Nie nabrał jeszcze tego czegoś w sposobie bycia starych wyjadaczy. Cynizmu i obojętności.
Streścił nam pokrótce prawdopodobny przebieg zdarzeń i co już wykonała ekipa policji i techników. Kiedy podeszliśmy do budynku uprzejmie odmówił wejścia do środka. Została z nim Emma.

Weszłam z chusteczką przy nosie i zaczęłam się rozglądać. Technicy już kończyli zabezpieczać dowody. Wszędzie było pełno krwi. Rozbryzgi na ścianach, barze. Nie wszyscy zginęli od razu. Smugi na podłodze świadczyły o tym ze niektórzy próbowali się czołgać, uciec od swojego oprawcy. Wszystkie te ślady kończyły się większymi kałużami krwi. Nie udało się nikomu.

Śmierdziało krwią, wnętrznościami i strachem. Tak właśnie śmierdział strach. Czułam zawirowania śmierci bardziej niż kiedykolwiek dotychczas. Nigdy nie byłam w miejscu tak licznego mordu i takiej przemocy. To uczucie było przytłaczające. Wiedziałam że niedługo to miejsce przyciągnie do siebie duchy rządne bólu i strachu. Dobrze że na lunch zjadłam warzywa, inaczej chyba bym nie wytrzymała w tym pomieszczeniu zbyt długo i narobiła sobie tylko wstydu.

Sama knajpa nie robiła dobrego wrażenia. Kilka zbitych na piętce drewnianych stołów i krzeseł. Bar serwował tanie alkohole i dwa rodzaje popularnego piwa. Pod ścianą ustawiono podest dla kapeli. Prawdopodobnie czasami ktoś tu grał. Bar kojarzył mi się z przydrożnym barem dla motocyklistów.
Na ścianach rozlepione plakaty kapel metalowych, a na nich Kilka niegroźnych pentagramów i znaków okultystycznych, którymi chętnie posługiwały się kapele, żeby zwiększyć swoją mroczność.

Przypomniał mi się mój kuzyn, któremu też marzyła się z kolegami kapela metalowa. Zaadoptowali na próby garaż wujka. Rozwiesili plakaty, ubierali się tylko na czarno, malowali twarze i darli się w niebogłosy. Na szczęście zanim ta fascynacja przerodził się w coś więcej, zanim wytatuowali sobie na ciałach jakieś bzdury, każdy po kolei znalazł sobie dziewczynę i kapela odeszła w zapomnienie. Swoją drogą to był dobry pomysł na podryw jak by się nad tym zastanowić.

Ciała już uprzątnięto i wyniesiono na zewnątrz.

Podeszłam do jednego z techników zbierających materiał dowodowy.
- Czy macie już spis nazwisk ofiar?
- Wszystkie sprawy proszę omawiać z oficerem prowadzącym śledztwo. Nie jesteśmy upoważnieni do udzielania informacji. Nikomu.
Nie dawałam za wygraną, chociaż widziałam w jego oczach ze chce wyjść stąd jak najszybciej.
- Wszyscy należeli do gangu, czy zdążyły się jakieś przypadkowe ofiary?
- Prawdopodobnie tak. Ale sprawy śledztwa zostawiamy policjantom. My zajmujemy się zabezpieczaniem śladów przestępstwa.
Ostatnie pytanie.
- Jeżeli chodzi o ślady. Czy istnieją ślady oporu, czy ofiary np. strzelały do napastnika?
- Naprawdę proszę rozmawiać z oficerem prowadzącym śledztwo. Nie jestem uprawniony do współpracy ze strukturami zewnętrznymi. Przykro mi.
Technik zrobił zmartwioną minę.
Pokiwałam głową. Nie zazdrościłam im ich pracy.

Wyszłam na zewnątrz zaczerpnąć świeżego powietrza, jednak to czym oddychałam dalekie było od orzeźwienia.
Zaczęłam się rozglądać po okolicy. Knajpa leżała jakieś 12 km od Rewiru. To dość sporo. Zaczęłam przeglądać swoje notatki z dzisiejszego poranka. Znalazłam to czego szukałam.
Policja podejrzewa, że tą częścią Londynu rządzi niejaki Jimi Garrison zwany Muppetem. Paser, były handlarz żywym towarem, ćpun i socjopata.
Trzeba będzie się chyba jednak spotkać z którymś z przywódców

Podeszła do Emmy i Nathana.
- Chyba nie mamy tu już czego szukać. Powinniśmy jak najszybciej przesłuchać świadków, może rzucą nam światło na to z czym mamy do czynienia. Co to był za stwór.
Musimy poczekać aż patolog dopasuje części ciał do konkretnych ofiar i pobierze próbki krwi. Z analizy dowiemy się czy byli też entuzjastami przyjmowania krwi, mógłby to być motyw działania mordercy. Ofiary najprawdopodobniej miały przy sobie jakieś dokumenty, nie powinno być problemu z ich identyfikacją, w przeciwieństwie do poprzednich.

- Nie ma co męczyć świadków. Policja już ich przesłuchała. Dostaniemy raporty z ich przesłuchań i działań, dopiero jak się z nimi zapoznamy to zdecydujemy czy trzeba będzie ponownie przesłuchać świadków. Pewnie będzie trzeba, ale przeczytajmy notatki policyjne żebyśmy jak te ćwoki nie zadawali ludziom tych samych pytań.

Zgodziłam się z tokiem myślenia Emmy. Postanowiliśmy wrócić do siedziby MR-u i przejrzeć raporty.
Musimy poczekać na wyniki z sekcji. Może już będą wyniki daktyloskopii. Z identyfikacją tych ofiar nie powinno być problemu. Miałam nadzieję, że policja spróbuje zrobić portret pamięciowy zabójcy.
 
__________________
Nie musisz być szalony żeby tutaj pracować, ale to pomaga:)
Suriel jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 23:20.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172