Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-01-2012, 22:45   #5
villentretenmerth
 
villentretenmerth's Avatar
 
Reputacja: 1 villentretenmerth nie jest za bardzo znanyvillentretenmerth nie jest za bardzo znanyvillentretenmerth nie jest za bardzo znany
Znudzona milczeniem wilkołaka obróciła się na brzuch delikatnie napinajac postronek, którym się bawił. Ziewnęła, po czym w najlepsze zaczęła się układać do snu. Skoro i tak nie miała nic lepszego do roboty, mogła skorzystać z okazji i wyspać się do woli. Ciężko jej jednak było znaleźć wygodną pozycję z nadgarstkami związanymi tak, że nijak nie dało się ułożyć głowy na rękach, tak jak lubiła. Po kolejnej bezowocnej próbie syknęła gniewnie przez zęby po czym naparła mocniej na więzy, które puściły z cichym odgłosem opadły na podłogę. Zadowolona odsunęła ich resztki po czym ponownie zaczęła układać się do snu układając ręce tak by tworzyły naturalną poduszkę na której oparła głowę.

Wilkołak udawał, że nie zauważył rozerwania więzów. Odczekał aż wampirzyca uśnie po czym wstał i podszedł do wejścia do namiotu.
- E ty!
- Tak panie?
- Przynieś trochę mocnego sznura.
- Tak jest.

Cethal usiadł za stołem zajmując się wątrobą z półmiska, gdy przybył żołnierz ze sznurem. Wchodząc rozwinął szeroko płachtę i podał Krwawemu Toporowi Silat sznur po czym wbił głodny wzrok w śpiącą wampirzycę i zastygł niczym posąg.
Gdy pierwsze promienie słoneczne padły na odsłoniętą skórę zgrabnych nóg wampirzycy, ta jedynie mruknęła coś niewyraźnie przez sen. Chwile mijały, a wraz z nimi zmieniało się natężenie powoli widocznego oparzenia. Widać było gołym okiem, że jej organizm stara się na bierząco leczyć obrażenia, jednak czy to z powodu jej uśpienia czy samego faktu bycia tym kim była, skóra robiła się coraz bardziej czerwona. Gdy z łydek uniosła się siwa smużka dymu, Kinnat wreszcie otworzyła oczy zrywając się przy tym na kolana i wycofując w tył przerażona, oszołomiona i wciąż ledwo przytomna. Dzikim wzrokiem wodziła po wnętrzu namiotu sprawiając wrażenie, że nie wie gdzie się znajduje ani jak się w to miejsce dostała. Jej oczy pałały szkarłatem zaś na usta wysunęła się para lśniących bielą kłów. W każdej chwili gotowa do ataku utkwiła wreszcie swe spojrzenie w Cethalu. Wyrażało ono ból, niedowierzanie, poczucie zdrady oraz błysk kiełkującej nienawiści.
- Ty imbecylu - powiedział wstając i uderzając mocno wierzchem dłoni wyrzucając tym uderzeniem ów imbecyla poza namiot.
Kinnat przyglądała się zachowaniu osobników w namiocie ze szczególną uwagą. Gdy jeden z nich został wyrzucony, zasyczała przez zęby. Długie szpony wyrosły na miejscu jej paznokci wbijając się w podłogę. Napięła mięśnie po czym zwinnie skoczyła do gardła temu, który pozostał w środku.
W ludzkiej skórze Cethel był znacznie słabszy od swej nocnej inkarnacji. Tylko doświadczenie w walce mogło mu jakkolwiek pomóc. Wymierzył celny cios w krtań potem kopnął w splot słoneczny, miał nadzieje, że da mu to trochę czasu.
Odrzuciło ją do tyłu, jednak na niewiele się to zdało. Nie oddychała zatem efekt jego ciosów został znacznie zmniejszony. Na dodatek kierowała nią furia, która tym bardziej uodporniła ją na obrażenia. Błyskawicznie znalazła się na nogach, a w następnej chwili jej szpony błysnęły tuż przy jego piersi.
Metaliczny dźwięk towarzyszył iskrą na łuskach zbroi. Cofał się wiedząc, że topór jest za daleko. Uderzył z całej siły lewym sierpowym cofając się ciągle w poszukiwaniu czegokolwiek co mogłoby służyć za broń.
Głowa odskoczyła jej do tyłu, jednak jedynym efektem było chwilowe zgubienie rytmu uderzeń w zbroję. Mimo to ataki po chwili stały się jakby mniej natarczywe, zaś szkarłatna mgiełka nieco przyblakła.
Cethal był mocno rozdwojony między dwoma pomysłami na poradzenie sobie z sytuacją. Pierwszym było nieustanne bicie po głowie wampirzycy właśnie złapaną w dłoń ludzką łydką. Drugim pomysłem było coś bardziej szaleńczego. Jednokrotne przywalenie ów łydką apelując jednocześnie do jej świadomości śpiącej gdzieś głęboko miedzy jej uszami. Gdy ostatecznie uderzył wampirzyca chwyciła łydkę w zęby. To komplikowało sprawę. Pomijając, fakt, że część łusek nad sercem nadawała się w tym momencie tylko do wymiany. Mijały ułamki sekund jak to wszystko się działo, ostatecznie wciskając stopę ów łydki jak najgłębiej w gardło ryknął nad uchem jej imię:
- Kinnta!
Z początku nie było widać jakichkolwiek rezultatów jego poczynań poza coraz mocniej zaciskanymi szczekami wampirzycy, która najwyraźniej chciała pozbyć się przeszkody poprzez jej odgryzienie. Nagle cios, który trafił w jego tułów w mgnieniu oka przeobraził się z kolejnego uderzenia szponów na niemal delikatne skrobnięcie pazurami. Wampirzyca zamrugała kilka razy, otworzyła szerzej zielone w tej chwili oczy, po czym zdezorientowana podjęła próby uwolnienia się od niespodziewanej części ludzkiej tkwiącej między jej zębami.
- Czyż ty rozum postradała! -huknął w twarz wystraszonej Kinncie - Czy wyobrażasz sobie co z tobą by się stało gdybym zginął! Zdajesz sobie sprawę ile watach obozuje wokół ciebie? Wyciągam cię z frontu mimo naturalnego sprzeciwu moich podwładnych! ratuję ci życie. Pokonałem cię, a co dopiero zrobiłaby z tobą ciężka piechota spozasferowców?! Pomyślałaś o tym? Wyciągam cię z gówna, odciągam na spokojniejsze rejony. Chronię cię przed słońcem! Daje ci jeść, a ty skaczesz mi do gardła? Trzymam cię w symbolicznych pętach, tylko dla tego, by nas tłum nie rozszarpał a ty tak się odwdzięczasz?
Wampirzyca cofała się z każdym wypowiedzianym przez wilkołaka słowem. Wreszcie nie mogła dalej uciekać powstrzymana przez stół. Udało się jej jednak oswobodzić usta jednak nie wiedziała co powinna odpowiedzieć. W głowie miała mętlik w którym przewijały się sceny jak z sennego majaku. Sądząc jednak po stanie zbroi wilka, majak ten był dość realistyczny. Najchętniej odwróciłaby sie i uciekła by gdzieś indziej wyładować swój strach, złość i poczucie zagubienia, które w tym wszystkim było chyba najgorsze. Niemal tak złe jak świadomość, że mężczyzna ma całkowitą rację.
- Ja... - zaczęła i przerwała słysząc swój głos, który bardziej pasował do skamlącego szczeniaka niż młodej wampirzycy. - Nie wiedziałam co się stało... Ból... Jasność.. Byłam pewna... - kolejno zaczynała i przerywała by w końcu unieść hardo głowę i rzucić gniewnie. - To nie była moja wina.
Cethal podszedł do niej. uniósł rękę koło jej głowy i mocnym chwytem złapał za kark. wspomagając się drugą ręką trzymające udo podniósł ją lekko. Gest ucisku za kark jest odbierany przez wszystkie ssaki w ten sam sposób. Odwołuje się do najstarszych instynktów utrwalanych przez pokolenia od najmłodszych chwil życia.
- Nie stawiaj się mi dla samej idei - mówił miarowo i spokojnie do ucha - Doskonale zdajesz sobie sprawę, że mam racje. Jest w tym i moja i twoja wina. Zrzucanie jej na kogoś innego jest bezsensownym okłamywaniem samej siebie. Rozumiesz to? Nie chcę być twoim wrogiem, jednak są zasady, którym musimy nawzajem podlegać - wciąż trzymając za kark opuścił ją na ziemie - możemy sobie nawzajem pomagać, ale musimy się szanować, a przekłamanie oczywistości do tego nie prowadzi.
Gdy ja pochwycił chciała walczyć, zamiast tego jej umysł wysłał niedorzeczną dla niej informacje na którą odpowiedziało ciało. Zwisła więc bezwładnie niczym psiak, którym się bawiła i którego później wypiła. Na dodatek czuła się dokładnie jak ten zwierzak, z tym że zamiast wampira, miała przed sobą nieco większego pasa. Całość zaś wywarła na niej wrażenie zupełnie niedorzeczne i absurdalne. Chęć ulegnięcia temu wilkołakowi tłukła się w jej głowie niczym obdarty ze skóry kocur, zamknięty w podpalanej klatce.
- Ty chcesz mi pomóc? - zapytała z niedowierzaniem, jednak bez wcześniejszej, buntowniczej nuty. - Mi nikt nie pomaga. Ja nie mam sojuszników. Wokół mnie istnieją tylko wrogowie. Dlaczego ty chcesz być pierwszym, który stanie po stronie czegoś takiego jak ja. Nawet własny ród mnie nie chce... Dlaczego ty? - Twarde spojrzenie zielonych oczu domagało się szczerej odpowiedzi. To była chwila w której miała zdecydować jak daleko tkwiące w niej instynkty są w stanie się posunąć. Wszystko zaś zależało od tego wilkołaka i jego odpowiedzi.
Jej mózg nastroił się na odpowiednie fale. Puścił jej kark, co wywołało u niech chwilową błogość, lekkie odstresowanie. Przeszedł palcami po jej szyi i chwycił ją dwoma palcami za brodę w dość mocnym, lecz nie sprawiającym dużego bólu ucisku.
- Możemy sobie nawzajem pomóc Kinntano. Szanowałem twojego ojca i ty podobnie jak on jesteście inni od całej tej wampirzej hołoty. Tobie przyda się taka osoba jak ja. Miło będzie wymienić się ze mną myślami, korzystając z mojej pomocy i opieki, którą ci oferuje. Nie wymagam za to dużo. Tylko szacunku i twojego towarzystwa. Może kiedyś przyjdzie czas, w którym to ja będę potrzebował twojego wsparcia czy opieki. Może nie... Samotnie nigdzie się nie dojdzie.
Spróbowała się wyrwać, jednak tylko raz i głównie dla zasady. Jego słowa zbyt dobrze trafiały by mogła ich nie słuchać. Wspomnienie szacunku jakim darzył jej ojca było niemal jak zatrzaśnięcie drzwi klatki, w którą wpakował ją jej ród. Jeszcze nigdy, w całym swoim życiu, które byłą w stanie sobie przypomnieć, nie bała się tyle co przez tą jedną noc i jeden dzień. Żądał od niej szacunku. Ona nikogo i niczego nie szanowała. Czy zdoła podołać takiemu wyzwaniu? Oczywiście że tak. Była córką swego ojca. Tak jak on wyróżniającą się z tłumu zaślepionych władzą wampirów. Wilkołak miał rację. Jeżeli chciała stawić im czoła i zmusić by odpokutowali za to jak ją potraktowali, potrzebowała silnego sprzymierzeńca. Za nim zaś szła cała armia. Jej wzrok stwardniał gdy podjęła decyzję. Zalśniła w nim cała nienawiść, którą pielęgnowała w sobie od chwili obudzenia. Świat przybrał nagle przyjemnego, szkarłatnego koloru, a usta ugięły się pod naporem kłów. Już i tak wśród swoich była określana mianem potwora. Dlaczego nie miałaby stać się nim naprawdę. Zdradzić rasę, która jej nie chce i odpłacić im tak krwawo jak tylko zdoła.
- Sojusznicy - oznajmiła nieco niewyraźnie z powodu kłów.
Uśmiech pojawił się na twarzy Cethala. Co najmniej nie dobroduszny, a w pewnej mierze pożądliwy.Zdobyty był kolejny cel, kolejny pionek przesunięty na szachownicy.
 
villentretenmerth jest offline