Słowa Claude, choć nie wypowiedziane tak gromkim głosem, zrobiły swoje. Wzbudziły bowiem wątpliwość. Nade wszystko w jego towarzyszach, którzy naraz do rangi współtowarzyszy szlachcica podniesieni usłyszeli o świętej misji, której byli członkami. To mogło zaskoczyć. Wzbudziło i wątpliwości szypra, który powoli, bo powoli, ale kojarzył kto gdzie i kiedy wsiadał i za cholerę mu z tego nie wychodziło współdziałanie owych pasażerów w jednym, zbożnym, celu. Ostatecznie zaś wzbudziło wątpliwości pośród świty inkwizytora, bowiem ludzie jego zaszemrali coś między sobą a i kusze zdało się bardziej ku koronom drzew wznieśli. Sprawa wydawała się mocno niepewna. - Musimy, musimy, Wasza … Godność. – osoba Claude mocno musiała urosnąć w oczach inkwizytora, skoro zdecydował się z taką uniżonością zwrócić do spotkanego szlachcica. Zważywszy jednak na jego słowa sprawa pachniała poważnie. Pachniała stosem. Dziesiątkami stosów. – Jednakże naprzykrzać się i nad miarę mitrężyć też nie będziem. Poślę człeka, dajcie mu Wasza Godność pismo. Sprawdzę jeno czy wszystko w porządku i nie będę wam na przeszkodzie stawał, choć z czystego serca radzę, byście dawali baczenie na pierwsze oznaki choroby i jeśli takie się pokażą, byście natychmiast zabili chorego a ciało jego i jego dobytek spalili. Kruk pierwszy z Freyfork przedwczoraj zleciał a ten co dziś przyleciał podobnież już o dziesiątkach chorych wspomina. Przeto ostrożności, pomimo arcybiskupiego błogosławieństwa, nigdy dosyć.
Owain stojący z boku widział konsternację ludzi inkwizytora. Widział też, że coś tam między sobą szepcą a Wszechmogący i wszyscy Święci byli mu świadkiem, że wolał by, by wszyscy w bajkę Claude zaczęli wierzyć. Sam zaczął wierzyć, co nie przeszkodziło mu w poszukiwaniu alternatyw. Do ruin zameczku było może piętnaście – dwadzieścia kroków. Bez łachów i broni nawet pod wodą by przepłynął. Nawet pod ten ospały prąd. Tyle, że i broni i łachów pozbywać się póki co nie miał zamiaru. Oddział inkwizytora, który rozłożył się plackiem na moście, w rzeczy samej miał konie. Stały stłoczone opodal lewego początku mostu, tego na którym stał fort, powiązane do drzewa i pilnowane przez dwóch zuchów odzianych jako i reszta w fioletowe, niemodne, tuniki. Przez przybrzeżne chaszcze było tam może z czterdzieści, może pięćdziesiąt kroków.” Pod ostrzałem z kuszników za daleko” pomyślał obserwując okolicę.
Posłany przez inkwizytora po pismo zbrojny, ruszył lewym brzegiem zbiegając skrytą pośród sitowia i krzaków ścieżyną. Widać było, że spieszy się, by delegowana przez tak ważną dla kościoła personę misja z jego powodu nie musiała zbyt długo czekać. By wysłani przez Wielebnego Arcybiskupa ludzie nie stracili swego jakże cennego czasu. Parł jak niedźwiedź i wnet zamajaczył fioletowym kubraczkiem na skraju rzeczki. Szukał najlepszego zejścia do wody. Tak to już z ludźmi bywało, że wiara ustępować musiała nie raz wygodzie własnej.
Łomot, który rozległ się z tyłu łodzi, zbudził równowagę w jaką wywołały słowa Claude. Odwrócili się jak na zawołanie. Wszyscy. I wszyscy przez dłuższą chwilę dochodzili do tego, co było przyczyną owego łomotu. Dopiero Vincent wyciągnął dłoń i paluchem wskazał miejsce, gdzie jeszcze chwilę temu leżało ciało diablicy. W miejscu w którym leżało ciało, ziała poczerniała na brzegach, zdało by się wypalona, dziura w pokładzie. - Ostrożnie! – krzyknął Owain, który wszak pierwszy przekonał się o dziwacznych właściwościach juchy bestyji. Wciąż nerwowo pocierał palce, które skropiła posoka. Zdawały się dziwnie cierpnąć. I nadal nie mógł pozbyć się ciemnego, czarnego wręcz nalotu.
Jego ostrzeżenie było jak najbardziej na miejscu. Podchodząc powoli do dziury dostrzegli jakby wypalone brzegi pokładu. A głębiej majaczył w półcieniu zewłok, który teraz leżał na dnie barki…
Do uszu stojących nad dziurą dał się słyszeć plusk. Odwrócili się w samą porę by dostrzec brodzącego w wodzie do piersi żołdaka. Stojący na moście mądrala widząc ich poruszenie krzyknął – Pod żadnym pozorem tego truchła nie tykajcie! – tak jakby któryś z nich miał ochotę. Nawet Joe o którego narzędzie pracy tu szło, jedynie klepał modlitwy żegnając się żarliwie. Ot, dobra nauka na okoliczność przyczynków do nawróceń. - Dajcie to pismo Panie! – krzyknął żołdak, który podszedł z boku do łodzi, ale na brzeg nie wyszedł i jedynie wysunął ku barce sękatą łapę weterana. Nie młode oblicze spoglądało na szlachcica z mieszaniną lęku i podziwu. On sam zaś spoglądał na pergamin, któren w ręku trzymał. Z nie mniejszym lękiem…
.
__________________ Bielon "Bielon" Bielon |