Claude skrzywił się widząc, jak pokład pęka pod rozbełtaną na budyń maszkarą i splunął w wodę. Odwrócił się do żołdaka, który wyciągał ku niemu łapsko i podał mu zdecydowanym gestem przygotowany przez siebie, opatrzony staranną pieczęcią i wykaligrafowany pergamin, który poświadczał, iż tenże tu Claude D'Arvill, chorąży altberski i w ogóle, z misją jest od arcybiskupa świętą, zatrzymywać go nie należy pod żadnym pozorem i w ogóle a kysz motłochu! Kiedyś podobne pisma już szlachetce było dane widzieć, a że umysł miał pojętny, herby znał, urzędników kościelnych i dostojników styl ględzenia i inne tajniki też to i nadzieję miał. Taką, że tutejszy organizator całego zamieszania na tym wszystkim zna się mniej. Albo przynajmniej wie dobrze, gdzie jego miejsce w hierarchii i arcybiskupich ruszać nie będzie. Nadzieja matką głupich. Ale jak matka kocha swe dzieci, tak i dziatki matulę. |