Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-01-2012, 22:22   #1
jaca377
 
Reputacja: 1 jaca377 nie jest za bardzo znany
Post krytyka nowego ;)

Heyah.
Jestem nowy na forum. Chciałbym wrzucić tu część mojego hmm... opowiadania? powieści? książki? ;D
Otóż liczę na krytykę. Ostrą. Liczę również na pozytywne wrażenia po przeczytaniu krótkiej cząstki rozdziału. Chciałbym wiedzieć czy może coś z tego będzie i czy warto kontynuować moją twórczość . Zapraszam.

W wielkiej sali balowej zgromadziło się wielu ludzi z całego kontynentu. Od zachodniego wybrzeża ciepłych królestw, takich jak Nifozja, czy Pelotanii. Nie obecni byli przedstawiciele Barnalii, kraju barbarzyńskiego, gdzie w mroźnej krainie rządził Kathos Mordrag, bezwzględny wódz, który prowadził wojnę z Bisanią.
W ogromnym pomieszczeniu obecni byli również bardowie, którzy stawiali się na każdym takim przyjęciu, mając nadzieję, że wydarzy się na nim coś istotnego i bardzo ważnego, by potem napisać o tym pieśń lub balladę, którą następnie przedstawiłby swojemu władcy. Gdyby takowa pieśń niosła jakieś istotne informację polityczne i przy okazji była pięknie wykonana, artysta dostawał solidną zapłatę za dzieło.
Niesiony właśnie takim powodem, przybył do stolicy Bisanii, Ljuto. Bard nie należał do zamożnych, zresztą jak większość Nifozyjczyków. Temu ludowi żeglarskiemu do szczęścia potrzebny był tylko widok na otwarte wody i trochę strawy z okrętowego menu, np. smażony helej na oleju z wodorostów królewskich. Do takich ludzi należał Ljuto.
Żałował, że nie może właśnie w tej chwili popłynąć swoją łodzią razem z kompanami nad czarne wody Morza Orkadyjskiego i rzucić sieci, mając nadzieję, że tym razem złapie się tęczak błękitny, za którego łuski dostałby np. nową łódź. Ta którą teraz miał była dziurawa i podgnita. Zalatywała starymi rybami i wodą morską, ale taka Ljuto właśnie lubił. Uwielbiał patrzeć na stare sieci zanurzone w czarnych odmętach wody, siedząc na pokładzie jego ukochanej Foki, razem z kompanami popijając rum z soku trzciny morskiej, zajadając się średniej świeżości alpią orkadyjską i śmiejąc się do rozpuku z żartów jego przyjaciela kierowanych do pięknych syren, które podpływały do burt jego statku, podpierały swoje śliczne główki na mokrych deskach i wsłuchiwały się w opowieści przyjacielskich ludzi, którzy przeżywali niewiarygodne przygody na lądach. To właśnie lubił Ljuto. Siedzieć na pokładzie Foki, popijając ukochany rum jego dziadka i słuchać historii kompanów, jednocześnie patrząc się na zachód słońca i skaczących na tle pomarańczowego nieba delfiny i syreny, które bawiły się beztrosko. To właśnie lubił Ljuto.
Zamiast tego musiał teraz siedzieć na balu organizowanym przez króla Bisanii, dla jego ukochanej córki. Chce ją wydać za mąż, lecz Opia jest, jak słyszał młody żeglarz, nieposkromioną złośnicą, która jest kapryśna jak to młoda księżniczka.
Ljuto nie lubił takich dziewczyn. Sam był wybredny w doborze partnerek, być może dlatego, że był dosyć nie śmiały kiedy w grę wchodziła rozmowa z kobietą, lecz one widziały w nim coś urzekającego, sam nie wiedział co, choć nie miał nic przeciwko temu. Według niego wyglądał dosyć przeciętnie jak na standardy miast portowych. Miał kruczo-czarne włosy, sięgające do ramion, a grzywka opadała mu frywolnie na oczy, które miał zielone co było rzadko spotykane u mieszkańców kraju żeglarzy. Urokowi jego chłopięcej twarzy dodawał krótki zarost okalający policzki. Miał wąskie usta ze szramą przechodzącą przez wargi mniej więcej w trzech czwartych szerokości ust. Był dosyć wysoki jak na Nifozyjczyka.
Na to wydarzenie założył śnieżnobiałą koszulę z falbanami, okrytą skórzaną kamizelką. Na nogach miał płócienne spodnie, które zostały włożone w wysokie czarne buty z cholewą, które stukały głośno przy każdym jego kroku. Na plecach zwisała mu lutnia z dwoma gryfami. Umiejętnością gry na takiej lutni mogli się poszczycić nieliczni, z czego głównie byli to Felicjanie, którzy mieli bardzo bogatą kulturę, której Ljuto zazdrościł im jej.
Chodził od stołu do stołu, stukając głośno swoimi podkutymi butami wkoło. Nie miał pojęcia co ma robić skoro nic się nie dzieje. Podszedł do stołu z alkoholami i nalał sobie wina nocci do złotego kielicha, uprzednio miotając wzrokiem cały stół szukając naczynia wykonanego z innego tworzywa. Nie lubił pić w metolowych wyrobach. Jeść również. Uważał, że złoto służy do wydawania, jeśli się je ma, a nie do obwieszania się i otaczania drogim kruszcem. Przez myśl przebiegł mu pomysł czy nie zaryzykować i nie spróbować ukraść kielich. Dostałby za niego parę srebrników.
Potrzebował teraz pieniędzy, ponieważ poborca podatkowy zagroził, że wywali całą jego rodzinę, jeśli przez miesiąc nie zapłaci 50 sztuk złotych monet zaległego podatku. Uzbieranie takiej sumy w takim czasie było niemożliwością. Ljuto na wieść o tym wydarzeniu przebył cały kontynent, aby zdobyć środki na uratowanie rodziny. Wiedział, że mało prawdopodobne jest to że zdąży w miesiąc dostać się z powrotem do domu na czas.
Nagle usłyszał krzyk ludzi znajdujących się przy wejściu do sali. Zauważył idących gwardzistów z halabardami sięgającymi za czubek pióra żarary. Ljuto od razu rozpoznał gatunek ptaka. Często na nie polował razem z dziadkiem, gdy był jeszcze małym podrostkiem.
Zobaczył, że gwardziści wyprowadzają pewnego szlachcica, który, jak się potem dowiedział bard, miał przy sobie ozdobny sztylet pasujący do jego drogich szat. Na sali nie wolno było posiadać broni oprócz gwardzistów, gdy na takowej przebywał król. Ljuto miał nadzieję, że nikt nie podejrzewa go o posiadanie broni. Nie myliłby się. Zawsze miał w bucie kosę żeglarską na wypadek kłopotów, które nie omijały Ljuto. Wręcz przeciwnie. Miał ich mnóstwo.

Dosyć krótki fragment opisujący jednego z wielu bohaterów.

Dziękuję za poświęcony mi czas
 
jaca377 jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem